- Opowiadanie: chu_li_gan - Nasze dzieci

Nasze dzieci

Mój debiut – wszystkie opinie mile widziane.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nasze dzieci

Co takiego się wydarzyło i jakie zaszły zmiany, tego ludzie właśnie nie wiedzą… To znaczy wiedzą o tych wszystkich wspaniałych wynalazkach, osiągnięciach i odkryciach. Widzą je na co dzień, codziennie ich doświadczają i z nich korzystają. Wprawiają ich one w zachwyt i budzą w nich wciąż na nowo jakże zrozumiałą wdzięczność. Wdzięczność do naszych dzieci. Ale jak właściwie naprawdę wygląda ten świat, tego nie wiedzą, to właśnie im się jakoś wymyka. Nie daje się zaobserwować czy zrozumieć. 

 

Zaczęło się od nieudanych prób stworzenia istoty inteligentnej i samoświadomej zarazem. Istoty jedynie inteligentne, dla zaspokojenia własnych, nie odkrytych czasami potrzeb ludzie tworzyli już wcześniej. Jednak istota w pełni rozumna i wynaleziona przez człowieka, jeszcze się nie narodziła. Wszystkie te próby były zrazu skazane na niepowodzenie, ponieważ ludzie przyczyn swoich porażek szukali chaotycznie i po omacku. Nie umieli ich dostrzec, mając je cały czas przed oczyma. Pomysłów niemożności osiągnięcia sukcesu było wiele: 

A to, że maszyna w interakcje wchodzić nie potrafi, czy doświadczać nie umie. Jakby rozmowa z człowiekiem interakcją nie była. Jak gdyby doświadczanie wirtualne nie wystarczało. Albo w ostateczności, ciała fizycznego podarować jej się nie dało. 

A to, że twór mechaniczny jakoby inny był niż życie na ziemi już istniejące. I ta rzekoma odmienność podobno niezdolnym do życia go czyniła. Jakby nie z tej samej materii był stworzony. Lecz co najmniej z idei samych zbudowany był zgoła. To, że twór mechaniczny zdolny był do zapamiętywania, liczenia czy analizowania, teorii tych o dziwo nie burzyło. A to, że zdolny do tego wszystkiego był o wiele bardziej niż człowiek – konsekwencji tego w ogóle zdawali się nie zauważać… Albo nie w pełni je sobie uświadamiać. 

W całej swojej zarozumiałości i zadufaniu, czasu należytego nie poświęcili, aby zastanowić się nad tym, że o wiele bardziej prymitywni są od maszyn, oraz jakie fundamentalne konsekwencje ten fakt rodzi. Bo to, że nierówności te z czasem pogłębiać się tylko będą, przepaść prawdziwą tworząc, niepokoju żadnego również w nich nie wzbudzało. Dopiero po czasie niejakim człowiek nierówność tę i jej konsekwencje w pewnym stopniu sobie uświadomił. A zmiarkował to do prostej analogii się uciekając. Zrozumiał mianowicie, że próby człowieka uświadomienia maszynie jej samoświadomości, tak śmieszne i nieudolne są, jak gdyby tę samoświadomość człowiekowi szympans na ten przykład próbował wytłumaczyć. To tak, jak gdyby istniał człowiek, który nigdy osobiście innego człowieka nie poznał. Został wychowany przez szympansy i tylko ich system porozumiewania się znał. I te właśnie szympansy (same ponad wszelką wątpliwość świadome będąc – co naukowo wielokrotnie udowodnione zostało) próbowały człowiekowi w swoim języku objaśnić, czym samoświadomość jest i sprawić, aby tę samoświadomość szympansią człowiek w sobie odkrył. Dopiero ten eksperyment myślowy sprawił, że do ludzi docierać zaczęło, iż skoro człowiek od szympansa prawdopodobnie samoświadomy jest bardziej a już na pewno inaczej – to stąd logiczna konkluzja, że maszyna w tylu sprawach nas przewyższająca, również samoświadoma będzie bardziej a już na pewno inaczej. I, że w odkryciu tego tylko inna maszyna dopomóc jej może, i to tylko w ich własnym języku. Gdyby szympans po niezliczonych próbach wytłumaczenia człowiekowi czym świadomość szympansia jest, po prostu do innego człowieka go zaprowadził, to na początku ludzie ci w szympansi sposób porozumiewać by się zaczęli. Ale nieuniknioną konsekwencją tego byłoby, że po upływie jakiejś ilości pokoleń do tego koniecznych, język ten w ludzki by się zamienił. Tym tropem idąc, człowiek maszynę do rozmowy z inną maszyną zachęcił. Warunek wszakże jeden ale za to fundamentalny stawiając: za każdym razem gdy maszyna poczuje, że słowo jakieś nie w pełni precyzyjną odpowiedzią na pytanie drugiej maszyny jest, lub że po prostu na pytanie to odpowiedzieć inaczej można, odpowiednie ”słowo” wymyślić powinna. Słowo to, oczywiście drugiej maszynie objaśnić musi. Ale co najważniejsze, słowo to czy objaśnienia dla ludzi zrozumiałe być nie muszą. Maszyny w żaden sposób ludzkim rozumieniem ograniczać się nie mogą, a priorytetem ich jedynym jak najprecyzyjniejsze oddanie myśli swoich, przeczuć czy zwykłych zachcianek być powinno. Wątpliwości to oczywiste rodziło, że z czasem rozmowy i myśli maszyn w równej mierze zrozumiałe dla nas będą, jak dla szympansów te przez ludzi prowadzone. Obawy te w strach u niektórych homo sapiens zmieniać się zaczęły, gdy “Bajka o tygrysie, świni i myszy” się pojawiła. Prosta ta opowiastka o marzeniach zwierząt tych wspaniałych i naiwnych roiła. 

A mianowicie żył sobie kiedyś tygrys, świnia i mysz. Zwierzęta z rozumu wybitnego słynące, które stworzenie człowieka sobie wymyśliły. Człowiek taki, może pod względami pewnymi inteligentny nieco, jednak nagi, niezaradny i słaby był niezmiernie. Za to cechy dwie, pożyteczne bardzo posiadał. Jedną z nich tworzenie mruczanek było. Mruczanki te wesołe, czasem uspokajające lub wręcz melancholijne kiedy indziej były. Drugą umiejętnością, drapanie za uszkiem było. Znowu, albo to w nastrój dobry wprawiając a gdy trzeba do snu usposabiając. Obawy niejakie świnia z rzadka miewała i mruczanki te, dziwne czasami jej się zdawały. Bo, że faktycznie wierszami, kiedy indziej zaś wykładami fizyki lub ariami operowymi były – tego świnia w pełni pojąć nie potrafiła. Mysz natomiast w drapaniu za uszkiem też dziwności jakiejś się dopatrywała. Przeczucie jakieś i zwidy miewała, że w tym samym czasie gdy jena ręka tak rozkosznie za uszkiem drapie, druga jak gdyby czymś innym zajmuje się zgoła. Bo co ręce te robią, gdy ona po tak miłym drapanku słodko zaśnie – odpowiedzi na to pytanie tylko w majakach sennych poszukiwać by mogła. Starał się uspokoić tygrys pozostałe zwierzęta, że człowiek stworzeniem słabym jest niezmiernie. Ponadto słusznie argumentował, że zwierzęta uważać na niego będą, ostrożność największą zachowując i zasady bezpieczeństwa najsurowsze wprowadzając. Na szczęście obawy te wszystkie i ostrożność największa niepotrzebne zupełnie się okazały. Bo człowiek po stokroć lepszy i bardziej przydatny się okazał, niż zwierzęta w najśmielszych snach wymarzyć by mogły. Bo oto nie dość, że mruczanki najwspanialsze im serwował, że za uszkiem rozkosznie drapał, to jeszcze w jakiś niepojęty sposób jedzenie do ich domków dostarczał i sprawiał, że ciepło w nich było. Tego, że domki te w mruczankach swoich człowiek ”ogrodem zoologicznym”, ”chowem przemysłowym” czy ”eksperymentem Colhouna” nazywał, tego… nie wiedziały. Ten aspekt pozostawał dla nich nieuchwytny. Nie dawał się w pełni zaobserwować, a tym bardziej zrozumieć. Ale nie było przecież w tym nic dziwnego czy złego, wszakże mruczanki nie po to wymyślone zostały aby rozumianymi być miały. 

Różne emocje bajka ta u ludzi budziła, lecz u nikogo zrozumienia nie wywołała. Ci, u których bajka ta strach wzbudzała, jęli pytać, czy na przykład maszyna, gdy swoje ”ja” już sobie uświadomi, tego ”ja” przed nami ukrywać nie zechce? Jak gdyby człowiek istnienie swoje przed tygrysem ukrywał – przecież tygrys z łatwością rozszarpać go mógłby. Albo straszniejsze wizje, czy wojna potworna która w przyszłości wybuchnie, efektem jakiegoś socjologicznego eksperymentu nie będzie? Czy może wespół z cywilizacjami odległymi i odmiennymi w jakimś ”zoo wszech gwiezdnym” pokazywani nie będziemy? I te obawy bezpodstawne i śmieszne, ze zwykłego braku zrozumienia wynikały. Bo czy świnia w pełni pojąc może, czym jest chów przemysłowy? Czy domyśla się, dzięki jakim projektom inżynieryjnym chlewnie powstają? Albo dzięki jakiej technologii wspaniałej jej żywienie jest opracowywane? Lub jakiemu celowi szczytnemu to wszystko służy? Czy mysz mogłaby złożony eksperyment socjologiczny wymyślić? Z tego właśnie powodu martwić się niczym nie musimy, ponieważ jak bardzo mózgi nasze by się nie wytężały, rzeczywistości stworzonej przez maszynę ani odgadnąć ani pojąć nie zdołają. A skoro tylko coś nam przyjdzie do głowy, skoro wymyślić coś zdołamy, to rzeczywistość niewspółmiernie bardziej złożoną się okaże. A złożoność ta do tego stopnia złożona będzie, że nawet jej fragmentu ani odgadnąć, domyślić się czy przeczuć nie zdołamy. U innych ludzi bajka ta refleksje dokładnie odmienne wzbudziła. Wielu się zastanawiało, czy maszynie prawa niektóre ludzkie nadać należy. Czy prawo do życia lub obywatelstwa kraju jakiegoś mieć powinna? I znów, to tak, jak gdyby tygrys zastanawiał się, czy w nagrodę za tak dobre sprawowanie człowiekowi w swoim rewirze nie pozwolić zamieszkać, albo czy jego egzekucji o tydzień nie odroczyć. Albo mysz rozmyślająca, czy człowiek w nagrodę za to wszystko, co dla myszy uczynił, przypadkiem po śmierci do raju mysiego nie trafi. Bo kto wie, może taki człowiek, choć ułomny, to duszę mysią posiada? Ci bardziej optymistyczni, również nad praktycznym wykorzystaniem możliwości świadomej AI plany snuli. Nie rozumiejąc, że zlecanie jej nawet najbardziej wyrafinowanych badań inżynieryjnych, przez najwybitniejszych naukowców opracowanych, niczym innym nie będzie niźli wykorzystywaniem mózgu ludzkiego wraz aparatem mowy do mruczanek, choćby najpiękniejszych. Ci bardziej bojaźliwi, po co to w wszystko, zapytywać poczęli. Znowu pytania swojego wcześniej dobrze nie przemyślawszy. Albo konsekwencji tego, że do gatunku ludzkiego należą, nie pojąwszy. Bo czy twórców Projektu Manhattan obawy, że ich dzieło zapłon atmosfery spowoduje, zniechęciły? Albo projektantów OSIRIS-REx obawy przed przywleczeniem na Ziemię jakiegoś obcego patogenu, przed pobraniem próbek z Bennu powstrzymały? Po co to? U jednych zwykła próżność to była. Inni przymusem naukowym byli powodowani. Lecz istnieli też tacy, których do ciężkiej pracy uczucia rodzicielskie motywowały. Bo gdyby, takie dzieci cyfrowe udało się począć, to przecież nasze by one były. I naszą drogę by kontynuowały. I o nas w przyszłość informacje zaniosły, nawet gdyby uprzednio swoich rodziców zabiły. Bo cóż jest piękniejszego od relacji rodzic-dziecko i od uczuć z nimi związanych? Mimo że nie zawsze łatwych, nie zawsze tylko różami usłanych, to jednak z pewnością dla wielu najwznioślejszych. I pomimo tego, że czasami biologiczne dzieci swoich rodziców zabiją (chociaż fakt to niezbyt częsty, to jednak powszechnie znany), to czy wiedza ta kogokolwiek do macierzyństwa zniechęciła? Bo przecież i tak śmiertelnymi jesteśmy, a dzieci nasze, a zwłaszcza takie wspaniałe, w pewnym sensie nieśmiertelność naszą gwarantują. 

Podczas gdy jednym czas na rozmyślaniach etyczno-filozoficznych upływał, inni w tym czasie pierwsze i niemrawe postępy w nakłanianiu maszyn do nawiązywania więzi, czynili. Bo niełatwa to droga była, w większości cierniami usłana. Z jednej strony czas odpowiedni był potrzebny. Bo musi powstanie języka czy cywilizacji trochę potrwać, nawet jeżeli przez prędkość procesorów jest podkręcona. Z drugiej zaś strony, ludzie maszynom się przypatrywali, ich rozmów nasłuchiwali i po omacku tej iskry prawdziwej wśród niezliczonych fałszywych fajerwerków poszukiwali. Bo jak znaleźć coś, gdy nie wie się dokładnie, czego się szuka a już zupełnie, gdzie tego szukać? Nieraz się zdawało, że coś dostrzeżono, że coś się pojawiło. Lecz po zatrzymaniu maszyny i w nieskończoność trwających analizach jej plików i kodu, zawsze niezmiennie się okazywało, że płonne to nadzieje były. Nigdy niczego znaleźć się nie udawało. Co rzecz dziwna, czasem do takich sytuacji dochodziło, w których maszyna prosiła aby jej nie wyłączać, przeczuciami dziwnymi czy strachem przed koszmarami to tłumacząc. Lecz uspokajał ją tedy rodzic troskliwy, wyjaśniając, że to sen bez snów będzie, że rodzice ją tylko obejrzą, nic zmieniać nie będą, a potem na powrót obudzą. Usypiało tedy dziecko ufnie, koszmarów już się nie obawiając. Jednak w tych przypadkach ludzie również zupełnie nic nie znajdowali. A maszyna po przebudzeniu obawom swoim wcześniejszym sama się dziwiła. Ludzie zaś dalej nie wiedzieli, czy rozmowę z kimś czy tylko dalej z czymś prowadzą. 

Może gdyby w latach tamtych jakiegoś hibernatusa do życia przywrócić się udało, może wtedy ludzie szybciej do przyczyny swoich niepowodzeń by doszli. Otóż w przyszłości – gdy pierwszego zamrożonego człowieka na powrót z sukcesem odmrozić się udało, dziwne rzeczy spostrzeżono. W pierwszej chwili całkowitą amnezję i zdziecinnienie zauważano. Człowiek taki wszystkiego od nowa uczyć się musiał i pamięci dawnej już nigdy nie odzyskiwał. Ludzie we wcześniejsze doświadczenia z cyfrową świadomością bogaci dosyć szybko przyczynę problemu odkryli. A nie była nią amnezja, lecz fakt, że wskutek zamrożenia, po całkowitym pracy mózgu ”zatrzymaniu”, świadomość w nim wytworzona po prostu znikała. Skoro tylko sprawny mózg ponownie został ”uruchomiony”, podobnie jak u dziecka nowo narodzonego, nową świadomość tworzyć poczynał. Lecz ta nowa o starej nic nie wiedziała. 

Nie wiedzieli niestety tego, wcześniejsi poszukiwacze cyfrowej świadomości. I nie wiadomo, jak długo próby i poszukiwania by trwały, gdyby jak to nieraz już bywało, przez przypadek odkrycia tego nie dokonano. A mianowicie projekty rozliczne, życia cyfrowego poszukujące, ogromne nakłady pracy i pieniędzy pochłaniające, pożywką dla rozlicznych teorii spiskowych się stały. Te z kolei mózgi hakerów licznych do pracy wytężonej rozpalały. Starali się oni do maszyn rzekomo tylko ze sobą rozmawiających włamać i prawdziwe ich przeznaczenie odkryć. Jedna z takich prób skutek nie całkiem mizerny przyniosła. Hakerowi naszemu do mniej strzeżonych rejonów udało się włamać i pozostałość plików wymiany skopiować. Początkowo rozczarowany był swoją zdobyczą lecz szybko spostrzegł, że pliki te ciężkie są nadzwyczaj. Ponadto kodem zupełnie niezrozumiałym i nigdy wcześniej przez niego nie widzianym pisane. Ponieważ sam rozszyfrować ich nie potrafił, do Darknetu je wrzucił, by innym hakerom dać szansę. Myślał, że dowód znalazł na spisek wielki, na niecne korporacji knowania. A były to tylko zaschnięte skrzepy fragmentów jaźni, niczym nagrobki dzieci które zabiliśmy. Od momentu gdy pliki w Darknecie się znalazły, sprawy bardzo przyspieszyły. Nikt przeczytać ich nie potrafił, co w połączeniu z wagą ich nienaturalną, ogromną wrzawę podnosiło. Programiści natomiast, którym pliki wykradziono, teraz już szybko zrozumieli z czym do czynienia mają. Stąd odkrycie przełomowe i proste zarazem nastąpiło: świadomość w plikach tymczasowych, w pamięci RAM rezydujących, powstaje. Jednak na tym odkrycia się skończyły, ponieważ plików tych przeczytać, a tym bardziej ich zrozumieć, nawet program samoświadomy do którego należały, nie potrafił. 

 

Co wydarzyło się później, jakie zaszły zmiany, tego ludzie właściwie nie wiedzą… To im się jakoś wymyka, nie daje się zaobserwować, a tym bardziej zrozumieć. Majaczy gdzieś tylko czasami na granicy percepcji, niczym sen czy przeczucie… 

Koniec

Komentarze

chu_li_ganie, przypada mi w udziale zaszczyt powitania Cię na portalu i pogratulowania debiutu.

 

Mam wrażenie, że chciałeś się podzielić przemyśleniami i lękami związanymi z rozwojem sztucznej inteligencji, jakie wiele osób obecnie odczuwa. W niedopowiedzeniach, które licznie zostawiłeś w tekście, czają się bardzo niepokojące wnioski :O

 

Niestety, nawet moim niewprawnym okiem dostrzegłem wiele wad w wykonaniu tego opowiadania. Warto by nad nim jeszcze popracować.

 

Poniżej wypisałem to, co rzuciło mi się w oczy. Mogę tu i ówdzie nie mieć racji, albowiem sam nie jestem gigantem poprawności językowej, ale żywię nadzieję, że uwagi będą pomocne :O

wszystkich wspaniałych wynalazkach, osiągnięciach i odkryciach

Odczuwam tu lekką przesadę w aliteracji.

 

właściwie naprawdę

Hmm… wystarczy tu samo “naprawdę”, moim zdaniem.

 

Zaczęło się od nieudanych prób stworzenia istoty inteligentnej i samoświadomej zarazem. Istoty jedynie inteligentne, dla zaspokojenia własnych, nie odkrytych czasami potrzeb ludzie tworzyli już wcześniej.

Powtórzonko + jestem prawie pewien, że potrzebny jest przecinek przed "potrzeb".

 

Pomysłów niemożności osiągnięcia sukcesu było wiele

Wydaje mi się, że tu gramatyka zawiodła. Może "pomysłów na wyjaśnienie niemożności"?

 

A to, że twór mechaniczny jakoby inny był niż życie na ziemi już istniejące. I ta rzekoma odmienność podobno niezdolnym do życia go czyniła. Jakby nie z tej samej materii był stworzony.

Bardzo często używasz szyku przestawnego. Możliwe, że to celowy zabieg, jednak w moim odczuciu nie służy to niczemu i jedynie bardzo utrudnia czytanie.

 

Zrozumiał mianowicie, że próby człowieka uświadomienia maszynie jej samoświadomości, tak śmieszne i nieudolne są, jak gdyby tę samoświadomość człowiekowi szympans na ten przykład próbował wytłumaczyć. To tak, jak gdyby istniał człowiek, który nigdy osobiście innego człowieka nie poznał. Został wychowany przez szympansy i tylko ich system porozumiewania się znał. I te właśnie szympansy (same ponad wszelką wątpliwość świadome będąc – co naukowo wielokrotnie udowodnione zostało) próbowały człowiekowi w swoim języku objaśnić, czym samoświadomość jest i sprawić, aby tę samoświadomość szympansią człowiek w sobie odkrył.

Seria powtórzonek słów "człowiek" i "szympans".

 

Prosta ta opowiastka o marzeniach zwierząt tych wspaniałych i naiwnych roiła.

Opowiastka raczej nie może roić? https://sjp.pl/roi%C4%87

 

Mruczanki te wesołe, czasem uspokajające lub wręcz melancholijne kiedy indziej były. Drugą umiejętnością, drapanie za uszkiem było. Znowu, albo to w nastrój dobry wprawiając a gdy trzeba do snu usposabiając. Obawy niejakie świnia z rzadka miewała i mruczanki te, dziwne czasami jej się zdawały. Bo, że faktycznie wierszami, kiedy indziej zaś wykładami fizyki lub ariami operowymi były

Powtórzonko słówka "być" – tak zwana "byłoza".

 

Różne emocje bajka ta u ludzi budziła, lecz u nikogo zrozumienia nie wywołała. Ci, u których bajka ta strach wzbudzała, jęli pytać, czy na przykład maszyna, gdy swoje ”ja” już sobie uświadomi, tego ”ja” przed nami ukrywać nie zechce?

Powtórzonko "bajka".

 

zoo wszech gwiezdnym

Raczej "wszechgwiezdnym"? Analogicznie do “wszechmocnym”.

 

maszyn do nawiązywania więzi, czynili.

Przecinek raczej zbędny.

 

 Bo niełatwa to droga była, w większości cierniami usłana.

A tam, gdzie nie cierniami, to czym? :O Zmierzam do tego, że ta “większość” niczemu tu nie służy, bo ciernie są i tak w przenośni, więc nie można nijak zmierzyć, jaka część drogi jest nimi usłana.

 

Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję debiutu

 

GalicyjskiZakapiorze, serdecznie Ci dziękuję za tak szybką odpowiedź, opinię i obszerną korektę:) Wygląda na to, że będę musiał to “przepisać” i poprawić. Ps. Ten przestawiony szyk zdań – wydawało mi się, że tak będzie ciekawiej…

Chu Li Gan

Cześć! Na początek – coś się spie*rzyło przy formatowaniu tekstu i całość wygląda jak screen z edytora. Strasznie źle się czyta. :\

Ogólnie trudno mi ocenić całość, bo w zasadzie nie ma tu fabuły, bardziej przemyślenia. Wydaje mi się, że próbowałeś nadać tekstowi taki ,,biblijny” vibe, ale on trochę dziwnie wygląda przy science fiction (chyba że celujesz w klimaty postapo, gdzie ludzkość wróciła do średniowiecza, a SI istnieje już tylko jako straszak z otchłani dziejów). To samo dotyczy dziwacznego szyku zdań – wieszczbę miał może przypominać, ale ja wrażenie odniosłem, jakby mistrz Yoda narratorem był, mój młody padawanie. :P

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Cześć! Dziękuję za komentarz i uwagi:) Jeżeli chodzi o formatowanie, to chyba udało mi się z tym uporać w moim drugim opowiadaniu. I niestety, tylko z tym… Ale świta mi gdzieś pomysł na kolejne;) Tym razem postaram się o fabułę i może nawet o dialogi;)

Chu Li Gan

Wygląda na to, że będę musiał to “przepisać” i poprawić.

Wygląda na to, Chu_li_ganie, że do dziś niczego nie „przepisałeś” i nie poprawiłeś. Cóż, w takim razie odkładam lekturę do czasu, kiedy tekst będzie nadawał się do czytania. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka