…
Stali przed jedną z czterech ażurowych wież kosmodromu Porta Caeli Prima („Pierwsza Brama Niebios”), jednej z Orbitalnych Platform Startowych należących do Imperium Annunakorum Aeternorum („Imperium Wiecznych Anunnaków”), położonej w malowniczych, wschodnich ostępach planety AN-KI, trzeciej planety orbitującej wokół żółtego karła, gwiazdy typu G2V uplasowanej na jednym z wielu ramion spiralnej galaktyki IŠ-KU. Piękno krajobrazu kontrastowało z surowością formy bazy rakietowej nr 3, wykorzystywanej nie tylko przez Curia Astra („Rada Gwiazd”). Pogłoski mówiły również o sporadycznych, choć nasilających się w ostatnim czasie udziale jednostek Custodia Caelestis Imperia („Straż Niebiańska Imperium”) w życiu obiektu. Taki a nie inny wybór miejsca startowego przez Najwyższego Kapłana EN GAL ANUNNA ŠU.GAL („Wielki Pan Anunnaków, Ręka Ich Woli”) dla misji Lithoclesa był podyktowany względami bezpieczeństwa – kolejna strefa buforowa nikomu nie zaszkodzi, a jedynie zwiększy poziom zabezpieczenia informacyjnego projektu.
Na platformie startowej A stała gotowa do lotu, otulona oparami ciekłego azotu, ogromna rakieta nośna Caelum Serpens („Wąż Niebios”) – daleka kuzynka systemu Caelistra Aeternitas („Niebiańska Wieczność”) z ubiegłego wieku. Niezawodny wół roboczy anunnakijskiego programu kosmicznego – wysoka na prawie 100 metrów, zdolna dźwignąć w przestworza ponad 2000 ton ładunku – zarówno ożywionego jak i wszelkiej maści towarów. Wszystko zależało od konfiguracji startowej tego potwora. Akkarion przyglądał się małemu punkcikowi osadzonemu na szczycie tej machiny – Pilotowanemu Systemowi Transportowemu Ithru Caelum („Wysłannik Niebios”) – jak go tutaj nazywano, potomkowi statków Aquila-Kigal i Nungal, zdolnego pomieścić całą załogę wyprawy w swoich przepastnych trzewiach i dowieźć ich do orbitalnej stacji kosmicznej Ziggurat Orbital („Kosmiczna świątynia”), punktu tranzytowego na ich drodze do docelowego środka transportu, na którym mieli odbyć swoją podróż w nieznane.
Cała piątka stała przez chwilę w milczeniu wpatrując się w ten cud inżynierii, po czym niezdarnie poczłapała nieprzyzwyczajona do poruszania się w obszernych skafandrach kosmicznych w kierunku windy, mającej zawieźć ich na platformę załadowczą 100 metrów nad ziemią. Droga na górę trwała wieki patrząc przez pryzmat pompowanych adrenaliną ciał astronautów, choć tak naprawdę trwała nie więcej niż kilka minut. Po dotarciu na podest kolejno przemieszczali się do włazu załadunkowego, wyciętego w burcie Wysłannika. Obsługa pomogła im sprawnie i bez większych komplikacji zająć miejsca we wnętrzu transportowej bestii. Po podłączeniu wszystkich przewodów tlenowych, uprzęży anty-przeciążeniowych i systemów łączności, technicy sprawnie wycofali się z wnętrza pojazdu i uszczelnili za sobą właz. Pozostało 10 minut do startu. Dziesięć minut przeciągających się w nieskończoność. W końcu w słuchawkach systemów łączności odezwała się głos szefa lotu, Astraeusa Tarsamu:
– Załoga gotowa? Jak samopoczucie przed lotem? Mam nadzieję, że nie zjedliście zbyt obfitego śniadania…
Ktoś zachichotał cicho. Akkarion lekko się skrzywił. „Jestem już za stary na takie numery” pomyślał.
– … no dobrze to jedziemy z tym koksem. Szefowie systemów zgłaszać gotowość lub brak gotowości do startu.
Kolejno poszczególni technicy przy pulpitach centrum dowodzenia lotem kosmodromu zgłaszali gotowość wszystkich systemów lotu, co było sygnalizowane na wielkiej, ściennej tablicy ze schematycznym wizerunkiem rakiety, zapaleniem zielonych lampek oznaczających gotowość operacyjną układów. Po chwili cały schemat Caelum Serpens lśnił jednorodnym zielonym kolorem.
– Gotowość startowa! – zakomenderował Astraeus, wciskając jednocześnie przycisk rozpoczynający sekwencję zautomatyzowanego startu.
– …7, 6, 5 – recytował technik startowy – 3, 2, 1…
Wtem na tablicy jedna z lampek zamigotała i zmieniła kolor na czerwony.
– Przerwać start! – krzyknął Astraeus.
Lecz było już za późno. Jego głos utonął w kakofonii ryku prawie 30 MN ciągu startowego Węża Niebios. Platforma startowa zasnuła się kłębami dymu przeplatającymi się z długimi jęzorami ognia. Pięć ogromnych silników startowych pchało moduł Wysłannika Niebios wraz z jego żywą zawartością ku niebu.
– Inżynieria! Natychmiast meldować o usterkach! – krzyczał do mikrofonu, oblany zimnym potem – załoga, zgłoście się! Jakie odczyty systemów u Was?
– U….. nas… …stko …brze… – dobiegło z głośników centrum lotów.
– Inżynieria melduje spadek ciągu w jednym z pięciu silników marszowych z granicach 20%, Szefie – dobiegło ze słuchawek Astraeusa – ale odchyłka w trajektorii bliska zeru, reszta nadgania – oświadczył Ishkur-Tiamat przy pulpicie technicznym.
– Chwała Najwyższemu! – pomyślał Astraeus – Dobrze, ze chłopaki w biurach konstrukcyjnych dają solidną nadwyżkę konstrukcyjną…
Rakieta z astronautami na pokładzie przebijała się przez kolejne warstwy atmosfery. Żyrokompasy i odbiorniki systemu nawigacji satelitarnej ME-GAR-AN („Boska Funkcja Ustanowiona w Niebie” – satelitarny system nawigacyjny Anunnaków) sprzęgnięte z pokładowym AI, prowadziły Caelum Serpens wraz z ładunkiem gładko do zawieszonej w oddali na nieboskłonie plamki światła – punktu przesiadkowego Ziggurat Orbital. W 117 sekundzie od startu astronauci nagle zawisnęli na pasach. Rakieta straciła ciąg i przyspieszenie. Już mieli meldować o usterce systemu napędowego, gdy usłyszeli głuchy huk z tyłu pojazdu, a zaraz po tym przyspieszenie ponownie wbiło ich w fotele – właśnie odrzucili pierwszy człon rakiety nośnej i do akcji włączył się drugi, znacznie mniejszy i słabszy, ale wystarczający by bez problemu wynieść ich na orbitę na spotkanie ze stacją.
– Kontrola lotu, tu Ferron. Pierwszy człon odrzucony. Ciąg drugiego w normie. Przystępujemy do podejścia końcowego – zameldował.
– Tu kontrola lotu. Potwierdzamy. Wszystkie parametry lotu w normie. Przekazujemy kontrolę zbliżania na Ziggurat Orbital – zameldował Astraeus – Powodzenia!
Na stacji orbitalnej śledzono lot kapsuły od kilku minut, przygotowując się na ostatnią fazę lotu – dokowanie. Etap ten przebiegł pomyślnie i bez większych perturbacji z uwagi na w pełni zautomatyzowany system lotu, co nie przeszkodziło Akkarionowi ponownie oblać się potem, gdy w ostatniej fazie lotu system wykazał 7% odchyłkę wzdłużną lotu. Dokowanie było wyboiste, choć w granicach normy.
Po uszczelnieniu przejścia pomiędzy statkiem a stacją i wyrównaniem ciśnienia, kosmonauci gęsiego opuścili „Wysłannika Niebios” dryfując niespiesznie oświetlonymi korytarzami stacji do kolejnego węzła komunikacyjnego odległego o niespełna 200 metrów od miejsca ich pierwotnego dokowania. W śluzie oczekiwał na nich dowódca jednostki gwiezdnej, na której mieli odbyć lot docelowy, Ur-Enlil Caelion. Przywitał ich nonszalanckim machnięciem reki.
– kmdr Caelion, dowódca CIAA („Classis Imperium Aeternorum Anunnakorum” – Flota Imperium Wiecznych Anunnaków) ATRA CAELUS („Czarne Niebiosa”)…
– Dowódca czego? – zapytał Numekal – sądziłem, że dostaniemy do dyspozycji jakiś wahadłowiec tranzytowy klasy Nibiru lub Uruk? A przepraszam, czym Pan dowodzi?
Oczy piątki astronautów świdrowały podejrzliwie Caeliona. Napięcie było tak wielkie, że gdyby nie skafandry, to nowy nabytek załogi zostałby posiekany na plasterki przez dociekliwe spojrzenia reszty.
– kmdr Ur-Enlil Caelion, dowódca ciężkiego krążownika kolonialno-naukowego ATRA CAELUS, Classis Imperium Aeternorum Anunnakorum, numer taktyczny: ККЗ-4019, dowództwo: 1. Flota Głębokiej Ekspansji, port macierzysty: Stacja Jowiańska „Sanctum Jovianum” („Jowiańskie Sanktuarium”). Jeszcze jakieś pytania?
Wszystkich zamurowało…
– Nie? No to może ktoś łaskawie by mi wyjaśnił, dlaczego zostałem oddelegowany przez dowództwo do wożenia tyłków jakimś cywilom? – kontynuował nonszalanckim, wyraźnie rozdrażnionym tonem Caelion – może jakieś rozkazy bym w końcu zobaczył NA PAPIERZE – dokończył już znacznie wyższym tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– Oczywiście komandorze – odrzekł jak zwykle flegmatycznie Akkarion – oto Pańskie rozkazy. Będzie Pan łaskawy rzucić okiem na dół drugiej strony, tam jest kod autoryzacji i podpis zlecającego misję. To powinno zaspokoić Pańską dziecinną niecierpliwość – dodał zupełnie spokojnie.
Caelion poczerwieniał na twarzy i energicznym ruchem wyrwał Akkarionowi zadrukowany plik dokumentów.
– Co Wy mi tu pierd… – zdołał wykrztusić zanim rozbiegane oczy zatrzymały się na kodzie autoryzacyjnym Sztabu Generalnego Floty oraz sygnaturze imiennej…. Najwyższego Kapłana EN GAL ANUNNA ŠU.GAL. Caelion poczuł, jak krew mimo nieważkości odpływa mu z twarzy. Podniósł wzrok z powrotem na piątkę astronautów tłoczących się przy włazie wejściowym na prom. Jedyne co był w stanie z siebie wyrzucić, to zlepek kilku słów przeprosin zlanych w jakiś niezrozumiały bełkot – Jaaa…. Yyyy….
– Tak, tak – odparł Akkarion, odbierając jednocześnie z rąk zawieszonego w nieważkości fizycznej i umysłowej komandora plik dokumentów autoryzacyjnych – dokładnie. To może byśmy przeszli dalej? Niech nam Pan pokaże to swoje kosmiczne cacko.
– Cała szóstka powoli i majestatycznie przedryfowała do ciasnego wnętrza ciężkiego promu desantowego Caelocursor („Biegnący przez niebo”). Pod ścianami rozciągały się stojaki na broń ręczną oraz stacje obsługi broni pokładowej, wszystkie puste i uśpione, jednakże zdradzające na pierwszy rzut oka jednoznaczne przeznaczenie pojazdu.
– Przepraszam za niewygody – zagaił Caelion – nie projektowali go to wycieczek krajoznawczych, tylko do desantu wzmocnionego plutonu szturmowego z ciężkim wyposażeniem.
Reszta jedynie pokiwała głowami, przyjmując tym samym przeprosiny za coś, za co przecież nie mogła Go obwiniać.
– Podróż na jednostkę macierzystą przebiegnie szybko. – kontynuował – Mamy tu samowystarczalny system zasilania dużej mocy na bazie mikroreaktora torowego, opancerzenie ablacyjne i wzmocniony kadłub z nano-kompozytów – mówił szybko, wyraźnie przejęty uświadamianiem laików w Jego specjalności – zintegrowaną AI, nadzorującą desant i ostrzał wspierający w czasie rzeczywistym…
– Czy byłby Pan tak łaskawy i kontynuował swą wypowiedź PODCZAS lotu? Wszyscy będziemy Panu niewymownie wdzięczni – wtrącił się Akkarion.
– …yyy tak, oczywiście, przepraszam. Startujemy. Kontrola Lotu Ziggurat Orbital. Tu Caelocursor. Odbijamy. Przesyłam kod autoryzacyjny przelotu priorytetowego do punktu cumowania CIAA ATRA CAELUS. Bez odbioru.
– Proszę się czegoś przytrzymać, będzie trochę trzęsło – rzucił do załogantów.
Prom odepchnął się delikatnie silniczkami manewrowymi umieszczonymi na górze kadłuba od stacji i powoli podryfowali w ciemność. Po oddaleniu się na 300 metrów Caelion włączył bojowe silniki manewrowe, ustawiając w przeciągu kliku sekund wahadłowiec o masie bagatela 270 ton na wektorze podejścia do jednostki macierzystej. Nieprzywykłym do takich manewrów cywilnym załogantom żołądki podeszły do gardła. Gdy zapanowali z powrotem nad swoimi ciałami myśląc, że gorzej już być nie może, w ułamku sekundy komandor uruchomił pełny ciąg głównych silników. Prom wystrzelił z miejsca jak z procy mając za nic prawidła dotyczące przyspieszania dużych masowo obiektów, obierając za cel majaczącą w oddali na radarze kropkę zwaną ATRA CAELUS.
– Przepraszam komandorze, czy mógłby Pan nieco łagodniej dokonywać manewrów? – zapytała przez ściśnięte gardło Oraculata.
– Oczywiście, proszę o wybaczenie. Nie nawykłem do roli taksówkarza. Zaraz dostosuję parametry lotu do… państwa ograniczeń fizycznych – odparł z cieniem uśmiechu na twarzy Caelion.
– Będziemy zobowiązani, Komandorze – podsumował biały jak ściana Akkarion.
Dalsza podróż minęła w mgnieniu oka, pomimo faktu dostosowania procedur do ograniczeń nowej załogi. Po niespełna 5 minutach rozpoczęli hamowanie głównym napędem lecąc plecami do przodu. Faza ta minęła jednak znacznie spokojniej niż początek podróży, dzięki wyrozumiałości dowódcy krążownika. Gdy zbliżyli się do okrętu na niespełna 100 metrów, Caelion włączył mocne szperacze, oświetlając Jego dumę i chlubę.
– Drodzy Państwo, oto ATRA CAELUS w całej okazałości.
Nie musiał nic więcej dodawać. Ogrom statku robił wrażenie. Oczy wszystkich chłonęły jego piękno i majestat.
Caelum Serpens przy tym okręcie jawi się jak zabawka przedszkolaka – pomyślał Ferron. Faktycznie, Caelion ma być z czego dumny.
Powoli i niespiesznie z pustki kosmosu zaczął wyłaniać się kształt okrętu, oświetlany snopami świateł szperaczy promu. Nawet niewprawne oczy cywilnych załogantów od razu wychwyciły dziwną symetryczność – blisko 700-set metrowy, masywny kadłub dzielił się na trzy główne sekcje. Kanciasty, prostopadłościenny dziób okrętu, zwieńczony owalnymi kopułami nieznanego przeznaczenia płynnie przechodził w owalne śródokręcie wypłaszczone po bokach, skrywające w swych trzewiach trzy toroidalne, grawitacyjne habitaty załogi, uzbrojenie główne i pomocnicze a w dalszej części naszpikowany był różnego rodzaju antenami systemów łączności oraz namierzania. Następnie światła padły na wybrzuszenie, skrywające ciemny, nieoświetlony obecnie mostek dowodzenia ruchem wahadłowców, odpowiedzialny za prawidłowe i bezpieczne dokowanie pasożytów – jak je zwano w żargonie Floty. Poniżej widoczna była jakby wyrwa w kadłubie o kształcie idealnie pasującym do obrysu ich maszyny. To tutaj za parę chwil mieli zacumować. Tymczasem komandor przesuwał wahadłowiec dalej w kierunku rufy okrętu, która łudząco przypominała jego przednią cześć.
– Dziwne – przerwał ciszę Ferron – czy w tylnej części tego Behemota nie powinny znajdować się główne silniki?
– Ma pan na myśli dysze reakcyjne napędu chemicznego? – zagaił Caelion.
– Dokładnie. Tak się chyba projektuje wszystkie statki, nieprawdaż? – odpowiedział z przekorą Ferron.
– Cóż. Teoretycznie ma Pan rację – potwierdził komandor – dysze reakcyjne chemicznego napędu wspomagającego są obecnie ukryte pod pancerzem, z uwagi na fakt, iż okręt obecnie znajduje się w stazie. Stąd m.in. brak aktywnego oświetlenia. Natomiast rozwijając pierwotną myśl – podczas przyspieszania, hamowania oraz manewrów bojowych stosujemy główny napęd krążownika.
– Jak to – wspomagającego? To co napędza to monstrum? – zapytał wyraźnie zaciekawiony Ferron.
– Czy sądzi Pan, że przy masie własnej blisko miliona ton, silniki chemiczne miałyby tu rację bytu? Niech się Pan nad tym chwilę zastanowi. Jak duże musiały by być? Ile ton paliwa by trzeba dla nich zmagazynować? Pozwolę sobie przypomnieć, że poza funkcją badawczą to jest jednak okręt bojowy. Musi być zwrotny, by w razie czego jakieś zielone ludziki nie przysmażyły nam tyłków… – powiedział z przekąsem Caelion.
Lithocles z Akkarionem wymienili ukradkowe spojrzenia.
– …a w klasyczny sposób byśmy tego nie osiągnęli. – kontynuował Caelion – Nie moi mili. Ten problem został rozwiązany w inny sposób. Na pewno niektórzy z Was będą kojarzyć nazwisko Aetheron. Prof. Enlil Aetheron. Czyż nie? Dwa wieki temu opublikował On pewną pracę naukową, która stała się podwalinami systemu napędowego mojego okrętu.
– Przepraszam, że się wtrącę. O ile dobrze pamiętam lekcje historii – zagaił Ferron – to Prof. Aetheron zasłynął ze stworzenia równań matematycznych opisujących system napędowy zdolny rozpędzić statek kosmiczny do prędkości większej niż światło. Chce nam Pan wmówić, że patrzymy właśnie na fizyczną manifestację Jego tez?
– Proszę nam to wyjaśnić – przerwał niezręczną ciszę Akkarion – jestem pewien, że WSZYSCY tu obecni są zaciekawieni tym nader interesującym wytworem anunnakijskiej techniki.
– Oczywiście. – odpowiedział po chwili wahania Caelion – Zasadniczo okręt nie przemieszcza się szybciej niż światło, zgodnie z ogólną teorią względności. Żadna masa nie może przecież zostać przyspieszona do prędkości bliskiej prędkości światła – to chyba oczywiste.
Wszyscy pokiwali głowami na znak potwierdzenia słów komandora.
– Dlatego też nasi inżynierowie wiedzeni przykładem prof. Aetherona nieco nagięli prawidła rządzące Wszechświatem. Na dziobie i rufie okrętu zauważyli Państwo owalne kopuły – to system „Clypeus Caelestis” („Niebiańska Tarcza”), czyli generatory pola elektromagnetycznego po włączeniu których, okręt otulany jest mikroskopijnie cieniutką warstwą energii. Tym samym z punktu widzenia Wszechświata nasz okręt prawie przestaje istnieć masowo. A tym samym nie podlegamy już zasadom teorii względności. Co umożliwia nam ciut szybszy lot niż w sztywnych ramach owej teorii. – odpowiedział z lekkim uśmiechem Caelion – Jednakże nawet my nie potrafimy do końca przełamać tej bariery równowagi masy i energii. Ponieważ poza sferę oddziaływania tarcz wystają końcówki napędowe generatorów osobliwości, tym samym nie jesteśmy w stanie osiągnąć przy maksymalnym ciągu prędkości światła, a jedynie wartość ok. 0,9c z uwagi na fakt, iż nie możemy zredukować masy do zera. Podczas działania systemu, masa okrętu spada do ok. 13%, dzięki zastosowaniu w praktyce efektu Namtari–Anzui, czyli relatywistycznym izolowaniu okrętu od tkanki Wszechświata. Przy odpowiedniej mocy tarczy oraz odpowiedniej prędkości, okręt dezintegruje swoją masę – staje się niemal „falą w czasoprzestrzeni”. Ale to już wyższa matematyka…
– Przepraszam – wtrącił Akkarion – wspomniał Pan przed chwilą o generowaniu osobliwości jako formie napędu, czy też się przesłyszałem?
Oczy zebranych ponownie wwierciły się w komandora.
– Dokładnie tak. – odparł – Hybrydowy reaktor anihilacyjno-kwantowy „Lux Annihilatrix” („Unicestwiacz światła”) generuje w celu przyspieszania i hamowania okrętu mikroskopijne czarne dziury, mówiąc językiem laików, przed i za okrętem. Na tyle słabe i w niepomierzanych wręcz odstępach czasowych, by nie zdążyły się w pełni zmaterializować. A dokładniej rzecz ujmując – wielkości jednego Femtometra, czyli nieprzymierzając – wielkości jądra atomowego.
Odpowiedziała mu głucha cisza. Pierwszy z zadumy ocknął się Numekal.
– Jestem czegoś ciekaw. Mianowicie wspomniał Pan komandorze, że to jest również okręt bojowy. W jaki sposób można prowadzić walkę pędząc z prędkością bliską światła? Przecież to niedorzeczne.
– Mój drogi – odparł pobłażliwie niezrażony Caelion – odpowiedź na to pytanie jest dwutorowa. Do walki w przestrzeni relatywistycznej posiadamy 4 wyrzutnie torped grawitonowych klasy „Namtar-GR” oraz 20 stanowisk obrony dronowej „Ziz-DA”, natomiast masz słuszność w stwierdzeniu, że do starcia przy prędkości bliskiej c to uzbrojenie jest gówno warte. O, przepraszam za wojskowy żargon – zmieszał się komandor. – Do prowadzania walki przy pełnej mocy wykorzystujemy system „Ignis Divinus” („Boski Ogień”), czyli broń grawitacyjną opartą na zakłóceniach czasoprzestrzennych.
– Boże, zakłócacze grawitacyjne – ktoś jęknął cicho.
– Dokładnie. Przelatując w pobliżu celu z maksymalną prędkością, rdzeń napędu generuje dodatkową osobliwość wewnątrz celu – nieco większą i o dłuższym czasie ekspozycji od naszych napędowych. Z uwagi na prędkość podejścia, cel ma praktycznie zerowe szanse na unik – dokończył komandor.
– Przepraszam, ale nie rozumiem – wtrąciła Oraculata – i co się dzieje wtedy z adwersarzem?
– Zapada się w mikroskopijnej czarnej dziurze – odpowiedział za Caelestisa Numekal.
– Paskudna śmierć – odparł pobladły Akkarion. – Coś takiego powinno być zakazane.
– Uwaga, dokujemy… – przekazał Caelestis – …postaram się, by tym razem już tak nie rzucało – powiedział ciszej z wyraźnym uśmiechem na ustach.
…