- Opowiadanie: khordoss - Ognisko

Ognisko

Jest to moje pierwsze opowiadanie, które opuściło “szufladę” (a w zasadzie właśnie opuszcza ). Zapomniana zbrodnia sprzed lat daje o sobie znać i nieodwracalnie wpływa na życie grupki studentów...

Z góry dziękuję za każdy komentarz, liczę na porady, zarówno w kontekście tego tesktu, jak i mojego pisarstwa jako takiego.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Ognisko

Ciemny las pozostaje ciemnym lasem – zawsze będzie wzbudzać niepokój. A przynajmniej tak już się przyjęło. Niepokój ów stłumić może choćby alkohol – jego odpowiednia dawka sprawi, że ciemny las wyraźnie zmieni swoje oblicze. Nie zamieni się z pewnością w krainę mlekiem i miodem płynącą, lecz pokaże twarz, jeśli można określić to w ten sposób, neutralną. Tak było i tym razem. Widzimy scenę, jakich to scen ten prastary świat oglądał bardzo wiele, tak wiele, że jeżeli jakimś cudem potrafiłby jeść, to prawdopodobnie z niesmakiem zwróciłby swój ostatni obiad. A skoro mowa o jedzeniu – nad ogniskiem pieką się właśnie kiełbaski, a na przenośnym grillu skwierczą przygotowane wcześniej szaszłyki. Wokół ogniska, na drewnianych belach, zasiada głośna młodzież w wieku wczesno studenckim. Grill – to domena bladego Antka. Z uwagą obraca leżące na srebrnej tacce szaszłyki i kontroluje stan węgielków. Podjął się tego zadania, jak zresztą wyraźnie zadeklarował, ponieważ miał spore doświadczenie w grillowaniu, wyniesione z rodzinnych biesiad w ogrodzie. Tak to sobie tłumaczył. W rzeczywistości, mimo że faktycznie umiejętnie grillował, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Jego myśli zaprzątało coś zupełnie innego niż te beznadziejne szaszłyki, w które wpatrywał się mętnym wzrokiem. Na krótką chwilę jego oczy skierowały się w stronę ogniska i zobaczył tam to, czego widzieć nie chciał. Monika. Monika bawiła się w najlepsze, szczerze śmiejąc się z dowcipów opowiadanych przez siedzącego coraz bliżej niej Jacka. Ich zainteresowanie sobą nawzajem było niemal tak wyczuwalne jak żar, bijący z tańczących płomieni ogniska. Antek podkochiwał się w Monice od wielu lat, bez jakiejkolwiek wzajemności. Ratował go fakt, iż Monika chyba się tego nawet nie domyślała. A może? Tego nie potrafił się dowiedzieć. Młody chłopak miał jedną, drugą i kolejną dziewczynę, ale jeśli chciał być szczery z samym sobą, to musiał z bólem przyznać, że do żadnej z nich nie czuł niczego nawet w połowie tak silnego, jak do Moniki. 

Tymczasem znad ogniska wstał Andrzej, najbliższy, o ile mógł go tak nazwać, przyjaciel Antka i skierował się w stronę grilla. Powiedzieć, że Antek mógł na nim polegać, to jak nic nie powiedzieć. Godzinami wysłuchiwał jego irytującego narzekania, zawsze spokojny, mający w zanadrzu jakąś skuteczną poradę. Jeszcze w podstawówce, gdy dwóch szkolnych wrogów Antka zaatakowało go w drodze na przystanek autobusowy, Andrzej pojawił się jakby znikąd i gołymi pięściami zmasakrował napastników.

– Wszystko gra, stary? – zapytał Andrzej i wyczuwając bezsensowność tego pytania od razu dodał – Nie odpowiadaj. Wiem, że nie. Może chcesz się czegoś napić? Weźmiemy flaszkę, przejdziemy się, pogadamy?

– Niech ci będzie – odparł Antek, choć nie miał już najmniejszej ochoty na przyjęcie w siebie dodatkowej ilości alkoholu.

– Masz fajki? A dobra, widzę, że masz. – Antek wyjął z kieszeni paczkę – Jak zawsze niebieskie Camele, pewne rzeczy się u ciebie nie zmieniają.

– Ten jednogarbny wielbłąd towarzyszy mi bardzo często, a w takich chwilach? Zawsze.

– Z jednego nałogu – Andrzej przez sekundę spojrzał na Monikę – w drugi… Dobra, olejmy to towarzystwo na razie. Musimy jakoś sprawić żebyś przestał myśleć o naszej Miss Ogniska. O, mam coś! Pamiętasz tę pojebaną historię o naszym lesie, o tych zaginięciach w latach osiemdziesiątych?

– Sprawa studenta Truchło? Słyszałem już tyle wersji tej opowieści, że sam nie wiem, która jest prawdziwa. To było chyba jakoś niedaleko stąd, co nie?

– Jakiś kilometr starą dróżką – Andrzej wskazał na starą, szutrową drogę prowadzącą w głąb lasu – Miejsce, gdzie mieli go znaleźć jest podobno zaznaczone. Przejdźmy się tam.

W zwyczajnych warunkach Antek zapewne odmówiłby takiej przechadzki, ale w obecnych okolicznościach pragnął zrobić cokolwiek, byle nie musieć oglądać wydarzeń rozgrywających się przy ognisku. Opuszczenie przez nich rejonu piknikowej polany nie wywołało żadnej reakcji wśród imprezujących i szczerze mówiąc, raczej się jej nie spodziewali. Wzięli ze sobą półlitrówkę wódki, która popijali co jakieś sto metrów, aby wzmocnić swoje upojenie alkoholowe. Niektórzy mogliby rozumieć to jako próbę dodania sobie odwagi, ale raczej nie dotyczyło to tych dwóch, odwiedzających leśne ścieżki nocną porą już od wielu lat. Dróżka, którą dość powoli maszerowali, była dosyć wąska, pokryta piaskiem i niewielkimi kamyczkami. Z lewej i z prawej strony liście dość niskich drzew jakby nachylały się nad nią, tworząc nad ich głowami swego rodzaju dach. Rosły one na tyle blisko siebie, że ujrzenie czegokolwiek znajdującego się za nimi, należało do niemożliwych. Było całkowicie ciemno, a za jedyne oświetlenie służyły im latarki z telefonów, rzucające lekkie światło na drogę.

– Chwila… – zaczął Andrzej – Myślałeś kiedyś więcej o tej historii?

– Yyyy… Raczej niedużo. Wydawało mi się, że to, co stwierdzili śledczy miało sens.

– Że to Truchło zabił tych studentów, a potem sam się zabił?

– Miał przecięte żyły. Wykrwawił się. Co prawda nie znaleźli obok noża, czy czegoś co by mu w tym pomogło, ale to wygląd cięć przekonał ich do tego, że nie mógł tego zrobić ktoś inny.

– A co ze studentami? Ciał przecież nigdy nie znaleziono. – Andrzej zatrzymał się – To tu. – wskazał na wystające z lewej strony ścieżki drzewo. Rosło bliżej ścieżki, czym psuło niemal idealnie równą ścianę zieleni. Za nim jednak rosło kolejne, więc nie dało się dostrzec niczego znajdującego się za nim, a zielony mur pozostawał na swoim miejscu. Gdzieś na wysokości ich oczu, ktoś wydrapał na pniu taki napis: „Małgosia, Ania, Janek, Ignaś – pamiętamy o was”. Niektóre z liter ledwo szło rozpoznać, zapewne inskrypcja w drewnie powstała tuż po zaginięciu tej czwórki.

– Dziwne… – westchnął Antek – Mój ojciec pamiętał Truchłę ze szkoły, mówił, że to rzeczywiście był trochę dziwak, ale… Nie taki…

– No to chyba coś mu się przestawiło… Bo po co miałby to robić? – zauważył Andrzej.

– Tego się już nigdy nie dowiemy.

Antek poczuł w plecach lekki powiew nocnego wiatru. Dochodziła już druga w nocy i choć obaj chłopcy zaprawieni byli w zwiedzaniu niepokojących scenerii, to musieli przyznać, że ten oświetlony księżycowym światłem pień drzewa wzbudzał w nich strach. Miejsce to zostało naznaczone, czuli to bardzo wyraźnie. Podobne wrażenia mieli w kilku innych lokacjach, jakie odwiedzili przez te kilkanaście lat znajomości. Już dawno stwierdzili, że zdarzenia krwawe i tajemnicze, obrzydliwe i przerażające, pozostawiają po sobie ślad, dający się wyczuć w atmosferze takich miejsc. Do czego tak naprawdę doszło? Tutaj, w tym lesie? Co spowodowało, że nazwę ich kiedyś bezimiennego miasteczka nagle zaczął z przestrachem powtarzać cały kraj? Jeśli ktokolwiek zna odpowiedź na te pytania, to chyba tylko te drzewa, niezmienne od lat.

– Idziemy? – zapytał Andrzej, wciąż patrząc w kierunku napisu na pniu. – Wypadałoby już wracać, nic tu po nas. Tamci raczej się nami nie przejmują, ale jak nie odprowadzimy ich na przystanek, to ich łosie z rana obudzą.

Nie uzyskał odpowiedzi. Ze zdziwieniem spojrzał się w prawo, gdzie jeszcze przed chwilą, jak mu się wydawało, stał Antek. Zaraz dodał:

– Stary, nie rób sobie jaj. Może to i ja mam opinię tego twardszego, ale ta miejscówka nie jest za przyjemna. Jeśli znowu odstawiasz numer w stylu naszej wycieczki do opuszczonego dworku to przysięgam, wyłapiesz w mordę jak nigdy dotąd.

Ponownie brak odpowiedzi. Rozejrzał się wokół i nie zobaczył jakiejkolwiek zmiany w otoczeniu, czegokolwiek, co wskazywałoby na schowanie się Antka gdzieś za linią drzew. Ale zaniepokoiło go to tylko na chwilę, jako że jego przyjaciel miał wrodzony talent w skutecznym ukrywaniu się. Andrzej stwierdził, że skoro Antek zamierza sobie z niego podrwić, to po prostu wróci w okolicę polany ogniskowej. Nie myślał nawet o nawoływaniu Antka, wiedząc, że raczej mija się to z celem.

Zdziwił go brak żywej duszy przy ognisku. Poszli już? Nawet jeśli, to nie postarali się nawet o zgaszenie ogniska, które wciąż silnie płonęło.

– Dobra, naprawdę możecie już przestać. Wiem, że gdzieś tam siedzicie.

Brak odzewu. Zirytowany Andrzej postanowił więc przysiąść na jednej z drewnianych bal wokół ogniska i odpalił jednego z Cameli od Antka. Współczuł przyjacielowi, choć dobrze wiedział, że jego niepowodzenia towarzyskie wynikają z niego samego, a nie z zewnątrz. Antek miał tendencję do oskarżania całego świata o swoje niepowodzenia, nie czując, że narodziły się one wśród jego kompleksów i niskiego poczucia własnej wartości.

Minęło dobre pół godziny, a nikt się nie pojawił, czy nie wyskoczył z krzaków, próbując go nastraszyć. Andrzeja trochę to zaniepokoiło. Jak na żart, to cholernie długo to trwa. Nagle zauważył coś, czego nie widział wcześniej. Plecaki. Wszyscy zostawili plecaki. Czyli wciąż tu są. Przynajmniej tyle wie na pewno.

Kolejne pół godziny. Andrzej już wiedział, że coś jest nie tak. Wziął z jednego z plecaków dużą latarkę i poszedł tą samą ścieżką w głąb lasu. Nie próbował nawet udawać, że się nie boi. Bał się. Niemiłosiernie. Jeśli znowu Antek wpakował ich w jakieś bagno…

Mówią, że strach ma wielkie oczy. I w tym przypadku była to prawda. Drzewa po bokach ścieżki wydawały się Andrzejowi znacznie mroczniejsze i mógłby przysiąc, że coś albo ktoś obserwuje go spomiędzy drzew.

Dotarł w końcu do feralnego drzewa z wydłubanymi napisami. Nie, żeby wierzył w takie rzeczy, ale odruchowo sprawdził, czy na korze nie pojawił się jakiś nowy napis. Wszystko wyglądało tak samo. Było już na tyle ciemno, że widział tylko obszar oświetlony przez latarkę. Zaczął obracać się wokół, w poszukiwaniu innych możliwych zmian. W końcu skierował latarkę na obszar po drugiej stronie ścieżki, kawałek za drzewem. Zamarł.

– O kurwa – powiedział półgłosem i wytrzeszczył oczy.

Na ziemi leżał Jacek, cały we krwi. Jej smugi zdawały się spływać przez całe jego ciało od głowy po stopy. Miał chyba kilkadziesiąt otwartych ran. Andrzej nie potrzebował więcej informacji i z powrotem popędził na polanę ogniskową. Spodziewał się scenariusza z dowolnego horroru i nie liczył na przybycie policji. Ku własnemu zadowoleniu, mylił się. Zadzwonił, wyjaśnił sytuację. Przyjechało dwóch policjantów, którym z początku wydawało się, że mają pomóc w szukaniu najebanych nastolatków, ale gdy zobaczyli to, co stało się z Jackiem szybko zaczęli się bać, tak samo jak Andrzej.

Podobnie, w przeciwieństwie do typowych horrorów, trafił na całkiem kompetentnych policjantów. Od razu zadzwonili po karetkę i obudzili chyba połowę komendy powiatowej. Lekarz stwierdził, że podobnych ran nie widział nigdy w życiu, a po sprawdzeniu brakującego pulsu Jacka, oznajmił, że nie jest tu do niczego potrzebny. Ciało zabrali prosto do prosektorium.

Na miejsce przybyło kilkunastu policjantów, z tego wielu z wyszkolonymi owczarkami niemieckimi. Chcieli odesłać Andrzeja do domu, ale ten mocno nalegał, żeby zostać, argumentując to odbyciem w szkole podstawowej tygodniowego szkolenia z survivalu. Widząc jego zaciętość, policjanci machnęli ręką i pozwolili mu uczestniczyć w poszukiwaniach.

Poszedł w głąb lasu z dwoma policjantami i z dwoma psami. Coś musiało być bardzo nie tak, gdyż od samego początku były one bardzo niespokojne i straszliwie piszczały.

Znajdywali sporo śladów stóp, ale prezentowały się one całkowicie bezsensownie. Prowadziły w każdą możliwą stronę i nie dało się określić najbardziej ich najbardziej prawdopodobnego kierunku. Byli już gdzieś dobre trzy kilometry w głębi lasu. Poszczególne pary policjantów cały czas utrzymywały się blisko, znajdując się gdzieś pięćdziesiąt metrów obok w linii prostej i dawały sobie znaki latarkami.

Krzyk. Sądząc po wysokości, kobiecy. Z jego tonu wynikało, że ktokolwiek to był, srał w gacie ze strachu. Dobiegał gdzieś z przodu, osiemdziesiąt metrów, sto, może sto dwadzieścia? Wszyscy przyspieszyli tempa, a ich tętna dokonały tego samego.

Nie znaleźli źródła krzyku. Ale znaleźli ciała. Dwa. Kuba i Asia, parka. Nie przepadał za nimi, tak i za Jackiem, głównie ze względu na ich stosunek do Antka, ale nie zasłużyli na to. Oboje mieli takie same rany, jak Jacek, ale dodatkowo przybito ich gwoździami do grubego pnia drzewa. Makabra. Andrzejowi niezwykle prędko zmniejszała się lista żywych znajomych.

Wszyscy policjanci zebrali się przy drzewie. Znowu karetka, znowu bezsilny lekarz, tylko tym razem trwało to znacznie dłużej. Według lekarza wyglądało to, jakby ktoś zadał kilkadziesiąt kłutych ran na raz, potem żywych jeszcze przybił do drzewa, na którym następnie się wykrwawili. Andrzej był już na granicy wytrzymałości psychicznej. Zostali tylko Antek i Monika.

Któryś z psów złapał jakiś trop i popędził między drzewa, niemal przewracając trzymającego go na smyczy policjanta. Andrzej popędził za nimi.

Wszystkie płuca świata w jego głowie odetchnęły z ulgą.

Owczarek drapał w drzewo, patrząc się do góry i zawzięcie szczekając. Na grubej gałęzi siedzieli Monika i Antek, dygoczący ze strachu, a pewnie już i z zimna, mocno przytuleni do siebie. Andrzej pomógł ich ściągnąć z drzewa, po czym rzucili się sobie w ramiona. Przynajmniej oni. Przynajmniej oni przeżyli.

– Wiecie, że… – Andrzej chciał przekazać wiadomość o śmierci reszty kolegów, ale Monika i Antek uprzedzili go:

– Wiemy…– i wszyscy na raz się rozpłakali.

Pogrzeb zabitych odbył się kilka dni później. Andrzej cały czas nie potrafił ułożyć sobie tej sytuacji w głowie. I najwyraźniej nie był w tym sam, gdyż policja cały czas nie znalazła sprawcy, ba, nawet podejrzanego. Jedyny świadek, starszy pan mieszkający w małym domku na skraju lasu, mówił, że rzeczywiście widział, jak młodzież opuszcza teren ogniska i wchodzi do lasu, ale nie stwierdził w tym niczego dziwnego, ot pijana młodzież coś tam rozrabia. Lokalne służby rozłożyły bezradnie ręce i wezwały detektywów z Warszawy.

Andrzej przez ostatnie dni przespał może kilka godzin. Co noc budził się zlany potem, po raz kolejny przypominając sobie zdarzenia feralnej nocy. Wszystko to wydawało się być złym snem. Nie lubił ich, ale jednak znali się niemal całe życie, wychowali w jednej miejscowości. Całe szczęście, że ktokolwiek to zrobił, jakimś cudem odpuścił sobie Monikę i Antka.

Swoja drogą tamci bardzo zbliżyli się do siebie od tamtej nocy. Całą drogę z kościoła na cmentarz przebyli w uścisku, a Andrzej dość często widywał ich wspólnie w parku. Relacja ta mogła wydawać się czymś naturalnym, w końcu nic tak nie zbliża jak traumatyczne doświadczenia.

Nie rozmawiał z Antkiem od tamtego czasu, Andrzej przysiągłby, że przyjaciel w pewnym stopniu go unika. Gdy przez przypadkiem spotkał go pod domem Moniki, zobaczył w jego oczach zawstydzenie. Czyli coś rzeczywiście było na rzeczy.

Na rzeczy, ale całkowicie bez sensu. Dlaczego Monika, po tylu latach ignorowania Antka nagle zwróciła się do niego? Trauma to jedno, ale Andrzej dobrze wiedział, jaki jest jego przyjaciel. Antek, fakt, był przystojny, jak i inteligentny. Ale brakowało mu wszystkiego innego. Pewności siebie, poczucia własnej wartości, można by tak wymieniać. Do tego Antek był zawsze straszliwie zdesperowany, przez co lądował w związkach, w których nawet nie chciał być. Zawsze był życzliwy dla przyjaciela, ale niestety nie należał on do wzorowych kandydatów do związku.

Truchło. Właśnie. Sprawa Truchły. Przecież to było dosłownie w tym samym miejscu. Kilka dni zajęło Andrzejowi uświadomienie sobie tego i choć uważał się raczej za racjonalną osobę, błyskawicznie dostrzegł jakieś ukryte znaczenie w tej historii. Musi znaleźć co może na temat tamtych morderstw.

Następnego dnia pojechał pierwszym rannym pociągiem do Warszawy, gdzie spędził cały dzień na przeszukiwaniu starej prasy w Bibliotece Narodowej. Zdobył naprawdę sporo gazet, widocznie była to wtedy naprawdę głośna sprawa. W większości nie znalazł jednak niczego odkrywczego, raczej pokrywało się to z jego wiadomościami. Najbardziej zaciekawiła go pożółkła gazetka, z ledwo już widocznym tytułem. Informowała o „kolejnej ofierze nieznanego mordercy”. Jak to, kolejnej? Z opowieści, Andrzej pamiętał, że wszyscy zaginęli tego samego dnia, co odnaleziono zakrwawione zwłoki Truchły. A ten artykuł wyraźnie mówił, że zdarzyło się to dopiero jakiś czas później. Autorem artykułu był niejaki Stanisław Karaś-Jutrzykowski.

Odszukał to nazwisko w książce telefonicznej i ku jego zadowoleniu okazało się, że pan Stanisław jeszcze żyje. Andrzej zadzwonił do niego i został zaproszony na herbatkę do jego mieszkania przy ulicy Miłej.

Pan Stanisław, starszy, całkowicie już siwy mężczyzna sprawiał wrażenie nieco dziwnego, acz, co najważniejsze dla Andrzeja, wydawał się ogromnie zainteresowany jego pytaniami.

Okazało się, że artykuł pana Stanisława tak naprawdę nigdy się nie ukazał, sam był szczerze zdziwiony, gdy dowiedział się, że wersja numeru gazety z tym artykułem leżała gdzieś w Bibliotece Narodowej. Artykuł miał nie przejść przez komunistyczną cenzurę i pan Stanisław jako redaktor został zmuszony do przeredagowania go. Cenzorzy PZPRu nakazali mu zrobić z jedynego znalezionego studenta zabójcę kolegów, który następnie popełnił samobójstwo.

Pan K-J powiedział, że Truchłę odnaleziono dopiero kilka tygodni po zaginięciu reszty, a samego studenta mieszkańcy miejscowości widywali kilkukrotnie. Według pana Stanisława, milicja postanowiła połączyć te, jego zdaniem, dwie osobne sprawy w jedną, dla dobra opinii publicznej. Przecież nie mogło być w Polsce Ludowej morderców na wolności i niewyjaśnionych zagadek kryminalnych.

Pana Stanisława niezwykle zainteresowała zbieżność zdarzeń sprzed lat w stosunku do tych współczesnych. Wtedy także odbyła się impreza na polanie, lecz znacznie większa, gdyż to inni obecni zgłosili przedłużający się brak kolegów i koleżanek. Wspominali, że Truchło wyszedł długo przed końcem imprezy, idąc tą samą leśna ścieżką, przy której obecnie stało słynne drzewo i gdzie znaleziono martwego Jacka. Nikogo to jednak nie zdziwiło, bo wtedy można było dojść tamtędy do nieistniejącej już części miejscowości, gdzie Truchło zamieszkiwał. Podobno jakiś dziadek widział Truchłę z jakąś dziewczyną, już po zaginięciach, ale że był to człowiek stary, niedowidzący i głuchy, to raczej nie należało brać tego pod uwagę.

Już w domu, Andrzej czuł jakby z jego mózgu wydobywała się gęsta para. W kółko próbował analizować nowe wiadomości na temat mordów sprzed lat i wciąż wędrował. Opis ran Truchły pasowałby idealnie do ran Jacka oraz Kuby i Asi, za wyjątkiem tego przybicia do drzewa.

Cały czas wydawało się to całkowicie bez sensu. Jeśli istniał jakiś nieokreślony morderca, który po czterdziestu latach zabija w ten sam sposób, w prawie tych samych okolicznościach, to co to właściwie oznacza.

Policja przeczesała cały las za dnia i nie znaleziono tam dosłownie niczego. Żadnego narzędzia, śladów mordercy, czegokolwiek. Odciski butów na piaskowej dróżce należały tylko do ofar, specjalnie przykładano tam ich buty i rzeczywiście wszystko się zgadzało.

Atmosfera strachu była w miejscowości wyczuwalna niemal namacalnie. Wszyscy wracali przed zmrokiem do domów, codziennie obchodzili swoje ogródki, jakby poszukując jakiegoś zła czającego się między tujami.

Za to Antek z Moniką bawili się coraz lepiej. Andrzejowi zdarzyło się nawet przyłapać ich nawet na pocałunku. Dobrze dla Antka – pomyślał. Zawsze mu się podobała. Może przesadzał, może ta relacja była całkiem normalna.

Za każdym razem jednak przypominał sobie zachowanie Moniki w stosunku do Antka przez wiele lat i jego marne próby działania w kierunku poderwania jej. Takiej żałości nawet trzy trupy nie mogły przełamać.

Mijały tygodnie, a Andrzej znacznie się uspokoił i powoli przestawał myśleć o tej sprawie, a związek Antka i Moniki zdawał się kwitnąć. Spotkał się z nimi kilka razy i musiał niechętnie przyznać, że wyglądało to dość autentycznie. Wydawało mu się nawet jakby to Monika była stroną, która ten związek zaczęła, a nie Antek. Wyroki boskie zaprawdę są niezbadane.

Miesiąc później otrzymał specyficzną przesyłkę od pana Stanisława z ulicy Miłej. Znalazł tam książkę oraz krótki list, w którym polecił Andrzejowi przeczytanie jednego z rozdziałów tej książki, mówiąc, że jest on niezwykle interesujący i może przydać się w rozwiązaniu sprawy morderstw.

Andrzej spodziewał się może fragmentu kroniki kryminalnej albo jakiegoś nowego wycinka z prasy, lecz na pewno nie książki pod tytułem „Starosłowiańskie klątwy i rytuały”. Pan Stanisław polecił mu przeczytanie rozdziału ósmego, który dotyczył działań powiązanych z zabijaniem.

Jedną z wymienionych tam klątw była „klątwa krwawej serdusznicy”. Autor książki opisał serdusznicę jako coś pomiędzy duchem, a demonem, który jednak potrafił przyjmować fizyczną postać. Miała ona być zaopatrzona w kilkadziesiąt małych ostrzy, którymi zabijała swoje ofiary. Żywiła się samą czynnością zabijania, a raz przywołana przy pomocy potężnego zaklęcia miała pozostawać w jednym miejscu na zawsze. Dawni kapłani podobno parali się zsyłaniem serdusznic na tereny wrogich plemion, które prędko opuszczały dotąd zamieszkiwane terytorium. Niektórzy znawcy wspominali o tym, jakby serdusznice zawierały pakty ze „słabymi ludźmi”, i w zamian za dostarczanie im ofiar, dawały im bezgraniczną miłość wybranej przez nich osoby. Jeśli jednak przestało się dostarczać jej kolejne osoby, zabijała zarówno osobę, z którą zawarła pakt, jak i osobę „wybraną do zakochania”. Serdusznicę można było przegnać tylko w jeden sposób – upuszczając trochę krwi ostatniego śmiertelnika, z którym współpracowała.

No, cóż – pomyślał Andrzej – Do historii Truchły pasuje to idealnie. Zawarł pakt, ale gdy przestał dostarczać serdusznicy kolejne osoby ta go zabiła. Ale to przecież były jakieś bajania ludowe, zresztą samą książkę napisali specjaliści od etnografii. Rzeczywiście, w kontekście sprawy wydawało się to całkiem interesujące, ale na dłuższą metę nieprzydatne.

Mordercy lubili wzorować się na różnych rzeczach i może tak było i w tym przypadku. Jakiś nieznany bliżej człowiek poznał podanie o serdusznicy i zaczął ją udawać. Tylko co robil przez te czterdzieści lat pomiędzy wydarzeniami? Możliwe, że mordował gdzie indziej, chociaż Andrzej nie kojarzył raczej, żeby gdzieś indziej miały miejsce morderstwa z tego typu obrażeniami.

Któregoś dnia wybrał się na spacer w okolicę polany, o tak, żeby się przejść. Powoli zmierzchało, ale kilka osób, których nie znał siedziało przy ognisku i jadło kiełbaski. Przyjechali na rowerach, więc na pewno byli nie tutejsi. Od tamtej nocy nikt z mieszkańców miasteczka nie spotkał się na polanie, nie mówiąc już o zorganizowaniu jakiejkolwiek imprezy. Ludzie omijali to miejsce pamiętając o straszliwych wydarzeniach, jakie się tu odegrały. Czuli tą złą energię, o której często rozmawiał Andrzej z Antkiem. Ślad był bardzo wyraźny.

Ku swojemu zaskoczeniu, Andrzej zobaczył Antka, który szedł z kimś ścieżką w głąb lasu. Andrzej poszedł za nimi, ale nie ujawnił się, gdyż bardzo go to niespodziewane spotkanie zaintrygowało. Z Antkiem szedł Jasiek – młodszy kilka lat od nich chłopaczek, z którego starszym bratem Andrzej swego czasu grał w piłkę.

Wszedł za linię drzew, by móc dobrze obserwować, gdzie idą. Było już całkowicie ciemno. Po co Antek wchodzi tutaj po nocy i jeszcze prowadzi ze sobą Jaśka. Może młody Jan chciał się trochę przestraszyć i poprosił Antka, by ten pokazał mu, gdzie to wszystko się wydarzyło. Bez sensu, Jasiek sam mógłby tu przyjść, sam znał ten las, jak własną kieszeń.

Zatrzymali się na środku ścieżki, niedaleko za drzewem z wydłubanymi napisami. Nie słyszał wyraźnie, co mówią, ale Antek tłumaczył coś Jaśkowi, a tamten uważnie słuchał. Andrzej przybliżył się tak blisko jak tylko mógł, by wciąż pozostać niezauważonym. Zauważył, Antek wykonał jakiś dziwny znak dłońmi.

Zawiał najzimniejszy wiatr, z jaki kiedykolwiek poczuł Andrzej. Przeszedł go dreszcz i zaczął się trząść. Jasiek też wyglądał dość nieswojo. Jedynie Antek pozostawał niewzruszony.

– Czy możemy już iść? – zapytał cienkim głosem Jasiek.

– Poczekaj jeszcze chwilę. Zaraz się uda. – odpowiedział twardym, zdecydowanym głosem Antek, co było do niego całkowicie niepodobne.

Nagle Andrzej zobaczył coś, co zapamięta do końca życia, choć jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.

Spomiędzy drzew po drugiej stronie ścieżki wyleciało coś jakby mgła, dym, biała poświata. Zaczęła się ona układać w pionowy kształt, który przybrał obraz kobiety w jasnej szacie. Andrzej widział w życiu wiele horrorów, ale jej twarz budziła w nim jakiś pierwotny strach. Przypomniał sobie o książce od pana Stanisława. Jeśli się nie mylił, właśnie zobaczył serdusznicę.

Ale jeśli to była serdusznica, a Antek przyszedł tu z Jaśkiem…

Andrzej niczym niewierny Tomasz ujrzał i uwierzył. Przypomniał sobie fragment z książki mówiący o tym, jak przegnać serdusznicę. Musi upuścić krew Antka. Jeśli to wszystko prawda, to Antoni zasłużył sobie co najmniej na to. Na szczęście od czasu morderstw zawsze nosił przy sobie nóż, który regularnie ostrzył. Wystarczy jedno cięcie.

Wtem Antek złapał Jaśka i przytrzymywał w uścisku. Wyglądało jakby rozmawiał z serdusznicą, choć Andrzej nie słyszał ani jej głosu ani jego głosu. Teraz albo nigdy.

Wyskoczył z krzaków i momentalnie poczuł na sobie „wzrok” serdusznicy, która wydała z siebie demoniczny krzyk i wzrok Antka. Ale to nie był wzrok Antka. Źrenice świeciły mu żółtymi ognikami i wpatrywał się w Andrzeja w sposób, w jaki nie patrzył nawet na swoich szkolnych prześladowców. Andrzej trafił nożem w udo Antka, a serdusznica z krzykiem zapadła się pod ziemię. Ale Antek dalej wyglądał jak diabeł.

– Ty nic nie rozumiesz! – wykrzyczał

– No właśnie rozumiem! Zawarłeś pakt z duchem i pozwoliłeś zabić trzy osoby, tylko po to, żeby Monika zwróciła na ciebie uwagę. Byłeś mi bratem, Antoni. Ale okazałeś się gówno wart.

Całej tej scenie przypatrywał się przerażony Jasiek, ale pozostał niezauważony przez głównych jej bohaterów.

– Zasłużyli na to! Ona jest teraz tylko mooojaaa.

– Za co zasłużyli? Za to że całe życie byłeś najgorszym frajerem, który nie potrafi się ogarnąć?!

Po tych słowach Antek podniósł nóż Andrzeja i rzucił się na niego. Doszło do patowej sytuacji. Im głębiej Antek wbijał nóż w klatkę piersiową Andrzeja, tym bardziej tamten go dusił.

W takiej też pozycji później ich znaleziono. Andrzeja wykrwawionego, a Antka uduszonego. Sprawcy, jak można się domyślić, nie znaleziono.

Następnego dnia Monika Pełczyńska popełniła samobójstwo, wieszając się na słynnym już drzewie z wydłubanymi imionami. Nie pozostawiła po sobie listu ani czegokolwiek innego, po prostu wyszła z domu i już nie wróciła.

Tego już mieszkańcom było za wiele. Starostwo powiatowe nakazało wyciąć las do gołej ziemi. W dokumentach znalazł się również zapis o brak możliwości postawienia czegokolwiek dawnym terenie lasu. Choć czasy cenzury już dawno minęły, zdecydowano się na wymazanie z prasy i wszelkich innych mediów jakichkolwiek informacji na temat wydarzeń, które rozgrywały się w feralnym lesie. Zarówno tych z przeszłości, jak i współczesności.

Pamięć o prawdzie przechowały dwie osoby. Pan Stanisław z ulicy Miłej w Warszawie oraz Jasiek, który osobiście widział, to, co najważniejsze. Dobre kilka lat później, panowie poznali się, kiedy jako świeżo upieczony absolwent filmówki, Jasiek dotarł do sędziwego już pana Stanisława i usłyszał od niego o książce i poszukiwaniach Andrzeja.

Nakręcił film o tych wydarzeniach, okazał się on ogromnym sukcesem i był swego rodzaju krokiem milowym na polskiej scenie grozy. Uzyskał kilkanaście międzynarodowych nagród, lecz żadne gremium nie potrafiło z powagą słuchać Jaśka, mówiącego, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, a sam twórca brał w niej aktywny udział.

Pan Stanisław zmarł wkrótce po premierze filmu, a swoją bogatą kolekcję książek zapisał Jaśkowi jako spadkobiercy prawdy o wydarzeniach z lasku. W końcu i rodzice zabitych zmarli, a o tych czarnych dniach całkowicie zapomniano. Władze gminy zmieniły się kilka razy, a na miejscu dawnego lasku postawiono nowe osiedle. Ciekawe, czy nabywcy mieszkań tak chętnie wprowadzaliby się tam, gdyby tylko wiedzieli, na jakiej ziemi mieszkają.

Wówczas doceniliby Andrzeja, który odesłał demona tam skąd przyszedł i uwolnił tę ziemię od skazy sił nieczystych. Ale pojawią się nowe demony, szukające słabych i zakompleksionych, którzy użyją ich, by chociaż na krótką chwilę poczuć się lepiej.

Dla osoby pewnej siebie i szczęśliwej wydawać się to może całkowicie niezrozumiałe, a przede wszystkim niemoralne i obrzydliwe. Są jednak na tym świecie ludzie, którzy dla ułamka komfortu, szczęścia i poczucia własnej wartości zrobią wszystko, nie bacząc na konsekwencję swojego działania. A tego brudu za paznokciem nie usunie nic – zostanie tam na wieki.

Koniec

Komentarze

Widzimy scenę, jakich to scen ten prastary świat oglądał bardzo wiele, tak wiele, że jeżeli jakimś cudem potrafiłby jeść, to prawdopodobnie z niesmakiem zwróciłby swój ostatni obiad.

Masz tu dwa zabiegi, których nie lubię: dużo powtórzeń, które nużą i nagłą zmianę czasu na teraźniejszy.

 

A skoro mowa proponuję zrzucić do kolejnego akapitu, bo to całkiem nowa myśl, a trudno czyta się lite bliki tekstu.

 

Grill – to domena bladego Antka.

Nowa myśl – nowy akapit;)

 

Na krótką chwilę jego oczy skierowały się w stronę ogniska i zobaczył tam to, czego widzieć nie chciał.

Nowy akapit. Pływasz między czasem teraźniejszym, a przeszłym.

 

Tymczasem znad ogniska wstał Andrzej, najbliższy, o ile mógł go tak nazwać, przyjaciel Antka i skierował się w stronę grilla.

Po co to wtrącenie “o ile?

 

– Z jednego nałogu – Andrzej

Brak kropki po nałogu.

 

O zapisie dialogu przeczytasz sobie tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

– Jakiś kilometr starą dróżką – Andrzej wskazał

Tu też brak kropki po dróżką.

 

Wzięli ze sobą półlitrówkę wódki, którą popijali co jakieś sto metrów, aby wzmocnić swoje upojenie alkoholowe. 

 

Dróżka, którą dość powoli maszerowali, była dosyć wąska, pokryta piaskiem i niewielkimi kamyczkami.Z lewej i z prawej strony liście dość niskich drzew jakby nachylały się nad nią, tworząc nad ich głowami swego rodzaju dach. 

 

Dość gęsto to dość.

zwiedzaniu niepokojących scenerii

Zwiedzanie niepokojących scenerii brzmi źle.

 

Opowieść fajna, ale następny raz sugerowałabym zacząć od bety, bo technicznie jeszcze sporo pracy przed Tobą.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Sama opowieść jest fajna. Przeszkadzała mi jednak lekka "klockowatość" początku (jeden zwarty akapit) oraz nadmiar myślników. Pojawia się też trochę powtórzeń. Powodzenia w dalszym pisaniu. Pozdrawiam!

Cóż, Khordossie, miałeś niezły pomysł, ale zamordowałeś go fatalnym wykonaniem, skutkiem czego lektury w żaden sposób nie mogę uznać za satysfakcjonującą. Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawe i zdecydowanie lepiej napisane.

Do uwag Ambush dołączam swoją łapankę i również sugeruję, abyś zainteresował się tym wątkiem: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

A przynajmniej tak już się przyjęło. → Gdzie i kiedy tak się przyjęło?

 

Nie­po­kój ów stłu­mić może choć­by al­ko­hol – jego od­po­wied­nia dawka spra­wi, że ciem­ny las wy­raź­nie zmie­ni swoje ob­li­cze. → Czy to rada także dla dzieci?

 

Nie za­mie­ni się z pew­no­ścią w kra­inę mle­kiem i mio­dem pły­ną­cą… → Kraina mlekiem i miodem płynąca jest krainą urodzajną i żyzną, obfitującą we wszelkie dobra. Las nie jest taką krainą i raczej się w taką nie zamieni.

 

za­sia­da gło­śna mło­dzież w wieku wcze­sno stu­denc­kim. → …za­sia­da gło­śna mło­dzież w wieku wcze­snostu­denc­kim.

 

Grill – to do­me­na bla­de­go Antka. → Czemu tu służy półpauza?

 

Na krót­ką chwi­lę jego oczy skie­ro­wa­ły się… → Zbędne dookreślenie, chwila jest krótka z definicji.

 

Młody chło­pak miał jedną… → Zbędne dookreślenie, chłopak jest młody z definicji, a poza tym wcześniej już napisałeś, że to grono młodzieży.

 

Tym­cza­sem znad ogni­ska wstał An­drzej… → Czy Andrzej unosił się nad ogniskiem???

A może: Tym­cza­sem od ogni­ska wstał An­drzej

 

i skierował się w stronę grilla. → A może zwyczajnie: …i podszedł do grilla.

 

– Wszyst­ko gra, stary? – za­py­tał An­drzej i wy­czu­wa­jąc bez­sen­sow­ność tego py­ta­nia od razu dodał – Nie od­po­wia­daj. → – Wszyst­ko gra, stary? – za­py­tał An­drzej i wy­czu­wa­jąc bez­sen­sow­ność tego py­ta­nia od razu dodał – nie od­po­wia­daj.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

nie miał już naj­mniej­szej ocho­ty na przy­ję­cie w sie­bie do­dat­ko­wej ilo­ści al­ko­ho­lu. → Proponuję zwyczajnie: …nie miał już naj­mniej­szej ocho­ty na alkohol.

 

– Jak za­wsze nie­bie­skie Ca­me­le→ – Jak za­wsze nie­bie­skie ca­me­le

Nazwy papierosów piszemy małą literą.

Nazwy-roznego-rodzaju-wytworow-przemyslowych;629431.html

 

żebyś prze­stał my­śleć o na­szej Miss Ogni­ska. → Dlaczego wielkie litery?

 

– Jakiś ki­lo­metr starą dróż­ką – An­drzej wska­zał na starą, szu­tro­wą drogę pro­wa­dzą­cą w głąb lasu → Brak kropki po wypowiedzi. Brak kropki po didaskaliach. Wskazujemy coś, nie na coś. Winno być:

– Jakiś ki­lo­metr starą dróż­ką. – An­drzej wska­zał starą, szu­tro­wą drogę pro­wa­dzą­cą w głąb lasu.

 

Wzię­li ze sobą pół­li­trów­kę wódki, którą po­pi­ja­li co ja­kieś sto me­trów, aby wzmoc­nić swoje upo­je­nie al­ko­ho­lo­we. → Literówka. Zbędny zaimek – czy pijąc wzmacnialiby cudze upojenie?

 

po­kry­ta pia­skiem i nie­wiel­ki­mi ka­mycz­ka­mi. → Zbędne dookreślenie – kamyczki są niewielkie z definicji.

 

Z lewej i z pra­wej stro­ny li­ście dość ni­skich drzew jakby na­chy­la­ły się nad nią, two­rząc nad ich gło­wa­mi swego ro­dza­ju dach. → Skoro to jest stary las, to w jego środku nie będzie niskich drzew. Powtórzenie. Zbędny zaimek.

Proponuję: Gałęzie drzew z obu stron na­chy­la­ły się, two­rząc swego ro­dza­ju dach.

 

Rosły one na tyle bli­sko sie­bie, że uj­rze­nie cze­go­kol­wiek znaj­du­ją­ce­go się za nimi, na­le­ża­ło do nie­moż­li­wych. Było cał­ko­wi­cie ciem­no… → Zbędny zaimek. Proponuję zwyczajnie: Rosły na tyle bli­sko sie­bie, że uj­rze­nie cze­go­kol­wiek znaj­du­ją­ce­go się za nimi, było niemożliwe. W panującej ciemności

 

za je­dy­ne oświe­tle­nie słu­ży­ły im la­tar­ki z te­le­fo­nów, rzu­ca­ją­ce lek­kie świa­tło na drogę. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …za je­dy­ne oświe­tle­nie słu­ży­ły im la­tar­ki z te­le­fo­nów, rozjaśniające drogę.

 

– To tu. – wskazał na wystające z lewej strony ścieżki drzewo. → – To tu. – Wskazał wystające z lewej strony ścieżki drzewo.

 

Nie­któ­re z liter ledwo szło roz­po­znać→ Nie­któ­re z liter ledwo można było roz­po­znać

 

– Dziw­ne… – wes­tchnął Antek – Mój oj­ciec pa­mię­tał… → Brak kropki po didaskaliach.

 

Do­cho­dzi­ła już druga w nocy i choć obaj chłop­cy za­pra­wie­ni byli w zwie­dza­niu nie­po­ko­ją­cych sce­ne­rii… → Wiadomo, że jest noc i że chłopców jest dwóch. Sceneria nie jest czymś, co można zwiedzać.

Proponuję: Do­cho­dzi­ła już druga i choć osobliwe sytuacje nie robiły chłop­cach wrażenia

 

Podobne wrażenia mieli w kilku innych lokacjach, jakie od­wie­dzi­li→ Podobne wrażenia mieli w kilku innych miejscach, które od­wie­dzi­li

Sprawdź znaczenie słowa lokacja.

 

Ze zdzi­wie­niem spoj­rzał się w prawo→ Ze zdzi­wie­niem spoj­rzał w prawo

 

miał wro­dzo­ny ta­lent w sku­tecz­nym ukry­wa­niu się. → …miał wro­dzo­ny ta­lent do skutecznego ukrywania się.

 

po­sta­no­wił więc przy­siąść na jed­nej z drew­nia­nych bal… → …po­sta­no­wił więc przy­siąść na jed­nej z drew­nia­nych bel… lub: …po­sta­no­wił więc przy­siąść na jed­nym z drew­nia­nych bali

 

od­pa­lił jed­ne­go z Ca­me­li od Antka. → …od­pa­lił jed­ne­go z ca­me­li Antka.

 

wie­dział, że jego nie­po­wo­dze­nia to­wa­rzy­skie wy­ni­ka­ją z niego sa­me­go, a nie z ze­wnątrz. Antek miał ten­den­cję do oskar­ża­nia ca­łe­go świa­ta o swoje nie­po­wo­dze­nia, nie czu­jąc, że na­ro­dzi­ły się one wśród jego kom­plek­sów… → Nadmiar zaimków.

 

Drze­wa po bo­kach ścież­ki wy­da­wa­ły się An­drze­jo­wi znacz­nie mrocz­niej­sze i mógł­by przy­siąc, że coś albo ktoś ob­ser­wu­je go spo­mię­dzy drzew.

Do­tarł w końcu do fe­ral­ne­go drze­wa z… → Czy to celowe powtórzenia? 

 

pre­zen­to­wa­ły się one cał­ko­wi­cie bez­sen­sow­nie. → …pre­zen­to­wa­ły się cał­kiem bez­sen­sow­nie.

 

nie dało się okre­ślić naj­bar­dziej ich naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ne­go kie­run­ku. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

ktoś zadał kil­ka­dzie­siąt kłu­tych ran na raz… → …ktoś zadał kil­ka­dzie­siąt kłu­tych ran naraz

 

Owcza­rek dra­pał w drze­wo, pa­trząc się do góry→ Owcza­rek dra­pał w drze­wo, pa­trząc do góry

 

– Wiemy…– i wszy­scy na raz się roz­pła­ka­li. → – Wiemy… – i wszy­scy naraz się roz­pła­ka­li.

 

Swoja drogą tamci bar­dzo zbli­ży­li się… → Literówka.

 

czę­sto wi­dy­wał ich wspól­nie w parku. → …czę­sto wi­dy­wał ich razem w parku.

 

Gdy przez przy­pad­kiem spo­tkał go pod domem Mo­ni­ki→ Gdy przy­pad­kiem spo­tkał go pod domem Mo­ni­ki

 

wszy­scy za­gi­nę­li tego sa­me­go dnia, co od­na­le­zio­no za­krwa­wio­ne zwło­ki Tru­chły. → …wszy­scy za­gi­nę­li tego sa­me­go dnia, w którym od­na­le­zio­no za­krwa­wio­ne zwło­ki Tru­chły.

 

Od­szu­kał to na­zwi­sko w książ­ce te­le­fo­nicz­nej… → Obawiam się, że w czasie, kiedy dzieje się ta historia, nie było już książek telefonicznych.

 

Pan Sta­ni­sław, star­szy, cał­ko­wi­cie już siwy męż­czy­zna→ Pan Sta­ni­sław, star­szy, całkiem już siwy męż­czy­zna

 

Cen­zo­rzy PZPRu na­ka­za­li mu→ Cen­zo­rzy PZPR-u na­ka­za­li mu

 

za wy­jąt­kiem tego przy­bi­cia do drze­wa. → Zbędny zaimek.

 

wy­da­wa­ło się to cał­ko­wi­cie bez sensu. → …wy­da­wa­ło się to całkiem bez sensu.

 

An­drze­jo­wi zda­rzy­ło się nawet przy­ła­pać ich nawet na po­ca­łun­ku. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

znaw­cy wspo­mi­na­li o tym, jakby ser­dusz­ni­ce za­wie­ra­ły pakty ze „sła­by­mi ludź­mi”… → Pewnie miało być: …znaw­cy wspo­mi­na­li o tym, jakoby ser­dusz­ni­ce za­wie­ra­ły pakty ze „sła­by­mi ludź­mi”

Sprawdź znaczenie słów jakbyjakoby.

 

No, cóż – pomyślał Andrzej – Do historii Truchły pasuje to idealnie. → Proponuję: No cóż – pomyślał Andrzej, do historii Truchły pasuje to idealnie.

Ty znajdziesz wskazówki jak można zapisywać myśli bohaterów

 

Tylko co robil przez te czter­dzie­ści lat… → Literówka.

 

więc na pewno byli nie tu­tej­si. → …więc na pewno byli nietu­tej­si.

 

pa­mię­ta­jąc o strasz­li­wych wy­da­rze­niach, jakie się tu ode­gra­ły. → …pa­mię­ta­jąc o strasz­li­wych wy­da­rze­niach, które się tu ode­gra­ły.

 

Czuli złą ener­gię→ Czuli złą ener­gię

 

by móc do­brze ob­ser­wo­wać, gdzie idą. → …by móc do­brze ob­ser­wo­wać, dokąd idą.

 

Było już cał­ko­wi­cie ciem­no. → Było już cał­kiem ciem­no.

 

An­drzej przy­bli­żył się tak bli­sko jak tylko mógł… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: An­drzej podszedł tak blisko jak tylko mógł…

 

po­zo­stać nie­zau­wa­żo­nym. Za­uwa­żył, Antek wy­ko­nał jakiś dziw­ny znak dłoń­mi. → Jak wyżej.

Proponuję: …po­zo­stać nie­zau­wa­żo­nym. Dostrzegł, że Antek wy­ko­nał jakiś dziw­ny znak dłoń­mi.

 

Za­wiał naj­zim­niej­szy wiatr, z jaki kie­dy­kol­wiek po­czuł An­drzej. → Coś się tutaj przyplątało.

 

– Po­cze­kaj jesz­cze chwi­lę. Zaraz się uda. – od­po­wie­dział… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

An­drzej nie sły­szał ani jej głosu ani jego głosu. → A może wystarczy: …An­drzej nie sły­szał ani jej głosu, ani jego.

 

po­czuł na sobie „wzrok” ser­dusz­ni­cy, która wy­da­ła z sie­bie de­mo­nicz­ny krzyk i wzrok Antka. → Czy dobrze rozumiem, że serdusznica wydała z siebie demoniczny krzyk i wzrok Antka?  

 

Źrenice świeciły mu żółtymi ognikami… → Zbędny zaimek.

 

zapis o brak moż­li­wo­ści po­sta­wie­nia cze­go­kol­wiek daw­nym te­re­nie lasu. → Pewnie miało być: …zapis o braku moż­li­wo­ści po­sta­wie­nia cze­go­kol­wiek na daw­nym te­re­nie lasu.

 

Za­rów­no tych z prze­szło­ści, jak i współ­cze­sno­ści. → Za­rów­no tych z prze­szło­ści, jak i współczesnych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję bardzo za każdy komentarz. Faktycznie, pospieszyłem się z opublikowaniem tego tekstu. Następnym razem zacznę od betowania, zgodnie z Waszymi wskazówkami.

Następnym razem zacznę od betowania…

I to jest dobre postanowienie, Khordossie. Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pod względem fabuły jest nie najgorzej. Do pewnego momentu jest wręcz całkiem spoko. Opowiadanie jest straszne, bohaterowie nawet przekonujący i mamy też motyw tajemnicy, który do pewnego momentu sprawdza się nieźle – autentycznie chciałem się przekonać, czy Antek coś niedobrego wykombinował, a jeśli tak, to co konkretnie.

 

Niestety rozwiązanie tajemnicy jest raczej mało satysfakcjonujące. Bohater dostaje odpowiedź na tacy w postaci dostarczonej pocztą książki. Co więcej, odpowiedź ta jest bardzo szczegółowa, przez co potwór, już dobrze znany czytelnikowi, przestaje być straszny akurat przed finałową konfrontacją, na czym opowieść nieco traci.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej twórczości

 

Nowa Fantastyka