- Opowiadanie: Odolan. Sebastian P - Ratownik z lumpeksu

Ratownik z lumpeksu

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Ratownik z lumpeksu

Janusz „Znachor” Znachorowski, jak co czwartek, udał się na targ do Rudy Śląskiej, spieniężyć wyroby dziadka Dobiesława. Dokładniej rzecz biorąc – sto pięćdziesiąt litrów wyrobów.

Bimber Dzidka Dobiesława był już w zasadzie marką samą w sobie i Janusz nie obawiał się o sprzedaż. Nawet gdyby przywiózł trzysta litrów, wracałby na pusto. Ale po co tyle dźwigać, skoro jego stanowisko było na końcu – za daleko od parkingu.

– Oho! Jak pójdzie tak dalej, przed południem będzie fajrant – powiedział zadowolony, patrząc na wciąż topniejące zapasy towaru.

Wtem, gdzieś z głębi targowiska, doszły go niepokojące odgłosy.

Prowadzony ciekawością i wrodzonym poczuciem obowiązku, podszedł w miejsce zbiegowiska.

Po chwili, kiedy udało mu się przebić przez przednią ścianę ludzi, poczuł szturchnięcie.

– Zrób coś, jesteś ratownikiem – powiedziała starsza kobieta, marszcząc na niego brwi.

– Co, ja?

– No tak, przecież nosi pan polar ratownika.

Janusz popatrzył po sobie. Faktycznie, dziś założył czerwony polar z błękitną naszywką na piersi i ogromnym napisem „RATOWNIK MEDYCZNY” na plecach.

– Aaa, to… – zaśmiał się zakłopotany. – To tylko polar. Ja jestem…

– Nosisz pan polar, to jesteś pan ratownik – wtrącił jakiś mężczyzna, przeciskający się przez coraz większą kupę gapiów. Żeby tylko bliżej, żeby tylko coś zobaczyć.

– Czyli jakbym nosił krawat w biało-czerwone paski, to byłbym Lepper?

– A gdzie tam, na niego jesteś pan za głupi, skoro nie wiesz, że jesteś pan ratownik.

"Ty chyba dawno u dentysty nie byłeś" – pomyślał Janusz, ale nie powiedział tego na głos. Nie miał ochoty szarpać się z tym mądralą. Czasu zresztą też nie miał – trzeba było pomóc poszkodowanej.

– No trudno. Jak nikogo nie ma do pomocy, to ja to zrobię – powiedział na głos, a w myślach dodał: Niczego sobie kobitka, młoda, ładna, taką ratować to wręcz radość, a może i nagroda.

Wtem, jak tsunami, coś w niego wlazło. Co do…? – pomyślał. I po chwili zrozumiał.

– To takie buty – zamruczał pod nosem.

– Co ty tam jęczysz? – zapytała przygarbiona starucha, która od początku nadstawiała ucha.

– Podobają mu się jej buty – podpowiedział korpulentny jegomość z neseserem pod pachą.

– To po wszystkim zapraszam do siebie – rzuciła sprzedawczyni z pobliskiego butiku. – Na pewno coś dla pana mam.

Ale Janusz ich nie słuchał. Właśnie uświadomił sobie, że skądś zna się na pierwszej pomocy. Nie miał pojęcia skąd – przecież nigdy na żadnym kursie nie był, a szkolenia BHP w robocie przesypiał.

Po chwili wysnuł teorię, że ów polar, który zakupiła małżonka w lumpeksie za siedem złotych (przepłaciła, ale co tam), musiał wchłonąć w siebie wiedzę swojego byłego właściciela. A teraz Janusz wchłonął ją w siebie.

– Ciekawa umiejętność. Dobrze wiedzieć, że taką mam – skwitował, po czym stanął nad dziewczyną i przeszedł do udzielania pierwszej pomocy.

– Rozejść się, zróbcie miejsce, żeby biedaczka miała czym oddychać! – wydarł się Janusz. – Ty, gruby, dzwoń na pogotowie!

– Tylko nie gruby! – powiedział korpulentny mężczyzna i ze wstydem wciągnął brzuch. Na niewiele się to zdało – nadal wyglądał jak biały ludzik od znanej firmy opon. – Dlaczego ja?

– Bo ja tak powiedziałem. A poza tym masz komórkę w teczce – odpowiedział Janusz.

– Ta komórka jest służbowa, służy wyłącznie…

– To zasuwaj do automatu! Jak nie masz kasy, to ta pani w czerwonej kiecce ma kartę. Pożycz i leć, bo tej tutaj – wskazał na leżącą dziewczynę – życie między palcami ucieka.

Grubas pożyczył i poleciał.

Kobieta w czerwieni, choć zaskoczona, bez oporów oddała kartę, jedynie zastanawiając się, skąd ratownik wiedział, że ją ma?

– Czy ma ktoś Bee Geesów pod ręką?

– Jasne! – krzyknął facet ubrany jak hipis. – A co puścić?

– Stayin’ Alive.

Muzyka rozebrzmiała na cały plac targowy. Janusz klęknął nad poszkodowaną i jednym szybkim, dla większości niemal niezauważalnym ruchem rozpiął dziewczynie białą bluzeczkę. Jedynie kilku bystrzejszych mężczyzn pokiwało z uznaniem głowami.

Janusz odchylił poły bluzki i ukazał światu dwa krągłe, sterczące spod bielizny, piersiątka dziewczyny.

Tłum jakby się zagęścił.

– A wy, gdzie się gapicie, zboczuchy!? – krzyknął.

Ciżba na chwilę się cofnęła i odwróciła głowy, ale po chwili wróciła do obserwowania.

Janusz chwycił dziewczynę za głowę: jedną ręką za brodę, drugą za czoło i delikatnie odchylił ją do tyłu. Następnie nachylił się policzkiem nad jej ustami, obserwując klatkę piersiową.

Nie poruszała się. Nie wyczuł oddechu ani nie usłyszał żadnych dźwięków. Otworzył jej usta – guma do żucia! Musiał ją usunąć, bo wdech z gumą mógłby tylko pogorszyć sytuację.

Tylko jak? Janusz nie miał rękawiczek. Zanim ktoś by je przyniósł, mogłoby być już za późno. Zdecydował się na ekspresową dezynfekcję: wyjął zza pazuchy manierkę z Dobiesławowym bimbrem, zrobił łyk i rozpylił alkohol na ręce, potem dodatkowo zdezynfekował jeszcze gardło – tak na wszelki wypadek.

Tak odkażonymi rękami wyjął gumę i przeszedł do metody usta-usta.

Ścisnął dziewczynie płatki nosa i przyłożył swoje usta do jej ust. Były miękkie, aksamitne, wilgotne. Janusz aż westchnął z przyjemności, mimowolnie wtłaczając powietrze do jej płuc. Po chwili przypomniał sobie, że przecież robi się dwa wdechy, więc z przyjemnością powtórzył czynność.

Poszło zgodnie z planem – klatka piersiowa dziewczyny uniosła się dwa razy. Można przejść do uciśnięć.

Janusz przestawił się i tak jak wcześniej z bluzką, tak teraz zręcznie postąpił ze stanikiem – lecz tym razem nawet ci wprawieni mieli wrażenie, że haftka rozpięła się sama.

Po rozprawieniu się z biustonoszem, znalazł odpowiednie miejsce – na linii przecięcia mostka pomiędzy sutkami – i w rytm refrenu Bee Geesów rozpoczął uciśnięcia.

Trzy cykle później przyjechało pogotowie i przejęło akcję ratunkową.

Janusz, wykończony jak po nocy z Jowitką, odszedł na bok.

Po chwili podszedł do niego lekarz z karetki.

– Dobra robota. Dzięki! – wyciągnął rękę i pogratulował. – Dzięki tobie dziewczyna będzie żyła.

– Ja tylko zrobiłem, co trzeba – rzucił skromnie Janusz.

– Jeszcze raz dzięki! Żeby więcej było takich jak ty.

Oby nie – pomyślał Janusz i uniósł rękę w pożegnalnym geście.

 

***

 

Po kilku dniach ktoś zapukał do drzwi Janusza.

Jowita otworzyła i po krótkiej rozmowie zawołała męża:

– Janusz, do ciebie. – W jej głosie Janusz wyczuł coś dziwnego, jakby wrogość zmieszaną z podejrzliwością.

Podszedł do przymkniętych drzwi, uchylił je… i zobaczył dziewczynę.

Młodą, ładną, uśmiechniętą dziewczynę, ubraną w przykrótką mini i wydekoltowaną bluzeczkę, która zdecydowanie odsłaniała więcej, niż powinna.

Było na czym zawiesić oko – ale Janusz, stary wyga, oka nie zawieszał. Dobrze wiedział, że Jowitka, mimo iż w kuchni, bacznie obserwuje.

– Słucham? – rzucił sucho.

– To pan! – pisnęła dziewczyna, szczerząc się w anielskim uśmiechu. – To pan mnie uratował!

Janusz dopiero teraz rozpoznał jej twarz i wszystko sobie przypomniał.

– Chciałam panu podziękować… i oddać to. To chyba pańskie. – Dziewczyna wyciągnęła z małej torebeczki stalową piersiówkę i wręczyła mu ją z uśmiechem, w którym było więcej niewinności niż rozumu.

Janusz chwycił przedmiot… i wtedy wszystko wydarzyło się jednocześnie:

Najpierw poczuł ciężar na barkach, dziewczyna rzuciła się na niego i oplotła ręce wokół jego szyi. Potem miękkie, aksamitne, wilgotne i tym razem ciepłe usta mocno przywarły do jego ust.

W uderzenie serca potem – trzask.

W głębi domu wałek do ciasta z łoskotem upadł na podłogę.

To Jowita stała jak wryta z wałkiem pod nogami, patrząc na męża całowanego przez wypindrzoną małolatę.

Dziewczyna, nie zważając na atmosferę, wychyliła się zza Janusza i rzuciła beztrosko:

– Co…? Przecież to nie pierwszy nasz raz!

Z kuchni rozległ się syk przypominający gwizdek czajnika na gazie – z Jowity parowało.

– Uciekaj, dziecko – syknął Janusz, chwycił dziewczynę za ramię i spojrzał jej w oczy z taką powagą, jakby tłumaczył drogę na tamten świat. – Uciekaj!

– Ale…!

– Jeśli nie chcesz, żeby moje uratowanie cię poszło na marne, to dobrze ci radzę – wiej stąd i nie oglądaj się za siebie!

Na pożegnanie jeszcze raz cmoknął ją w czoło, po czym pchnął za furtkę.

– Uciekaj!

Dziewczyna była zbyt młoda, by rozumieć zawiłości dorosłego życia – ale na szczęście posłuchała.

Janusz zamknął furtkę i odwrócił się do idącej jak czołg żony, przybierając minę niewiniątka.

– No, co tam, kochanie? – zapytał, podnosząc ręce w górę, jakby szykował się na nalot artyleryjski.

Koniec

Komentarze

Po chwili wysnuł teorię, że ów polar, który zakupiła mu w lumpeksie małżonka za siedem złotych (przepłaciła, ale co tam), musiał wchłonąć w siebie wiedzę swojego byłego właściciela. A teraz Janusz wchłonął ją w siebie.

 

Zmieniłabym szyk pierwszego zdania. Dałabym małżonkę po zakupiła.

Za dużo trochę tego wchłaniania.

 

 

Na niewiele się to zdało – nadal wyglądał jak ten biały ludzik od znanej firmy opon. –

Może lepiej z nazwą, bo strasznie się zawiłe zrobiło to zdanie. Albo biały ludzik z reklamy opon?

 

Janusz odchylił poły bluzki i ukazał światu dwa krągłe wypuklenia na piersi dziewczyny.

Już samo wypuklenie brzmi dziwacznie. Natomiast jeśli na każdej piersi miała dwa wypluklenia, to był jakiś mutant ;D

 

Dziewczyna była zbyt młoda, by rozumieć zawiłości dorosłego życia – ale na szczęście dla niej posłuchała.

 

Kochanie, pani, twój piszemy z dużej tylko w listach.

 

 

Sympatyczne scenka, z pretekstową fantastyką.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dziękuję Ambush.

Szorcik powstał dzisiaj wszpitalu na poczekalni. Trochę w domu go podrasowałem, ale w miejscach, które wskazałaś, mi też coś nie grało. Pewnie sam bym do tego doszedł, gdybym przeczytał to na zimno, po jakimś czasie, ale od czego mam was?

Uśmiałem się, bo uświadomiłaś mi, że przypadkiem stworzyłem mutanta i wsumie pasuje do gatunku.

Jutro wprowadzę poprawki, dziś mam już dość tego tekstu.

– Oho! Jak pójdzie tak dalej, przed południem będę miał szychtę

 

Hmm… nie spotkałem się z takim wyrażeniem.

Nie wykluczam, że ono funkcjonuje ale chyba bezpieczniej byłoby napisać "będę miał fajrant".

 

Miniatura jest nawet zabawna.

 

Nie do końca rozumiem tę paniczną dezynfekcję rąk. Ludzie raczej nie umierają od grzebania brudnymi łapami w ustach, w takiej chwili to raczej strata czasu, o czym magiczny polar powinien wiedzieć. Mogę nie mieć racji, oczywiście.

 

Pozdrawiam serdecznie

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Szychta to zmiana, a nie odpoczynek.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

No tak. Czyli jak Janusz sprzeda cały samogon to ma fajrant, a nie szychtę?

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

U nas, co prawda tak się mówi, ale dla lepszego odbioru, poprawiłem na fajrant. Może faktycznie lepiej to brzmi.

Co do szychty, samo słowo faktycznie oznacza zmianę, ale nie koniecznie to, że bohatera ktoś zmieni. Np. w kiedy kończy się zmianę w pracy, a jest ona ostatnia w dniówce, np drugą zmiana, można powiedzieć też "No i szychta!" zamiast fajrant.

Ale to już zawiłości gwarowe regionu. 

 

GalicyjskiZakapior dzięki za wpis. 

Pozdrawiam.

Cześć,

może się nie uśmiałem, ale dobrze bawiłem czytając wink

 

sterczące spod bielizny, piersiątka dziewczyny

Ta forma brzmi nieco zbyt młodzieńczo/szkolnie. Mam nadzieje, że wiesz o co chodzi? Jak to się dzisiaj mówi – może się źle zestarzeć.

 

Myślę, że osoby, które udzielały pierwszej pomocy, mogłyby mieć problem z tym, że Janusz w sytuacji zagrożenia życia znalazł czas na poniekąd erotyczne fascynacje dziewczyną.

W 50% interesował się martwą dziewczyną cheeky

 

Cześć, letni. Dziewczyna dzieckiem nie jest, jeśli o to idzie, "piersiątka" miały sugerować, że są poprostu małe. Jeżeli chodzi o samego Janusza, sam mówił, że ratownikiem nie jest, od polara zdobył tylko wiedzę jak pierwsza pomoc ma się odbyć. Jego odczucia, z racji braku doświadczenia, były zatem uzasadnione. Jego fascynacja do na wpół nieżywej dziewczyny, miała być tym dowcipem.

Kapitalne – zazdroszczę takiego poczucia humoru :). Poza tym zgrabnie napisane.

 

Popraw małą literówkę:

 

małżonak → małożnka

 

Pzdr,

Zygi

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Humor fajny. Może się nie roześmiałem, ale uśmiech był. Fantastyka no taka trochę pretekstowa, ale szort na plus :) 

Kto wie? >;

Rozbawiłeś mnie. Lubię lekkie teksty, przy których można odpocząć z uśmiechem, bo nie ma grozy, krwi i przemocy, a humor nie jest nachalny i przaśny. Więcej takich! :)

Nowa Fantastyka