- Opowiadanie: magdolina14 - Bluebell

Bluebell

Witaj drogi czytelniku, jeśli podobała ci się “Mroczna kołysanka” oraz Seria Shatter me, a także Instytut S. Kinga, myślę, że moje opowiadanie też ci się spodoba :))

 

 

 

 

Rok 2100. Gatunkowi płci żeńskiej grozi wyginięcie, a ludzie dążą do tworzenia potomków za pomocą syntetycznie wyprodukowanych komórek jajowych lub plemników. Dążą do możliwości posiadania dzieci bez pomocy drugiej połówki. Prace nad projektem trwają już od kilku lat, jednak przy każdej próbie zarodek obumierał zaraz po podziale komórki. 

Znany naukowiec, lekarz, a także chodziły plotki że alchemik, przejmuje projekt Marcus'a Smitha, a co za tym idzie podejmuje się wyzwaniu "wyprodukowania" potomka.  Tymczasem dziwni ludzie, w dziwnym budynku, posądzeni o wszystkie ostatnie porwania w kraju rozkręcają się na nowo...

 

ROZDZIAŁY 1-10/38

Oceny

Bluebell

 

ROZDZIAŁ 1

PROJEKT SMITH’A

Słynny naukowiec – Harry Martis – jak również chemik i lekarz właśnie podjął się kontynuacji projektu nowej normalności „tworzenia" potomstwa. Przy ogromnym mikroskopie pod lampką na szkiełku znajdował się biały płyn. Za pomocą małej pipety wyssał odrobinkę płynu z najbardziej ruchliwą kijanką, żeby pod drugim sprzętem wpuścić mikroskopijnych rozmiarów plemnika do probówki z gotową do poczęcia komórką jajową. Odpalił komputer, by móc obserwować moment zapłodnienia. Ponownie każdy moment zanotował w swoim notatniku. Marcus Smith w swoim projekcie przedstawił jedną komórkę oraz wszystkie plemniki w kilkunastu mililitrach syntetycznego nasienia. Harry postanowił nieco go ulepszyć, używając jedynie jednego z pośród około 20 milionów biologicznych plemników. Lekarz zsunął okulary z prostego nosa i dokładniej przyjrzał swojemu dziełu. Wszystko szło zgodnie z planem, materiał genetyczny zniknął za ścianką pomarańczowo-czerwonej kuleczki.  – Niech się dzieje, co się dziać ma, ja się nie poddam.  Potarł zmęczone piwne oczy, a następnie opuścił gabinet. Wchodząc do łazienki przeczesał dłonią ciemne włosy i odkręcił za ciepłą wodę w wannie. Opuścił pomieszczenie, wzdychając cicho, gdy usłyszał znajomy, w niektórych momentach irytujący dźwięk telefonu:

 – Tak Sev? – Przyłożył do ucha sprzęt. – Wszystko dobrze idzie, alchemiku? – zapytał złośliwie, wiedząc jak bardzo Harry nie lubi tej nazwy.

 – Wygrałeś. Dotarł tam gdzie miał, czekamy.

 – Smith'owi się nie udało.  

– Mam nową taktykę, która zwiększy prawdopodobieństwo przeżycia płodu, następnie rozwinięcia się embrionu, a nawet doprowadzenia do porodu.– Położył śniadą dłoń na lekko zmarszczonym od zmęczenia czole.

– Nową? Czyli?

– Tajemnica lekarska – mruknął Martis uśmiechając się.

– Harry, jesteśmy przyjaciółmi, może jakiś mały szczególik? – dodał cichutkim, uroczym głosem.  

– Sev..  – Nie mów do mnie Sev. 

– W takim razie, Severinie, przekonamy się za co najmniej tydzień.  

– Jutro nocka?  

– A jak? Nie ma tak dobrze. – Skrzywił się, opierając się o blat.  

– Niestety. – Zza słuchawki dobiegł cichy śmiech.  – Trzymam kciuki, żeby ci się udało. A co wtedy zrobisz z dzieckiem?  

– A co mam zrobić z MOIM dzieckiem? Sev, pomyśl czasem, przy operacji serca też będziesz się zastanawiał, którą tkankę rozciąć?  

– Wybacz, miałem ciężki dzień. Jutrzejszy nie zapowiada się lepiej – westchnął.  

– Odpocznij w takim razie na jutro. Dobranoc.

– Dobranoc. 

Zaraz po usłyszeniu krótkiego pyknięcia sam się rozłączył, po czym odłożył telefon. Rozebrał się i cały zanurzył w niemalże gorącej wodzie. Myślał na temat rozwoju zapłodnionej komórki, dojrzewającej na lekkim ogniu  

Kilka dni później najpierw upewnił się, że woda w kotle ma odpowiednią temperaturę, dopiero później zasiadł przy komputerze by mieć podgląd na komórkę. Za pomocą pipety z dużym otworem wessał kuleczkę i umieścił w wypełnionym ciepłą wodą płodową kotle. Być może właśnie przez ten kocioł był posądzany o bycie alchemikiem.  Poprawiając okulary przyglądał się kolorowemu obrazowi spadającej w powolnym tempie dwukolorowej kulki. Zatrzymała się prawie na samym dnie wykonanego ze stali chirurgicznej naczynia, wszystko po to by nie zachodziły niekorzystne dla dziecka reakcje. Harry uśmiechnął się do siebie, jednocześnie przybliżając obraz.

– No to powodzenia, dziecko.

ROZDZIAŁ 2

 

WYKŁADOWCA

– Jeśli ci się uda, zdobędziesz fortunę! Harry! Dostaniesz Nobla! Kobiety będą cię całować po stopach! –  Niebieskooki okularnik kipiał ze szczęścia, zaraz po usłyszeniu osiągnąć kolegi z pracy.  

– John! Od rana tylko o tym nawijasz. Zajmij się pracą, pacjenci czekają.  – Wybacz, ale przyznaj, że to niesamowite. Jeśli ktoś nie mógłby mieć dzieci, jak gdyby nigdy nic idzie do apteki, wybiera płeć oraz wygląd dziecka, trzyma w odpowiednim miejscu i obserwuje jak ta kruszyna rośnie!

– Jeszcze nie doszliśmy tak daleko, by móc wybrać płeć, co do wyglądu się zgodzę. Jednak zważając na obecny kontrast obywateli koniecznym byłoby posiadanie dwóch córek oraz jednego syna dla równowagi. – Tu się z tobą zgodzę. Pomyśl tylko, jaka Greta byłaby zadowolona!  

– Greta? – Ciemnowłosy oderwał wzrok od idącego obok mężczyzny.

– O wilku mowa. – Skrzywił się. – Witaj.  – Witaj? Mało ci sławy? A co ze mną?  

– Między nami nic nie było, sama dobrze o tym wiesz. – Omotał mądrym spojrzeniem niższą od siebie kobietę.

– Chcesz mi powiedzieć, że robisz sobie dziecko w laboratorium SAM z jakimś sztucznym pomidorem, masz swoich wielbicieli, jesteś znany na całym świecie i zamierzasz robić coraz to dziwniejsze eksperymenty, które nie mają prawa wyjść?  

– To tylko moja praca. Przejąłem projekt Smith'a świadomie. Marcus się poddał, a ja widzę w tym potencjał, zważywszy na to, iż płeć żeńska jest o krok od wyginięcia. Stanowicie zaledwie 1/8, jak nie więcej, populacji mężczyzn w wieku średnim. – Złotooka oblizała usta i pokręciła głową z niedowierzania. – Jesteś głupim kretynem! Nie wiem, co w tobie widziałam! Tak po prostu mnie zostawiasz? – Udała niewiniątko, robiąc przy tym maślane oczka.  

– Hmm, nie. To ty mnie zostawiłaś już dawno temu. – Ściągnął gęste brwi przypominające krzaki.  

– Ja? Ja cię zostawiłam?

– Tak, ty. Brayan, Dylan, Peter, Aulus, Sun, Jonathan… – prychnęła, a następnie wyminęła lekarzy.  

– Skąd wiedziałeś? – spytał John, gdy tylko Greta zniknęła za zakrętem.  

– Skromnie rzecz ujmując jestem naukowcem. A nawet każdy zielony wie, że na włosach jest kod genetyczny. Dlatego co za problem zobaczyć, kto spał w twoim łóżku. Każdy w momencie urodzenia jest zapisywany w systemie, jako numer, a potem numer wraz z imieniem i nazwiskiem. Wystarczy odpowiednio dopasować kod i voilá! Weszli podłużnym korytarzem do pomieszczenia z dużą ilością umywalek oraz trzema ogromnymi lustrami. Podeszli do dwóch, umyli ręce, żeby przejść do szatni i założyć ochronny fartuch, rękawiczki oraz okulary.

Zasiedli naprzeciw siebie przy stanowiskach, gdzie Harry pod mikroskopem unieszkodliwiał ostatnie poszlaki wirusa, a kiedy uznał ze jest obumarły i zupełnie niegroźny zabezpieczył próbkę i już chciał brać probówkę z włóknem sercowym, kiedy do laboratorium wbiegł czarnowłosy mężczyzna –  Dyrektor. Typowym dla niego odruchem było mrużenie oczu, to też uczynił w tej chwili. Wszyscy pracownicy stanęli w rzędzie obserwując swojego nieobliczalnego pracodawcę. Rupert Thomas nie był tylko dyrektorem szpitala, a jednym z najbardziej polecanych chirurgów. Papierkowa robota dotyczyła jedynie sekretarzy oraz recepcjonistów, dlatego nie zajmował swojego biurka zbyt często. Wyliczali wszystko, zajmowali się ustalaniem wypłaty z danych miesięcy na podstawie stanowiska, ilości wykonywanej pracy, godzin, a także zaangażowania.

Jeśli jakaś pielęgniarka nie wykonywała swojej pracy zgodnie z regulaminem szpitala, nie wykazywała większego zainteresowania pacjentami, lub nie wywiązywała w zakresie zależnym od stanu chorego – natychmiast została zwalniana ze swojego stanowiska, a w skrajnych przypadkach dostawała w gratisie tak zwaną czerwoną kartę, która uniemożliwiała jakąkolwiek pracę w innym szpitalu w trosce o zdrowie pacjentów. W większości placówek zdrowia chciano uniknąć porażki sprzed kilkudziesięciu lat, gdzie szpital był miejscem podobnym do najgorszego więzienia. Trafiający tam byli pewni swej śmierci w ciągu dwóch tygodni z powodu braku zainteresowania ze strony lekarzy. Pozostawiani na pastwę losu umierali w ogromnym bólu. Mężczyzna wyznaczył dwoma palcami kilka osób, w tym jedną, pomijając fakt, iż jedyną w tym dziale, kobietę:  

– Wyznaczeni podejmą się zadania, które im wyznaczę bez słowa sprzeciwu. Martis, wracasz do domu dopracować swój projekt. Reszta tu obecnych pracuje dalej – oznajmił wyjątkowo mocno akcentując niektóre spółgłoski. – Robinson, Sill, Wolfer, Grand, Clarkee i Bontd, wasze zadanie polega na przeprowadzeniu operacji.. ciekawemu osobnikowi. Wygląda na byłą ofiarę Evilenlab'u. Wszystkie informacje na jego temat macie zapisywać, a to, co niepokojące w naszym pacjencie wyciąć, ewentualnie naprawić. Mam nadzieję, że każdy wie, co ma robić. Odesłał sześciu wyznaczonych na odpowiednią salę, poczekał aż Harry się spakuje, a następnie oparł o swoje biurko.  

– W tobie nadzieja, Martis – powiedział, bacznie się przyglądając młodemu mężczyźnie. Harry skinął tylko głową, po czym wyszedł ze szpitala. Uznał, iż dzisiejsze zwolnienie z pracy to idealna okazja by przejechać się do starej szkoły. Nie tylko w celu odwiedzin byłego wykładowcy, a dowiedzenia się kilku potrzebnych rzeczy. Istotnych, a które zawsze wylatywały mu z głowy.  Harry wszedł do ogromnego budynku przez obrotowe drzwi. Z głośników umieszczonych pod sufitem sączyła się muzyka, a po szerokich korytarzach grupami chodzili uczniowie od 14 do 18 lat – typowa szkoła średnia. W pewnym momencie zauważył wypatrywaną przez siebie osobę. W podskokach młodszy od Martis'a mężczyzna znalazł się przy naukowcu, uśmiechnął się ciepło, a ich dłonie złączyły się z głośnym pacnięciem.  

– Harry! Jak miło! Ile to lat minęło? – Szczerze rozciągał swoje usta w, momentami przyjemnie bolesnym, uśmiechu.

– Witaj, Jackob. Maturka zdana na 100%. Kto by pomyślał, że powrócisz tu jako nauczyciel.

– Nawet sam profesor Clay tego nie przewidział – zaśmiał się cicho. Harry obserwował go z lekkim uśmiechem, wymalowanym na złocistej twarzy. – Gratuluję przejęcia projektu. Wszyscy trzymamy kciuki, aby tobie się udało. Jak myślę, zacząłeś już prace nad nim? – Harry rozciągnął swoje cienkie wargi z znaczącym uśmiechu.  

– Dziękuję, dwa tygodnie temu zacząłem, a dziś mam potwierdzenie o sztucznej ciąży, o ile można to tak nazwać.

– No proszę, jeszcze tydzień, dwa i zakończy się proces przedzarodkowy. Oby tak dalej, a będziesz miał… dziecko. – Patrzyli przez moment na siebie w ciszy, żeby ryknąć donośnym śmiechem. Jack nie przestając się śmiać kilkukrotnie poklepał po ramieniu kolegę ze szkolnej ławki. – Twoje dziecko? – Moje dziecko.  

– Twoje dziecko?  

– Moje dziecko! – Mężczyźni chwycili się pod ramię i zaczęli zmierzać w kierunku wyłożonych różowymi płytkami schodów. Wspinając się po nich co raz to wyżej, ukazywał się szklany sufit w kształcie krzywej litery M przechodzący w przeszkloną ścianę. Widok z okna ukazywał stare i masywne drzewo z wgłębieniem, w którym często przesiadywali uczniowie.

– Jeszcze 11 lat temu to my siedzieliśmy na tym drzewie i zakuwaliśmy polski, fizykę, czytaliśmy biologię, chemię.. – wspominał Jackob, patrząc przez szybę. – I spisywaliśmy matematykę od Severina. – Parsknęli obaj. – Stare dobre czasy.  

– A wiesz może co z nim się stało po maturze? Bo chyba nadal się kumplujecie.  

– Jasne, że tak. Pracuje w szpitalu na dziale chirurgii miękkiej, wiesz serce i tak dalej, no a niedawno dowiedział się, że będzie ojcem.

– Taki spryciarz. Słuchaj, może napijesz się czegoś w pokoju nauczycielskim? Kawa? Herbata?

– Z przyjemnością, jeśli tylko profesor również się napije.  

– Oh, oczywiście, że tak, gawędziarz z niego i na pewno zapyta o projekt. Niech zgadnę, to z jego powodu odwiedziłeś starą szkołę, czy jednak postanowiłeś nauczać? – Harry skinął lekko głową.  – Tego drugiego bym się nie podjął – mruknął wychodząc na prowadzenie. – Kto prowadzi radiowęzeł?

– Moja 3A, trochę się pozmieniało, teraz na lekarzy uczy się klasa B, A to chemik. – Rozdzielili kierunek? – Naukowiec podniósł brwi wyraźnie zaskoczony.  

– Nowi mają trudniej i żeby mieć te specjalność dokształcają się przez 3 lata na studiach. Będzie tak do czasu aż rządzący zmienią zdanie. – Przyłożył plastikową kartę do czytnika, otwierając buczące drzwi, po czym wpuścił Harry'ego do dużego pomieszczenia.  

– Powiedz w takim razie swoim wychowankom, że mają gust. Dzień dobry, profesorze – przywitał się z dawnym wychowawcą. Starszy wąsaty mężczyzna podniósł się i rozłożył ręce.  

– Dobry, dobry, a nawet bardzo dobry! Harry Martis! Mój uczeń! Zawsze wiedziałem o twoim potencjale, mój drogi. Siadaj i opowiadaj, co słychać w wielkim świecie.

– Wie pan profesor, szpital, laboratorium, projekt, pracownia chemiczna.  

– Dużo na głowie. – Pokiwał głową. – Co cię w takim razie sprowadza? – Mężczyzna usiadł naprzeciwko Clay'a.

– Zawsze miałem problem z zapamiętaniem jednej rzeczy.  

– Minęło tyle lat, a ty nadal masz problem, Harry. – Pokręcił głową z rozbawieniem. – Tyle razy to mówiłem.

– A mi nigdy nie była potrzebna ta informacja..

– Do czasu Harry, do czasu. Projekt, który przejąłeś od tego wariata z mózgiem pełnym różnych intrygujących pomysłów spoczywa teraz w twoich rękach. Tym razem skup się i zapamiętaj to, co ci powiem. Komórka jest zdolna do zapłodnienia tylko przez 24 godziny, syntetyczna znacznie dłużej, jednak też ma swój określony czas. Czas od pierwszego do końca trzeciego tygodnia to stan przedzarodkowy, od piątego do szóstego tygodnia zarodek rośnie od 5 do 11 milimietrów – więc bardzo szybko, dlatego w tym czasie bardzo łatwo o poronienie i stratę ciąży. Smith stosował oba elementy w postaci syntetycznej. Dlaczego? Stary idiota sam nie wie, a to zaważyło na jego kolejnych porażkach. Przykro mi to stwierdzić, ale obserwując tego naukowca dowiadujemy się, że tylko jeden organ może być sztuczny, dlatego jeśli kobieta bez partnera chciałaby mieć dziecko, tak czy siak musiałaby odwiedzić Evilenlab, i oczywiście być płodną. – Siedział lekko pochylony do przodu trzymając palce splecione ze sobą, jego twarz wyrażała pełne skupienie na treści wypowiedzi. Martis splótł nogi w kostkach pod krzesłem i patrzył z uwagą na swojego wykładowcę.  

– Dziękuję profesorze. – Skinął głową z wdzięcznością, po czym sięgnął po kubek z kawą przyniesioną przez inną nauczycielkę. Clay uśmiechał się ciepło i cicho westchnął. – Marcus robił jeszcze jedną rzecz, którą ja nieco zmieniłem. Mówię o tym panu i na razie tylko pan o tym wie.  

– To chyba zaszczyt – zaśmiał się cicho upijając swojej czekoladowej kawy. – Mów chłopcze, co wymyśliłeś oraz jakie i czy w ogóle przyniosło rezultaty.  

– Niezmiennie jedna komórka i jeden biologiczny plemnik zamiast całej masy wraz z imitacją naturalnego zapłodnienia. Jeden plemnik wpuszczony do probówki z komórką, nie wstrzykiwałem go do środka, uznałem, że jeśli ma dojść do zapłodnienia to dojdzie.  

– Doszło – wymruczał Clay. – Stawiaj się tu co jakiś czas i mów jak mała się rozwija, a po.. imitacji porodu pokaż jak ci wyszło. – Ciemnowłosy uśmiechnął się na słowa nauczyciela. – Dobrze. Radujmy się i śmiejmy z rzeczy śmiesznych póki wypada. – A nie wypada tylko gdy jest źle, na pogrzebie i gdy Evilenlab wychodzi na przód z inicjatywą.

– I żeby nie wychodziło, działają w bardzo specyficzny sposób, chcąc pomóc szkodzą jeszcze bardziej. Za wszystkie porwania 15 lat temu są odpowiedzialni właśnie oni. Każdy kto był w pobliżu, a także zagrożony niech się cieszy, że nie wpadł w ich sidła. – Pokręcił głową, przypominając sobie niepewne czasy jego dzieci i wnucząt.  

– A skoro już się widzimy, profesorze, niech pan powie czego obecnie uczy.  

– Cóż mój drogi, za dwa lata odchodzę na tak zwaną przymuszoną emeryturę, w tym roku nie brałem pierwszaków na rozszerzenia, a jedynie podstawę. Nie chcę ich przyzwyczajać, by przy zmianie nauczyciela nie było płaczu. Jestem wymagający, o czym wiesz, ale też traktuję wszystkich moich uczniów jak własne dzieci, którym rozkładam skrzydła i pokazuję możliwości przyszłości.  – Był pan moim ulubionym nauczycielem w tej szkole.  

– Wiem o tym.. – zachichotał cicho i ponownie upił co nieco ze swojego kubka napój, którym się delektował możliwie najdłużej. – Nie wiem ile czasu mi zostało, drogi Harry. Wychowaj ją dobrze, chroń przed Nimi, by jej nie dopadli, nie pozwól sobie na jej stratę. – Odsunął swoje krzesło z cichym szurnięciem, powolnym ruchem sprowadził się do pionu i lekko poklepał byłego ucznia po ramieniu.  

– Ją? – zapytał, lekko marszcząc krzaczaste brwi również wstając.  

– Ją. – Starszy mężczyzna uśmiechnął się pokrzepiająco, by opuścić pokój nauczycielski zaraz po dzwonku zwiastującym koniec obiadowej przerwy. – Do widzenia, Harry.  

– Do widzenia, profesorze.

 

ROZDZIAŁ 3

KIEDY ZAKWITAJĄ KWIATY

Severin z niezadowoleniem odebrał telefon dzwoniący już od kilkunastu minut. Po nocnej zmianie nie doczekał się odpoczynku przez nagłe braki chirurgów. Co najmniej cztery operacje zostały odwołane, czy też przeniesione, a stan pacjentów wymagał stałego monitorowania. Opuściwszy sypialnię przetarł oczy, żeby choć trochę utrzymywać kontakt z rzeczywistością:  

– Harry, czy ty się dobrze czujesz? Masz pojęcie, która godzina? – Oparł się o blat, zasypując pytaniami przyjaciela.  

– Sev!! Sev!! Żyje!!! Żyje!! Mamy piąty tydzień!! – Odsunął lekko sprzęt od ucha, krzywiąc się z dwóch powodów. – Obudziłem cię? – dodał spokojniejszym tonem głos zza słuchawki. Severin parsknął i pokręcił głową.  

– Chyba tylko ty o drugiej nad ranem siedzisz przy tym kotle i innych mikroskopach. – Harry zaśmiał się cicho na tą uwagę, głośno mieszając coś w szkle.  

– Pora karmienia. – Severin gdyby miał siłę, pacnąłby się otwartą dłonią w czoło. W obecnym momencie tylko złapał się za nasadę nosa cicho chichocząc.  

– Człowieku, nauczysz się chodzić spać?  

– Obawiam się, że to się nie stanie w najbliższym czasie. Może kiedy pójdę na macierzyński.. – Mężczyzna ponownie przyłożył dłoń do nasady nosa.  

– Podobno jesteś mądry.

– A jak mam to inaczej nazwać? Trzy lata bez pracy na pełnym etacie, z tym samym wynagrodzeniem i raz na jakiś czas pojawieniem się w laboratorium z organami.

– Harry, idź już spać i daj odpoczywać wszystkim wokoło. Gadasz głupoty.

– Dokończę tylko.. A zresztą ten proces ma trwać jeszcze dobre dwa dni.

– Co produkujesz? – Zmarszczył lekko brwi, a ciemne oczy wbił w dywan.  

– Staramy się wyhodować mózg. Próbki ze wspomnieniami mamy pobrane i umieszczone w ciepłym pomieszczeniu w strzykawkach.  O ile nerki i inne narządy musiały być przechowywane w pomieszczeniach chłodnych w pojemnikach z zimną wodą, tak dla tych zasobów informacji konieczne było lekko wilgotne i ciepłe pomieszczenie. Są bardzo wymagające, a obniżenie temperatury działało niekorzystne dla tych wyssanych obszarów mózgu. Zmieniały stan skupienia na stały zaraz po przebyciu krótkiego odcinka z pracowni do magazynu z pożądaną temperaturą.

– Powodzenia, przy okazji powiem tylko, że zaczyna brakować serc. Pominę już fakt o dzi.. wczorajszych odwołanych zabiegach przez przerwy w dostawach prądu, elektrownie pracują na pełnych obrotach, a i wraz energii jest zbyt mało.  

– To ma też drugie dno, Severin. Nie bez powodu legalne są sine dawki leków usypiających, znieczulających, halucynogennych oraz tych aż przeładowanych maryśką.  

– Nie dopuszczą do tego co było kilkanaście lat temu. Ich zacne kwasy o niewyobrażalnych stężeniach nadal są dostępne na pozostałościach czarnego rynku, ale nikt prócz ich producentów nie używał ich w żaden sposób. Nie?  

– Tylko dlatego, że.. – Harry zatrzymał się, po czym dmuchnął w słuchawkę. – Wtedy ich działania były bezsensowne dla wszystkich, teraz, kiedy sprawa ucichła może nie być tak kolorowo. Zbierają coraz to więcej fanów. W końcu skuteczność kuracji mówi sama za siebie. Wiesz co, skorzystam z twojej dobrej matczynej rady i wskoczę pod ciepłą kołderkę.  

– Tak?

– Taak, mamusiu.

– Widujesz się z matką kiedy masz nawał pracy? – spytał Dreem, nie mogąc sobie przypomnieć by Harry w ostatnim czasie wspominał o rodzicach. – W każdą niedzielę z matką, ojcem, siostrą i jej dzieciakami na obiedzie. Westchnął cicho na samą myśl o głośnym posiłku czekającym go za dwa dni. Dzieci Olivii nie należały do cichych; Luna śpiewała nieustannie piosenki, Elvira mogłaby cały czas bujać się na trzepaku, skakać, biegać i męczyć wujka – Harry'ego – swoimi pytaniami oraz niezaspokojonym głodem ciekawości poznawania świata, Andy był znośny. Po półgodzinnym bujaniu, spacerowaniu i opowiadaniu właściwie o niczym, zasypiał na resztę pobytu Martis'a. Siedzenie przy stole razem z dorosłą częścią rodziny nie wchodziło w grę przy trójce brzdąców domagających się nieustannej uwagi. Potrafiły też zająć się sobą nawzajem, jednak to zazwyczaj, czyli tak naprawdę w większości przypadków, kończyło się głośną katastrofą.

Olivia względem prawa obecnego świata była wzorowym obywatelem. Posiadała dwie córki, przykładnego, dbającego o rodzinę męża oraz syna dla przedłużenia gatunku, czy jak kto wolał zachowana proporcji. Zdaniem Harry'ego ta druga wersja brzmiała znacznie lepiej.

Severin rozłączył się, słysząc krótkie, pożegnalne dobranoc, wyciszył telefon, a następnie odłożył jak najdalej. Poprawił kołdrę swoją, jak i tą spoczywającą na śpiącej obok kobiecie. Ucałował rudą delikatnie w odkryty kawałek czoła i położył ostatecznie oddając się w objęcia Morfeusza.

***

Harry spóźniony wpadł do pracowni, by po chwili zająć swoje stałe miejsce naprzeciw Johna. Szybkimi ruchami włączył swój mikroskop, na szkiełku umieścił powoli budowany mięsień sercowy. Dzięki komórkom macierzystym możliwa była hodowla potrzebnego organu. Wstrzyknął w kilka miejsc odpowiednie stężenie białka. Po chwili cienka, prawie niewidzialna tkanka mięśniowa poprzecznie prążkowana typu sercowego pojawiła się, tworząc coraz grubszą warstwę długiego na kilka centymetrów odcinka jednej z przegród. Mężczyzna powtarzał zabieg wstrzykiwania kilkukrotnie, nim zabezpieczył organ chłodnym płynem. Sięgnął po niewielką część pienia mózgu, którą potraktował kolejnymi komórkami, tworząc plątaninę białych korzonków – układ nerwowy, jedną z najważniejszych części mózgu. Ich uszkodzenie oznaczało niepełnosprawność umysłową, fizyczną lub obie. Na szalkę delikatnie zsunął się element mózgu, nerwy powolnymi ruchami tworzyły co nowsze gałęzie nerwowe.

– Wyglądają jak krzaki. – Blondyn od kilku dobrych minut przyglądał się działaniom współpracownika. – Niesamowite, prawda? Jak bardzo daleko zaszliśmy. A wystarczyło tylko kilka większych kryzysów, kiedy ludzie padali na ulicach jak muchy.  – To my. To życie. – Martis zamknął mały fragment mózgowia w szklanym naczyniu z wyższą o dwa stopnie temperaturą. Przymocował też dwie przyssawki zasysające się na szkle. Na komputerze pojawił się obraz w bardzo dużym powiększeniu, a oprócz tego słyszeli dźwięk cichego syczenia, przypominający prostowanie foliowych trąbek urodzinowych. – Teraz czekamy aż pojawi się tkanka tłuszczowa. – Okularnik opadł na obrotowe krzesło. Zdjął ciemne okulary, zagryzł zausznik i popatrzył z lekko uniesionymi brwiami w kierunku blondyna.  – Byłeś u Clay'a? – zapytał nagle. Harry skinął lekko głową, a na jego twarz wpłynął szczery uśmiech. John powoli zaczął się śmiać, doskonale znał mimikę swojego kolegi z pracy, a ten konkretny uśmiech mówił sam za siebie. – Nie mów. Naprawdę? Żyje? – Cisza i energiczne machanie głowy wyraźnie wskazywały na stuprocentowe TAK.  

– Ale na razie nie spotkam się z nim, nie mogę mu robić nadziei na ostateczny sukces. W końcu przed nami jeszcze długa i pełna zakrętów droga.

– Rozumiem, że gdy przyjdzie co do czego, nie wpuścisz kamer do domu? – Martis na zadane pytanie podniósł brwi zaskoczony

– Miałem? Przepraszam, mam to zrobić?

– Wiesz jacy są ludzie..

– Wiem. – Podjechał swoim krzesłem do innego stanowiska, z którego wyciągnął potrzebne notatki o układzie rozrodczym, budowie chemicznej serca oraz prawidłowy unerwieniu mózgu. Zakręcił się kilka razy na swoim krześle, po czym zagwizdał unosząc krzaczaste brwi.

– Co tam znalazłeś? – zapytał John, wychylając się z szafy przepełnionej różnorodnymi odczynnikami. – Notatki syntetyzujące, kilka esejów niemalże przepisywanych żywcem ze starych, nowych książek i kilka tych sporządzonych przez lekarzy. – Przekartkował spięte łącznikiem strony, wybierając kilka niezbędnych, podniósł je lekko do góry i machnął układając. – To się przyda.  – Do czego ci to? Znasz wszystkie zagadnienia na pamięć.

– Nie wszystkie, John, nie wszystkie. A na pewno nie te dotyczące opisów różnorodnych operacji i tych o Evilenlab. – Blondwłosy poruszył się niespokojnie, słysząc ostatnią nazwę. – Tak, panie kolego. Evilenlab.  – Robin jest w więzieniu. – Przełknął głośno ślinę na samo wspomnienie wyszczerzonej w szaleństwie, pełnej blizn twarzy. Harry zaśmiał się histerycznie, wyciągając w stronę kolegi plik kartek. – Proszę, tylko nie mów, że znowu będzie porywał ciekawie wyglądające dzieci..  

– Tego nie jestem pewien, jednak profesor Clay ostrzega nas przed nim. Zbiera się w sobie. A kiedy to zrobi, wyprodukuje kolejne ciekawe, niemożliwe stężenia kwasów, reagujących dopiero po określonym czasie i zmiecie nas wszystkich z powierzchni ziemi gorzej jak bomba atomowa, w dodatku bez radioaktywnych związków. To będzie moment, kiedy wszyscy z niewiadomych przyczyn znikniemy. 

 

ROZDZIAŁ 4 

KARDIOLOGIA

– I kto tu jest śpiochem, panie alchemiku? Drzwi też nie zamykasz na noc? – Ciemnooki mężczyzna dostał prosto w głowę poduszką.  – Co ty tu robisz? – mruknął Harry otwierając jedno z piwnych oczu. – Zamykam drzwi, blokuję windę i zabezpieczam wszystkie hasła do pracowni. No i jeszcze do lodówki.  

– Interesujące, panie Martis. Dlaczego więc bez problemu i większego wysiłku wszedłem do twojego domu?

– Bo.. Co powiedziałeś? – Harry zrzucił z siebie kołdrę, w biegu podciągając spodnie dresowe trzymające się jedynie na wystających kościach biodrowych. Nie żeby Harry Martis był wychudzony, co to to nie. Podszedł żwawym krokiem do pierwszej blokady, najpierw pociągając za klamkę, dopiero później wpisując hasło. Zbiegł po schodach prowadzących do ciemnej i wbrew pozorom wszystkich piwnic, ciepłej pracowni. Pod kotłem nadal tlił się ogień, a lampa na niego skierowana świeciła tym samym światłem, pod tym samym kątem oraz z identyczną słabą mocą kilowatów. Widząc wszystko na swoim miejscu odetchnął głęboko.  

– Ile płacisz za tą lampę miesięcznie? – Czarne oczy Severina popatrzyły na okularnika, w tym momencie bez nich, z zaciekawieniem.  – To lampa na najsłabsze baterie, nie na prąd. Przy okazji Sev.. – Podrapał się z tyłu głowy po starganych ciemnych lokach. – Znasz się na sprawach sercowych, prawda? – Znaczący uśmiech na twarzy przyjaciela był odpowiedzią na wszelkie pytania. – Owszem. Jak ci pomóc? – Mężczyzna wskazał jedynie na metalowe naczynie z przyssawkami na wierzchu. – Zdejmij to natychmiast, jeśli nie chcesz zakłócać pracy serca dziecka. Podłączone są do czegokolwiek? – Na razie tylko są sobie przyczepione.

– Już się bałem. Mogłoby skupiać na sobie fale, a co za tym idzie zakłócać prawidłową pracę serca.  – Jak zamierzasz sprawdzić stan serca? – zapytał powoli, patrząc na ubranego mężczyznę. Severin podszedł do kotła, odpiął dwie przyssawki, a następnie lekko zanurzył w syntetycznej wodzie płodowej.  

– Teraz będzie bezpieczniej. Uruchomisz maszynę? – Lekko pochylił się do naczynia, przyglądając małej, unoszącej się masie. Piwnooki zaśmiał się cicho, pilotem odpalił potrzebne urządzenia, dzięki czemu na sporym ekranie pojawił się obraz. – Ale duże.. Który to już tydzień ciąży?– spytał, odwracając głowę w stronę Harry'ego.

– Siódmy.  

– Siódmy tydzień, no patrz, zaraz się urodzi i od razu będzie mówić. – Delikatnie zanurzył głębiej dwa kabelki, tak żeby dokładniej było słychać bicie małego serduszka. – A wiesz dziecko jak bardzo na ciebie wyczekują? Cały świat czeka na Boże Narodzenie, Wielkanoc, Nowalijki, niektórzy wciąż wyczekują na Świętą Dygde i na ciebie. Pokładają w tobie swoje nadzieje, a ten fajny wujek, czyli ja.. – Harry parsknął cicho. – No i twój super tatko wkładamy w ciebie swoje serce, może ja mniej, i czas. Teraz na przykład sprawdzam jak ci się żyje w tej.. oryginalnej imitacji macicy i jak twoje w przyszłości wielkie serducho pracuje jako małe. To ważne. Serce odpowiada za życie. Życie to coś pięknego, ogromna wartość. Jak podrośniesz trochę, to tatuśko nauczy cię wszystkiego o tym wielkim świecie i życiu. Zna się na tym. A teraz chciałbym ci pogratulować prawidłowej pracy serca.  

Wyjął dwa kabelki zakończone przyssawkami, przetarł lekko wilgotną ściereczką, po czym odłożył na półeczkę pod telewizorem medycznym. Naukowiec stał, lekko przykładając sobie dłoń do ust. – Skromność życiem, prawda Severin?

– I z czego się śmiejesz, co? Rozmawiałem właśnie z twoim dzieckiem, taka mała istota musi mieć świadomość z kim rozmawia, co się dzieje i co ją tutaj czeka.  

– Też z nią rozmawiam. – Wyminął przyjaciela, chwytając za probówkę z kompleksem witamin, białek i innych substancji odżywczych. – No to, smacznego, drogie dziecko. – Wylał delikatnie kilka mililitrów zebranych wcześniej w pipecie do kotła.  

Na powierzchni utworzyła się emulsja niewiele cięższa od wody, powoli zaczęła opadać na dno. Łożysko w odpowiednim czasie wchłonie zawartość szklanego naczynka, żeby wszystko przekazać dziecku. Potarł lekko oczy, cicho mrucząc. Severin podszedł do przyjaciela śmiejąc się cicho, a następnie podał Martis'owi okulary z czarnymi oprawkami o prawie prostokątnym kształcie. – Teraz będziesz lepiej mnie widział.

– Dzięki. Ale widzę nawet bez nich, tyle że mniej wyraźnie. – Wsunął szkła na prosty nos, mrugając kilkukrotnie. Obraz powoli nałożył się, ukazując czarnookiego mężczyznę, jego nos był lekko zadarty, usta przeciętnie wąskie, a oczy lekko dłuższe z wyraźną obramówką czarnych i gęstych, krótkich rzęs. Severin Dreem był mężczyzną szczupłym, czarnowłosym o nielicznych brązowych piegach na lekko przypieczonej cerze.  

– Od razu lepiej wyglądasz. – Harry lekko uniósł brwi, cofając głowę i powoli otwierając oczy.

– To był komplement?

– Uznaj to jak chcesz.  

– Może herbaty? Kawy? – zaproponował, wyprowadzając przyjaciela z pracowni.

– Z przyjemnością. – Wyszli z pracowni uprzednio uruchamiając wszystkie zabezpieczenia. – Ej, Harry a wiesz, która jest godzina? – Brunet zatrzymał się w pół kroku do kuchni i obrócił na pięcie. – Nie wiem.

– To może lepiej będzie, jeśli nie będę ci mówił.

– Severin.. – westchnął. – Nic nie mów.  

– Jak sobie chcesz. – Harry zestawił czajnik z czarnej płyty uprzednio uzupełniając w nim poziom wody. – A jutro ósemka, prawda?  

– A jak? Mamy razem zmianę, potem idę do szkoły sprawdzić stan kilku moich pacjentów, no i też dostarczam kilka błonek do naszego mózgu. – Widujesz się może z profesorem Clay'em podczas swoich wycieczek? – Podrapał się po nosie, lekko uśmiechając.  

– O ile wejdę do niewłaściwej klasy na lekcję biologii. – Młodszy zaśmiał się cicho, kiwając głową ze zrozumieniem.

– A jak często zdarzy ci się wejść do właściwej klasy?  

– Pamiętam rozkład sal, nie błądzę jakoś często. – Podwyższył nieco temperaturę gotującej się cieczy. – Znaczy wiesz, trafiam raz na trzy razy w ciągu kilku miesięcy. Raczej nie widuję często profesora, a jeśli już to przechodząc obok jego ulubionej kawiarni i nasza elokwentna wymiana zdań to tylko szybkie Dzień dobry. Żeby widzieć się z nim dłużej przychodzę do pokoju nauczycielskiego na kawkę kierowany przez Jackoba.

– Akurat masz czas na kawkę z profesorem. – Dreem pokiwał kilka razy głową z grymasem na twarzy. – Mówiłeś o ostatniej kawce kilka tygodni temu. W dodatku opowiadałeś mi o niej w bardzo ciekawych okolicznościach.  

– Taaak, i to by było na tyle z kawek i spotkań towarzyskich. Jedni chodzą na randki z rudymi kobietami imieniem Isabella i są szczęściarzami, a drudzy chodzą na randki z syntetycznymi nerkami, sercami, mózgami i dajmy na to płucami, więc nie narzekają i też są szczęśliwi – stwierdził zestawiając czajnik z płyty oraz zalewając wcześniej przygotowane sypane herbaty.  – Mhym, ale ci drudzy też mogliby sobie stworzyć idealną kobietę i żyć spokojnie dalej przejmując ciekawe i porzucone projekty od, jak to mówi profesor, starych wariatów. Harry, przyznaj się, brak ci Grety obok. – Człowiek bez wad to robot, a nawet ten je ma. – Podał przyjacielowi kubek, wychodząc do salonu. – A co do Grety, to temat skończony.

– No na pewno. – Usiadł na miękkiej, pikowanej kanapie z parującym kubkiem. Zaczerpnął na łyżeczkę nieco kryształowej słodyczy, by następnie zanurzyć ją w herbacie. Zamieszał kilkukrotnie w naczyniu, po czym upił łyk z prawie gorącej cieczy.

– Czy ty zawsze musisz pić gorącą herbatę? Nie nadajesz się na kobieciarza siedzącego w kawiarni i popijającego jedną filiżankę kawy przez całe spotkanie.  

– Ależ spokojnie, Harry.. Herbata to nie kawa w towarzystwie Isabelli.  

– Swoją drogą, co słychać u twej partnerki? – spytał zainteresowany  

– Cóż, czwarty miesiąc ciąży to nie lada wyzwanie, kiedy brzuch rośnie.  

– Znacie już płeć? – Okularnik zamieszał w herbacie obijając łyżeczką o ścianki szklanki. Severin połknął ze skrzywieniem gorący płyn, lekko kiwając głową. – I?  

– Zgaduj, przyjacielu. Twoje szanse na sukces wynoszą 50% na 50%. – Martis przymrużył oczy, gładząc palcem po ogolonej brodzie.  

– Biorąc pod uwagę fakt, iż masz dwóch braci, zasady zazwyczaj łamiesz, a Isa nie ma rodzeństwa będziecie mieli syna. – Dreem już w połowie wypowiedzi szczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Mogę ci powiedzieć tylko jedno na ten temat. Gratuluję, stary. 

 

ROZDZIAŁ 5

TOR PRZESZKÓD

– Zapytaliśmy naukowca Marcusa Smith'a o jego projekt. Co pan sądzi o swoich potyczkach oraz porażkach? – Dziennikarka podstawiła czarny mikrofon pod nos starszego już człowieka, średniego wzrostu.

– Sądzę pani redaktor, iż nie miały one zbytniego znaczenia. Pomysł był realizowany w formie projektu, który miał się udać, albo zakończyć niepowodzeniem. Życia zaczęte i skończone nie liczą się, taki człowiek, to nawet nie człowiek, nie ma pojęcia o tym świecie, nie wie, że żyje. Czy też raczej istnieje. Wierzę jednak w młodego Martis'a oraz w to, że mu się uda. Dzieciak ma potencjał, dzisiaj mamy kolejny miesiąc od rzekomego zapłodnienia, a póki co chłopak nie skontaktował się ze mną w żaden sposób. – Ekran telewizora błysnął, minimalizując obraz naukowca, ukazując obecnie zapiersie redaktorki.  

– Tak jak słyszeliście, drodzy państwo, eksperyment dla wielkiego naukowca nie miał wielkiego znaczenia. Smith wszczynał nowe życia, a gdy szło nie po jego myśli kończył je zaczynając nowe. Czy tylko Marcus Smith ma lekkie podejście do życia? Przekonaliśmy się sami pytając kilku przechodniów, co sądzą o próbach sztucznych zapłodnień bez drugiego partnera. – Kobieta podeszła do średniego wieku mężczyzny, ten uśmiechnął się lekko mrucząc pod nosem o rzadkości spotykania kobiet na ulicy. – Co pan myśli na temat projektów Marcus'a Smitha?

– Jestem absolutnie przeciwnie nastawiony ku jego pomysłom. W swoich projektach badawczych nadużywał piękno życia każdego osobnika. Zabijał te dzieci bez zawahania. Może sobie myśleć, że uniknął kratek dzięki swojej niewinności w poprzednich bardzo dziwnych i okrutnych "projektach". W rzeczywistości jest bezdusznikiem, a nie wielkim naukowcem. – Zaraz po mężczyźnie pojawiali się kolejni trzej, z czego jeden wyglądał bardzo podejrzanie. Jego twarz była pokryta głębokimi bliznami, oczy paliły, tak jakby za nimi znajdowało się rozżarzone do czerwoności piekło. Usta mężczyzny wykrzywione były w czymś, co bez blizn, powinno wyglądać jak diabelski, wredny i pełen szaleństwa uśmiech.  

 Co sądzę na temat tego wariata? Tak? To dobry człowiek mimo tego, że zabijał. Robił to dla większego dobra w pełni świadomości.

– Dobry człowiek? – Kobieta podniosła delikatnie brwi, bardziej przysuwając się w stronę stojącego niedaleko słupa wysokiego napięcia.

 Tak, proszę pani, dobry człowiek to nie tylko taki Po.. Martis, który przejmuje niedokończone projekty od Marcusa. On też na pewno chociaż raz zabił. Każdy z nas. Niech pani sobie przypomni ile razy w tym roku zabiła pani kiego owada, muszkę, robaka. A lato za nami, skończyła się dobra chemia, teraz zaczną się kwasy.. – Niekontrolowanie wystawił język, szybko oblizując usta, jakby w nawyku. Ściągnął kapelusz i szczerząc się w najlepsze do obiektywu po chwili odszedł. Redaktorka stała zahipnotyzowana, wpatrując się w znikającą sylwetkę tajemniczego przechodnia. Odchrząknęła po chwili.  

 Tak jak państwo słyszeli, temat naukowca jest odbierany różnie, jednak większa część jest nastawiona przeciwnie do Smith'a. Czy to dobrze? Niekoniecznie. Pomysłem rzekomym Smith'a był również sztuczny mózg. Prace nad narządem dzisiejszego ranka zostały wstrzymane przez zbyt mocne rozrośnięte się nerwów. Harry Martis, lekarz i naukowiec nie pilnował dzisiejszej nocy organu..

Obraz w telewizorze zgasł, a pilot wylądował na podłodze. Mężczyzna zaklął pod nosem, momentalnie zrywając się z kanapy, na której jeszcze kilka sekund temu siedział oglądając jego zdaniem telewizyjne bzdury. Wpisał kilkukrotnie hasła pozwalające na dostęp do pracowni pełnej ważnych eksperymentów.  – Zawsze dzieje się źle, gdy nie ma mnie w pracy. I akurat zawsze, kiedy mam wolne.  

Przekręcił gałkę po wpisaniu ostatniego hasła, podchodząc swoim charakterystycznym krokiem do kotła. Odpalił komputer, co spowodowało natychmiastowe załadowanie i wyostrzenie się obrazu. Mała kamerka znajdująca się w środku metalowego naczynia dawała bardzo dobrej jakości obraz. Harry odetchnął z ulgą widząc swoje dziecko w nienaruszonym stanie, rosło i rozwijało się prawidłowo. Biegł ósmy tydzień trwania syntetycznej ciąży, po zbliżeniu widoczne były u stóp jak i u rąk malutkie paluszki, przedzielone błonami. Jelita dziecka zaczynają pracować, a pępowina wyszła z brzuszka, będąc teraz dobrze widoczna. Mężczyzna spojrzał na zegarek, wyłączył sprzęt, zabezpieczając wszystkie probówki, ostatni raz spojrzał na kocioł z lekkim uśmieszkiem dumy, po czym wyszedł z piwnicy. Narzucił na siebie ciemny płaszcz, wokół szyi zawiązał pasujący kolorem szalik, chwycił torbę i opuścił budynek. Nie mieszkał w willi z basenem, a zwykłym dużym domu jednorodzinnym na miastowym odludziu. Plusem tego wszystkiego były ciche noce, blisko praca i niewielka odległość do szkoły średniej. Już chciał wyciągać rower z garażu, kiedy przypomniał sobie o braku jednego z pedałów, braku siodełka, krzywym i niepewnym kierowniku oraz o tym, że rower nie należał do niego. A prawdę mówiąc nie miał najmniejszej ochoty na jazdę bez siodełka, czyli na róże… twardej.. metalowej.. długiej… Musi go kiedyś koniecznie naprawić.  Z kieszeni wyciągnął kluczyki do samochodu, otworzył pilotem auto, a następnie wsiadł prawymi drzwiami na siedzenie kierowcy. Przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał z osiedla. Droga z domu do szkoły zajmowała niecałe piętnaście minut, biorąc pod uwagę, iż znajdowała się na identycznym bezludziu co jego dom dojazd był prosty, szybki, jednodrogowy. Uczniowie dojeżdżali autobusami, których przystanki znajdowały się kilkanaście metrów od szkoły.

Zaparkował na stałym miejscu wyznaczonym dla pracowników budynku. Wysiadł z samochodu i udał w stronę drzwi, z których wylewało się mnóstwo uczniów kończących lekcje przed piętnastą. W końcu udało mu się przejść, wyzwaniem pozostawały schody, a także parter. W radiowęźle puszczali stare dobre i rytmiczne kawałki, uczniowie siedzący na ławkach rozmawiali w najlepsze, przez co ich głosy zlewały się ze sobą. Rozglądał się za jednym ze swoich pacjentów, a kiedy nie znalazł go na parterze, zbiegł szybkimi susami do szatni znajdującej się w podziemiach.  Przeszedł kilka korytarzyków po burty przepełnionych niebieskimi szafkami. Z ostatniego, ciemnego korytarzyka dochodziły raz głośne, raz ciche pacnięcia, tłumione co jakiś czas przez zduszone okrzyki możliwe, iż bólu. Harry w kilku krokach znalazł się w miejscu dźwięków, a to, co zobaczył zdziwiło go momentalnie. Dwóch uczniów, wysokich osobników płci męskiej, w dodatku dobrze zbudowanych, trzymało worki na buty. W samych skarpetkach chodzili w kółko po zimnych płytkach posadzki piwnicy. Nie przeszkadzało im to, a sądząc po temperaturze szatnia była najcieplejszym miejscem w trzyskrzydłowym budynku. Chłopcy wolno biegali i uderzali butami szkolnymi po udach. Stąd te pacnięcia. Kiedy jeden z nich, rudy blondasek dostał workiem w plecy zawył głośno, zaczynając się śmiać.

Martis spojrzał na zegarek, podnosząc brwi do góry ze zdziwienia. Brunet i rudy złapali atak śmiechu, w którym nadal bili się butami po nogach.  

– Ałaaa! Czemu tam? – zawył z oczami pełnymi łez śmiechu jasnowłosy. – Bo jesteś rudy, Garfield.

– Ja przynajmniej nie wyglądam jak nieudana krzyżówka Airon Mana z… Dave'em z Alvina i wiewiórek. – Lekarz zaśmiał się cicho. Brunet ponownie uderzył kolegę w dolną część pleców. Stanęli blisko siebie łącząc dłonie z głośnym pacnięciem.

– Dzień dobry – przywitał się z uczniami.  

– Dzień dobry, jak panu mija dzień? Cieszy się pan, że już piątek?  

– Oczywiście, dziękuję. Powiedzcie mi chłopcy, która klasa? – Podniósł brew czekając aż się zorientują.

– Trzecia – odpowiedzieli chórkiem.  

– A coś więcej, literka? Wychowawca?  

– A, pan Jackob Wheeler.

– Na pewno klasa 3A? Myślałem, że przedszkole. Doprawdy wasze zachowanie jest godne małych dzieci. – Chłopcy spojrzeli po sobie rozbawieni zaistniałą sytuacją sprzed kilku minut. – Jako chemicy bijecie się butami? Wiecie ile tam jest tlenku krzemu (IV)?  – Zdajemy sobie z tego sprawę, panie doktorze i wiemy również, że nie jest szkodliwy, nie łączy się z wodą i można robić z niego szyby.  

– No, no, dwa z plusem chłopaki. Wiecie może gdzie znajdę waszego kolegę David'a Deelera? – Skinęli głowami na tak.  

– Niech pan tylko uważa, daje mocne dragi. – Mężczyzna uśmiechnął się wywracając oczami, gdy zrozumiał o co chodzi uczniom jego kolegi z klasy. – Jest na górze i ma teraz francuski w klasie 222. My idziemy do domu, do widzenia panu i miłego weekendu. – Rudy pomachał ręką, a drugi skinął głową.  – Dziękuję i nawzajem. Do widzenia. – Wyszedł z piwnicy po schodach, udając się pod wskazaną klasę.

Pod drzwiami siedział przeciętnego wzrostu chłopak z burzą loków na głowie. Lekko pochylał się czytając tekst z kartki. Harry dobrze pamiętał nauczycielkę tego języka, jego pięcioletnią zmorę. Pani od języka żuli wyglądała co najmniej jakby uciekła z francuskiej celi, męczona językiem niemieckim. Lekcje również prowadziła po francusku, co dla wielu początkujących było absurdem. Zawsze powtarzała, co Severin mówił przez sen jeszcze kilka lat po skończeniu szkoły w koszmarach, Albo zdasz ze mną, albo uziemię cię na zawsze. Dobrze wiedziała gdzie uderzyć w czuły punkt uczniów, dlatego na jej lekcjach wszyscy bez wyjątku siedzieli cicho, a wtedy tykanie wskazówek zegara wydawało się być odliczaniem do wybuchu bomby atomowej. Chłopak podniósł jasne oczy mocno kontrastujące z ciemnymi lokami, żeby powoli wstać:  

– Pan doktor, dzień dobry. – Złożył kartkę na pół i schował do kieszeni brązowej kangurki.

– Dzień dobry, kartkówka zgadza się? – David skinął głową lekko przerażony. – Widzę, że bardzo chcesz ją napisać, dlatego nie będę cię zabierał z lekcji, wezmę cię pod koniec.  

– Jakie to szczęście, że ta ba.. pani robi kartkówki pod koniec lekcji – zaśmiał się. – Niech mnie pan doktor ratuje, błagam. Ona razi prądem po francusku.  

– To nic nowego. Tak czy siak zwolnię cię z 20, może 15 minut. – Uśmiechnął się lekko do ucznia, jednak mina znacząco mu zrzedła, kiedy zobaczył kobietę ze stojącymi na głowie, pełnymi ładunków elektrycznych włosami. Czym prędzej usunął się z pola widzenia już nieco starszej nauczycielki. Wymamrotał tylko ciche powodzenia, żeby ruszyć okrężną drogą do pokoju nauczycielskiego, a przynajmniej miał taki zamiar gdyby nie znajoma twarz starszego mężczyzny.  – Harry! Dzień dobry. Do pana Deelera, rozumiem? – Clay stał przy automacie z kawą, uśmiechając się serdecznie.  

– Dzień dobry, profesorze. Dokładnie tak, przybywam z misją.  

– Dobrze pamiętam czasy, kiedy miałeś podobną misję, dotyczącej pewnej dziewczyny. – Podniósł ku górze siwą brew, podobnie jak w przypadku Harry'ego, przypominającą dorodny krzak.

– Chyba byłeś zakochany.  

– Wpadłem po uszy – przyznał Harry – Ale to nie był powód.

– Chęć niesienia pomocy innym. Hmm. To by wyjaśniało większość rzeczy. – Dlatego jestem kim jestem, a ona pozbyła się tego wyłącznie jej siłą. – Omotał wzrokiem starszego mężczyznę, przybierając łagodny wyraz twarzy.  

– Oj chłopcze nie tylko jej, nie tylko jej. – Popatrzył w zielone, lekko zmęczone oczy wykładowcy. Jako jeden z niewielu Clay wiedział o walce Grety z chorobą zabijającą od środka, jak i od zewnątrz. – Teraz tak mówisz, bo na waszej drodze było.. wiele niezgodności i sprzeczności. – Co nam otworzyło oczy, pokazując, że jednak nie możemy się schodzić i oddalać bez przerwy. To nie było to, szukała pocieszenia w innych, ale to już od dawna, zabolało raz, zabolało drugi i.. uczucie ulotniło się, jakby nigdy go nie było.  

– Czyli jednak były zdrady?  

– Były.. – Pokiwał głową spuszczając wzrok na wypolerowane pantofle.  

– Widzisz, Harry, kiedy kogoś kochasz nie chcesz widzieć jego wad, jego zdrad. Tuszujesz je wplatając te piękne chwile spędzone z nią. Czyż nie, mój drogi? – Skinął głową.

– Jak zwykle ma pan rację, profesorze.  

– Mimo to, nigdy nie zapomnę widoku niskiej, chudej dziewczynki z kręconymi, choć widocznie wypadającymi włosami. Potykała się o każdy wystający kawałek kostki dookoła szkoły.. Ehh.. A ty biegałeś za nią i podnosiłeś, pomagałeś w lekcjach, a później dokładnie pilnowałeś posiłków. Wyglądało to bardzo uroczo, wręcz obiecująco.. – westchnął ciężko. – Miała duże, złote niczym miód prosto z ula oczy, ostro zarysowane szczęki, a przede wszystkim niezdrowy odcień skóry.  – Nie chciała jeść, dopiero liczne złamania w bardzo krótkim odstępie czasowym spowodowanym przez brak witamin i minerałów dały jej do myślenia.  

– Początkowo tak, potem jednak podziwiałem jak bardzo ci ufa. Polegała na twojej wiedzy. Chciała wyjść z anoreksji, a jeszcze trochę i trafiłaby na oddział zamknięty. Otarła się o psychiatryk. – Pokiwał palcem oparty o ścianę. – Ale nie zaprzeczy pan, że profesor również pomagał. – Przestąpił z nogi na nogę.

– Oczywiście, że nie. A jednak to ty głównie się do tego przyczyniłeś. A jak sądzę anoreksja już jej nie atakowała?  

– Odkąd pod koniec drugiej klasy bardzo ładnie przybrała na wadze, nigdy więcej nie zachorowała. Zaburzenia odżywiania są trudnym przypadkiem, dla niej też, nawet jeśli miała bardzo silną wolę.

– Piękna Greta.. Chłopcy się za nią oglądali i ustawiali w kolejce – zaśmiał się. – Żaden oprócz ciebie oczywiście jej nie interesował. Tworzyliście bardzo ciekawą parkę. Zawsze byłem pełen podziwu zaufania tej dziewczyny wobec ciebie. Gdyby w tym samym czasie Evilenlab zainteresowało się nią.. mogłoby być bardzo źle, gdyby im zaufała zrobiliby sobie z niej marionetkę do zabawy w najlepsze. Przeklęte laboratorium – mruknął pod nosem ostatnie zdanie. – Mimo wszystko, cieszmy się że Greta jest cała i zdrowa. Uciekam, przede mną jeszcze trochę pracy, do zobaczenia. – Martis patrzył jak wąsacz macha na pożegnanie i odchodzi lekko kulawym krokiem. Z tyłu głowy miał cichą nadzieję na spotkanie kolegi z klasy, żeby pośmiać się trochę z jego uczniów. Trzecioklasistów-przedszkolaków.  

Parsknął pod nosem, i mocno zbierając się w sobie cicho zapukał do klasy 222. Nacisnął na białą klamkę z zamkniętymi oczami i ustami złączonymi w wąską linię. Na środku klasy pachnącej stęchlizną stała porażona prądem, jeśli nie teraz to zapewne kiedyś, nauczycielka.

– Mogę porwać pana Deelera? – zapytał powoli.

– A ty David co? Ominie cię kartkówka, tak? Nie. O nie. Ja się tak łatwo wrobić w to nie pozwolę. Idziesz z panem doktorem do gabinetu, kładziesz na kuszetce i grzecznie leżysz podczas wykonywania lewatywy. Może to cię czegoś nauczy. – Pokiwała wykrzywionym palcem. – Za moich czasów..  – Kartkówkę napisze w innym terminie, a lewatywa nie jest mu potrzebna, pani profesor – odparł Harry lekko się uśmiechając.  

– Wróci jeszcze dzisiaj do tej klasy? – zaskrzeczała. – Miałam go pytać. – David spojrzał błagalnie kątem oka na lekarza.  – Obawiam się, że dzisiaj już nie, David pakuj się. – Chłopak zacisnął pięść pod ławką, żeby zabrać dwa zeszyty razem z podręcznikiem i piórnikiem do czarnego plecaka. Uśmiechnął się do siebie, po czym stanął obok lekarza. Byli prawie jednego wzrostu. – Do widzenia.  

– Tak, do widzenia, pani profesor. – Zaraz za drzwiami odetchnął głęboko, a po chwili musiał dogonić mężczyznę w czarnych okularach. Ten spojrzał na niego spod uniesionych brwi. – Nie wiem jak mam dziękować. – Trzymać język za zębami, kiedy zwolnię cię wcześniej do domu. I przede wszystkim nie pakować w tarapaty. Doprawdy ciekawe przypadki spotykam w tym miejscu. Jak nie zdeptanie przez biegnących maturzystów i wstrząs mózgu spowodowany przez niecelny rzut piłką lekarską, ważącą 6 kilogramów, to przebite płuca w wyniku.. Ucieczki z lekcji geografii, na której nawet nie było sprawdzianu. Mogłeś tego nie przeżyć. – Pokiwał palcem, marszcząc groźnie brwi. – Ale ten fac.. pan naprawdę jest straszny.

 – Mówią, że najlepszym sposobem na pokonanie własnych lęków jest stawienie czoła takiemu panu od geografii. Naucz się dobrze i odpowiedz na najwyższą ocenę. – Skręcili w bok przy schodach. – Dobrze się czujesz po operacji?  – Wyśmienicie, wczoraj miałem kontrolę wszystkiego.. To pan niepotrzebnie się fatygował. – Mężczyzna przystanął na chwilę, a na jego twarz wpłynął przyjazny uśmiech.  

– To żaden problem. Właściwie to przychodzę tutaj nie tylko ze względu na poszkodowanych uczniów. Puściłbym cię do domu już teraz gdybym nie był lekarzem. Muszę zajrzeć w twoje akta i chociaż cię przebadać. Całość badania, składającego się na sprawdzanie stanu zdrowia i krótkiego wywiadu nie trwało dłużej jak 10 minut. Razem z Martis'em zszedł do szatni, rozmawiając cicho o nauce. Chłopak ruszył na przystanek, idealnie wchodząc do wcześniejszego autobusu, a okularnik wsiadł do auta, żeby po chwili namysłu wrócić się do placówki. Korzystając z okazji chwilowo wolnego popołudnia wbiegł po schodach z powrotem na górę. Cicho zapukał, a po chwili otworzył mu młody nauczyciel, którego pierwszy raz widział na oczy. Zmrużył oczy, mierząc go od stóp do głów przenikliwym i oceniającym wzrokiem, mówiącym skądś cię znam…

– Harry Martis. Zastałem może.. – Przerwał mu nagły uśmiech młodego profesora. Mężczyzna niemalże wciągnął go do przestrzennego pokoju.

– Panie Clay..! – Harry omal nie parsknął śmiechem słysząc cieniutki głosik blondyna. Widocznie farbowanego blondyna, o czym świadczyły ciemne odrosty na czubku okrągłej głowy. – Harry Martis, ten naukowiec! – Mężczyzna przymknął oczy wzdychając cicho. Zza wystającej ściany pełnej dyplomów i medali wyszedł starszy wąsaty człowiek. Przymknął oczy uśmiechając się szeroko, jednocześnie rozkładając ręce.

– Coś często się widujemy, drogi Harry. Opowiedz mi w takim razie, co z projektem? Jak ta mała kruszyna się rozwija, hmm? Wiesz już jak ją nazwiesz?

– Jeszcze raz dzień dobry, profesorze. Projekt idzie wyśmienicie, dziecko rozwija się poprawnie, już widać rączki i nóżki. Jest coraz większe. I nie, nie wiem jak nazwę dziecko, za to muszę się panu pochwalić za Sev'a. Będzie miał syna. – Pochylił lekko głowę, wypowiadając ostatnie zdanie.  – Większa, Harry – poprawił ucznia. – Oczywiście, że poprawnie, jakby mogło być inaczej? Jak to leci.. Sev, nasz Sev już będzie miał syna, ty córkę, a Edward? Jackob też się nie śpieszy. – Podrapał się po brodzie.  

– To jeszcze nie jest pewne, panie profesorze. A co do chłopaków, musi pan przyznać, że kobiet nie ma aż tak wiele. – Odsunął jedno z białych krzeseł, siadając naprzeciw starszego mężczyzny. – Aj tam niepewne. Ja czuję coś zupełnie innego, świat na nią liczy, będzie kimś bardzo wyjątkowym. W przeciągu ostatnich dwóch miesięcy urodziło się ponad trzysta dziewczynek. Trzymamy kciuki za odnowę populacji – wymruczał Clay, lustrując wzrokiem byłego ucznia. – Wyglądasz na zdenerwowanego, mój drogi. Czyżby coś poszło nie tak? – Oparł głowę na pulchnych, dużych dłoniach. – Robin jest na wolności.. – Piwne oczy beznamiętnie wpatrywały się w twarz wykładowcy. Ten nie wyglądał na zaskoczonego, bardziej rozdrażnionego. – Evilenlab jest do rozbiórki, przynajmniej tak mówią wiadomości. Po kontroli jakości wszystkich pomieszczeń i sprzętów wydali im orzeczenie. Albo zrobią z tym porządek, albo rozbiorą.

– Na to nie licz, mój chłopcze. Nie oddadzą laboratorium za żadne skarby. Nie kiedy należy do Redeys'a, który prędzej czy później musiał się pokazać – westchnął ciężko. – Musisz jej chronić i pilnować, inaczej stracisz wszystko. – Położył swoją dużą dłoń na ręce Harry'ego, żeby po chwili wstać i wyjść z pokoju nauczycielskiego.  Młody mężczyzna spojrzał na kolorowy zegarek, słysząc przestrogę byłego profesora zamyślił się. Powoli i po cichu odsunął krzesło, a następnie poszedł w ślady Clay'a opuszczając budynek. Evilenlab pod przykrywką kliniki zapłodnień in vitro tworzyło nowe żrące kwasy, mocne zasady oraz co jakiś czas odtrutki na zażyte mikstury w postaci obojętnych rozczynów z minimalnym dodatkiem roztworu, którym zatruli daną osobę. Oczywiście antidotum podawali tylko wtedy, kiedy osobnik mógłby się nadać na pełnoetatowego królika doświadczalnego. Nikt z własnej woli od 2042 nie pisał się na testy, poza tymi zaplanowanymi, dotyczącymi powstawania nowego życia. Choroby panujące w tamtym czasie głównie atakowały kobiety, co objawiało się bezpłodnością, a w przypadku nieleczenia lub zbyt późnym wykryciu wirusa kończyło się to śmiercią. Zbyt wiele kobiet w wieku od starczego do niemowlęcego umierało, nim wynaleziono lekarstwo świat został pozbawiony ponad dwóch miliardów osobników płci żeńskiej. To właśnie Evilenlab opracowało kuracje bezpłodności oraz ustanowiło Ochronę kobiet, dzięki której miały zapewnione testy płodności, a w przypadku jej braku leczenie wprowadzano natychmiastowo, żeby po skutecznej kuracji obowiązkowo urodzić co najmniej dwie córki oraz jednego syna. Wbrew całej ochrony, co tydzień rodziło się o 5 chłopców więcej niż dziewczynek, co uniemożliwiło odnowienie populacji.  

Mimo tego laboratorium od wielu lat kierowało się swoim mottem, czy hasłem zapisanym w kodach liczbowo-cyfrowych, albo w pełnym swej okazałości zdaniu.

C3Z2E2W2D4E5

 

ROZDZIAŁ 6

PSYCHO KILLER

 

Co robił? Severin sam nie wiedział. Jego odruchem zaraz po przebudzeniu było sprawdzenie procentu kołdry okrywającej jego wybrankę, następnie szybka kawka, prysznic, ubieranie, ponowna kontrola śpiącej, albo już nie rudowłosej, pytanie o samopoczucie, ewentualne leki, buziak i praca. Tego ranka miał wolne, jego upragnione i wyczekiwane od dawna w pełni wolne. Wolne. Uśmiechnął się do siebie powtarzając w myślach tak pięknie brzmiące słowo. Dłonią przetarł lekko zaropiałe przez mocny sen czarne oczy.  

Odgarnął sięgające za ramiona rude włosy Isabelli i objął ją w linii pasa, czując powoli rosnący brzuszek. Pogładził po gładkiej skórze kobiety i z powrotem położył głowę na pościel. Zegarek wiszący na błękitnej ścianie z delikatnymi żółto-białymi pasami wskazywał na kilka minut po piątej. Idealny czas na ponowne położenie się. Cichy pomruk Isy wybudził go, jednocześnie powodując błogi uśmiech na jego twarzy. Uwielbiał ten dźwięk w tej tonacji.  

– Wyspałaś się? – Delikatny uśmiech powoli wpływający na piękną twarz kobiety wskazywał na wyraźne tak.

– Prawie. – Ziewnęła szeroko, odwracając głowę w kierunku Severina. – Maluszek jeszcze śpi, a na razie jesteśmy jednością. Kiedy on się obudzi, będę w pełni wyspana.  

– No tak. – Przyjrzał się żonie. – Czegoś potrzeba?

– Hmm.. Może jajecznica? Szczypiorek? I duży kubek kakao, tego z dodatkiem chyli. – Przeciągnęła się, zaplatając ogniste włosy w grubego warkocza.

– To na pewno chłopiec? Chociaż.. Sądząc po rozmiarze twojego brzucha i tych ostrych dodatkach..

– Co do płci nie mam wątpliwości. Ustawił się idealnie i widoczne było to i owo – zaśmiała się cicho, wyjmując z komódki przy łóżku kolorowe zdjęcie. Mężczyzna przyjrzał się małym obrazkom, zaczynając chichotać. – Rzeczywiście, dorodny samiec alfa. – Pogładził kobietę po ramieniu, po czym zsunął z łóżka, wkładając na nogi puchate kapcie.

– Upiekłabym jakieś ciasto, co ty na to?  

– Upieczmy je w takim razie wspólnie. – Narzucił na plecy cienki szlafrok, żeby zawiązać go w linii bioder. Ruda właśnie pokazywała swoje proste i białe zęby, jednocześnie wyciągając ręce ku górze. Czarnowłosy kręcąc rozbawiony głową, obszedł łóżko, po czym wszedł w otwarte ramiona swej kobiety. Oplotła go bladymi kończynami niczym bluszczem i położyła głowę na ramieniu mężczyzny. – Kocham cię, wiesz? – wymruczała Severin'ovi do ucha. Ten tylko cmoknął Isę w policzek.

– Wiem. – Powoli puściła męża, lekko odsuwając się. – Pamiętasz, że dzisiaj przychodzi Harry, prawda?  

– Oczywiście i na pewno spróbuje naszego ciasta. Mamy czas do tej.. szesnastej. A mam dziś ochotę na placek drożdżowy z dużą ilością śliwek i jabłek.  

– A co ostrego do tego? – zapytał.  

– Cóż, wydaje mi się, że sok pomidorowy powinien być odpowiedni. Nie musicie go pić, naprawdę.

– Pozostawimy tobie tą przyjemność korzyści z zachcianek ciążowych, nam wystarczy herbata. – Uśmiechnął się krzywo na samo wspomnienie wafelków maczanych w majonezie i ogórków kiszonych w czekoladzie.  – Kiedyś powinieneś spróbować, naprawdę pyszne. – Przeciągnęła się, okrążyła łóżko, żeby zaraz ponownie wpełznąć pod ciepłą kołdrę. – Wiesz, chyba jajecznica może trochę poczekać. Położymy się jeszcze?

– Oczywiście, mój Senny Aniele.

***

Po powrocie ze szkoły Harry odruchowo skierował się do pracowni. Jego syntetyczny mózg rozrósł się zbyt mocno, w efekcie końcowym obumierając całkowicie. Miał zaległy kontakt z twórcą przejętego projektu, a wiedział, że jeśli nie skontaktuje się ze Smith'em w ciągu kilku dni, ten uzna, że jego projekt jest na zerowym szczeblu, lub się nie powiódł.

– Gdzieś ty będziesz musiała żyć.. Na pewno nie będzie w pełni bezpiecznie, ale ja już zadbam o to, by tobie mała istoto nic się nie stało. – Pochylił się nad kotłem, zaglądając do środka. – Clay mówi dużo, liczą na ciebie, może rzeczywiście uratujesz świat, przyjmiesz na swoje barki odpowiedzialność i podejmiesz trudnych rzeczy. Kto wie jak nie złośliwy los. Wziął do ręki swój notes, długopis i oddzielił estetycznymi poziomymi kreskami poprzednie notatki. W nagłówku zawarł długość trwania ciąży kotłowej, zapisał obserwacje i kilka słów odnośnie nietypowego kształtu czaszki. Na moment zatrzymał wzrok na ogniu wydobywającym się z palnika pod metalowym kotłem. Kilkukrotnie zamieszał niejednorodny płyn w szklanej kolbie, żeby następnie pipetą wlać nieco cieczy do gara. Przeniósł mądre spojrzenie piwnych oczu na zegarek i ze smutnym uśmiechem przyznał, iż niedługo musi opuścić piwnicę. Jednak myśl o herbatce z Isą i Sevem podniosła go na duchu.  

Ruda była bardzo ciepła, opiekuńcza, zaradna, mądra i piękna. W ciąży każda kobieta pięknieje, a w przypadku Isabelli widoczne były jej atuty. Nie żeby Harry nazbyt przyglądał się żonie swojego przyjaciela i podkochiwał w niej. Co to to nie. Pasowała do Severina jak ulał, niczym puzzel włożony w odpowiednie miejsce układanki.  

Ściągnął ze swoich ramion fartuch lekarski, wcześniej opróżniając jego kieszenie z ciekawych rzeczy. Kiedyś znalazł w nim całe mnóstwo śrubek, które sam tam włożył, zapewne w pośpiechu. Z szyi ostrożnym ruchem zdjął fioletowy stetoskop, Severin wiele razy mówił mu, że z takim stetoskopem może co najwyżej iść szukać sobie chłopaka w oddziale dla obłąkanych niż wartościowej i inteligentnej, a przy okazji pięknej kobiety. Jemu jednak ten najbardziej przypadł do gustu, działał dobrze, oddawał wszystkie pożądane i niepożądane dźwięki bez zakłóceń. Do tego był miękki i poręczny, a jego kolor przyciągał dzieci, jeśli z takowymi miał do czynienia.  Rozprostował kości, zabezpieczył wszystkie wybuchowe roztwory, a przede wszystkim dziecko w kotle, po czym wyszedł z piwnicy. Zatrzymał się w kuchni, gotując wodę na herbatę, wyciągnął z lodówki zrobioną przez siebie sałatkę, ukroił kilka kromek chleba i położył wszystko na talerzu. W tempie ekspresowym pochłonął wszystko, popił ostygniętą już herbatą, wokół szyi zawinął brązowy szalik, a na plecy narzucił ciemny płaszcz. Zamknął dom, żeby udać się w prawą stronę. Idąc w tym kierunku możliwe było wyjście z bezludzia, zaś w stronę przeciwną prowadziło do lasu. Była w nim jednak droga asfaltowa, ale ludzie nie często z niej korzystali w bardziej nieokreślonym celu. W końcu nikt bez wyraźnej konieczności nie przejeżdżał tędy by dotrzeć do Evilenlab'u.  Dom Severina nie znajdował się daleko, spacerkiem można było do niego dotrzeć w ciągu 15 minut. Przed budynkiem rósł rozłożysty srebrny świerk, w okresie świątecznym wisiały na nim kolorowe lampki, przyjaźnie oświetlające okolicę. Do domu prowadziły lekko kręte schodki, jeśli wchodzono bezpośrednio na piętro i z tego wejścia korzystali głównie goście. Inne wejście znajdowało się z tyłu otynkowanego budynku. Ciemnowłosy wspiął się po krętych schodkach, a następnie zadzwonił do drzwi. Usłyszał ciche szczekanie, a zaraz potem w drzwiach stanął pół nagi przyjaciel okularnika. Harry uniósł obie brwi do góry, lekko cofając głowę do tyłu: – Przeszkodziłem w czymś? – Spojrzał na roztarganą czarną czuprynę mężczyzny.  

– Nie, dlaczego? Wchodź. Nie zdążyłem założyć koszuli. A to – Wskazał na potargane włosy. – Wcześniej ściągałem koszulkę przez głowę, a ta miała nieco wąski otwór..

– Sev, oszczędź mi szczegółów.  

– Jasne. Zapraszam. – Odsunął się z przejścia, umożliwiając wejście Martis'a. Zdjął buty, szalik wepchnął do rękawa płaszcza i wszystko razem powiesił na wyznaczonym do tego miejscu. – Isa, Harry przyszedł – zawołał żonę obecnie urzędującą w jednym z pokoi. – Siadaj, Harry. Herbaty? Kawy? Cappuccino? – Wskazał na ciemną kanapę.  

– Masz cappuccino? – Przez piwne oczy przebiegł znaczący błysk. Opadł delikatnie na kanapę, nie odrywając wzroku od Severina, na co ten zaśmiał się głośno widząc minę naukowca.  

– Widzę, że nie tylko ma małżonka ubóstwia ten napój. Napijesz się w takim razie czekoladowego cappuccino prosto z expresu do kawy? – Poruszył kilkukrotnie kusząco brwiami.

– Oczywiście, że tak, z największą przyjemnością. I pamiętaj, że słodzę sześć łyżeczek bez mieszania. – Wyszczerzył się. Czarnowłosy odwrócił się mrucząc pod nosem na odchodne "Sam sobie posłodzisz". – Cześć, Isa.

– Cześć. Czy to wielki Harry zaszczycił mnie swoim cześć? – Zakryła usta dłonią.  

– Oh nie, pani dentysta z tej samej szkoły wie, kim jestem. Muszę czym prędzej się schować, bo zabierze mi wszystkie zęby. – Kobieta roześmiała się głośno na oryginalność ich przywitania. Przetarła twarz dłońmi, przyglądając mu się rozbawionymi brązowymi oczami. – Jak się miewasz?  – Fantastycznie, gdybym mogła cały czas bym siedziała w lodówce wypełnionej czekoladą i kiełbasą, najlepiej ostrą. Chłopak rośnie jak na drożdżach. – Pogładziła się po wystającym brzuszku. – Słyszałam od Severka, że u ciebie ma być dziewczynka..  

– Isa, proszę… Tylko nie Severek… – Z kuchni wyszedł nadal bez koszulki właściciel zdrobnianego imienia.

– No wiesz co, ubrałbyś się w końcu. – Odprowadziła wzrokiem mężczyznę do najbliższego pokoju. Wrócił z koszulą w kratkę zarzuconą na plecy, a wchodząc do kuchni dopiął kilka guzików. Rudowłosa pokręciła głową, z powrotem odwracając wzrok w stronę okularnika. – A jak się miewa nasz kochany profesor?  – Powoli starzeje się, trzyma formę i przede wszystkim nadal stara wszystko przekręcać w żart. – Podniósł lekko kącik ust.

– Czyli wszystko po staremu. Sev mi wspominał, że wie coś o Evilenlab'ie.  

– Clay ma mózg pełny informacji, które sprawdzają się prędzej czy później. Ale o tym jak Severin przyjdzie.

– Pokręciła głową szerzej otwierając oczy.  

– Bell, zrobiłem ci herbatę. – Dreem wszedł do jasnego pomieszczenia trzymając w rękach tacę z cukierniczką, trzema szklankami i łyżeczkami. Postawił całość na stole, rozkładając szklanki do ich tymczasowych właścicieli. Usadowił się obok małżonki z parującą szklanką pełną mlecznej kawy. – Będziesz teraz piła? – Zapytał przyglądając się badawczo kobiecie.  

– Poczekaj, raptusie, niech ostygnie. – Pogładziła mężczyznę po ramieniu. – Mów Harry, co ci powiedział Clay.

– Z jego zawiłych wypowiedzi domyślam się tylko… Najgorszego w najbliższym, może trochę dalszym czasie.  

– Kiedy ostatnio się z nim widziałeś? – Chirurg poruszył się niespokojnie na swoim siedzeniu.

– Dzisiaj.  

– Szanuję i lubię go jako profesora i człowieka, jednak jego przepowiednie, że tak to nazwę, przerażają.

– Wiesz, Sev może sobie mruczeć coś zawiłego pod nosem, ma już swoje lata i to raczej normalne u starszych ludzi, strach pojawia się gdy wszystko się spełnia. A wtedy.. – urwała. 

–.. jest już za późno – dokończył za nią. – Co ci powiedział?  

– Mam nie liczyć na rozbiórkę Evilenlab, nie żebym nie chciał i nie miał z tyłu nadziei.  

– To się nie stanie dopóki Robin żyje. Gorzej z tym, że produkcja ich dziwnych roztworów nadal trwa i nie jest to tylko zapyziała klinika leczenia niepłodności i zapłodnień in vitro. – Pokiwała palcem. – Zresztą sama widziałam co się tam działo.. – Zamyśliła się na moment. – Nie wiem Harry czy oglądasz telewizję, ale dzisiaj w wiadomościach, chyba podczas ostatniego wywiadu stawił się bardzo tajemniczy człowiek.  

– Oglądałem dziś rano i widziałem. – Harry sięgnął po swoją szklankę.

– Podobny do Redeys'a, prawda? Aż za bardzo. Isabella prawie się rozpłakała oglądając. Robin jest na wolności, to wiemy i Clay też, ale co ci jeszcze powiedział?

– Cytuję: Masz jej chronić i pilnować, inaczej stracisz wszystko. Jest bardziej niż pewny, iż moje dziecko będzie dziewczynką. I to nie byle jaką, ma nas uratować. – Kobieta siedząca naprzeciw zmrużyła oczy.  

– Clay ma rację, jeśli uda ci się dokończyć projekt będzie to przełom w walce z nierównowagą płci na świecie. Wtedy rzeczywiście twoja córka nas uratuje – stwierdziła pewnie. – Tylko, o co może chodzić z ochroną i w jakim stopniu chronić przed otaczającym światem? – Spojrzała na wyraźnie zamyślonego męża.  – Zastanawiam się co zrobić, nie będę przecież trzymał dziecka pod kloszem, musi być dzieckiem i mieć dzieciństwo bez sławy i wywiadów.

– Racja, musi pożyć, ale mimo wszystko musisz mieć ją na oku bardziej niż ci się wydaje. Może być w faktycznym niebezpieczeństwie dopiero w późniejszym wieku niż te cztery, pięć lat. Czyli po jej.. porodzie? Zamierzasz się odsunąć od sławy bycia naukowcem?

– Tego na pewno się nie uda zrobić, każdy człowiek pracujący w zawodzie i wykonujący swoje obowiązki jest sławny. O wszystkich coś zawsze się znajdzie. A co do dziecka, nie chcę jej w to mieszać. Jej lub jego. – Pochylił się do przodu, nieświadomie ściszając głos o ton.  

– To jest w jakimś garnku, tak? Przynajmniej tyle zrozumiałam od Sev'a. – Harry skinął głową, na co Isa wybuchła śmiechem. Martis parsknął w odpowiedzi, upijając łyk czekoladowego płynu. – Zawsze wiedziałam, że jesteś kreatywny, ale.. Smith też to robił w garnku?  

– Dokładniej w kotle. – Kobieta ponownie zaniosła się donośnym śmiechem. Kątem oka zaobserwował błogi wyraz na twarzy Severina. Dźwięk bardzo przyjemny, to musiał przyznać. – A teraz Harry jak ono ma się urodzić? Ty ją.. Wyciągniesz z… Tego gara i…. Przepraszam – mówiła chichocząc. – Kobieta ma drogi rodne, ale ten garnek?

– Wszystko zostało obmyślone od początku do końca. Zrobimy imitację cesarskiego cięcia, kiedy dziecko rośnie coraz bardziej idzie w dół, tak?

– Tak.

– Kiedy będzie gotowe będzie leżało na dnie. – Severin jakby się wyłączył i przetwarzał wszystkie informacje. – Ale.. nadal tego nie rozumiem. – Zaśmiał się cicho czarnooki. – Czyli jak? Masz możliwość dospawania do tego metalu lejka, wcześniej wyłożonego jakimś sylikonem, tak, aby temu dziecku udało się wyjść?  

– Nie muszę, twórca kotła zapewnił mi doczepienie leja w odpowiednim momencie. Im bardziej dziecko będzie szło w dół, tym bardziej będzie napierało na sylikon na dnie. A stąd już ostatnia prosta, alarm uruchomi się w momencie całkowitego naparcia, czekać aż pokona dokręcony lejek i mamy dziecko na świecie. – W ten sposób. – Pokiwał głową, podając swej kobiecie szklankę wypełnioną herbatą, wcześniej odrobinę słodząc ciepły płyn.

– Myślałeś już nad imieniem? – zapytała po chwili, poprawiając ogniste włosy.  

– Nie znam jeszcze płci, a nie chcę się nastawiać i później rozczarować, mimo tego, iż najważniejsze jest zdrowie, nie płeć.

– A zakładając prawdziwość teorii profesora Clay'a?

– Nie wiem – przyznał. – Nie myślałem o tym, przyznam się wam szczerze. Czuję, że pytasz o imię z jednoznacznego powodu. Pochwal się. – Uśmiechnął się przyjaźnie. Spojrzała lekko w dół i pogładziła po wystającym brzuszku, przykrytym przez białą sukienkę.  

– Daniel.

– No, no. Postaraliście się.  

– Jak zawsze. – Podniosła głowę, wciąż lekko uśmiechając, do czasu aż zaczęła oddychać coraz ciężej i głośniej, a jej twarz przybrała purpurowy kolor.

 

ROZDZIAŁ7

CIEMNO

 

Naukowiec po powrocie z udanej, aż do momentu bardzo złego samopoczucia Isy, próbował mimo wszystko dodzwonić się do przyjaciela. Pojechali do lekarza tak szybko, jak to było możliwe. Uznali, iż wzywanie karetki w takim momencie nie ma najmniejszego sensu, gdyż oni już będą na miejscu, a karetka nadal będzie przemierzała kilometry dzielące szpital od ładnego domku. Martis wrócił do domu po zapakowaniu ciężarnej do samochodu i upewnieniu się, czy aby na pewno nie mdleje.  

W połowie drogi zaczęło lekko kropić, a nim zdążył przejść kolejne kilka metrów, z nieba wielkimi kroplami zaczęła wylewać się ogromna ilość wody. Od tamtego momentu biegł. Kolejne nieodebrane połączenie, nie żeby się bardzo narzucał dzwoniąc raz po raz, a mimo kilku przerw nikt nie odebrał. Lekarz uspokajał się wyciszonym, jak zawsze zresztą, telefonem Severina. Zapalił światło w kuchni, nawet nie zasłaniając rolet, takowe nie były potrzebne, jeśli przez okno mógł widzieć tylko brzozy i świerki zaczynające tworzyć las. Raczej nikt nie kręcił się w tamtym rejonie, wierząc w różnorakie stwory rzekomo zamieszkujące ciemny las. Pokręcił głową z lekkim rozbawieniem na samo wspomnienie dzieciaków w przebraniach z wiaderkami na cukierki. Samo przychodzenie nie było aż tak zabawne, co jak najszybsza chęć ucieczki z tego bezludzia przy lesie, w obawie przed zjedzeniem przez jakiegoś niezbyt miłego misia brunatnego. Pamiętał jak kilka lat temu w tym samym gronie, wróć, prawie tym samym gronie postanowili urozmaicić sobie Halloween’owy wieczór. Jego zwykle biały fartuch był ochlapany sztuczną krwią. Na zęby miał nałożone sztuczne szczęki wampira, a na twarzy narysowane przez Gretę blizny i krwawiące rany. Kiedy poszedł razem z trójką, wtedy dwójką, gości otworzyć drzwi, dzieci najpierw krzyknęły, a dopiero potem zaczęły się śmiać, by wykrzyknąć radośnie: Cukierek albo psikus!. Wyciągnął z szafki tackę i potrzebne rzeczy do kolacji. Krojąc warzywa zatrzymał nóż przed przecięciem w równe kosteczki papryki. Telefon dzwonił wydając z siebie irytujący dźwięk charakterystycznej muzyczki, bucząc przy tym i robiąc obroty raz w jedną, raz w drugą stronę. Jego serce zastukało kilka razy mocniej i lekko zakłuło. Wytarł ręce w kolorową ścierkę, po czym szybkimi ruchami znalazł się przy dzwoniącym urządzeniu. Przesunął palcem po gładkiej strukturze i przyłożył sprzęt do ucha:  

– Wszystko w porządku? – zapytał lekko zmartwionym głosem. Przeszedł z powrotem do kuchni.

– Harry, spokojnie. Z Isą i dzieckiem wszystko dobrze, jeszcze jest pod kroplówką w szpitalu, ale będzie mogła już wyjść jutro wieczorem. – głos zza telefonu był lekko zachrypnięty.

– Co się właściwie stało? – Odłożył telefon, przystawiając stołek do blatu i włączając tryb głośnomówiący.  

– Telewizja rano to raz, zbyt się zdenerwowała, a jak wiesz jest bardzo emocjonalna i mocno przejmuje tym, co może być. Jeszcze to wszystko przypomina jej co musiała znosić podczas kuracji – dodał zmartwionym tonem. – A dwa to jej cappuccino. Zbyt dużo kofeiny. Zbyt dużo jak na kobietę w ciąży, a właściwie to nie powinna jej pić wcale.  

– Mdlała?

– Całe szczęście nie. Kawa ją zbyt pobudziła, do tego nerwy, wiesz, cieszę się, że ciebie nie musiałem wieźć do szpitala. Sądząc po tyłu połączeniach wychodziłeś z siebie i teraz gotujesz na odstresowanie. – Zaśmiał się cicho.  

– Nie było źle, Sev. Martwiłem się tylko, że to coś poważnego. Nie odbierałeś, jak zawsze zresztą.

– To po co tyle trosk, co alchemiku? Wszystko jest dobrze. Pochwalę ci się, że dostałem urlop. Mogę za tydzień wpaść do ciebie wieczorem i zajrzeć do tego malucha.  

– Gratuluję urlopu. Kontroli nigdy nie za wiele, a poza tym rozwija się prawidłowo i rośnie jak na drożdżach.

– Te dziewięć miesięcy szybko minie, zobaczysz. – dmuchnął w słuchawkę. – Lada moment urodzi się Daniel i twoje dzieło, dziecko. – Harry mruknął tylko w odpowiedzi.  

– Muszę zaraz kończyć. Kolacja sama się nie zrobi. – Przeciągnął szmatką po marmurowym blacie.

– Huuu… Teraz sam gotujesz. O co poszło? – zapytał lekko znudzonym głosem, jakby opisywał dzisiejszą pogodę.  

– O to co zwykle – odparł prosto, chcąc jak najszybciej skończyć temat byłej dziewczyny. W kwestii Grety nie mogło chodzić o nic innego jak kolejna zdrada. – A wiesz, czasem zastanawiam się, jaka będzie, gdy młoda przyjdzie na świat. Ostatnim razem, gdy rozmawiałem z nią dłużej niż zwykłe, krótkie i zwięzłe przywitanie, była wściekła.

– Opowiadałeś.  

– Właśnie. Sama odeszła, dla nas obojga lepiej, już się nie męczy.

– Mm.. – mruknął Severin zza słuchawki.

– Tak, ja wiem, że ty cały czas masz nadzieję na ostateczną i wieczną schadzkę, przykro mi, ale to niemożliwe. Zdecydowała.  

– A ty? –Harry wywrócił oczami, powoli wstając. – No tak. – Westchnienie wydobyło się ze słuchawki. – Powodzenia przy kolacji, trzymaj się Harry, dobranoc.

– Dzięki, nawzajem, dobranoc. – Nacisnął lekko na czerwony przycisk i odłożył telefon jak najdalej. Odruchowo spojrzał na zdjęcie jego z trójką znajomych wiszące na ścianie przy szafkach, po czym pokręcił głową, stale powtarzając, że to nie czas na refleksje. Napełnił garnek wodą, wrzucił do środka makaron, postawił na palniku i ustawił na piąty ogień. Dokończył krojenie papryki, pomidorów, bazylii i mięsa, które wrzucił na patelnię z odrobiną oleju. Podszedł do radia, idealnie trafiając na kawałek „Love grows". „Oh, but love grows where my Rosemery goes? And nobody knows like me. She talks kinda lazy, And people say She's crazy, And her life's a mystery.." – Drodzy państwo, godzina 19: 30, zapraszamy na wiadomości naszego radia. Horacy Sundrun.  

 Czy sytuacja na świecie poprawia się? To pytanie zadajemy sobie już od dawna, dzisiejszego dnia na drodze do starej elektrowni 10 wypadków, z czego 9 śmiertelnych. Na miejscu zginęło łącznie 35 osób, 2 w stanie krytycznym. Przyczyna wypadków nie jest jasna, prawdopodobnie było to spowodowane przez dzisiejszą pogodę. Rano słonecznie, obecnie pochmurnie i bardzo deszczowo – ogłosił przyjemny głos mężczyzny. – Przez najbliższy tydzień na świat przyszło aż 99 dziewczynek. Póki co to rekord od kilkunastu lat. Dziś w telewizji podczas wywiadu pojawił się bardzo dziwny mężczyzna. Czy jesteśmy w niebezpieczeństwie? Według rządu ostatni psychiczny siedzi za kratkami, ale tych tajemniczych gości nie da się wyeliminować do zera, są zbyt sprytni by ich złapać. Tak drodzy państwo, nigdy nie będziemy w pełni bezpieczni. Na razie jednak nie zapowiada się nic bardzo złego… Planują….. odnowić populację….

Harry podniósł głowę do góry, a po jego plecach przeszły ciarki. Nad horyzontem ciemnego lasu pojawiła się ogromna różowo-fioletowa chmura dymu. Droga przez las prowadziła tylko do jednego miejsca, a przejazd możliwy był tam tylko za pomocą przepustki, dlatego ludzie nie kręcili się po niej często. Nikt, kto nie miał ogromnej potrzeby nie korzystał z tej drogi w celu jedynie przejechania do innego miasta. TO laboratorium nie było miejscem ani trochę przyjemnym, a tym bardziej bezpiecznym. Radio często nie miało wystarczającej ilości informacji na jego temat, a Evilenlab nigdy nie było wylewne, co do swojej pracy.

 

ROZDZIAŁ8

BĄDŹMY DOROŚLI

Greta od piętnastu minut tępo wpatrywała się w ekran telefonu, nic pożytecznego właściwie nie robiąc. Ciemne, kręcone włosy odgarnęła za ucho tak, aby nie przeszkadzały w różnych czynnościach. Wyłączyła telefon, żeby po chwili wstać i rozprostować plecy. Założyła czepek, wpinając dokładnie włosy pod spód białego materiału, na plecy zarzuciła biały, lekarski fartuch, umyła ręce i założyła rękawiczki. Wchodziła na operację serca, w prawdzie była tam jako asystentka do podawania narzędzi, sprawdzania stanu operowanego człowieka i jeśli byłaby taka potrzeba, wprowadzenia odpowiednich substancji do organizmu pacjenta. Oprócz operowania, głównie z dawnym kolegą ze szkoły, zajmowała się chodzeniem od sali do sali, w celu monitorowania stanu zdrowotnego i psychicznego pacjentów. A poza tym zmieniała kroplówki, podawała leki i zmieniała podkłady w przypadku osób starszych oraz dzieci.  

Światła na sali zgasły, maseczka przysłoniła twarz każdego człowieka w pomieszczeniu. Lampa powoli zaczęła się nagrzewać, przybierając coraz to wyższe tonacje białego światła. Chirurdzy w dwóch krokach znaleźli się przy stole operacyjnym, z Severinem trzymającym skalpel na czele: – Pacjent śpi. Możemy zaczynać – lekarz w czarnej masce wygłosił swoją kwestię. – Powodzenia nam. Dreem, tnij.

Opalona dłoń stanowczym, choć delikatnym ruchem wykonała nacięcie na ogolonej klatce piersiowej starszego mężczyzny. Przed takową operacją obowiązkiem pacjenta było pozbycie się włosów z miejsc, w których było to konieczne i mogłyby przeszkadzać. Tym razem Severin przeciągnął skalpelem po tkance podskórnej. Kolejny lekarz wkroczył do akcji, stanął po prawicy czarnookiego, który aktualnie swoje czarne spojrzenie skupiał na ciele pacjenta. Wszyscy obecni w tym pomieszczeniu byli świadomi tego, że jeden niewłaściwy ruch i mimo wielu lat praktyki może być już po żyjącym człowieku.  

– Najgorsze jest rozpoczęcie, Greta podasz mi ssaka? – Nim się odwrócił, kobieta wyciągnęła urządzenie tak, by mężczyzna mógł go chwycić bez większego wysiłku.  

– Słyszeliście o tej różowej chmurze? – Zamaskowany na czarno mężczyzna zaczął ponowną rozmowę.  

– Niewykluczone, że to z laboratorium – młody chłopak w białej masce odezwał się natychmiastowo, po czym wykonał skomplikowany ruch ręką.  

– Co ty nie powiesz młody? A już myślałem, że to z czyjegoś komina.  

– Korpeer, uspokój się. Młody ma rację i jest to najbardziej prawdopodobne.

– Sarkastyczny lekarz prychnął jedynie na uwagę Severin'a, lekko przecinając kolejną tkankę. Zbliżali się do okostnej, a co za tym idzie do mostka.  

– Martis mieszka niedaleko, powinien coś widzieć. Mówił ci coś? – Jedyną odpowiedzią na zadane przez Gretę pytanie był cichy pomruk znaczący właściwie obojętność, albo chęć przytaknięcia na nieznany i niedotyczący Dreem'a temat. Włożył na nos powiększające okulary, ponownie używając skalpela. – Mówił. Korpeer, podaj mi… – Nim wypowiedział nazwę narzędzia, piła do cięcia kości znalazła się w jego dłoni. – No proszę. Dziękuję.

– A ty Jay Dolber masz w końcu chłopaka? Podobno w dzisiejszych czasach lepiej i łatwiej o mężczyznę niż kobietę, niżeli być samemu i robić dzieci z pomidorami tak jak Martis. – Greta, przestań się ze mnie nabijać. I zostaw Martis'a w spokoju.  

– Nic złego nie mówię, więcej dystansu.. W końcu wszyscy jesteśmy gejami na swój sposób. – Układała narzędzia w kolejności od najmniejszego do największego, a kiedy ponownie chciała otwierać usta napotkała mordercze spojrzenie dobrze znanych, lekko bardziej pociągłych oczu.

– Zachowujecie się jak dzieci. Ile macie lat? Trzy? Trzynaście? Czy może trzydzieści? Zdecyduj się, z kim i kiedy jesteś, Greta. Określ się, żeby w przyszłości nie wyszło to na twoją niekorzyść. – Nic nie odpowiedziała na pouczenie starszego chirurga. – Dreem, a jak twoja małżonka? – Za pomocą retraktora rozsunął przecięty mostek.  

– Świetnie, a malec rośnie jak na drożdżach.  

– A widzisz? Mówiłem ci, jak chcesz to potrafisz. Francuskiego też byś się mógł nauczyć. – Oderwał wzrok od otwartej klatki piersiowej, obecnie będąc przerażonym.

– Nigdy. – Starszy lekarz zaśmiał się głośno, bardziej otwierając wnętrze operowanego mężczyzny, tak, aby młodsi mieli lepszy dostęp do zbliżającego się serca. – Vous ne passerez pas…  – Mr. Dreem. Nie zdasz, panie Dreem. Jednak coś pamiętasz.  

– Wie doktor, o takiej nauczycielce trudno zapomnieć.

Kilka strzyknięć spowodowało grobową ciszę w całym ciemnym pomieszczeniu. Teraz miał być nazywany tak przez wielu chirurgów Medyczny Sąd Ostateczny. Od teraz ich ruchy musiały być jeszcze bardziej przemyślane. W tle słychać było jedynie używanie odpowiednich narzędzi w odpowiednim czasie, podawanych bez nawet najmniejszej prośby o stalowe przedmioty. Greta i jeszcze jeden stojący obok asystent podawali wszystko tak, jakby co najmniej czytali chirurgom w myślach, albo znali przyszłość, a w raz z nią przebieg każdej najmniejszej operacji.  Greta McDougin była osobą piękną, atrakcyjną mogącą posiąść każdego, kogo chciała i byłoby tak, gdyby nie wykluczający wszystko fakt o szybkim poczuciu nudy oraz jedynie zabawianiu mężczyznami. Nim skończyła szybką przygodę z jednym, zaczynała z drugim, lub jak w przypadku Harry'ego zabawiała z dwoma na raz. Był jedynym, z którym nie umiała zerwać relacji mimo zabawy z następnym. Czuła do niego ogromny respekt. Być może przeszłość związana z naukowcem nie pozwalała jej na zakończenie wszystkiego dwoma słowami, gdy kolejne dwa przeciwne wychodziły na wierzch po zderzeniu ze wspomnieniami. Nie potrafiła nie przywitać się z tym mężczyzną widząc go w pracy. Nawet jeśli na niego nie patrzyła, zawsze obdarzała go cichym Cześć. Od dawna nie umiała na dłużej niż kilka sekund złapać z nim kontaktu wzrokowego. Jego oczy były duże, piwne i przepełnione szczerością, ale również od czasu do czasu skrywały niektóre emocje. Cudne piwne oczy… Martis wzbudzał w niej nie tylko uczucie pożądania, wywołane przez jego urodę, ale wdzięczność. Najbardziej zwyczajną i najnormalniejszą, jaka istnieje wdzięczność. Po prostu wdzięczność. I to samo uczucie będzie wzbudzać w większości ludzi, za – jeśli dobrze pójdzie – około 10 lat. Póki co jego poczynania budzą podziw, a jego osobę w większości przypadków darzą szacunkiem i uznaniem. A znała ludzi, którzy albo go znienawidzili już w szkole albo już po pierwszym osiągnięciu.

– Szyjemy, parametry dobre, za kilka godzin możemy wybudzać. Greta? – Złotooka odwróciła się na pięcie w myślach karcąc za wszystko, co w ostatnim czasie przebiegło przez jej umysł. Z blatu roboczego zsunęła tackę z igłami i specjalnymi bezbarwnymi nićmi. W ciągu stu lat czas trwania operacji serca udało się skrócić z prawie pięciu godzin do około trzech, przy dobrych wiatrach dwóch i pół. Zamiennie na stojaku teraz widoczna była taca z narzędziami do naprawy. Severin odsunął się nieco do tyłu, przekazując proces zszywania chirurgowi w czarnej maseczce. Przystanął obok ciemnowłosej kobiety, po czym lekko nachylił w jej stronę:

– Masz chwilę po wyjściu z sali? – mruknął pytająco, na co podniosła z niedowierzaniem brwi.

– A co?  

– Chciałbym z tobą porozmawiać. Nic wielkiego – zapewnił, ledwo poruszając cienkimi wargami.

– A później wszystkie informacje przekazać przyjacielowi przez telefon, albo nawiedzając go w nocy po pracy. – Pokiwała z rozbawieniem głową. – Myślisz, że was nie znam?  

– Otóż, nie przez telefon i nie u niego po pracy, a w pracy. – Kobieta gwałtownie obróciła się w stronę wysokiego mężczyzny, a przez jej oczy przebiegł cień strachu.

– Harry nie jest dzisiaj w laboratorium? – Przygryzła dolną wargę. Zaczęła coś wyliczać na palcach ze wzrokiem wbitym w podłogę. – No tak! – wykrzyknęła nieświadomie.  

– Greta, czyżbyś doznała oświecenia? – Starszy lekarz odwrócił się w stronę dwójki znajomych. Zmierzył najpierw spojrzeniem wyraziście niebieskich oczu kobietę, a następnie zamaskowanego mężczyznę. Odwrócił się ponownie w stronę pacjenta spoczywającego na stole, stwierdzając, iż nic się nie zmieniło.  – Czekam na stołówce.

– Rozmowa przy kawce? Brzmi romantycznie. – Obdarzyła go pełnym rozbawienia spojrzeniem.  

– Uspokój się, czekam. – Opuścił po chwili blok operacyjny, udając do pomieszczenia pełnego umywalek i luster. Energicznym ruchem ściągnął zakrwawione rękawiczki, odłożył białą maseczkę z materiału umożliwiającego łatwe oddychanie i jednocześnie niepochłaniające wilgoci w wyniku oddychania czy rozmów. Umył dokładnie ręce, po czym zdjął z siebie fartuch, pozostawiając na sobie błękitną bluzkę. Brudne ubrania zapakował w torbę z flamingiem, a następnie udał we wcześniej umówione miejsce. Podszedł do stanowiska zamawiając trzy kawy, usiadł przy jednym z wolnych stolików i odwrócił karteczkę z napisem wolne na zajęte. Wiadomym było, że nie będzie rozmawiał z Gretą sam, co, jak co, ale tej czynności unikał jak tylko było to możliwe. Z torby wyjął telefon, sprawdził tylko ilość nieodebranych połączeń wynoszącą okrągłe zero, żeby jak najszybciej schować urządzenie. Zza rogu wyłoniła się dobrze znana mu twarz, wstał szczerząc się od ucha do ucha i podał dłoń w geście przywitania Martis'owi.  – O proszę, kawka po zabiegu? – Piwnooki zasiadł naprzeciw przyjaciela z lekkim uśmiechem.

– Jakoś trzeba przetrwać resztę dnia, ósemka dzisiaj.

– To i tak masz dobrze, ja mam dzisiaj dwunastkę. Kończę o czwartej i mam tydzień wolnego – mruknął Harry z zadowoleniem, odchylając się na swoim krześle. – No i pięknie. Jeśli chcesz mogę cię podwieźć – zaproponował Dreem wsypując cukier umieszczony na czubku łyżeczki.

– Dziękuję za propozycję i na pewno kiedyś z niej skorzystam, ale póki co hol mi nie potrzebny. A teraz jak Isa?  

– Daj spokój, niebawem przedawkuje pieprz, paprykę i mięso. Jest jak bomba zegarowa. – Przetarł zmęczony twarz. – Poza oglądaniem romansideł, czytaniem o ciąży, gotowaniu, jeśli ma ochotę, siedzeniem przy lodówce, przytulaniu, gładzeniu po brzuchu i mówieniu do młodego raczej nic nie robi. Ostatnio, czyli dwa dni temu nawiedziła nas teściowa. – Schował twarz w dłoniach całkowicie. Harry poklepał przyjaciela po ramieniu z pokrzepiającym uśmiechem, a jego mina znacząco zrzedła na widok idącej w ich stronę kobiety. Severin dobrze znał tą minę i zimne spojrzenie na świat towarzyszące masce dziwnego spokoju.  

– No proszę, jednak nie będziesz musiał niczego przekazywać przyjacielowi. – Stanęła przy wyznaczonym krześle, zakładając ręce na piersi. – Nasz dzisiejszy temat do rozmów to?

– Rettie, zachowujesz się jak dziecko, któremu zabrano łopatkę w piaskownicy.  

– Już nie powiem jak ty się zachowujesz. – Niechętnie opadła na krzesło.  – Przejdźmy do rzeczy. Harry, Greto..

– Co robię i kiedy z kim? Nie zamierzam się tłumaczyć.

– Nie o to chodzi.. – Lekarz przymknął oczy i cicho westchnął.

– Aaa, no tak. Bo chodzi o ciebie i to, co wyczyniasz z tym pomidorem. Już wszystko rozumiem. – Pokiwała głową, patrząc gdzieś w bok.

– Greta! W tym momencie nie chodzi ani o moje dziecko, ani o to, co było między nami.  

– To znaczy? – zaczęła spokojnie. – Co chcesz.. znaczy się, chcecie mi przez to powiedzieć?  

– Chodzi o Clay’a.

 

 

ROZDZIAŁ 9

OSTATNIA WIADOMOŚĆ

Złotooka po raz pierwszy od dawna wpatrywała się w lekarza tak długi czas. Wyraźnie wstrząśnięta wbijała osłupiałe spojrzenie w obecnie silącego się na spokój Martis'a.

– Co? Jak to? Co mu jest? Widziałeś się z nim?

– Widuję się z nim średnio kilka razy w miesiącu. Zależy to od tego czy potrzeba mnie w szkole.  

– W takim razie, dlaczego mnie straszycie? Już myślałam, że szykuje się jakiś pogrzeb, albo delegacja do jego domu.. Co się z nim dzieje? – Chwyciła za swoją kawę, upijając kilka łyków na uspokojenie.  – Powiedzmy, że ma swego rodzaju wizje, przepowiada przyszłość swoim zawiłym językiem i okrężną drogą podpowiada, co naprawić. – Podniosła brwi na słowa byłego chłopaka.

– Robi się gorąco. Co powiedział?

– Dużo, ale interesują cię tylko te rzeczy związane z dziwną chmurą, twoimi zabawkami i tym, co wybierzesz. Inaczej mówiąc, trzymaj się z daleka od nieznanego, uważaj z kim rozmawiasz i nie wdawaj w romanse. Twoja decyzja co z tym wszystkim zrobisz. – Napił się kawy ze swojej filiżanki. – On tylko ostrzega, a my mamy zrobić to, co słuszne. Nie patrz tak na mnie, przekazałem ci odpowiednie informacje i sądzę, że mogę wrócić na oddziały. Miłego dnia. – Dopił swoją kawę, po czym wstał, kiwając delikatnie głową. Greta przeniosła swoje ostre spojrzenie na chirurga, który natychmiast podniósł ręce w geście obronnym.  

– I tyle? Tylko tyle? – zapytała podnosząc ton wystarczająco, aby kilka osób zwróciło głowy w ich stronę. – Nie wierzę.  Chodzi o Clay’a. Umiera? Nie, oczywiście, że nie umiera. Coś ważnego? Zaprzestań romansów. Nikogo nie interesuje, że Martis był ostatnim. Zapomnij o nim. Nie umiem! Porozmawiaj. Akurat będzie chciał brać w tym udział. Idź się leczyć. Na pewno pomoże. – Dreem przyglądał się czerwieniącej kobiecie. – Przetłumaczysz mu w końcu, żeby gadał normalnie? Dziękuję. – Odsunęła się ze swoim siedzeniem, głośno szurając nim po płytkach.  Zabrała swoje rzeczy, żeby wyjść ze szpitala głównymi drzwiami. Wsiadła do żółtego samochodu, a po chwili odjechała, ponownie zatapiając się w przemyśleniach. Czy go jeszcze kochała? Na pewno nie. Co mu zrobiła? Krzywdę niewyobrażalną. Czy był ostatnim? Okłamywała samą siebie, żyjąc w tym błędnym przekonaniu. Czy bolało? Jak cholera. Dlaczego więc to robiła? Nie wiedziała. Ile razy nie próbowała przestać, ponownie urządzała schadzkę. Ile razy chciała, tyle razy się schodzili. Uderzyła się w czoło otwartą dłonią. Zniszczyła to co ich łączyło. Jego. Wykorzystała. Tak bardzo tego nie chciała. Kochał ją. Ile razy dawał szansy? Stanowczo za dużo. Był dla niej zbyt miękki. Jeden z najtwardszych i stanowczych facetów jakich znała, a było ich dużo, był dla niej miękki. DLA NIEJ!  

Pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Czy żałowała? Bardzo. Tak bardzo żałowała..

Tyle razy ile w ciągu dnia przypominała sobie jego uśmiech, jego śmiejące się oczy, żałowała. Zostaw go, już go nie ma. Jest! Jest cały czas! Czy on zapomniał o niej? Nie wiedziała. Zimne spojrzenie, którym obdarzał tą kobietę nie było tylko przepełnione chłodem, a była w nim również boleść. I jedno stanowcze pytanie:

Dlaczego?

Oparła się dłońmi o umywalkę, mocno wbijając palce w porcelanę. Na jej zaczerwienioną twarz spłynęła ciemna kurtyna kręconych włosów. Odkręciła wodę, żeby ochlapać się zimną wodą. Złapała gwałtownie powietrza, kiedy usłyszała głos. Tak bardzo dobrze znany i upragniony do usłyszenia głos Harry'ego:

– Rettie, nie płacz. Wszystko się ułoży. Musisz tylko tego chcieć.

– Chcę..

– Musisz uwierzyć. Ufasz mi?

– Tak. Ufam ci, Harry. I zawsze będę. Chcę wyzdrowieć. Bardzo..  

– Wiem Rettie. Daj mi rękę, pomogę ci i wyjdziemy z tego razem.

– Razem. Na zawsze?

– Na zawsze..

Ostatnim co poczuła był ból głowy dużo większy niż ten spowodowany płaczem. Osunęła się na podłogę i upadła z łoskotem na zimne płytki.

***

Ciche i miarowe piknięcia odbijały się od ścian pustej sali. Rozchyliła usta. Otworzyła jedno ze złotych oczu i ze zdziwieniem stwierdziła, że znajduje się na jednym z szpitalnych oddziałów. W progu stanął lekarz o znajomej kobiecie twarzy i na tej cesze kończyła się ich znajomość. Odczytał coś z kartki umieszczonej na zielonej teczce, żeby obwieścić Grecie nowinę:  – Przykro nam, poroniła pani – stwierdził głosem wypranym z jakichkolwiek emocji, a już na pewno nie wyrażały one współczucia.  

– Słucham? Przecież nie.. – urwała, przypominając sobie wszystko.  

– Nie? Z całą pewnością. Ktoś zadzwonił po karetkę, zemdlała pani na podłodze w pańskiej łazience – odparł nie obdarzając jej choć jednym spojrzeniem.  

– Kto zadzwonił?

– Pani matka, jak śmiem twierdzić. – Bez słowa opuścił białą salę, zostawiając kobietę i jej intensywne myśli samym sobie. Poroniła. To jedno słowo powodowało w jej umyśle dziwną pustkę. Miała być matką, miała mieć dziecko. Poroniła. Po jej policzkach spłynęły łzy. Poczuła, że straciła wszystko.

 

ROZDZIAŁ10

TYDZIEŃ PIĘTNASTY

Kilkukrotnie kliknął w przyciski myszki, odwracając kamerkę w odpowiednie ułożenie na środkowym pierścieniu. Poprawił czarne okulary, powiększając obraz w komputerze. Był koniec października, a naukowiec siedział w swojej pracowni jedynie w podkoszulku i dresowych spodniach od piżamy. Przekręcił pokrętło w myszce, kilkukrotnie obrócił podglądowy widok, a gdy mignął mu przed oczami idealny obraz, powiększył go jeszcze bardziej.  Na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmieszek. Spojrzał na zegarek, odczytując z niego idealnie 02:29. Przetarł lekko oczy, następnie robiąc zdjęcie ekranu i wydruk. Już widział minę swojego wykładowcy oglądającego to zdjęcie. Pobrał nieco odpowiedniej dawki witamin oraz innych składników odżywczych, które pipetą wstrzyknął do kotła. Pochylił się nad naczyniem z nieodgadnioną miną.  – I co teraz? Hmm? Jak mam cię nazwać? Mała.. nie mam pomysłu. Ale na to mamy jeszcze dużo czasu, prawda? Świat zwariował.. A to wypadki przy elektrowniach, to podejrzane chmury, teraz kolejne przepowiednie Clay'a sprawdzają się i to wszystko ma jeden wspólny mianownik. Geny. Geny, maleńka. A skoro już znamy twoją tożsamość.. będziemy chronić jak tylko to możliwe. Zobaczysz, jeszcze wszystko wyjdzie na prostą. Czyli za kolejne 100 lat. Głupota ludzka jednak nie zna granic – zaśmiał się pod nosem. – A jutro pieszczenie wszystkich dzieciaków siostry, po kolei. Ciocia Olivia i jej dzieci, twoi kuzyni. Za parę lat jak podrośniesz, dogadasz się z tą trójką urwisów. Jakoś to będzie, Mell? Bell? Mamy już Isabellę. Nell? No nic, zobaczymy. A teraz kochanie idę spać, dobranoc, dojrzewaj i widzimy się jutro.

Zgasił wszystkie lampy oprócz tej przy stanowisku, upewnił, iż wszystko jest na swoim miejscu i wspiął schodami na górę, uprzednio zabezpieczając wszystkie możliwe zamki oraz kody. Wszedł do swojej sypialni, a gdy już pakował się pod kołdrę z zamiarem zaśnięcia, irytujący dźwięk telefonu wytrącił go z równowagi. Warknął gardłowo i już przygotowywał do powiedzenia albo dobranoc rozmówcy, albo odrzucenia połączenia, jednak numer dzwoniący do niego o tej porze wymagał natychmiastowego odbioru. Ten konkrety numer dzwonił o takich godzinach tylko wtedy, gdy działo się coś naprawdę poważnego. Przeciągnął zieloną słuchawkę do góry i szybkim ruchem przyłożył sprzęt do ucha. Dźwięk, jaki się z niego wydobył zadziwił go jeszcze bardziej:

– Tak słucham? – zapytał w słuchawkę telefonu, na co odpowiedziało mu ciche zakwilenie. – Co się stało? – ponownie zadał pytanie, zaczynając denerwować. – Halo..  

– Harry.. Ja… – głośno łapała powietrze. – Zrobiłam wszystko źle. Wszystko się psuje..

– Greta, przejdź do rzeczy. O co chodzi? – dodał zaniepokojonym głosem.

– Jestem w szpitalu i…. I…. Poroniłam.. – Kwilenie przeobraziło się w wycie. Nogi Martis'a odmówiły posłuszeństwa. Cofnął się o kilka kroków do tyłu, opadając na łóżko. – Greta, kiedy, z kim?

– Nie wiem z kim…! – Ponownie złapała powietrze. – Byłam w ciąży…

– Byłaś w ciąży, ale z kim? – Rozejrzał się po pokoju, próbując zebrać myśli.  

– Nie mam pojęcia z kim, Harry. Jeszcze nigdy nie byłam w ciąży z nikim. Nigdy się takie coś nie zdarzyło! – Niemal piszczała w telefon.

– Myśl Greta, myśl i jeszcze raz myśl. Mówiłaś, że ja byłem ostatni, to niemożliwe. Ostatni raz widzieliśmy się dwa tygodnie przed przyjęciem projektu i nawet do niczego nie doszło. Już dawno miałabyś objawy, a ciąża byłaby widoczna. A poza tym, zawsze, ale to zawsze byliśmy zabezpieczeni. Nie chciałaś dziecka, dlatego uszanowałem twoją decyzję. A oprócz tego, po kilku schadzkach zaprzestaliśmy z wyczynianiem czegokolwiek. – Kwilenie ponownie zmieniło się w raptowne nabieranie powietrza do płuc świadczyło o płaczu. – Ret, uspokój się, to nic nie da. – To nie ty byłeś w ciąży, więc nie wiesz co czuję..! – Westchnął tylko.

– Nie wiem, masz rację. Mimo to spokojnie. Już po wszystkim.. Wiedziałaś o ciąży?

– Nie.  

– Ciekawy przypadek. Co zrobiłaś? Piłaś? Paliłaś? Krzyczałaś i denerwowałaś… mamy odpowiedź.

– Musiałam nie wiedzieć? Dlaczego akurat ja? – Jej głos był pełen rozpaczy, jednakże przestała płakać. Być może nie miała już na to siły.  

– Widocznie tak miało być… Współczuję ci. Dostałaś zwolnienie?

– Ta, mam się pozbierać w ciągu trzech dni w szpitalu. Pobierają DNA dziecka i ustalają kto był ojcem. Następnie skierują nas na badania dlaczego i doprowadzą do kolejnego zapłodnienia. Co za świat.. – westchnęła. – Odnowa populacji, moja droga. Reforma światowa nakazuje każdej kobiecie ciąże co najmniej 3 razy, poza tym doprowadzenie do dwóch dziewczynek i jednego chłopca, tak dla równowagi. Nie możesz? No to kuracja. Ewentualnie samemu w probówkach.  

– Idzie ci ten projekt w ogóle? Czy nie? – Martis poprawił się na łóżku, wyżej wsuwając na mebel.  

– Idzie, znakomicie. Znam już płeć dziecka.  

– I?

– I dobranoc.

– Dobranoc..? – Rozłączył się, odkładając telefon na szafkę nocną. Przekręcił na bok i zatopił w przemyśleniach. Rozmowa właśnie przeprowadzona z kobietą wydała mu się zbyt.. normalna. Współczuł Grecie, to było nie do podważenia, sam nie zniósłby gdyby stracił dziecko, a jednak wciąż trzymał dystans. Była dla lekarza obecnie koleżanką z pracy, do kochanki było jej daleko, a co dopiero przyjaciółki. Przyrzekł sobie aby więcej nie popełnić tego samego błędu, jednak kiedy zadawał sobie pytanie czy żałował tego wszystkiego, odpowiedzią było zawsze stanowcze nie. Pomógł złotookiej wyjść z choroby, później nieoficjalnie dla wszystkich byli parą, aż do pierwszej zdrady. Było to jedyne czego mógł żałować i zastanawiać gdzie popełnił błąd. Nikt nie jest bez winy, taka prawda.

***

Zanim jeszcze zapukał do drzwi rodzinnego domu słychać było wesołe piski dzieci. Uśmiechnął się lekko wchodząc do przedsionka, gdzie przy rozwiązywaniu sznurowadeł butów małe ciałka zawisły na nim. Luna wdrapała się Harry'emu na plecy, Elvira zawiesiła na szyi i przy okazji nakrzyczała do ucha, a mały Andrew uczepił długiej nogi. Z takim oto pakunkiem wszedł do małej, ale przestronnej kuchni. Podszedł do matki, ucałował kobietę w oba już lekko pomarszczone i złote policzki, następnie do ojca i uważając na dzieci ścisnął go mocno.  

Włosy pani Martis przyprószone były już do połowy siwizną, na ciemnobrązowych, falowanych pasmach widocznych było sporo srebrnych nici, pod jasnozielonymi oczami rozciągała się cienka pajęczynka zmarszczek, a nad ustami w momencie ściągania ich, pojawiały się proste zagniecenia. Częściej je jednak rozciągała w życzliwym i szczerym uśmiechu, dzięki czemu nie były widoczne. Pan Martis byłby już w całości siwy, nie licząc gdzieniegdzie kruczoczarnych włosów. Piwne oczy zauważały wszystko, mając najczęściej pozytywne spojrzenie na świat, w przeciwieństwie do swojej żony nie mówił wiele, kiedy nie musiał. Słowa zastępował lekki uśmiech malujący się na pełnych ustach. Średniego wzrostu mężczyzna pochylił się, żeby podnieść małego, dwuletniego syna i jednocześnie odkleić go od nogi wujaszka. Uścisnął uprzejmie rękę Martis'a w geście powitania. Ten podszedł do siostry, mającej prawie identyczne rysy twarzy co ich matka, posiadająca zaokrągloną w okolicach szczęki buzię. Uściskał starszą od siebie o trzy lata piwnooką kobietę. Olivia zaśmiała się jednocześnie ściągając z szyi brata Elvirę.

– Znowu zamęczycie wujka. – Jonathan posadził malucha na krześle.

– Nathan, weźmiesz talerze? Harry, kotlety. Luna…  

– Babcia a mogę tej sałatki? – Ciemnooka Elvira stanęła na palcach przy starszej kobiecie.

– Kochanie, cały obiadek trzeba zjeść, zaraz dziadzia da ci sztućce i porozkładasz, dobrze? Podzielisz się z Luną. H… O jesteś.  

– Wezmę kaszę, mamo. Usiądziesz przy stole? – Wyminął starszą kobietę, biorąc duże naczynie.

Domek, w którym się wychowywał nie był duży, liczył dwa pokoje na piętrze, kuchnię przechodzącą w salon i łazienkę znajdujące się na parterze. Odwrócił się w stronę dużego i tak na to pomieszczenie stołu, gdzie postawił miskę. Stanął przy swoim stałym miejscu, czyli u szczytu drugiego końca stołu, skinął wszystkim głową, a dopiero po powiedzeniu sobie ze wszystkimi smacznego usiadł tuż obok ojca i siostry.

– Co nowego, mój chłopcze? Jak idą prace nad tym projektem? – Pan Martis pokroił w drobne części mięso na zielonym talerzu, po czym przeniósł wzrok na młodsze dziecko.

– Stevens, oglądaliśmy telewizję i mówił ten cały Smith o postępach. Ale opowiadaj Harry – ponagliła syna do odpowiedzi. Młody mężczyzna nabrał na widelec trochę kaszy i obdarzając rodziców przyjaznym uśmiechem, wyjął z kieszeni małą rolkę kolorowych zdjęć. – Pokaż, co tam masz.. – Przejęła zdjęcia, jednocześnie je rozkładając.  – Piętnasty tydzień, znam już płeć, dziecko rozwija się prawidłowo, ma już 9 centymetrów i 8 milimetrów – opowiedział. Ojciec tylko obdarzył go lekkim uśmiechem uznania, po chwili odwrócił głowę i zaczął przyglądać zdjęciu. Podniósł obie brwi i zaśmiał lekko. – Tak, tato, nasza rodzina powiększy się o jeszcze jedną członkinię.

– Za moich czasów możliwe to było tylko z kobietą, a co dopiero 100 lat temu, a tu proszę. Mój syn przejął projekt jakiegoś wariata i nawet nie obnosi z sukcesami. Nastroszyłbyś czasem piórka, co? Masz już imię? – Myślę. – Starszy piwnioki mężczyzna przyjrzał się dokładniej zdjęciu, żeby zmarszczyć gęste brwi.

– Bardzo nietypowy kształt czaszki. Bardzo… rzadki?

– Nieczęsto występuje. Jego płeć także.  

– Jego w kontekście dziecka. Dobrze, odnowi się populacja. A co z Gretą? – Już chciał odpowiadać typowe dla niego stwierdzenie w tej kwestii, kiedy mała Luna wywaliła cały talerz kaszy na swoje ubranie. – Luna..  

– Ale nie płacz, dziecinko, nic się nie stało – Olivia zapewniła najstarszą córkę, zbierając wszystko na pusty talerz. Nathan siedzący obok córki pomagał żonie pozbierać jedzenie z sukienki pięciolatki. – To co z tą Gretą? – Podała córce chusteczkę. Omotał siostrę znaczącym spojrzeniem. – No tak.  

 – Nie jest zbyt ciekawie. Zadzwoniła do mnie w nocy, rozmawialiśmy chwilę..

– Harry..

– Olivia, nie zgodzę się na to ponownie. Nie kocham jej. Nie rozmyślam w nieskończoność. Co było minęło – zapewnił nabierając na widelec duszone mięso. Olivia przekrzywiła tylko głowę, kiwając ją z wymalowanym na twarzy znam cię.  

– Jonathan, a co nowego w banku? – zapytał pan Martis, nie odrywając wzroku od swojego obiadu.

– Planują nowe dopłaty, za urodzenie dziewczynki 1500 dolarów, za chłopca 1200. Zrobią wszystko żeby tylko rodziło się więcej dzieci.  

– Co pokolenie to głupsze. Zrobią wszystko dla pieniędzy, nawet potrójne bliźniaki są w stanie urodzić, byle dostać pieniądze. Dlatego pamiętaj Harry, nie leć na wygląd, musi być mądra. Twoja Greta byłaby dobrym materiałem na żonę, gdyby nie… – Matka rodzeństwa Martis jak zwykle rozwinęła swoją wypowiedź.  – Nie była dobra skoro tyle rzeczy zrobiła – wciął się Martis senior.

– Z Gretą jest jednoznaczne nie. Wybrała. – Skończył temat kobiety.

– Niestety. Bank ma w ciągu dwóch tygodni przyjąć reformę, albo ją odrzucić – wytłumaczył mąż Olivii.  

– Ciekawa jestem co zrobią. Jak byłam w ciąży z Harry'm też mieli dopłacać, ale tylko na dziewczynki, chłopcy byli im obojętni, a teraz proszę. Jak wszystko się zmienia. Trzydzieści lat zajęło im ustanowienie nowego prawa. – To jeszcze nic pewnego. Rząd ma cichą nadzieję na poprawienie sytuacji w świecie właśnie tak, jak mamusia mówi.

– Nadzieja matką głupich i nadzieja sensem życia – mruknęła pod nosem Olivia, jednocześnie pomagając młodszej córce pokroić zadźgane mięso. – Babcia? – zagadnęła młodsza dziewczynka.

– Co kochanie?

– A wies, ze w skole robiliśmy psedstawienie? – zagadnęła dziewczynka. – I Luna i ja byłyśmy jak księsnicki.  

– Mhmm. Fantastycznie, moje skarby.

– O i jesce lobimy lalulki. I ja zlobiłam dla ciebie, a Luna dla dziadzia. Pokażę ci.  

– Dobrze, ale dopiero po obiadku. Twoja mamusia też kiedyś była księżniczką. Teraz wyrosła na królową.  

– A wujek, a pobawis dzisiaaj? – Harry wychylił się lekko, by móc lepiej widzieć twarz małej siostrzenicy. Podniósł zastanawiająco brew do góry. – Ploseeeeeee.. – Odłożyła narzędzia zbrodni, zwanymi sztućcami i złożyła obie ręce jak do modlitwy.

– A co jeśli jednak moja odpowiedź będzie negatywna? – Uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając po kolei na trójkę dzieciaków.  

– Wujek zawsze tak robi i potem się bawimy! Ta sama mina! – zauważyła Luna, pijąc kompot ze swojej literatki.  

– Miękki jesteś. Zbyt miękki w tej konkretnej dziedzinie – stwierdziła Olivia, nie odwracając wzroku od talerza.

– I jedynej, kochana siostrzyczko. – Puścił oczko w stronę wyglądających prawie identycznie brzdąców. Wszystkie wzięły ciemne włosy oraz brązowe świecące oczy z taty, jednak co do charakteru… wykapana mamuśka. Jonathan był mężczyzną spokojnym, świetnie dogadywał się z ojcem małżonki, przy czym żył również w zgodzie z mamką partnerki.  

– A właśnie, pokaż tego swojego malucha. – Wyciągnęła dłoń w stronę brata.  

– Nie wiem czy zauważysz..

– Powiem wprost, Olivia, Harry doczeka się potomka w postaci córki. – Przyjrzała się dokładniej zdjęciu. Przejechała palcem po charakterystycznym papierze, lekko uśmiechając.

– Tu? – Spojrzała do góry na Harry'ego, wskazując ciemniejsze miejsce na zdjęciu.

– Dokładnie. Wiecie co dzieciaki, dzisiaj chyba zostaniemy w domku. Pogoda jest taka sobie i pozostawia wiele do życzenia.

– NIEEEEEEEE..  

– Tak. Co wy, chcecie żeby wujek się wykończył?  

– Mamo, bo ja z Lirą zapomniałam ci powiedzieć.. – zaczęła starsza.  

– Że my mamy jutlo bal.. – Olivia westchnęła tylko siląc się na spokój.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Magdolino14, mam wrażenie, że zamieściłaś nie opowiadanie a część powieści. Byłoby uprzejmie z Twojej strony, gdybyś zmieniła oznaczenie na FRAGMENT.

Ani tak długie teksty, ani fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiązku ich czytać. Nie twierdzę, że nikt się nie skusi na lekturę Twojego dzieła, ale raczej nie spodziewaj się wielu czytelników – na tym portalu prezentujemy opowiadania nie powieści.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@magdolina14 popieram @regulatorzy – to fajnie, że zechciałaś opublikować swój tekst, ale lepiej zacząć od czegoś ciut krótszego niż powieść, dać się poznać czytelnikom, choć oczywiście nie wykluczam, że komuś się zechce rzeczywiście przedzierać przez te sto tysięcy znaków i czekać na kolejne ćwierć miliona, czy ile tam jeszcze masz.

Początek jest w moim odczuciu słaby i nie zachęca do dalszej lektury.

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Cześć magdolina14,

 

Bardzo dużo kuleczek, pipet, plemników i mikroskopów, a jednocześnie tak mało treści. 

Potarł zmęczone ciężką pracą piwne oczy, a następnie opuścił gabinet. Wchodząc do łazienki przeczesał dłonią ciemne włosy i odkręcił kurek odpowiadający za ciepłą wodę w wannie. Opuścił wyłożone niebiesko-białymi kafelkami pomieszczenie, wzdychając cicho, gdy usłyszał znajomy, w niektórych momentach irytujący dźwięk telefonu:

Potarł oczy, wyszedł z gabinetu. Odkręcił ciepłą wodę w wannie. Zadzwonił telefon, więc wyszedł z łazienki.

 

Takich scen jest więcej. Nie niosą niestety żadnej wartości dla tekstu, nabijają Ci liczbę znaków, ale puste znaki potęgują znużenie podczas czytania, o czym pisał @Jim. 

 

Dorzucam propozycje byś przeczytała tekst raz jeszcze, zadając sobie pytanie do każdego zdania : czy wnosi coś do tekstu?

 

Mi akurat Instytut Kinga kompletnie się nie podobał, więc może dlatego jestem krytyczny względem Twojego tekstu?

@Jim, @lenti, dziękuję za wyrażenie opinii i wskazówki, na pewno poprawię.

Nowa Fantastyka