- Opowiadanie: tomaszg - Przedszkole (18+)

Przedszkole (18+)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Przedszkole (18+)

Mał­go­rza­ta Stań­czyk, dumna i szczę­śli­wa matka Polka, wła­śnie skoń­czy­ła robić ko­la­cję i prze­szła do du­że­go po­ko­ju, gdzie przy stole sie­dzia­ła jej czte­ro­let­nia córka. Dziew­czyn­ka na­ry­so­wa­ła na kart­ce domek i kilka po­sta­ci, a teraz za­czę­ła szyb­ko kre­ślić masę czar­nych i czer­wo­nych, mocno splą­ta­nych linii.

– Kry­sia, a co ty ro­bisz? – Ko­bie­ta spy­ta­ła naj­młod­sze dziec­ko.

– Ly­su­ję nasą lo­dzi­nę.

– A co za kre­ski? Co tu się dzie­je?

– Pla­ne­ta plo­nie.

– Co ci przy­szło do głowy, dziec­ko dro­gie? Kto ci ta­kich głu­pot na­opo­wia­dał?

– W te­le­wi­zji mó­wi­li.

– Aha. A kto to jest? – Ko­bie­ta po­ka­za­ła na lu­dzi­ka, który stał tuż obok nich.

– Duzy pan.

– Jaki?

– Ten, któly mówi, ze mam sy­skich zabić.

– Je­zu­sie na­za­rej­ski, o czym ty ga­dasz? – Mał­go­sia za­sło­ni­ła dło­nią usta.

– Ten pan jest za tobą, ma­mu­siu.

Ko­bie­tę prze­szły ciar­ki po ple­cach. Do­słow­nie ją zmro­zi­ło. Mi­mo­wol­nie przy­po­mnia­ła sobie pierw­sze­go męża, ad­wo­ka­ta i sę­dzie­go, który bił ją, zanim na­ro­dzi­ła się Kry­sia.

Wstrzy­ma­ła od­dech. Przez chwi­lę my­śla­ła, że być może nie za­mknę­ła drzwi i Ry­siek za­kradł się, jak była w kuch­ni albo się ką­pa­ła. Wró­ci­ły wspo­mnie­nia, zwłasz­cza jego cichy, spo­koj­ny, opa­no­wa­ny ton. Cza­sem wy­star­cza­ło tylko kilka słów, potem przy­cho­dzi­ła nie­uchron­na kara. To mogło być wszyst­ko. Nie­spo­dzie­wa­ny cios pię­ścią, krzyk, pod­to­pie­nie, przy­pa­le­nie czy na­ci­na­nie ciała, cza­sem zwy­kłe, nor­mal­ne bicie pasem ze sprzącz­ką.

Za­czę­ła po­wo­li się od­wra­cać, nie wie­dząc, czego się spo­dzie­wać.

Za nią na szczę­ście ni­ko­go nie było, tylko ich ulu­bie­niec, Mru­czuś Pierw­szy, który spo­koj­nie leżał i wy­li­zy­wał łapy na szaf­ce. Ko­bie­ta ode­tchnę­ła z ulgą, a duży, wy­li­nia­ły kocur otak­so­wał ją zdzi­wio­nym wzro­kiem i cicho miauk­nął, z god­no­ścią oznaj­mia­jąc, że nie po­win­na się gapić.

Mał­go­sia spoj­rza­ła z po­wro­tem na córkę:

– Ko­cha­nie, tu ni­ko­go nie ma.

– Jest. I mam nic nie mówić. – Dziew­czyn­ka nie zmie­ni­ła wy­ra­zu twa­rzy, tylko prze­mó­wi­ła chra­pli­wym gło­sem, któ­re­go ko­bie­ta tak się bała. – Bo po­de­rżnie nam gar­dło, ty głu­pia pizdo.

– O Jezu!

 

***

 

– Ma­ciuś, wy­puść ta­tu­sia. – Zdzi­sław był wście­kły, że dał się po­dejść ma­łe­mu, który tak pchnął drzwi od bal­ko­nu, aż się za­trza­snę­ły.

W sumie nic się nie stało. Matka miała wkrót­ce wró­cić, a dziec­ko się spo­koj­nie ba­wi­ło.

– Ma­ciuś, na­ci­śnij tu. – Męż­czy­zna nie tra­cił na­dziei.

W pew­nym mo­men­cie chłop­czyk szu­kał cze­goś w przed­po­ko­ju, potem upadł i prze­stał się po­ru­szać. Chwi­lę za­ję­ło, nim Zdzi­sław wybił szybę. Gdy pod­biegł do syna, zo­ba­czył, że ten na­dział się na śru­bo­kręt, stra­cił przy­tom­ność i mocno krwa­wi.

 

***

 

Anna, sa­mot­na matka, miesz­ka­ła z parą bliź­nia­ków w sta­rej, przed­wo­jen­nej ka­mie­ni­cy, gdzie uży­wa­no pieca opa­la­ne­go gazem.

Ko­bie­ta była za­wsze mocno zmę­czo­na. Tego dnia przy­pro­wa­dzi­ła dzie­ci z przed­szko­la, zro­bi­ła im ko­la­cję i po­ło­ży­ła do łóżek, a potem po­szła się kąpać. Była tak nie­przy­tom­na, że nie za­uwa­ży­ła pro­ble­mu z cu­giem w pie­cy­ku. Od­pły­nę­ła, nie mogąc się nawet ru­szyć.

We­zwa­na przez są­sia­dów straż stwier­dzi­ła, że przy­czy­ną zgonu była przy­tka­na rura od­pro­wa­dza­ją­ca spa­li­ny. Pro­ku­ra­tor wsz­czął śledz­two z urzę­du, ale nie był w sta­nie usta­lić, jak w prze­wo­dzie zna­la­zła się noga plu­szo­we­go misia.

Bliź­nia­ki zna­la­zły się w ro­dzi­nach za­stęp­czych. W obu do­szło do sa­mo­bójstw ich przy­bra­ne­go ro­dzeń­stwa.

 

Część I

Przed­szko­le „Czer­wo­ne kra­sna­le”

– Dzień dobry. Mam dzi­siaj dla pań­stwa bar­dzo smut­ną wia­do­mość. Umar­ła jedna z na­szych mam, pani Ania. Po­grzeb od­bę­dzie się na Cmen­ta­rzu Bród­now­skim w so­bo­tę o dwu­na­stej, wej­ście od Win­cen­te­go.

Ro­dzi­ce za­czę­li mię­dzy sobą dys­ku­to­wać, a Kry­sty­na, do­świad­czo­na wy­cho­waw­czy­ni, do­sko­na­le wie­dzia­ła, że naj­le­piej dać im kilka minut.

Piotr, oj­ciec trzy­let­nie­go Krzy­sia, sie­dział w ostat­nim rzę­dzie. Męż­czy­zna za­re­je­stro­wał, jak ko­bie­ty przed nim szep­czą coś o ja­kichś dziw­nych rze­czach. Co chwilę pa­da­ły słowa „strasz­ne” i „prze­ra­ża­ją­ce”. Nie in­te­re­so­wa­ło go to. Był zmę­czo­ny i miał ocho­tę od­po­cząć po całym dniu cięż­kiej pracy.

 

Kilka go­dzin póź­niej

– Aaaaaaaa! – Osie­dlem blo­ków z wiel­kiej płyty na war­szaw­skim Ur­sy­no­wie wstrzą­snął pa­nicz­ny krzyk mło­dej matki, która gwał­tow­nie wy­sko­czy­ła z łóżka i go­rącz­ko­wo ubie­ra­ła się w szla­frok, pod­czas gdy jej part­ner rów­nie szyb­ko za­kła­dał bok­ser­ki. – Krzy­siu, ko­cha­nie, nic ci nie jest?

– A. A. A. – Rów­nie zszo­ko­wa­ny jak oni trzy­let­ni chło­piec rzu­cił nóż, sto­jąc na progu sy­pial­ni ro­dzi­ców, i roz­pła­kał się, mocno spa­zmu­jąc.

– Już do­brze. Ma­mu­sia już jest przy tobie. – Ko­bie­ta przy­tu­li­ła i wzię­ła go na ręce, spraw­dzi­ła, czy ni­g­dzie się nie ska­le­czył, usia­dła na łóżku i za­czę­ła go po­wo­li ko­ły­sać. – A, a, a, kotki dwa, sza­ro­bu­re oby­dwa. A, a, a, kotki dwa…

Krzy­sio nic nie po­wie­dział, tylko wło­żył palca do buzi i za­mknął oczy.

Usy­pia­nie chłop­ca trwa­ło mniej wię­cej pięt­na­ście minut, potem ro­dzi­ce po­ło­ży­li go do łóżka i prze­szli do kuch­ni. Marta za­bra­ła się za ro­bie­nie cze­goś do picia, czu­jąc, jak scho­dzą z niej wszel­kie emo­cje. Trzę­sły się jej ręce, ale nic nie mó­wi­ła, tylko w końcu roz­pła­ka­ła, roz­sy­pu­jąc kawę obok płyty in­duk­cyj­nej:

– Szlag. To nie jest nor­mal­nie.

– Masz rację. – Piotr przy­tu­lił ją do sie­bie, po­sa­dził na krze­śle i za­czął sprzą­tać.

– A żebyś, kurwa, wie­dział, że mam. No i co mi z tego? No co? – Ko­bie­ta zła­pa­ła za pa­pie­ro­sy i za­pal­nicz­kę ze stołu, i po kilku pró­bach w końcu za­pa­li­ła i za­cią­gnę­ła się dymem, zu­peł­nie nie my­śląc, że od wielu ty­go­dni pró­bu­je rzu­cić szko­dli­wy nałóg. – Jak dzie­ciak idzie z nożem na sta­rych i mam­ro­cze „za­bi­ję was”, to nic nie jest nor­mal­ne.

– Marta, mia­łaś nie kop­cić. Otwórz cho­ciaż okno.

– A. Tak. – Spoj­rza­ła na pa­pie­ro­sa, zu­peł­nie, jakby do­pie­ro teraz do­tar­ło do niej, co robi. – Tylko jed­ne­go. Spra­wa jest wy­jąt­ko­wa. Naj­bar­dziej prze­ra­zi­ło mnie, że nic nie sły­sza­łam. I ten jego głos, taki spo­koj­ny. A jakby sobie coś zro­bił?

– Wiemy, że pół go­dzi­ny wcze­śniej spał jak za­bi­ty. – Męż­czy­zna w końcu usiadł.

– Mu­siał wstać i przyjść do kuch­ni, od­su­nąć blo­kad­kę i wziąć nóż. – Ko­bie­ta po­ka­za­ła na szu­fla­dy.

– Spryt­ny chło­pak. – Piotr za­my­ślił się. – Albo i nie. Marta, a może to nasza wina? Co, je­że­li sami zo­sta­wi­li­śmy ją otwar­tą?

– Nie. To na pewno nie to. Była za­mknię­ta. Dam sobie głowę uciąć.

– No to mu­siał nas przej­rzeć. Trze­ba bę­dzie po­dwój­nie uwa­żać.

– Pio­trek, on wi­dział, jak się pie­przy­my. To na pewno mocno wpły­nie na jego psy­chi­kę.

– Po­ra­dzi­li­śmy sobie, jak wy­cią­gał pin­do­la, po­ra­dzi­my i teraz.

– Słowo?

– Marta, on ma do­pie­ro trzy lata. Je­że­li zro­bi­li­śmy jakiś błąd, trze­ba to na­pra­wić. Ja bym na razie za­czął od roz­mo­wy w przed­szko­lu i zo­ba­czył, czy wi­dzie­li coś nie­zwy­kłe­go.

– A jak będą chcie­li wie­dzieć, czemu py­ta­my?

– Za­wsze można po­wie­dzieć, że zro­bił się jakiś taki mar­kot­ny.

– Wtedy nie zwró­cą na niego więk­szej uwagi. Może on wła­śnie chce, żeby mu pomóc?

– I co dalej? Zro­bią z nas pa­to­lo­gię? Dadzą ku­ra­to­ra? Wiesz do­brze, jak w tym kraju trak­tu­je się zwy­kłych ro­dzi­ców.

– No do­brze. Pew­nie masz rację. I co dalej? Mamy się za­my­kać? Za­ło­żyć zamek? Kupić nia­nię? Ja­kieś AI? I tak nie będę mogła spo­koj­nie za­snąć.

– Nie mam po­ję­cia. Na razie mo­że­my czu­wać na zmia­nę. – Męż­czy­zna wzru­szył ra­mio­na­mi, a ona cięż­ko wes­tchnę­ła:

– No bez jaj. A je­że­li on jest opę­ta­ny?

W kuch­ni za­pa­dła mar­twa cisza, prze­rwa­na do­pie­ro dzwon­kiem do drzwi.

– Otwo­rzę – za­ofe­ro­wał się męż­czy­zna, a ona tylko ski­nę­ła głową i dalej sie­dzia­ła w kuch­ni, paląc pa­pie­ro­sa i sły­sząc uryw­ki słów z przed­po­ko­ju.

Po kilku mi­nu­tach było po wszyst­kim. Piotr wró­cił i za­czął re­la­cjo­no­wać:

– Ktoś za­dzwo­nił po po­li­cję. Py­ta­li, czy wszyst­ko w po­rząd­ku.

– Pew­nie Mar­cza­ko­wa. Nie chcie­li wejść?

– Nie. Po­wie­dzia­łem, że ostat­nio masz kosz­ma­ry i bu­dzisz się z krzy­kiem. Po­pa­trzy­li, po­du­ma­li i sobie po­szli. Ogól­nie ja­kieś bar­dziej ogar­nię­te chło­pa­ki. Jed­ne­go już wi­dzia­łem, jak mia­łem stłucz­kę w stycz­niu. Też mnie pa­mię­tał.

– Czyli tak jakby masz zna­jo­mo­ści. – Na twa­rzy Marty po­ja­wi­ło się coś w ro­dza­ju uśmie­chu. – Je­steś teraz czło­wiek z mia­sta.

– Chyba można tak po­wie­dzieć. – Męż­czy­zna po­dra­pał się po gło­wie. – Ale nie na­zy­wam się Fran­ci­szek Psi­ku­tas.

– Aha.

 

Część II

Ty­dzień póź­niej

Tego dnia była kolej Pio­tra, żeby ode­brać Krzy­sia z przed­szko­la. Męż­czy­zna pod­je­chał pod bu­dy­nek, za­par­ko­wał i wszedł do środ­ka. Miał wra­że­nie, że czuje prze­ni­kli­we zimno. Po­pa­trzył na panią Kry­się i przez mo­ment jakby wi­dział ją po­dwój­nie. Zła­pał się za oczy i za­mru­gał gwał­tow­nie.

– Dobry wie­czór, do­brze się pan czuje?

– Tak, dzię­ku­ję bar­dzo. Dobry wie­czór. – Wy­pro­sto­wał się. – Je­stem tylko tro­chę zmę­czo­ny.

– Pan pew­nie po syna?

– Tak. Go­to­wy?

– Już za­kła­da kurt­kę.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku?

– Tak. Dzi­siaj uczy­li­śmy się li­czyć. O, jest i Krzyś.

– Ceść tata. – Malec uśmiech­nął się, przy­bił z ojcem piąt­kę i dał mu rękę.

– Jak było?

– Dobze.

Obaj męż­czyź­ni prze­szli na po­bli­ski par­king. Chło­piec usiadł na fo­te­li­ku z tyłu sa­mo­cho­du, a oj­ciec go za­piął. Po chwi­li ru­szy­li. Je­cha­li przez War­sza­wę. Piotr co jakiś czas zer­kał w tylne lu­ster­ko i miał wra­że­nie, że obraz syna z tyłu jest jakiś za­mglo­ny.

– To jak było w przed­szko­lu? – Znowu za­py­tał.

– Dobze, tata.

– Co ro­bi­li­ście?

Chło­piec nie od­po­wie­dział. Oj­ciec znów na niego spoj­rzał i za­marł. Za­miast Krzy­sia na miej­scu z tyłu sie­dział do­ro­sły męż­czy­zna. Trwa­ło to do­słow­nie se­kun­dę. Piotr od­ru­cho­wo wci­snął ha­mu­lec, a klak­son z tyłu nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści, że ma­newr nie był zbyt bez­piecz­ny. Auto za nimi gwał­tow­nie zmie­ni­ło pas i przy­spie­szy­ło, nie­mal ich wy­prze­dza­jąc.

– Jak jeź­dzisz, ty chuju! – Krzyk­nął jego kie­row­ca, wci­ska­jąc kilka razy klak­son, i po­je­chał do przo­du, a Piotr otarł spo­co­ne czoło.

– Tata, a co to jest „ty­chuj”?

– Nic ta­kie­go. Ten pan tylko źle się po­czuł.

– Aha.

Dal­sza droga upły­nę­ła wła­ści­wie bez żad­nych przy­gód. Za­par­ko­wa­li i we­szli na górę, a chło­piec po­szedł od­ra­biać lek­cje.

– Marta, chyba je­stem chory. Mam ja­kieś zwidy. – Piotr miał cichy, zmę­czo­ny głos.

– Nie­dłu­go ma­jów­ka. Po­je­dzie­my na dział­kę. Zro­bi­my gril­la i sobie od­pocz­niesz.

– Jasne. – Oj­ciec nie był do końca prze­ko­na­ny, ale wziął sobie zimne piwo i po­szedł oglą­dać te­le­wi­zję.

Męż­czy­zna zajął się fil­mem i nie zwra­cał uwagi na oto­cze­nie aż do mo­men­tu, gdy usły­szał prze­raź­li­wy krzyk żony.

– Za­mknij to! – Ko­bie­ta była na­praw­dę zła, a Krzyś uciekł do sie­bie i scho­wał się pod łóż­kiem.

Piotr wstał, za­trza­snął drzwi do ła­zien­ki i usiadł na pod­ło­dze w małym po­ko­ju, pa­trząc na dziec­ko, które było bli­skie pła­czu.

– Co się dzie­je, ko­le­go?

Chło­piec mil­czał.

– Dla­cze­go otwo­rzy­łeś drzwi do ła­zien­ki? – Męż­czy­zna wy­cią­gnął rękę. – Chodź do mnie, mały.

Dziec­ko po­zwo­li­ło wy­cią­gnąć się spod łóżka i przy­tu­lić, i w końcu wy­krztu­si­ło kilka słów:

– Ja nic nie pa­mię­tam, tato.

– Od­ro­bi­łeś lek­cje?

– Tak.

– To idź się umyć. Mama już chyba wy­szła.

– Dobze. – Chło­piec sobie po­szedł, a oj­ciec wstał i udał się do kuch­ni:

– Marta, mu­si­my coś zro­bić.

– Zga­dzam się. Co, jak co, ale srać będę na osob­no­ści.

– Nie mo­głaś za­mknąć drzwi?

– Teraz to ja je­stem winna? Nie prze­sa­dzasz?

– Spo­koj­nie. Umó­wię się na jutro na wi­zy­tę do le­ka­rza ostat­nie­go kon­tak­tu. I tro­chę po­czy­tam.

– OK.

 

Na­stęp­ne­go dnia

– Panie dok­to­rze, czy jest moż­li­we, żeby ktoś robił coś w nocy, a potem nic nie pa­mię­tał?

– Ma pan takie pro­ble­my?

– Nie ja, tylko ktoś z ro­dzi­ny.

– Ro­zu­miem. Ist­nie­je coś ta­kie­go jak lu­na­ty­ko­wa­nie.

– Kiedy to się ob­ja­wia?

– Naj­czę­ściej do­ty­ka dzie­ci, zda­rza się też u do­ro­słych. Na­wia­sem mó­wiąc był o tym kie­dyś epi­zod w „Dok­tor House”. Ko­bie­ta upra­wia­ła seks ze swoim byłym, zu­peł­nie o tym nie wie­dząc.

– Aha. A jak to le­czyć albo zmniej­szyć ob­ja­wy?

– Nie da się.

– To zo­sta­je na całe życie?

– Róż­nie.

– A jakie są przy­czy­ny?

– Nikt nigdy tego nie usta­lił.

– To ja dzię­ku­ję. Do wi­dze­nia.

– Do wi­dze­nia.

Piotr bar­dzo długo my­ślał o tym co usły­szał. Tym razem nie miał sa­mo­cho­du, za­bra­ne­go przez żonę. Ma­chi­nal­nie ode­brał ma­łe­go z przed­szko­la, wsiadł z nim do metra i prze­je­chał do sta­cji KEN. Prze­cho­dzi­li obok ko­ścio­ła, gdy Piotr sko­ja­rzył, że czy­tał o księ­dzu z tej pa­ra­fii, który z suk­ce­sem zaj­mo­wał się eg­zor­cy­zma­mi. Wpierw uznał, że to znak opatrz­no­ści bo­skiej, a potem spoj­rzał na Krzy­sia:

– Chodź, mu­si­my się z kimś spo­tkać.

We­szli do świą­ty­ni i prze­szli do za­kry­stii, gdzie sie­dział dy­żur­ny.

– Szczęść Boże. My do księ­dza Pto­le­me­usza.

– Pro­szę po­cze­kać. – Młody ka­płan po­ka­zał na ławkę. – Wła­śnie spo­wia­da.

Piotr usiadł z synem we wska­za­nym miej­scu. Cze­ka­li pół go­dzi­ny. W końcu po­ja­wił się ka­płan, który chwi­lę po­roz­ma­wiał ze swoim młod­szym ko­le­gą, a potem za­czął zmie­rzać w ich kie­run­ku.

– Szczęść Boże. Pro­szę księ­dza, mam chyba pro­blem. – Piotr wstał i wy­szedł mu na spo­tka­nie. – Za­czy­nam się bać, czy mały nie jest na­wie­dzo­ny.

– Zły duch jest za­wsze bar­dzo prze­wrot­ny. Zo­bacz­my. – Ka­płan ze stułą do­tknął chłop­ca za rękę, zro­bił mu znak krzy­ża na czole i za­czął się mo­dlić.

Nic się nie dzia­ło. Oj­ciec dziec­ka ode­tchnął z ulgą i zde­cy­do­wał, że na na razie nie powie o ni­czym żonie.

 

Część III

Kilka dni póź­niej

– Dzień dobry. – Piotr spoj­rzał na wy­cho­waw­czy­nię w przed­szko­lu.

– Dzień dobry. Krzyś bę­dzie go­to­wy za kilka minut. Koń­czy wy­kle­jan­ki.

– Dzię­ku­ję. Czy mogę sko­rzy­stać z to­a­le­ty?

– Pro­szę bar­dzo. Na górę i w lewo.

Piotr wszedł do ka­bi­ny i za­mknął drzwi, zro­bił, co trze­ba, wy­szedł i za­czął myć ręce.

– Kim pan jest? I co tu robi? – Py­ta­nie zadał krót­ko ostrzy­żo­ny męż­czy­zna, który wła­śnie sta­nął w wej­ściu.

– Je­stem ojcem Krzy­sia. A pana chyba też nigdy nie wi­dzia­łem.

– Wzy­wam po­li­cję.

– Daj pan spo­kój. – Piotr po­czuł, że musi na­tych­miast się stąd wy­do­stać, i za­czął się prze­py­chać, pró­bu­jąc wyjść.

– Ochro­na! Ochro­na!

Za­czę­ła się sza­mo­ta­ni­na. Po kilku se­kun­dach do­łą­czy­ło do nich dwóch po­staw­nych ochro­nia­rzy, któ­rzy nie pa­tycz­ko­wa­li się, tylko po­wa­li­li ojca na zie­mię, skuli go z tyłu i po­cią­gnę­li w kie­run­ku po­ko­ju na­uczy­ciel­skie­go, gdzie zo­stał po­sa­dzo­ny na krze­śle.

– Nie ru­szaj się. – Rzu­cił do niego jeden z nich i zwró­cił się do dru­gie­go. – Dzwoń po psy.

Piotr od­pu­ścił sobie ja­ki­kol­wiek ko­men­ta­rze i sie­dział spo­koj­nie, a pa­trol po­ja­wił się mniej wię­cej po kwa­dran­sie.

– Co tu się stało? – Po­li­cjant otwo­rzył notes i po­ka­zał na Pio­tra. – Może wpierw pan?

– Po­sze­dłem nor­mal­nie do to­a­le­ty i zo­sta­łem za­ata­ko­wa­ny, gdy chcia­łem wyjść. Nie znam tych dżen­tel­me­nów. Skuli mnie bez wy­ja­śnie­nia i we­zwa­li pań­stwa.

– Aha, ro­zu­miem. A jaka jest pana wer­sja? – Funk­cjo­na­riusz po­ka­zał na męż­czy­znę, któ­re­go Piotr dalej nie ko­ja­rzył.

– Je­stem wy­cho­waw­cą. Też nie ko­ja­rzę fa­ce­ta, ale na pewno nie po­win­no go tu być. Chciał uciec i za­czął się szar­pać. Może to jakiś pe­do­fil? Albo zbo­cze­niec?

– Ma pan dowód? – To było skie­ro­wa­ne­go do za­trzy­ma­ne­go.

– Tak, w port­fe­lu w przed­niej kie­sze­ni spodni. – Piotr po­ka­zał głową.

– Pro­szę wstać. Teraz go wyjmę, a potem prze­pro­wa­dzę re­wi­zję. Czy zga­dza się pan?

– Tak. Nie mam nic do ukry­cia.

Po­li­cjant wy­cią­gnął do­ku­ment i prze­ka­zał go swo­jej part­ner­ce.

– Czy ma pan ja­kieś ostre przed­mio­ty?

– Nie. Tylko ko­mór­kę i klu­czy­ki od sa­mo­cho­du.

– Ma­ciek, nie ma go w bazie. Na tym pe­se­lu jest ktoś inny. – Po­li­cjant­ka spoj­rza­ła wy­mow­nie na part­ne­ra. – Do­ku­ment może być pod­ro­bio­ny. Spraw­dza­łam dwa razy.

– No ład­nie. Za­bie­ra­my pana do wy­ja­śnie­nia.

– Zaraz, zaraz, a co z moim synem?

– Jak się na­zy­wa?

– Krzysz­tof Do­bro­wol­ski.

– Nie ma tu ta­kie­go, a znam wszyst­kie dzie­ci – wtrą­cił męż­czy­zna po­da­ją­cy się za wy­cho­waw­cę.

– Jak to nie ma? Co z nim zro­bi­li­ście? – Piotr za­czął się rzu­cać, pod­czas gdy funk­cjo­na­riu­sze sta­ra­li się go unie­ru­cho­mić.

– Spo­kój! Gleba! Nie sta­wiaj oporu!

Po chwi­li męż­czy­zna leżał na ziemi, po­li­cjant przy­ci­skał go całym cia­łem, a jego ko­le­żan­ka klę­cza­ła i trzy­ma­ła go za nogi.

– Uspo­kój się!

– Sie­dem trzy­na­ście do dwa dwa­dzie­ścia. – Ko­bie­ta rzu­ci­ła do krót­ko­fa­lów­ki na ra­mie­niu. – Po­trzeb­ny pa­trol do przed­szko­la na Ogro­do­wej.

– Spo­kój!

Trwa­ło to kilka minut, w końcu w po­ko­ju po­ja­wił się ko­lej­ny pa­trol. Piotr nie miał z nimi wła­ści­wie żad­nych szans. Po­li­cjan­ci spraw­nie zmu­si­li go do po­słu­szeń­stwa i po­sa­dzi­li z tyłu ki­jan­ki. Je­cha­li kil­ka­na­ście minut, potem zo­stał spi­sa­ny na wej­ściu na ko­men­dę i prze­pro­wa­dzo­ny do po­ko­ju na pierw­szym pię­trze, gdzie znaj­do­wał się przy­bi­ty do pod­ło­gi stół i dwa krze­sła.

Męż­czy­zna zo­stał po­zo­sta­wio­ny sam sobie. Nie wie­dział, czy sie­dział tam kilka minut czy dłu­żej, ale w końcu drzwi otwo­rzy­ły się i do środ­ka wszedł ko­lej­ny po­li­cjant.

– Obec­ność w przed­szko­lu bez po­zwo­le­nia, pod­ro­bio­ny dowód, czyn­ne sta­wia­nie oporu i napad na funk­cjo­na­riu­sza. – Męż­czy­zna nie tra­cił czasu i od razu prze­szedł do rze­czy, sia­da­jąc na­prze­ciw­ko za­trzy­ma­ne­go i spraw­dza­jąc przy­nie­sio­ny for­mu­larz. – Nie­źle pan na­bro­ił.

– Dowód na pewno nie jest pod­ro­bio­ny. Od­bie­ra­łem go w urzę­dzie.

– Wszyst­ko spraw­dzi­my.

– Za­dzwoń­cie cho­ciaż do mojej żony. Pro­szę. Panie ko­mi­sa­rzu, to ja­kieś ogrom­ne nie­po­ro­zu­mie­nie. Przy­sze­dłem do przed­szko­la po Krzy­sia.

– Po­wiedz­my, że panu wie­rzę. Jaki numer? – Po­li­cjant wy­cią­gnął ko­mór­kę z kie­sze­ni.

– Sie­dem dzie­więć sie­dem sie­dem sześć trzy sie­dem sześć sie­dem

Funk­cjo­na­riusz wy­krę­cił numer, a po chwi­li w po­ko­ju dało się sły­szeć:

– Piz­ze­ria, słu­cham.

Męż­czy­zna roz­łą­czył się i mruk­nął:

– Pod­ro­bio­ny dowód, teraz numer z te­le­fo­nem. Lista robi się coraz dłuż­sza. Pro­ku­ra­tor bę­dzie miał na czym oprzeć ma­te­riał do­wo­do­wy.

– Ale ja na­praw­dę nic nie ro­zu­miem.

– Nie wąt­pię. Gdzie się pan uro­dził? – Po­li­cjant za­czął pisać do pro­to­ko­łu.

– Jak to gdzie? W War­sza­wie. W szpi­ta­lu pra­skim.

– Gdzie pan miesz­ka?

– Herb­sta czte­ry.

Dłoń funk­cjo­na­riu­sza za­wi­sła nad pa­pie­rem, funk­cjo­na­riusz odło­żył dłu­go­pis i za­czął coś pisać na ko­mór­ce, a po chwi­li mruk­nął – Tak jak my­śla­łem. Biu­ro­wiec pod tym ad­re­sem wy­bu­rza­li w ze­szłym mie­sią­cu.

– Jak to wy­bu­rza­li? Prze­cież tam miesz­kam.

– Nie wiem, w co pan gra, ale mu­si­my chyba we­zwać le­ka­rza.

– Nie je­stem wa­ria­tem.

– Tak, tak, oczy­wi­ście. Świat jest pełen nie­win­nych i zdro­wych. Na razie to tyle. Pan czeka na psy­cho­lo­ga.

– Ni­g­dzie się stąd nie ru­szam. – Piotr po­trzą­snął kaj­dan­ka­mi.

Męż­czy­zna znów zo­stał sam w po­ko­ju. Był skuty z tyłu i nie wie­dział, ile tam sie­dzi, ale w końcu przy­szła do niego zmę­czo­na ży­ciem ko­bie­ta, która roz­ło­ży­ła się z ja­ki­miś pa­pie­ra­mi i po­mo­ca­mi.

– Jak się pan na­zy­wa? – Za­czę­ła wy­peł­niać for­mu­larz.

– Piotr Do­bro­wol­ski.

– Co to jest? – Pod­nio­sła ta­blicz­kę z ry­sun­kiem.

– Kura.

– A to? – Się­gnę­ła do ko­lej­ne­go kar­to­ni­ka.

– Osioł.

– Co?

– Nie, nie, po­my­li­łem się, to też kura.

– I co? Co jesz­cze pan zmy­ślił?

– Prze­ję­zy­czy­łem się.

– Wcze­śniej pan mówił, że ma syna, teraz, że kura to osioł. Coś jest nie tak.

– Nie! Pro­szę mi tego nie wma­wiać!

– Pro­szę mi tu nie krzy­czeć.

– Prze­pra­szam.

– Do­brze. To mi wy­star­czy. Skoń­czy­li­śmy na dzi­siaj. – Coś za­no­to­wa­ła, po­dwój­nie to pod­kre­śla­jąc.

– Ale wy­pu­ści­cie mnie w końcu?

– Nie ode mnie to za­le­ży. – Ko­bie­ta spa­ko­wa­ła się i wy­szła.

Piotr mu­siał znów cze­kać. Po ja­kimś cza­sie do po­ko­ju we­szło trzech ro­słych męż­czyzn. Jeden z nich trzy­mał ka­ftan bez­pie­czeń­stwa. Oj­ciec Krzy­sia wciąż był skuty z tyłu, ale pró­bo­wał się wy­rwać. Pie­lę­gnia­rze przy­trzy­ma­li go i zro­bi­li za­strzyk, od­cze­ka­li kilka minut, potem roz­ku­li i siłą za­ło­ży­li ka­ftan i kask.

Piotr zo­stał wy­wle­czo­ny siłą i wrzu­co­ny na tył fur­go­nu z obi­ty­mi gumą ścia­na­mi.

Auto ru­szy­ło.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach drogi drzwi otwo­rzy­ły się, i męż­czy­znę prze­cią­gnię­to do sali, gdzie zo­stał przy­pię­ty pa­sa­mi do łóżka. Wal­czył, mimo to w końcu nie mógł nawet ru­szyć głową.

To wszyst­ko było nie­zwy­kle stre­su­ją­ce, nic jed­nak nie mogło rów­nać się z krzy­ka­mi, które cały czas sły­szał, i sło­wa­mi le­ka­rza, który na od­chod­ne za­brał mu całą na­dzie­ję:

– Wi­ta­my w pie­kle. Tutaj mo­że­my nawet kar­mić na siłę.

 

Część IV

Ko­mi­sa­riat po­li­cji

– Dzień dobry, chcia­ła­bym zgło­sić za­gi­nię­cie męża. – Marta przy­szła na po­li­cję tego sa­me­go dnia.

– Jak na­zwi­sko?

– Piotr Do­bro­wol­ski.

– Kiedy ostat­ni raz był wi­dzia­ny?

– Wy­szedł rano z Krzy­siem, to zna­czy syn­kiem, do przed­szko­la. Jego ko­mór­ka jest wy­łą­czo­na, a syna mu­sia­łam sama ode­brać po po­łu­dniu. Wtedy wi­dzia­łam, że nasz sa­mo­chód stoi na par­kin­gu obok.

– Czyli nie upły­nę­ło jesz­cze czter­dzie­ści osiem go­dzin. Wtedy mo­że­my przy­jąć zgło­sze­nie. Pani idzie do dziec­ka i czeka na męża.

– Ale on nigdy nie robił ta­kich rze­czy.

– Za­wsze jest pierw­szy raz, sza­now­na pani. Może po­znał kogoś w pracy?

– To do niego nie­po­dob­ne.

– Tak jak mó­wi­łem, mo­że­my przy­jąć zgło­sze­nie po­ju­trze rano.

– Chcia­ła­bym po­roz­ma­wiać z pana prze­ło­żo­nym.

– Do­brze. – Po­li­cjant cięż­ko wes­tchnął. – Zro­bię no­tat­kę. Wy­śle­my za­py­ta­nie do ope­ra­to­rów o lo­ka­li­za­cję ko­mór­ki. Za­dzwo­ni­my jak cze­goś się do­wie­my. Pani na­pi­sze tu numer.

Ko­bie­ta nic nie od­po­wie­dzia­ła, tylko po­my­śla­ła sobie, że może rze­czy­wi­ście po­win­na jak naj­szyb­ciej wra­cać do domu.

Sie­dzia­ła cały wie­czór, potem długo nie mogła za­snąć i prze­wra­ca­ła się z boku na boku. Wpierw dziw­ne za­cho­wa­nie syna i dzie­ci w przed­szko­lu, teraz brak cie­płe­go, zna­ne­go ciała obok. To była dla niej nowa sy­tu­acja i ogrom­ny stres, za­bu­rza­ją­cy po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Wsta­ła i zaj­rza­ła do po­ko­ju dzie­cię­ce­go. Krzyś spo­koj­nie spał, co ją tro­chę uspo­ko­iło.

Prze­szła do kuch­ni, gdzie zro­bi­ła kawę i za­pa­li­ła ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa.

A je­że­li zna­lazł jakąś ko­bie­tę? Czy na­praw­dę cho­dził na piwo z kum­pla­mi? A może nie? Tylko kim jest ta wy­wło­ka? Anet­ka z HR? Może ta nowa Helga? Czy Do­mi­ni­ka, którą kilka razy od­wo­ził do domu? Dla­cze­go nic wcze­śniej nie za­uwa­ży­łam? A może rze­czy­wi­ście coś się stało? To czemu nie dzwo­ni? I jak to moż­li­we, że zo­sta­wił sa­mo­chód? Jezu, muszę na­tych­miast za­dzwo­nić do banku, czy nie wziął pie­nię­dzy z konta. Nie, nie, pójdę do nich jutro rano.

Ta nie­pew­ność była strasz­na. Drża­ły jej ręce. Cała była prze­siąk­nię­ta ni­ko­ty­ną i w pew­nym mo­men­cie po­czu­ła prze­ni­kli­we zimno.

Boże, a może on nie żyje i bę­dzie na­wie­dzał mnie po no­cach?

Ubra­ła się w swe­ter i wzdry­gnę­ła, sły­sząc bicie ze­ga­ra u są­sia­dów. Była pierw­sza w nocy. Mia­sto prak­tycz­nie spało. Szum zza okna przy­cichł, to zna­czy raz czy dwa dało się sły­szeć da­le­ki sy­gnał po­cią­gu i ja­kieś krzy­ki, ale nawet to w końcu uci­chło.

Marta miała wra­że­nie, że na­praw­dę jest sama. Nie sły­sza­ła nic, nawet ryt­micz­nych od­gło­sów i jęków z góry. Przy­po­mnia­ło się jej, co prze­ży­wa­ła kie­dyś, z po­przed­nim chło­pa­kiem, i jak była w ciąży. Jej myśli coraz szyb­ciej krą­ży­ły, w końcu wy­wo­łu­jąc praw­dzi­wą wście­kłość.

Pie­przo­ny kutas.

Ude­rzy­ła ręką w stół i od razu tego po­ża­ło­wa­ła.

A je­że­li on leży w ja­kimś rowie albo szpi­ta­lu? I nic nie pa­mię­ta? A jak go już nie zo­ba­czę? Może się uto­pił? Czy wpadł pod sa­mo­chód?

Scho­wa­ła twarz w dło­niach i za­czę­ła pła­kać.

 

Część V

Szpi­tal psy­chia­trycz­ny

Piotr pró­bo­wał wal­czyć z tym, co go spo­tka­ło, ale ina­czej niż pierw­sze­go dnia. Męż­czy­zna miał teraz wiele czasu na roz­my­śla­nie. Po­wo­li po­zna­wał roz­kład dnia i zwy­cza­je tego miej­sca. Plu­sem całej sy­tu­acji było to, że nie fa­sze­ro­wa­no go zbyt­nio le­ka­mi, a w każ­dym razie tego nie czuł. Dzień po dniu przy­cho­dził do niego le­karz albo ktoś, kto się za niego po­da­wał, i za­czy­nał od tego sa­me­go:

– Kim pan jest? Jak się na­zy­wa?

Piotr nie­zmien­nie od­po­wia­dał „Piotr Do­bro­wol­ski” i nie spra­wiał nigdy pro­ble­mów. W końcu dano mu tro­chę wię­cej swo­bo­dy. Po kilku dniach mógł wyjść do świe­tli­cy, wpraw­dzie pod nad­zo­rem sa­ni­ta­riu­sza, ale i tak to był dużo po­stęp.

– Panie dok­to­rze, co ja wła­ści­wie zro­bi­łem? – Po mie­sią­cu od­wa­żył się spy­tać le­ka­rza, ale ten tylko wzru­szył ra­mio­na­mi.

Cie­ka­wie zro­bi­ło się jakiś czas póź­niej, gdy przy­szedł do niego w od­wie­dzi­ny męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze.

– Zdzi­sław Pod­biel­ski. – Tam­ten wy­cią­gnął rękę, przy­su­nął sobie krze­sło i usiadł obok. – Mam dla pana na­praw­dę dobre wia­do­mo­ści. Po­li­cjan­ci wy­ko­na­li sze­reg czyn­no­ści, ale nie udało im się zna­leźć pana w żad­nym z re­je­strów. Pro­ku­ra­tor wsz­czął śledz­two z urzę­du, nie­mniej po uzy­ska­niu opi­nii le­ka­rza i bie­głe­go w końcu pod­jął de­cy­zję, że może pan zo­stać zwol­nio­ny. Mieli moż­li­wość, żeby to cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność, ale na szczę­ście dali sobie spo­kój. Ktoś w mi­ni­ster­stwie po­szedł po rozum do głowy i dał cynk tym na górze. Wczo­raj jeden z po­li­ty­ków zro­bił kon­fe­ren­cję pra­so­wą, jak po­ma­ga w całej spra­wie, a potem było już z górki.

– To co ja mam teraz ze sobą zro­bić? – Piotr zu­peł­nie zba­ra­niał.

– Tego nie wiem. Pana dowód po­słu­żył do tego, żeby wy­ro­bić cał­kiem le­gal­ne do­ku­men­ty, na inny pesel, ale to prze­cież dro­biazg. Pro­szę, oto nowy do­ku­ment. – Praw­nik wyjął z tecz­ki pla­sti­ko­wy pro­sto­kąt. – Musi pan tylko po­kwi­to­wać.

– I nie zna­le­zio­no żad­ne­go śladu mo­je­go ist­nie­nia?

– Nie. Szu­ka­no żony, dziec­ka, nawet bli­skich, któ­rzy mo­gli­by po­twier­dzić pana toż­sa­mość. I nic. Na razie do­stał pan rentę i tym­cza­so­we miesz­ka­nie so­cjal­ne, to zna­czy pokój w jed­nym ho­te­li. Tu mam wszyst­ko. – Me­ce­nas podał Pio­tro­wi ko­per­tę, w któ­rej ten zna­lazł sie­dem­set zło­tych i klucz z przy­wiesz­ką z ad­re­sem „Po­znań­ska 5/12”. – Jest pan wolny. Może pan wyjść. Od razu.

– A co ze sta­rym do­wo­dem? Nie będą się cze­piać, że jest pod­ro­bio­ny?

– Zo­stał za­trzy­ma­ny. Po­li­cja cały czas szuka prze­cie­ku w Wy­twór­ni Pa­pie­rów War­to­ścio­wych.

– Nie ro­zu­miem.

– Są w krop­ce, i dla­te­go musi pan po­zo­stać do dys­po­zy­cji pro­ku­ra­to­ra. Dowód ma wszyst­kie za­bez­pie­cze­nia, ale jest wy­sta­wio­ny na nie­ist­nie­ją­ce dane. Teo­re­tycz­nie mamy prze­stęp­stwo z ar­ty­ku­łu dwie­ście sie­dem­dzie­siąt KK, ale funk­cjo­na­riu­sze nie wie­dzą, komu po­sta­wić za­rzu­ty.

– Prze­cież tu je­stem.

– Nie, nie, tu na szczę­ście do­cho­dzi­my do prawa do uczci­we­go pro­ce­su. Nie ma sensu po­sta­wić za­rzu­tów oso­bie N/N. Żeby wła­ści­wie oce­nić skalę czynu, trze­ba spraw­dzić, czy w ogóle do­szło do sfał­szo­wa­nia per­so­na­liów, czy mamy re­cy­dy­wę, i tak dalej.

– Oba­wiam się, że nie do końca ro­zu­miem.

– To tro­chę jak z oskar­że­niem o za­bój­stwo, gdy nie ma ciała albo czynu do­ko­nał jeden z bliź­nia­ków, to zna­czy w pana przy­pad­ku można zro­bić pro­ces po­szla­ko­wy, ale wtedy pierw­szy lep­szy sąd na pewno od­da­lił­by za­rzu­ty i za­są­dził duże od­szko­do­wa­nie. Do­szło­by do skan­da­lu, gdyby oka­za­ło się, że ory­gi­nal­ne do­wo­dy są nic nie­war­te. Zbli­ża­ją się wy­ro­by. Ni­ko­mu to teraz nie­po­trzeb­ne.

– Wszę­dzie to samo. Pań­stwo z kar­to­nu – mruk­nął Piotr.

– Coś w tym stylu. Ale wie pan co? I tak jest nie­źle. Mia­łem ostat­nio bie­głe­go, który za­kli­nał się na wszyst­kie świę­to­ści, że znaki na skrzy­żo­wa­niu są waż­niej­sze niż sy­gna­li­za­cja świetl­na. Koleś wziął kasę i miał wszyst­ko w dupie.

– A co z moim te­le­fo­nem?

– Oba­wiam, że jest do­wo­dem w spra­wie. Po­dob­no IMEI jest sklo­no­wa­ny.

– Ale ja mam tam swoje kon­tak­ty i zdję­cia.

– Udało się je zgrać. Są na tej kar­cie pa­mię­ci. – Praw­nik podał męż­czyź­nie mały, czar­ny pro­sto­kąt.

– Kto za to wszyst­ko płaci?

– Dzia­łal­ność pro-bo­no. Kan­ce­la­ria Że­la­zny. Idzie­my?

– Nie mam tu nic. – Oj­ciec wzru­szył ra­mio­na­mi, a me­ce­nas po­ka­zał sa­ni­ta­riu­szo­wi, że skoń­czy­li.

Obaj wsta­li i ru­szy­li do wyj­ścia.

– Po­wo­dze­nia. – Ad­wo­kat uści­snął Pio­tro­wi rękę i dał mu na od­chod­ne wi­zy­tów­kę.

For­mal­nie trwa­ły go­dzi­nę, potem męż­czy­zna zna­lazł się przed wej­ściem do szpi­ta­la. Było na­praw­dę ład­nie. Świe­ci­ło słoń­ce. Od razu skie­ro­wał się do naj­bliż­szej żabki i rzu­cił okiem na ga­ze­ty. Kilka na­zwisk coś mu mó­wi­ło, inne brzmia­ły zu­peł­nie obco. Z na­głów­ków do­wie­dział, że prze­by­wał w za­mknię­ciu mniej wię­cej dwa mie­sią­ce. Teraz był ko­niec sierp­nia, a on po­czuł, że musi udać się do domu i przed­szko­la, i wszyst­kich zna­nych sobie miejsc.

Kupił bilet i wpierw po­je­chał do pracy. Biu­ro­wiec stał na swoim miej­scu, ale na słu­pie przed wej­ściem nie było widać znaku „Do­rchem”. Ru­szył w stro­nę re­cep­cji. Wszedł do środ­ka i pod­szedł do kon­tu­aru.

– Dzień dobry, szu­kam firmy Do­rchem.

– Prze­pra­szam, ale nic mi to nie mówi. – Młoda blon­dyn­ka uśmiech­nę­ła się służ­bo­wo, nie ukry­wa­jąc zde­gu­sto­wa­nia na widok jego wy­glą­du.

– A nie było tu ta­kiej wcze­śniej? Na dwu­na­stym pię­trze.

– Pra­cu­ję w re­cep­cji od dwóch lat i nigdy nie wi­dzia­łam.

– No trud­no. Taki mi adres po­da­no. Wi­docz­nie ktoś się po­my­lił. Prze­pra­szam. – Męż­czy­zna zro­zu­miał, że coś jest na­praw­dę mocno nie tak.

– Nie ma za co. Czy mogę w czymś jesz­cze pomóc?

– Nie. Dzię­ku­ję. Do wi­dze­nia.

Ko­lej­ne na li­ście było cen­trum han­dlo­we, w któ­rym za­wsze robił duże za­ku­py. Piotr po­czuł się tro­chę dziw­nie, wcho­dząc głów­nym wej­ściem na pie­cho­tę, ale to szyb­ko mi­nę­ło. Pół go­dzi­ny w środ­ku upew­ni­ło go, że świat pre­zen­tu­je się jakby ina­czej. Po­ło­wy skle­pów nie pa­mię­tał, a wiele było w in­nych miej­scach.

Zu­peł­nie ina­czej wy­glą­dał też po­wrót do domu. Za­miast bloku przy­wi­ta­ła go ogrom­na dziu­ra w ziemi i masa bu­dow­lań­ców, któ­rzy wy­le­wa­li tam fun­da­men­ty. Męż­czy­zna jak przez mgłę pa­mię­tał, że po­li­cjant mówił coś o biu­row­cu, który wcze­śniej tam stał, ale jakoś nie mógł w to uwie­rzyć… aż do teraz.

Je­dy­nym miej­scem, które chyba się nie zmie­ni­ło, był stary bu­dy­nek z przed­szko­lem. Piotr wie­dział, że nie może tam wejść, ot tak, z ulicy, po­czuł jed­nak, że musi się zna­leźć w to­a­le­cie.

To wszyst­ko go mocno przy­tła­cza­ło.

Pierw­szy wie­czór i noc też była okrop­ne. Pró­bo­wał wy­cią­gnąć się na pa­skud­nym, tanim łóżku. Śmier­dzia­ło, a cien­kie ścia­ny nie tłu­mi­ły żad­nych od­gło­sów. Było tu na­praw­dę ohyd­nie. Dla­te­go zde­cy­do­wał, że prze­śpi się w ubra­niu.

 

Część VI

Mi­ja­ły dni i ty­go­dnie. Marta zgło­si­ła za­gi­nię­cie męża i po­ru­szy­ła niebo i zie­mię, żeby go od­na­leźć. Nie udało się zna­leźć ni­cze­go na oko­licz­nym mo­ni­to­rin­gu, nie było zgło­szeń w kost­ni­cach i szpi­ta­lach, a ko­mór­ka po raz ostat­ni raz lo­go­wa­ła się w oko­li­cy przed­szko­la.

To wszyst­ko kosz­to­wa­ło ją masę ner­wów. Ko­bie­ta prze­cho­dzi­ła ko­lej­ne etapy tra­ge­dii, od żalu i zło­ści przez zo­bo­jęt­nie­nie i po­go­dze­nie się z losem. Każdy dzień stał się walką o rów­no­wa­gę psy­chicz­ną, ocze­ki­wa­niem na ja­ką­kol­wiek wia­do­mość albo ślad w spra­wie.

Brano pod uwagę wszyst­kie moż­li­wo­ści, nawet naj­bar­dziej fan­ta­stycz­ne, takie jak po­rwa­nie czy za­bój­stwo na te­re­nie przed­szko­la lub w naj­bliż­szej oko­li­cy. Nigdy nie usta­lo­no, co tak na­praw­dę się stało. Piotr roz­pły­nął się w po­wie­trzu, a cała spra­wa prze­szła do pol­skie­go „Ar­chi­wum X”.

To był cięż­ki czas, szcze­gól­nie, że Marta długi czas nie mogła ru­szyć jego oszczęd­no­ści, rów­no­cze­śnie mu­sząc spła­cać raty i uisz­czać ra­chun­ki.

Waż­nym eta­pem pro­ce­su jej le­cze­nia był sym­bo­licz­ny po­grzeb męża.

 

Część VII

Piotr mu­siał wziąć się za jakąś pracę. Zmu­szał go do tego ku­ra­tor, z któ­rym spo­ty­kał się raz w ty­go­dniu. Ro­bo­ta była gów­nia­na, przy sprzą­ta­niu ulic, ale przy­naj­mniej po­zwa­la­ła za­ro­bić na ubra­nia, środ­ki czy­sto­ści i pokój.

Cała spra­wa z przed­szko­lem była bar­dzo de­li­kat­na. Pla­ców­ka miała ochro­nę, a on nie chciał i nie mógł być oskar­żo­ny o pe­do­fi­lię czy coś po­dob­ne­go. Ty­go­dnia­mi ob­ser­wo­wał bu­dy­nek. Nie było tu re­stau­ra­cji z tyłu ani szy­bów wen­ty­la­cyj­nych, i w końcu do­szedł do wnio­sku, że musi się tam wła­mać, ale żeby to zro­bić, po­trze­bu­je klu­czy.

Z cza­sem upew­nił się, że w pla­ców­ce pra­cu­je męż­czy­zna, który za­trzy­mał go w to­a­le­cie, i dwie wy­cho­waw­czy­nie, któ­rych zu­peł­nie nie znał, w tym jedna panna. Długo bił się z my­śla­mi, ale w końcu zde­cy­do­wał, że musi zająć się wła­śnie nią.

Pierw­szy raz spo­tka­li się niby przy­pad­kiem w skle­pie. Ko­bie­ta wy­bie­ra­ła mar­chew­ki, a Piotr pod­szedł, uśmiech­nął się i po­szedł dalej.

Drugi raz zo­ba­czy­li się w klu­bie noc­nym. Wy­cho­waw­czy­ni była z ko­le­żan­ka­mi. Piotr wi­dział, jak mocno wsta­wio­na wy­cho­dzi do to­a­le­ty. Po­szedł za nią i po­cze­kał, aż wyj­dzie.

– Widzę, że się znowu spo­ty­ka­my – za­ga­ił.

– Do mnie czy do cie­bie? – za­da­ła stare jak świat py­ta­nie.

Skoń­czy­li u niej. Ko­bie­ta miała cał­kiem przy­jem­ne miesz­ka­nie na czwar­tym pię­trze. Tego wie­czo­ra dość szyb­ko zna­leź­li się w łóżku, a ich zna­jo­mość za­czę­ła burz­li­wie roz­wi­jać. Piotr miał co praw­da wy­rzu­ty su­mie­nia, ale tłu­ma­czył sobie, że cel uświę­ca środ­ki. Z cza­sem do­kład­nie po­znał, co Maria lubi, jakie ma sła­bo­ści i gdzie wszyst­ko trzy­ma. W końcu za­pla­no­wał, że całą akcję prze­pro­wa­dzi w week­end pierw­sze­go maja. Chciał ukraść klu­cze, a jej podać pi­guł­kę gwał­tu, ku­pio­ną za kilka zło­tych w in­ter­ne­cie.

Wszyst­ko szło do­brze.

Spo­tka­li się, upra­wia­li seks, wy­pi­ła drin­ka i po­ło­ży­ła się spać. Piotr po­cze­kał, aż za­śnie, wstał po cichu i za­czął się ubie­rać, nie za­pa­la­jąc świa­tła.

W pew­nym mo­men­cie po­czuł ruch za ple­ca­mi. Ob­ra­cał się, gdy kątem okiem zo­ba­czył, że naga ko­bie­ta pod­bie­ga do niego z otwar­ty­mi usta­mi, peł­ny­mi spi­cza­stych zębów.

– Aaaaaaa! – Rzu­ci­ła się na niego ze szpo­na­mi.

Zła­pał ją za ręce, nie po­zwo­lił ugryźć i po­pchnął na ścia­nę.

Pró­bo­wa­ła go prze­wró­cić. Rzu­ca­ła się i szar­pa­ła, a on bro­nił, za­sko­czo­ny jej zwin­no­ścią i siłą. Sza­mo­ta­li się dobre kilka minut, gdy w końcu udało mu się chwy­cić drew­nia­ny sto­łek i zdzie­lić ją w głowę. To był od­ruch. Nie my­ślał, czy może ją zabić. Za­la­ła się krwią, ale na szczę­ście dla niego tylko stra­ci­ła przy­tom­ność. Od­rzu­cił jej bez­wład­ne ciało, cięż­ko dy­sząc.

– Co. Do. Chuja? – Zdo­łał wy­krztu­sić, gdy jej zęby i ręce za­czę­ły przyj­mo­wać nor­mal­ny wy­gląd.

Jego zdzi­wie­nie trwa­ło tylko krót­ki mo­ment. To była jego szan­sa. Nie za­sta­na­wiał się długo, tylko zła­pał za brą­zo­wą taśmę i no­życz­ki z szu­fla­dy i za­czął wią­zać ją w pałąk, przy oka­zji kne­blu­jąc.

Miał teraz dowód, że coś jest nie tak z przed­szko­lem i wszyst­ki­mi, któ­rzy tam pra­co­wa­li.

Ko­bie­ta na szczę­ście nie obu­dzi­ła się do mo­men­tu, gdy wy­cho­dził.

Po­ży­czył sobie jej sa­mo­chód, przy­je­chał pod bu­dy­nek przed­szko­la i otwo­rzył klu­czem drzwi. W środ­ku było ciem­no i cuch­nę­ło stę­chli­zną. To­a­le­ta była na pierw­szym pię­trze. Skra­dał się po­wo­li, do­kład­nie na­słu­chu­jąc po każ­dym kroku. Nie chciał żad­nych nie­spo­dzia­nek, i to teraz, gdy był już tak bli­sko.

Nie udało się.

Atak na­stą­pił od stro­ny klasy młod­szej grupy. Na­past­nik był co naj­mniej tak cięż­ki jak on i pró­bo­wał go dusić z tyłu. Piotr za­czął szar­pać się i sza­mo­tać. Cof­nął się gwał­tow­nie, aż ude­rzył tam­tym o ścia­nę. Zdo­łał się uwol­nić i od­sko­czyć, i przy­jąć po­sta­wę za­sad­ni­czą. Wy­glą­da­ło to jak star­cie dwóch za­pa­śni­ków, teraz do­szła walka na pię­ści. Tu przy­da­ło się do­świad­cze­nie i wie­lo­let­nie spa­rin­gi Pio­tra, jak rów­nież de­ter­mi­na­cja, po­zwa­la­ją­ca do­ko­ny­wać praw­dzi­wych cudów. Ciszę nocy prze­ry­wa­ły od­gło­sy cio­sów i stę­ka­nia, w końcu do­szło do zwar­cia. Oj­ciec Krzy­sia pod­ciął tam­te­go i upadł z nim na pod­ło­gę, przy­gnia­ta­jąc go całym cia­łem, a potem za­czął go dusić.

Na­past­nik stra­cił przy­tom­ność.

Piotr cięż­ko od­dy­chał, na­słu­chu­jąc, czy w ciem­no­ści nie czai się coś jesz­cze. Nie wie­dział, ile czasu to trwa­ło, ale w końcu zszedł z bez­wład­ne­go ciała na­past­ni­ka i wstał, do­kład­nie go oglą­da­jąc w świe­tle la­tar­ki. To był on, męż­czy­zna, który kazał go aresz­to­wać. Nie­spo­dzie­wa­nie zła­pał Pio­tra za rękę, a ten, na­krę­co­ny ad­re­na­li­ną, zdzie­lił go lewym sier­po­wym w szczę­kę i ru­szył na górę, do to­a­le­ty.

Ta była za­mknię­ta na klucz, ale on na tyle zde­spe­ro­wa­ny, że zbił szybę w szaf­ce na ko­ry­ta­rzu, wy­cią­gnął to­po­rek stra­żac­ki i wy­ła­mał zamek. Wpadł do środ­ka, otwo­rzył drzwi ka­bi­ny i po­czuł, jak do­sta­je w głowę.

 

***

 

Coś było mocno nie tak.

Leżał na brud­nych ka­fel­kach, ale nic nie wi­dział, bo wszyst­ko za­snu­wał gęsty, cuch­ną­cy dym.

Heeee he, heeee he, ehe ehe… – Wal­czył o każdy haust tlenu, char­czał i kasz­lał, na prze­mian wcią­ga­jąc do płuc tru­ci­znę i pró­bu­jąc się jej po­zbyć.

Śmier­dzia­ło tu spa­le­ni­zną. Zro­zu­miał, że na­tych­miast musi na­tych­miast ucie­kać, przez drzwi, ry­zy­ku­jąc spa­le­niem, albo przez okno, mając na­dzie­ję, że się nie po­ła­mie i nie do­się­gnie go ogień.

Pró­bo­wał się czoł­gać, pa­mię­ta­jąc ze szko­leń, że za­wsze naj­le­piej jest przy ziemi.

Reszt­ką sił wy­pchnął drzwi ka­bi­ny.

I wtedy stra­cił przy­tom­ność.

 

***

 

Miał wra­że­nie, że coś się z nim dzie­je. Ktoś go cią­gnął lub niósł. Przez chwi­lę było mu go­rą­co, do­słow­nie jak w pie­kle. Wi­dział jasne świa­tło i my­ślał, że to już ko­niec. Nagle zro­bi­ło się chłod­niej. Or­ga­nizm od razu pró­bo­wał się oczy­ścić, i Piotr za­czął gwał­tow­nie ka­słać.

– Spo­koj­nie. – Ktoś chyba za­ło­żył mu maskę, bo nie czuł teraz żad­nej spa­le­ni­zny, tylko przy­jem­ny, ożyw­czy prąd czy­ste­go po­wie­trza. – Pro­szę od­dy­chać.

Otwo­rzył oczy i z ulgą stwier­dził, że widzi niebo.

– Pro­szę się nie ru­szać. – Twarz nad nim na­le­ża­ła do męż­czy­zny, który za­czął osłu­chi­wać go ste­to­sko­pem. – Miał pan dużo szczę­ścia.

Piotr nie wie­dział, co o tym my­śleć. Po­czuł się słabo. Było mu wszyst­ko jedno i roz­bo­la­ła go głowa. Chciał wy­mio­to­wać. Pró­bo­wał ze­rwać maskę, ale ktoś zła­pał go za ręce.

– Trzy­maj­cie go!

Dali mu coś na uspo­ko­je­nie. Po chwi­li wszyst­ko znów za­czę­ło się ru­szać. Wi­dział teraz nad sobą jasne świa­tło. Wyła gło­śno sy­re­na. Zro­zu­miał, że naj­wy­raź­niej tak wy­glą­da prze­jazd ka­ret­ką.

Przy­naj­mniej mam miej­sce w pierw­szym rzę­dzie.

Potem za­czę­ły prze­su­wać się nad nim po­je­dyn­cze lampy.

To chyba ko­ry­tarz.

W końcu zna­lazł się na łóżku.

Wresz­cie zro­bi­ło się ciem­no i cicho.

Teraz mógł za­snąć.

 

***

 

Ogól­nie nic go nie bo­la­ło. Wciąż leżał na łóżku i miał dwie ręce i nogi. Pró­bo­wał wstać, nie­ste­ty szyb­ko dał sobie z tym spo­kój. Nie miał siły, do tego apa­rat obok łóżka za­czął mocno pro­te­sto­wać.

Usły­szał szyb­kie kroki.

Do po­ko­ju wbie­gła pie­lę­gniar­ka z le­ka­rzem.

– Spo­koj­nie. Musi pan dużo od­po­czy­wać. To tylko ogól­nie osła­bie­nie. Rana na gło­wie na szczę­ście nie jest groź­na. – Męż­czy­zna wyjął małą, kie­szon­ko­wą la­tar­kę i za­czął świe­cić mu w oczy. – Miał pan ogrom­ne szczę­ście. Stra­ża­cy spraw­dza­li ła­zien­kę, ale nic nie wi­dzie­li. Gdyby nie otwar­te drzwi, spa­lił­by się pan żyw­cem. Jest pan tylko od­wod­nio­ny, resz­ta w po­rząd­ku. Już po­wia­do­mi­li­śmy żonę.

Chciał coś po­wie­dzieć, za­py­tać, jak spraw­dzi­li jego dane, ale ze wzru­sze­nia ode­bra­ło mu mowę. Myśli o Mar­cie do­da­wa­ły mu sił przez ostat­ni rok. Tak bar­dzo chciał ją zo­ba­czyć, po­czuć coś wię­cej niż ulot­ne wspo­mnie­nie na pod­sta­wie kilku na­grań i zdjęć.

Co ro­bi­ła przez cały ten czas? Jak dała sobie radę? Z kim Krzyś cho­dził na piłkę? Czy dużo pły­wał? I czy go jesz­cze pozna?

Ich spo­tka­nie wy­glą­da­ło zu­peł­nie ina­czej niż sobie wy­obra­żał.

Marta po­ja­wi­ła się na­stęp­ne­go dnia. Nie była już blon­dyn­ką. Prze­ma­lo­wa­ła włosy na rudo, a cała roz­mo­wa wy­glą­da­ła bar­dzo służ­bo­wo, zu­peł­nie, jakby nic dla niej nie zna­czył.

Tak samo syn. Tulił się cały czas do matki, a gdy wy­cho­dzi­li, pod­biegł do ob­ce­go męż­czy­zny, któ­re­go wi­dział przez chwi­lę w drzwiach.

Wtedy Piotr wszyst­ko zro­zu­miał.

 

Część VIII

Pół roku po znik­nię­ciu Pio­tra za­czę­ła w końcu ukła­dać sobie życie. Nie­pew­ność po­zo­sta­ła, ale jej uko­cha­ny syn po­trze­bo­wał ojca, tu i teraz. Oka­zja nada­rzy­ła się, jakby to po­wie­dzieć, sama. Wal­dek był wy­cho­waw­cą w gru­pie star­sza­ków, który po­ja­wił się na za­stęp­stwie. Bar­dzo szyb­ko przy­pa­dli sobie do gustu, a ślub był tylko for­mal­no­ścią.

Te­le­fon z po­li­cji był dla niej moc­nym szo­kiem, a cała sy­tu­acja pełna nie­ja­sno­ści. Przed­szko­le, do któ­re­go kie­dyś cho­dził ich syn, za­mknię­to mie­siąc wcze­śniej. Wy­buchł tam pożar, który za­uwa­żył jeden z prze­chod­niów, a by­łe­go męża zna­le­zio­no pod­czas dru­gie­go spraw­dza­nia po­miesz­czeń, gdy w środ­ku pa­no­wa­ło praw­dzi­we pie­kło.

Jak się tam do­stał? Dla­cze­go stało się to aku­rat teraz? Gdzie był przez cho­lernie dłu­gie je­de­na­ście mie­się­cy? Czemu się nie od­zy­wał?

Nie wie­dzia­ła, jak ma to wszyst­ko wy­ja­śnić sy­no­wi, który za­po­mniał już o dra­ma­tycz­nych wy­da­rze­niach, nie­prze­spa­nych no­cach i dniach, kiedy był pełen gnie­wu, że tata go nie kocha i nie wraca.

Oprócz pro­ble­mów emo­cjo­nal­nych przy­cho­dzi­ły jesz­cze kwe­stie praw­ne. Cho­ciaż for­mal­no­ści spad­ko­we za­mknię­to dawno temu, mąż mógł się do­ma­gać czę­ści ma­jąt­ku, które razem z Wal­dim za­in­we­sto­wa­li w dom w innym mie­ście.

To sta­no­wi­ło pe­wien pro­blem.

– Co z tym zro­bi­my? – Jej nowy part­ner wie­dział, że po wi­zy­cie w szpi­ta­lu nad­szedł czas na cięż­ką roz­mo­wę.

– A co mamy robić? – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Je­ste­śmy ro­dzi­ną. Tylko to się liczy.

 

Część IX

Całe życie stra­ci­ło dla niego sens. Stał się roz­bit­kiem, bez pie­nię­dzy i miesz­ka­nia, a przede wszyst­kim ro­dzi­ny. Jako bio­lo­gicz­ny oj­ciec dziec­ka miał do niego pełne prawa ro­dzi­ciel­skie, pro­blem w tym, że nie za bar­dzo wie­dział, gdzie go szu­kać i jak od­zy­skać.

Po wyj­ściu ze szpi­ta­la mu­siał udać się do schro­ni­ska. Zna­lazł tam kom­pu­ter i długo szu­kał w in­ter­ne­cie, jak to wszyst­ko roz­wią­zać. W końcu tra­fił na stro­nę fun­da­cji Itaka. Nie zaj­mo­wa­li się ta­ki­mi spra­wa­mi, za to byli w sta­nie po­kie­ro­wać go dalej.

Piotr do­wie­dział się, że Krzyś był teraz za­pi­sa­ny w zu­peł­nie innym przed­szko­lu, miał też adres jego matki, na który mogły przy­cho­dzić pisma z sądu.

Długo przy­go­to­wy­wał się do po­wro­tu, rów­nież emo­cjo­nal­nie. Miesz­kał teraz w ho­te­lu ro­bot­ni­czym i kupił sa­mo­chód, cho­dził też na licz­ne te­ra­pie. W końcu był gotów. Mógł przy­je­chać na przed­sta­wie­nie świą­tecz­ne syna. Nie miał wiel­kich na­dziei i wcale się nie po­my­lił.

Jego obec­ność była dla wszyst­kich moc­nym szo­kiem. Żona kiw­nę­ła mu służ­bo­wo głową, a jej nowy part­ner uśmiech­nął się sztyw­no, obej­mu­jąc ją ręką. Piotr przez chwi­lę zo­ba­czył na jego dłoni taki sam ta­tu­aż jaki u na­past­ni­ka z przed­szko­la. Męż­czy­zna pró­bo­wał to ukryć, ale oj­ciec Krzy­sia już wie­dział, że jego syn i żona są w więk­szym nie­bez­pie­czeń­stwie niż mogło się zda­wać.

Tylko jak to jej wy­ja­śnić? Czy przyj­mie moje słowa?

Mu­siał, po pro­stu mu­siał, spo­tkać się z nią na osob­no­ści.

Gdzie ona teraz pra­cu­je?

Usta­le­nie tego nie było wcale tak trud­ne. Męż­czy­zna wziął chwi­lów­kę i za­pła­cił de­tek­ty­wo­wi, ten za­czął ją śle­dzić i w końcu do­szedł, gdzie jest za­trud­nio­na.

Piotr długo my­ślał, co chce prze­ka­zać, ubrał się w od­święt­ne ubra­nie i po­szedł do firmy, gdzie ko­bie­ta pra­co­wa­ła.

– To ty? – Marta zbla­dła, gdy go zo­ba­czy­ła.

– Mu­si­my po­roz­ma­wiać.

– Nie tu. – Zła­pa­ła go za rękę i za­pro­wa­dzi­ła do ja­kie­goś po­ko­ju. – Czy ty mnie śle­dzisz?

– Nie, to zna­czy tak. Mu­sia­łem wie­dzieć, gdzie cię zna­leźć, ale to nie tak jak my­ślisz.

– Daj mi spo­kój. Nic nas nie łączy. To dawno za­mknię­ty roz­dział.

– Po­słu­chaj. Twój nowy facet. Ma coś wspól­ne­go z moim znik­nię­ciem.

– Nie chcę nawet tego słu­chać. Je­steś chory. To nie­do­rzecz­ne. Teraz jego wi­nisz? To twoja nowa tak­ty­ka?! Zo­staw nas w spo­ko­ju!

– Marta, za­le­ży mi na tym, że­by­ście byli bez­piecz­ni. Nie wiem, co mi zro­bi­li, ale to było w przed­szko­lu. Po­myśl. Pro­ble­my z dzieć­mi. Pa­mię­tasz? Nie tylko Krzyś. Pa­mię­tasz? Marta, ja byłem wtedy u eg­zor­cy­sty. Ja myślę, że to jest to.

– Ja. Ja. Ja. Ja nie wiem, co o tym my­śleć. Idź już.

– Już idę. Prze­myśl to pro­szę. O nic wię­cej nie pro­szę.

 

Kilka dni póź­niej

Piotr stał za kasą w barze mlecz­nym i ob­słu­gi­wał klien­tów.

– Pan Do­bro­wol­ski? – Męż­czy­zna, który pod­szedł, nie miał tacy z je­dze­niem.

– Tak.

– To dla pana. – Tam­ten podał mu ko­per­tę. – Życzę mi­łe­go dnia.

– Kac­per, za­stą­pisz mnie chwi­lę? – Piotr po­szu­kał wzro­kiem jego zmien­ni­ka i po­szedł na za­ple­cze, gdzie otwo­rzył prze­sył­kę.

Prze­czy­tał tylko na­głó­wek i już wie­dział, o co cho­dzi. Są­do­wy zakaz zbli­ża­nia się jasno mówił, że tam­ten wziął w swoje szpo­ny jego bli­skich. Trze­ba było pod­jąć bar­dziej ra­dy­kal­ne dzia­ła­nia. Nie­wie­le my­śląc wy­szedł za bu­dy­nek na pa­pie­ro­sa i za­czął roz­wa­żać różne wa­rian­ty.

Pla­no­wa­nie ko­lej­nych kro­ków za­ję­ło mu kilka dni. Zde­cy­do­wał, że wpierw spró­bu­je od­na­leźć ka­pła­na, który kie­dyś mo­dlił się nad jego synem. Ksiądz był na eme­ry­tu­rze, w końcu jed­nak Piotr zna­lazł się w ośrod­ku dla księ­ży eme­ry­tów, gdzie zo­ba­czył zna­jo­mą, choć pod­sta­rza­łą twarz:

– Pa­mię­ta mnie ksiądz?

– Nie przy­po­mi­nam sobie.

– Rok temu. Przy­sze­dłem z synem.

– A, chyba coś mi świta. I jak? Wy­ja­śni­ło się?

– No nie do końca.

– Pan usią­dzie i wszyst­ko opo­wie.

 

Kilka dni póź­niej

Tego wie­czo­ra było wietrz­nie i pa­da­ło, a pro­gno­zy zgod­nie mó­wi­ły o cięż­kich wa­run­kach at­mos­fe­rycz­nych i obe­rwa­niu chmu­ry. Piotr był pełen złych prze­czuć. Wszy­scy scho­wa­li się w do­mach, za to on wła­śnie do­je­chał do War­sza­wy i zna­lazł się w ko­ście­le, gdzie kie­dyś spra­wo­wał po­słu­gę ksiądz Pto­le­me­usz. Przez ostat­ni ty­dzień dużo z nim roz­ma­wiał, ten jed­nak nagle, bez żad­ne­go słowa, wy­pro­wa­dził się z domu dla eme­ry­tów, a sio­stra prze­ło­żo­na po­twier­dzi­ła, że miał udać się w od­wie­dzi­ny do swo­jej ostat­niej pa­ra­fii.

– Ja do księ­dza Pto­le­me­usza. – Piotr spoj­rzał na dy­żur­ne­go w za­kry­stii. – Wiem, że do was przy­je­chał.

– Wy­szedł.

– Jak to wy­szedł? W taką po­go­dę? Mówił coś? To bar­dzo ważne, pro­szę księ­dza. Spra­wa życia i śmier­ci.

– Na pewno? – Ka­płan spoj­rzał na niego po­dejrz­li­wym wzro­kiem. – Może we­zwać po­li­cję?

– Na li­tość boską, mogą mi nie uwie­rzyć, a liczy się czas.

– No do­brze, pro­szę tylko nie bluź­nić. Wspo­mi­nał coś o ja­kimś przed­szko­lu.

– O Jezu. – Piotr nie cze­kał na nic wię­cej, tylko wy­biegł z za­kry­stii i wsko­czył do sa­mo­cho­du.

Je­chał wie­dzio­ny in­tu­icją. Czuł, że zaraz na pewno coś się wy­da­rzy i wszyst­ko pój­dzie w dobrą lub złą stro­nę.

Na jed­nej z ulic już z da­le­ka wi­dział dwie syl­wet­ki. Ksiądz pró­bo­wał nie­po­rad­nie się bro­nić, a ktoś go dźgał nożem, znowu i znowu. Na­past­nik za­czął ucie­kać do­pie­ro na widok sa­mo­cho­du.

Piotr za­trzy­mał się gwał­tow­nie tuż obok, wy­sko­czył i spró­bo­wał ra­to­wać le­żą­ce­go ka­pła­na. Nie kilku mi­nu­tach nie czuł tętna, a ilość krwi i ro­dzaj ob­ra­żeń jasno świad­czy­ły o tym, że jest już za późno. W końcu zro­zu­miał, że nic tu po nim.

Nie­wie­le my­śląc wró­cił do auta i ru­szył gwał­tow­nie, śli­zga­jąc się po wo­dzie.

I wtedy roz­pa­da­ło się na dobre.

Deszcz za­ci­nał ze wszyst­kich kie­run­ków, a re­flek­to­ry i wy­cie­racz­ki ledwo sobie ra­dzi­ły. Ścia­na desz­czu sku­tecz­nie utrud­nia­ła ob­ser­wa­cję drogi, ale Piotr wie­dział, że nie może się teraz za­trzy­mać. Mu­siał, po pro­stu mu­siał do­go­nić tam­te­go.

Gdzieś nie­da­le­ko strze­lił pio­run, a on, mocno spię­ty, wzdry­gnął się, co prze­nio­sło się na kie­row­ni­cę.

Skon­tro­wał.

Tym razem udało się.

Otarł spo­co­ne czoło. Było mu strasz­nie go­rą­co, cho­ciaż w środ­ku cały czas dzia­ła­ła kli­ma­ty­za­cja, bez­sku­tecz­nie pró­bu­ją­ca od­pa­ro­wać wszyst­kie szyby. Miał tego wszyst­kie­go dosyć, i je­dy­nym po­cie­sze­niem po­zo­sta­wa­ło to, że z ulic wy­mio­tło po­jaz­dy i ludzi, a sy­gna­li­za­cja mru­ga­ła na po­ma­rań­czo­wo.

Znowu za­grzmia­ło.

Tym razem to­wa­rzy­szy­ła temu ośle­pia­ją­ca ja­sność.

Męż­czy­zna stra­cił na chwi­lę zdol­ność wi­dze­nia, a gdy po­now­nie spoj­rzał przed sie­bie, zo­ba­czył tam­te­go. Nie­wie­le my­śląc wci­snął do oporu pedał gazu i skrę­cił kie­row­ni­cę. Ude­rze­nie przy­szło trzy se­kun­dy póź­niej.

 

***

 

Wpierw usły­szał sy­gnał klak­so­nu, zaraz potem po­czuł smak krwi. Od­ru­cho­wo ob­li­zał usta. Tego nie dało się po­my­lić z ni­czym innym. Oszo­ło­mio­ny zro­zu­miał, że ma ranę ciętą głowy, ale nic nie czuje, bo or­ga­nizm jest w sta­nie głę­bo­kie­go szoku.

I wtedy przy­po­mniał sobie wszyst­ko.

Ksiądz już nie żył.

Piotr wie­dział, że prze­grał. Nie mógł się z tym po­go­dzić. Spa­ra­li­żo­wa­ło go strasz­ne uczu­cie, że wy­star­czy­ła jedna, krót­ka chwi­la, i wszyst­ko nie­od­wra­cal­nie się zmie­ni­ło. Ana­li­zo­wał całą sy­tu­ację, to, co mogło się zda­rzyć, i choć to nie­ra­cjo­nal­ne, był pe­wien, że wy­star­czy tylko mocno chcieć, za­mknąć i otwo­rzyć oczy, żeby wszyst­ko wró­ci­ło do stanu sprzed wy­pad­ku.

Nie trwa­ło to na szczę­ście długo. Wszyst­ko ode­szło w nie­byt i zwy­cię­ży­ła wola życia. Miał prze­cież Martę i Krzy­sia i to o nich mu­siał teraz dbać.

Piotr prze­mógł się. Spró­bo­wał prze­trzeć twarz ręką, raz, drugi, trze­ci, i tak aż do skut­ku. Mógł się w końcu ro­zej­rzeć, oczy­wi­ście na tyle, na ile po­zwa­la­ła obo­la­ła szyja. Nadal sie­dział na fo­te­lu kie­row­cy, za­la­ny krwią, ale i wodą, która cały czas wpa­da­ła przez dziu­ry z boku po­jaz­du.

Męż­czy­zna, który stał się jego prze­kleń­stwem, leżał na masce z nie­na­tu­ral­nie wy­gię­tą głową.

Nie ru­szał się.

Przy­naj­mniej tyle do­bre­go.

W środ­ku śmier­dzia­ło ropą, a całe auto nada­wa­ło się do ka­sa­cji. Wgnie­cio­na maska i ko­mo­ra sil­ni­ka nie da­wa­ły żad­nej na­dziei, że kie­dy­kol­wiek uda się je uru­cho­mić. Prawa przed­nia ćwiart­ka wbiła się w drze­wo, mocno ucier­pia­ły też inne czę­ści. Wszę­dzie widać było po­gię­te bla­chy i ka­wał­ki szkła. Bra­ko­wa­ło bocz­nych szyb, zaś przed­nia po­kry­ła się gęstą pa­ję­czy­ną rys. Wszyst­ko było ze­psu­te, włącz­nie z klak­so­nem, który w końcu umilkł.

Piotr za­czął ka­słać i pluć krwią.

Po­czuł mocny ból w klat­ce pier­sio­wej.

Teraz na­praw­dę ogar­nął go pa­nicz­ny strach. Myśl o za­wa­le wy­par­ła wszyst­ko inne. Śmier­tel­nie wy­stra­szo­ny długo nie mógł wy­ma­cać koń­ców­ki pasa. Go­rącz­ko­wo pró­bo­wał ją zna­leźć, a serce co i rusz pod­cho­dzi­ło mu do gar­dła.

W końcu jakoś się wy­piął. Za­czął na­pie­rać na za­kli­no­wa­ne drzwi. Te nie­spo­dzie­wa­nie ustą­pi­ły, a on wy­padł na roz­mię­kłą, zimną zie­mię. Leżał tak do­brych kilka minut, potem, cen­ty­metr po cen­ty­me­trze, z ogrom­nym wy­sił­kiem, pod­niósł się i znowu oce­nił sy­tu­ację.

Wzdłuż jezd­ni pro­wa­dzi­ła alej­ka i ścież­ka dla ro­we­rów. Miał wra­że­nie, że pod drze­wa­mi z dru­giej stro­ny chod­ni­ka, kilka me­trów dalej, gro­ma­dzą się cie­nie, przy­po­mi­na­ją­ce obraz Munka czy de­men­to­rów z bajek dla dzie­ci. In­stynk­tow­nie wie­dział, czym są lub mogą być, i że prę­dzej czy póź­niej będą chcia­ły go do­paść, bo zabił czło­wie­ka.

– Jesz­cze nie dzi­siaj. Nie teraz. – Do­tknął krzy­ży­ka na pier­si i wy­cią­gnął go w ich stro­nę, z za­do­wo­le­niem pa­trząc, jak fa­lu­ją, zbli­ża­ją się i od­ska­ku­ją, ni­czym od­bi­te od nie­wi­dzial­nej ba­rie­ry, potem po­ka­zał im środ­ko­wy palec, wstał i ru­szył w stro­nę naj­bliż­szej sta­cji metra.

Cały czas grzmia­ło, wiało i lało.

Burza nad War­sza­wą nie wy­po­wie­dzia­ła jesz­cze ostat­nie­go słowa.

 

Epi­log

– Sąd re­jo­no­wy po roz­pa­trze­niu spra­wy o za­bój­stwo Wal­de­ma­ra Paw­li­kow­skie­go ska­zu­je Pio­tra Do­bro­wol­skie­go na dzie­sięć lat po­zba­wie­nia wol­no­ści na pod­sta­wie ar­ty­ku­łu sto czter­dzie­ści osiem pa­ra­graf pierw­szy ko­dek­su kar­ne­go. Pro­szę usiąść. Sąd prze­czy­ta uza­sad­nie­nie. Obro­na pró­bo­wa­ła udo­wod­nić, że oskar­żo­ny dzia­łał pod wpły­wem sil­ne­go wzbu­rze­nia uspra­wie­dli­wio­ne­go oko­licz­no­ścia­mi. W oce­nie sądu nie znaj­du­je to po­kry­cia w ma­te­ria­le do­wo­do­wym. Oskar­żo­ny zi­gno­ro­wał są­do­wy zakaz zbli­ża­nia się. Śle­dze­nie byłej ro­dzi­ny miało zna­mio­na stal­kin­gu, co z całą pew­no­ścią udo­wod­ni­ło oskar­że­nie. Nie po­zwa­la to na za­sto­so­wa­nie ar­ty­ku­łu sto czter­dzie­ści osiem pa­ra­graf czwar­ty ko­dek­su kar­ne­go. Wyrok jest nie­pra­wo­moc­ny.

Piotr przez cały pro­ces nie po­wie­dział pra­wie żad­ne­go słowa. Było mu wszyst­ko obo­jęt­ne. Nie­wie­le pa­mię­tał z tam­tej strasz­nej nocy, do­dat­ko­wo żona znik­nę­ła z dziec­kiem, naj­wy­raź­niej prze­pro­wa­dza­jąc się w nowe miej­sce.

 

***

 

W małej, cia­snej celi dał się sły­szeć cha­rak­te­ry­stycz­ny trzask od­su­wa­nej prze­sło­ny na ju­da­sza, i po chwi­li za­zgrzy­tał klucz, prze­krę­ca­ny w gru­bych, me­ta­lo­wych drzwiach. Te otwo­rzy­ły się i więź­nio­wie zo­ba­czy­li na­la­ną gębę star­sze­go kla­wi­sza.

– Do­bro­wol­ski! Wi­dze­nie!

Piotr uśmiech­nął się pod nosem i spoj­rzał na ko­le­gów, któ­rzy ze spo­ko­jem od­wza­jem­ni­li gest. Nie miał tu wcale źle. Nie był cwe­lem, tylko pra­wie gitem. Ska­za­ni do­brze wie­dzie­li, że bro­nił swo­jej ko­bie­ty i dziec­ka. Nie gryp­so­wał, mimo to wzbu­dzał po­wszech­ny sza­cu­nek. Nie zmie­nił tego fakt, że po­li­cja do­pa­trzy­ła się jego udzia­łu w za­bój­stwie księ­dza. To tylko wzmoc­ni­ło całą le­gen­dę. Po dwóch roz­pra­wach do­stał łącz­nie do­ży­wo­cie, ale wszy­scy w wię­zie­niu mó­wi­li o tym, że psy nie miały go jak do­je­chać.

Męż­czy­zna stra­cił życie, mimo to ni­cze­go nie ża­ło­wał.

Ro­dzi­na była naj­waż­niej­sza.

Cały czas my­ślał, że ją ochro­nił, i tym bar­dziej prze­żył szok, gdy pa­pu­ga po­ka­zał mu zdję­cie żony z dzia­rą, którą do­sko­na­le pa­mię­tał z przed­szko­la.

Wtedy wpadł w szał. Zu­peł­nie stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą. Tar­ga­ny wście­kło­ścią i roz­pa­czą za­ata­ko­wał straż­ni­ka. Chciał umrzeć, nie­ste­ty nie było mu to dane. Zło miało wobec niego inne plany.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie z [+18].

 

Słowo “penis” nie zostało użyte ani razu.

 

Wychodzę rozczarowany.

Witaj. :)

Ja za to bardzo dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów i podanie info “18+” oraz za to, że wspomnianego przez Przedmówcę wyrazu w takim brzmieniu nie użyto. :)

Tekst trzyma do końca w napięciu, każdy zwrot akcji jest nieprzewidywalny, co jest wielkim atutem tego horroru. Tych zwrotów akcji jest jednak w moim odczuciu bardzo dużo, trudno nadążyć za śledzeniem opisywanych zdarzeń, w sumie do końca nie wiadomo, co się działo, kto stał za “oszukaniem” Piotra i w jakim celu to robił, co to za znaczek na rękach gości z przedszkola, czy i zakład psychiatryczny oraz policjanci byli także zamieszani w tę dziwaczną intrygę, czy to była inna, równoległą rzeczywistość i przechodzenie do niej (?); pewna tajemniczość i zagadkowość to duże walory każdego horroru, lecz odnoszę wrażenie, że tu one przeważają nad treścią. Na początku jest opisanych bardzo dużo scen z życia rozmaitych rodzin, ale brak ich kontynuacji – rozumiem, że miały być dowodami na dziwne zdarzenia, ale moim zdaniem to za mało, aby połapać się w całości. Do tego trzeba dokładnie samemu przejrzeć tekst, bo jest sporo urwanych zdań, powtórzeń i niejasnych stwierdzeń oraz usterek w dialogach. 

Daję klik za pomysł oraz opisane emocje i ciekawe zakończenie. Powodzenia w konkursie, pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka