
Pierwotnie tekst był częścią czegoś większego, ale teraz będzie mu lepiej pchać taczkę w takiej formie.
Pierwotnie tekst był częścią czegoś większego, ale teraz będzie mu lepiej pchać taczkę w takiej formie.
A co gdybym zaczął z prawej? – zastanawiał się. Wcześniej nie zwracałem na to nawet uwagi, no bo… co to za różnica. Ale teraz, po tym wszystkim, co szkodzi spróbować?
Ostrożnie postawił stopę, chwilę odczekał dla pewności dopełnienia przesądnego rytuału, po czym wstał. Drugą nogę wciąż trzymał w zapasie w miejscu rozpierdolonego barłogu posłania, czyli konkretnie na zwykłej, przepoconej sofie.
– Jestem gotowy – oznajmił trzymając obydwie nogi na ziemi.
Nie specjalnie uważał, że coś się zmieni, z pewnością miał taką nadzieję, w zakamarkach jego nędznej powłoki tliła się, być może, jeszcze żywa wiara, ale nie okazywał jej nad wyraz wylewnie, zamiast tego wolał odpukać dla świętego spokoju w niemalowane drewno. Dlatego też niespecjalnie odczuwał potrzebę robienia czegokolwiek na siłę czy hura, po prostu czekał i patrzył co się stanie; patrzył i czekał, podobnie jak świnia w niewiarygodnie momentowym momencie przed dostaniem młotkiem w łeb. Nasłuchiwał grzmotu, który nie nastąpił, ale w tym wypadku to nawet lepiej. Wzruszył ramionami i dodał pewnie:
– To będzie dobry dzień.
Podciągnął roletę zakrywającą okno. Słońce już dawno wstało, jednak jego blask nadal drażnił oczy przywykłe do innej intensywności światła.
– Piękny dzień na śmierć – powiedział całkiem optymistycznie, wpuszczając do pomieszczenia nieco spalinowego powietrza.
Drapiący gaz, który ugrzązł w gardle jak sztylet ostrokanciastej muszli ostrygi, przypomniał mu czasy beztroskiego dzieciństwa. No, prawie się wzruszył. To dlatego, że miał to już wszystko w poetyckiej, dalekiej piździe, czy też w pretensjonalnym horyzoncie utraconych zdarzeń.
Za to nie mógł powstrzymać napadu spazmatycznego, alergicznego kaszlu. Jego reakcja była dość raptowna, a przecież każdy oddycha takim samym miejskim dymem i, o dziwo, żyje. Ale on… szkoda gadać. Melancholijnie wysmarkał się w mankiet krótkiej koszuli – tak jakby spadziowy glut z nosa płakał rzewnie, tęskniąc za utraconym domem.
Teatralnie – wszak niekiedy trudno na pierwszy rzut oka rozpoznać kiepską literaturę eksperymentalną – zamknął okno.
Zasiadł przed telewizorem. Ongiś – całkiem fantastyczne słowo – ten kineskopowy odbiornik, stojący w najbardziej reprezentacyjnym miejscu w mieszkaniu sprawiał przyjemność. Wystarczyło być zwykłym optymistą potrafiącym obsługiwać pilot. Tak, w życiu bywa taki czas, gdy wszystko idzie jak z płatka, gdy czujemy się tak lekko i zwiewnie, że możemy z wiatrem unosić się ku koronie Słońca. Pochwyciwszy wolant przełączamy z jednego kanału na drugi na pohybel ziemskiej ciężkości. Dostrzegamy walory płynące z kiepskich rzeczy, jak z filmu, który zamiast rozczarować – śmieszy, w szczególności gdy efekty specjalne tworzono w oparciu o algorytm działania cepa. Z programu publicystycznego, który zamiast nerwowego szczękościsku – usypia, w szczególności gdy prowadzący ma w zwyczaju ani razu nie rzucić mięsem. Warte tyle co nic pozostają kiepskie wiadomości. Co nas obchodzi drożejąca ropa, gdy rower stoi nieużywany, korupcja świń przy korycie, gdy nigdy nie oddaliśmy wyborczego głosu albo zjawiskowa trąba powietrzna siejącą spustoszenie, gdy to spustoszenie dzieje się w ościennym miejscu.
Onegdaj – jeszcze bardziej fantastyczne słowo – wiódł żywot szczęśliwego durnia. Obecnie, wciąż pozostaje durniem, lecz z zasadniczą różnicą: brakującym ogniwem w wątrobie, sercu i pierdolonym półmózgu. Radość płynąca z odczuwania przyjemności umarła w nim bezpowrotnie. Na ekran nawet nie spojrzał, zakrył twarz dłońmi i czekał jak świnia…
I grzmot nastąpił. Wstał – spokojnie acz zdecydowanie. Jednym sprawnym posunięciem ręki sprawił, że stolik kawowy opustoszał. Znana wszystkim prawda głosi, że śmieci nigdy nie powstają z niczego i nie giną bez śladu, a jedynie przekształcają swoją formę – tutaj – z blatowej na podłogową. Dobrze, tam będzie im znacznie lepiej, mógł w tym czasie jeszcze zasugerować, lecz tego nie uczynił, obserwował za to pochód aluminiowej puszki toczącej się po krzywiźnie (tej) ziemi, zatrzymującej się dopiero na pobliskiej (tamtej) ścianie. Po równi pochyłej… i koniec – tak też mógł stwierdzić, lecz wzruszył tylko ramionami. Nie zwlekał ani jednej chwili dłużej, niezwłocznie poczynił następne kroki przekraczając kolejne progi mieszkania. Gdy znalazł niezbędne elementy układanki, wrócił ma sofę. Chciał mieć absolutnie wszystko pod kontrolą, całkowicie wszystko na wyciągnięcie ręki, dlatego istotnie przysunął krawędź blatu, tak blisko, że naciskała na uda. Po jego lewicy leżał nóż kuchenny – zwykły, idealny do obierania kartofli, po prawicy – nóż introligatorski, idealny do krojenia skóry, a na środku… natomiast tam, znalazło się miejsce na smukłe ostrze brzytwy osadzone w rękojeści z elforynu. Gdyby jakiś rekwizyt okazał się trefny, wnet można było skorzystać z dwóch pozostałych kół ratunkowych.
Przystawił kartoflak do żył.
Jego oczom ukazał się las, tyle że nóg, czarnych nóg osadzonych na czarnych, wypolerowanych pantoflach. Zobaczył czerń jakiej nigdy wcześniej nie widział, czerń osadzoną na gustownych garniturach, a także na gustownych garsonkach i wszystkich pozostałych częściach garderoby. Ogólnie zaś wszędzie widział czerń, a jej pogrążony w żalu odcień spowijał marszowy rytm pochodu, kładąc się cieniem również na twarzach, posępnych twarzach szwadronu śmierci. Ów obraz zdawał się przypominać tabor kolejowy – ciągnął się w nieskończoność, z tą różnicą, że momentami gubił swe odbicie w rzeczywistości…
W długich, momentami w monumentalnie długich chwilach, wiódł oczami za czarnymi postaciami, które miarowo – jak jedna, zwarta, nieustępliwa pięść stopy – kroczyły przez plac salonu. Siła ich była nad wyraz przytłaczająca, może nawet całkiem mrożąca, odbierająca mowę albo zapierająca dech, a ponieważ szli potwornie ślimaczym tempem można było bez problemu znaleźć czas, aby podziwiać każdy szczegół lub zanudzić się na śmierć.
I znów ujrzał bliskich, tych których spodziewał się zobaczyć, jak Jima, Ediego, Billa, Robina, Rowana, Johna i tych co do których nie do końca był pewien, że powinien zobaczyć. W tym przypadku dziadek Zygmunt zadziwiał najbardziej, bynajmniej nie dlatego, że umarł dwadzieścia lat temu, ale tym, że przemieszczał się o własnych nogach. Ot, całkiem niezwykła niespodzianka. jako że z rodzinnych opowiadań często przytaczana jest ta jedna anegdota, w której dziadek Zygmunt odnajduje skarb z rzekomej Bursztynowej Komnaty, a później okazuje się, że nie był to skarb, a niewybuch, i nie z zaginionej komnaty tylko dobrze znanej armaty przeciwpancernej.
I dalej szli pozostali, co druga posępna postać miała znicz, co czwarta kwiaty, co dwudziesta wieniec z inskrypcją na szarfie. Po przechyleniu głowy w odpowiednią stronę i po wczytaniu się w zdania, które charakteryzował patetyczny motyw przewodni zdecydował się jednak odłożyć nóż na stół.
Przystawił nóż introligatorski do żył.
Jego oczom ukazał się las rąk i światło. Nieznane ręce niosły jego zwiotczałe ciało wprost na główną matę. A światło reflektorów, zamiast rozjaśnić atmosferę panującego półmroku – a zwłaszcza rozproszyć mrok z tysięcy rozwrzeszczanych twarzy – celowo skupiało uwagę na tej jednej postaci, przyodzianej w kuse body na ramiączkach. Mężczyzna nie okazywał wstydu ani zażenowania, przeciwnie, z dumą prężył bicepsy i tricepsy, następnie nie omieszkał prawie rozsadzić klatki piersiowej, eksponując okazały tors. A trybuny tylko szalały z zachwytu, z podziwu i kipiały też z agresji, zagrzewając swojego ulubieńca w mało wyrafinowanych, ale za to w dantejskich słowach.
Rany Boskie! Poprzez aklamację, jak jedna, zwarta, jednogłośna struna głosowa, uparli się, aby Rozpruwacz wypatroszył przyszłego denata w sposób pozbawiony najmniejszego skrupułu.
Z każdym kolejnym okrzykiem, charakterystyczne, jednostajne „umc, umc” wydobywające się z głośników malało (choć na Podlasiu mówi się malaszczało), aż w końcu zmalaszczało do tego stopnia, że można było odetchnąć z ulgą. To był też sygnał dla Rozpruwacza, aby aksamitnym, kocim ruchem wystąpić na środek oktagonu, odebrać od konferansjera mikrofon, otworzyć w lateksowej masce suwak w miejscu, gdzie zazwyczaj mieszczą się usta i kontynuować show:
– Czy, jesteście głodni?
– Tak!
– Czy, jesteście makabrycznie głodni?
– Taak!
– A, może… jesteście jaroszami!?
– Nie! Niee! Nieee!
– Doskonale. Więc chcecie smażyć na smalcu…
– Chcemy!!!
– …dusić w oleju z wielokrotnego tłoczenia…
– Chcemy!!!
– …aż skórka – oblizał się – będzie delikatnie chrupiąca?
– Mie-lo-ny! Mie-lo-ny! Mie-lo-ny!
– Dawać go tu!
– Jeszcze nie. Panie Rozpruwacz – przecząco pokręcił głową konferansjer, który nie mógł inaczej zareagować, albowiem według harmonogramu teraz miała nastąpić krótka przerwa przewidziana dla sponsora.
Tymczasem miał jeszcze chwilę dla siebie i wykorzystał ją w sposób najbardziej optymalny. Trochę przy tym marudził, jakby nie zdając sobie sprawy z wagi własnoręczne wyrażonej zgody, wymaganej w umowach prawnych. Ostatecznie jednak podpisał cały plik dokumentów, w tym kontrakt na zostanie (pośmiertną) twarzą zakładu pogrzebowego „Jutrzenka” oraz oświadczenie woli w myśl którego przekazywał swój mózg zespołowi szalonych naukowców zrzeszonych w Instytucie Krioniki I Kognitywistyki Uniwersytetu w Sochaczewie, filia w Berlinie.
Na pytanie organizatora imprezy czy przyjmie błogosławieństwo ringowego kapelana trochę się zawahał. „Czy przyjmę błogosławieństwo?” – zwrócił się z zapytaniem do sekundantów, którzy przytrzymywali go, aby ten nie fatygował się męczącym staniem, a przede wszystkim żeby oszczędzał energię przed główną atrakcją wieczoru.
– Ja bym przyjął
– Ja też
– I ja
– A ja, myślę, że to nie ma zna…
– Przymknij się! – ryknął zajadle mężczyzna, wyglądający dosłownie jak każdy emerytowany dresiarz z roszczeniowym, niepohamowanym temperamentem. – Zostało jakieś trzydzieści sekund. Skup się! I dawać go tu!
– Trenerze… Ojcze…
– Mój synu…
– O, Boże…!
– Jeszcze nie, ale wkrótce…
– Nie! Nie o to chodzi… Proboszcz tutaj?!
– Niezbadane są wyroki Pana…
– To znaczy!?
– Modernizujemy się, chłopcze.
– I, co się stanie teraz z parafią?
– Będzie… inaczej. Witraże fotowoltaiczne, podgrzewane klęczniki, a to dopiero początek, dzięki oprzyrządowaniu optyczno-elektronicznemu – jako pierwsi – rozszerzymy rzeczywistość.
– No tak. A to, co to jest?
– Spokojnie. To święcona wazelina.
– Dziesięć sekund…
– Chłopcze, zostało niewiele czasu. Czy pragniesz pojednać się z Bogiem?
– Chyba. Owszem…
– Wyznaj zatem grzechy.
– Ale… ale oni będą się śmiać!
– No, cóż. W obecnej sytuacji – westchnął – nie masz wyboru.
– I czasu też już nie ma – zauważył konferansjer, który stał tuż obok, zaraz przy głównych schodkach prowadzących na ring.
Światło nieoczekiwanie zgasło, tak jakby zabrakło prądu, jednakże był to tylko skrupulatnie zaplanowany zabieg reżysera spektaklu, potem nastąpił gong.
– Panowie! To nasz sygnał. Ruchy!
Wtedy hala znów rozpromieniła się, podobnie z resztą, jak publiczność, która zawyła przeciągle.
– …mocniej go! Zaraz się wyrwie – Prowadzili go, pod górę, w pięciu mężczyzn, a jednak nie bez wysiłku.
– Nie wygłupiaj się!
Nie wygłupiał się, po prostu zapierał każdą częścią swojego ciała, jednakże dopiero przy wejściu do stalowej klatki jego opór zyskał na efektywności przerastając wszelkie oczekiwania organizatora. Ten, zdaje się, że nie przewidział jednego – desperacji człowieka witruwiańskiego wpisanego w prostokąt otworu drzwiowego.
– Posłuchaj mnie. To jest ten dzień, to jest ta chwila…
– Upragniona chwila.
– Zgadzam się.
– Ja też
– A ja dodam, że jedyna i niepowtarzalna
– I zjawiskowa.
– Właśnie. Dlatego spójrz mi w oczy i powiedz: „jestem samobójcą”
Nie słuchał, nienaturalnie wykręcił głowę odrzucając ją do tyłu, może nawet tak jakby nie posiadał większości kręgów szyjnych.
W tłumie dostrzegł jedyną przychylną postać, to ich spojrzenia spotkały się.
– Nie opuściłem Cię!
– Ojcze?!
– Powiedz tylko, czy żałujesz!?
Czy żałuję? – pytał samego siebie.
– Jak jasna dupa słonia!!!
Wpakowali go do środka, nadając prędkość wcale nie równą sile kopniaka z rozpędu, lecz raczej czemuś, co można nazwać niewłaściwym potraktowaniem kinetyki – jako rozpędzonego sposobu przypieprzenia butem w dupę.
Poleciał wprost w objęcia Rzeźnika z Kentucky, mistrza wagi hiper ciężkiej, posiadającego bilans stu czterdziestu dziewięciu walk zakończonych nienaturalnym zgonem przeciwnika. Ekspertyzy niezależnych lekarzy medycyny sądowej, które wnosił zamiast pasa mistrzowskiego, raczej potwierdzały fakt, że nie tylko był wyjątkowym zwyrodnialcem, ale również wyjątkowo paskudnym czubkiem. Ten fakt, jak i inne, ale głownie ten, tak go przeraziły, że… nie miał wyboru. Zniesmaczony odłożył nóż introligatorski na stół.
Przyłożył zatem brzytwę do żył.
I, ujrzał pionowy słup jaśniejącego światła…
Exedunderze, niemal dwanaście i pół tysiąca znaków to już nie szort. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.
Na tym portalu szorty kończą się na dziesięciu tysiącach znaków.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć exedunder !!! !
W sumie to nie wiem co mam myśleć o tym tekście. Z jednej strony nie wiedziałem kompletnie o co chodzi ale na końcu się trochę wyjaśniło. Ale to nie jest coś podobnego do np. Agaty Christie bo nie miałem wielkiej satysfakcji czytając i nie wiedząc nic. Z drugiej strony podziwiam jak ludzie piszą wuzgaryzmy bo ja się boję je pisać. A przecież tak naprawdę mocne scenki są najlepsze. Widzę, że na pewno jesteś inteligentny i żałuję, że nie zrozumiałem sensu wielu rzeczy. Cóż to chyba mój problem. Nie mogę bardzo krytykować bo musiałbym krytykować Lema.
Ogólnie nie najgorszy tekst. Końcówka całkiem fajna i mocna.
Pozdrawiam!!!
Jestem niepełnosprawny...
Cześć,
Exedunder chętnie poznam Twoją interpretacje tekstu. Jako czytelnik potrafię zrozumieć te szalone, różne wizje, lecz jestem pewny, że ukrytego smaku, tego mięsa które nam tu wrzuciłeś na ruszt jest znacznie więcej.
Pozdrawiam
cześć, cześć,
miło mi, dawidiq150
Na swoją obronę powiem, że pisałem to "cudo" w nienajlepszym stanie psychiatrycznym…
A jedno zdanie u Lema, potrafię czytać pół godziny, po to tylko, aby rzucić w kąt wzrok, a potem przejść do następnego zdania i do następnego kąta
cześć, joł
kłaniam się w pas jak łysy samuraj, lenti
Bo… tak wygląda tekst, który jeszcze żyje, ale ma potrzebę wyrażenia własnej autodestrukcji. Fajnie byłoby gdyby się podobał, ale nie musi, Ma bić obuchem i skonać, a jego chaotyczna agonia powinna stać się preludium do parafilozoficznych rozważań na temat sensu, czegokolwiek chcesz – samotności, cierpienia, świadomości cierpienia, egzystencjalnej beznadziei i jeszcze parę kartofli by się znalazło.
Bije obuchem i kona (koń i jego jeździec) i jego chaotyczna agonia przechodzi w zmartwychwstanie beznadziejnie poszarpanej pieśni bifurkacyjnej (na fali deterministycznego chaosu) ku chwale drugiego prawa termodynamiki, by powtórzyć się w nieustannie kolapsującej (ale nie mogącej skolapsować) fali faili i innych fakapów, autodestrukcyjnych aż do tego stopnia, że poza wszelki margines błędu, w łożu złotym albo pod mostem, niesie dzień piękny nowy dzień, jak w tej piosence ulotnej pod spodem:
https://www.youtube.com/watch?v=OevajofWO-A
Ubawiłem się przednio tą jazdą bez trzymanki – owszem łypnął na mnie jakiś błąd gramatyczny jeden czy drugi, ale nie miałem czasu się zatrzymywać, jak kochana @regulatorzy ponownie przyjdzie (błogosławione niech będzie jej imię) by sądzić żywych i umarłych imiesłowy i przecinki – to pewnie wyłapie.
Oczywiście niektóre rzeczy mi zgrzytały:
Wpakowano go do środka, nadając prędkości początkowej równej sile kopniaka z rozpędu.
…jak to powyższe – bo maruda i prędkość nie może się równać sile – ale z tym mniejsza, bo…
…bo cóż to jest? Przede wszystkim świetna zabawa słowem, znaczeniem, odniesieniem, kulturą.
Tyle złamanych powiedzeń, tyle przekręconych cytatów – dawno nie widziałem – mocno bije tak międzytekstowość tego tekstu. Niektóre są dość oczywiste jak ten człowiek witruwiański, inne zakryte gdzieś głębiej, pytanie, czy autor wplótł je świadomie, czy nieświadomie plotąc co ślina na język przyniesie i genialność powyższego utworu przyszła ukradkiem, mimochodem, jak nieskończonej liczbie małp wszystkie dzieła Szekspira?
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Hej, Jim
Po pierwsze: to już jest dobry dzień!
A tak w ogóle to Brrr! Powiedział bym coś mądrego, ale jak zwykle wyszło by w szczegółach, że bredzę kocopoły.
A potem:
Z tym Szekspirem, to pędzie problem, bo nie znam języka Szekspira. Ale Dej mi amelinium, a ze wszechśmiota złomu uczynię Dżambodzeta nielota. Daj mi nieskończoność, a lewą nogą obutą w but zawiążę krawat na uchu Van Gogha.
A tamto mogę zmienić na:
Wpakowali go do środka, nadając prędkość wcale nie równą sile kopniaka z rozpędu, lecz raczej czemuś, co można nazwać niewłaściwym potraktowaniem kinetyki – jako rozpędzonego sposobu przypieprzenia butem w dupę.
Wyjątkowo nisko się kłaniam. Dzięki.
Banzaj!
Okropne. Złe, ale dobre. Chciałem zgłaszać jakieś uwagi, ale uznałem, że to raczej zamierzone.
Ostatecznie jednak podpisał cały plik dokumentów, w tym kontrakt na zostanie (pośmiertną) twarzą zakładu pogrzebowego „Jutrzenka” oraz oświadczenie woli w myśl którego przekazywał swój mózg zespołowi szalonych naukowców
Jesteś prawnikiem?
teksty publikuję również na www.zygisonar.com
Hej,
A skąd. A uwagi przyjmuje z chęcią, ponieważ dopiero zbieram doświadczenie pisarsko… (że tak zażartuje)
Cóż, przykro mi to pisać, ale „Zaprzepaszczony” zupełnie nie przypadł mi do gustu. Opisy zachowań/ wyobrażeń zdesperowanego osobnika nie są w stanie nijak mnie zająć, zwłaszcza że wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Mam wrażenie, Exedunderze, że może zainteresować Cię ten wątek: Betuj bliźniego swego jak siebie samego
– A co gdybym zaczął z prawej? – zastanawiał się. – Wcześniej nie zwracałem na to nawet uwagi, no bo… co to za różnica. Ale teraz, po tym wszystkim, co szkodzi spróbować? → Zastanowił się, czyli pomyślał, więc powinieneś to zapisać jak myślenie, nie dialog. Półpauzy przed myśleniem są zbędne. Proponuję:
A co gdybym zaczął z prawej? – zastanawiał się. Wcześniej nie zwracałem na to nawet uwagi, no bo… co to za różnica. Ale teraz, po tym wszystkim, co szkodzi spróbować?
Tu znajdziesz wskazówki jak można zapisywać myśli bohaterów.
…w miejscu rozpierdolonego barłogu posłania… → Zbędne wulgarne dookreślenie – barłóg jest nieporządny z definicji. Barłóg i posłanie to synonimy – znaczą to samo. Wystarczy jedna spacja między nimi.
– „Jestem gotowy” – oznajmił trzymając obydwie nogi na ziemi. Nie specjalnie uważał, że coś się zmieni… → Skoro oznajmił, to powiedział, więc należy to zapisać jak dialog, więc cudzysłów jest zbędny. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Ten błąd pojawia się także w dalszej części tekstu. Winno być:
– Jestem gotowy – oznajmił trzymając obydwie nogi na ziemi.
Niespecjalnie uważał, że coś się zmieni...
Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.
…podobnie jak świnia w krótkim momencie… → Zbędne dookreślenie – moment jest krótki z definicji.
Słuchał grzmotu, który nie nastąpił… → Skoro grzmot nie nastąpił to nie mógł go słuchać.
Proponuję: Nasłuchiwał grzmotu, który nie nastąpił…
Wzruszył ramionami i dodał pewnie: „to będzie dobry dzień”. → Wzruszył ramionami i dodał pewnie:
– To będzie dobry dzień.
Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu.
…ugrzązł w gardle jak sztylet nieświeżej ostrygi… → Co to jest sztylet nieświeżej ostrygi?
Melancholijnie wysmarkał się o mankiet krótkiej koszuli… → Na czym polega melancholijność smarkania w mankiet koszuli?
…odbiornik, stojący w najbardziej reprezentatywnym miejscu w mieszkaniu… → Pewnie miało być: …odbiornik, stojący w najbardziej reprezentacyjnym miejscu w mieszkaniu…
Sprawdź znaczenie słów reprezentatywny i reprezentacyjny.
…korupcja świń u korycie… → Pewnie miało być: …korupcja świń u koryta… Lub: …korupcja świń przy korycie...
…albo zjawiskowa trąba powietrzna. siejącą spustoszenie… → Czemu służy kropka w środku zdania?
…ościennym miejscu. → Wystarczy jedna spacja.
…w wątrobie, sercu i pierdolonym pół-mózgu. → …w wątrobie, sercu i pierdolonym półmózgu.
Nie zwlekał ani jednej chwili dłużej. niezwłocznie poczynił… → Postawiwszy kropkę, następne zdanie rozpoczynamy wielką literą. No, chyba że zamiast kropki miał być przecinek.
Gdy znalazł niezbędne elementy układanki wrócił ma sofę. → Gdy znalazł niezbędne elementy układanki, wrócił na sofę.
…smukłe ostrze brzytwy osadzone na rękojeści z elforynu. –> …smukłe ostrze brzytwy, osadzone w rękojeści z elforynu.
Gdyby jakiś rekwizyt okazał się trefny… → Gdyby któryś rekwizyt okazał się trefny…
…nóg osadzonych na czarnych polerowanych pantoflach. → …nóg, osadzonych w czarnych wypolerowanych pantoflach.
…jak jedna, zwarta, nieustępliwa pięść stopy… → Co to jest pięść stopy?
…jak Jima, Edie’ego, Billa… → …jak Jima, Ediego, Billa…
…że przemieszczał się o własnych nogach. → …że przemieszczał się na własnych nogach. Lub: …że przemieszczał się o własnych siłach.
…co dwudziesta wieniec z inskrypcją na szarfie. → …co dwudziesta wieniec z napisem na szarfie.
Obawiam się, że na szarfach wieńców nie było inskrypcji.
…postaci, przyodzianej w kuse, jednoczęściowe body na ramiączkach. → Zbędne dookreślenie. Body jest jednoczęściowe z definicji.
…zagrzewając swojego ulubieńca w mało wyrafinowanych, ale za to w dantejskich słowach. → Co to są dantejskie słowa?
Istnieje zwrot „dantejskie sceny” i jest to związek frazeologiczny czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do aktualnych potrzeb mówiącego/ piszącego.
…jednostajne umc, umc wydobywające się z głośników malało… → Dźwięki mogą cichnąć, ale chyba nie maleć.
–…dusić w oleju z wielokrotnego tłoczenia… → Brak spacji po półpauzie.
– … aż skórka… → Zbędna spacja po wielokropku.
– Nie zbadane są wyroki Pana… → – Niezbadane są wyroki Pana…
–Jak jasna dupa słonia!!! → Brak spacji po półpauzie.
Wpakowano go do środka, nadając prędkości początkowej równej sile kopniaka z rozpędu. → Wpakowano go do środka, nadając prędkość początkową równą sile kopniaka z rozpędu.
…posiadającego bilans 149 walk… → …posiadającego bilans stu czterdziestu dziewięciu walk…
Liczebniki zapisujemy słownie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, regulatorzy
Dziękuję za korektę – a przede wszystkim za poświęcony czas.
Zaprzepaszczony jest wstrząśnięty i niemal ukontentowany drobiazgowością, z jaką wytknięto mu błędy i wielbłądy.
Oczywiście nie wszystkie poprawki mogłem przyjąć. Część z nich naruszała powagę okoliczności powstania utworu, a nawet – rzec by można – dobre imię zmarłego podmiotu lirycznego. Zwłaszcza że niektóre z nich głodziły w groteskowy ton zamierzonego zabiegu stylistycznego.
Przyznaję jednak – wielu rzeczy nie ogarniam, jak choćby zapisu dialogów…
A co do tego reprezentacyjnego miejsca – zmroziło mnie gorącem. Bo jednak zawsze widziałem tam to słowo jako właściwe. Choć teraz zapewne nikt mi już nie uwierzy.
Trudno.
Dziękuję za korektę – a przede wszystkim za poświęcony czas.
Bardzo proszę, Exedunderze.
Oczywiście nie wszystkie poprawki mogłem przyjąć.
To zrozumiałe. Wszystkie moje uwagi to tylko sugestie i propozycje. Będzie mi miło, jeśli niektóre wykorzystasz, ale zrozumiem, kiedy będziesz wolał pozostać przy własnych sformułowaniach – to w końcy Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane.
Przyznaję jednak – wielu rzeczy nie ogarniam, jak choćby zapisu dialogów…
Dlatego podałam Ci link do wątku, w którym przystępnie wyłożono całą sprawę. A jeśli będziesz miał jakieś wątpliwości, zawsze możesz zapytać.
A co do tego reprezentacyjnego miejsca – zmroziło mnie gorącem. Bo jednak zawsze widziałem tam to słowo jako właściwe. Choć teraz zapewne nikt mi już nie uwierzy.
Uwierzy, uwierzy! To wcale nie takie rzadkie zjawisko, kiedy od zawsze mamy zakodowane znaczenie pewnego słowa, a tu nagle okazuje się, że żyliśmy w, jak to ładnie powiedziałeś, wielbłądzie. ;)
Powodzenia.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.