– Co jest, kurwa?! Co to za burdel, do jasnej cholery?!
Grube, solidne, drewniane drzwi wyskoczyły z impetem z zawiasów i z hukiem poleciały na zimną, kamienną podłogę. W okrągłej, wiecznie niedogrzanej sali zaśmierdziało siarką, a niewolnicy pod ścianą skulili się, czując pismo nosem.
– Kurwa mać, co wy znowu zrobiliście?! Czemu nie mam raportu, tylko jakieś gówno?! Co to ma być?! Testy na produkcji?! Deployment w piątek?! Jaja sobie robicie czy jak?! – Najwyższy drab w tym kręgu podziemi wpadł do środka tak wściekły i zły, aż mu para poleciała ze starego, pomarszczonego pyska, i niemal złapał szefa zmiany za fraki, cały czas wymachując jakimiś papierami. – Dzwonili z góry! Skórki im poginęły i zrzucają wszystko na mnie!
– Ale to nie ja. Ja. Ja. Ja. Ja nic nie zrobiłem. – Szef stanął na baczność, poprawiając garnitur, niezbyt dobrze zakrywający ostatni krzyk mody, zrogowaciałą skórę w kolorze „gwiezdna szarość”, całkiem nieźle imitującą łuski węża. – To inkwizycja kazała.
– A kto głównym chujem jest?! No kto?! Ile razy mam wam mówić?! No ile?! Aktualizacje puszcza się, jak trzeba!
– Andrzeju, nie denerwuj się. – Na środku sali zmaterializował się jego poprzednik, drab starowinek, który na emeryturze miał doglądać tu porządku, ale od jakiegoś czasu zajmował się głównie „Dexterem” i torturami rzeźników z największych obozów zagłady. – Może jakaś bomba gdzieś znów pierdolnęła i wysłali anioła, a ten poczuł smak wolności i dał nogę. Wiesz jak jest. Schlał się i polazł na dziwki, a teraz gada, co mu ślina przyniosła na język.
– Jakie nie denerwuj się? Gdzie ja sprawny serwer dostanę? Odsetki dowalą, i muszę wrzucać w koszty. Człowiek dba jak o własną matkę, a tu takie numery. – Najwyższy rzucił papierami o podłogę, i to tak mocno, aż te zajęły się ogniem. – Ja pierdolę, co za burdel. Gorzej niż w nowym, nowym polskim ładzie.
– Zaraz się coś wymyśli. Od rana z tym walczymy. – Jego poprzednik wytarł pazury o biały, plastikowy, zakrwawiony fartuch i pokazał na panele na ścianach, na których widać było same niebieskie ekrany śmierci. – Ale nic nie bój. Damy radę, jak zawsze.
– Dlaczego żaden dureń nie zadzwonił do Bangalore?
– Odbijamy się cały czas od supportu. Słyszymy „bydzie pan zadowolony” albo, że wszyscy poszli do kibla.
– Do kibla. Jasne.
– Nawet Rajesh nie chce z nami gadać.
– No to ściągnijcie cracki, keygeny czy jakieś inne gówno. To ma działać. Na wczoraj.
– To nie NT-ek czy siódemka. Tu nie jest nic proste.
– Nie pierdolcie, tylko instalujcie wszystko od nowa. I dajcie na papier, jak nie mieć kwasów w przyszłości.
– Andrzeju. – Poprzednik podrapał się po głowie. – Może to dobry moment, żeby w końcu dostać nowe maczki studio?
– Nie, nie, nie, to nie przejdzie. Sam dobrze wiesz, jak jest. Wierchuszka musi mieć nowe kazamaty, a ja nie mogę pozbierać się po medytacji i diecie Steva. – Najwyższy drab zadumał się, a jego rogi zaczęły w końcu przybierać zdrową, normalną, czarną barwę. – Kurwa mać, niepotrzebnie mi przypomniałeś. Coś jeszcze?
– Może Billa sprowadzić? – Z niewinną miną wtrącił szef zmiany.
– Szeregowy, wy mi tu nie lećcie w chuja. Facet ma kasy jak lodu i nie pojawi się jeszcze pół wieku. Na razie mamy dla niego inne zadania.
– No to do DOS-a wróćmy.
– To nam kaska od inwestorów poleci. Jak nie chcecie windowsa, to dawajcie mi linuksa. Niech nastąpi jego rok, jako gada najwyższy w niebiosach.
– Ale szefie…
– Co, szefie, co szefie. Chcecie zająć moje miejsce, to się wykażcie. Każdy pomysł się liczy. Ty, ty i ty. – Kościsty palec zaczął wskazywać przypadkowych informatyków spod ściany. – Wysyłam was w trybie nadzwyczajnym na Ziemię. Macie wrócić z gotowym rozwiązaniem na wczoraj. Wypierdalać. Już.
Wskazani mężczyźni dosłownie wyparowali. Reszta zaczęła jeszcze bardziej żarliwie klepać w klawiatury.
Dzień później
Ziemia
Spotkanie kilku facetów, którzy wyglądają jak spod budki z piwem, ale płacą czarną, platynową kartą kredytową
– Kogoś tu mocno pojebało do reszty. Prędzej przyjdzie koniec świata niż coś zrobimy. To gorsze niż wieża Babel. Jak nie sterowniki, to jądro, jak nie jądro, to biblioteki. I tak w kółko, Macieju.
– Szef miał nosa, że nie idzie tego ogarnąć.
– Niech go piekło i szatani. Skurwiklon jeden.
– Sam dobrze wiesz, jak nie znosi ludzi. Nawet po życiu mają zapierdalać i nie mieć nic z tego.
– Dobra, to mało ważne. Przestań się wymądrzać, tylko powiedz, co robimy.
– To proste. Android sobie jakoś radzi, to i my możemy coś wymyślić.
– Jasne, radzi. Jak cholera. Najlepiej Samsung.
– Co ty chcesz? Siódemka u niego zawsze była szczęśliwa.
– To może jednak pójdziemy w maczki?
– I co powiemy?
– Że ma wypuścić Steva, bo te jego zabawy z postarzaniem sprzętu to niewinne igraszki.
– A widziałeś, ile tego gówna jest w nowych macbookach?
– Wiem, wiem, wiem. Ale to nadal kawał bardzo szybkiego gówna.
– Nie, lepiej zainwestujmy w te ich FPGA albo RISC-V. Są bardziej przyszłościowe.
– To już lepiej liczydło wyciągnąć. Nie, musi być jakieś inne wyjście.
– To znajdźmy je szybko, bo łupie mnie w kościach. Za zimno tu.
– Wiem, wiem, wiem, weźmy Polaków. Zrobią wszystko za pół darmo.
– A drugie pół do kieszeni.
– I tak lepiej niż na wschód od Buga. Przynajmniej jakiś kod dostaniesz, a nie kotlet z psa trzeciej kategorii.
– To znaczy?
– Chat GPT.
– No nie wiem. Widziałeś te ich strony w internecie? Niektóre to na PHP 5 jeszcze jadą.
– Ale są w chmurze.
– Kotlet z psa pomieszany z budą.
– Panowie, panowie, panowie, nie kłóćcie się. Patrzymy na to od dupy strony. Trzeba pójść do szejków, żeby sypnęli kasą.
– A ja mam inną koncepcję. Pojedźmy do Chin. Znajdą tysiące ludzi i zrobią to lepiej niż pajety i wszyscy inni.
– Nie, tam nie wygrzejesz kości.
– No co teraz?
– Jak to co? Zadzwońmy do supportu na Ziemi. Jak zobaczą inny numer, to może w końcu odbiorą.
– Dajesz.
Jeden z mężczyzn pstryknął palcami. W jego ręku magicznie pojawiła się komórka, z której dało się słyszeć:
– Helloł. Ser. My name. Is. Rajesh. And I want you to help you with all other issues.
Epilog
Ziemia, tydzień później, spotkanie tej samej grupy po wielu bezskutecznych próbach naprawy całej sytuacji
– Mam, mam, mam.
– Co niby masz?
– Centra AI. Wykorzystajmy efekty kwantowe. Będziemy obrabiać wszystko na Ziemi i dane wysyłać do nas. Mniejszy problem z utrzymaniem, i raz dwa podgrzejemy planetę o kilka stopni. Będzie jej bliżej do piekła. Zrobi się tu kurort dla tych, którzy chcą podreperować zdrowie, a na dodatek zdesperowani ludzie będą popełniać więcej grzechów.
– Sprytne. A jak wyjaśnisz szefowi, że za każdym dostaje coś innego?
– Sprzedam to jako najlepszą możliwość ukrycia naszych danych.
– Aha. A co, jeśli ktoś zada odpowiednie pytanie? Na przykład o sześć milionów z drugiej wojny?
– Nikt nie jest samobójcą. Wyluzuj. A nawet gdyby, to nie wszystko naraz. Rozwiązujmy jeden problem po drugim.
– No to ja mam jeden, panowie. Palące się kable i wtyczki Nvidii.
– Eeee tam, tylko na rynku konsumenckim.
– Ty chyba masz za dużo frajdy z tej roboty. Nie żal ci trochę niszczyć ludzi? Kiedyś byłeś przecież jednym z nich.
– Mówią, że jak za życia żyjesz w ubóstwie, to po śmierci dostajesz swoją nagrodę.
– Czyli się teraz na innych wyżywasz?
– A co? Ktoś mnie zabije po raz drugi? Wyśle do piekła za grzechy? Już tam byłem, a nawet stamtąd wróciłem, gdyby szanowny pan nie zauważył.