
Serdecznie zapraszam również do drugiego tekstu zgłoszonego do konkursu: https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33158
Serdecznie zapraszam również do drugiego tekstu zgłoszonego do konkursu: https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33158
Małgorzata Stańczyk, dumna i szczęśliwa matka Polka, właśnie skończyła robić kolację i przeszła do dużego pokoju, gdzie przy stole siedziała jej czteroletnia córka. Dziewczynka narysowała na kartce domek i kilka postaci, a teraz zaczęła szybko kreślić masę czarnych i czerwonych, mocno splątanych linii.
– Krysia, a co ty robisz? – Kobieta spytała najmłodsze dziecko.
– Lysuję nasą lodzinę.
– A co za kreski? Co tu się dzieje?
– Planeta plonie.
– Co ci przyszło do głowy, dziecko drogie? Kto ci takich głupot naopowiadał?
– W telewizji mówili.
– Aha. A kto to jest? – Kobieta pokazała na ludzika, który stał tuż obok nich.
– Duzy pan.
– Jaki?
– Ten, któly mówi, ze mam syskich zabić.
– Jezusie nazarejski, o czym ty gadasz? – Małgosia zasłoniła dłonią usta.
– Ten pan jest za tobą, mamusiu.
Kobietę przeszły ciarki po plecach. Dosłownie ją zmroziło. Mimowolnie przypomniała sobie pierwszego męża, adwokata i sędziego, który bił ją, zanim narodziła się Krysia.
Wstrzymała oddech. Przez chwilę myślała, że być może nie zamknęła drzwi i Rysiek zakradł się, jak była w kuchni albo się kąpała. Wróciły wspomnienia, zwłaszcza jego cichy, spokojny, opanowany ton. Czasem wystarczało tylko kilka słów, potem przychodziła nieuchronna kara. To mogło być wszystko. Niespodziewany cios pięścią, krzyk, podtopienie, przypalenie czy nacinanie ciała, czasem zwykłe, normalne bicie pasem ze sprzączką.
Zaczęła powoli się odwracać, nie wiedząc, czego się spodziewać.
Za nią na szczęście nikogo nie było, tylko ich ulubieniec, Mruczuś Pierwszy, który spokojnie leżał i wylizywał łapy na szafce. Kobieta odetchnęła z ulgą, a duży, wyliniały kocur otaksował ją zdziwionym wzrokiem i cicho miauknął, z godnością oznajmiając, że nie powinna się gapić.
Małgosia spojrzała z powrotem na córkę:
– Kochanie, tu nikogo nie ma.
– Jest. I mam nic nie mówić. – Dziewczynka nie zmieniła wyrazu twarzy, tylko przemówiła chrapliwym głosem, którego kobieta tak się bała. – Bo poderżnie nam gardło, ty głupia pizdo.
– O Jezu!
***
– Maciuś, wypuść tatusia. – Zdzisław był wściekły, że dał się podejść małemu, który tak pchnął drzwi od balkonu, aż się zatrzasnęły.
W sumie nic się nie stało. Matka miała wkrótce wrócić, a dziecko się spokojnie bawiło.
– Maciuś, naciśnij tu. – Mężczyzna nie tracił nadziei.
W pewnym momencie chłopczyk szukał czegoś w przedpokoju, potem upadł i przestał się poruszać. Chwilę zajęło, nim Zdzisław wybił szybę. Gdy podbiegł do syna, zobaczył, że ten nadział się na śrubokręt, stracił przytomność i mocno krwawi.
***
Anna, samotna matka, mieszkała z parą bliźniaków w starej, przedwojennej kamienicy, gdzie używano pieca opalanego gazem.
Kobieta była zawsze mocno zmęczona. Tego dnia przyprowadziła dzieci z przedszkola, zrobiła im kolację i położyła do łóżek, a potem poszła się kąpać. Była tak nieprzytomna, że nie zauważyła problemu z cugiem w piecyku. Odpłynęła, nie mogąc się nawet ruszyć.
Wezwana przez sąsiadów straż stwierdziła, że przyczyną zgonu była przytkana rura odprowadzająca spaliny. Prokurator wszczął śledztwo z urzędu, ale nie był w stanie ustalić, jak w przewodzie znalazła się noga pluszowego misia.
Bliźniaki znalazły się w rodzinach zastępczych. W obu doszło do samobójstw ich przybranego rodzeństwa.
Część I
Przedszkole „Czerwone krasnale”
– Dzień dobry. Mam dzisiaj dla państwa bardzo smutną wiadomość. Umarła jedna z naszych mam, pani Ania. Pogrzeb odbędzie się na Cmentarzu Bródnowskim w sobotę o dwunastej, wejście od Wincentego.
Rodzice zaczęli między sobą dyskutować, a Krystyna, doświadczona wychowawczyni, doskonale wiedziała, że najlepiej dać im kilka minut.
Piotr, ojciec trzyletniego Krzysia, siedział w ostatnim rzędzie. Mężczyzna zarejestrował, jak kobiety przed nim szepczą coś o jakichś dziwnych rzeczach. Co chwilę padały słowa „straszne” i „przerażające”. Nie interesowało go to. Był zmęczony i miał ochotę odpocząć po całym dniu ciężkiej pracy.
Kilka godzin później
– Aaaaaaaa! – Osiedlem bloków z wielkiej płyty na warszawskim Ursynowie wstrząsnął paniczny krzyk młodej matki, która gwałtownie wyskoczyła z łóżka i gorączkowo ubierała się w szlafrok, podczas gdy jej partner równie szybko zakładał bokserki. – Krzysiu, kochanie, nic ci nie jest?
– A. A. A. – Równie zszokowany jak oni trzyletni chłopiec rzucił nóż, stojąc na progu sypialni rodziców, i rozpłakał się, mocno spazmując.
– Już dobrze. Mamusia już jest przy tobie. – Kobieta przytuliła i wzięła go na ręce, sprawdziła, czy nigdzie się nie skaleczył, usiadła na łóżku i zaczęła go powoli kołysać. – A, a, a, kotki dwa, szarobure obydwa. A, a, a, kotki dwa…
Krzysio nic nie powiedział, tylko włożył palca do buzi i zamknął oczy.
Usypianie chłopca trwało mniej więcej piętnaście minut, potem rodzice położyli go do łóżka i przeszli do kuchni. Marta zabrała się za robienie czegoś do picia, czując, jak schodzą z niej wszelkie emocje. Trzęsły się jej ręce, ale nic nie mówiła, tylko w końcu rozpłakała, rozsypując kawę obok płyty indukcyjnej:
– Szlag. To nie jest normalnie.
– Masz rację. – Piotr przytulił ją do siebie, posadził na krześle i zaczął sprzątać.
– A żebyś, kurwa, wiedział, że mam. No i co mi z tego? No co? – Kobieta złapała za papierosy i zapalniczkę ze stołu, i po kilku próbach w końcu zapaliła i zaciągnęła się dymem, zupełnie nie myśląc, że od wielu tygodni próbuje rzucić szkodliwy nałóg. – Jak dzieciak idzie z nożem na starych i mamrocze „zabiję was”, to nic nie jest normalne.
– Marta, miałaś nie kopcić. Otwórz chociaż okno.
– A. Tak. – Spojrzała na papierosa, zupełnie, jakby dopiero teraz dotarło do niej, co robi. – Tylko jednego. Sprawa jest wyjątkowa. Najbardziej przeraziło mnie, że nic nie słyszałam. I ten jego głos, taki spokojny. A jakby sobie coś zrobił?
– Wiemy, że pół godziny wcześniej spał jak zabity. – Mężczyzna w końcu usiadł.
– Musiał wstać i przyjść do kuchni, odsunąć blokadkę i wziąć nóż. – Kobieta pokazała na szuflady.
– Sprytny chłopak. – Piotr zamyślił się. – Albo i nie. Marta, a może to nasza wina? Co, jeżeli sami zostawiliśmy ją otwartą?
– Nie. To na pewno nie to. Była zamknięta. Dam sobie głowę uciąć.
– No to musiał nas przejrzeć. Trzeba będzie podwójnie uważać.
– Piotrek, on widział, jak się pieprzymy. To na pewno mocno wpłynie na jego psychikę.
– Poradziliśmy sobie, jak wyciągał pindola, poradzimy i teraz.
– Słowo?
– Marta, on ma dopiero trzy lata. Jeżeli zrobiliśmy jakiś błąd, trzeba to naprawić. Ja bym na razie zaczął od rozmowy w przedszkolu i zobaczył, czy widzieli coś niezwykłego.
– A jak będą chcieli wiedzieć, czemu pytamy?
– Zawsze można powiedzieć, że zrobił się jakiś taki markotny.
– Wtedy nie zwrócą na niego większej uwagi. Może on właśnie chce, żeby mu pomóc?
– I co dalej? Zrobią z nas patologię? Dadzą kuratora? Wiesz dobrze, jak w tym kraju traktuje się zwykłych rodziców.
– No dobrze. Pewnie masz rację. I co dalej? Mamy się zamykać? Założyć zamek? Kupić nianię? Jakieś AI? I tak nie będę mogła spokojnie zasnąć.
– Nie mam pojęcia. Na razie możemy czuwać na zmianę. – Mężczyzna wzruszył ramionami, a ona ciężko westchnęła:
– No bez jaj. A jeżeli on jest opętany?
W kuchni zapadła martwa cisza, przerwana dopiero dzwonkiem do drzwi.
– Otworzę – zaoferował się mężczyzna, a ona tylko skinęła głową i dalej siedziała w kuchni, paląc papierosa i słysząc urywki słów z przedpokoju.
Po kilku minutach było po wszystkim. Piotr wrócił i zaczął relacjonować:
– Ktoś zadzwonił po policję. Pytali, czy wszystko w porządku.
– Pewnie Marczakowa. Nie chcieli wejść?
– Nie. Powiedziałem, że ostatnio masz koszmary i budzisz się z krzykiem. Popatrzyli, podumali i sobie poszli. Ogólnie jakieś bardziej ogarnięte chłopaki. Jednego już widziałem, jak miałem stłuczkę w styczniu. Też mnie pamiętał.
– Czyli tak jakby masz znajomości. – Na twarzy Marty pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. – Jesteś teraz człowiek z miasta.
– Chyba można tak powiedzieć. – Mężczyzna podrapał się po głowie. – Ale nie nazywam się Franciszek Psikutas.
– Aha.
Część II
Tydzień później
Tego dnia była kolej Piotra, żeby odebrać Krzysia z przedszkola. Mężczyzna podjechał pod budynek, zaparkował i wszedł do środka. Miał wrażenie, że czuje przenikliwe zimno. Popatrzył na panią Krysię i przez moment jakby widział ją podwójnie. Złapał się za oczy i zamrugał gwałtownie.
– Dobry wieczór, dobrze się pan czuje?
– Tak, dziękuję bardzo. Dobry wieczór. – Wyprostował się. – Jestem tylko trochę zmęczony.
– Pan pewnie po syna?
– Tak. Gotowy?
– Już zakłada kurtkę.
– Wszystko w porządku?
– Tak. Dzisiaj uczyliśmy się liczyć. O, jest i Krzyś.
– Ceść tata. – Malec uśmiechnął się, przybił z ojcem piątkę i dał mu rękę.
– Jak było?
– Dobze.
Obaj mężczyźni przeszli na pobliski parking. Chłopiec usiadł na foteliku z tyłu samochodu, a ojciec go zapiął. Po chwili ruszyli. Jechali przez Warszawę. Piotr co jakiś czas zerkał w tylne lusterko i miał wrażenie, że obraz syna z tyłu jest jakiś zamglony.
– To jak było w przedszkolu? – Znowu zapytał.
– Dobze, tata.
– Co robiliście?
Chłopiec nie odpowiedział. Ojciec znów na niego spojrzał i zamarł. Zamiast Krzysia na miejscu z tyłu siedział dorosły mężczyzna. Trwało to dosłownie sekundę. Piotr odruchowo wcisnął hamulec, a klakson z tyłu nie pozostawiał wątpliwości, że manewr nie był zbyt bezpieczny. Auto za nimi gwałtownie zmieniło pas i przyspieszyło, niemal ich wyprzedzając.
– Jak jeździsz, ty chuju! – Krzyknął jego kierowca, wciskając kilka razy klakson, i pojechał do przodu, a Piotr otarł spocone czoło.
– Tata, a co to jest „tychuj”?
– Nic takiego. Ten pan tylko źle się poczuł.
– Aha.
Dalsza droga upłynęła właściwie bez żadnych przygód. Zaparkowali i weszli na górę, a chłopiec poszedł odrabiać lekcje.
– Marta, chyba jestem chory. Mam jakieś zwidy. – Piotr miał cichy, zmęczony głos.
– Niedługo majówka. Pojedziemy na działkę. Zrobimy grilla i sobie odpoczniesz.
– Jasne. – Ojciec nie był do końca przekonany, ale wziął sobie zimne piwo i poszedł oglądać telewizję.
Mężczyzna zajął się filmem i nie zwracał uwagi na otoczenie aż do momentu, gdy usłyszał przeraźliwy krzyk żony.
– Zamknij to! – Kobieta była naprawdę zła, a Krzyś uciekł do siebie i schował się pod łóżkiem.
Piotr wstał, zatrzasnął drzwi do łazienki i usiadł na podłodze w małym pokoju, patrząc na dziecko, które było bliskie płaczu.
– Co się dzieje, kolego?
Chłopiec milczał.
– Dlaczego otworzyłeś drzwi do łazienki? – Mężczyzna wyciągnął rękę. – Chodź do mnie, mały.
Dziecko pozwoliło wyciągnąć się spod łóżka i przytulić, i w końcu wykrztusiło kilka słów:
– Ja nic nie pamiętam, tato.
– Odrobiłeś lekcje?
– Tak.
– To idź się umyć. Mama już chyba wyszła.
– Dobze. – Chłopiec sobie poszedł, a ojciec wstał i udał się do kuchni:
– Marta, musimy coś zrobić.
– Zgadzam się. Co, jak co, ale srać będę na osobności.
– Nie mogłaś zamknąć drzwi?
– Teraz to ja jestem winna? Nie przesadzasz?
– Spokojnie. Umówię się na jutro na wizytę do lekarza ostatniego kontaktu. I trochę poczytam.
– OK.
Następnego dnia
– Panie doktorze, czy jest możliwe, żeby ktoś robił coś w nocy, a potem nic nie pamiętał?
– Ma pan takie problemy?
– Nie ja, tylko ktoś z rodziny.
– Rozumiem. Istnieje coś takiego jak lunatykowanie.
– Kiedy to się objawia?
– Najczęściej dotyka dzieci, zdarza się też u dorosłych. Nawiasem mówiąc był o tym kiedyś epizod w „Doktor House”. Kobieta uprawiała seks ze swoim byłym, zupełnie o tym nie wiedząc.
– Aha. A jak to leczyć albo zmniejszyć objawy?
– Nie da się.
– To zostaje na całe życie?
– Różnie.
– A jakie są przyczyny?
– Nikt nigdy tego nie ustalił.
– To ja dziękuję. Do widzenia.
– Do widzenia.
Piotr bardzo długo myślał o tym co usłyszał. Tym razem nie miał samochodu, zabranego przez żonę. Machinalnie odebrał małego z przedszkola, wsiadł z nim do metra i przejechał do stacji KEN. Przechodzili obok kościoła, gdy Piotr skojarzył, że czytał o księdzu z tej parafii, który z sukcesem zajmował się egzorcyzmami. Wpierw uznał, że to znak opatrzności boskiej, a potem spojrzał na Krzysia:
– Chodź, musimy się z kimś spotkać.
Weszli do świątyni i przeszli do zakrystii, gdzie siedział dyżurny.
– Szczęść Boże. My do księdza Ptolemeusza.
– Proszę poczekać. – Młody kapłan pokazał na ławkę. – Właśnie spowiada.
Piotr usiadł z synem we wskazanym miejscu. Czekali pół godziny. W końcu pojawił się kapłan, który chwilę porozmawiał ze swoim młodszym kolegą, a potem zaczął zmierzać w ich kierunku.
– Szczęść Boże. Proszę księdza, mam chyba problem. – Piotr wstał i wyszedł mu na spotkanie. – Zaczynam się bać, czy mały nie jest nawiedzony.
– Zły duch jest zawsze bardzo przewrotny. Zobaczmy. – Kapłan ze stułą dotknął chłopca za rękę, zrobił mu znak krzyża na czole i zaczął się modlić.
Nic się nie działo. Ojciec dziecka odetchnął z ulgą i zdecydował, że na na razie nie powie o niczym żonie.
Część III
Kilka dni później
– Dzień dobry. – Piotr spojrzał na wychowawczynię w przedszkolu.
– Dzień dobry. Krzyś będzie gotowy za kilka minut. Kończy wyklejanki.
– Dziękuję. Czy mogę skorzystać z toalety?
– Proszę bardzo. Na górę i w lewo.
Piotr wszedł do kabiny i zamknął drzwi, zrobił, co trzeba, wyszedł i zaczął myć ręce.
– Kim pan jest? I co tu robi? – Pytanie zadał krótko ostrzyżony mężczyzna, który właśnie stanął w wejściu.
– Jestem ojcem Krzysia. A pana chyba też nigdy nie widziałem.
– Wzywam policję.
– Daj pan spokój. – Piotr poczuł, że musi natychmiast się stąd wydostać, i zaczął się przepychać, próbując wyjść.
– Ochrona! Ochrona!
Zaczęła się szamotanina. Po kilku sekundach dołączyło do nich dwóch postawnych ochroniarzy, którzy nie patyczkowali się, tylko powalili ojca na ziemię, skuli go z tyłu i pociągnęli w kierunku pokoju nauczycielskiego, gdzie został posadzony na krześle.
– Nie ruszaj się. – Rzucił do niego jeden z nich i zwrócił się do drugiego. – Dzwoń po psy.
Piotr odpuścił sobie jakikolwiek komentarze i siedział spokojnie, a patrol pojawił się mniej więcej po kwadransie.
– Co tu się stało? – Policjant otworzył notes i pokazał na Piotra. – Może wpierw pan?
– Poszedłem normalnie do toalety i zostałem zaatakowany, gdy chciałem wyjść. Nie znam tych dżentelmenów. Skuli mnie bez wyjaśnienia i wezwali państwa.
– Aha, rozumiem. A jaka jest pana wersja? – Funkcjonariusz pokazał na mężczyznę, którego Piotr dalej nie kojarzył.
– Jestem wychowawcą. Też nie kojarzę faceta, ale na pewno nie powinno go tu być. Chciał uciec i zaczął się szarpać. Może to jakiś pedofil? Albo zboczeniec?
– Ma pan dowód? – To było skierowanego do zatrzymanego.
– Tak, w portfelu w przedniej kieszeni spodni. – Piotr pokazał głową.
– Proszę wstać. Teraz go wyjmę, a potem przeprowadzę rewizję. Czy zgadza się pan?
– Tak. Nie mam nic do ukrycia.
Policjant wyciągnął dokument i przekazał go swojej partnerce.
– Czy ma pan jakieś ostre przedmioty?
– Nie. Tylko komórkę i kluczyki od samochodu.
– Maciek, nie ma go w bazie. Na tym peselu jest ktoś inny. – Policjantka spojrzała wymownie na partnera. – Dokument może być podrobiony. Sprawdzałam dwa razy.
– No ładnie. Zabieramy pana do wyjaśnienia.
– Zaraz, zaraz, a co z moim synem?
– Jak się nazywa?
– Krzysztof Dobrowolski.
– Nie ma tu takiego, a znam wszystkie dzieci – wtrącił mężczyzna podający się za wychowawcę.
– Jak to nie ma? Co z nim zrobiliście? – Piotr zaczął się rzucać, podczas gdy funkcjonariusze starali się go unieruchomić.
– Spokój! Gleba! Nie stawiaj oporu!
Po chwili mężczyzna leżał na ziemi, policjant przyciskał go całym ciałem, a jego koleżanka klęczała i trzymała go za nogi.
– Uspokój się!
– Siedem trzynaście do dwa dwadzieścia. – Kobieta rzuciła do krótkofalówki na ramieniu. – Potrzebny patrol do przedszkola na Ogrodowej.
– Spokój!
Trwało to kilka minut, w końcu w pokoju pojawił się kolejny patrol. Piotr nie miał z nimi właściwie żadnych szans. Policjanci sprawnie zmusili go do posłuszeństwa i posadzili z tyłu kijanki. Jechali kilkanaście minut, potem został spisany na wejściu na komendę i przeprowadzony do pokoju na pierwszym piętrze, gdzie znajdował się przybity do podłogi stół i dwa krzesła.
Mężczyzna został pozostawiony sam sobie. Nie wiedział, czy siedział tam kilka minut czy dłużej, ale w końcu drzwi otworzyły się i do środka wszedł kolejny policjant.
– Obecność w przedszkolu bez pozwolenia, podrobiony dowód, czynne stawianie oporu i napad na funkcjonariusza. – Mężczyzna nie tracił czasu i od razu przeszedł do rzeczy, siadając naprzeciwko zatrzymanego i sprawdzając przyniesiony formularz. – Nieźle pan nabroił.
– Dowód na pewno nie jest podrobiony. Odbierałem go w urzędzie.
– Wszystko sprawdzimy.
– Zadzwońcie chociaż do mojej żony. Proszę. Panie komisarzu, to jakieś ogromne nieporozumienie. Przyszedłem do przedszkola po Krzysia.
– Powiedzmy, że panu wierzę. Jaki numer? – Policjant wyciągnął komórkę z kieszeni.
– Siedem dziewięć siedem siedem sześć trzy siedem sześć siedem
Funkcjonariusz wykręcił numer, a po chwili w pokoju dało się słyszeć:
– Pizzeria, słucham.
Mężczyzna rozłączył się i mruknął:
– Podrobiony dowód, teraz numer z telefonem. Lista robi się coraz dłuższa. Prokurator będzie miał na czym oprzeć materiał dowodowy.
– Ale ja naprawdę nic nie rozumiem.
– Nie wątpię. Gdzie się pan urodził? – Policjant zaczął pisać do protokołu.
– Jak to gdzie? W Warszawie. W szpitalu praskim.
– Gdzie pan mieszka?
– Herbsta cztery.
Dłoń funkcjonariusza zawisła nad papierem, funkcjonariusz odłożył długopis i zaczął coś pisać na komórce, a po chwili mruknął – Tak jak myślałem. Biurowiec pod tym adresem wyburzali w zeszłym miesiącu.
– Jak to wyburzali? Przecież tam mieszkam.
– Nie wiem, w co pan gra, ale musimy chyba wezwać lekarza.
– Nie jestem wariatem.
– Tak, tak, oczywiście. Świat jest pełen niewinnych i zdrowych. Na razie to tyle. Pan czeka na psychologa.
– Nigdzie się stąd nie ruszam. – Piotr potrząsnął kajdankami.
Mężczyzna znów został sam w pokoju. Był skuty z tyłu i nie wiedział, ile tam siedzi, ale w końcu przyszła do niego zmęczona życiem kobieta, która rozłożyła się z jakimiś papierami i pomocami.
– Jak się pan nazywa? – Zaczęła wypełniać formularz.
– Piotr Dobrowolski.
– Co to jest? – Podniosła tabliczkę z rysunkiem.
– Kura.
– A to? – Sięgnęła do kolejnego kartonika.
– Osioł.
– Co?
– Nie, nie, pomyliłem się, to też kura.
– I co? Co jeszcze pan zmyślił?
– Przejęzyczyłem się.
– Wcześniej pan mówił, że ma syna, teraz, że kura to osioł. Coś jest nie tak.
– Nie! Proszę mi tego nie wmawiać!
– Proszę mi tu nie krzyczeć.
– Przepraszam.
– Dobrze. To mi wystarczy. Skończyliśmy na dzisiaj. – Coś zanotowała, podwójnie to podkreślając.
– Ale wypuścicie mnie w końcu?
– Nie ode mnie to zależy. – Kobieta spakowała się i wyszła.
Piotr musiał znów czekać. Po jakimś czasie do pokoju weszło trzech rosłych mężczyzn. Jeden z nich trzymał kaftan bezpieczeństwa. Ojciec Krzysia wciąż był skuty z tyłu, ale próbował się wyrwać. Pielęgniarze przytrzymali go i zrobili zastrzyk, odczekali kilka minut, potem rozkuli i siłą założyli kaftan i kask.
Piotr został wywleczony siłą i wrzucony na tył furgonu z obitymi gumą ścianami.
Auto ruszyło.
Po kilkunastu minutach drogi drzwi otworzyły się, i mężczyznę przeciągnięto do sali, gdzie został przypięty pasami do łóżka. Walczył, mimo to w końcu nie mógł nawet ruszyć głową.
To wszystko było niezwykle stresujące, nic jednak nie mogło równać się z krzykami, które cały czas słyszał, i słowami lekarza, który na odchodne zabrał mu całą nadzieję:
– Witamy w piekle. Tutaj możemy nawet karmić na siłę.
Część IV
Komisariat policji
– Dzień dobry, chciałabym zgłosić zaginięcie męża. – Marta przyszła na policję tego samego dnia.
– Jak nazwisko?
– Piotr Dobrowolski.
– Kiedy ostatni raz był widziany?
– Wyszedł rano z Krzysiem, to znaczy synkiem, do przedszkola. Jego komórka jest wyłączona, a syna musiałam sama odebrać po południu. Wtedy widziałam, że nasz samochód stoi na parkingu obok.
– Czyli nie upłynęło jeszcze czterdzieści osiem godzin. Wtedy możemy przyjąć zgłoszenie. Pani idzie do dziecka i czeka na męża.
– Ale on nigdy nie robił takich rzeczy.
– Zawsze jest pierwszy raz, szanowna pani. Może poznał kogoś w pracy?
– To do niego niepodobne.
– Tak jak mówiłem, możemy przyjąć zgłoszenie pojutrze rano.
– Chciałabym porozmawiać z pana przełożonym.
– Dobrze. – Policjant ciężko westchnął. – Zrobię notatkę. Wyślemy zapytanie do operatorów o lokalizację komórki. Zadzwonimy jak czegoś się dowiemy. Pani napisze tu numer.
Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko pomyślała sobie, że może rzeczywiście powinna jak najszybciej wracać do domu.
Siedziała cały wieczór, potem długo nie mogła zasnąć i przewracała się z boku na boku. Wpierw dziwne zachowanie syna i dzieci w przedszkolu, teraz brak ciepłego, znanego ciała obok. To była dla niej nowa sytuacja i ogromny stres, zaburzający poczucie bezpieczeństwa.
Wstała i zajrzała do pokoju dziecięcego. Krzyś spokojnie spał, co ją trochę uspokoiło.
Przeszła do kuchni, gdzie zrobiła kawę i zapaliła kolejnego papierosa.
A jeżeli znalazł jakąś kobietę? Czy naprawdę chodził na piwo z kumplami? A może nie? Tylko kim jest ta wywłoka? Anetka z HR? Może ta nowa Helga? Czy Dominika, którą kilka razy odwoził do domu? Dlaczego nic wcześniej nie zauważyłam? A może rzeczywiście coś się stało? To czemu nie dzwoni? I jak to możliwe, że zostawił samochód? Jezu, muszę natychmiast zadzwonić do banku, czy nie wziął pieniędzy z konta. Nie, nie, pójdę do nich jutro rano.
Ta niepewność była straszna. Drżały jej ręce. Cała była przesiąknięta nikotyną i w pewnym momencie poczuła przenikliwe zimno.
Boże, a może on nie żyje i będzie nawiedzał mnie po nocach?
Ubrała się w sweter i wzdrygnęła, słysząc bicie zegara u sąsiadów. Była pierwsza w nocy. Miasto praktycznie spało. Szum zza okna przycichł, to znaczy raz czy dwa dało się słyszeć daleki sygnał pociągu i jakieś krzyki, ale nawet to w końcu ucichło.
Marta miała wrażenie, że naprawdę jest sama. Nie słyszała nic, nawet rytmicznych odgłosów i jęków z góry. Przypomniało się jej, co przeżywała kiedyś, z poprzednim chłopakiem, i jak była w ciąży. Jej myśli coraz szybciej krążyły, w końcu wywołując prawdziwą wściekłość.
Pieprzony kutas.
Uderzyła ręką w stół i od razu tego pożałowała.
A jeżeli on leży w jakimś rowie albo szpitalu? I nic nie pamięta? A jak go już nie zobaczę? Może się utopił? Czy wpadł pod samochód?
Schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
Część V
Szpital psychiatryczny
Piotr próbował walczyć z tym, co go spotkało, ale inaczej niż pierwszego dnia. Mężczyzna miał teraz wiele czasu na rozmyślanie. Powoli poznawał rozkład dnia i zwyczaje tego miejsca. Plusem całej sytuacji było to, że nie faszerowano go zbytnio lekami, a w każdym razie tego nie czuł. Dzień po dniu przychodził do niego lekarz albo ktoś, kto się za niego podawał, i zaczynał od tego samego:
– Kim pan jest? Jak się nazywa?
Piotr niezmiennie odpowiadał „Piotr Dobrowolski” i nie sprawiał nigdy problemów. W końcu dano mu trochę więcej swobody. Po kilku dniach mógł wyjść do świetlicy, wprawdzie pod nadzorem sanitariusza, ale i tak to był dużo postęp.
– Panie doktorze, co ja właściwie zrobiłem? – Po miesiącu odważył się spytać lekarza, ale ten tylko wzruszył ramionami.
Ciekawie zrobiło się jakiś czas później, gdy przyszedł do niego w odwiedziny mężczyzna w garniturze.
– Zdzisław Podbielski. – Tamten wyciągnął rękę, przysunął sobie krzesło i usiadł obok. – Mam dla pana naprawdę dobre wiadomości. Policjanci wykonali szereg czynności, ale nie udało im się znaleźć pana w żadnym z rejestrów. Prokurator wszczął śledztwo z urzędu, niemniej po uzyskaniu opinii lekarza i biegłego w końcu podjął decyzję, że może pan zostać zwolniony. Mieli możliwość, żeby to ciągnąć w nieskończoność, ale na szczęście dali sobie spokój. Ktoś w ministerstwie poszedł po rozum do głowy i dał cynk tym na górze. Wczoraj jeden z polityków zrobił konferencję prasową, jak pomaga w całej sprawie, a potem było już z górki.
– To co ja mam teraz ze sobą zrobić? – Piotr zupełnie zbaraniał.
– Tego nie wiem. Pana dowód posłużył do tego, żeby wyrobić całkiem legalne dokumenty, na inny pesel, ale to przecież drobiazg. Proszę, oto nowy dokument. – Prawnik wyjął z teczki plastikowy prostokąt. – Musi pan tylko pokwitować.
– I nie znaleziono żadnego śladu mojego istnienia?
– Nie. Szukano żony, dziecka, nawet bliskich, którzy mogliby potwierdzić pana tożsamość. I nic. Na razie dostał pan rentę i tymczasowe mieszkanie socjalne, to znaczy pokój w jednym hoteli. Tu mam wszystko. – Mecenas podał Piotrowi kopertę, w której ten znalazł siedemset złotych i klucz z przywieszką z adresem „Poznańska 5/12”. – Jest pan wolny. Może pan wyjść. Od razu.
– A co ze starym dowodem? Nie będą się czepiać, że jest podrobiony?
– Został zatrzymany. Policja cały czas szuka przecieku w Wytwórni Papierów Wartościowych.
– Nie rozumiem.
– Są w kropce, i dlatego musi pan pozostać do dyspozycji prokuratora. Dowód ma wszystkie zabezpieczenia, ale jest wystawiony na nieistniejące dane. Teoretycznie mamy przestępstwo z artykułu dwieście siedemdziesiąt KK, ale funkcjonariusze nie wiedzą, komu postawić zarzuty.
– Przecież tu jestem.
– Nie, nie, tu na szczęście dochodzimy do prawa do uczciwego procesu. Nie ma sensu postawić zarzutów osobie N/N. Żeby właściwie ocenić skalę czynu, trzeba sprawdzić, czy w ogóle doszło do sfałszowania personaliów, czy mamy recydywę, i tak dalej.
– Obawiam się, że nie do końca rozumiem.
– To trochę jak z oskarżeniem o zabójstwo, gdy nie ma ciała albo czynu dokonał jeden z bliźniaków, to znaczy w pana przypadku można zrobić proces poszlakowy, ale wtedy pierwszy lepszy sąd na pewno oddaliłby zarzuty i zasądził duże odszkodowanie. Doszłoby do skandalu, gdyby okazało się, że oryginalne dowody są nic niewarte. Zbliżają się wyroby. Nikomu to teraz niepotrzebne.
– Wszędzie to samo. Państwo z kartonu – mruknął Piotr.
– Coś w tym stylu. Ale wie pan co? I tak jest nieźle. Miałem ostatnio biegłego, który zaklinał się na wszystkie świętości, że znaki na skrzyżowaniu są ważniejsze niż sygnalizacja świetlna. Koleś wziął kasę i miał wszystko w dupie.
– A co z moim telefonem?
– Obawiam, że jest dowodem w sprawie. Podobno IMEI jest sklonowany.
– Ale ja mam tam swoje kontakty i zdjęcia.
– Udało się je zgrać. Są na tej karcie pamięci. – Prawnik podał mężczyźnie mały, czarny prostokąt.
– Kto za to wszystko płaci?
– Działalność pro-bono. Kancelaria Żelazny. Idziemy?
– Nie mam tu nic. – Ojciec wzruszył ramionami, a mecenas pokazał sanitariuszowi, że skończyli.
Obaj wstali i ruszyli do wyjścia.
– Powodzenia. – Adwokat uścisnął Piotrowi rękę i dał mu na odchodne wizytówkę.
Formalnie trwały godzinę, potem mężczyzna znalazł się przed wejściem do szpitala. Było naprawdę ładnie. Świeciło słońce. Od razu skierował się do najbliższej żabki i rzucił okiem na gazety. Kilka nazwisk coś mu mówiło, inne brzmiały zupełnie obco. Z nagłówków dowiedział, że przebywał w zamknięciu mniej więcej dwa miesiące. Teraz był koniec sierpnia, a on poczuł, że musi udać się do domu i przedszkola, i wszystkich znanych sobie miejsc.
Kupił bilet i wpierw pojechał do pracy. Biurowiec stał na swoim miejscu, ale na słupie przed wejściem nie było widać znaku „Dorchem”. Ruszył w stronę recepcji. Wszedł do środka i podszedł do kontuaru.
– Dzień dobry, szukam firmy Dorchem.
– Przepraszam, ale nic mi to nie mówi. – Młoda blondynka uśmiechnęła się służbowo, nie ukrywając zdegustowania na widok jego wyglądu.
– A nie było tu takiej wcześniej? Na dwunastym piętrze.
– Pracuję w recepcji od dwóch lat i nigdy nie widziałam.
– No trudno. Taki mi adres podano. Widocznie ktoś się pomylił. Przepraszam. – Mężczyzna zrozumiał, że coś jest naprawdę mocno nie tak.
– Nie ma za co. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
– Nie. Dziękuję. Do widzenia.
Kolejne na liście było centrum handlowe, w którym zawsze robił duże zakupy. Piotr poczuł się trochę dziwnie, wchodząc głównym wejściem na piechotę, ale to szybko minęło. Pół godziny w środku upewniło go, że świat prezentuje się jakby inaczej. Połowy sklepów nie pamiętał, a wiele było w innych miejscach.
Zupełnie inaczej wyglądał też powrót do domu. Zamiast bloku przywitała go ogromna dziura w ziemi i masa budowlańców, którzy wylewali tam fundamenty. Mężczyzna jak przez mgłę pamiętał, że policjant mówił coś o biurowcu, który wcześniej tam stał, ale jakoś nie mógł w to uwierzyć… aż do teraz.
Jedynym miejscem, które chyba się nie zmieniło, był stary budynek z przedszkolem. Piotr wiedział, że nie może tam wejść, ot tak, z ulicy, poczuł jednak, że musi się znaleźć w toalecie.
To wszystko go mocno przytłaczało.
Pierwszy wieczór i noc też była okropne. Próbował wyciągnąć się na paskudnym, tanim łóżku. Śmierdziało, a cienkie ściany nie tłumiły żadnych odgłosów. Było tu naprawdę ohydnie. Dlatego zdecydował, że prześpi się w ubraniu.
Część VI
Mijały dni i tygodnie. Marta zgłosiła zaginięcie męża i poruszyła niebo i ziemię, żeby go odnaleźć. Nie udało się znaleźć niczego na okolicznym monitoringu, nie było zgłoszeń w kostnicach i szpitalach, a komórka po raz ostatni raz logowała się w okolicy przedszkola.
To wszystko kosztowało ją masę nerwów. Kobieta przechodziła kolejne etapy tragedii, od żalu i złości przez zobojętnienie i pogodzenie się z losem. Każdy dzień stał się walką o równowagę psychiczną, oczekiwaniem na jakąkolwiek wiadomość albo ślad w sprawie.
Brano pod uwagę wszystkie możliwości, nawet najbardziej fantastyczne, takie jak porwanie czy zabójstwo na terenie przedszkola lub w najbliższej okolicy. Nigdy nie ustalono, co tak naprawdę się stało. Piotr rozpłynął się w powietrzu, a cała sprawa przeszła do polskiego „Archiwum X”.
To był ciężki czas, szczególnie, że Marta długi czas nie mogła ruszyć jego oszczędności, równocześnie musząc spłacać raty i uiszczać rachunki.
Ważnym etapem procesu jej leczenia był symboliczny pogrzeb męża.
Część VII
Piotr musiał wziąć się za jakąś pracę. Zmuszał go do tego kurator, z którym spotykał się raz w tygodniu. Robota była gówniana, przy sprzątaniu ulic, ale przynajmniej pozwalała zarobić na ubrania, środki czystości i pokój.
Cała sprawa z przedszkolem była bardzo delikatna. Placówka miała ochronę, a on nie chciał i nie mógł być oskarżony o pedofilię czy coś podobnego. Tygodniami obserwował budynek. Nie było tu restauracji z tyłu ani szybów wentylacyjnych, i w końcu doszedł do wniosku, że musi się tam włamać, ale żeby to zrobić, potrzebuje kluczy.
Z czasem upewnił się, że w placówce pracuje mężczyzna, który zatrzymał go w toalecie, i dwie wychowawczynie, których zupełnie nie znał, w tym jedna panna. Długo bił się z myślami, ale w końcu zdecydował, że musi zająć się właśnie nią.
Pierwszy raz spotkali się niby przypadkiem w sklepie. Kobieta wybierała marchewki, a Piotr podszedł, uśmiechnął się i poszedł dalej.
Drugi raz zobaczyli się w klubie nocnym. Wychowawczyni była z koleżankami. Piotr widział, jak mocno wstawiona wychodzi do toalety. Poszedł za nią i poczekał, aż wyjdzie.
– Widzę, że się znowu spotykamy – zagaił.
– Do mnie czy do ciebie? – zadała stare jak świat pytanie.
Skończyli u niej. Kobieta miała całkiem przyjemne mieszkanie na czwartym piętrze. Tego wieczora dość szybko znaleźli się w łóżku, a ich znajomość zaczęła burzliwie rozwijać. Piotr miał co prawda wyrzuty sumienia, ale tłumaczył sobie, że cel uświęca środki. Z czasem dokładnie poznał, co Maria lubi, jakie ma słabości i gdzie wszystko trzyma. W końcu zaplanował, że całą akcję przeprowadzi w weekend pierwszego maja. Chciał ukraść klucze, a jej podać pigułkę gwałtu, kupioną za kilka złotych w internecie.
Wszystko szło dobrze.
Spotkali się, uprawiali seks, wypiła drinka i położyła się spać. Piotr poczekał, aż zaśnie, wstał po cichu i zaczął się ubierać, nie zapalając światła.
W pewnym momencie poczuł ruch za plecami. Obracał się, gdy kątem okiem zobaczył, że naga kobieta podbiega do niego z otwartymi ustami, pełnymi spiczastych zębów.
– Aaaaaaa! – Rzuciła się na niego ze szponami.
Złapał ją za ręce, nie pozwolił ugryźć i popchnął na ścianę.
Próbowała go przewrócić. Rzucała się i szarpała, a on bronił, zaskoczony jej zwinnością i siłą. Szamotali się dobre kilka minut, gdy w końcu udało mu się chwycić drewniany stołek i zdzielić ją w głowę. To był odruch. Nie myślał, czy może ją zabić. Zalała się krwią, ale na szczęście dla niego tylko straciła przytomność. Odrzucił jej bezwładne ciało, ciężko dysząc.
– Co. Do. Chuja? – Zdołał wykrztusić, gdy jej zęby i ręce zaczęły przyjmować normalny wygląd.
Jego zdziwienie trwało tylko krótki moment. To była jego szansa. Nie zastanawiał się długo, tylko złapał za brązową taśmę i nożyczki z szuflady i zaczął wiązać ją w pałąk, przy okazji kneblując.
Miał teraz dowód, że coś jest nie tak z przedszkolem i wszystkimi, którzy tam pracowali.
Kobieta na szczęście nie obudziła się do momentu, gdy wychodził.
Pożyczył sobie jej samochód, przyjechał pod budynek przedszkola i otworzył kluczem drzwi. W środku było ciemno i cuchnęło stęchlizną. Toaleta była na pierwszym piętrze. Skradał się powoli, dokładnie nasłuchując po każdym kroku. Nie chciał żadnych niespodzianek, i to teraz, gdy był już tak blisko.
Nie udało się.
Atak nastąpił od strony klasy młodszej grupy. Napastnik był co najmniej tak ciężki jak on i próbował go dusić z tyłu. Piotr zaczął szarpać się i szamotać. Cofnął się gwałtownie, aż uderzył tamtym o ścianę. Zdołał się uwolnić i odskoczyć, i przyjąć postawę zasadniczą. Wyglądało to jak starcie dwóch zapaśników, teraz doszła walka na pięści. Tu przydało się doświadczenie i wieloletnie sparingi Piotra, jak również determinacja, pozwalająca dokonywać prawdziwych cudów. Ciszę nocy przerywały odgłosy ciosów i stękania, w końcu doszło do zwarcia. Ojciec Krzysia podciął tamtego i upadł z nim na podłogę, przygniatając go całym ciałem, a potem zaczął go dusić.
Napastnik stracił przytomność.
Piotr ciężko oddychał, nasłuchując, czy w ciemności nie czai się coś jeszcze. Nie wiedział, ile czasu to trwało, ale w końcu zszedł z bezwładnego ciała napastnika i wstał, dokładnie go oglądając w świetle latarki. To był on, mężczyzna, który kazał go aresztować. Niespodziewanie złapał Piotra za rękę, a ten, nakręcony adrenaliną, zdzielił go lewym sierpowym w szczękę i ruszył na górę, do toalety.
Ta była zamknięta na klucz, ale on na tyle zdesperowany, że zbił szybę w szafce na korytarzu, wyciągnął toporek strażacki i wyłamał zamek. Wpadł do środka, otworzył drzwi kabiny i poczuł, jak dostaje w głowę.
***
Coś było mocno nie tak.
Leżał na brudnych kafelkach, ale nic nie widział, bo wszystko zasnuwał gęsty, cuchnący dym.
Heeee he, heeee he, ehe ehe… – Walczył o każdy haust tlenu, charczał i kaszlał, na przemian wciągając do płuc truciznę i próbując się jej pozbyć.
Śmierdziało tu spalenizną. Zrozumiał, że natychmiast musi natychmiast uciekać, przez drzwi, ryzykując spaleniem, albo przez okno, mając nadzieję, że się nie połamie i nie dosięgnie go ogień.
Próbował się czołgać, pamiętając ze szkoleń, że zawsze najlepiej jest przy ziemi.
Resztką sił wypchnął drzwi kabiny.
I wtedy stracił przytomność.
***
Miał wrażenie, że coś się z nim dzieje. Ktoś go ciągnął lub niósł. Przez chwilę było mu gorąco, dosłownie jak w piekle. Widział jasne światło i myślał, że to już koniec. Nagle zrobiło się chłodniej. Organizm od razu próbował się oczyścić, i Piotr zaczął gwałtownie kasłać.
– Spokojnie. – Ktoś chyba założył mu maskę, bo nie czuł teraz żadnej spalenizny, tylko przyjemny, ożywczy prąd czystego powietrza. – Proszę oddychać.
Otworzył oczy i z ulgą stwierdził, że widzi niebo.
– Proszę się nie ruszać. – Twarz nad nim należała do mężczyzny, który zaczął osłuchiwać go stetoskopem. – Miał pan dużo szczęścia.
Piotr nie wiedział, co o tym myśleć. Poczuł się słabo. Było mu wszystko jedno i rozbolała go głowa. Chciał wymiotować. Próbował zerwać maskę, ale ktoś złapał go za ręce.
– Trzymajcie go!
Dali mu coś na uspokojenie. Po chwili wszystko znów zaczęło się ruszać. Widział teraz nad sobą jasne światło. Wyła głośno syrena. Zrozumiał, że najwyraźniej tak wygląda przejazd karetką.
Przynajmniej mam miejsce w pierwszym rzędzie.
Potem zaczęły przesuwać się nad nim pojedyncze lampy.
To chyba korytarz.
W końcu znalazł się na łóżku.
Wreszcie zrobiło się ciemno i cicho.
Teraz mógł zasnąć.
***
Ogólnie nic go nie bolało. Wciąż leżał na łóżku i miał dwie ręce i nogi. Próbował wstać, niestety szybko dał sobie z tym spokój. Nie miał siły, do tego aparat obok łóżka zaczął mocno protestować.
Usłyszał szybkie kroki.
Do pokoju wbiegła pielęgniarka z lekarzem.
– Spokojnie. Musi pan dużo odpoczywać. To tylko ogólnie osłabienie. Rana na głowie na szczęście nie jest groźna. – Mężczyzna wyjął małą, kieszonkową latarkę i zaczął świecić mu w oczy. – Miał pan ogromne szczęście. Strażacy sprawdzali łazienkę, ale nic nie widzieli. Gdyby nie otwarte drzwi, spaliłby się pan żywcem. Jest pan tylko odwodniony, reszta w porządku. Już powiadomiliśmy żonę.
Chciał coś powiedzieć, zapytać, jak sprawdzili jego dane, ale ze wzruszenia odebrało mu mowę. Myśli o Marcie dodawały mu sił przez ostatni rok. Tak bardzo chciał ją zobaczyć, poczuć coś więcej niż ulotne wspomnienie na podstawie kilku nagrań i zdjęć.
Co robiła przez cały ten czas? Jak dała sobie radę? Z kim Krzyś chodził na piłkę? Czy dużo pływał? I czy go jeszcze pozna?
Ich spotkanie wyglądało zupełnie inaczej niż sobie wyobrażał.
Marta pojawiła się następnego dnia. Nie była już blondynką. Przemalowała włosy na rudo, a cała rozmowa wyglądała bardzo służbowo, zupełnie, jakby nic dla niej nie znaczył.
Tak samo syn. Tulił się cały czas do matki, a gdy wychodzili, podbiegł do obcego mężczyzny, którego widział przez chwilę w drzwiach.
Wtedy Piotr wszystko zrozumiał.
Część VIII
Pół roku po zniknięciu Piotra zaczęła w końcu układać sobie życie. Niepewność pozostała, ale jej ukochany syn potrzebował ojca, tu i teraz. Okazja nadarzyła się, jakby to powiedzieć, sama. Waldek był wychowawcą w grupie starszaków, który pojawił się na zastępstwie. Bardzo szybko przypadli sobie do gustu, a ślub był tylko formalnością.
Telefon z policji był dla niej mocnym szokiem, a cała sytuacja pełna niejasności. Przedszkole, do którego kiedyś chodził ich syn, zamknięto miesiąc wcześniej. Wybuchł tam pożar, który zauważył jeden z przechodniów, a byłego męża znaleziono podczas drugiego sprawdzania pomieszczeń, gdy w środku panowało prawdziwe piekło.
Jak się tam dostał? Dlaczego stało się to akurat teraz? Gdzie był przez cholernie długie jedenaście miesięcy? Czemu się nie odzywał?
Nie wiedziała, jak ma to wszystko wyjaśnić synowi, który zapomniał już o dramatycznych wydarzeniach, nieprzespanych nocach i dniach, kiedy był pełen gniewu, że tata go nie kocha i nie wraca.
Oprócz problemów emocjonalnych przychodziły jeszcze kwestie prawne. Chociaż formalności spadkowe zamknięto dawno temu, mąż mógł się domagać części majątku, które razem z Waldim zainwestowali w dom w innym mieście.
To stanowiło pewien problem.
– Co z tym zrobimy? – Jej nowy partner wiedział, że po wizycie w szpitalu nadszedł czas na ciężką rozmowę.
– A co mamy robić? – Wzruszyła ramionami. – Jesteśmy rodziną. Tylko to się liczy.
Część IX
Całe życie straciło dla niego sens. Stał się rozbitkiem, bez pieniędzy i mieszkania, a przede wszystkim rodziny. Jako biologiczny ojciec dziecka miał do niego pełne prawa rodzicielskie, problem w tym, że nie za bardzo wiedział, gdzie go szukać i jak odzyskać.
Po wyjściu ze szpitala musiał udać się do schroniska. Znalazł tam komputer i długo szukał w internecie, jak to wszystko rozwiązać. W końcu trafił na stronę fundacji Itaka. Nie zajmowali się takimi sprawami, za to byli w stanie pokierować go dalej.
Piotr dowiedział się, że Krzyś był teraz zapisany w zupełnie innym przedszkolu, miał też adres jego matki, na który mogły przychodzić pisma z sądu.
Długo przygotowywał się do powrotu, również emocjonalnie. Mieszkał teraz w hotelu robotniczym i kupił samochód, chodził też na liczne terapie. W końcu był gotów. Mógł przyjechać na przedstawienie świąteczne syna. Nie miał wielkich nadziei i wcale się nie pomylił.
Jego obecność była dla wszystkich mocnym szokiem. Żona kiwnęła mu służbowo głową, a jej nowy partner uśmiechnął się sztywno, obejmując ją ręką. Piotr przez chwilę zobaczył na jego dłoni taki sam tatuaż jaki u napastnika z przedszkola. Mężczyzna próbował to ukryć, ale ojciec Krzysia już wiedział, że jego syn i żona są w większym niebezpieczeństwie niż mogło się zdawać.
Tylko jak to jej wyjaśnić? Czy przyjmie moje słowa?
Musiał, po prostu musiał, spotkać się z nią na osobności.
Gdzie ona teraz pracuje?
Ustalenie tego nie było wcale tak trudne. Mężczyzna wziął chwilówkę i zapłacił detektywowi, ten zaczął ją śledzić i w końcu doszedł, gdzie jest zatrudniona.
Piotr długo myślał, co chce przekazać, ubrał się w odświętne ubranie i poszedł do firmy, gdzie kobieta pracowała.
– To ty? – Marta zbladła, gdy go zobaczyła.
– Musimy porozmawiać.
– Nie tu. – Złapała go za rękę i zaprowadziła do jakiegoś pokoju. – Czy ty mnie śledzisz?
– Nie, to znaczy tak. Musiałem wiedzieć, gdzie cię znaleźć, ale to nie tak jak myślisz.
– Daj mi spokój. Nic nas nie łączy. To dawno zamknięty rozdział.
– Posłuchaj. Twój nowy facet. Ma coś wspólnego z moim zniknięciem.
– Nie chcę nawet tego słuchać. Jesteś chory. To niedorzeczne. Teraz jego winisz? To twoja nowa taktyka?! Zostaw nas w spokoju!
– Marta, zależy mi na tym, żebyście byli bezpieczni. Nie wiem, co mi zrobili, ale to było w przedszkolu. Pomyśl. Problemy z dziećmi. Pamiętasz? Nie tylko Krzyś. Pamiętasz? Marta, ja byłem wtedy u egzorcysty. Ja myślę, że to jest to.
– Ja. Ja. Ja. Ja nie wiem, co o tym myśleć. Idź już.
– Już idę. Przemyśl to proszę. O nic więcej nie proszę.
Kilka dni później
Piotr stał za kasą w barze mlecznym i obsługiwał klientów.
– Pan Dobrowolski? – Mężczyzna, który podszedł, nie miał tacy z jedzeniem.
– Tak.
– To dla pana. – Tamten podał mu kopertę. – Życzę miłego dnia.
– Kacper, zastąpisz mnie chwilę? – Piotr poszukał wzrokiem jego zmiennika i poszedł na zaplecze, gdzie otworzył przesyłkę.
Przeczytał tylko nagłówek i już wiedział, o co chodzi. Sądowy zakaz zbliżania się jasno mówił, że tamten wziął w swoje szpony jego bliskich. Trzeba było podjąć bardziej radykalne działania. Niewiele myśląc wyszedł za budynek na papierosa i zaczął rozważać różne warianty.
Planowanie kolejnych kroków zajęło mu kilka dni. Zdecydował, że wpierw spróbuje odnaleźć kapłana, który kiedyś modlił się nad jego synem. Ksiądz był na emeryturze, w końcu jednak Piotr znalazł się w ośrodku dla księży emerytów, gdzie zobaczył znajomą, choć podstarzałą twarz:
– Pamięta mnie ksiądz?
– Nie przypominam sobie.
– Rok temu. Przyszedłem z synem.
– A, chyba coś mi świta. I jak? Wyjaśniło się?
– No nie do końca.
– Pan usiądzie i wszystko opowie.
Kilka dni później
Tego wieczora było wietrznie i padało, a prognozy zgodnie mówiły o ciężkich warunkach atmosferycznych i oberwaniu chmury. Piotr był pełen złych przeczuć. Wszyscy schowali się w domach, za to on właśnie dojechał do Warszawy i znalazł się w kościele, gdzie kiedyś sprawował posługę ksiądz Ptolemeusz. Przez ostatni tydzień dużo z nim rozmawiał, ten jednak nagle, bez żadnego słowa, wyprowadził się z domu dla emerytów, a siostra przełożona potwierdziła, że miał udać się w odwiedziny do swojej ostatniej parafii.
– Ja do księdza Ptolemeusza. – Piotr spojrzał na dyżurnego w zakrystii. – Wiem, że do was przyjechał.
– Wyszedł.
– Jak to wyszedł? W taką pogodę? Mówił coś? To bardzo ważne, proszę księdza. Sprawa życia i śmierci.
– Na pewno? – Kapłan spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem. – Może wezwać policję?
– Na litość boską, mogą mi nie uwierzyć, a liczy się czas.
– No dobrze, proszę tylko nie bluźnić. Wspominał coś o jakimś przedszkolu.
– O Jezu. – Piotr nie czekał na nic więcej, tylko wybiegł z zakrystii i wskoczył do samochodu.
Jechał wiedziony intuicją. Czuł, że zaraz na pewno coś się wydarzy i wszystko pójdzie w dobrą lub złą stronę.
Na jednej z ulic już z daleka widział dwie sylwetki. Ksiądz próbował nieporadnie się bronić, a ktoś go dźgał nożem, znowu i znowu. Napastnik zaczął uciekać dopiero na widok samochodu.
Piotr zatrzymał się gwałtownie tuż obok, wyskoczył i spróbował ratować leżącego kapłana. Nie kilku minutach nie czuł tętna, a ilość krwi i rodzaj obrażeń jasno świadczyły o tym, że jest już za późno. W końcu zrozumiał, że nic tu po nim.
Niewiele myśląc wrócił do auta i ruszył gwałtownie, ślizgając się po wodzie.
I wtedy rozpadało się na dobre.
Deszcz zacinał ze wszystkich kierunków, a reflektory i wycieraczki ledwo sobie radziły. Ściana deszczu skutecznie utrudniała obserwację drogi, ale Piotr wiedział, że nie może się teraz zatrzymać. Musiał, po prostu musiał dogonić tamtego.
Gdzieś niedaleko strzelił piorun, a on, mocno spięty, wzdrygnął się, co przeniosło się na kierownicę.
Skontrował.
Tym razem udało się.
Otarł spocone czoło. Było mu strasznie gorąco, chociaż w środku cały czas działała klimatyzacja, bezskutecznie próbująca odparować wszystkie szyby. Miał tego wszystkiego dosyć, i jedynym pocieszeniem pozostawało to, że z ulic wymiotło pojazdy i ludzi, a sygnalizacja mrugała na pomarańczowo.
Znowu zagrzmiało.
Tym razem towarzyszyła temu oślepiająca jasność.
Mężczyzna stracił na chwilę zdolność widzenia, a gdy ponownie spojrzał przed siebie, zobaczył tamtego. Niewiele myśląc wcisnął do oporu pedał gazu i skręcił kierownicę. Uderzenie przyszło trzy sekundy później.
***
Wpierw usłyszał sygnał klaksonu, zaraz potem poczuł smak krwi. Odruchowo oblizał usta. Tego nie dało się pomylić z niczym innym. Oszołomiony zrozumiał, że ma ranę ciętą głowy, ale nic nie czuje, bo organizm jest w stanie głębokiego szoku.
I wtedy przypomniał sobie wszystko.
Ksiądz już nie żył.
Piotr wiedział, że przegrał. Nie mógł się z tym pogodzić. Sparaliżowało go straszne uczucie, że wystarczyła jedna, krótka chwila, i wszystko nieodwracalnie się zmieniło. Analizował całą sytuację, to, co mogło się zdarzyć, i choć to nieracjonalne, był pewien, że wystarczy tylko mocno chcieć, zamknąć i otworzyć oczy, żeby wszystko wróciło do stanu sprzed wypadku.
Nie trwało to na szczęście długo. Wszystko odeszło w niebyt i zwyciężyła wola życia. Miał przecież Martę i Krzysia i to o nich musiał teraz dbać.
Piotr przemógł się. Spróbował przetrzeć twarz ręką, raz, drugi, trzeci, i tak aż do skutku. Mógł się w końcu rozejrzeć, oczywiście na tyle, na ile pozwalała obolała szyja. Nadal siedział na fotelu kierowcy, zalany krwią, ale i wodą, która cały czas wpadała przez dziury z boku pojazdu.
Mężczyzna, który stał się jego przekleństwem, leżał na masce z nienaturalnie wygiętą głową.
Nie ruszał się.
Przynajmniej tyle dobrego.
W środku śmierdziało ropą, a całe auto nadawało się do kasacji. Wgnieciona maska i komora silnika nie dawały żadnej nadziei, że kiedykolwiek uda się je uruchomić. Prawa przednia ćwiartka wbiła się w drzewo, mocno ucierpiały też inne części. Wszędzie widać było pogięte blachy i kawałki szkła. Brakowało bocznych szyb, zaś przednia pokryła się gęstą pajęczyną rys. Wszystko było zepsute, włącznie z klaksonem, który w końcu umilkł.
Piotr zaczął kasłać i pluć krwią.
Poczuł mocny ból w klatce piersiowej.
Teraz naprawdę ogarnął go paniczny strach. Myśl o zawale wyparła wszystko inne. Śmiertelnie wystraszony długo nie mógł wymacać końcówki pasa. Gorączkowo próbował ją znaleźć, a serce co i rusz podchodziło mu do gardła.
W końcu jakoś się wypiął. Zaczął napierać na zaklinowane drzwi. Te niespodziewanie ustąpiły, a on wypadł na rozmiękłą, zimną ziemię. Leżał tak dobrych kilka minut, potem, centymetr po centymetrze, z ogromnym wysiłkiem, podniósł się i znowu ocenił sytuację.
Wzdłuż jezdni prowadziła alejka i ścieżka dla rowerów. Miał wrażenie, że pod drzewami z drugiej strony chodnika, kilka metrów dalej, gromadzą się cienie, przypominające obraz Munka czy dementorów z bajek dla dzieci. Instynktownie wiedział, czym są lub mogą być, i że prędzej czy później będą chciały go dopaść, bo zabił człowieka.
– Jeszcze nie dzisiaj. Nie teraz. – Dotknął krzyżyka na piersi i wyciągnął go w ich stronę, z zadowoleniem patrząc, jak falują, zbliżają się i odskakują, niczym odbite od niewidzialnej bariery, potem pokazał im środkowy palec, wstał i ruszył w stronę najbliższej stacji metra.
Cały czas grzmiało, wiało i lało.
Burza nad Warszawą nie wypowiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Epilog
– Sąd rejonowy po rozpatrzeniu sprawy o zabójstwo Waldemara Pawlikowskiego skazuje Piotra Dobrowolskiego na dziesięć lat pozbawienia wolności na podstawie artykułu sto czterdzieści osiem paragraf pierwszy kodeksu karnego. Proszę usiąść. Sąd przeczyta uzasadnienie. Obrona próbowała udowodnić, że oskarżony działał pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami. W ocenie sądu nie znajduje to pokrycia w materiale dowodowym. Oskarżony zignorował sądowy zakaz zbliżania się. Śledzenie byłej rodziny miało znamiona stalkingu, co z całą pewnością udowodniło oskarżenie. Nie pozwala to na zastosowanie artykułu sto czterdzieści osiem paragraf czwarty kodeksu karnego. Wyrok jest nieprawomocny.
Piotr przez cały proces nie powiedział prawie żadnego słowa. Było mu wszystko obojętne. Niewiele pamiętał z tamtej strasznej nocy, dodatkowo żona zniknęła z dzieckiem, najwyraźniej przeprowadzając się w nowe miejsce.
***
W małej, ciasnej celi dał się słyszeć charakterystyczny trzask odsuwanej przesłony na judasza, i po chwili zazgrzytał klucz, przekręcany w grubych, metalowych drzwiach. Te otworzyły się i więźniowie zobaczyli nalaną gębę starszego klawisza.
– Dobrowolski! Widzenie!
Piotr uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na kolegów, którzy ze spokojem odwzajemnili gest. Nie miał tu wcale źle. Nie był cwelem, tylko prawie gitem. Skazani dobrze wiedzieli, że bronił swojej kobiety i dziecka. Nie grypsował, mimo to wzbudzał powszechny szacunek. Nie zmienił tego fakt, że policja dopatrzyła się jego udziału w zabójstwie księdza. To tylko wzmocniło całą legendę. Po dwóch rozprawach dostał łącznie dożywocie, ale wszyscy w więzieniu mówili o tym, że psy nie miały go jak dojechać.
Mężczyzna stracił życie, mimo to niczego nie żałował.
Rodzina była najważniejsza.
Cały czas myślał, że ją ochronił, i tym bardziej przeżył szok, gdy papuga pokazał mu zdjęcie żony z dziarą, którą doskonale pamiętał z przedszkola.
Wtedy wpadł w szał. Zupełnie stracił panowanie nad sobą. Targany wściekłością i rozpaczą zaatakował strażnika. Chciał umrzeć, niestety nie było mu to dane. Zło miało wobec niego inne plany.
Opowiadanie z [+18].
Słowo “penis” nie zostało użyte ani razu.
Wychodzę rozczarowany.
Witaj. :)
Ja za to bardzo dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów i podanie info “18+” oraz za to, że wspomnianego przez Przedmówcę wyrazu w takim brzmieniu nie użyto. :)
Tekst trzyma do końca w napięciu, każdy zwrot akcji jest nieprzewidywalny, co jest wielkim atutem tego horroru. Tych zwrotów akcji jest jednak w moim odczuciu bardzo dużo, trudno nadążyć za śledzeniem opisywanych zdarzeń, w sumie do końca nie wiadomo, co się działo, kto stał za “oszukaniem” Piotra i w jakim celu to robił, co to za znaczek na rękach gości z przedszkola, czy i zakład psychiatryczny oraz policjanci byli także zamieszani w tę dziwaczną intrygę, czy to była inna, równoległą rzeczywistość i przechodzenie do niej (?); pewna tajemniczość i zagadkowość to duże walory każdego horroru, lecz odnoszę wrażenie, że tu one przeważają nad treścią. Na początku jest opisanych bardzo dużo scen z życia rozmaitych rodzin, ale brak ich kontynuacji – rozumiem, że miały być dowodami na dziwne zdarzenia, ale moim zdaniem to za mało, aby połapać się w całości. Do tego trzeba dokładnie samemu przejrzeć tekst, bo jest sporo urwanych zdań, powtórzeń i niejasnych stwierdzeń oraz usterek w dialogach.
Daję klik za pomysł oraz opisane emocje i ciekawe zakończenie. Powodzenia w konkursie, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet