
Krótkie opowiadanie mocno inspirowane moją pracą zawodową. Nie szukajcie tu jednak precyzji naukowej, historia jest jedynie oparta na teoriach fizyki kwantowej. Mam nadzieję, że się spodoba.
Krótkie opowiadanie mocno inspirowane moją pracą zawodową. Nie szukajcie tu jednak precyzji naukowej, historia jest jedynie oparta na teoriach fizyki kwantowej. Mam nadzieję, że się spodoba.
Nawet nie miałem szansy się z kimkolwiek pożegnać, ale może to i lepiej. Może nigdy się nie dowiedzą, jak skończyłem. Wiedziałem, że tak będzie, od lat w zasadzie czekałem na swoją kolej, kiedy znikały kolejne osoby z mojej grupy. Byliśmy na przegranej pozycji, ale i tak próbowaliśmy, ostatni przejaw buntu na Ziemi. Czy ludzie w przyszłości będą o mnie pamiętać, czy zniknę zupełnie? Wszyscy, którzy mnie znają prędzej czy później pójdą w moje ślady, nie mam zbyt wielkich nadziei, że będzie inaczej. Mogę tylko liczyć, że to nie będzie bardzo bolesne…
Z tych ponurych myśli wyrwało mnie szarpnięcie, strażnicy dostarczyli kolejnych więźniów. Dyskretnie rozejrzałem się po pomieszczeniu, byliśmy zapakowani jak sardynki w transporterze galaktycznym. Normalnie powinny tu być towary, ich budowa nie była przystosowana do przewożenia ludzi, ale umówmy się, nas już nie traktowano jak ludzi. W momencie, kiedy zapadał wyrok i nadawano nam status zbrodniarzy systemowych nie przysługiwał nam nawet status szary, dla Zjednoczonych Państw Korporacyjnych przestawaliśmy istnieć. Jak się tak nad tym zastanowić, było to zabawne, jeśli ktoś lubi czarny humor, przecież status szary mieli zbrodniarze, którzy unicestwili Państwa Pacyfiku, ostatni przyczółek ludzi nie podległych korporacjom. Czyli za zabicie milionów i nieodwracalne zmiany w ekosystemie spowodowane całkowitą destrukcją kilkudziesięciu wysp wciąż było się traktowanym jak człowiek. Natomiast kiedy odmawiało się zakodowania, trafiało się na listę zbrodniarzy systemowych i docelowo przestawało istnieć. Wszyscy wokół mnie byli mniej lub bardziej zrezygnowani, mieliśmy świadomość, że wiozą nas na śmierć. Mogli z nami zrobić teraz wszystko, już nawet teoretycznie, nic ich nie powstrzymywało. Słyszałem tylko pogłoski, prawda jednak była znana tylko ludziom, których już nie było. Podobno mieliśmy trafić na Rubieże w okolice M87, gdzie prowadzono badania i zbierano dane o horyzoncie zdarzeń. Tylko do czego nas tam mogli wykorzystać? Przecież nawet dziecko wiedziało, że do czarnej dziury nie da się zbliżyć, a tym bardziej nie da się tam zebrać żadnych danych w takich sposób, żeby z nimi wrócić.
– Cisza! – Warknięcie strażnika było zupełnie zbędne, bo nikt się nie odzywał. – Od teraz macie status biały, nie istniejecie dla świata, ale to nie znaczy, że nie możecie się jeszcze do czegoś przydać. Lecicie do kolonii karnej numer 115, ci którzy przeżyją zostaną właściwie wykorzystani.
Rozejrzeliśmy się po sobie, nic nam o nie mówiło. Jaka kolonia karna, gdzie to było i co się miało z nami stać. Nie mieliśmy jednak nawet szansy zadać jednego z tych pytań, bo strażnicy już zamykali za sobą drzwi zostawiając nas w całkowitych ciemnościach. Potem usłyszałem tylko syk wpuszczanego do środka gazu…
– Jedenastu! – Obudził mnie krzyk.
Próbowałem obrócić głowę w stronę dźwięku, ale czułem jakbym nie panował nad własnym ciałem.
– Nie ruszaj się, zyskasz więcej czasu. – Szept tuż przy moim uchu wprawił mnie w zdumienie.
– L57, co ty tam mamroczesz?! – Zabrzmiał kolejny głos.
– Przepraszam Panie Sierżancie, zahaczyłem o coś nogą.
– Pewnie o kolejnego trupa. Coraz gorszy sort nam przysyłają. – Ten komentarz wiele głosów skwitowało śmiechem.
Kompletnie nie rozumiałem co się dzieje ani gdzie jestem, ale jedno dotarło do mnie od razu, na razie musiałem siedzieć cicho i zorientować się w sytuacji.
Powoli wracało mi czucie w całym ciele, nie było to najprzyjemniejsze doznanie, ale zacisnąłem zęby i nic nie robiłem. Przeniesiono mnie z transportera do jakiegoś pomieszczenia i ułożono na stole do badań.
Kobieta w lekarskim kitlu obojętnie zmierzyła mnie wzrokiem po czym zaczęła skanować mój organizm. Po kilku minutach ciszy rzuciła:
– Klasa L. Nadać numer, odnieść do pomieszczeń sypialnych.
Poczułem ukłucie tuż nad prawym nadgarstkiem i znów ktoś mnie podniósł i przetransportował do kolejnego pomieszczenia.
– To są nowi, L97 i L98. Wprowadźcie ich. – Powiedział krótko człowiek, który mnie bezceremonialnie rzucił na podłogę.
– Teraz już możesz się ruszyć. – Usłyszałem znajomy głos.
Powoli spróbowałem usiąść i spojrzałem na swoją prawą rękę, gdzie był widoczny mój identyfikator.
– G… gdzie ja jestem? – Spytałem w końcu po kilku próbach rozruszania strun głosowych.
Otaczało mnie kilka osób, wszyscy byli w takich samych białych uniformach więziennych, więc przyjąłem automatycznie, że są w takiej samej sytuacji jak ja.
– Kolonia karna numer 115, na pograniczu Rubieży Wschodniej. Mówi ci to coś? – Zakpił jeden z nich.
Część parsknęła śmiechem, a i ja się uśmiechnąłem, bo faktycznie nic to nie zmieniało.
– To co jest ważne? – Zapytałem po prostu.
– Jak najdłużej utrzymać status L, bo kiedy przeniosą cię na B, to umierasz. – Odparł ten sam mężczyzna. – Jestem Bart, tutaj L87.
– Jak?
– Nie wychylaj się, wykonuj polecenia i licz na szczęście. – Wzruszył ramionami.
Dowiedziałem się jeszcze, że bycie L-ką oznacza wykonywanie wszystkich prac potrzebnych do utrzymania stacji, więc im bardziej było się przydatnym tym dłużej można było przeżyć. Koniec końców jednak każdy miał trafić w przestrzeń.
– Co oni tam z nami robią? – Dociekałem.
Wszyscy zwrócili się w stronę jednego z mężczyzn.
– Wysyłają cię w stronę horyzontu zdarzeń nafaszerowanego elektroniką służącą do pomiarów. I sprawdzają jak daleko cię pociągnie nim stracą sygnał, jak długo będą odbierać twoje funkcje życiowe, i w którym puncie pola grawitacyjnego zacznie cię rozrywać na kawałki.
Po tym stwierdzeniu zapadła grobowa cisza. Byłem w szoku, rozumiałem, że zostałem skazany na śmierć, ale to… Nie mogłem pojąć jak można kogoś wysłać w stronę czarnej dziury i traktować jak żywy papierek lakmusowy.
– To właśnie oznacza status biały. – Stwierdziła ponuro kobieta po mojej prawej.
Próbowałem to sobie poukładać w głowie, ale jakkolwiek desperacko szukałem sposobu, nie było przede mną innej przyszłości.
– Spróbuj nie oszaleć. – Rzucił mężczyzna, który wyjaśnił mi co się z nami wszystkimi stanie.
– Niby jak? – Spytałem oszołomiony nowo przyswojoną wiedzą.
– Nie wybiegaj myślami za bardzo do przodu, zastanów się jakie masz przydatne umiejętności, co jesteś gotów zrobić, żeby przedłużyć sobie życie. – Odparła ta sama kobieta co wcześniej.
Chciałbym tak po prostu umieć zastosować się do tej rady, ale prawda była taka, że to wciąż było zbyt szokujące. Wiedziałem, że zginę, ale chyba do tego momentu to wciąż nie było realne. Moje myśli wciąż uciekały do próby szukania wyjścia z tej sytuacji…
Kolejne dni nie przyniosły mi żadnego sukcesu w tej kwestii, ale nauczyłem się zasad panujących w kolonii karnej numer 115. Jak w każdym więzieniu plan dnia był z góry ustalony, pomiędzy posiłkami każdy miał przypisane codzienne obowiązki czy specjalne zadania uzależnione od swoich zdolności. Wieczorami po ostatnim posiłku był czas wolny w sali sypialnej, gdzie ludzie rozmawiali przyciszonymi głosami lub patrzyli w przestrzeń przez świetliki w ścianach.
Jeśliby zapomnieć co to za miejsce można by nawet uznać, że jest tu dość przyjemnie. Widok na drogę mleczną z każdego zakątka stacji, rozległe tereny otoczone przeźroczystymi kopułami sprawiały, że można było zachwycać się otaczającym nas kosmosem w jego najlepszym wydaniu. Stacje badawcze znajdowały się w budynku zaraz za kompleksem mieszkalnym. Wielu więźniów wykonywało swoje pracę też tam, nikt nie pytał co robili, a i oni najczęściej o tym nie opowiadali. Panowała ogólnie przyjęta zasada, że każdy robił to co musiał, żeby przeżyć jeszcze jeden dzień. Miałem ochotę się gorzko zaśmiać, kiedy sobie to uświadomiłem, bo moje śmieszne ziemskie ideały nijak się miały do takiej sytuacji. Nie wiedzieć czemu, ale jeszcze szykując się do lotu tutaj myślałem, że dalej wszyscy razem będziemy się opierać systemowi i umrzemy z godnością, ale to były puste frazesy w momencie, kiedy śmierć była tak realna i bliska. Dowiedziałem się, że L57 sprzątał ciała z transportów, a L82 pomaga składać sensory przyczepiane do obiektów testowych, jak tu mówiono na ludzi wysyłanych w stronę horyzontu zdarzeń. To byli jednak jedyni o których pracy coś wiedziałem, reszta się nie chwaliła.
Zarządca stacji wezwał mnie do siebie już trzeciego dnia mojego pobytu. Musieli mi wyznaczyć jakieś zadania albo zdecydować o przeniesieniu do kategorii B. Wypytywali dosłownie o wszystko. Zderzenie z rzeczywistością jakiego tutaj doświadczyłem sprawiło, że niemal panikowałem przedstawiając swoje umiejętności tak, żeby okazać się przydatnym. Dłonie mi się pociły, ale próbowałem zachowywać się normalnie mówiąc o sobie. Po tym wyczerpującym przesłuchaniu usłyszałem tylko, że mam przyjść po przydział następnego dnia. To było jak czekanie w zawieszeniu na wyrok.
Tej nocy nie potrafiłem zmrużyć oka, patrzyłem na gwiazdy nad moją głową i zastanawiałem się czy to już jutro zostanę wysłany na śmierć. Byłem przerażony.
– Zamartwianie się nic ci nie da. – Dotarł do mnie głos L57. – Wszyscy tu zdechniemy, szybciej niż myślimy. Średnia długość życia to 3 miesiące. – Dodał gorzko.
Zmroziła mnie ta myśl.
– Ile już to jesteś? – Spytałem przez zaciśnięte gardło.
– To już będzie 3 miesiące. – Ciche słowa zabrzmiały dopiero po chwili. – Wiem, że to już będzie naprawdę niedługo. Najdłużej był tu L17, on napisał im program do zbierania danych, ci naukowcy to nawet chcieli go utrzymać przy życiu, ale polityczni nie pozwolili.
– Ile? – Zapytałem krótko.
– 5 miesięcy i 2 dni.
Po tych słowach zapadła cisza. 152 dni, ja już przeżyłem 3, więc w najlepszym wypadku zostawało mi 149, ale nie byłem raczej aż tak przydatny. Mogłem im pomóc z elektroniką, w pewnym stopniu, ale pewnie mieli tu od tego specjalistów. Przerażenie wyczerpywało, czułem, że nie dam rady tak długo i mimowolnie pomyślałem czy może szybszy wyrok nie byłby lepszym rozwiązaniem…
Nadszedł w końcu ten moment, czułem się jak otoczony niewidzialną bańką. Nie docierały do mnie słowa innych, szedłem w stronę biura Zarządcy na miękkich nogach.
– L98. – Zaanonsował mnie strażnik przed drzwiami.
– Wejść. – Padła krótka komenda.
Bez słowa stanąłem przed biurkiem i czekałem na wyrok.
– L98, utrzymujesz status L. Od dzisiaj zajmujesz się montażem i testowaniem elektroniki w laboratorium M2. Masz się tam stawić za 10 minut. – Mówił nawet na mnie na patrząc.
– Tak jest. – Odparłem czując niewysłowioną ulgę.
Idąc w stronę pomieszczeń badawczych miałem wrażenie, że odbieram świat dużo mocniej. Czułem podmuch wentylacji na skórze, słyszałem skrzypienie butów i każdy swój oddech. Żyłem i jeszcze przez jakiś czas miałem żyć.
Wchodząc do M2 zobaczyłem stół zastawiony kablami, sensorami, czujnikami i płytkami.
– Od dziś masz składać je według schematu. – Ze zdziwieniem usłyszałem suchy głos kobiety, która przyszła z sąsiedniego pomieszczenia. – Tu są instrukcje montażu, a tu testowania. – Wskazała na dwa hologramy znajdujące się nad stołem. – W razie pytań naciśnij niebieski przycisk.
I po prostu wyszła.
Oni nie traktowali nas jak ludzi. Może w ten sposób było im łatwiej, dzięki temu widzieli w nas tylko obiekty testowe, tak musi być prościej wysyłać kogoś na tak okrutną śmierć. Potrząsnąłem głową i skupiłem się na zadaniu, jeśli czegoś się do tej pory dowiedziałem to tego, że w każdej chwili mogą zmienić zdanie. Nie mogłem długo się upajać faktem, że jeszcze pozwolili mi żyć. Musiałem być przydatny.
5… 17… 23… 46…
Kolejne dni zlewały się w jeden ciąg, monotonna praca zajmowała ręce, ale szybko przestała zajmować umysł. Pojedyncze problemy z układami sprawiały, że znów na moment wracałem teraźniejszości, ale to nie trwało długo. Początkowy strach został zepchnięty w najdalsze zakamarki umysłu, to pozwalało nie oszaleć. Choć mimowolnie liczyłem dni, wiedziałem, że mój czas się kończy.
Zniknął L57, nikt nie mówił tego na głos, ale wszyscy wiedzieli co się z nim stało. Pomyślałem, że długo przetrwał, prawie tak długo jak mityczny L17. Stare twarze znikały i tylko dwa razy pojawił się nowy transport. Wysłali na śmierć 22 osoby odkąd przybyłem, dotarło 27 nowych, więc dla równego rachunku niedługo zniknie pewnie jeszcze 5. Mój czas nieubłaganie się kurczył.
53… 61… 70… 83…
Już prawie 3 miesiące, to niemal średnia. Chyba już nie umiałem się bać. Zupełnie jakby mój układ nerwowy przepalił się jak bezpiecznik. Coraz częściej myślałem o tym jak to się odbędzie, kiedy zniknę i co się wtedy stanie.
– 90 dni, piękny wynik. – L36, jeden z moich starych sąsiadów uśmiechnął się do mnie przy porannym posiłku.
– Długo. – Pokiwałem głową w odpowiedzi.
Obaj wiedzieliśmy, że być tu tyle to szczęście w nieszczęściu. Zegar tykał coraz głośniej. Tej nocy gwiazdy nad moją głową zdawały się być jaśniejsze niż wcześniej.
93… 99… 102…
Wszedłem do laboratorium M2, ale ku mojemu zaskoczeniu stół był pusty. Nim dotarło do mnie co to oznacza usłyszałem syk gazu i nastała ciemność.
Powoli wracała mi świadomość i czułem, że coś jest nie tak. Nie mogłem się ruszyć, choć czułem boleśnie całe ciało, w końcu udało mi się otworzyć oczy. Byłem w skafandrze. Przerażenie uderzyło we mnie jak fala.
– Obudził się. – Dotarł do mnie znudzony głos.
Miałem ochotę wyć, krzyczeć, ale mogłem tylko jęknąć. Poczułem łzy płynące po moich policzkach, to nie może być koniec, nie tak.
– Podajcie mu coś na uspokojenie, ma tam dolecieć żywy.
Polecenia i uwagi rzucane nad moją głową były chyba najstraszniejsze. Czułem już wszystko, kątem oka widziałem kable i sensory przypięte do mojej skóry. Byłem skrępowany i miałem mocno ograniczone pole manewru. Leki, które mi podali musiały zacząć działać, bo serce przestało mi walić jak oszalałe.
– Ustabilizowany, przenieść do śluzy.
Suchy głos człowieka, który skazywał mnie na śmierć, choć ja nawet nie znałem jego twarzy czy imienia wrył się w moją pamięć i odtwarzał raz za razem. Przenosili mnie, podpinali do kolejnych kabli, a ja wiedziałem, że już nic nie mogę zrobić. To był koniec.
Wyrzut ze stacji w przestrzeń byłby niesamowitym doświadczeniem, gdyby nie fakt, że jego cel był tak przerażający. Moje ciało bez udziału woli dryfowało w stronę punktu na horyzoncie zdarzeń. Ile trwał ten lot, nie wiedziałem, otaczała mnie przejmująca cisza, w której słyszałem szum własne płynącej krwi.
Wyrwany z letargu zacząłem czuć ciężar swojego ciała. Nacisk na organy wewnętrzne były coraz wyraźniejszy. Zbliżałem się do horyzontu zdarzeń. Leki przestały działać, bo panika znów przychodziła falami. Zacząłem się histerycznie śmiać, ale to nic nie zmieniało, wciąż tylko przyspieszałem i czułem coraz większe ciśnienie. Śmiech zamienił się w krzyk.
I przez jeden moment, kiedy przecinałem linię wiedziałem wszystko, rozumiałem wszystko… A potem zostały tylko cząstki…
Pracujesz w więzieniu? :)
Bo raczej nie jesteś fizyczką ani astronomką.
– Wysyłają cię w stronę horyzontu zdarzeń nafaszerowanego elektroniką służącą do pomiarów. I sprawdzają jak daleko cię pociągnie nim stracą sygnał, jak długo będą odbierać twoje funkcje życiowe, i w którym puncie pola grawitacyjnego zacznie cię rozrywać na kawałki.
Czarna dziura M87* jest supermasywna – ma masę 6,5 miliarda mas Słońca, a co za tym idzie
jej promień Szwarzchilda jest olbrzymi – promień horyzontu zdarzeń jest większy niż odległość Plutona
od Słońca.
Z tego wynika, że siły pływowe w pobliżu horyzontu zdarzeń są niewielkie – to nie sama siła grawitacji czarnej dziury powoduje rozrywanie przedmiotów do niej się
zbliżających, a gradient tej siły. A gradient ten maleje z trzecią potęgą odległości (a nie drugą
jak sama siła).
Gradient ten przy horyzoncie zdarzeń M87* jest… dziesięć tysięcy razy słabszy, niż na powierzchni Ziemi.
Skoro na naszej planecie nie dochodzi do spagettifikacji, to tym bardziej w pobliżu horyzontu takiej czarnej dziury. Skazanemu nic by się nie stało w chwili przekraczania horyzontu.
Wbrew temu co ludziom czasem się wydaje – horyzont zdarzeń nie jest żadną fizyczną barierą. Z punktu widzenia Twojego skazańca – on by nawet momentu przekraczania tego horyzontu nie zauważył.
Widok na drogę mleczną z każdego zakątka stacji
Już pomijając że Droga Mleczna (Galaktyka) – jest nazwą własną i powinna być pisana z dużej…
Co do widoku Drogi Mlecznej ze stacji… też ciut dziwne – bo Messier 87 znajduje się 53 miliony lat świetlnych od nas i byłaby widziana z takiej odległości, jako niewielki, ledwo widoczny, zamglony punkcik.
Mimo wszystko opowiadanie jest interesującą próbą i choćby za próbę uchwycenia psychologicznych aspektów – brawa. Wyszło to całkiem nieźle.
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszym pisaniu!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Dzięki za komentarz, pracuję przy eksperymentach związanych z fizyką w dość znanym ośrodku badawczym, ale jestem inżynierem stąd jak podkreśliłam jest to inspirowane teorią horyzontu zdarzeń i fizyką czarnej dziury, ale daleko temu do precyzji naukowej, bo to wciąż fikcja literacka. :)
Mam nadzieję, że w tych eksperymentach, nie używacie żywych ludzi jako przyrządów pomiarowych :)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Anatolij_Bugorski
Zaglądanie do akceleratora bywa niebezpieczne…
Pan na powyższym zdjęciu, to wietnamski naukowiec Trần Đức Thiệp (niestety artykuł w wikipedi tylko po angielsku), który nie włożył co prawda do działającego akceleratora głowy, ale rękę – co się zakończyło potem jej amputacją.
Co do tekstu i użytej w nim fizyki, szczególnie jeśli piszesz o mechanice kwantowej w kontekście czarnych dziur – można tu różne ciekawe zjawiska pociągnąć, niekoniecznie akurat spagettifikację – można przykładowo teoretyzować o ziarnistości czasoprzestrzeni, promieniowaniu Hawkinga, zasadzie holograficznej itp.
A jeśli z punktu widzenia fabuły zależy Ci, by skazaniec rzeczywiście był rozrywany przez siły grawitacyjne – to po prostu użyj mniejszej czarnej dziury niż M87* (swoją drogą M87 to żadne Rubieże, to inna galaktyka dużo większa od Galaktyki, a M87* stanowi jej jądro) – paradoksalnie im mniejsza czarna dziura, tym większe siły pływowe wokół horyzontu zdarzeń.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
DarkMatter, tekst liczący ponad czternaście tysięcy sześćset znaków to już nie szort. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.
Na tym portalu szorty kończą się na dziesięciu tysiącach znaków.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
12 groszy tylko nie płacz proszę
12 groszy w zębach tu przynoszę
Ja przynoszę trzynasty grosik – piękną wizualizację “zabawy” w badanie czarnej dziury.
Wyników oczywiście nie będzie żadnych, wiadomo.
https://www.pulskosmosu.pl/2024/05/jak-wyglada-wnetrze-czarne-dziury/
Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego wybrano “dziurę” odległą o miliony lat świetlnych
i jak się tam przemieszczali tak zdezelowanym transportem…
Ale, jak to mówią, pierwsze koty za płoty. Powodzenia na niwie…
dum spiro spero
Hej. Lubię dystopijne klimaty i kosmos, więc pomysł na opowiadanie mi się spodobał.
Nie bardzo rozumiem, po co właściwie wrzucali tych nieszczęsnych więźniów do czarnej dziury: żeby badać czarne dziury nie trzeba do nich wysyłać ludzi, istnieje też wiele dużo tańszych metod zabijania wrogów politycznych.
Byłoby sensowniej wysłać ich do jakiejś kopalni czy inne ciężkie roboty (taka katorga w kosmosie).
Pozdrawiam!
Zgadzam się z @pusia – nie widzę sensu takiego badania, ani takiej kary – można zrobić jedno i drugie i taniej i skuteczniej.
A dzięki linkowi od @Fascynatora wiem skąd się wzięło 12,8 sekundy w tytule.
Efekt? Owszem, czarna dziura ma spore rozmiary, ale od wejścia do jej wnętrza, do zniszczenia w procesie spagetyfikacji minie zaledwie 12,8 sekundy. Od tego momentu do osobliwości pozostanie jedynie 128 000 kilometrów, a więc dotarcie tam zajmie dosłownie ułamek sekundy.
Do tej symulacji (wiem, że dużo kosztowała i doceniam wysiłek) – mam sporo uwag. Przede wszystkim – nie uwzględnia zmiany długości fal (efekt doplerowski) – poza tym im bliżej czarnej dziury tym… jasniej – bo napotykamy więcej fotonów do niej wpadających. Poza tym – bardzo dobra animacja (niestety uwzględnienie tego, o czym napisałem sprawiłoby, że niewiele byśmy zobaczyli – część światła “odleciałaby” poza częstotliwości światła widzialnego, reszta – oślepiłaby nas blaskiem).
Mimo wszystkich uwag – tekst wart uwagi.
Pozdrawiam serdecznie!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Dziękuję za wszystkie komentarze. @reglatorzy zmieniłam klasyfikację, dzięki za zwrócenie uwagi. Uwielbiam to, że wywiązała się tu dyskusja o realności opowiadania w nawiązaniu do istniejących teorii. Dziękuję wszystkim bardzo za uwagi i pomocne wskazówki.
Uwielbiam to, że wywiązała się tu dyskusja o realności opowiadania w nawiązaniu do istniejących teorii.
Taka już jest natura gatunku zwanego science fiction.
Trochę zgrzyta mi kontrast między rzeczywistością panującą na stacji badawczej a koniecznym zaawansowaniem technologicznym, który pozwoliłby dotrzeć do M87. Wydaje mi się, że można by wybrać inną czarną dziurę (chyba że błędnie założyliśmy, o którą M87 chodzi w tekście), ale czytało się nieźle.
Pozdrawiam!
Opisałaś szczególny rodzaj kary dla skazanych, ale – podobnie jak Pusia – nie pojmuję, dlaczego więźniowie kończyli w czarnej dziurze.
Czytało się nieźle, choć wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Najbardziej przeszkadzały źle zapisane dialogi i liczebniki, czasem zbędne zaimki.
…ale może to i lepiej. Może nigdy się… → Czy to celowe powtórzenie?
…ostatni przyczółek ludzi nie podległych korporacjom. → …ostatni przyczółek ludzi niepodległych korporacjom.
– Cisza! – Warknięcie strażnika było zupełnie zbędne, bo nikt się nie odzywał. – Od teraz macie status biały, nie istniejecie dla świata, ale to nie znaczy, że nie możecie się jeszcze do czegoś przydać. Lecicie do kolonii karnej numer 115, ci którzy przeżyją zostaną właściwie wykorzystani. → Warknięcie jest odgłosem paszczowym, więc didaskalia mają literą. Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach. Winno być:
– Cisza! – warknięcie strażnika było zupełnie zbędne, bo nikt się nie odzywał. – Od teraz macie status biały, nie istniejecie dla świata, ale to nie znaczy, że nie możecie się jeszcze do czegoś przydać. Lecicie do kolonii karnej numer sto piętnaście, ci którzy przeżyją, zostaną właściwie wykorzystani.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
Rozejrzeliśmy się po sobie, nic nam o nie mówiło. → Chyba miało być: Spojrzeliśmy po sobie, nic nam to nie mówiło.
…zostawiając nas w całkowitych ciemnościach. → Ile ciemności było w pomieszczeniu?
Proponuję: …zostawiając nas w całkowitej ciemności.
– Przepraszam Panie Sierżancie, zahaczyłem o coś nogą. → Dlaczego wielkie litery?
– Pewnie o kolejnego trupa. Coraz gorszy sort nam przysyłają. – Ten komentarz wiele głosów skwitowało śmiechem. → Narracji nie zapisujemy jak didaskaliów. Winno być:
– Pewnie o kolejnego trupa. Coraz gorszy sort nam przysyłają.
Ten komentarz wiele głosów skwitowało śmiechem.
Powoli spróbowałem usiąść i spojrzałem na swoją prawą rękę, gdzie był widoczny mój identyfikator. → Czy oba zaimki są konieczne?
– G… gdzie ja jestem? – Spytałem w końcu… → Didaskalia małą literą. Ten błąd pojawia się wielokrotnie a w dalszej części tekstu.
Otaczało mnie kilka osób, wszyscy byli w takich samych białych uniformach… → Piszesz o osobach, które są rodzaju żeńskiego, więc: Otaczało mnie kilka osób, wszystkie były w takich samych białych uniformach…
Moje myśli wciąż uciekały do próby szukania wyjścia z tej sytuacji… → Czy zaimek jest konieczny?
Kolejne dni nie przyniosły mi żadnego sukcesu w tej kwestii… → Jak wyżej.
każdy miał przypisane codzienne obowiązki czy specjalne zadania uzależnione od swoich zdolności. → Ja wyżej.
Widok na drogę mleczną z każdego zakątka… → Widok na Drogę Mleczną z każdego zakątka…
…wezwał mnie do siebie już trzeciego dnia mojego pobytu. → Drugi zaimek jest zbędny.
…patrzyłem na gwiazdy nad moją głową… → Zbędny zaimek.
Średnia długość życia to 3 miesiące. – Dodał gorzko. → Średnia długość życia to trzy miesiące – dodał gorzko.
Ten błąd pojawia się także w dalszej części tekstu.
Wskazała na dwa hologramy znajdujące się nad stołem. → Wskazała dwa hologramy znajdujące się nad stołem.
Wskazujemy coś, nie na coś.
…znów na moment wracałem teraźniejszości… → Pewnie miało być: …znów na moment wracałem do teraźniejszości…
Tej nocy gwiazdy nad moją głową… → Zbędny zaimek.
Poczułem łzy płynące po moich policzkach… → Jak wyżej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@regulatorzy Dziękuję bardzo za szczegółową analizę, za poprawki wezmę się najprawdopodobniej jutro, jak znajdę chwilę, więc proszę o odrobinę cierpliwości.
Bardzo proszę, DarkMatter. Miło mi, że uznałaś uwagi za przydatne.
A cierpliwości ci u mnie dostatek. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.