Mietek obudził się w dziwnym miejscu.
Nie w domu. Nie w szpitalu. Ani nawet nie na policyjnym dołku, co mogłoby się mu przydarzyć po szczególnie burzliwej imprezie. Obudził się w powietrzu, pół metra nad podłogą, która wyglądała jak zamarznięty kisiel truskawkowy.
– Kurde – mruknął, po czym spadł na tyłek.
Przed nim stał Bóg.
A właściwie to płynął, bo najwyraźniej miał problem z osiągnięciem stałej formy. Raz był brodatym staruszkiem, raz różowym flamingiem, a przez ułamek sekundy wyglądał jak połączenie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i kebabsowej budki.
Podłoga także mutowała, inna za każdym razem, gdy się na nią spojrzało. Teraz przypominała ekran starej gry elektronicznej. W ogóle rzeczywistość wydawała się tu równie godna zaufania, co przedwyborcze obietnice. Jednak tożsamość płynącej istoty z jakiegoś powodu była pewna.
– No witaj, Mietek – powiedział Bóg głosem, który brzmiał jak chór tysięcy krasnoludków śpiewających disco polo przez zepsuty megafon. – Czekałem.
Mietek podrapał się po głowie.
– A ja niby gdzie jestem?
– W superpozycji, synku. Wszystko tu jest i nie jest jednocześnie.
Bóg machnął ręką (albo skrzydłem? albo dyskiem twardym?) i nagle Mietek ujrzał siebie w nieskończonej liczbie wersji. Zobaczył:
Mietka księdza egzorcystę.
Mietka bezdomnego, który z puszek po piwie zmajstrował perpetuum mobile.
Mietka żabę.
Mietka, który w 1997 roku wygrał w totolotka, ale zgubił kupon.
Mietka rodzynkę pływającą w kompocie babci Jadzi.
…
– To jakieś głupie – stwierdził Mietek.
– I właśnie tak być powinno! – zaśmiał się Bóg, przybierając postać gigantycznej kuli dyskotekowej. – Głupota jest święta, to jedyna rzecz, która przetrwała Wielki Wybuch.
Nagle spod podłogi wypłynęło pudło z nieokreślonym kotem, który podał gościowi kawę. Kawa znajdowała się wszędzie, dopóki Mietek jej nie wypił. Wtedy była już tylko w jego żołądku.
– A teroski posłuchej no, Mietek. – Bóg przeobraził się w mówiący po śląsku hologram Steve'a Jobsa. – Trza ci sie zawrocić i pedzieć im prowde.
– Jaką prawdę?
– Że Wszechświat to tylko żart, który wszyscy sami sobie opowiadają, żeby nie zwariować z nudów. I że każdy jest jednocześnie sobą i kimś zupełnie innym. I że… – Bóg zamienił się w budyń waniliowy. – I że w sumie to nie ma znaczenia, czy wierzysz w cokolwiek, byleś nie był dupkiem.
Mietek poczuł nagłe szarpnięcie.
Ocknął się na ławce przed Biedronką z paragonem w ręku:
OPŁATA ZA ISTNIENIE
1 x Świadomość Kwantowa – 0,00 zł
1 x Dusza (używana) – GRATIS
VAT 23% – ???
Na odwrocie ktoś napisał flamastrem:
|WSZYSTKO〉 = α|PRAWDA〉 + β|KOMICZNOŚĆ〉 + γ|BEZSENS〉
Mietek westchnął, sięgnął po leżącą obok półlitrówkę (której wcześniej chyba tam nie było) i wzniósł toast.
– No to… na zdrowie, Wszechświecie.
I w tej właśnie chwili gdzieś daleko w kosmosie rozległ się dźwięk pękającej superstruny, który brzmiał dokładnie tak samo jak stary kawał o kowboju i wielbłądzie.