***
Rok 1437
Błąd krytyczny. Zbyt duża zmienność parametrów początkowych. Retrospekcja stała się nową linią czasu…
Sic mundus Creatus est.
Rozdział IX
Rozwikłanie. Kuglarz i jego zagmatwane sznurki
Blask.
– Indyk myślał o niedzieli, a w sobotę sztylet mu jebnęli.
– Czy ktoś powiedział „indyk”? Nie przepadam za grami samorobów! Pełne są dziwacznej egzotyki.
– He, he. Taki żarcik sytuacyjny. To było dobre, Korman… A teraz do roboty! Analiza, feedback, przegląd rejestru bugów. Tester się wybudza.
– Pssst, idzie lead – odezwała się kobieta. – Z CEO. O, kurwa, będzie grubo, nie mamy zebranych danych.
– Bez ciśnienia. Nie jest to zwykły stand-up, ale nie ma się co spinać. Doskonale wiedzieli, na jakim etapie są prace.
– Wchodzą. Powaga. Zachowajmy profesjonalizm!
Zewsząd dobiegały dźwięki. Jasność raziła w oczy. Obrzydliwy zapach zgniłych jaj ustępował na rzecz przyjemnego, waniliowego. Wzrok „wyrobnika” powoli adaptował się do intensywnego światła, choć łzy rozmazywały obraz. Pojawiły się niespodziewanie i choć chciał je wytrzeć, ręce odmawiały mu posłuszeństwa. Mozolnie wyprostował palce i walczył, aby unieść je chociaż o kilka centymetrów. Zmysł równowagi podpowiadał mu, że leży. Co tu się, do cholery, dzieje? – zastanawiał się spanikowany. Jeszcze przed momentem sądził, że jest Jaczemirem. Dałby sobie te bezwładne ręce uciąć, że tak właśnie było.
Dookoła toczyły się rozmowy. Odczytywano jego parametry zdrowia. Dostrzegł pierwsze kontury, kolory, zarysy pochylającej się nad nim postaci. Świat nabierał kształtów.
– Budzimy się, śpiochu – usłyszał wesoły głos, potem dźwięk rozszczelnienia i zasysania gazu w kapsule. Coś szklanego, zaginającego światło nad jego głową zniknęło.
– Wszystko w porządku, kolego? Wyglądasz nie najlepiej…
– Dajcie mu chwilę. Niech spokojnie dojdzie do siebie – wtrąciła zmartwiona dziewczyna.
Spoglądał na nich wielkimi ze zdziwienia oczami. Domyślał się już, co się stało, ale jego mózg nie akceptował tego zdarzenia. Chciał pozostać w średniowieczu.
– Nie ma spania, Robert! Markus czeka na relację. Deadline’y ścigają.
– Widzę, że solidnie odpłynąłeś, brachu – wtrącił się sympatyczny facet koło czterdziestki, przeczesujący długie, nawoskowane włosy i zakręcając wąs do góry. Jego śniady tors wychylał spod rozpiętej lnianej koszuli.
– Daren? Co ty tu…
– Darek. – Mężczyzna uśmiechnął się do leżącego w kapsule quasi-hibernacyjnej chłopaka. – Musisz przyznać, że jest podobieństwo! Quest przeszedłeś poprawnie, skoro spotkałeś moje cybernetyczne alter ego. Sam projektowałem – powiedział z dumą w głosie, klepiąc przebudzonego po barku. – No nie patrz tak na mnie. Wiem, wiem, nie jest łatwo wyjść, co?
– Nie jest. – Ze ściśniętej krtani oszołomionego chłopaka głos wydobywał się z trudem. – Długo… „spałem”?
– Dwa miesiące – odpowiedział Dariusz. – Bez trzech dni.
– Co?! Jak to? Nie róbcie sobie jaj!
– Wydaje ci się, że minął rok? – zapytał mężczyzna, kręcąc wąsa. – Sprytny trik, co nie?
– Ale każdy dzień mijał płynnie – odpowiedział zdezorientowany Robert. – Nieskokowo. Msza po… – Złapał się na mimowolnym archaizowaniu. – Godzina po godzinie.
– Dzień tak. – Sobowtór Darena zaśmiał się, siadając na krześle obok kapsuły. – Ale noc już niekoniecznie. Te zbędne dla fabuły zostały skrócone.
– Okay, w takim razie mogliście zawęzić czas przygody maksymalnie do pół roku. Skąd więc niecałe dwa miesiące?
– Po licznych próbach na prototypie okazało się, że wystarczy siedemnaście minut i trzydzieści siedem sekund, żeby mózg myślał, że minęła godzina. Monitorowaliśmy cię skrupulatnie i tylko przez cztery dni czułeś się rozkojarzony. Wydawało ci się wtedy, że jesteś chory. Chodziłeś po folwarku jak ćma. Potem się zaaklimatyzowałeś. Potrzebna była tylko odpowiednia synchronizacja twojego zegara biologicznego. Sny, by zająć umysł nocami, w których miałeś „prawdziwie” nie spać. Dbaliśmy o to, żeby zachować szesnaście godzin aktywności na falach gamma i osiem realnego snu, czyli fale theta i delta. Czasami, choć bardzo rzadko, musieliśmy ingerować, abyś szybciej się położył. – Darek zrobił przerwę, ponieważ zauważył, że przebudzony błądzi gdzieś nieobecnym wzrokiem. – Wiem, może to wydawać się skomplikowane, olejmy to teraz, na szczegóły przyjdzie czas. Nudne technikalia… Zawsze zapominam, że mało kogo to jara poza mną. Wstajemy!
– Markus i reszta ekipy czekają na was w sali konferencyjnej – powiedziała zadyszana dziewczyna po wbiegnięciu do środka inkubatorni. Jej identyfikator oznajmiał, że ma na imię Natalia i jest level artist. – Błagam, pośpieszcie się! Trzeba dowieźć ten projekt, a jesteśmy na razie w czarnej dupie. Data premiery…
– I znów ten cholerny crunch![1] – przerwał jej poirytowany Darek. – Nie moja wina, że podaliście nierealny termin. Po co ogłaszać premierę w fazie preprodukcji? Ale oczywiście nikt mnie nie słucha. Jak zawsze! A teraz multum bugów. I co, mamy wypuścić taką szmirę? Kto za to odpowie?
– Darek, nie denerwuj się. – Natalia rozłożyła ręce. – Ja tu tylko sprzątam. Ale tak samo jak ty chcę to skończyć i jechać na wakacje, więc zepnijmy się. Niech się o resztę lead martwi.
Nerwowa atmosfera odcisnęła negatywne piętno na chudawym programiście, który klepał na szybko dodatkowe linijki kodu, a także na grafiku stażyście, który trząsł się ze strachu bardziej niż galareta. Nie tak wyobrażał sobie pierwszy dzień pracy w prestiżowej korporacji. Łudził się, że to tylko przez to, że jest na zastępstwie za pracownika, który wylądował w szpitalu.
Robert z pomocą Natalii i Derecka zgiął się wpół. Od razu rzuciło mu się w oczy duże logo firmy nad rozsuwanymi drzwiami. BeskidGames. W pamięci zadźwięczały mu hasła ze spotu reklamowego: „BeskidGames, eksperci od alternatywnej rzeczywistości” oraz „I ty możesz uczestniczyć w tworzeniu Beskidzkiej Doliny Krzemowej”. Wspomnienia wracały. Oglądając inkubatornię, kojarzył już monitory z wykresami i ścianami kodu, aparaturę medyczną, okulary VR, stabilizator głowy i pasy bezpieczeństwa. Było to mocno klimatyzowane pomieszczenie pozbawione okien. Jego pokój zabaw… Grey by się nie powstydził!
– Odpoczniesz na meetingu. – Natalia chyba sama nie wierzyła w to, co mówi. – Nie będziesz musiał się udzielać. Posiedzisz, posłuchasz, od czasu do czasu odpowiesz na pytanie.
– Wróciłem ze średniowiecza, ale to nie znaczy, że możesz ze mnie robić debila – odpowiedział jej Robert, uśmiechając się. – No, ale chodźmy.
Quest designer i level artist pomogli mu usiąść na elektrycznym wózku inwalidzkim. Jego mięśnie mimo stymulowania elektrodami podczas wirtualnej przygody nie były gotowe do marszu. Ruszyli w kierunku szklanej ściany. Drzwi rozsunęły się. W obszernym pomieszczeniu socjalnym załoga szalała BeskidGames, dopinając ostatnie tematy przed konferencją.
– Zamówiłaś to nowe logo ze styroduru?
– Od kęckiego Króla Styropianu? Domczasa? – Kobieta mrugnęła okiem do truchtającego obok kolegi. – Tak. W tamtym tygodniu.
Z ogólnego zgiełku Robert wyłapywał pojedyncze frazy. Czuł, że głowa boli go coraz bardziej. Zbyt dużo bodźców naraz, stwierdził, zasłonił uszy dłońmi i zamknął oczy.
Natalia, Darek i kierowany przez autopilota Robert przeciskali się przez tłum pracowników. Mimo dużego metrażu dzisiaj social room wydawał się ciasny. Tworzył labirynt wyznaczony przez stół do ping-ponga, piłkarzyki, bilard i wyspę z ciastkami oraz najnowszym, ogromnym ekspresem do kawy. Aromat kupowanej za krocie Luwaki nie pozostawiał obojętnym żadnego pracownika.
Kiedy Robert rozwarł powieki, zobaczył przez wielkie, przeszklone szyby park i monumentalny budynek. Pałac Habsburgów. Fantastyczny widok. Pobujałby się w jednym z tych hamaków i pochillował. Intensywny błękit nieba rozświetlony promieniami słońca zapraszał na zewnątrz. Wózek nie chciał się jednak zatrzymać. Wjechał na podjazd wprost do sali konferencyjnej. Dowiózł chłopaka do wolnego miejsca przy długim stole, z którego blatu wystawały giętkie mikrofony w asyście futurystycznie kształtnych szklanek i butelek wody mineralnej. Kilkanaście osób zajęło już fotele.
Po podeście przy końcu pomieszczenia przechadzał się ogolony na łyso, wysoki mężczyzna w eleganckim garniturze i designerskich niebieskich okularach. Perfekcyjnie przystrzyżona broda, markowy zegarek, skórzane buty, biznesowy set wraz z idealnie dobranym kolorystycznie krawatem i poszetką. Wyglądał jak milion dolarów. Wyprostowany, pewny siebie – bez wątpliwości CEO. Obrośnięty legendą i licznymi anegdotami Markus, którego Rob nie miał okazji wcześniej poznać – zawierał umowę przez pośredników. A Markus, który założył BeskidGames po odejściu od Redów, był wręcz nieuchwytny poza wielkimi meetingami (pomijając spotkania online).
W sali pachniało różami i świeżo zerwaną miętą. Markus miał obsesję na punkcie tego zapachu, więc nawilżacze powietrza pracowały na okrągło. Razem z nimi zaś klimatyzacja, która przy lipcowych upałach i prawie pełnym audytorium z trudem utrzymywała dwadzieścia stopni. Optymalną do pracy umysłowej temperaturę, przynajmniej tak uważał dyrektor generalny.
Robert wyczuł na sobie wzrok pracowników. Większość z nich przypatrywała mu się z nieskrywaną ciekawością, część posyłała w jego stronę serdeczne uśmiechy, a kilku jakby żywiło urazę lub było zazdrosnych. Niemal jednocześnie zmienili jednak obiekt zainteresowania, kiedy rolety opadły i przyciemniły wnętrze. Za plecami Markusa pojawił się tytuł prezentacji: Przyszłość zaczyna się teraz, w grafitowo-niebieskich barwach korespondujących z logo BeskidGames.
Kiedy się na to patrzy, chce się być częścią tego projektu, pomyślał Rob. Zapewne to go skusiło. Sprytna socjotechnika. Czuł szansę, wiedział, że jest we właściwym miejscu i czasie. Wspaniała otoczka. Kupiłby to nawet po tym, co mu zrobili…
– Witajcie, moi drodzy. – Markus energicznie, lecz wolno wypowiedział pierwsze słowa, by zaraz po nich zrobić pauzę i rozejrzeć się po nikło oświetlonym audytorium. Wydawał się spoglądać na każdego z osobna. – Przygotowałem dzisiaj wyjątkowo obszerną prezentację. Całe dwa slajdy. – Rozbawiona publika chichotała. – Na waszym miejscu jednak bym się nie cieszył, bo to nie znaczy, że skończę w dwie godziny. – Kolejna salwa śmiechu. – Zabawny wstęp mamy już za sobą, a teraz mniej przyjemny aspekt. Data premiery to pierwszy grudnia. Zdajecie sobie z tego sprawę? Bo podejrzewam, że nie do końca. A przynajmniej nie wszyscy. Postawcie sobie pytanie: na jakim etapie produkcji jesteśmy i dlaczego tak wczesnym? Skąd opóźnienia? Czy zrobiliście wszystko, co w waszej mocy, by popchnąć projekt do przodu? Czy chcecie zmienić świat i dać prawdziwą wartość czy odklepujecie joba po linii najmniejszego oporu? Tych pierwszych potrzebuję, tych drugich… – Jego palec powędrował w kierunku wyjścia, natomiast wyraz twarzy stał się niezwykle poważny. – Tam są drzwi.
Zapanowała grobowa cisza. Jedynie niektórzy odważyli się patrzeć wprost na szefa, inni spuszczali wzrok nerwowo, pocierając dłonie lub wpatrując się w intensywnie lśniące, czarne płytki. Przemowa Markusa docierała do Roberta z opóźnieniem, jakby z innego pomieszczenia. Otępienie dawało o sobie znać. Teraz mógłby uznać, że jest w jakiejś grze, nie przedtem.
– Dobrze. Ten etap mamy już za sobą. Niezmiernie cieszę się, że siedzą tutaj ludzie misji. Rozumiejący, po co jesteśmy, że wymaga to poświęceń. W tym roku nie ma wakacji, beztroskich weekendów, ośmiogodzinnego podejścia do codziennych obowiązków. Ciśniemy! – Drobne pomruki i jęki. – Wczasy już były! Teraz trzeba zapierdalać. Dosiedzimy, dopniemy, a po premierze nadrobicie towarzysko-rodzinne zaległości. Nie słyszę entuzjazmu. Halo?! I żebyście nie myśleli, że jestem skurwielem, to ogłaszam, że jeśli zamkniemy taska w terminie, cały grudzień macie wolny. Poza przysługującym wam urlopem, oczywiście. Dodatkowo otrzymacie stosowną premię zależną od stażu pracy. – Oklaski wpierw nieśmiałe, być może zainicjowane przez klakierów, przerodziły się w gromkie brawa. – W tym momencie najzabawniejszą i najsmutniejszą część prezentacji mamy za sobą. Możemy przejść do konkretów i zmotywować się do działania. Ostatnia prosta, panowie i panie!
W powietrze wzbiły się pojedyncze słowa uznania, trochę śmierdzące lizidupstwem i wznoszone głównie przez leadów: „dokładnie”, „zróbmy to”, „ciśniemy, ciśniemy”, „damy radę”, „kto jak nie my”. Niektórzy cenili szczerość i bezpośredniość CEO, inni serdecznie go nienawidzili, ale bali się odezwać. Nikt natomiast nie przepadał za crunchem, wobec tego nastroje były co najmniej średnie.
Markus wodził niewzruszonym wzrokiem po zgromadzonych, a kiedy zrobiło się cicho, wyszczerzył swe lśniące bielą licówki. Aż dziw brał, że nikt mu ich jeszcze nie wybił. Potrzymał pracowników przez chwilę w niepewności, po czym przełączył slajd na drugi, a zarazem ostatni.
– THIS IS THE FUTURE – powiedział natchnionym głosem, przechadzając się po podwyższeniu i zataczając laserowym wskaźnikiem kręgi na poszczególnych frazach.
The Gaming Industry: where are we now and where are we heading?
The Metaverse: opportunities, threats and moral dillemas.
A Blockchain & Micropayments: how to make use of tokens to finanse a project?
The use of the latest technologies in creating an alternative reality.
Artificial Intelligence and its Self-consciousness: a problem or a positive aspect supporting nonlinearity.
The future starts right now.
Pod nimi na slajdzie znajdowała się jedynie drobna stopka: „Markus Anderson, 2030”.
– Tylko wdrażanie nowych technologii pomoże nam być pionierami na rynku. Wiele już zrobiliśmy, ale wiele jest jeszcze do zrobienia. Musimy otwierać się na nowe możliwości i korzystać z ich dobrodziejstw. I to dzieje się w naszym regionie. W Polsce, na Śląsku, Podbeskidziu, Żywiecczyźnie. Myśl lokalnie, działaj globalnie. – Brawa przerwały wystąpienie. Po odczekaniu kilku sekund CEO uciszał zebranych gestem dłoni. – Jestem dumny, że jako pierwsi osiągnęliśmy sukces w kreowaniu wirtualnej, alternatywnej rzeczywistości. Nauka przez rozrywkę. Wehikuł czasu zabierający nas do średniowiecza, czyż to nie fantastyczne? Fantasy historyczne na najwyższym poziomie. A to dopiero początek! Nim oddam w wasze ręce testera, pragnę wszystkich uspokoić: pojęcia, jakie pojawiły się na slajdzie, będziemy omawiać pojedynczo na cosobotnich mitingach. Dzisiaj natomiast to ja posłucham was. W planie burza mózgów, ale przed nią będziecie mogli zadać pytania Jaczemirowi. Na to czekaliśmy! Prosiłbym o ogromny aplauz dla Roberta Zawadzkiego. Rob, zapraszam cię do mnie.
Dwudziestolatek poczuł się jak sparaliżowany, ale nim cokolwiek zrobił, jego wózek ruszył w kierunku sceny. Towarzyszyły temu coraz głośniejsze wiwaty. Sala wręcz oszalała.
– Nie wjedź mi na buty! Weneckie, trochę szacunku – zażartował dyrektor generalny, kiedy wózek zbliżył się na wyciągnięcie ręki. – Pierwszy tester, który dosłownie dojechał CEO. – Udany dowcip ponownie rozluźnił atmosferę. – Prezes BeskidGames uścisnął dłoń pracownika i zapozował do wspólnego zdjęcia. Puścił mu oko i usiadł na podstawionym mu przez technika obrotowym fotelu. – Witaj wśród żywych, Rob.
– A skąd mam wiedzieć, że żyję? To nie miraż?
Śmiech obiegł aulę.
– Choć to nie rozwieje wszystkich wątpliwości – zaczął Markus – puścimy ci krótki materiał. Wiem, że nadal jesteś w szoku. Nie dziwi mnie to. Naprawdę natrudziliśmy się wszyscy, żeby tak było. I chyba spisaliśmy się na medal. Przyznaj. – Gdy Zawadzki przytaknął skinieniem głowy, Markus krzyknął: – Good job!
Miejsce slajdu zajął program odtwarzający wideo. Szybkie migawki połączone muzyką przypominały teledysk. Tworzenie kapsuły quasi-hibernacyjnej, programiści klepiący kod w przyśpieszonym tempie, graficy obrabiający bryłę kościoła świętej Małgorzaty, a chwilę później konfigurujący zęby i skrzydła Meluzyny. Uśmiechający się Robert w gabinecie lekarskim z kciukiem do góry. Zbliżenie na elektrody mierzące jego parametry życiowe, a zaraz po tym zoomie zrzut badania krwi. Program automatycznie skrolował kartę. TSH w normie… Bilirubina w normie… Leukocyty w normie… Orkiestra w pomieszczeniu akustycznym nagrywająca ścieżkę dźwiękową do gry. Ekipa scenarzystów z kartkami w rękach, dogadująca szczegóły projektu i próbująca przedstawić swoją wizję programistom. Patryk, jeden z questdesignerów, wyrywający włosy z głowy nad crashującym się levelem. Otwarcie szampana i huczna feta przy zakończeniu prac nad prototypem Kanthy&Beskidy. Wspólne zdjęcie całej, ponad dwustuosobowej załogi. Kroczący przez pomieszczenie socjalne Robert, lekko zestresowany, klepany na dodanie otuchy przez kolegów. Inkubatornia i zamykanie w kapsule. Jego ostatnie słowa: „rozwalę wam ten system”.
Potem kilka migawek z wirtualnego samouczka. Oswajanie się ze staropolskim, pracą w polu, fauną i florą, odbiciem w tafli wody nowego wizerunku. Poznanie średniowiecznych praw i obyczajów oraz historii regionu i niektórych NPC-ów. Film kończył się wraz z odliczaniem do załadowania właściwej gry.
– To pytanie nie będzie oryginalne i błyskotliwe – usprawiedliwił się Markus – ale interesuje mnie, jak było?
Zawadzki popatrzył na niego lekko speszonym wzrokiem. Stres związany z wystąpieniem publicznym nieco go jednak oprzytomnił.
– Zajebiście.
– A coś więcej? – CEO uciął podśmiechiwanie dobiegające z auli.
– Magicznie. Niesamowicie realnie. Ekscytująco… – Zaniemówił, kiedy wśród wyświetlanych na ekranie konceptartów pojawił się szkic Nawojki. – Będę tęsknił za tym światem – wydusił.
– Naprawdę nie zorientowałeś się podczas gry, że jesteś w wirtualnej rzeczywistości? – zapytał ktoś na sali.
– Dla mnie to nie była gra. To było życie – odpowiedział po chwili namysłu. – Dziwnie się czuję, kiedy tak to nazywacie. Serio.
– Ile Markus ci zapłacił, żebyś tak powiedział? – zapytał jeden ze scenarzystów, próbując przemycić w postaci żartu swoje wątpliwości.
– Samemu mi w to ciężko uwierzyć – odparł Rob, uśmiechając się nieznacznie. – Ale muszę być cholernie tani, bo całe nic. Immersyjność projektu powala na kolana. Stuprocentowe zanurzenie. Odpłynąłem lepiej niż po koksie.
– Chciałeś rzec specyfikach Abelarda Bąka – przebił się przez chichotanie kolegów kreator NPC-ów. – Cocus tuus, you know what I mean?
Robert obdarował go życzliwym spojrzeniem.
– Nie wiem, jakim cudem te wszystkie smaczki nie wytrąciły mnie ze skupienia na fabule i nie rzuciły cienia podejrzeń. Dopiero teraz sobie uświadamiam, że było ich od cholery.
– Czy w którymś momencie pojawiły się jakieś wątpliwości? Albo chociaż świat wydał się niespójny? Kardynalne bugi? – próbował dociec zatrudniony przez BeskidGames fizyk.
– Będę to musiał na spokojnie przeanalizować – powiedział tester, drapiąc się po głowie. – Wybaczcie, ale mój stan psychoaktywny dzisiaj jest fatalny.
– Może coś szczególnego? Spontaniczne skojarzenie? – nie dawał za wygraną.
– Jedna sytuacja rzuciła mi się w oczy. Déjà vu. Gdy próbowaliśmy wejść do Cieszyna. Mężczyzna wyszedł zza rogu karczmy, a po chwili znów stamtąd wyszedł. Nie wiedziałem, co o tym sądzić.
– A zapach siarki? – zainteresował się Piotr Skrudlik, lekarz, który czuwał nad parametrami życiowymi podczas trwania eksperymentu. – Przyznaję, że kilka razy się pomyliłem. Przesadziłem z ilością dozowanego siarkowodoru. Musiałeś poczuć ten zapach. Nasze neurony szczególnie reagują na zmiany. Stan konstans natomiast mylił twój mózg i dawał złudne poczucie naturalności otaczającego środowiska, ale przy takim zaburzeniu musiałeś coś odczuć.
Robert podrapał się po brodzie, błądząc w pamięci. Nagle otworzył usta ze zdziwienia. Olśniło go.
– Jasne. Cholera, tak! – krzyknął znienacka. – Kiedy prowadziłem Dobiesława do chaty i kiedy wyprawiałem się na czarownice.
Za jego plecami na ekranie pojawiły się linijki kodu, a kilkanaście sekund później odtworzono wspomnienia.
Rejestr 1: {Dźwięczało w jego umyśle, a do tego prześladował go wielce nieprzyjemny zapach. Odór siarki tak silny, jakby niósł zepsute jajca za pazuchą. Skąd, u licha, taki smród? – głowił się, acz nic sensownego nie przychodziło mu na myśl. Fetor ciągnął się za nim aż do drzwi chaty.}
Rejestr 2: {Szło czterdziestu trzech śmiałków, zagrzewających się do bitwy walecznymi okrzykami i wzniosłymi pieśniami. Nie wiedzieli, co ich czeka, dlatego nie nastawiali się na łatwą przeprawę. Czuli strach i siarkę, a to niechybnie wróżyło, że sam diabeł zalągł się nad Macochą.}
– Ożeż w mordę! Czytaliście w moich myślach?! – wrzasnął oszołomiony Robert.
– Często wypowiadałeś je na głos – wyjaśnił DBA, klikając w ekran swego tabletu. – Innych mogliśmy się domyślić po połączeniu się z twoim stanem emocjonalnym. Psycholodzy nadpisywali treść, żeby można było śledzić fabułę i sporządzić z niej skrypt. – Administrator pokazał wszystkim roboczą wersję scenariusza: pokreślony różnymi kolorami draft, wypełniony mnóstwem komentarzy i odnośników. – Później powstało z tego to. – Ponowne kliknięcie i widok zgrabnego, płynnego tekstu. Bez przekreśleń i znaczników. – Sporych rozmiarów książka. W dużej mierze to ty ją napisałeś, Rob. A raczej twoje Jaczemirowe alter ego. Brawo!
Kolejny raz rozległy się owacje. Teraz jednak wszyscy wstali.
– Myślę, że czas przejść do debaty – odezwał się Markus, podnosząc rolety.
– Ile na tym zarobił? – padło pytanie z audytorium, nim dyrektor zdążył podziękować chłopakowi. Zadał je projektant strojów z epoki. Wścibski dupek, którego niespecjalnie lubiła reszta załogi, ale nie można było mu odmówić umiejętności. To właśnie dzięki nim nie wrzucono go jeszcze z korpo.
– Tyle, że będę mógł spłacić kredyty i chwilówki przegrane w kasynie – walnął prosto z mostu Rob. – Bez ogłaszania upadłości konsumenckiej. I jeszcze coś mi zostanie. Dziękuję BeskidGames za tę możliwość.
Rozległy się pomruki. Część osób, choć ewidentnie chciała to ukryć, wydawała się zbulwersowana. Nawet sam projektant sprawiał wrażenie, jakby żałował tego pytania. Chciał umniejszyć rolę testera, ale argument finansowy obrócił się przeciw niemu.
CEO dostrzegł spadek nastrojów i postanowił ugasić pożar w zarodku.
– Pamiętajcie, moi drodzy, że kolega Robert Zawadzki pracował 24h/7 przez prawie dwa miesiące. Do tego ryzykował własnym zdrowiem, a nawet życiem. Wprowadzenie w stan niepełnej świadomości jest innowacyjnym zabiegiem, cały czas rozwijanym i nie do końca poznanym. Nie boję się użyć tego stwierdzenia… Rob był królikiem doświadczalnym. Na co się zgodził, świadomy, jakie mogą być konsekwencje. Problemy zdrowotne, traumy bazujące na jego lękach i nałogu, a ponadto, co dopiero będziemy badać, przywiązanie emocjonalne do wykreowanego świata. Aspekty psychologiczne po opuszczeniu gry. To musi zostać odpowiednio wynagrodzone i sądzę, że honorarium jest nieadekwatnie niskie. Jednak Robert na takie przystał, więc nie miałem zamiaru przepłacać. – Puścił oko do zgromadzonych. Uzyskał spodziewany efekt. Humory poprawiły się, a kilka osób ryknęło śmiechem.
– Czy mogę zająć już zaszczytne miejsce wśród reszty teamu? – zapytał Robert. Czuł, że zmęczenie coraz bardziej go odcina.
– Oczywiście. Dziękujemy ci, Rob. Kawał świetnej roboty. Brawa! – Po ustaniu oklasków Markus oznajmił radosnym głosem: – Zrobimy sobie krótką przerwę, a potem burza mózgów.
Po zaspokojeniu pragnienia, braków kofeiny i kilkuminutowych rozmowach kuluarowych wszyscy wrócili na zajmowane wcześniej fotele. Markus kończył nawadnianie. Dopijał trzecią szklankę niegazowanej mineralnej z cytryną. Był to jego rytuał podczas luk między blokami tematycznymi. Zerknął na swój luksusowy szwajcarski zegarek i zakomenderował:
– Okej, zaczynamy! Kto chciałby zabrać głos jako pierwszy? Pamiętajcie, że głównym zagadnieniem dzisiaj są błędy, możliwe usprawnienia i pomysły na doszlifowanie produktu. Postprodukcja.
– To może ja. – Patryk, najstarszy stażem questdesigner, podniósł rękę i wstał z fotela. – Po opiniach zebranych wśród kolegów i koleżanek – wysyłał uśmiech do Natalii i Kasi – sądzę, że powinniśmy wyrzucić orków z fabuły. Psuli klimat, nie pasowali do wykreowanego świata. Znacznie lepiej sprawdziłaby się banda zbójów lub rodzime potwory ze słowiańskiego folkloru. A tu tak ni z gruchy, ni z pietruchy pojawili się zielonoskórzy. Wam to nie zgrzyta?
– Jak zapewne wiesz, Patryku – zabrał głos Waldek, jeden z programistów, pewny, że Patryk nie wie – pojawienie się orków w tamtym slocie było randomowe. Opieraliśmy się na stadnych potworach słowiańskich, umiejących zakładać zhierarchizowane społeczności oraz rozbójnikach. Orkowie byli wrzuceni jako żart, ze strasznie nikłą szansą na potencjalne pojawienie się. Wynosiła zaledwie jeden promil. Jednak to jest właśnie piękno losowości i coś tak mało prawdopodobnego się wydarzyło. Uważam, że program poradził sobie z tym zgrabnie i wplótł ich odpowiednio w fabułę. Mógł co prawda wybrać z dostępnej bazy danych orków z Pierścieni Władzy niż Gothica, moim subiektywnym zdaniem bardziej by pasowali, ale i tak wyszło przyzwoicie.
– Wyrzucamy orków! – oświadczył Markus, przechadzając się po podeście. – Nie utrudniamy sobie roboty.
Protokolant zanotował wniesione uwagi i polecenie CEO. Jego palce z oszałamiającą prędkością uderzały o klawisze klawiatury laptopa.
– Ode mnie… – fizyk włączył swój mikrofon – tylko tyle, że zbadam przyczynę i zajmę się déjà vu. W dwóch miejscach zauważyłem też przenikanie obiektów przez ściany. Biorę się do roboty i proszę o podsyłanie kolejnych nieścisłości.
– Tego obawialiśmy się od samego początku podczas rozmów wstępnych – odparł dyrektor generalny. – Tak duża nieliniowość i randomowość mocno obciąża silnik. Choć Unreal Engine 7 jest genialny, musimy odrobinę go zhakować i nadpisać do naszych potrzeb. I tak ogromne wyrazy uznania za to, co zrobiłeś, Steve! Jak na razie nie było kardynalnych i rzucających się w oczy. Szapo ba!
– Podobał mi się motyw Pradawnych – wtrącił jeden z level artistów. – Skutecznie odciągał uwagę gracza od prawdziwej natury świata. I dawał poczucie, że jeśli coś jest z nim nie tak, to przez tę mityczną rasę. Subtelnie dozowani, ale potrzebni. Tak sądzę, nie wiem, czy się ze mną zgodzicie?
Odgłosy przytakiwania wzbiły się w powietrze.
– Zostawiamy Pradawnych sporadycznie wspominanych jak dotychczas – zakomenderował CEO – i nie dokładamy dalszych objaśnień co do ich natury, a wręcz budujemy jeszcze większą aurę tajemniczości. Za ten motyw muszę podziękować… – przeczesał wzrokiem salę i zatrzymał spojrzenie na dobrze zbudowanym, szpakowatym mężczyźnie około czterdziestki – naszemu story director. Przemysławie, ukłony w twoją stronę, pozwól do mnie.
Na scenę wszedł żwawym krokiem główny scenarzysta BeskidGames. Ubrany w dżinsowe szorty, chabrowe mokasyny bez skarpetek i lnianą koszulę z podwiniętymi za łokcie rękawami. Szpakowate włosy przeczesał do tyłu, po czym machinalnie przejechał palcami po brodzie, chociaż nie mógł jej już bardziej przygładzić. Pozdrowił dziarsko widownię otwartą dłonią, czym wzbudził aplauz.
– Drodzy państwo – Markus podszedł do kompana i wymienił z nim uściski – gdyby ktoś jeszcze nie znał tego człowieka, w co wątpię… – zawiesił głos – Przemysław Samuel Gąsiorek!!! Story director BeskidGames i gentleman, dzięki któremu nie jesteśmy dzisiaj w ciemnej dupie!
– Mnie również miło cię widzieć, Marku – Sarkazm uleciał z ust Przemysława wraz z ekscentryczną miną w stronę CEO. Ciężko z niej było odczytać, czy żartuje, czy jest śmiertelnie poważny. – Uprzejmości mamy już za sobą.
– Czyżby teraz miało być mniej sympatycznie? – zapytał dyrektor generalny.
– Wygłupy mamy już za sobą, a jest przynajmniej kilka aspektów, nad którymi musimy popracować – odpowiedział surowo story director, wyciągając z kieszeni dżinsów swój przypominający taflę szkła smartfon. Ten nie ustępował rozmiarem większości tabletów. Otworzył plik z danymi, aby posiłkować się nim podczas przedstawienia raportu. – Głównie będą to uwagi do mojego zespołu, ale na tyle istotne, że reszta z was powinna je usłyszeć. Będziecie wiedzieli, na jakie zmiany się przygotować, dzięki czemu zyskacie czas na zastanowienie się, jak je wdrożyć u siebie. Kodzić, wyrysować, ograć i ustabilizować.
– Czekamy z niecierpliwością – zaburczał ktoś z widowni. Na pewno pracownik, któremu nie uśmiechały się dodatkowe godziny spędzone nad modyfikowaniem gry.
Towarzyszyły mu też inne westchnienia, ale Przemysław Gąsiorek wydawał się niewzruszony. Po krótkiej pauzie kontynuował:
– Wymieniam, co powinno zostać poprawione w patchu 1.1. – Przesunął palcem po ekranie smartfonu. – Zbyt wyraźne naśladownictwo Sapkowskiego, czasem w stopniu niemal jeden do jeden. Musimy uważać, aby nie skończyło się pozwem sądowym. Cwany prawnik może próbować nas ograć na plagiat w kilku miejscach. – Skrolował dalej. – Dla biernych obserwatorów musi być więcej akcji, dynamizmu, kiedy główny bohater wykonuje codzienne, rutynowe zadania, nudne czynności, przerzucamy więc widzów szybciej do oglądania postaci drugoplanowych. Reżyserujemy jak w Big Brotherze.
– Mam masę pytań odnośnie do NPC-ów i ich natury – przerwał Robert vel Jaczemir, włączając swój mikrofon.
– Wszystko dokładnie ci wyjaśnimy – oznajmił story director, unosząc wzrok znad ekranu. – Tak, wiem, jest to fascynujące. I domyślam się, jaki mindfuck musiał eksplodować w twojej głowie, ale pozwól, że dokończę sprawozdanie, aby niczego nie pominąć. – Zawiesił głos i spojrzał wyrozumiale w stronę testera, po czym wrócił do wyliczania: – Dialogi muszą być archaizowane w mniejszym stopniu. Po pierwszych zmianach jest nieźle, ale wciąż ich dużo. Może to powodować problemy w komunikacji gracza, a nawet skłonić do refleksji, czemu tak trudno mu porozumieć się z innymi mieszkańcami Kanthy. – Odhaczył kolejny punkt. – Zakochiwanie się w Zdzieszce powinno trwać dłużej i wzbudzać jeszcze większe dylematy moralne. Nadmiernie często obserwatorzy widzą wszystko. Rzeczy ważne i nieważne. Uwypuklenie nieistotnych szczegółów dezorientuje. Co do widzów, czasem złe wydarzenia są łagodzone, kamera nie pokazywała okrucieństwa, przez to gra w niektórych miejscach przybierała baśniowy charakter. Przypominam, że to ma być produkt 18+. Nie bójmy się podkreślić realizmu i na tej płaszczyźnie. Kochna przedstawiona jest powierzchownie, najczęściej występuje jako tło. – Protokolant notował skrupulatnie wszystkie uwagi scenarzysty. Niekiedy Markus podkreślał najistotniejsze punkty. – Wiele wątków splata się rewelacyjnie, ale niektóre były ślepą uliczką. Po co Sędziwojowi zwłoki kobiety? Można pokazać prowadzone na niej badania. Po co bandyci, którzy chcieli zrabować wozy na Wołku? Niknie ten motyw, a przecież chcieli pozyskać głównego bohatera do pomocy. Partacz Wawrzyniec nie pojawił się w Beskidach, a powinien choćby symbolicznie. Koziołek Matołek potrzebny jest jak piąte koło u wozu, choć jestem w stanie go zaakceptować jako walor humorystyczny. Cieszyn potraktowano po macoszemu, brakuje pokazania jego bogactwa. To akurat moja wina i uderzam się w pierś, bo za wcześnie pochwaliłem chłopaków i przepuściłem draft. Natan, Bastien i Morgana zjawili się nagle w jednym miejscu i zostali wyrżnięci łatwiej niźli baba ze Sprzyncoka. Tymczasem mieli być eliminowani w czasie rozbudowanej intrygi. Ja wiem, że AI próbowała scalać wątki, ale im dalej w grze, tym było trudniej, bo większa zmienność, nagromadzenie „mutacji” początkowych zdarzeń i pojawienie wielu postaci komplikowało sprawę. Ciężko wygenerować idealne zakończenie, ale trzeba coś z tym zrobić. Jednym zdaniem… będzie nad czym pracować! Skądinąd jest to niesamowite jak w ciągu dekady rozwinęła się AI, chyba nikt z nas nie spodziewał się takiego skoku technologicznego…
Zapadła grobowa cisza i minorowe miny zagościły na obliczach większości zgromadzonych.
– Czy zdążymy to poprawić do grudnia? – zapytał CEO.
– Musimy!
– I za to cię uwielbiam! BANG!
– Ale od razu pragnę zaznaczyć – dodał story director – że tempo będzie zabójcze. Mogę obiecać wam jedynie krew, pot i łzy. Musimy się sprężyć jak nigdy dotąd. Sorry, my friends.
Niesympatyczne docinki nieśmiało pojawiały się to z jednej, to z drugiej strony sali. Ludzie mruczeli, zgrzytali zębami i wzdychali ciężko.
– Ja, tak jak i wy, jestem już cholernie zmęczony i doskonale was rozumiem – powiedział Przemysław Samuel Gąsiorek. – Ale skończmy to i jedźmy na zasłużone wakacje. Jeżeli to dowieziemy, mamy prawdziwy game changer na rynku. Czegoś takiego jeszcze nie było. Pomyślcie o tym. Zapiszecie się na kartach historii. Tworzymy coś, co rozrusza turystykę w naszym regionie, przyciągnie inwestorów, da nowe miejsca pracy i prestiż. Przyszłość należy do nas!
– Metaverse w najczystszej postaci – dopowiedział Markus. – Aktywność dla milionów ludzi, których miejsce zajęły roboty. Musimy zrobić coś, aby nie czuli się zbędni. Wiecie, do jakich patologii doprowadziłoby bezrobocie i zostawienie tej trzódki samopas? Niestety, nasze społeczeństwo nie jest gotowe na wolność. Nadmiar wolnego czasu szkodzi dziewięćdziesięciu procentom populacji. Wzrost patologii, alkoholizmu, depresji, totalnego nieróbstwa i zezwierzęcenia. Przykre, ale prawdziwe. Przetestowaliśmy to podczas pandemii. Egzamin pokazał, że ludzi trzeba czymś zająć. Nieważne, czy to kołowrotek pracy, Netflix czy świat całkowicie wirtualny. Muszą być kompulsywnie stymulowani. Do tego dochodzi aspekt wykorzystania metaverse’u przez osoby nieumiejące znaleźć sobie miejsca w realnym świecie, skrajnych introwertyków i ludzi z zaburzeniami. Platformę będzie można potraktować terapeutycznie, jeżeli AI dopasuje do nich odpowiedni scenariusz. Pośrednio wyprowadzi ich przynajmniej z części problemów, a na niektóre zachowania przyzwoli, bo nie będą zagrażały realnym osobom. Kolejne pozytywne zastosowanie to zajmowanie czasu pacjentom po ciężkich urazach, którzy są przykuci do łóżka. W wirtualnym świecie będą mogli pracować, bawić się i nawiązywać interakcje. This is the…
– Future! – krzyknęli fanatyczni pracownicy.
– Nie słyszę! This is the…
– FUTURE!!! – ryknęła tym razem cała sala.
– Co?
– Future!!!
– Kim jesteśmy?
– Zwycięzcami!!!
– Więc idźcie i zróbcie tę pierdoloną grę!
Pracownicy popatrzyli po sobie i wstali z foteli.
– Żartowałem! Przerwa – zakomunikował do mikroportu dyrektor generalny. – Mamy jeszcze godzinę, więc nie myślcie, że puszczę was wcześniej do domów. Trzeba omówić nieliniowość i rolę AI, a także z grzeczności wyjaśnić co nieco temu biednemu i skołowanemu chłopakowi. – Markus spojrzał w stronę Roberta. – Widzimy się za dziesięć minut.
Kawa, narzekanie, woda, toaleta. Jeszcze więcej kawy i narzekania. Sporadyczne zachwyty i klepanie się po plecach. Ożywione rozmowy geeków z leadami. Wejście reporterów, którym pozwolono zrobić kilka zdjęć i shorty z CEO, co-founderem projektu i story directorem. Sygnał kończący przerwę.
Markus ponaglił wchodzących do sali pracowników, żeby szybciej zajmowali miejsca, i zaczął bez czekania na spóźnialskich:
– Podczas przerwy doszyły do mnie sygnały o jeszcze jednej poprawce w fizyce świata. Bugi po założeniu jedynego pierścienia. Pojawianie się widocznych linii kodu oraz… – Zawiesił głos, wyświetlając skrypt z gry na prezentacji.
Rejestr 1: {Amba karamba, jak mnie tak dalej będzie wiercić w głowie, to zaraz rzygnę. Te przeklęte artefakty i ich efekty uboczne. A do tego zielona poświata, wszystko jakby szmaragdem nasiąknięte.}
– A teraz oddaję głos naszemu Jaczemirowi, bo chciał zadać słuszne pytania. Myślę, że będą idealnym wstępem do dalszej dyskusji.
– Nim o cokolwiek zapytam – powiedział „Jar” – pragnę zwrócić uwagę na kolejne problemy. Gdzie, do cholery, byli etycy i psychologowie tworzący podwaliny systemu? Super, że program zrobił profilowanie mojej osoby i dostosował questy, ale narażanie mnie na epizod hazardowy było skrajnie nieodpowiedzialne i niemoralne. Mogłem mieć przez was nawrót, łajdacy! Poza tym jakim prawem bawicie się uczuciami? Ja naprawdę zakochałem się w Kochnie, Zdzieszce, a potem Nawojce. One tam zostały. Wewnątrz wirtualnego świata. Zrobiliście to, żeby gracz wolał zostać „w środku”, prawda? Lub szybko tam wracał? Łajdactwo do kwadratu. Wszystko w imię immersyjności… Makiaweliczna bezwzględność.
Markus milczał. Był człowiekiem, który wyznawał zasadę: „cel uświęca środki”. Chodziły nawet plotki, że zatrudnił eksperta od automatów online, aby pomógł mu wywołać mechanizmy towarzyszące uzależnieniom wśród graczy. Ostatnia dekada w branży obfitowała w podobne praktyki. Sytuację spróbował załagodzić starszy inżynier od AI:
– Rob, uprzedzę pewnie część twoich pytań, ale muszę coś sprostować. Już teraz bez ociągania się. – Mężczyzna otarł pot z czoła. – Nie zostałeś wcześniej zaznajomiony, jak dokładnie działa nasz alternatywny świat, żebyś podszedł do niego z otwartą głową. Dał feedback na podstawie swoich przeżyć, a nie zakrzywiony przez pryzmat poznanych technikaliów. W tym momencie należą ci się jednak konkretne wyjaśnienia. – Zrobił pauzę, włączył tablet i zrzucił jego ekran na prezentację. Na slajdzie pojawiło się pełno budynków obracających się wokół własnej osi, modeli postaci, wycinków kodu i komentarzy w nawiasach. – To jest Kanthy&Beskidy. Mieliśmy rozbić je na dwa osobne tytuły: Kanthy. Od wszelakich złych przygód… i Beskidy w mrokach dziejów, ale stwierdziliśmy, że nie powinno wytrącać się gracza z ciągłości. Bardzo ciężko byłoby uwierzyć ci w realność tego świata po raz drugi. Mózg zacieklej broniłby się przed oszustwem. A teraz o tych oszustwach i o tym, dlaczego były tak dobre. – Wziął łyk mineralnej, zwilżył usta i kontynuował: – My stworzyliśmy tylko podwaliny, resztę wykreowała sztuczna inteligencja. Osobna dla otoczenia, zbiorcza dla postaci trzecioplanowych, a indywidualna dla każdego bohatera drugoplanowego. Mieliśmy jedynie wcześniej określoną bazę charakterów, które pretendowały do tak ważnej roli, tak jak i tych, które powinny pozostać jedynie tłem historii.
– To znaczy, że kolejny gracz może dojść do innego zakończenia? – zaciekawił się tester.
– To jest właśnie piękno nieliniowości – odparł podekscytowany inżynier. – Nie tylko zakończenia. Cała jego droga może być odmienna. Wszystkie przygody. Tutaj nie było questów głównych i pobocznych.
– Więc co? – wtrącił Robert, choć było to nietaktowne.
– Zbudowaliśmy jedynie fundamenty, czyli lokacje, budynki, postacie, tło fabularne, i zaznaczyliśmy, do jakich wydarzeń doszło przed rozpoczęciem fabuły. Określiliśmy zbiór motywów historycznych, z których AI mogło korzystać według własnego uznania. Wolno jej było zastosować wszystkie, a minimum stanowiło trzy z ponad stu propozycji. Hanza, partacze i cechowi, zamek Wołek, rozbójnictwo przełomu XIV/XV wieku, Hus i jego nauki, heraldyka, szlachcice na ziemiach tutejszych księstw, zależność lenna, Związek Śląski, Nowa Marchia, Krzyżacy, coś ci to mówi? – Kiedy Rob pokiwał głową, inżynier ciągnął dalej: – Zastosowała znacznie więcej. Zgrabnie łączyła prawdę z fikcją. Dostała też szkice charakterologiczne postaci, na których powinna bazować, ale znów w trakcie przygody mogły one ewoluować. Tak jak z motywami, tak i tutaj również była zobligowana do skorzystania z kilku postaci historycznych. Jan Kanty, wójt Tesschko, Hus, Dobiesław Puchała, Przemysław Noszak, Bolko Cieszyński i jego szlachcice. Resztę albo pobierała z przygotowanego magazynu, albo sama modelowała. Analizowała twoje zachowania i dobierała poziom trudności. Czasami bawiła się z tobą w ciuciubabkę, dając ci pewne wskazówki co do natury wirtualnej rzeczywistości. Wywody Sędziwoja o filozofii lub Zdzieszki o snach. Masz jakieś pytania?
– Chcecie mi powiedzieć, że to wszystko nie było ukartowane? Rozpisane? Że fabuła zmieniała się na bieżąco? To przecież niewiarygodne…
– Również robiłem co chwila: „wow”, gdy podglądałem postępy w grze. – Inżynier się zaśmiał. – Czasem mogłeś mnie widzieć w postaci spoglądającego oka. To AI broniło się przed podglądaniem jej i wrzucało takie ostrzeżenie, grożąc nam wręcz palcem, że teraz wiąże to jeszcze z fabułą i ukazuje gadzie oko, a następnie poinformuje gracza dobitniej, że jest obserwowany. Raz nawet odłączyła nam wgląd całkowicie na dalsze poczynania Natana. Spójrz na tę nietuzinkową sytuację.
Slajd zmienił się w zrzut z gry. Zgromadzeni oglądali podziemną kaplicę kabalisty.
Rejestr 4: {Gdy wyszli, wzniósł ręce do naściennego symbolu kaduceusza i przemówił w pradawnym języku, co bardziej przypominało syk węża niźli ludzką mowę. Ze ściany wypełzły żmije. Czarne, długie tak, że niemające końca, bez oczu ani paszczy. Oplotły ręce kabalisty, a ich pozostała część uwiła ze swych ciał tron. Posadziły na nim syna Izajasza i stały się z nim jednością. Wyczuł czyjąś obecność.
– Nie powinieneś na to patrzyć! Więcej cię tu nie wpuszczę, bo mógłbyś ocalić chłopaka!}
– Czy to nie dziwne? – zapytał Robert. – Natan Rubenstein wydawał się zbyt przebiegły. Nawet was próbował oszukać, „istoty z zewnątrz”.
– Również mamy z tym pewien problem – odparł inżynier. – Natan i Zdzieszka, potem Bastien, a pod koniec gry Curolas i Jan Kanty uzyskują samoświadomość. Cała czwórka pojęła, że stanowi konstrukty wirtualnej rzeczywistości. Z tym że Zdzieszka i Natan wykorzystują to dla swoich celów i nie zamierzają biernie poddawać się odgórnej AI. Mocno mieszają w fabule i przeciążają silnik. Zdzieszka prawdopodobnie uzyskała samoświadomość podczas przemiany w Morganę, kiedy natomiast doszło do tego u Natana… Nie mamy pojęcia. Jest to o tyle niebezpieczne, że mógł komunikować się przez obserwatorów ze światem zewnętrznym. A nie to było naszym zamysłem, więc nie mieliśmy zabezpieczeń, takich jak choćby Google. Mamy do czynienia przynajmniej z tworem pokroju LaMDA i Dall-E z początku dekady. Musimy być niesamowicie ostrożni i spróbować ograniczyć zdolności poznawcze postaci drugoplanowych w kolejnym patchu. Gdyby to się rozniosło dalej, mogą nam zamknąć projekt i odciąć finansowanie. Obowiązuje całkowita klauzula poufności! Zresztą macie to w swoich NDA, więc nie muszę tego podkreślać.
– Moim zdaniem genialnym rozwiązaniem jest to, że gracz nie widzi swoich statystyk, drzewek rozwoju, a podnoszenie umiejętności jest intuicyjne, raczej nie wiąże się z konkretną mechaniką – włączył się do debaty młodszy programista.
– Maks, a jak miałby widzieć, kiedy ma być nieświadomy uczestniczenia w grze? – posłał kąśliwą uwagę Jacob Haberfield, jego przełożony, łapiąc się za głowę. – Przecież była o tym mowa na pierwszym seminarium. Aaa… zapomniałem. Byłeś na L4. Jak co kwartał.
Junior spłonął rumieńcem i udawał, że niezwykle interesuje go mrówka chodząca po blacie stołu.
– Uważam, że każde z poruszonych dzisiaj zagadnień to tematy na odrębne spotkania – oświadczył Markus Anderson, kiwając głową i gestykulując. – Problemy te są tak złożone, że wymagają rozbicia je na pojedyncze składowe. Musimy je dogłębnie przeanalizować i przepracować. To będą nasze kamienie milowe, które będziemy realizować jeszcze długo po premierze gry wraz z kolejnymi łatkami. Spokojnie. Stworzymy arcydzieło, ale na razie skupmy się, żeby wypuścić grywalną alfę, dającą intelektualną rozrywkę i sprawiającą wrażenie bezbłędności. Resztę będziemy szlifować. Amen.
– Amen! – krzyknęli „wyznawcy” Markusa, podekscytowani tak samo lub nawet bardziej niż on.
– Zostało dziesięć minut – poinformował CEO. – Kończymy?
– Jeszcze jedno… – wtrącił się Rob, jednak nienawistny wzrok niektórych kolegów nieco go speszył. – Muszę o to zapytać, bo nie da mi spokoju. Co z moim aniołem stróżem? Czy nie było to trochę za bardzo Deus ex machina? Zbyt trywialne ratowanie mnie z tarapatów?
Wszyscy zamilkli. Tak jakby nie wiedzieli, kto ma się podjąć odpowiedzi.
– Może twórczość i wzrost złożoności, które odbywają się kosztem rozpraszania energii, są tylko granicznym przypadkiem praw rządzących tworzeniem bez strat? – odezwał się w swoim filozoficzno-naukowym stylu Szymon Romik, senior developer BeskidGames. Cytował niewątpliwie któregoś z klasyków. Kochał miłością platoniczną Arystotelesa, Lema, Juliusza Cezara, ale też braci Figo Fagot i Aleksandra Jabłonowskiego. – A mówiąc prościej… Mamy tutaj do czynienia z nietypową aberracją. AI dostało wytyczne, aby korzystać z wiary chrześcijańskiej jako tła dla tego okresu historycznego i miejsca akcji, ale wysunęła się ona na niezwykle ważną pozycję, momentami przejmując główny wątek. Nie planowaliśmy tego, tak samo jak ratowania gracza za pomocą nadprzyrodzonych zjawisk. Wszędzie tam, gdzie w symulacji pojawiała się gorliwa modlitwa i prawdziwa miłość, kod zdaje się mutować. Używając nieinformatycznego, kolokwialnego języka: „program świruje niby Jabłon po ztriggerowaniu przez lewaka”.
– To rzeczywiście dziwne – przyłączył się Ireneusz Sidło, betatester grający w suchy prototyp, czyli jak przy standardowych produkcjach zza ekranu komputera, używając myszki i klawiatury. Do niedawna trener siatkówki, a od roku nowy nabytek korporacji. – W preprodukcji nie spotkaliśmy takich rewelacji. Wiara po prostu była, ot co. NPC-e chodzili w niedziele do kościoła, dzwony wyznaczały porę dnia, a wieczorami słychać było przyśpiewki dobiegające z przydrożnych kapliczek. Ktoś czasem wezwał imienia bożego lub któregoś ze świętych, gdy się przestraszył, i to było wszystko.
– Zgadzam się – potwierdził Tomasz Flasz, drugi betatester, zaproszony do projektu ze względu na oczytanie w gatunku fantasy. Pochłonął dziesiątki książek i mógł stwierdzić, co można zrobić lepiej, jeżeli chodzi o fabułę. – Choć teraz nabrało to niepowtarzalnego klimatu i większej wiarygodności, jeśli mogę tak powiedzieć. Niemal uwierzyłem, że mamy tam do czynienia z boską interwencją. AI niezwykle sprytnie sobie poradziło.
– A jeśli to była… boska interwencja? – wyraził wątpliwość Robert vel Jaczemir, ale odpowiedziały mu jedynie kpiny i podśmiewanie.
– Jak dla mnie szapo ba dla scenarzystów, że wprowadzili dwukrotnie element zarazy – odezwał się level artist. – Wiem, że na pierwszy mieli całkowity wpływ, a drugi rozpatrzyła AI, ale przychyliła się do waszego konceptu. Zarazy skutecznie ograniczyły ilość NPC-ów przez co silnik nie został przeciążony, a ilość błędów ograniczona. W zbyt dużym świecie nasz bohater mógł się pogubić. Fajnie, że ilość postaci została w taki sposób ograniczona. Trzeba mieć to na uwadze przy kolejnych edycjach.
Na zakończenie zebrania Przemysław Samuel Gąsiorek podziękował w imieniu swoim i kolegów z zespołu. Korzystając z okazji, złożył także wyrazy wdzięczności pracownikom Muzeum w Kętach, z którymi intensywnie współpracował, i Towarzystwu Miłośników Kęt, do którego sam przynależał. Nie omieszkał też wymienić licznych placówek kultury i bibliotek, które pomogły BeskidGames w promowaniu nadchodzącego projektu. Obronił się także przed atakiem, odnoszącym się do usposobienia Jaczemira. Według Agaty, jednej z obserwatorek, nie pasowała do mentalności ludzi średniowiecza: „Jaczemir zbyt wiele wie i rozkminia”. Story director odpowiedział:
– A jak, do cholery, mamy ogłupić gracza? Czy ciekawie byłoby oglądnąć w Kanthy&Beskidy typowego matoła? Sądzicie, drodzy obserwatorzy, że to byłoby cool? Nie. I tak ogromnym sukcesem jest, że w stanie quasi-hibernacji udało nam się poblokować wiele wspomnień. Choć czasem Jar przypominał sobie co nieco lub czuł, że ten świat go nie chce. Ale tego nie uda się wyzerować. Nie przy obecnej technologii.
– Ha! – zakrzyknął triumfalnie Rob. – Olśniło mnie. Rotunda w Cieszynie! Patrząc na nią, wiedziałem, że skądś ją kojarzę. Raz przez to, że bywałem, dwa, bo widniała na tyle banknotu dwudziestozłotowego.
– Ach, gotówka… – westchnął ktoś obok testera. – Miłe wspomnienia sprzed transformacji.
– Moi drodzy. – Markus wkroczył ponownie na podest. – Pora powoli kończyć. Dodam tylko, że pracujemy już nad nowym projektem czasów obecnych, ale znów alternatywnej wersji rzeczywistości. Projekt lata temu zajawiliśmy na stronie Uniwersytetu Śląskiego, aby niczym Bene Gesserit zasiać go w umysłach odbiorców. By rozkwitał w podświadomości. Pobierzcie go sobie stąd (jeśli go jeszcze nie usunięto) i przyglądnijcie mu się uważnie.
Na slajdzie pojawił się link do opowiadania Przebudzony z 2020 roku: https://admin.slaskifestiwalnauki.pl/sites/default/files/files/przemyslaw_gasiorek.pdf.
– Gdybyście mieli problem, skrolujcie wall naszego story directora na Facebooku – wyjaśnił CEO, prosząc jednocześnie asystenta, aby wyświetlił na prezentacji portfel projektu Kanthy. – Przy obecnej produkcji udało się znaleźć finansowanie i z tego miejsca pragnę ogromnie podziękować naszemu co-founderowi Johnowi Zaorsky’emu. – Ogłuszające brawa eksplodowały. – Z kolei Ministerstwo Cyfryzacji, które miało nas wspierać przy nowym projekcie, wycofało się. Podejrzewam, że Przebudzony jest zbyt wolnościowy i obywatelom mogłyby spaść klapki z oczu. Innego wytłumaczenia nie widzę. Grant przepadł. – Tym razem rozległy się buczenie i niepochlebne wyrazy. – Tutaj wyświetla się wam adres portfela BeskidGames, założony jeszcze z myślą o crowdfundingu Kanthy, co możecie wyśledzić na blockchainie. Powstał w 2018 roku. Już od tego czasu pracowaliśmy nad projektem. Wtedy jednak wystarczyły nam środki własne, a dzisiaj proszę was o wsparcie. Wklejajcie adres portfela na swoich social mediach, róbcie hałas o donejtach i pomóżcie nam jeszcze szybciej rosnąć. Sytuacja win-win. Przyczyńmy się do rozwoju Beskidzkiej Doliny Krzemowej! Pamiętajcie, że wygrywamy na tym wspólnie, wszyscy razem!
Na slajdzie widniał adres dla tokenów LSK:
lskdvacs733hq7fubrzb54u7hkww3rxgvsckuwxhz
– Dziękuję za pomoc! Czeka nas sporo pracy, lecz warto zmieniać świat na lepszy. Pomyślcie, że dzieje się to u nas na Śląsku! Dzięki funduszom będziemy tworzyć następne gry, mamy w planach zorganizować także zagłębie filmowe niczym Hollywood i park rozrywki na miarę Disneylandu. I to wszystko tutaj! W Katowicach, Bielsku-Białej i Żywcu, czyż to nie wspaniałe?! Rozwiniemy razem region. Tymczasem dziękuję wam za przybycie! I do zobaczenia za trzy tygodnie.
Pracownicy po gromkich oklaskach zaczęli się rozchodzić. Niektórzy wychodzili niby samotne wilki bez podejmowania rozmów, inni poruszali się w grupkach, omawiając kwestie związane z grą. Najczęściej dotyczące smaczków, o których teraz sobie przypomnieli.
– To już wiem, czemu Natan zrobił predykcję odnośnie do lisich futer, które mają zalśnić złotem. Tak mówi się na te tokeny. LSK to właśnie liski. One eksplodowały cenowo, tak jak… Pamiętacie, co wydarzyło się z węglem i cukrem? Popyt i podaż. Odwiecznie te same mechanizmy. Ludzka natura.
– Kryształ mistrza Sędziwoja da się faktycznie wyhodować. Z siarczanu miedzi. Nasz story director był wcześniej popularyzatorem nauki, więc miał o tym jakieś pojęcie.
– To samo z easter eggiem dotyczącym leczenia wampira za pomocą gwoździ w jabłku i piwa mocno drożdżem pachnącego. Gwoździe zostawiały w jabłku żelazo, a płynne drożdże witaminę B, oba składniki leczą anemię.
– Jestem z Kęt i byłem ostatnio tam, gdzie stała kaplica świętego Krzyża. To mniej więcej w połowie ulicy Świętokrzyskiej. Zastanawiam się, czemu nie ma tam żadnej tablicy upamiętniającej to miejsce.
– A Dobiesław na kasztanku à la Piłsudski, gdy jechał do Gilowic? Hans i Greta, dzieci idące do chatki nad Macochą. Hänsel und Gretel! Jaś i Małgosia.
– A to odgadliście? Golem […]. Dopiero za czternastym razem udało mi się stworzyć nienagannego. Ewidentne nawiązanie do opowiadania Lema Golem XIV. To pewnie pomysł tego senior developera Romika.
– Tak! Bardzo możliwe. A ten jest mój – powiedział Ireneusz Sidło. – Gdy pewnej nocy w trzech kroczyli, ujrzeli wojownika galopującego tak, jakoby same czarty pościg za nim czyniły. W TRZECH KROCZYLI. Dajcie spokój, nic się wam nie kojarzy? Diablo IV, cieniasy!
Odgłosy niknęły w oddali. Audytorium prawie całkowicie opustoszało, a Robert siedział nadal w wózku elektrycznym przy stole, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Podszedł do niego CEO. Wiele można było mu zarzucić, ale zawsze trzymał się maksymy: „kapitan schodzi ostatni z tonącego okrętu”. Zostawał po godzinach w pracy i starał się ugasić wszystkie pożary. Położył rękę na ramieniu Roberta Zawadzkiego.
– Nie jest łatwo, co?
– Ani trochę – wydusił z siebie tester-wyrobnik.
– Wiem, że to słabe pocieszenie, ale pomyśl, że rozwiązałeś właśnie swoje problemy finansowe, a komornikom możesz pokazać środkowy palec – powiedział Markus, siadając na fotelu obok. – Przechodzisz do historii i to nie tylko BeskidGames, ale całego gamedevu. Najdłuższe, nieprzerwane zanurzenie w świecie wirtualnym. Dokonałeś tego jako pierwszy. Gratulacje, Rob.
– Nieprzyjemnie jednak dowiedzieć się, że byłem przez tyle czasu okłamywany i łykałem to jak pelikan. A do tego… naprawdę zakochałem się, Markus. Nawojka została tam, a ja jestem tutaj. Cholernie podłe uczucie.
– Przykre – odparł dyrektor generalny. – Mogę ci jedynie powiedzieć, że nad postacią Nawojki pracowała… Natalia. I czasem zakładała VR, by być nią dosłownie.
– Co?! – zdziwił się Zawadzki. Natalia podobała mu się, od kiedy ją pierwszy raz ujrzał w social roomie, ale był zbyt nieśmiały w kontaktach damsko-męskich, żeby do niej zagadać.
– Tylko pamiętaj, nie wiesz tego ode mnie!
Dwudziestolatek spoglądał głupkowatym wzrokiem na przełożonego.
– I jeszcze jedno – dodał Markus. – Pewnie zapomniałeś, ale przez najbliższy tydzień śpisz tutaj. W pokoju medycznym. Musisz być pod stałą obserwacją. Twój stan zaraz przed wybudzeniem był świetny, przepisy wymagają jednak kontynuowania monitorowania parametrów. Będzie pracował z tobą także nasz psycholog. Jesteś w dobrych rękach, wyjdziesz raz-dwa z tego przygnębienia!
– Oby – westchnął Rob. – Czy powinienem jeszcze coś wiedzieć?
– Tak – odparł CEO. – Jutro zaczynamy drugą rundę testów. Możesz wpaść zobaczyć swojego następcę Filipa. Prześledzisz całą procedurę od zewnątrz.
– Co? Już jutro?
– Każda minuta jest na wagę złota. Tester był przygotowywany przez ostatni tydzień, a część załogi zostaje dzisiaj na noc, żeby wprowadzić najważniejsze poprawki w kodzie. I ograniczyć tę cholerną AI. O mało co nie straciliśmy przez nią dwunastu lat pracy.
– Będę! Chcę zobaczyć, czy nikt mi kutasów na czole nie malował, kiedy zasypiałem. A teraz mógłbyś ponawigować ten sprzęt, żeby zawiózł mnie do pokoju?
– Jasne.
***
Paweł, zwany przez kolegów Bossem, został przed monitorem do samego rana. Przeglądał linijki kodu jeszcze raz. Prawdopodobnie już siódmy, jeżeli nie pogubił się w rachubie. Nie wszystkie parametry wróciły do stanu początkowego, ponieważ pozwolono AI wyciągnąć wnioski z poprzednich testów. Wprowadzono trochę nowych wag odnośnie do prawdopodobieństw, wyrzucono orków, podano pomysły na lepsze splatanie wątków oraz postarano się ograniczyć potencjał Natana, Zdzieszki, Bastiena i Curolasa. Paweł rozpracowywał Jana Kantego, lecz zeskrolował do góry ekran, bo coś mu nie pasowało. Wrócił do sanktuarium Żyda.
– Dziwne – powiedział pod nosem. – Czemu to tutaj zostaje? Powinno się wyczyścić. Przypadek? Czy ten cwaniaczek nas ograł? – Boss uderzał w klawisze klawiatury niczym wirtuoz, a ta dźwięczała pod jego palcami. – Cholera, brak czasu – zdenerwował się, spoglądając na zegar. – Muszę to popchnąć dalej, bo zaczynają zanurzanie. W takim razie dla równowagi wszechświata… Panie Kanty, rozsądne będzie zostawić cię w niezmienionej formie. Obyś jeszcze raz stanął na straży, gdy zajdzie taka potrzeba.
***
Robert, lekarz Piotr i trzech programistów siedziało w inkubatorni. Trzydziestopięciolatek czuł się bardzo nieswojo, widząc procedurę, która budziła masę wspomnieć. Chyba nie był na to jeszcze gotowy.
Filip Gąsiorek, brat story directora, drugi betatester, leżał nagi w kapsule, nerwowo zerkając na personel i otaczający go sprzęt. Do momentu, aż jego oczy nie znikły pod okularami VR. W tle leciał kawałek The Final Countdown szwedzkiej grupy rockowej Europe.
Pokrywa komory została zamknięta, maska dostarczająca powietrze wraz z odrobiną siarkowodoru automatycznie wsunęła mu się na twarz, a kapsuła wypełniła się gęstym niczym kisiel płynem o temperaturze 36,6˚C. Do wenflonu podłączyła się przeźroczysta rurka, dostarczająca substancje odżywcze, a naklejone wcześniej stymulatory mięśni zaczęły delikatnie pulsować. Z sufitu na kapsułę zjechał dźwięko– i światłoszczelny sarkofag. Pikał sygnalizator i pulsowała zielona lampka oznaczająca pełną gotowość do zanurzenia.
– Uwaga, zaczynam – usłyszeli podekscytowany głos senior developera, a zarazem koordynatora „zasypiania”.
Każdy ekran w pomieszczeniu wyświetlał teraz odliczanie: 10… 9… 8… 7… 6… 5… 4… 3… 2… 1…
Zaczątek, a raczej… Zakątek
Piwo nigdzie nie smakowało tak dobrze jak w stojącej na rogu rynku karczmie Zakątek
[…]
Oko trzeciego obserwatora nadzorującego projekt wyrywkowo spoglądało, czy historia poprawnie zastartowała.
– Szlachcic Gotfryd Engelhardt von Wünschelburg – przedstawił się przybyły.
[…]
Minęły trzy piwa, te dobre, które Gościrad sprowadził od bieszczadzkiego mistrza Jędrzeja. Nazywano je Ursa Dzikie Zioło, warzono tamże starym obyczajem, zamiast chmielu dodawano ziół i przypraw dla goryczki tudzież niepowtarzalnego aromatu. Po tej bursztynowej uczcie noc była nadal jeszcze młoda, więc szlachcic rozejrzał się za jakąś uciechą. Dziewki w karczmie żadnej nie uświadczył, od mordobicia stronił, a gawędzić nie lubił przy piwie, bo niełatwo było język za zębami trzymać, toteż poddał się innej rozrywce. Wyciągnął kości z jeleniego poroża i nagabnął paru kmiotków do rzucania. Zaczesał swe kruczoczarne włosy w tył, podrapał się po bokobrodach, jakby gra go wcale nie interesowała, i poturlał kości.
Do uszu zgromadzonych w karczmie doleciał dziwny świst. Jakby trzepot ogromnych skrzydeł. Zmroził krew w żyłach i położył bladym strachem na ich twarzach. Gdyby Gościrad nie uspokoił gości, że to nowy miech do paleniska od mistrza Sędziwoja, to niechybnie krzyczeliby: „Kryć się! Smoki”. Tedy panika mogłaby ogarnąć całe miasto szybciej niźli pożar w ów pamiętny upalny dzień zeszłego lata. Nie tak dawno temu widziano ponoć skrzydlatą bestię w okolicach Złotej Górki, na tymże zboczu, które jest pokryte wapieniem. Inni mówili, że bliżej łupków i wodospadu. A czy to nie było jeno czcze gadanie?
[…]
Tymczasem Jaczemir siedział w kącie izby i zajadał się pszennym podpłomykiem oraz wieprzowym udźcem, który zapijał piwem. Zerkał przy tym nieustannie na intrygującą go scenę. Nieznany mu szlachcic rozdawał pieniądze niczym król jałmużnę w wielkie święto. Podstępu w tymże procederze nie zwietrzył, gdyż brakowało mu eksperiencji w kontaktach z dobrze urodzonymi. Trzydziestopięciolatek świata poza Kanthy nie zwiedził. Znał go tylko z opowieści, które od podróżników czy kupców zasłyszał. Nic w tym dziwnego, bo prócz nielicznych obieżyświatów, pątników, kupców czy obłąkańców mało kto zapuszczał się dalej.
Jaczemir miał twarz niezdrowo bladą, jakby słońce podczas pracy w polu w ogóle się go nie tykało. Był nie za wysoki, za to w jego ciele kryła się prawdziwa siła. Dla wybryku schwytał kiedyś w lesie tarpana i utrzymał na powrozie do momentu, aż zwierzę okazało mu posłuszeństwo. Wprawdzie ów tarpan był niewiele starszy od źrebięcia, ale jednak. Poza tym chłopak spojrzenie miał bystre, trochę smutne, oczy szare niczym mysie futro. Kilkutygodniowy zarost i rude, niezbyt długie włosy, wygolone niemalże do gołej skóry po bokach. Rysy jego różniły się od tutejszych, bo Tatyjana, jego babka, pochodziła z ziem Hospodarstwa Mołdawskiego. Wysokie czoło, jasna cera, pociągła twarz i długi nos wbrew temu, co mogłoby się wydawać, przydawały mu uroku.
[…]
Jar był oszczędny i pracowity. Zbierał sumiennie grosz do grosza, wydając tylko tyle, ile potrzeba na zaspokojenie głodu. Niewiele ich jednak było: jeden, góra dwa tygodniowo. Skrajnie stronił od rozrzutności, choćby w najmniejszej postaci. Poza jednym wyjątkiem, lecz o tym później. Pragnął pojąć za żonę Kochnę, córkę skryby Bartolda, musiał jednak najpierw wkraść się w łaski jej ojca, aby oddał mu jedynaczkę, swój ukochany skarb, najpiękniejszą z panien w Kanthy. Z tego powodu chłopak marzył o dokonaniu rzeczy nadzwyczajnych, imponujących, a przy tym intratnych. Wkup do takiej znamienitej rodziny nie był sprawą łatwą, gdy więc tylko sił starczało po całym dniu pracy na roli, najmował się jako wyrobnik do wszystkich możliwych zadań. I teraz nadarzyła się sposobność, aby pomnożyć majątek…
Kolejny obserwator, stażysta, zdziwił się, gdy nie był zdolny podglądnąć poczynań jednej z postaci drugoplanowych: Natana Rubensteina. Uznał to jednak za mało istotny szczegół. Błąd, jakich wiele przy tego typu produkcjach.
***
Wszystko, co ma swój początek, musi mieć też koniec. Chyba że jest wężem zjadającym własny ogon.