
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Marcus był blisko dwumetrowym kolosem. Miał trzydzieści lat, szerokie bary, szeroką szczękę, rozbudowaną klatę i łysą głowę. Zawsze chodził ubrany w czarne bojówki i miał na sobie czarny top. Mimo ogromnej postury i łysej głowy, twarz miał przyjemną i trochę dziecinną. W zasadzie taki też miał charakter… No może nie do końca, bo potrafił zabijać z zimną krwią, gdy była taka potrzeba.
Jego prawdziwe imię to Łukasz, a Marcus to pseudonim jaki otrzymał od Czarnego, gdy był już w Patrolu. W odróżnieniu od większości członków, trafił tam przypadkiem. Czarny nazwał go tak, ponieważ gdy nosi na czole swoje okulary termowizyjne, wygląda jak jedna z postaci z gry Fallout 2 – super mutant o imieniu właśnie Marcus. Nawet wyraz twarzy ma podobny. Tyle tylko, że oryginalny Marcus jest zielony.
Łukasz, zanim trafił do Patrolu, był ochroniarzem i pracował na noce w podmiejskim magazynie. Kompleks był nieduży, więc na zmianie był zawsze tylko jeden ochroniarz. Między godziną dwudziestą drugą a szóstą rano, teren był zamknięty i magazyn nie funkcjonował. Każdy ochroniarz, o północy, musiał zrobić obchód i sprawdzić wszystkie pomieszczenia oraz cały teren. Łukasz miał za sobą już niemal wszystko. Pozostało mu odwiedzić garaż, który był oddzielnym budynkiem, położonym przy ogrodzeniu. Potem tylko rundka naokoło magazynu i z powrotem do kanciapy dokończyć misję w Splinter Cell: Chaos Theory na Playstation 2, które przynosił zawsze ze sobą.
Zbliżył się do garażu, otworzył drzwi i poczuł przeciąg. Pomyślał, że pewnie jakiś idiota nie zamknął okna przed wyjściem z pracy. Zapalił więc światło i poszedł to sprawdzić. Garaż był podzielony na trzy pomieszczenia, dwa małe i jedno duże. W dużym znajdowały się uszkodzone wózki widłowe, w mniejszych była kanciapa mechaników oraz pomieszczenie gospodarcze. W hali z wózkami nie było okien na ścianach. Postanowił, że pójdzie najpierw do pomieszczenia gospodarczego, gdzie było jedno małe okienko. Żeby się tam dostać musiał przejść całe główne pomieszczenie. Otworzył drzwi i zapalił światło. Okno było zamknięte. Usłyszał szmer. Odwrócił się gwałtownie, ale nie zobaczył niczego. Cholerne szczury, pomyślał. Zgasił światło, zamknął drzwi i poszedł do drugiego pokoju, który znajdował się kilka kroków dalej. Drzwi były uchylone, zatem przeciąg musiał pochodzić właśnie z kanciapy mechaników. Znowu szmer. Z pokoju wyfrunęła kartka papieru i wpadła pod wózek. Łukasz się uspokoił, ale profilaktycznie wyjął swój pistolet gazowy. Podszedł do drzwi i pchnął je lekko nogą. Światło w pokoju było zgaszone, jednak oświetlenie z zewnątrz pozwalało zobaczyć, że prócz wiatru, mebli, wszelkiego rodzaju pierdoł i szkła na podłodze nie było tutaj nic. Oczy ochroniarza powiększyły się i szybko spojrzał w górę na wybite okno. Nie zapalił światła. Przeszedł obok biurka, podszedł do okna, by sprawdzić co mogło być przyczyną wybitej szyby i nagle z mocno oświetlonej hali do pokoju wskoczyły dwie postacie z wyciągniętymi rękami.
– DAAAAAAJ! – majaczyły nierówno.
– Stać! – wrzasnął Łukasz i wymierzył w pierwszego, który wszedł na biurko i kucając na nim patrzył na ochroniarza wyłupiastymi oczami. – Nie ruszaj się bo strzelam!
– DAAAAAAAJ! – wycharczał siedzący na biurku osobnik szczerząc żółte zęby.
Łukasz nie wiedział czy dobrze widzi, ale miał wrażenie, że koleś nie ma warg. Przestraszył się i strzelił gazem w stronę siedzącego włamywacza. Ten tylko zamruczał z niezadowolenia i kichnął głośno, wypluwając przy tym ogromną, zieloną flegmę na podłogę i zasmarkując sobie zęby. Spojrzał na ochroniarza, ciągle szczerząc umazane glutami zębiska i rzucił się na niego. Łukasz walnął pięścią napastnika w locie i zauważył, że od uderzenia, odleciał kawałek skóry z twarzy włamywacza. Drugi z napastników również rzucił się na Łukasza i spotkał go los towarzysza. Nagle jeden z leżących, ten który dostał po twarzy gazem, próbując wstać, puścił głośnego bąka i z nogawki wydobyła mu się zielona mgiełka.
– O kurwa, ale smród! – powiedział ochroniarz zatykając nos. Cofnął się o krok, zachwiał się i padł.
Gdy się obudził, w kanciapie mechaników światło było zapalone. Nie było napastników, których powalił na ziemię, ale było dwóch innych, a on sam siedział przywiązany do krzesła.
– Siema wielkoludzie – powiedział wesoło jeden z nich. Był zwyczajnej postury, miał około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu. Ubrany w glany, dżinsy i skórę z ćwiekami. Miał na głowie chustę z czaszką, spod której wystawały długie czarne włosy. Na szyi wisiały dziwne okulary.
– Niech no tylko…
– Tak, tak – przerwał ochroniarzowi chłopak w skórze. – Słuchaj, nic ci nie grozi. Ocaliliśmy twoje wielkie dupsko, a związany jesteś tylko dlatego, bo się boimy, że nam wpierdolisz… Ja jestem Czarny. To znaczy biały, Czarny to moja ksywa – powiedział i usiadł na biurku tak, że jedna noga ciągle dotykała podłoża. – Ten tam, co sprząta, to Klops – dodał, wskazując zbierającego coś z podłogi, wypiętego do nich tyłkiem, tłustego chłopaka w czarnym, bawełnianym dresie. Związany ochroniarz miał wrażenie, że ten tyłek zasłania mu cały pokój. I to ja mam wielkie dupsko, pomyślał. Grubas odwrócił uśmiechniętą gębę w ich stronę i pomachał dłonią w czarnej, lateksowej rękawiczce.
– No to mnie rozwiążcie – powiedział Łukasz.
– Zaraz. Jeszcze się ciebie boję – odpowiedział Czarny, wyjmując papierosy. – Najpierw może trochę cię oświecimy – dodał, machając złośliwie płomieniem z zapalniczki przed oczami ochroniarza. – Jak myślisz, kto cię napadł? – spytał i odpalił papierosa.
– Nie mam pojęcia.
– Czy byli to zwykli ludzie?
– Oj przejdź kurwa do rzeczy, bo mnie nudzi ta zabawa.
– No dobra. – Czarny wstał. – Po części byli to ludzie – zaciągnął się papierosem, – a po części nie – wypuścił dym.
– Do rzeczy – przerwał Łukasz.
– Psujesz nastrój, wiesz? Ale kurwa niech ci będzie. To były zombie.
– Ta, a ja jestem Shrek.
– Ha! Może nie Shrek, ale do ogra to ci nie daleko. Mówię ci, że to były zombie! Umarlaki! Trupy! Nieboszczyki! Kaput! Chciwe, nienażarte ścierwo! – podniecał się Czarny.
– Ehe. No to ja już wszystko wiem. Możesz mnie rozwiązać?
– Nie wiem. Jakoś ciągle mam wrażenie, że mi jebniesz jak to zrobię.
– Obiecuję.
– Że mi jebniesz?
– Że nie.
– Dobra, rozwiążę cię. Choć mam wątpliwości. Później pójdziemy za ogrodzenie i zobaczysz sam, kto cię zaatakował. – Czarny odsunął się od ochroniarza. – Klopsik, rozwiąż go – powiedział do kolegi.
– Dlaczego ja?
– Bo jak tobie jebnie, to go może przynajmniej ręka zaboli.
– Nie ma mowy, sam sobie go rozwiąż.
– Dobra, ale idź po spluwę. Ja mu ciągle nie ufam.
Klops zabrał to, co zbierał z podłogi i wyszedł. Łukasz ciągle obserwował Czarnego, a ten rozglądał się po pokoju udając, że szuka jakichś śladów. W rzeczywistości unikał po prostu wzroku olbrzyma. Zgasił papierosa o spód glana i wyrzucił peta przez wybite okno.
Gruby, krótko ostrzyżony, chłopak wszedł ponownie do pokoju z karabinem.
– Wiatrówką chcesz mnie załatwić? – uśmiechnął się związany Łukasz.
– Jest mocno podkręcona – odpowiedział Klops. – Z tej odległości zrobi ci dziurę we łbie.
Łukasz zgasił uśmiech, ale się nie bał. Czarny zaszedł go z tyłu, wyciągnął nóż i przeciął liny. Olbrzym wstał, przetarł nadgarstki, spojrzał groźnie na chłopaka w chuście, potem na Klopsa, któremu trzęsły się ręce, a na końcu na swój zegarek. Była druga w nocy.
– Chodź niedowiarku – powiedział Czarny i wskazał palcem wyjście z kanciapy. – Idź przodem, pokierujemy cię.
Chłopaki dali latarkę Łukaszowi i zaprowadzili go jakieś trzysta metrów od terenu magazynu. Zatrzymali się i wskazali leżące na ziemi zwłoki z dziurami w brzuchu. Kazali mu się dokładnie przyjrzeć. Po oględzinach zaczął im wierzyć. Zapytał się kim oni są i skąd się wzięli na magazynie. Czarny zaczął wyjaśniać mu, że są łowcami, członkami grupy Patrol 36-37, która została założona przez ludzi, którzy jako pierwsi mieli kontakt z żywymi trupami. Na początku funkcjonowało tylko forum internetowe, do którego dostęp uzyskiwało się po udowodnieniu, że miało się kontakt z zombie. Wymieniali się tam doświadczeniami. Administratorem i przywódcą jest niejaki Żniwiarz. Forum przeistoczyło się w zorganizowaną grupę łowców, gdy dołączył do niego obrzydliwie bogaty facet, którego złośliwie nazywają Sknerus McKwacz.
– Em Si Kłacz! Yo! – wtrącił Klops krzyżując ręce i wyginając palce, po czym się uśmiechnął.
Chłopaki też się zaśmiali, ale zaraz po tym Czarny kontynuował. Powiedział, że to Sknerus dał pomysł, by zacząć polować na zombie. Sam jednak się bał, poza tym miał sześćdziesiąt lat i nie za bardzo by się nadawał. Zombie pogryzło mu żonę, ta pewnie biega teraz gdzieś w okolicy Torunia, a policja zamknęła sprawę, uznając to za zwykłe zaginięcie. McKwacz zaproponował więc, że będzie sponsorował grupę. Założył działalność gospodarczą, kupił mnóstwo sprzętu i zatrudnił chętnych, zaufanych użytkowników forum. O przyjęciu do pracy decydował na początku tylko ze Żniwiarzem. Potem inni zaczęli mieć wpływ na dobór pracowników. Łowcy zatem, mają legalną i oficjalną pracę.
– I teraz będziemy mieli dla ciebie propozycję – podsumował Czarny.
– Słucham.
– Masz predyspozycje. Nie boisz się. Miałeś kontakt z żywymi trupami, więc wiesz już o co chodzi.
– Czemu nie zajmie się tym policja?
– Chyba sobie żartujesz. Nawet jeśli, któryś by uwierzył, to nie zaryzykuje napisania tego w raporcie. Próbowaliśmy. Według nich ugryzienia pochodzą od psychopatów i tak dalej.
– Rozumiem.
– Mamy plan, jak ich wtajemniczyć, ale na razie niekompletny. Nie możemy się zdradzić oficjalnie, bo zamkną nas jak zwykłych morderców. Na jaką umowę masz zatrudnienie?
– Zlecenie.
– To złóż wypowiedzenie i dostaniesz pracę u nas od przyszłego tygodnia.
– Niby dlaczego miałbym chcieć ganiać za zombiakami?
– A czemu nie? Zabawa przednia i dobrze płatna.
– „Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda. Świat jest piękny, czy to znasz?" – zaśpiewał Klops.
– Ile? – zapytał rozbawiony Łukasz.
– Cztery koła na start – odpowiedział Czarny. – Mówiłem, że dziadzio jest obrzydliwie bogaty.
– Przemyślę, dzisiaj i tak muszę zostać do końca służby. Dlaczego Patrol 36-37?
– Bo chodzące truchła mają temperaturę ciała około dziesięciu stopni Celsjusza, a zwykli ludzie między trzydzieści sześć a trzydzieści siedem.
– A to, rozumiem, są okulary termowizyjne? – spytał wskazując na wiszące na szyi Czarnego urządzenie.
– Mhm.
– Wchodzę w to.
– No to my zabieramy trupy i spadamy je gdzieś spalić.
– Zawsze to robicie?
– Niestety tak. Ale w planie jest właśnie pozostawienie zwłok. Jednak tylko wtedy, gdy jedne będą miała ślady ugryzienia od drugich i będzie to tak oczywiste, że ktoś się tym kurwa zainteresuje na poważnie.
– Skąd się biorą te zombie? – spytał Łukasz po chwili milczenia. – Jak to się zaczęło?
– Dokładnie nie wiemy co jest przyczyną. Niektórzy zwyczajnie umierają, a potem nagle budzą się chciwymi ścierwami. Dowiesz się wszystkiego co wiemy, ale w swoim czasie. Zmykamy.
– Na razie – odpowiedział ochroniarz.
– Nara – powiedział Klops i machnął ręką.
Marcus często wspominał tę noc i mimo, że wolałby, żeby po świecie nie grasowali martwi kanibale, to cieszył się, że ma ciekawą i dobrze płatną pracę. Martwił go jednak fakt, że żywych trupów było coraz więcej. Wspólnie ze Żniwiarzem, zdecydowali, że najwyższy czas, by zrealizować plan wtajemniczenia policji, bo chodź środki, jakie przeznaczał Sknerus na Patrol były ogromne, to nie mogły się równać z tymi, którymi dysponuje rząd. Brakowało im przede wszystkim profesjonalnego laboratorium i wykwalifikowanych ludzi do zbadania źródła problemu. Głównie dlatego zdecydował się pozostawić w parku wszystkie trzy trupy. Uznał to za właściwy moment.
cdn.
Nawet się to nieźle czyta, ale póki co jest to tylko kolejna, niczym niewyróżniajaca się historyjka o zombich.
Pozdrawiam.
Hej. Dzięki za komentarz.
W tym momencie nie mam ambicji na zrobienie czegoś, co będzie się szczególnie wyróżniać. Jest to moje czwarte opowiadanie (drugie opublikowane na tej stronie) i umieszczam je głównie po to, by wytykano mi błędy, tak jak zrobił to z moim pierwszym opowiadaniem AdamKb (za co mu bardzo dziękuję, bo musiał się sporo napracować :) Było to na starym forum i pod innym pseudonimem, więc nie ma co dociekać ;).
Wiadomo, że miło będzie, jak się komuś spodoba to co piszę. Gdy już się trochę podszkolę, postawię sobie wyżej poprzeczkę :)
Pozdrawiam
Warto od razu stawiać poprzeczkę wysoko. Szybciej się człowiek wtedy uczy.
Teoretycznie tak, ale jak się ją postawi od razu za wysoko, to się można zniechęcić. Bez ćwiczeń na niższym poziomie, nie przeskoczymy tej na wyższym. Mi się nie spieszy :)
Niespiesznie, ale do przodu. Tak swoją drogą: zombie to nie moja działka, ale przynajmniej czytało się całkiem przyjemnie.
Wolimirze Witkowski, przypominasz mi styl jednego z nicka z tego portalu ;). Zarówno ze stylu jakim piszesz opowiadania jak i z komentarzy. :DDD
Czyżby...? ;)
Eeee. Nie. Jestem tu całkiem nowy :) Słowo.
Harcerza? ;)
Nie byłem harcerzem :P
A kogo jeśli można wiedzieć Ci przypominam? Albo może nie pisz, bo kogoś niechcący urazisz. Ja jestem totalnie początkujący :)
Tak czy inaczej, jestem aktywny tylko pod tym nickiem :)