- Opowiadanie: TaTaR - Prawie książę

Prawie książę

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Prawie książę

„Dzisiejsza lekcja będzie dotyczyć tytulatury cesarstwa. Jest niezwykle ważne, aby nie tylko poznać właściwe formy zwracania się do członków dworu i rodziny cesarskiej, ale też zrozumieć, jak te formy powstały. Dzięki temu ułatwimy sobie opanowanie zadanego materiału i wyeliminujemy ryzyko błędów. Z lekcji historii powinniśmy pamiętać, że cesarstwo, w początkach swojego istnienia, było księstwem. Czasy te są tak odległe, że już na poły mitologiczne, jednak dzięki zachowanym dokumentom i artefaktom możemy uznać to za pewnik. Do najważniejszych pism potwierdzających tę tezę należą…”

Wytrenowany głos nauczyciela bezbłędnie recytował lekcję. Dziesiątki lat uczenia cesarskich dziedziców sprawiało, że starego guwernera słuchało się niezwykle przyjemnie. Słowa dosłownie unosiły się wokół ucznia i były wchłaniane niejako bez udziału jego woli. Dzięki temu, nawet mało pojętni adepci wiedzy uzyskiwali doskonałe efekty. Niestety, miało to również swoje złe strony. Jeśli ktoś miał myśli zajęte innymi sprawami, łatwo było mu zatonąć w rozmyślaniach, podczas gdy głos nauczyciela otaczał ucznia kojącym woalem.

Ciało Bogumiła znajdowało się co prawda w komnacie, a regularnie wymrukiwane potwierdzenia i potaknięcia mogły sugerować, że uczestniczy on w lekcji, jednak wyobraźnia młodzieńca poniosła go bardzo daleko od pałacu. Ostatnio zdobył niezwykle interesującą księgę, opisującą zwyczaje orientalnego ludu Gordytów. Zatracił się w niej bez reszty i w ostatnich dniach nadzorujący jego edukację guwernerzy, zauważyli znaczne obniżenie wyników podopiecznego. Czemu się jednak dziwić? Młody człowiek błądził myślami po odległych lądach, zamiast skupić się na wkuwaniu kodeksu karnego i zapamiętywaniu dat najważniejszych bitew w długiej historii kraju. Oczywiście rozumiał, że przyszły władca najpotężniejszego imperium na świecie musi mieć rozległą wiedzę. Prawo, taktyka, ekonomia, a nawet historia i etykieta, wszystko to miało wyposażyć go w narzędzia, pozwalające kiedyś zarządzać olbrzymim państwem. Książki stanowiły jednak dla Bogumiła wrota do światów daleko poza bramami pałacu, którego nigdy nie opuszczał.

Uczeń wyobrażał więc sobie jak przemierza odległą Gordię, podczas gdy nauczyciel z zacięciem próbował wtłoczyć do jego głowy kolejne porcje wiedzy.

„Dlatego, tradycyjnie, najstarszego syna cesarza tytułujemy… Książę. Książę? KSIĄŻĘ!”

Bogumił podskoczył na fotelu i półprzytomnym wzrokiem popatrzył na starszego mężczyznę.

– Książę Bogumile. Jaki tytuł nosi najstarszy syn cesarza?

– Yyyyyy… – Niestety, tylko na tyle było stać ucznia.

– Obawiam się, że ta lekcja jest stratą czasu. Zakończmy zajęcia na dziś.

Książę był tak zawstydzony, że nie potrafił spojrzeć guwernerowi w oczy. Zazwyczaj doskonale przygotowany i skupiony na zajęciach, czuł się naprawdę niekomfortowo, gdy zawodził pokładane w nim nadzieje. Dlatego na pożegnanie nauczyciela mruknął tylko coś pod nosem i ciężko westchnął, jednak im więcej czasu mijało od zakończenia lekcji tym bardziej wstyd zaczynał ustępować ekscytacji.

Nareszcie nadeszła długo wyczekiwana chwila! Bogumił będzie mógł zaszyć się w swoim apartamencie z tomem w ręce i przez kilka godzin, z wypiekami na twarzy, czytać o nieznanych krainach. Książę najchętniej pobiegłby jak najszybciej do swojej komnaty, ale niestety nie był to najlepszy pomysł. Sporej wielkości brzuszek oraz wyraźnie zaznaczony dodatkowy podbródek, niezbicie świadczyły o umiłowaniu do wykwintnego i obfitego jedzenia, oraz nienawiści do ćwiczeń fizycznych. Z doświadczenia wiedział, że po kilkunastu metrach biegu straciłby oddech i odpoczywając, zmarnował więcej czasu, niż gdyby szedł spacerowym krokiem. Dlatego nakazał sobie w myślach spokój i ruszył niespiesznie do drugiego skrzydła budowli.

Pałac cesarski był olbrzymi i dla kogoś z zewnątrz mógł wydawać się istnym labiryntem. Wśród poddanych krążyły legendy o złodziejach, którzy ośmielili się zakraść do budynku i nigdy nie znaleźli wyjścia. Ale Bogumił spędził tu całe życie i nie miał problemu z poruszaniem się splątanymi korytarzami. Nie raz spacerował po nich samotnie lub z nauczycielami, przyglądając się wiszącym na ścianach pamiątkom po przodkach. Niekończące się portrety dawnych władców, zdobyte przez nich chorągwie wroga, dary od niezliczonych pochlebców zabiegających o łaski cesarzy. To co dla większości ludzi byłoby rzędami identycznych obrazów, dla niego było historią jego rodu. Potrafił podać datę urodzenia i śmierci każdego z tych władców, ich najważniejsze dokonania, przydomki nadane im przez współczesnych albo potomnych.

Aby umilić sobie czas oraz zająć czymś myśli, rwące się do długo wyczekiwanej lektury i krzyczące „Szybciej! Biegnij! Co się tak wleczesz!”, Bogumił wybierał co jakiś czas mijany przedmiot i próbował przypomnieć sobie jego historię. Jako że pamięć miał doskonałą, zazwyczaj udawało mu się to błyskawicznie, ale zdarzały się trudniejsze orzechy do zgryzienia. Właśnie próbował ustalić czy wysadzany rubinami kordelas był darem od jednego z pirackich władców, czy też stepowego kacyka. Tak bardzo skupił się na problemie, że gdy skręcił za róg i wpadł na niewielki orszak, w pierwszym momencie zupełnie nie wiedział co się dzieje. Co gorzej, lata ślęczenia nad książkami w chybotliwym świetle świec, nie pozostały bez wpływu na wzrok młodego człowieka i dopiero gdy zmrużył lekko oczy zrozumiał, że ma do czynienia z cesarzową i jej dwórkami. Natychmiast ukłonił się z szacunkiem i przywitał.

– Witaj matko.

Nie odpowiedziała. Jak zawsze. Władczyni, nawet gdy patrzyła na dziecko, wzrok miała utkwiony gdzieś w dali. Gdy był młodszy, książę zadręczał się myślami, że może w jakiś sposób ją zawiódł, albo że zrobił coś, przez co go znienawidziła. W końcu jednak zrozumiał, że matka właściwie przez cały czas błądzi myślami w jakimś miejscu, do którego dostęp miała tylko ona sama. Uznał, że po prostu musi tak być i nie spędzało mu to dłużej snu z powiek. Niemniej jednak skoro już na siebie wpadli, to postanowił zainicjować rozmowę.

– Jak zdrowie, matko?

Nie odpowiedziała. Oczywiście. Na szczęście zanim cisza mogła stać się zbyt męcząca, do akcji wkroczyły przyboczne. Dwie z nich błyskawicznie przesunęły się tak, żeby oddzielić od siebie matkę i syna, zapobiegając powstaniu niezręcznej sytuacji. Korytarz wypełnił się radosnym szczebiotem.

– Ach, książę, znakomicie dziś wyglądasz.

– Czy słyszałeś już o najnowszym turnieju?

– Słyszałam, że barbarzyńcy ze wschodu znów planują inwazję.

– Ach, książę, czy będziesz nas bronić?

Bogumił z trudem próbował zebrać myśli, przytłoczony przez kakofonię pytań i okrzyków. Zanim był w stanie odpowiedzieć na choć jedno z tych pytań, padały dwa kolejne. Przebicie się przez nieustanny trajkot wymagało niezwykłej zręczności i szczęścia. Właściwie to głównie szczęścia. Dlatego gdy tylko dwórki wzięły oddech w tym samym momencie, młodzieniec wyrzucił z siebie pytanie, niemal przygryzając sobie język.

– Gdzie idziecie?

– Ach, prawie… – Dwórka zacięła się na moment, a druga zgromiła ją wzrokiem. – Prawie zapomniałam. Chyba do ogrodu?

– Głuptasku. – Koleżanka pospieszyła z pomocą. – Przecież idziemy popływać w basenie.

Dwórki szczebiotały jak najęte, ale Bogumił już ich nie słuchał. „Prawie”. Przecież wiedział co chciała powiedzieć. „Prawie książę”. Tak służba nazywała go za plecami. Od dawna o tym wiedział i niejedną godzinę spędził gryząc się z myślami. Gdy miał gorszy dzień wydawało mu się, że wszyscy śmieją się z niego. Wręcz uważają za niegodnego tytułu książęcego. Wyobrażał sobie wtedy jak zostaje cesarzem i patrzy z pogardą na niedawnych szyderców. Bywały dni, gdy przysięgał wybatożyć lub wygnać całą służbę z pałacu. Jednak zdarzały się też chwile, gdy widział świat w jasnych barwach. Wtedy przydomek wydawał mu się raczej żartobliwym i decydował się traktować go jako zachętę do bardziej wytężonej pracy. W końcu tytuł książęcy to nie wszystko, trzeba jeszcze nauczyć się rządzić.

Wiele by dał, aby dowiedzieć się co właściwie ten alias oznacza, ale niestety nie było to takie proste. W rozmowach z nim wszyscy bardzo dobrze się pilnowali i wpadki, takie jak przed chwilą, były rzadkością, zresztą zręcznie przykrywaną uprzejmością. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby zapytał jakiegoś dworzanina o tę sprawę, służący udałby zszokowanego. Niemal słyszał to oburzenie w głosie rozmówcy „Co?! Kto ośmieliłby się tak obrażać naszego ukochanego księcia?!”. Bogumił aż zatrząsł się z frustracji na samą myśl o takiej hipokryzji.

Na szczęście drzwi otwierające się na sporej wielkości patio uchroniły młodzieńca przed całkowitym pogrążeniem się w czarnych myślach. Wewnętrzny dziedziniec okalały kolumienki, a prawie całą jego powierzchnię zajmował wyłożony błękitnymi płytkami basen. W wodzie i na brzegu, pod czujnym wzrokiem licznych opiekunek, bawiło się ponad trzydzieścioro cesarskich dzieci. Bogumił, jako najstarszy syn oficjalnej małżonki władcy, miał pierwszeństwo w kolejce do tronu, ale oprócz niego pałac zamieszkiwało mrowie potomków głowy państwa, spłodzonych zarówno z cesarzową – matką, jak i z licznymi konkubinami. Zły humor młodzieńca wyparował natychmiast. Bracia i siostry zaczęli uprzejmie witać się z nowo przybyłym, a najmłodsze rodzeństwo obskoczyło starszego brata, próbując namówić go do wspólnej zabawy.

Tymczasem orszak matki nie zatrzymując się choćby na chwilę przeszedł wzdłuż basenu i zniknął w jednym z odległych korytarzy. Najwyraźniej jednak sadzawka nie była celem ich wyprawy, ale Bogumił nie zaprzątał już sobie tym głowy. Przez chwilę poprzekomarzał się z dzieciakami, wymienił kilka uprzejmych uwag z młodszym rodzeństwem, a następnie wymknął zręcznie, by kontynuować drogę do komnaty, w której czekała na niego pasjonująca lektura.

Kolejne korytarze pełne niezwykłych bogactw zostawały w tyle, ale jak okazało się, był to dzień pełen niespodzianek. Tuż zanim książę dotarł do celu, minął orszak samego cesarza. Władca był potężnym mężczyzną. Zarówno postura, jak i bijąca od niego aura pewności siebie powodowały, że inni ludzie czuli się w obecności głowy państwa niepewnie. Mimo, że cesarz dawno już przekroczył wiek średni wciąż mógł pochwalić się wspaniałymi mięśniami, przy których otaczający go doradcy wydawali się cherlakami. Ale tym co naprawdę peszyło poddanych był wzrok cesarza. Zimny, ostry, przewiercający rozmówcę na wskroś. To było spojrzenie człowieka, który ocenia każdego rozmówcę. Waży jego wady i zalety, zbrodnie i zasługi, a potem wydaje bezlitosny wyrok. Bogumił, przypomniał sobie ostatnie problemy z nauką i poczuł jak pot spływa mu po plecach. Aby przykryć zmieszanie spuścił oczy i drżącym głosem wybąkał:

– Witaj ojcze.

Cisza przeciągała się. Przerażony książę wyobrażał sobie jak cesarz w myślach wertuje katalog kar, aby wybrać najbardziej odpowiednią dla syna. Z każdą upływającą sekundą wyobraźnia młodzieńca podpowiadała mu coraz wymyślniejsze kary, właściwe dla kogoś, kto zawiódł władcę najpotężniejszego państwa na świecie. Napięcie stawało się nieznośne i Bogumił czuł, że jeszcze chwila i zemdleje. Zrozpaczony podniósł wzrok aby spróbować przyspieszyć wydanie wyroku. Ale zamiast wściekłego oblicza ojca, zobaczył tylko oddalające się plecy cesarza. Kilku doradców stało jeszcze wokół, spoglądając nieodgadnionym wzrokiem na winowajcę, ale po chwili pobiegli za szybko oddalającym się panem.

W duszy młodzieńca radość z uniknięcia kary mieszała się z żalem, że nie udało mu się zamienić z ojcem choć kilku słów. Bywało, że tygodniami, a nawet miesiącami nie widział swoich rodziców. To, że jednego dnia spotkał ich oboje było wielkim wydarzeniem. Niestety, szansa na rozmowę minęła i nie wiadomo, kiedy pojawi się kolejna.

Przybity Bogumił dotarł do swojej komnaty. Długo wyczekiwana chwila zamiast stać się powodem do radości, tylko go rozdrażniła. Zasiadł do lektury, ale myśli nieustannie wracały do wydarzeń dzisiejszego dnia. Czy mógł zrobić coś inaczej? Lepiej? Może powinien wykazać się większą determinacją w dążeniu do nawiązania rozmowy? Po fakcie przychodziły mu do głowy niezliczone sposoby na lepsze rozegranie tych sytuacji. Zniechęcony zauważył, że przewertował trzy strony książki, ale kompletnie nie wiedział co tam było napisane. To zirytowało go jeszcze bardziej. Przez chwilę próbował skupić się na historii Gordii, ale szybko doszedł do wniosku, że nic z tego nie będzie. W końcu odłożył tomiszcze na stolik. Jak zawsze w chwilach stresu jego myśli powędrowały do jedzenia. Nadgryzł kilka słodkich owoców, ale niewiele to pomogło. Ostatecznie zdecydował, że przekąsi jakiś porządny podwieczorek. To powinno go uspokoić i pozwolić na cieszenie się resztą wieczoru.

Droga do cesarskiej kuchni była doskonale znana młodemu księciu. Jednak dziś wszystko było nie tak. Nigdzie nie widać było pałacowej służby. Zazwyczaj po drodze minąłby choć kilku strażników, z którymi mógłby zamienić parę zdań, albo śpieszących gdzieś służących, których uprzejme powitania osłodziły by mu trudy dnia. Nie spotkał jednak dosłownie żywej duszy! Biorąc pod uwagę dzisiejszy dzień, Bogumił zaczął nawet podejrzewać, że trwała właśnie wspaniała uczta, na którą nie został zaproszony. A podejrzenia przerodziły się w pewność, gdy po dotarciu do pałacowej kuchni, zamiast zwyczajnego tam gwaru i rozgardiaszu, zastał tylko ciszę. Zupełnie załamany książę przez chwilę buszował po opuszczonych pomieszczeniach, ale szczęście najwyraźniej zupełnie się od niego odwróciło, nie znalazł żadnych smakołyków.

Już miał wracać do swojego pokoju, gdy zauważył człowieka, który pojawił się w przejściu, kilka pomieszczeń od niego. Uradowany z obecności choć jednego służącego chciał zawołać nieznajomego, gdy nagle zrozumiał, że coś się nie zgadza. Obcy w niczym nie przypominał dworzanina. Ubrany w przepaskę biodrową, nawet z odległości kilkunastu metrów robił wrażenie niebezpiecznego. Poruszał się cicho, ale niezwykle pewnie. Widoczne pod skórą mięśnie napinały się i prostowały z taką siłą, że młody człowiek miał wrażenie jakby miały zaraz eksplodować. Nie tylko każdy ruch, ale nawet każde znieruchomienie potęgowały wrażenie, że ten człowiek jest jak ściśnięta sprężyna, oczekująca na uwolnienie. Co więcej, w ręce tej sprężyny tkwił morderczo wyglądający sztylet.

Bogumił w jednej chwili pojął, że ma do czynienia z zabójcą. Czyżby ktoś próbował dokonać zamachu na cesarza? To się niemal nie mieściło w głowie. Książę był przekonany, że tego typu wydarzenia zdarzają się tylko w legendach. Przez chwilę obaj zamarli w bezruchu. Nieznajomy najwyraźniej próbował zdecydować, w którą stronę się udać, podczas gdy Bogumił rozmyślał nad tym co powinien zrobić. Z jednej strony był pewien, że pałacowa straż poradzi sobie z każdym zagrożeniem, a z drugiej lojalność wobec rodziny kazała mu ruszyć do akcji. Może powinien wszcząć alarm? Albo pobiec do strażnicy i zawiadomić żołnierzy?

Rozmyślania księcia zostały brutalnie przerwane gdy nieznajomy gwałtownie odwrócił się i spojrzał prosto na niego. Teraz, gdy można było zobaczyć twarz zabójcy Bogumił zrozumiał, że był on młody, na pewno nie starszy od księcia. Ale oczy nieznajomego nie miały nic wspólnego z młodością. Patrzyły z taką intensywnością i nienawiścią, że myśli Bogumiła dosłownie rozpierzchły się, pozostawiając w głowie tylko pustkę. Gdy tamten jeszcze wywarczał „Tyyyyy” i ruszył w kierunku oszołomionego syna cesarza, przerażonemu księciu pozostała w głowie tylko jedna rzecz: uciekać, ratować się, znaleźć jak najdalej od tego sztyletu!

Bogumił wydał z siebie rozpaczliwy skrzek, będący czymś pośrednim między kwikiem zarzynanej świni, a przedśmiertnym piskiem zagryzanej myszy, a następnie rzucił do ucieczki. Niestety, znaczna tusza i słabe mięśnie nie wróżyły mu sukcesu w tym wyścigu. Już na starcie poślizgnął się, tracąc cenne sekundy, a następnie uderzył w stojącą w korytarzu gablotę. Na szczęście dla ściganego upadła ona tuż pod nogi zabójcy, wytrącając go z rytmu. Zapewne Bogumił mógłby zyskać sporą przewagę, ale już po przebiegnięciu kilkunastu kroków ledwo łapał powietrze i charczał przy każdym oddechu. Z trudem dobiegł do znajdujących się na końcu korytarza drzwi, ostatkiem sił zamknął je i przyparł całym ciężarem ciała, żeby utrudnić otwarcie.

Przez chwilę książę ucieszył się, że obok drzwi stoi strażnik, ale okazało się, że to zalane potem oczy zwodzą młodzieńca. Gdy tylko udało mu się skupić wzrok na sylwetce wybawiciela, ten okazał się jedynie pustą zbroją. A chwilę później prowizoryczna barykada została uderzona z taką siłą, że Bogumił ledwo utrzymał się na nogach. Zanim zdążył dojść do siebie po tym wstrząsie, ostrze sztyletu przebiło się przez, pełniące głównie funkcje ozdobne, drzwi. Książę przez chwilę zezował na tkwiące kilka centymetrów od jego twarzy żelazo. Które szybko znikło, aby pojawić się tuż przy dłoni, a następnie przy brzuchu.

Cesarski syn uznał, że tylko kwestią czasu jest, kiedy zostanie wreszcie trafiony, dlatego rozpaczliwym skokiem dopadł do stojaka, przewrócił zbroję tak, żeby choć trochę przyblokowała podziurawione drzwi i ciężkim kłusem ruszył w stronę drugiego końca pomieszczenia. Dysząc ciężko dobiegł do kolejnego korytarza i przystanął na chwilę, żeby złapać oddech. Obejrzał się za siebie, aby ocenić postępy przeciwnika. Ten był już w połowie pomieszczenia! Nie było czasu na odpoczynek! Choć Bogumiłowi wydawało się, że nie da rady zrobić kroku więcej, instynkt przeżycia pchnął go do jeszcze jednego wysiłku. Pobiegł ociężale, byle tylko znaleźć się kilka kroków dalej od zagrożenia. Płuca paliły go żywym ogniem, gardło bolało przy każdym oddechu, nieprzywykłe do wysiłku mięśnie protestowały przy każdym ruchu. Ale nagle pojawiło się światełko w tym mrocznym tunelu. W połowie korytarza, po prawej stronie. Znał te drzwi. Prowadziły na basen. Tam było mnóstwo ludzi! Gdyby książę nie był ledwo żywy ze zmęczenia i przerażenia, zapewne zastanowiłby się w jaki sposób obecność dzieci i opiekunek miałaby uchronić go przed wyszkolonym zabójcą, ale w tej chwili jego myśli wróciły do najpierwotniejszych dogmatów. Stado równa się bezpieczeństwo.

Resztkami sił dobiegł do wejścia i otworzył drzwi. Rozpaczliwe wołanie o pomoc uwięzło mu w gardle. W pomieszczeniu nie było żywego ducha. Wszyscy bracia i siostry, wszystkie opiekunki, wszystkie konkubiny – zniknęli. To był koniec. Za plecami Bogumił słyszał pełne nienawiści „Tyyyy”, a przed sobą kilka schodków prowadzących do niecki z wodą. Wiedział, że nie da rady dobiec do przeciwległego wyjścia, ale instynkt krzyczał swoje – jeszcze jeden krok, jeszcze sekunda życia. Więc zrobił ten krok, ale zmęczenie okazało się zbyt silne. Źle wyliczył odległość, potknął się i stoczył na dół, przeleciał przez brzeg basenu i rozchlapując wodę wylądował w znajdującej się kilkanaście centymetrów poniżej cieczy.

Pogrążając się w wodnej toni, książę pomyślał jeszcze, że mogła by być to forma zwycięstwa nad oponentem, gdyby utonął zamiast dać się zadźgać, ale w następnej chwili młócące wodę ręce sięgnęły brzegu basenu i krztuszący się Bogumił wypełzł na powierzchnię akurat na czas, żeby zobaczyć jak zabójca skacze na niego z uniesionym sztyletem. Ląduje w utworzonej przez cesarskiego syna kałuży. Wpada w poślizg. Machając rękami przelatuje nad brzegiem basenu. I spada, uderzając głową o pokrywającą podłogę mozaikę. Obrzydliwy trzask brzmi w otaczającej ich ciszy jak wystrzał armatni.

Bogumił nie ma siły by się ruszyć. Kurczowo trzymając się brzegu, łapie oddech i wpatruje w szkliste oczy zabójcy. Wokół niego powiększa się plama z krwi i kawałków mózgu, ale młodemu człowiekowi jest wszystko jedno. Jedyne o czym myśli to kolejny oddech. I jeszcze jeden. I jeszcze jeden.

Gdy kilka minut później służba znajduje młodego księcia, jest on tak wyczerpany, że trzeba wyciągać go z wody jak bezwładną kukłę. Nawet gdy zostaje osuszony i przebrany w nowy ubiór, wciąż trzęsie się ze strachu i zmęczenia. Dopiero gdy służący wprowadzają go do pokoju, w którym czekają marszałek dworu i dowódca straży pałacowej, Bogumił budzi się z otępienia.

– On… on chciał mnie zabić!

Dwaj mężczyźni patrzą na młodzieńca, a następnie na siebie nawzajem. Przez chwilę toczą pojedynek na spojrzenia, który najwyraźniej przegrywa marszałek, bo chrząka, patrzy z namysłem na księcia, chrząka ponownie, aż wreszcie zaczyna mówić.

– Czy wiesz książę jaka jest najważniejsza cecha władcy?

Zaskoczony Bogumił nie do końca rozumie jaki jest związek tego pytania z próbą zabójstwa, ale wzorowy uczeń szybko przejmuje kontrolę nad jego myślami. Podczas swojej wszechstronnej nauki poznał wiele umiejętności niezbędnych do rządzenia. Teraz, gdy ma wybrać jedną, przez chwilę się waha, ale w końcu decyduje.

– Znajomość prawa. Pozwala wydawać sprawiedliwe wyroki i jest gwarancją zachowania porządku w państwie.

– To sędziowie wydają większość wyroków. Nawet gdy władca osobiście ogłasza jakąś decyzję, robi to na podstawie dokumentów przygotowanych przez urzędników.

– Taktyka i strategia? – Już mniej pewnie wyrecytował książę. – Aby bronić granic państwa?

– Dowodzeniem armiami zajmują się generałowie i wyszkolona kadra oficerska.

Młodzieniec zaczynał dostrzegać tu pewien schemat, ale przecież to było niemożliwe, żeby wszystkie te lata nauki nie miały sensu. Podjął jeszcze jedną próbę.

– Etykieta?

– Cesarz decyduje co jest właściwe, a co nie. Jego słowo jest prawem.

Dwaj mężczyźni popatrzyli na siebie, a następnie z czymś na kształt współczucia, na siedzącego przed nimi chłopca. Marszałek kontynuował.

– Cechą, która pozwala władcy osiągać sukcesy, jest bezwzględność. Umiejętność podejmowania trudnych decyzji. Oraz niezachwiana potrzeba utrzymania władzy. Za wszelką cenę. Niestety, człowiek który dorasta, wiedząc, że zostanie cesarzem, traktuje to jako coś oczywistego. Nie musi walczyć o władzę, więc nie kształtuje w sobie mechanizmów niezbędnych do jej zachowania. Z czasem cesarscy potomkowie stają się coraz słabsi i słabsi, aż wreszcie państwo upada. Niezliczone przykłady z historii pokazują, że jest to nieuniknione.

Marszałek przerwał na chwilę wywód, aby jego słowa mogły w pełni dotrzeć do słuchacza.

– Zapewne zastanawiasz się teraz książę: w takim razie, jak cesarstwo przetrwało tysiąclecia? Jak to możliwe, że kolejni władcy byli równie twardzi i bezwzględni jak ich poprzednicy? Dzięki tradycji sięgającej początków państwa. Gdy rodzi się cesarski potomek jest on zabierany z pałacu i na jego miejsce umieszczane jest inne dziecko. Te dzieci, kupione lub porwane, żyją w pałacu myśląc, że otrzymają kiedyś władzę w prezencie. W tym czasie prawdziwi dziedzice trafiają do specjalnie wybranych instruktorów, którzy zajmują się ich szkoleniem. Katorżniczy trening, głód, nieustanny stan zagrożenia. Te dzieci żyją tylko z jedną myślą: „Jeśli zabiję uzurpatora zajmującego moje miejsce, będę mógł żyć jak człowiek.”.

Bogumił aż zadrżał, gdy przypomniał sobie ogrom nienawiści, który słyszał w głosie skrytobójcy. Teraz to całe zdarzenie nabierało sensu!

– W ciągu ostatnich kilkuset lat jesteś dopiero drugim księciem, który przetrwał zamach na swoje życie. Tradycja nakazuje więc, aby wytłumaczyć ci co się stało. To naprawdę rzadka okazja, aby ofiara przetrwała pierwszy zamach.

– Zaraz! – Bogumił ocknął się z odrętwienia wywołanego natłokiem informacji. – Jak to pierwszy?!

Tym razem dowódca straży popatrzył z politowaniem na młodzieńca i jakby obawiając się czy będzie w stanie przetrwać kolejny cios, powiedział z wahaniem:

– Cóż, nie tylko pierworodny jest podmieniany.

Bogumiłowi aż zakręciło się w głowie gdy uświadomił sobie co to oznacza. Cesarskich dzieci były dziesiątki… I każde z nich gdzieś tam trenuje do upadłego, w nadziei, że zajmie jego miejsce? To szaleństwo! Cisza przedłużała się, gdy młodzieniec próbował objąć rozumem wydarzenia tego dnia.

– Książę, zgodnie z tradycją przekazaliśmy ci wszystko, co powinieneś wiedzieć. Pozwól, że wrócimy do swoich obowiązków.

Marszałek wstał i uprzejmie skłonił głowę, a za jego przykładem poszedł również dowódca straży pałacowej. Wkrótce dwaj mężczyźni opuścili pomieszczenie, zostawiając przerażonego chłopca, któremu nie pozostało nic innego jak wrócić do swojej komnaty.

W drodze powrotnej Bogumił uświadomił sobie kilka rzeczy. Po pierwsze – nie był księciem. Ba! Nie był nawet człowiekiem. Był tylko stopniem, po którym przyszły władca imperium miał wejść na tron. Po drugie – cesarska para nie była jego rodzicami. Dla ludzi, o których miłość i aprobatę zabiegał przez całe życie, był tylko ćwiczeniem dla prawdziwych dzieci. Ćwiczeniem z okrucieństwa i bezwzględności. A po trzecie – właśnie przed chwilą zabił pierworodnego syna najpotężniejszego człowieka na ziemi. No dobrze, zabił to może za duże słowo. Przyczynił się do śmierci? Ale cesarz nie będzie przecież dzielił włosa na czworo. Młodzieniec aż przystanął i nerwowo rozejrzał się wokoło. Wręcz spodziewał się zobaczyć strażników śpieszących, aby zakuć go w kajdany i wrzucić do najciemniejszego lochu. Na szczęście korytarz był pusty. Nie słychać też było głosów zbliżającego się patrolu. No tak, przecież jeszcze wielu zabójców czekało na swoją kolej. Zapewne uwięzienie go nie byłoby zgodne z tradycją, ale lepiej nie kusić losu, dlatego Bogumił powlókł się do pokoju najszybciej jak pozwalało mu zmaltretowane ciało.

Dopiero gdy zamknął drzwi i oparł się o nie całym swoim znacznym ciężarem, poczuł że może się trochę odprężyć. Pałac, który był jego domem przez tyle lat, nagle stał się śmiertelną pułapką, ale tu wśród znajomych sprzętów, można było odetchnąć i niemal udawać, że dzisiejszy dzień się nie wydarzył… Do czasu aż uświadomił sobie, że drzwi nie mają zamka! Nigdy dotąd nie przyszło mu do głowy, że może mu się przydać.

Przez chwilę rozglądał się bezradnie po pokoju, aż jego wzrok padł na regał z książkami. Tak, to było to. Z pewnością utrudniłby dostanie się do komnaty. Młodzieniec zaparł się ze wszystkich sił, ale ciężka szafa ani drgnęła. Spróbował jeszcze raz, ale znów bez rezultatu. Nie miał szans go choćby ruszyć z miejsca. Zrozpaczony Bogumił aż zapłakał z bezsilności. W końcu, pociągając nosem i szlochając, przysunął dwa krzesła do drzwi i wrzucił na nie kilka przypadkowych przedmiotów, żeby zwiększyć wagę barykady. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak niewystarczająca jest taka przeszkoda, ale potworne zmęczenie wreszcie pokonało chłopca. Padł na łóżko i cicho łkając, zasnął.

Koniec

Komentarze

Coś mnie urzekło we wprowadzeniu w postaci fragmentu lekcji. Opisy są ładne, przez większość czasu przyjemnie się czyta, zwrot akcji też jest bardzo ciekawy. Mogę co najwyżej zaproponować rozważanie kilku aspektów.

Kodeks karny jakoś mnie wybił z rytmu, może warto zastosować jakąś bardziej wymyślną nazwę własną? Chociaż to może być moje zboczenie.

Nie rozumiem też potrzeby różnicowania w zapisie części dialogów/wypowiedzi.

Bardzo przyjemne opowiadanie, ale możliwe, że komuś coś jeszcze się rzuci w oczy.

Przybyłam Was nawiedzać

Cześć TaTaR !!

 

Cóż, życzę sobie szczerości w ocenach więc sam też musze taki być. Przeczytałem twoje opowiadanie ale ciężko było mi dotrwać do końca. Nie ma tu nic co by porwało. Wieje nudą. Naprawdę przykro mi ale opowiadanie nie było ciekawe. Był jeden jedyny moment, który mnie zainteresował, to jak bohater uciekał przez zabójcą. Spróbuj następnym razem z jakimś oryginalniejszym pomysłem. Trzymaj się!!!

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

"Prawie książę" od samego początku sygnalizuje pewną niepełność, prowizoryczność statusu głównego bohatera, co intryguje i zapowiada interesującą dynamikę. Wprowadzenie, skupiające się na lekcji etykiety dworskiej, jest nieco rozwlekłe, ale spełnia ważną funkcję: kontrastuje formalny, sztywny świat dworu z wewnętrznym światem marzeń i fantazji Bogumiła, podobnie jak @L.Keller – spodobało mi się tu użycie motywu lekcji, sam go czasem w budowaniu światów używam, bo to dobre miejsce, by gdzieś coś wyjaśnić.

Niestety @dawidiq150 ma rację, że opowiadanie jest strasznie nużące do momentu rozpoczęcia ucieczki przed zabójcą. Potem zaczyna się robić ciut ciekawiej ale nie dość, żeby całość uznać za dobrą – brakuje jednak dynamiki i sama końcówka też za bardzo wyhamowuje, zamiast jakimś dodatkowym twistem podkręcić i uratować utwór.

Z technikaliów:

Z lekcji historii powinniśmy pamiętać, że cesarstwo, w początkach swojego istnienia, było księstwem.

to bardzo niezręczne sformułowanie.

Cesarstwo nigdy nie było księstwem, bo gdy było księstwem, było księstwem a nie cesarstwem :)

Przykład z historii: Wielkie Księstwo Moskiewskie – było Wielkim Księstwem i dopiero zostało przekształcone przez Iwana IV Groźnego w Cesarstwo Rosyjskie, które z kolei zostało przekształcone w Imperium Rosyjskie przez Piotra I Wielkiego. Ale ani Imperium Rosyjskie, ani Cesarstwo Rosyjskie – księstwem czy wielkim księstwem nie były. Podobnie Cesarstwo Rzymskie, nigdy nie było Republiką Rzymską.

Jak to można napisać inaczej i zgodnie z sensem? A choćby stosując taką, minimalną zmianę:

 

Z lekcji historii powinniśmy pamiętać, że nasze państwo, w początkach swojego istnienia, było księstwem.

 

Albo z końcówką “nie było cesarstwem, a księstwem”

 

Ponieważ “państwo” obejmuje wszystkie formy państwowości, nie będzie to błędem, bo zarówno księstwo jak i cesarstwo mogą być państwami (choć księstwo może być częścią jakiegoś większego tworu politycznego).

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Nowa Fantastyka