
Dziękuję za betowanie Ambush, Bardjaskier, bruce – daliście mi sporo do myślenia nie tylko w kwestii tego opowiadania, ale również samego pisania.
Dziękuję za betowanie Ambush, Bardjaskier, bruce – daliście mi sporo do myślenia nie tylko w kwestii tego opowiadania, ale również samego pisania.
1.
Nie śpię od dawna, chociaż wciąż mam zamknięte oczy. Próbuję jeszcze zasnąć, bo nie czuję się na siłach, by przywitać ten dzień. Sen jednak nie nadchodzi. Mój organizm czeka na ruch z mojej strony. Przekręcam się więc na bok i rozchylam powieki. Widzę zmierzwione włosy Malwiny, rozsypane na jej ramionach. Chciałbym ją dotknąć, ale wciąż powstrzymuje mnie niepewność. Pomimo dziesięciu lat małżeństwa, czuję się przy niej skrępowany, jakbyśmy dopiero co się poznali.
Malwina leży nieruchomo, wciąż utkwiona w głębokim śnie. Jej piersi falują powolnym oddechem.
Staram się rozkoszować ciszą, póki mogę, bo wiem, że zaraz przeminie i znowu na kilkanaście godzin wchłonie mnie intensywne życie rodzinne.
Jak na zawołanie przestrzeń korytarza wypełnia się tupotem małych nóżek, który zamiera nagle przed progiem sypialni. Otwierają się drzwi. Znowu tupot, a potem coś ciągnie za pościel, wpełza na łóżko i czołga się w moją stronę, głośno przy tym sapiąc.
– Śniadanko – mówi Marcelinka, łapiąc mnie za rękę. – Już czas.
Spoglądam na ekran telefonu leżącego na nocnym stoliku. Mogłem jeszcze poleżeć z pięć minut. Czasami nawet tyle mi wystarcza, żeby nabrać dodatkowej energii.
– Chodź!
Wciąż nie wierzę w to, jak bardzo jest do mnie podobna.
Wstaję, chociaż mi się nie chce. Malwina jeszcze śpi, a to lekko mnie drażni. Chciałbym, żeby cierpiała teraz razem ze mną. Żebym nie musiał tego wszystkiego znosić sam. Karcę się za to w głowie. Jestem okropnym mężem.
Kilka jajek później siedzimy z Marceliną przy blacie w naszym kuchniosalonie. Córka je powoli, bacznie mi się przyglądając. Odprawiamy ten rytuał prawie każdego dnia.
– Czy ty jesteś na pewno mój tata? – pyta.
Tym razem już mnie to tak nie denerwuje. Przyzwyczaiłem się. Wmawiam sobie, że to jedno z tych dziwacznych pytań, jakie małe dzieci zadają swoim rodzicom setki razy dziennie.
– Hej – wita się Malwina, dołączając do naszej kuchennej wyspy.
Przeciera zaspane oczy, szeroko się uśmiechając. Obracam się do kuchenki, aby nałożyć dla niej porcję jajecznicy. Po chwili czuję pocałunek w policzek. Lekko się wzdrygam. Staram się zatuszować moją nerwową reakcję szczerząc zęby. Muszę się w końcu przyzwyczaić do tych małych gestów.
– Dobrze spałeś? – pyta.
– Dobrze – kłamię, kładąc talerz na blacie. Potem siadam na stołku i wkładam do ust końcówkę przypalonego tosta. Zapijam go solidnym łykiem czarnej jak smoła kawy, chociaż w tym momencie wolałbym jednak coś zdecydowanie mocniejszego.
2.
Przed ósmą jesteśmy już gotowi. Malwina ma na sobie dobrze skrojony, szary kostium, a Marcelina opatulona jest różową kurtką. Na głowę naciągnęła kaptur z przyszytymi uszami, przez co wygląda jak małe zwierzątko. Ja ubrałem kremową koszulę, ciemnobrązowe chinosy i pantofle. Modelowa rodzinka, ale tylko z wyglądu.
Nasz demon robi nagle awanturę, bo nie chce nosić czerwonych bucików, tylko zielone.
– Zielone nie pasują – tłumaczy Malwina.
Co za różnica! – krzyczę w głowie, ale zachowuję kamienną twarz. Nauczyłem się już nie udzielać.
Kilka minut po ósmej w końcu wychodzimy na korytarz. Zjeżdżamy na parter. Demon po drodze płacze, a potem wybiega z windy w stronę wyjścia. Mocuje się z drzwiami, ale nie jest w stanie sama ich otworzyć. Znowu krzyczy i wali pięścią w szybę, zostawiając na niej tłusty odcisk.
Nadal zachowuję kamienną minę.
– Musimy pogadać z tą behawiorystką – przypomina Malwina.
Przymykam na chwilę oczy. Jeszcze kilka minut i będę wolny.
Podchodzę do drzwi i z dużą siłą popycham je przed siebie, dając małej wystarczająco miejsca, by mogła wybiec na zewnątrz. Nie dziwię się, że nie mogła sama wyjść.
– Musimy zgłosić te drzwi – mówi Malwina.
– Tak – mruczę odruchowo pod nosem.
3.
Przed dziewiątą jestem w biurowcu. Wjeżdżam windą na siódme piętro. Wchodzę do biura, witając się z dziewczyną na recepcji. Ma na imię Wiola – o ile dobrze pamiętam. Śliczna jest, ale głupia jak but z lewej nogi – tego akurat jestem pewien.
– Cześć.
– Cześć.
Potem przechodzę korytarzem obok kilku pomieszczeń. Przeszklone drzwi odsłaniają pokoje, w których siedzą moi współpracownicy. Niektórych w ogóle nie pamiętam.
– Cześć.
– Cześć.
Witam się z jakąś kobietą. Ruda, lekko okrągła. Marzenka? Bożenka? Jakoś tak. Księgowa. W sumie fajna babka.
Ostatecznie ląduję w biurze grafików. Tym właśnie się zajmuję. Tworzeniem nudnych, powtarzalnych, jakby odbitych od stempla reklam. Kiedyś myślałem, że w przyszłości zostanę cenionym artystą. Wraz z ulatnianiem się mojej dziecięcej naiwności obniżałem pułap ambicji, aż w końcu ustabilizowałem się na pozycji starszego grafika. Praca nie byłaby taka zła, gdybym miał chociaż jakieś ciekawe projekty, ale w tej firmie zajmuję się głównie tworzeniem ulotek dla dostawców internetu albo banków. Straszne nudy.
– Siema – huczy mi nad uchem Bartek, mój niby dobry kumpel.
– Siema, siema – powtarzam jak papuga, imitując przyjazny ton.
Trzy czwarte dnia gadamy o głupotach albo obgadujemy inne osoby z firmy – najczęściej prezesa i prezesową.
– Widziałeś jego porszaka nowego? – pyta, jakby nie wiedział, czy rzeczywiście go widziałem. Jakbyśmy nie gadali o tym wczoraj i przedwczoraj.
– No – dukam pod nosem. – Masakra.
– Masakra – odpowiada.
Czasami wychodzę na taras dla palaczy, chociaż sam nie palę. Stoję w śmierdzącym dymie dlatego, że nie bywa tam nikt inny z mojej firmy. Mam dzięki temu chwilę spokoju. Nikt mnie o nic nie pyta.
Jak Malwina? Jak Marcelinka? Nie sika już do łóżka?
Chryste, ile można?
Dlatego wolę spędzać czas sam. Cisza i brak towarzystwa mnie odstresowują.
Wracam do „pracy”. Tworzę parę projektów ulotki dla jakiegoś nowego parabanku, po czym ulatniam się z biura kilkanaście minut przed formalnym końcem roboty.
Niestety, po drodze dopada mnie Bartek. Pyta, czy nie skoczymy sobie może na browarek. Umysł przecina mi gwałtowna błyskawica. Słyszę grzmot z tyłu głowy.
– Nie dam rady – odpowiadam automatycznie. – Mam podjechać z małą do behawiorystki – kłamię.
– Ach. Musimy się kiedyś złapać!
– Oj, musimy – potwierdzam.
Rozchodzimy się na parkingu, ruszając do swoich aut. Podchodzę do czarnego BMW, wyciągam kluczyk z kieszeni i odblokowuję centralny zamek. Słyszę piknięcie, ale gdzieś z tyłu, za plecami. Obracam się na pięcie. Klikam kluczyk jeszcze raz i znowu słyszę piknięcie – w czarnym BMW stojącym kilka aut dalej. Obok mnie zatrzymuje się szare Audi Bartka. Otwiera szybę i pyta, czy znowu się zagapiłem. Uśmiecham się szeroko jak idiota.
– Co się ostatnio z tobą dzieje? – pyta żartobliwie mój niby znajomy.
Wzruszam ramionami w przesadny, komiczny sposób, próbując przykryć tym zażenowanie.
4.
Marcelina ryczy. Nawet nie płacze, tylko dostaje spazmów. Wszystko przez to, że nie chce zjeść kolacji. Jedzenie jest obrzydliwe – to po pierwsze, a po drugie boli ją brzuch. Mówiłem już Malwinie trzy razy, żeby dała spokój i przestała ją zmuszać.
– Jak jej odpuścisz, to będzie tak zawsze – tłumaczy mi rozdrażnionym tonem. – Słyszałeś, co mówiła behawiorystka.
W sumie to za bardzo nie słuchałem, ale się nie kłócę. Chcę tylko, żeby ta awantura już się skończyła. Obojętnie mi z jakim rezultatem.
– Nie chcę jeść! – krzyczy Marcelina. Przez moment nasze spojrzenia się przecinają. Córka na chwilę milknie i wpatruje się we mnie, jakby mogła czytać mi w myślach. Potem spogląda na talerz z tęczowymi pulpecikami i zaczyna powoli jeść.
– Widzisz – szepcze mi do ucha Malwina. – Nie można ustąpić.
Kiwam głową, a potem zaszywam się w łazience. Nie wyjdę z niej przez kolejne dwadzieścia minut. Spędzę je na oglądaniu głupot w telefonie. Potem razem z Malwiną będziemy układać Marcelinę do snu, co zajmie pewnie z pół godziny. Później sami pójdziemy do łóżka i zakończymy ten dzień na spokojnie, bo za nic na świecie nie chcemy ryzykować obudzeniem Marceliny.
Kładę się na plecach i wlepiam wzrok w sufit, ledwo widoczny w półmroku. Myślę o życiu. O nadchodzącym dniu i kolejnych tygodniach. O przyszłości, z którą nie czuję żadnego związku. W tyle głowy kotłuje mi się nieprzyjemna konkluzja. Choć staram się uciekać od tego jak najdalej, powoli dociera do mnie, że jednak popełniłem ogromny błąd.
5.
Kiedyś byłem wolnym człowiekiem i mogłem robić, co tylko chciałem. Mieszkałem w skromnej, ale przytulnej kawalerce. Miałem dla siebie całe dwadzieścia trzy metry kwadratowe. Zamiast budzić się za pięć siódma, wstawałem na ogół po dziesiątej. Zamiast włosów Malwiny, po przebudzeniu widziałem stertę porozrzucanych ubrań. Na śniadanie jadłem płatki z zimnym mlekiem albo kanapki. Dzień zazwyczaj spędzałem w domu, przed komputerem, tworząc projekty stron internetowych dla szemranych klientów.
Wieczorami kończyłem na ogół przed telewizorem, z czteropakiem taniego piwa, oglądając filmy albo słuchając podkastu o niewyjaśnionych zjawiskach.
– Witamy was, drodzy słuchacze, w Stanach Nieokreślonych – mówił prezenter.
Jego słowa wywoływały w moim ciele falę ciepła. Wiedziałem, że będę mógł na godzinę lub dwie oderwać się od ponurej rzeczywistości.
– Podobno istnieje komputer, wyjątkowa maszyna, która jest w stanie udzielić odpowiedzi na każde pytanie – stwierdził prowadzący, rozpoczynając tym kolejny odcinek po dłuższej przerwie.
Ciekawe, czy jest na tyle mądra, by poskładać moje życie do kupy? – zapytałem w myślach.
Mijały dni, tygodnie i miesiące. W międzyczasie moi znajomi zaczęli powoli znikać z radaru. Ten się ożenił i przeprowadził, ten wyjechał za granicę, a ten rozpił i gdzieś przepadł. Zanim się obejrzałem zostałem na placu boju całkiem sam.
Często chodziłem na długie spacery po okolicy. Zazwyczaj lądowałem na starym moście, który od dawna był już wycofany z użytku. Jego dziurawa powierzchnia prowadziła donikąd i nikt (oprócz mnie) się tam nie zapuszczał.
Przesiadywałem często na jego krawędzi, spoglądając pomiędzy nogami w dno wąwozu. Potrafiłem tkwić tak w bezruchu godzinami, rozmyślając przy tym o swojej egzystencji. Dochodziłem zawsze do wniosku, że gdzieś po drodze zboczyłem z dobrej ścieżki. Sam, bez perspektyw na normalne, ułożone życie, czułem, że powoli gniję na dwudziestu trzech metrach bezużytecznej wolności. Moje życie, tak jak ten most, prowadziło donikąd.
Któregoś dnia, zaraz po moich trzydziestych drugich urodzinach, przypomniałem sobie o Malwinie. Chodziliśmy do tej samej klasy w liceum. Była miłą, cichą i niezbyt przyjemną dla oka blondynką, którą natura pokarała tendencją do szybkiego tycia.
Przez chorobliwą nieśmiałość i brak urody wylądowała na dnie klasowej hierarchii, stając się obiektem kpin oraz żartów. Pomimo tego, że byliśmy już prawie dorośli, Malwina wciąż musiała znosić infantylne docinki. Było mi jej żal, ale nic z tym nie zrobiłem, bo w szkole średniej odgrywałem rolę outsidera. Obserwowałem ludzi z boku, starając się nie udzielać bez potrzeby. Miałem tylko jednego, prawdziwego kumpla – Michała. Reszta, w tym Malwina, była dla mnie jedynie tłem.
Pod koniec pierwszej klasy wylądowałem z nią na zajęciach pozalekcyjnych, na których musieliśmy czasami współpracować. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Na początku tylko w szkole, a z czasem również po. Miałem do niej neutralne nastawienie, ale to wystarczyło, by zdobyć jej sympatię. Malwina polubiła mnie, ale ja byłem zbyt głupi albo rozkojarzony, żeby to zauważyć. Widziałem, że przy każdym spotkaniu promienieje, ale sądziłem, że chodziło po prostu o towarzystwo, którego jej brakowało. Nie rozumiałem, że zmieniała się tak przeze mnie.
W drugiej klasie okazało się, że Malwina była jedną z tych osób, które w czasie dorastania całkowicie się zmieniają. Jak brzydkie kaczątko, powoli przeistaczała sie w pięknego łabędzia. Pod koniec szkoły, idąc korytarzem, przyciągała wzrok większości chłopaków. Wizualnie stała się zupełnie inną osobą, ale wewnątrz pozostałą cichą, nieśmiałą brzydulą.
Kiedy przyszedł czas studniówki, odrzucała wszystkie zaproszenia, dając kosza po kolei prawie wszystkich chłopakom z naszej klasy. Czekała na mnie, ale ja wciąż jeszcze nie zmądrzałem. W końcu sama mnie zaprosiła. Niestety, ja już byłem zaprzyjaźniony za mocno z wódką. Nie miałem w ogóle w planach pojawiać się na tej durnej imprezie. Uważałem, że to było poniżej mojej godności. Sądziłem, że jestem lepszy, ale myliłem się, i to bardzo. To była pierwsza z wielu życiowych porażek, które zaprowadziły mnie ostatecznie na krawędź mostu.
Historia Malwiny wróciła do mnie niespodziewanie. Uczepiła się mnie jak rzep, nie dając spokoju ani za dnia, ani w nocy. Stała się moją obsesją. Za każdym razem, kiedy przed oczami pojawiał mi się obraz Malwiny, wzdrygałem się z przerażeniem.
Jak mogłem zmarnować taką szansę? – pytałem w myślach.
Wpadłem w obsesję. Cały mój świat legł w gruzach. Zacząłem przypominać sobie różne szczegóły z przeszłości. Wszystkie decyzje, które – jedna po drugiej – rujnowały mi życie. Wpadka z Malwiną to był tylko czubek góry lodowej. Siedziałem przed telewizorem, z browarem w ręku, powoli dochodząc do wniosku, że to koniec. Przegrałem.
6.
Nie śpię od dawna, chociaż nadal mam zamknięte oczy. Liczę na to, że kiedy je otworzę, obudzę się w innej rzeczywistości. Kiedy na korytarzu rozlega się tupot małych stóp, sytuacja sama się wyjaśnia. Kolejny dzień kolejnego tygodnia, kolejnego miesiąca. Odbity od stempla ciąg sytuacji. Poranek, śniadanie, skorupki jajka w jajecznicy i podejrzliwe spojrzenia Marceliny. Potem niezasłużony pocałunek żony, skierowany do osoby, którą nie jestem. Nie zapracowałem na to wszystko. Myślę o tym, kiedy wychodzimy z mieszkania. Idziemy do samochodu, po drodze rozmawiając o dodatkowych zajęciach dla małej. Odwozimy Marcelinkę do przedszkola, kłócąc się o jakieś mało istotne szczegóły z życia domowego. Kto czego nie posprzątał, kto czego nie wyniósł albo nie przyniósł.
Odwożę Malwinę, a potem jadę sam do biura. W pracy gadam z Bartkiem o głupotach, kręcę się bez sensu po firmie, trochę też pracuję, ale bez przesady. Lunch, dwie kawy, kilka szklanek wody i sześć wizyt w kiblu, z czego tylko trzy są naprawdę za potrzebą.
Po pracy rozchodzimy się z Bartkiem na parkingu. Staję przed czarnym BMW – tym razem na pewno moim – i łapię za klamkę. Obracam się ciałem w stronę szarego Audi, do którego wsiada Bartek. Po chwili odjeżdża z parkingu, a ja, nadal tkwiąc przed swoim autem, macham mu na pożegnanie. Kiedy znika za rogiem, odchodzę od wozu i ruszam w stronę kawiarni. Spoglądam na zegarek. Mogę jeszcze trochę przedłużyć rozłąkę z rodziną.
W lokalu nie ma zbyt wielu osób, ale i tak muszę stanąć w kilkuosobowej kolejce. Zrobił się zator, bo jakiś ciemnoskóry obcokrajowiec próbuje nieskutecznie zamówić kawę machając rękami. Patrzę na tablicę z rozpiską menu, którą znam już na pamięć, po czym wracam wzrokiem w przestrzeń kawiarni. Widzę śmiejącą sie parę studentów. Jakaś starsza pani z małym pieskiem na kolanach łyżeczkuje szarlotkę. Młoda dziewczyna stuka palcami po klawiaturze laptopa, a siwy dziadek siedzący obok męczy sernik migdałowy. W rogu sali, przy małym stoliku, popija kawę ciemnowłosy facet w moim wieku. Nasze spojrzenia przecinają się.
– Dzień dobry – mówi baristka.
Ignoruję ją wpatrując się w gościa.
– Co podać? – pyta po sekundzie wahania.
Spoglądam w końcu na nią i proszę o latte na normalnym mleku. Potem wracam wzrokiem w stronę menu nad ladą. Coś mi jednak nie daje spokoju. Znowu rozglądam się ukradkiem po sali i wracam wzrokiem do gościa w rogu. Dociera do mnie, że to jednak możliwe. To on. Włosy nagle jeżą mi się na plecach. Nie mogę w to uwierzyć.
Na pewno mnie nie pamięta – myślę.
On jednak uśmiecha się na mój widok, tak jak wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Rozpoznał mnie. Jestem tego pewien. Zastanawiam się, co robić. Kiedy baristka podaje mi latte, postanawiam zaryzykować i ruszam na koniec sali, do stolika, przy którym siedzi Michał.
7.
Pierwszy raz spotkaliśmy się na początku roku szkolnego, w szkole średniej. Z mojej nowej klasy nie znałem nikogo, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Stałem z boku sam, starając się wtopić w las czarnych marynarek, białych koszul i połyskujących pantofli. Michał podszedł bliżej, spoglądając na mnie z ulgą, jakbym odnalazł się po długich poszukiwaniach.
– Siema – powiedział, wyciągając rękę w moją stronę. – Jesteś z klasy C?
Zdezorientowany, odruchowo uścisnąłem jego dłoń i odburknąłem, że tak.
– Spoko. Jestem Michał – odpowiedział, szczerząc szeroko zęby.
Tak się poznaliśmy, a w niedługim czasie też zaprzyjaźniliśmy. Był moją odwrotnością. Rozgadany i charyzmatyczny, świetnie sobie radził w każdej sytuacji. Bardzo dobrze się uczył i znał nieskończoną ilość ciekawostek. Czasami miałem wrażenie, że wie wszystko, niczym stary człowiek, który przeżył ponad sto lat.
Wszyscy go uwielbiali i z każdym potrafił się dogadać, ale najbardziej lubił spędzać czas w moim towarzystwie. Zapytałem go pewnego razu, czemu w ogóle się ze mną zadaje.
– Bo jesteśmy podobni do siebie bardziej niż myślisz – odpowiedział enigmatycznie.
Miał swoje życie, a ja swoje. Przecinaliśmy się często, ale ja wolałem coraz bardziej spędzać czas razem z wódką. Michał próbował mnie zmienić. Odciągnąć od chlania i zafascynować życiem. Mój charakter na to jednak nie pozwalał. Od zawsze byłem typem samotnika i miałem wewnętrzną potrzebę podążania własną drogą. Czułem, że taka była moja rola na tym świecie.
– Stary – mówił Michał – nawet nie wiesz, jak bardzo marnujesz sobie życie. Uwierz mi, kiedyś będziesz tego żałował. Wiem to z doświadczenia.
Zwykłe pierdolenie – myślałem. – Co on może wiedzieć o zmarnowanym życiu, skoro jego jest idealne?
Nasze drogi powoli się rozchodziły. Malwina piękniała, Michał osiągał kolejne sukcesy, a ja staczałem się na dno. Myślałem, że w końcu sobie to wszystko jakoś poukładam, ale wyszło inaczej.
Pożegnaliśmy się wszyscy wraz z końcem szkoły średniej. Malwina wyjechała studiować prawo w wielkim mieście, Michał postanowił pojechać w podróż dookoła świata, a ja (idąc po linii najmniejszego oporu) zacząłem uczyć się zaocznie grafiki komputerowej w naszym rodzinnym mieście. Powoli staczałem się na dno i pewnie spędziłbym tam resztę życia, gdybym po latach nie spotkał przypadkiem Michała.
8.
Staję przed stolikiem. Przez moment nie mogę nic z siebie wykrztusić.
– Siema – mamroczę pod nosem. – Poznajesz mnie?
Co za debilne pytanie.
– Hej – odpowiada Michał, szeroko się uśmiechając. Gestem ręki wskazuje krzesło naprzeciw.
Siadam. Przez chwilę patrzymy tylko na siebie. Nie wiem, co mam powiedzieć.
– I jak ci się wiedzie? – pyta Michał, przełamując ciszę w momencie, kiedy zaczynała być już niezręczna.
– Dobrze – odpowiadam. – Ożeniłem się z Malwiną. Pamiętasz ją?
– Jak mógłbym zapomnieć – odpowiada, przeszywając mnie wzrokiem. Delikatny uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Zaczynam się denerwować.
– Mamy córkę. Marcelinę. Pięć lat – wyjawiam.
Michał kiwa głową, przybliżając do ust filiżankę kawy.
– Jesteś zadowolony? – pyta.
Dziwnie mi to brzmi, ale nie mogę stwierdzić dokładnie czemu.
– Tak. Jestem.
Michał odkłada filiżankę.
– Nieprawdopodobne, co? – pyta.
Po plecach przechodzi mi stado mrówek.
– Co masz na myśli?
Michał zamaszystym gestem przedstawia wnętrze lokalu.
– To – mówi. – To wszystko. Ten lokal. Ci ludzie. Wszystko wygląda tak samo, jak poprzednio, a jednak całe twoje życie uległo przemianie. Nagle jesteś w miejscu, w którym dokładnie chciałeś być, chociaż nie miałeś na to już szansy.
Przełykam głośno ślinę.
– Pamiętasz nasze spotkanie? – pytam.
– Tak – odpowiada.
– Jak to możliwe?
Michał uśmiecha się jeszcze mocniej.
– Nie sądziłem, że się zdecydujesz to zrobić – odpowiada wymijająco. – Albo nie doceniłem twojej odwagi, albo byłeś w naprawdę złym miejscu.
Kręcę głową.
– Jak to działa? – pytam trochę cichszym tonem, przybliżając głowę w stronę Michała. – Jak to możliwe, że wszystko się zmieniło? Co się stało z moimi wspomnieniami? To już tak zostanie?
Michał machnięciem ręki sugeruje, żebym przestał.
– Nie myśl o tym – prosi. – Nie ma to sensu. Po prostu ciesz się rzeczywistością. Dostałeś nauczkę i teraz masz nowe, cudowne życie. Potraktuj to wszystko jak zły sen i rusz dalej.
Wzdycham. Serce stuka mi w klatce niczym dzięcioł walący w pień drzewa. Ta sytuacja jest nierealna, ale od kilku miesięcy całe moje życie takie jest.
Wlepiam wzrok w filiżankę obracając ją palcami w miejscu.
– Ok – odpowiadam w końcu. – Rozumiem. Zrobię, jak mówisz, ale powiedz mi chociaż, jak to możliwe, że tutaj jesteś; że wszystko pamiętasz. Przecież powinieneś być kimś innym, prawda? – dopytuję niepewnym tonem.
Michał wzdycha.
– Obiecaj mi jedno – prosi. – Cokolwiek się stanie, zostaniesz już tutaj. Nie będziesz próbował niczego zmienić.
– Nie rozumiem.
– Chodzi o to – mówi, po czym robi krótką pauzę. Też zaczyna bawić się swoją filiżanką, a pewność siebie nagle znika z jego twarzy.
– Chodzi o to – powtarza – że sam też wykonałem skok.
Na chwilę drętwieję. Nie mogę uwierzyć w jego słowa.
– Jak to? – pytam. – Co masz na myśli?
– Dobrze wiesz, co mam na myśli – odpowiada gardłowym tonem, spoglądając mi prosto w oczy.
Uśmiech całkowicie znika z jego twarzy. Ja zaś głośno wzdycham, kręcąc przy tym głową.
– Dlaczego? – pytam po chwili ciszy. – Po co to zrobiłeś?
Michał znowu opuszcza wzrok.
– Po tym, jak umarłeś – mówi w końcu – chciałem zobaczyć na własne oczy, jak wykorzystasz drugą szansę.
9.
Spotkałem go na mieście, w sklepie spożywczym, jakoś pod wieczór. Natknąłem się na niego w alejce z nabiałem. Szedłem, ściskając pod pachą czteropak, i nagle go spostrzegłem. Stanąłem jak wryty. Nie widziałem go już od kilku dobrych lat i nie miałem pojęcia, jak się zachować. Poza tym wstydziłem się swojego wyglądu. Od mojej ostatniej wizyty u fryzjera minęły już miesiące, a zarost dawno zamienił się w pełnoprawną, nieokrzesaną brodę. Na dodatek tego dnia spałem góra dwie lub trzy godziny, przez co wyglądałem i poruszałem się jak zombie. Żeby tego było mało, wyszedłem z domu w porwanych dresach i poplamionej koszulce. Wstyd. To był już okres, kiedy mi całkowicie przestało zależeć. Stałem się obrazem nędzy, rozpaczy i całkowitej rezygnacji.
Mruknąłem „cześć” łamiącym się głosem. Wyciągnięta dłoń lekko drżała, zdradzając tym historię poprzedniego wieczoru. Miałem ochotę zapaść się na miejscu pod ziemię.
Na początek zamieniliśmy kilka nic nieznaczących zdań.
Co słychać? Jak życie? Co tutaj robisz?
Okazało się, że Michał przyjechał do miasta, aby odwiedzić rodziców. Nie miał żadnych konkretnych planów, więc zaprosił mnie na piwo.
– Nadrobimy zaległości – powiedział.
Głupio mi było odmówić. Poza tym samotność coraz gorzej na mnie wpływała. Musiałem się wyrwać z chaty. Nie pamiętałem już, kiedy ostatni raz wyszedłem gdzieś na miasto. Michał okazał się więc niespodziewanym wybawieniem.
Spotkaliśmy się w małym pubie blisko centrum. Nie mieliśmy zbyt dużego wyboru, bo tego typu lokali zostało w naszym rodzinnym mieście już tylko kilka. Michał opowiedział mi sporo o sobie. Żył dokładnie tak, jak ja chciałem wtedy żyć. Dobra praca, podróże, kobiety. Same sukcesy. Po prostu perfekcja.
Wszystko zaś, co ja mówiłem o sobie, przepuszczałem przez różowy filtr, bo za wszelką cenę chciałem uchronić resztki godności. Michał słuchał mnie, lekko się przy tym uśmiechając. Nie kupował mojego udawanego, pogodnego tonu. Prawda była taka, że mieszkałem sam, w niewielkiej kawalerce, zarabiając jakieś grosze na przypadkowych zleceniach. Ciężko to było przekuć w historię sukcesu.
Po pierwszym browarze przyszedł drugi, potem trzeci i dalej w ruch poszły już mocne drinki. Z każdym kolejnym mówiłem coraz więcej, coraz mniej wyraźnie. Przy czwartej whiskey ukryłem nagle twarz w dłoniach i drżącym głosem opowiedziałem Michałowi, jak zmarnowałem sobie życie. Stwierdziłem, że jestem skończony.
– Wiesz, jak ludzie mówią, że nawet jakby mogli, to by w życiu nic nie zmienili – zabełkotałem. – Że są wdzięczni za wszystko i że nauczyli się wiele na swoich błędach.
– Yhym – mruknął Michał.
– Nie mogę czegoś takiego słuchać. Ja bym zmienił wszystko! Nic bym nie zostawił tak, jak było.
Michał pokiwał głową.
– Tobie to zazdroszczę – mówiłem dalej. – Wszystko ci się udało. Nie mówię, że nie zasłużyłeś na to, czy coś, ale po prostu… wiesz.
– Rozumiem – powiedział, przykładając szklankę do ust. Wziął duży łyk. Moc alkoholu wydusiła z niego ciche westchnięcie.
– Słuchaj – zaczął. – U mnie nie zawsze było tak dobrze, jak myślisz. Kiedyś byłem w tym samym miejscu, co ty. Zrezygnowany, zmęczony i bez żadnych perspektyw. Czułem się naprawdę przybity i w pewnym momencie chciałem nawet ze sobą skończyć, ale ostatecznie moje życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Dosłownie. Wyszło na to, że czasami można dostać od losu drugą szansę.
Na chwilę mnie zatkało. Nie rozumiałem, o czym on gadał. Nigdy w życiu na pewno nie był w takiej sytuacji, co ja. Poprosiłem więc, by wytłumaczył, co dokładnie miał na myśli.
– Też kiedyś zmarnowałem swoje życie – odpowiedział z lekkim oporem, jakby nie chciał mi zdradzać jakiegoś sekretu.
– Ale przecież nie zmarnowałeś go. Jesteś w zajebistym miejscu. O czym ty gadasz?
Uśmiechnął się.
– Tak, ale dotarłem tam dopiero za drugim razem.
Popatrzyłem na niego, starając się utrzymać w pionie chodzącą na boki głowę. Nie rozumiałem, co do mnie mówił. Zacząłem się zastanawiać, czy był już tak mocno nawalony, czy to ja straciłem kontakt z rzeczywistością.
– Czyli, że co? – bełkotałem. – Dostałeś drugą szansę?
– Tak – odpowiedział, patrząc mi z powagą prosto w oczy.
– Ale jak?
Michał westchnął głośno, upił jeszcze jeden, solidny łyk, po czym odłożył szklankę na stolik.
– Zrobiłem to – wyjaśnił.
– Co?
– Skończyłem ze sobą.
Pokręciłem głową.
– Co ty pierdolisz, stary? – wymamrotałem. Lokal zaczął wirować, a ja poczułem nieprzyjemny ścisk w gardle.
– Skoczyłem z mostu – odpowiedział. – Stanąłem na krawędzi i skoczyłem. A potem się obudziłem.
Wychodziło na to, że jednak przesadził z drinkami. Nie chciało mi się tego słuchać. Poprosiłem, by przestał gadać, ale on upierał się, że to prawda. Skoczył i dokładnie pamiętał, jak leciał w dół wąwozu, a potem się obudził, jakby to był kolejny, zwykły dzień.
– Przyśniło ci się pewnie – stwierdziłem, starając się uratować tę rozmowę. Czułem jednak, że nie ma już sensu dalej gadać. Byliśmy zbyt nawaleni.
– Tak też pomyślałem – wyjaśnił. – Nic się przecież nie zmieniło. Przynajmniej ja nic nie zauważyłem. Moje życie było tak samo gówniane, jak wcześniej. Nadal było mi wszystko jedno, z tą różnicą, że już się nie bałem skoku. Po kilku dniach znowu poszedłem na most. Tym razem jednak pomyślałem, że chcę się obudzić w szkole średniej. Na samym początku, najlepiej przed rozpoczęciem, żeby móc wszystko zmienić. Zrobiłem krok do przodu, a potem… przeniosłem się w czasie.
Tego było już za wiele. Nie wiedziałem, czy Michał robił sobie ze mnie jaja, czy mu totalnie odbiło. Miałem to w sumie gdzieś. Wyciągnąłem z kieszeni zmięte pięćdziesiąt złotych, rzuciłem je na blat i wyszedłem chwiejnym krokiem z lokalu.
Następnego dnia obudziłem się z potężnym kacem. Poranek spędziłem w łazience, wywalając z siebie resztki poprzedniego wieczora. Przypominając sobie, co gadałem Michałowi, zrobiło mi się głupio. Te wszystkie żale i rozterki. Ten płacz nad własnym losem. Aż mnie skrzywiło na myśl o tym. Poczułem, że w końcu dotknąłem dna. Kompletnie się zbłaźniłem i ostatecznie straciłem te okruchy godności, które tak bardzo chciałem zachować.
Po południu poczułem się lepiej, więc postanowiłem przejść się na spacer. Rozprostować trochę nogi i rozchodzić niespokojny żołądek. Nie wiedziałem, co mam zrobić z Michałem. Przypomniałem sobie, że nie wziąłem od niego numeru telefonu. Jedyny kontakt, jaki miałem, to adres jego rodziców. Nie mogłem się jednak pokazać w takim stanie. Z tego, co mówił, miał już wrócić do siebie. Było mi głupio, że się z nim nie pożegnałem. Zrobiłem z siebie idiotę i nie miałem nawet szansy, żeby jakkolwiek to naprostować. Potem jednak przypomniałem sobie, o czym rozmawialiśmy na koniec naszego spotkania. Historię jego drugiej szansy. Stało się nagle dla mnie jasne, że mówił na serio. Naprawdę w to wierzył. Chyba że… opowiedział mi prawdę, a jeśli tak, może mi też by się udało? Może otrzymałbym drugą szansę?
To była najgorsza możliwa konkluzja, do jakiej mogłem dojść, stając na krawędzi mostu.
10.
Pocieram czoło wpatrując się w Michała.
– Serio? – pytam.
– Widzę, że ci się udało – odpowiada wymijająco, przybliżając filiżankę do ust. – Cieszę się. Naprawdę. Dobrze wiem, jak ciężkie to jest za pierwszym razem.
Wzdycham.
– To był wypadek – mówię. – Ja nie skoczyłem.
Michał marszczy brwi.
Biorę głęboki wdech i wyjaśniam, że stałem na krawędzi mostu i patrzyłem w przepaść.
– Nie wiem, ile minęło czasu. Straciłem rachubę. Nagle poleciałem w dół. Uwierz mi, nie zrobiłem tego specjalnie. Nie wiem, co się tam wydarzyło. Może straciłem na chwilę równowagę albo zasłabłem. Nie wiem.
– Czy to jakaś różnica? – pyta, odchylając się na krześle.
Wzruszam ramionami.
– Trochę tak – odpowiadam.
– Ale ostatecznie wszystko się ułożyło. Masz swoją drugą szansę.
– Mam – mruczę pod nosem.
Na chwilę milkniemy. Salę wypełnia gwar rozmów wspomagany stuknięciami filiżanek i skrzypieniem krzeseł.
– A jak to wyglądało u ciebie? – pytam. – Jak wyglądał twój pierwszy raz? To znaczy, drugi raz.
Michał opiera się łokciami o blat stolika i nachyla głowę w moją stronę.
– Obudziłem się w domu rodziców – mówi ciszej, zmuszając mnie do przybrania podobnej pozy. – Możesz się domyśleć mojej reakcji. Kompletnie sfiksowałem. Na początku się przeraziłem. Myślałem, że to jakiś sen, ale kiedy minęło kilkanaście minut, zrozumiałem, że mi się udało. To działa. Można zmienić swoje życie. Nagle spłynęła na mnie fala wspomnień. Wróciło całe moje życie, ale nie to pierwsze, tylko nowe. Niby takie samo, ale trochę inne.
Pokiwałem głową dając do zrozumienia, że dokładnie wiem, o czym mówi.
– Jakbym odtworzył wszystko w przyspieszeniu. Miałem też wrażenie, że częściowo zapominam o starym życiu. Nagle zostały z niego jedynie kawałki. Starałem się zachować w głowie wszystko, co miało znaczenie. Każdy szczegół, który pomógłby mi uchronić się przed powtórzeniem tych samych błędów. Wszystkie pomyłki, złe decyzje, wpadki. Miałem wrażenie, że moje wspomnienia zaczęły się scalać.
Kiwałem głową po każdym jego słowie, dając do zrozumienia, że przechodził dokładnie to samo, co ja.
– Miotałem się po pokoju sprawdzając każdy kąt. Obmacywałem rzeczy, których nie widziałem już od lat. Stary telefon, zegarek, ubrania, notesy, długopisy. To było niesamowite. Nagle usłyszałem z dołu głos matki. Krzykiem pytała, co ja tam jeszcze robię.
Michał uśmiechnął się szeroko.
– To mnie ocuciło. Poszedłem na rozpoczęcie roku i spotkaliśmy się na sali gimnastycznej. Resztę już znasz.
Przymknąłem na chwilę oczy.
– Czyli podszedłeś do mnie specjalnie? Znałeś mnie wcześniej? W sensie, w poprzednim życiu?
– Tak – odpowiada po chwili namysłu. – Za pierwszym razem znaliśmy się bardzo dobrze.
Kręcę głową. Trudno mi w to uwierzyć. Michał streszcza mi naszą wspólną historię, która brzmi jak fikcja. Mówi, że za pierwszym razem też poznaliśmy się na rozpoczęciu roku.
– Obaj staliśmy z boku, nie odzywając się do nikogo. To nas połączyło – tłumaczy.
Zaczęliśmy trzymać się tylko we dwóch. W drugiej klasie wspólnie odkryliśmy wódę i ostatecznie razem wylądowaliśmy na dnie, bez żadnych perspektyw ani motywacji.
– Pamiętam dokładnie – mówi ze zmieszaną miną – jak po zakończeniu szkoły siedzieliśmy na moście gadając o tym, że zmarnowaliśmy czas. Zgodnie twierdziliśmy, że nic nie ma sensu i równie dobrze możemy skoczyć w dół.
Brzmi to dla mnie jak historia z filmu. Jakbym słyszał opowieść o cudzym życiu. Pomimo tego wierzę mu, bo teraz wszystko jest już dla mnie możliwe. Każda odpowiedź brzmi wiarygodnie. Po tym, co przeżyłem, rzeczywistość stała się wielką niewiadomą. Nic tak naprawdę nie ma już sensu.
– Czyli to działa za każdym razem? – pytam. – Umierasz, a potem się budzisz w innym miejscu? W innym życiu?
Michał pociera nerwowo ręce, starając się unikać mojego spojrzenia. Wygląda na zmieszanego. W końcu wzdycha głośno.
– Proszę, na serio, nie myśl o tym. Tak, jak mówiłem, nawet się nie zastanawiaj. Żyj po prostu nowym życiem i postaraj się wykorzystać drugą szansę. Zapomnij o tym, co już nie jest ci potrzebne, a wszystko się jakoś ułoży.
Zaczyna mnie drażnić. Chcę dowiedzieć się od niego prawdy. Jest mi to winien. Michał jednak miga się od odpowiedzi, przybierając coraz bardziej zirytowany ton głosu. W końcu zbiera się na równe nogi, kładzie na stoliku banknot i żegna się ze mną prosząc, bym go więcej nie szukał.
– Lepiej nie wiedzieć – tłumaczy na odchodne, po czym rusza w stronę wyjścia. Podchodzę szybko do lady, aby zapłacić za kawę, bo zamierzam go dogonić, ale kiedy odwracam się, w środku zastaję niespodziewanie Bartka. Jest w towarzystwie Wioli, która na mój widok wyciąga dłoń spod ramienia mojego kumpla.
– O – mówi idiotycznym tonem rzekomy przyjaciel. – Co ty tu robisz? – pyta z nieszczerym uśmiechem na ustach.
Mam to gdzieś. Pewnie, gdyby to było moje prawdziwe życie, stanąłbym jak wryty i przeszył go badawczo wzrokiem, ale w obecnej sytuacji jest mi wszystko jedno.
– Sorry – mruczę pod nosem. – Spieszę się – dodaję, po czym szybkim krokiem opuszczam lokal.
Po wyjściu rozglądam się w każdą stronę, ale Michał zniknął bez śladu. Spaliłem ostatnią szansę na uzyskanie odpowiedzi. Znowu nie wziąłem od niego żadnego kontaktu. Może mógłbym go znaleźć w sieci, ale wątpię, by się do mnie odezwał. Zachowywał się dziwnie. Jest jakiś powód, dla którego nie chciał mi wszystkiego wyjaśnić.
11.
Już w progu słyszę wrzaski Marceliny. Znowu nie chce jeść. W pokoju zastaję Malwinę. Na jej bluzce tkwi mozaika gotowanej marchewki i ziemniaków. Stoi nad naszą córką ze wściekłą miną.
– Rzuciła we mnie jedzeniem. – Słyszę na przywitanie. – Uwierzysz w to!?
Wzdycham głośno, po czym proszę Malwinę, aby się uspokoiła.
– Zrób coś, bo nie wytrzymam – warczy na mnie.
Czy ja naprawdę o tym właśnie marzyłem? – pytam się w myślach.
Wchodzę do przedpokoju, rozbieram się, a potem wracam na pole bitwy. Córka patrzy na mnie podejrzliwie. Mam ochotę zapytać, o co jej chodzi, ale nie chcę tego robić w obecności Malwiny. Boję się, że może zdradzić mój sekret. Mam wrażenie, że się wszystkiego już domyśliła.
Wracam do pokoju i siadam obok Marceliny. Ocieram łzy z jej policzków. Pytam, co by chciała zjeść.
– Gofra – odpowiada, wlepiając we mnie swoje wielkie oczy.
Malwina ukrywa się w łazience. Warczy głośno pod nosem, ale nie jestem w stanie zdekodować jej przekleństw.
– Kiedy wróci tata? – pyta mnie mała.
Całuję ją w czoło i odpowiadam, że musi jeszcze na to trochę poczekać.
12.
Wziąłem głęboki, łapczywy wdech, jakbym wynurzył się nagle z wody. W mojej głowie panował niszczycielski huragan. Przed oczami nadal miałem obraz błękitnego nieba i zarys mostu, oddalającego się ode mnie w zabójczym tempie. Całe życie migało jak stroboskop wewnątrz mojego umysłu. Dzieciństwo, szkoła, Malwina i Michał. Beznadziejne życie prowadzone na kanapie przed telewizorem. Wszystkie błędy i pomyłki. Niewykorzystane szanse. Zmarnowane chwile.
BUM – nagle silne uderzenie, które wyciska z płuc zaległe w nich powietrze.
Oddycham głośno, świszcząc lekko nosem. Cały jestem mokry od potu. Sypialnia skąpana jest w półmroku. Światła latarni przebijają się niemrawo przez zaciągnięte plisy. To nie jest mój pokój. Nie jestem u siebie. Spoglądam na bok, na zastygłe w bezruchu ciało Malwiny.
Co tu się kurwa dzieje?! – pytam w myślach. – To jakiś sen?
Nagle w głowie rozkręca się mikser wspomnień. Pojawiają się nowe sceny, których dopiero teraz staję się uczestnikiem. Jestem na studniówce, na której przecież nie byłem, z Malwiną, z którą przecież nie poszedłem. Całujemy się podczas ostatniego tańca. Wychodzimy z sali trzymając się za ręce, po drodze żegnając się z Michałem i jego dziewczyną. Scena jak z filmu dla nastolatków. Szczęśliwe zakończenie – a raczej początek. Potem są studia, na które wybieramy się razem. Moje zmarnowane, bezwartościowe życie zostaje zastąpione tysiącami chwil szczęścia i radości. Podróże, imprezy, wspólne wakacje, ślub, pierwsze mieszkanie i pierwsze dziecko. Perfekcja. Wszystko to miesza się w mojej głowie, układając w całkowicie nową historię życia. Nagle oblewa mnie ciepła fala zadowolenia – coś, czego nie czułem już od wieków.
Spoglądam jeszcze raz na Malwinę. Wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem tu razem z nią; że mi się udało. To niemożliwe.
Michał miał naprawdę rację.
13.
Pierwszy miesiąc był jak z bajki. Nie przeszkadzało mi, że często byłem skołowany myląc podstawowe fakty. Niknęło to w obliczu radości, jaką odczuwałem. Z rodziną i przyjaciółmi, porządną pracą i ułożonym życiem stałem się nagle innym człowiekiem. Tego właśnie pragnąłem najbardziej na świecie. Moje marzenia zostały spełnione. Wreszcie mogłem iść z podniesioną głową, wiedząc, że już nie jestem ludzką porażką; że jednak wygrałem i dotarłem na pierwszym miejscu do mety. Wygrana ta była jednak niezasłużona. Ja tego nie dokonałem. Zostałem wrzucony w ten los przez swoją nieudolność, a nie zaradność. Moja żona nie była tak naprawdę moją żoną, a moja córka nie była moim potomstwem. Nie zapomniałem o swojej alternatywnej przeszłości i nie dawało mi to spokoju. Z każdym kolejnym dniem mój początkowy entuzjazm powoli ze mnie uciekał. Pojawiły się pierwsze zgrzyty i nieporozumienia. Pierwsze zmęczenie, rezygnacja i zirytowanie. Z każdym kolejnym wrzaskiem Marceliny, kolejną awanturą z Malwiną i kolejnym nudnym zleceniem w pracy zaczynałem być przytłoczony moim nowym, teoretycznie szczęśliwym zakończeniem. To nie było tak naprawdę moje życie. Nie zasłużyłem na to wszystko. To nie była taka druga szansa, jakiej potrzebowałem. Chciałem zacząć od nowa, ale nie w taki sposób. Spróbować odbudować swoje stare, gówniane życie własnymi siłami, na własnych warunkach. Na to już było jednak za późno.
14.
Bartek unika mnie w pracy. Skończyło się klepanie po plecach i wspólne żarty. Pewnie obawia się, że go wydam albo skarcę za zdradzanie żony. Przez to znowu zostałem sam ze swoimi problemami, tak jak za starych, sam już nie wiem jakich czasów.
Dni robią się coraz bardziej męczące. Ciągłe walki z Malwiną i Marceliną, nudna praca, brak motywacji. Życie straciło resztki smaku. Mam wrażenie, że stałem się więźniem, a moją celą jest cały świat.
Dni przelatują mi przez palce. Staram się utrzymywać na powierzchni, ale idzie mi coraz gorzej. Jak na ironię, zaczynam marzyć o starym życiu. O mojej mikro-kawalerce i wyrobionej kanapie. O wieczorach spędzonych na oglądaniu filmów albo słuchaniu podcastów. Wychodzi na to, że tak naprawdę nigdy nie mogłem wygrać. Mój los w każdych okolicznościach jest przegrany.
15.
Szukałem w internecie informacji o podobnych przypadkach do mojego. O ludziach, którzy też po śmierci przenieśli się w czasie albo trafili do alternatywnej rzeczywistości. Znajduję trochę informacji, ale żadna z nich nie wydaje się prawdziwa. Są jakieś posty, jakieś dziwne historie. Są ludzie, którzy nagle zaczęli przypominać sobie rzeczy z innego życia. Brzmi to jednak jak fikcja. Zwykła podpucha, żeby nabić wyświetlenia i kliknięcia.
Z drugiej strony, czy moja historia brzmiałaby prawdopodobnie, gdybym ją opisał i wrzucił na jakieś forum?
Szukałem informacji naukowych. Jakichś teorii albo badań. Hipotez. Są pewne poszlaki. Całe prace na kilkaset stron. Artykuły. Niestety to nie moja liga. Nie jestem aż tak inteligentny, żeby to zrozumieć w pełni, a co dopiero jakoś wykorzystać.
Staram się nie poddawać, ale szybko tracę zainteresowanie. Wolałbym po prostu spotkać się z Michałem i pogadać. Może mógłby mi coś poradzić. Powiedzieć, jak się z tego wszystkiego wyrwać.
16.
Jest typowa sobota. W planach park zabaw dla dzieci i odpoczynek na świeżym powietrzu. Marcelina od rana lata po mieszkaniu jak poparzona. Krzyczy, że chce już jechać. Szybko, szybko, zbierajmy się. Staram się przyjmować to ze spokojem. Nic już nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Stałem się odrętwiały.
Malwina wynurza się z sypialni. Wygląda na przybitą. Nie mam pojęcia, o co jej znowu chodzi. Patrzy na mnie mrużąc oczy. Pytam, co się dzieje.
– Pamiętasz Michała? Tego z liceum.
Serce nagle wariuje mi w piersi.
– Tak, pamiętam. A o co chodzi? – pytam lekko zdenerwowany.
Oczy Malwiny wypełniają się łzami.
– Nie żyje – odpowiada, pociągając nosem. – Wpadł pod pociąg.
17.
Czy to był wypadek? Wątpię. Czuję, że zrobił to z premedytacją. Myśl o tym wywołuje jednak ciarki na moich plecach, bo nie jestem pewny, czy udało mu się powrócić. Tym razem nie skoczył.
Patrzę na jego rodziców, szlochających nad zamkniętą trumną. Stoimy tu wszyscy: ja, Malwina i nasi znajomi z liceum, których tak naprawdę prawie wcale nie znam. Wszyscy wyglądają na kompletnie zdewastowanych. Większość z nas przeżywa po raz pierwszy śmierć kogoś w naszym wieku, a do tego znajomego. Patrzą z niedowierzaniem na wieko dębowej trumny i odtwarzają w głowach wspólne chwile ze szkoły, które w mojej przeplatają się z czasami samotności. Pamiętam go inaczej niż wszyscy. Nasza historia jest znacznie dłuższa. Wręcz nieskończona.
Czy on czuł się tak samo, kiedy stał nad moim grobem? Czy też chciał to jakoś odkręcić? Uciec z rzeczywistości, w której mnie już nie ma?
Nagle rozumiem go jak nigdy wcześniej. Staram się myśleć, że jest teraz w lepszym miejscu, ale szczerze mówiąc, wcale nie jestem tego pewien.
Ksiądz wygłasza kazanie. Potem zbieramy się na cmentarz. Stajemy nad trumną i, przecierając łzy, obserwujemy, jak powoli znika w ziemi. To na pewno nie jest zakończenie, o jakim marzyłem.
18.
Odejście Michała nie daje mi spokoju. Dzień po dniu próbuję zakopać je w pamięci, ale za każdym razem jego wspomnienia wracają do mnie jeszcze wyraźniej. Czuję się jednocześnie zły na niego, jak i winny jego śmierci. Próbuję dociec w myślach, czemu to zrobił. Co tym razem mu nie pasowało? A może chciał to zakończyć raz na zawsze? Może dlatego wybrał pociąg zamiast mostu?
To miało być szczęśliwe zakończenie. Rozchodzimy się w kawiarni i żyjemy swoimi życiami, wykorzystując nasze drugie, czy któreś tam szanse.
Po cholerę tu wracał? Dlaczego nie mógł tego zostawić w spokoju, jak sam mi zresztą kazał? Pytania te nie opuszczają mnie nawet na chwilę. Życie codzienne staje się nierealne i przypomina dziwaczny sen.
19.
Nie jestem w stanie tego dłużej wytrzymać. Poczucie winy, codzienne problemy, monotonia, żal. Moja egzystencja staje się karykaturą szczęśliwego, ułożonego życia. Wszystko mnie drażni. Nic już nie sprawia przyjemności. To jest ten moment. Przegrałem. Nie wiem, czy czas i miejsce mają jakieś znaczenie, ale postanawiam nie ryzykować. Po pracy wsiadam w samochód i ruszam w trasę do mojego rodzinnego miasta, na stary most przecinający wąwóz. Tam, gdzie to wszystko się zaczęło i – mam nadzieję – zakończy.
20.
Budzę się zlany potem. Płytki oddech nie jest w stanie dostarczyć do płuc wystarczającej ilości tlenu. W głowie cyklon myśli. Zalewa mnie fala nowych wspomnień. Część ze starych rozmywa się w powietrzu. Początek roku szkolnego. Ja i Michał. Dwaj najlepsi kumple. Ja i Malwina. Nierozłączna para. Wszystko po staremu, a jednak niby na nowo, w odświeżonej odsłonie. Remake mojego fałszywego życia. Jestem w sypialni. Starej sypialni, to znaczy, tej nowej, razem z Malwiną. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Nie rozumiem. Nie tak to miało wyglądać. Chciałem wszystko zmienić, to znaczy, przywrócić to, co było kiedyś. Chciałem znowu być samotny i nieszczęśliwy, byleby Michał wrócił do żywych.
21.
Budzi mnie Malwina.
– Wstawaj – mówi, ciągnąc mnie za stopę.
Przekręcam się na drugi bok, ale żona nie daje za wygraną. Tak bardzo chciałbym pospać do południa. Niestety to już nieosiągalne. Przez zasłony do sypialni wpadają pierwsze promienie słońca i lądują prosto na mojej twarzy, ostatecznie mnie rozbudzając.
Wstaję i ruszam do łazienki. Myję zęby. Słyszę, jak w pokoju Malwina robi śniadanie dla naszej córki. Brzmi pogodnie. Nie słychać żadnych wrzasków ani marudzenia. Może chociaż to się zmieniło. Uśmiecham się w lustrze. Dawno nie widziałem siebie zadowolonego.
Nagle jednak czuję przerażenie.
A jeśli rzeczywiście tak jest? Jeśli mogę w ten sposób zmienić wszystko?
To wcale nie jest zabawne. Obawiam się, że świadomość tego źle na mnie wpłynie. To zbyt duża pokusa.
Obmywam twarz zimną wodą i wycieram ją ręcznikiem. Odświeżony wychodzę do pokoju. Przy stole siedzi Malwina z dzieciakiem. Na ich widok staję jak wryty. Po plecach przechodzi mi lodowaty dreszcz.
– Co? – pyta Malwina. – Siadaj i jedz, bo musimy zaraz odwieźć Marcela do szkoły.
22.
Kolejny raz przerabiam to samo. Niczego nie jestem do końca pewien. Kogo zastanę w pracy? Czy na pewno pracuję tam, gdzie poprzednio? Staram się odnaleźć w głowie odpowiedzi na te pytania, ale wszystko mi się miesza. Docierają do mnie wspomnienia z narodzin naszego syna. Wspólne wakacje. Koniec studiów. Szkoła średnia. Praca? Gdzie praca? Co ja robię? Chryste. To nie jest ani trochę śmieszne. Staram się poukładać w głowie wszystko chronologicznie, ale robi się tylko jeszcze większe zamieszanie. Podświadomie jednak zaczynam rozważać inne opcje. W głębi siebie wiem, że to nie przejdzie. Ta rzeczywistość. Jeśli w poprzednim życiu byłem od niej trochę oderwany, tak teraz nie czuję z nią nawet najmniejszej koneksji. To koniec.
Nie czekam nawet do wieczora. Nie próbuję sobie przypomnieć, gdzie pracuję i co robię. Ustawiam w nawigacji trasę do rodzinnego miasta. Punkt na most. Muszę to odkręcić. Wrócić chociaż do poprzedniego życia. Błagam w myślach, by się udało. Nie chcę tu zostać. Nie dam rady.
23.
Który to raz? Już sam nie wiem. Na jakiś czas przestaję resetować życie – tak to teraz nazywam. Odkręcanie rzeczywistości jest uzależniające jak palenie. Pierwszy szlug, drugi, trzeci i nagle tracisz rachubę. Po kilku paczkach już nawet ich nie liczysz.
Życie toczy się dalej w nieokreślonym kierunku. Tym razem wróciła Marcelina, ale jest trochę starsza i nie marudzi, a ja znowu jestem grafikiem, więc sytuacja jest przynajmniej akceptowalna. Bartek pracuje ze swoją żoną – Wiolą. Idziemy w weekend na obiad. Nie wiem, co z tego wyniknie. Korci mnie, aby podpytać, co z jego poprzednią wybranką. Czy w ogóle przewinęła się przez jego życie? Czy kiedykolwiek ją poznał?
24.
Łapię się na tym, że zaczynam uciekać. Wieczorami, zamiast iść do łóżka z Malwiną, spędzam czas przed telewizorem. Oglądam głupie filmy, po kryjomu doprawiając się przy tym piwem. Niesamowita jest siła złego nawyku. Potrafi człowieka dopaść nawet w innym życiu.
Czasami zmyślam jakiś powód i zostawiam samochód żonie. Mówię, że muszę odebrać po drodze nieistniejącą paczkę albo załatwić wyimaginowaną sprawę. Wychodzę wtedy wcześniej. Wkładam słuchawki w uszy i ruszam piechotą, słuchając kolejnego odcinka mojego ulubionego podkastu.
– Witamy was, drodzy słuchacze, w Stanach Nieokreślonych – mówi prezenter. – Słyszeliście nową teorię o powstaniu wszechświata? Podobno kiedyś zamiast rozszerzać, zacznie się kurczyć. W końcu ulegnie całkowitej kompresji i wybuchnie, tak jak to zrobił na początku. Cała historia powtórzy się na nowo. Urodzisz się, zdasz szkołę, ożenisz i umrzesz, a po drodze przesłuchasz jeszcze raz wszystkie odcinki naszego programu. Nie będziesz jednak niczego pamiętał, jakbyś robił to po raz pierwszy. Twoje życie rozegra się w ten sam sposób, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, i tak dalej w nieskończoność. Będzie się powtarzać w pętli, jak kolejna iteracja programu komputerowego.
Staję jak wryty na środku chodnika. Ktoś obija się o moje ramię.
– Według tej teorii – wyjaśnia dalej prowadzący – niektóre iteracje niosą drobne zmiany. Twój następca może mieć pieprzyk w innym miejscu albo ożenić się z inną kobietą. Może też przeżyć wszystko dokładnie tak samo, ale w pewnym momencie przypomnieć sobie poprzednią iterację. Budzi się rano i nagle ma w głowie życie, którego nigdy nie przeżył. Brzmi to przerażająco, ale prawda jest taka, że każdy z nas tego doświadczył. Czy nie mieliście kiedyś uczucia, że to już się wydarzyło i że możecie przewidzieć, co za chwilę się stanie? Ja miałem tak wiele razy. Mówi się na to déjà vu i na pewno już gdzieś słyszeliście to wyrażenie. Podobno jest to naturalne zjawisko i nie kryje się za nim nic nadzwyczajnego. Ot, dziwne złudzenie. Tylko czy aby na pewno? Może to jest coś innego? Może tak naprawdę zaczynacie być wtedy świadomi, że to jest tylko kolejna iteracja…
Stoję zmrożony jak sopel lodu. Ludzie obchodzą mnie bokiem posyłając przy tym dziwne spojrzenia. Przychodzi mi do głowy idiotyczny pomysł.
25.
Panie Marku, jestem Pana największym fanem. Bez Stanów Nieokreślonych pewnie już dawno bym zwariował.
Email jest krótki, ale zawieram w nim wszystko. Całą historię. Co drugie zdanie zaznaczam, że wiem, jak to brzmi i proszę o wyrozumiałość. Piszę Karolewiczowi, że jest dla mnie ostatnią szansą na znalezienie odpowiedzi. Może uda mu się ustalić, co stało się ze mną i Michałem. W mailu pytam o komputer, o którym wspominał kiedyś w podkaście. O maszynie, która może rozwiązać każdą zagadkę. Może ona wyjaśni mi, jak działa ten wszechświat.
Na końcu daję namiar do siebie, pomimo tego, że nie liczę na jakąkolwiek odpowiedź. Nie mam nic do stracenia. Najwyżej wyląduję w spamie.
26.
Siedzę w kawiarni ze słuchawkami wciśniętymi w uszy, chociaż nic w nich nie leci. Zagłuszam tak gwar kawiarni starając się zrelaksować przed powrotem do piekła. Podświadomie pewnie liczę na to, że pojawi się tutaj Michał. Oddałbym wszystko, żeby znowu go zobaczyć. Marzę by w końcu pogadać z kimś, kto mnie zrozumie.
Nagle czuję wibracje w kieszeni. Sprawdzam telefon. Dzwoni zastrzeżony numer.
– Słucham?
– Dzień dobry. – Słyszę po drugiej stronie. – Marek Karolewicz, Stany Nieokreślone.
Serce nagle przyspiesza swój rytm. Nie wierzę, że do mnie zadzwonił.
– Halo? – Mówi chrypliwy głos.
– Tak. Tak, dzień dobry.
– Czy to pan do mnie napisał?
Potwierdzam i dziękuję mu za to, że nie olał mojej wiadomości. Przyznaję, że jestem szoku.
– Szczerze mówiąc miałem zamiar pana zignorować, ale kiedy przeczytałem o maszynie, zamurowało mnie. Co pan o niej wie?
Odpowiadam, że niewiele. Tyle tylko, że wspominał o niej w jednym ze starych odcinków.
Po drugiej stronie następuje cisza. Sprawdzam, czy prezenter się nie rozłączył.
– Chodzi o to – mówi mi lekko zdenerwowanym tonem – że ja nigdy o niej nie wspominałem. W żadnym z programów nie ma o niej nawet słowa.
Po plecach przechodzą mi ciarki. To kolejna różnica, której nie byłem świadomy. Widocznie w tej iteracji nie było wzmianki o maszynie w Stanach Nieokreślonych. Tłumaczę to prezenterowi.
– Szczerze – odpowiada. – Normalnie bym panu nie uwierzył, ale odkąd doświadczyłem maszyny, wszystko jest już dla mnie możliwe.
Czuję potężną ulgę. W końcu znalazłem kogoś z kim mogę pogadać. Jakbym żył na bezludnej wyspie i nagle zobaczył statek na horyzoncie. Śmieję się niezręcznie i przyznaję, że mam dokładnie takie same odczucia. Dla mnie też wszystko jest już możliwe. Pytam, czy udało mu się coś ustalić. Czy ma dla mnie jakieś odpowiedzi.
– Siedzi pan? – Słyszę w słuchawce.
– Siedzę – odpowiadam. – I przejdźmy może na ty – proszę.
Prezenter zaczyna mówić o maszynie. Tłumaczy pokrótce zasady jej działania, chociaż mało co z tego rozumiem. Tym razem ja muszę przyznać, że normalnie bym mu nie uwierzył.
Marek mówi, że zadał jej pytanie i – po nadzwyczajnie długiej przerwie – otrzymał odpowiedź.
– Teoria jest prawdziwa – tłumaczy. – Kiedy umierasz, to naprawdę znikasz z rzeczywistości i przestajesz istnieć do czasu, aż wszechświat powstanie na nowo. Miną eony, ale z twojej perspektywy to będzie jak mrugnięcie.
W końcu zaczynam rozumieć, na czym to polega.
– Byłeś kiedyś pod narkozą? – pyta Marek.
– Tak – odpowiadam.
– No to wiesz, jak to wygląda. Patrzysz na pielęgniarkę, a potem teleportujesz się na salę pooperacyjną. Dla ciebie to jak sekunda, ale w rzeczywistości ucieka ci kilka godzin.
Jego wyjaśnienia przerażają mnie i fascynują jednocześnie.
– Więc po prostu odradzam się za każdym razem na nowo? – pytam.
– Nie do końca. Te iteracje dzieją się w nieskończoność. Nie można stwierdzić, ile ich już minęło, ale liczba sama w sobie nie ma znaczenia. Istotne jest to, że prędzej czy później następuje każda możliwa kombinacja. Jak z losowaniem lotto, przy odpowiedniej ilości losowań wypadnie każde możliwe ułożenie piłeczek, nawet od jeden do sześć.
– Po kolei? – pytam. – Było kiedyś takie losowanie?
– Tak – odpowiada po chwili. – I wbrew pozorom, szansa na to jest taka sama, jak przy każdej innej kolejności.
– Niemożliwe – mruczę pod nosem.
Prowadzący wzdycha głośno.
– Nie wchodźmy nawet w ten temat – mówi. – Chodzi o to, że prędzej czy później powstanie iteracja, w której zdarzy się coś dziwnego, wręcz nadprzyrodzonego. Na przykład ktoś taki jak ty, obudzi się w środku nocy i nagle przypomni sobie zupełnie inne życie – idealną odbitkę twojej historii. Dla ciebie będzie to wyglądało, jakbyś nagle po śmierci obudził się w innym życiu, ponieważ ten gość będzie idealną kopią ciebie, włącznie ze wszystkimi wspomnieniami. Wychodzi więc na to, że nie jesteśmy tylko zlepkiem komórek. Za naszymi oczami kryje się coś więcej niż tylko seria neuronów.
Marek przystaje na chwilę, jakby musiał się głębiej zastanowić. Po chwili nabiera powietrza i mówi dalej.
– Jesteśmy sumą doświadczeń i nawyków, kombinacją specyficznych myśli – tłumaczy, choć mam wrażenie, że to już nie jest odpowiedź maszyny – Jesteśmy po prostu unikalną perspektywą, a ciało to tylko naczynie, w którym się znajdujemy.
Wzdycham głośno. Przez chwilę procesuję jego słowa.
– Brzmi to – zaczynam – jakbyś mówił o duszy.
Milczymy przez dłuższą chwilę.
– Nie wiem, co to jest dokładnie – odpowiada w końcu. – Nie wiem, jak to działa i w sumie nie jestem pewien do końca, czy chcę w ogóle to wiedzieć.
– Rozumiem. Naprawdę wiem, co czujesz. Tak czy inaczej dziękuję za wszystko.
Marek znowu wzdycha.
– Co teraz zrobisz? – pyta z troską.
To jest dobre pytanie.
– Spróbuję nie zwariować – odpowiadam po chwili.
Dziękuję mu ponownie, a potem się rozłączam i dopijam kawę.
Czym ja w ogóle jestem? – zastanawiam się w myślach. – Duchem? Klonem? Odbitką samego siebie? Tego nie wiem i – tak jak Marek – nie jestem pewny, czy chcę wiedzieć. Pewne jest dla mnie tylko to, że chcę o wszystkim zapomnieć. Zacząć od nowa z czystą kartą i nie ma już dla mnie znaczenia, czy będę miał udane życie. Chcę tylko żeby było normalne.
27.
Moja córka to Marcelina. Mój syn to Marcel. Mieszkamy na trzecim piętrze albo na czwartym. Czasami mamy nawet psa.
Budzę się co rusz zlany potem, sprawdzam podstawowe fakty i uciekam ponownie. Która to iteracja? Nie mam pojęcia. Które to życie? Straciłem rachubę. Skaczę pomiędzy nimi w nadziei, że kiedyś trafię tam, gdzie trzeba.
28.
Tym razem zaczynam od zera. Przechodzę całe dzieciństwo. Żłobek oraz przedszkole. Mam dobrych rodziców i fajnych przyjaciół. Sporo podróżujemy. W szkole idzie mi dobrze. Mam prawie same szóstki. Wszyscy mnie lubią i szanują. Odnoszę same sukcesy. Życie jest dobre i szczęśliwe. Takie jak zawsze chciałem. Mam tylko jeden problem. To dziwne uczucie, kiedy za każdym razem matka woła mnie na obiad. Kiedy krzyczy "Michał zejdź wreszcie na dół!", wtedy wydaje mi się, że to nie jest moje prawdziwe imię; że to nie jest moja rzeczywistość.
@bruce – Szczerze mówiąc, mi też było szkoda tego fragmentu. Postanowiłem go przywrócić, ale w innej formie. Mam nadzieję, że teraz pasuje lepiej.
Postanowiłem już dłużej nie męczyć tego opowiadania i wrzucić je do poczekalni. Tekst przeszedł sześć iteracji, chyba wystarczy.
I może masz rację, czasem zbyt dużo zmian też nie działa dobrze na opowiadanie:)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Witam zatem serdecznie już po becie i gratuluję oryginalnego pomysłu oraz wciągającej fabuły i tytułu, bardzo trafnie dobranego do treści. :) Gratuluję także znakomicie oddanych emocji bohatera. Sporo niejasności, niedopowiedzeń, zawirowań… Czytelnik mimo wszystko zaczyna się sam zastanawiać, skąd pamięta pewne rzeczy, zdarzenia, twarze i decyzje ze swojej rzekomej przeszłości… ;)
Klik biblioteczny i – na wszelki wypadek, jeśli Ktoś lepiej zorientowany zechciałby jeszcze bliżej przyjrzeć się temu oryginalnemu opowiadaniu – drugi – nominacja piórkowa. :)
Pozdrawiam, powodzenia, raz jeszcze dzięki. :)
Pecunia non olet
Wrzuć opowiadanie jeszcze raz bo udostępniło się z datą 09.05 jest już na dole strony
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Językowo jest dobrze, pomysł też całkiem siadł. Troszkę jest ten tekst przegadany, ale to nawet zagrało z szaroburym życiem bohatera w tej czy tamtej iteracji, więc nie przeszkadzało przy czytaniu.
Ogólnie bardzo na plus, ciężko mi napisać coś więcej, bo dołująca atmosfera tekstu mi się udzieliła. Oczywiście, to nie jest wada tylko zaleta :O
Pozdrawiam i klik