- Opowiadanie: Przemysław Samuel Gąsiorek - Przebudzony II: Double Trouble

Przebudzony II: Double Trouble

Oceny

Przebudzony II: Double Trouble

Doktor ruga pielęgniarkę, po chwili pielęgniarka salową, a ta wzrusza bezradnie ramionami. Z sekundy na sekundę nerwowa atmosfera nabiera na sile, powodując dyskomfort podwładnych. Ze spuszczonymi głowami wysłuchują cierpkich słów reprymendy. Litanii połajanek.

W całej historii kliniki nie zdarzyło się coś podobnego. Owszem. Miały miejsce wypadki, choćby zawieruszenie się dokumentów, opieszała wymiana pampersów, odleżyny czy śmierć kuracjuszy, ale nie to! Nie zniknięcie „gołego”, jak w tutejszym żargonie nazywano osobnika bez obowiązkowego endoidentyfikatora. Pech chciał, że jedyny taki pacjent na oddziale rozpłynął się właśnie w powietrzu.

Personel już długie lata temu spisał go na straty, dlatego nikomu nie przyszło na myśl, aby implantować mu chip. Krążył ponury żart, iż nie ma jeszcze ustawy nakazującej chipować warzywka. Ironizowano także, co do tego, że „na pewno pierwszą jego myślą po wybudzeniu będzie – jak stąd zwiać?!”. A tu stało się… Nieprawdopodobne wydawało urealniać się z każdą kolejną minutą.

– Siostro biegiem na portiernię! – wrzeszczy ordynator, czerwony na twarzy od nagłego skoku ciśnienia. – Niech odetną wyjścia! Wszystkie! Natychmiast!!! Na co siostra jeszcze czeka?!

Pielęgniarka nieśmiało wskazuje na skroń. Wie, że jej przełożony – człowiek starej daty – często zapomina o dobrodziejstwach techniki. Neuralink już dawno połączył ją z właściwą osobą.

 – Zrobili to, ale to na nic… – mamrocze nerwowo. – Ochrona robi obchód, jednak to chyba też na niewiele się zda…

– Jakżeż to? Co to ma znaczyć?!

 – Bo… – Przełyka ślinę. – Bo kamery z korytarza nie zarejestrowały, żeby ktokolwiek wychodził z tego pomieszczenia. Prócz mnie – konkluduje, nie patrząc przełożonemu w oczy. Marzy, aby ten dzień się skończył, aby móc położyć się w wannie, włączyć hydromasaż i zapomnieć o całym bożym świecie.

Lekarz w milczeniu podchodzi do rozwartego okna, łudząc się, że zastanie inny widok niż kiedy przed momentem wychylił się przez nie. W zasadzie miał nadzieję, iż ujrzy roztrzaskanego na betonie pacjenta i kałużę krwi. Niestety. Zupełnie pusto, kwituje rozpaczliwie w myślach.

– Nie mógł tego przeżyć – rozważa na głos. – Nie w jego stanie! A nawet jeśli jakimś cudem by przeżył, to leżałby tam połamany. Tam lub kilka metrów dalej. Gdzie on jest? Gdzież on, do cholery, jest!!!? – Pięćdziesięciolatek daje upust złości na całe gardło. – Jeszcze tego mi trzeba było, żeby trzy dni przed urlopem mieć sprawę w sądzie! – Rwie włosy z potylicy i krąży po sali. – Dramat, ależ dramat!!!

– Panie doktorze, proszę się nie dene…

 – Pani Martyno, proszę się nie odzywać! – przerywa, ledwo powstrzymując się przed użyciem obraźliwego epitetu. – Lepiej będzie jak pani sobie już pójdzie. Dostaje pani nadprogramowe wolne. Zrozumieliśmy się?

Pielęgniarka kiwa głową i pospiesznie opuszcza pomieszczenie.

– Spierdalaj młoda sikso – mruknął, gdy wyszła.

Myślał, że nie słyszała, ale dziewczyna wychwytuje uszczypliwość będąc tuż za rogiem. Studentka pielęgniarstwa bynajmniej nie ma zamiaru wdawać się w słowne przepychanki. Miarowym krokiem oddala się, a później pędem, ze łzami w oczach, pakuje do windy.

Jest to zdecydowanie najgorszy dzień w jej dotychczasowej, choć krótkiej karierze. Stażu odbywanym w ramach praktyk w Śląskim Uniwersytecie Medycznym.

 

***

– Służba Sprawiedliwości słucham? – odzywa się pozbawiony emocji głos asystenta.

Asystenta będącego sztuczną inteligencją formacji, którą jeszcze przed uzyskaniem niepodległości regionu określano policją. Teraz nosi nazwę, którą złośliwi skracają do SS.

– Mówi doktor Baumann z kliniki Budzik. Wynikł pewien problem… Poważny problem… – Dalsze wyrazy utykają mu w gardle. Bierze głęboki oddech i kontynuuje roztrzęsionym głosem: – Z naszego ośrodka w Ligocie uciekł pacjent. Zaginiony to trzydziestotrzylatek, Brian Maury, jest niezachipowany, ma na sobie…

– Doktorze Baumann, przełączam do podinspektora Schultza.

Ta konkretna AI potrafi odebrać i zaraportować blisko dziewięćdziesiąt pięć procent zgłoszeń. Jeżeli asystent odsyła zgłoszenie do żywej osoby, znaczy to, że sprawa jest najwyższej rangi. Top of the top. Doktorowi – jako zdyscyplinowanemu obywatelowi – zdarzało się nieraz donosić do Służb Sprawiedliwości, nigdy jednak nie połączono go z ludzkim funkcjonariuszem. Nawet kiedy był świadkiem morderstwa.

Krople potu sukcesywnie zalewają czoło medyka, a przecieranie ich dłonią na niewiele się zdaje. Sekundy ciszy dłużą się niby godziny…

– Proszę kontynuować – wybrzmiewa zimny, szorstki głos. Nie pasuje do delikatności jego nowoczesnego Samsungu Galaxy SX3. Gryzie się z opływową strukturą tafli szkła. – Czy nie wyraziłem się jasno? Jest pan tam?

– Emm… yyy…

– Mam pana do nas zaprosić, doktorze Baumann? Na osobistą wizytę?

– Sądzę, że nie będzie to konieczne… – odpowiada z rozedrganiem. – Przepraszam, ale nie jest to prosta…

– Wiem. – Ucina interlokutor. – W innym wypadku nie rozmawialibyśmy. A teraz do rzeczy! – ponagla zniecierpliwiony inspektor. – Z wszystkimi szczegółami.

– Tak, oczywiście – oświadcza ordynator, ściskając mocniej komórkę. – Już tłumaczę…

 

***

Boli. Jakżeż niemiłosiernie boli! – uskarża się w myślach, a jednocześnie cieszy się, że żyje. – Udało się!

Próbuje odkleić policzek od cuchnącego zgnilizną worka. Śmierdzi jak diabli, jak to wulgarnie określali znajomi w jego czasach – jak małpie z dupy. Czego się jednak spodziewać, gdy skacze się na kontener pełen medycznych odpadów?

– Nie mam siły – konstatuje, starając się bezskutecznie wygrzebać spod worków.

Poszczęściło mu się, że w tej stercie śmieci nie było niczego twardego. Jedynie masa zużytych lateksowych rękawiczek, obsranych pampersów, mnogość pogniecionych ręczników papierowych i wszystkiego innego, co nie zalicza się do odpadów niebezpiecznych czy też wielkogabarytowych. To, co może wyjechać zwykłą śmieciarką. 

Nie mam siły – powtarza w myślach, nie mogąc się ruszyć, zaś nabieranie prędkości przez furgonetkę do reszty utrudnia mu to zadanie. – Prawdziwe wesołe miasteczko… Ale mi się kręci w bani…

Kiedy w końcu dźwiga się i prawie kuca, pojazd gwałtownie hamuje, a on ponownie uderza twarzą w ten sam worek. Teraz nie ma już wątpliwości. W środku, tuż pod plastikową żółtą folią, musi znajdować się solidnie wypełniony pampers. Fetor fekaliów jest nie do zniesienia. Naciąga go, lecz w ostatniej chwili powstrzymuje odruch wymiotny, zatykając dłonią usta.

– Ładne mi „tworzywo sztuczne”… Kto to wrzuca do plastików?! – mruczy pod nosem. – Ciekawe co w takim razie jest w brązowych? – Zastanawia się na głos, orientując się jednocześnie, że nie bełkocze już, a całkiem zrozumiale artykułuje. – Zatrzymał się. Postój to moja jedyna okazja. Czas się ruszyć! – mówi do siebie, po czym próbuje wstać.

Bezskutecznie. Nadal brakuje mu sił, a mięśnie dręczone raz po raz falami nieprzyjemnych skurczy zachowują się co najmniej niewłaściwie.

 

***

Zaniedbany i zarośnięty czterdziestolatek, wyglądający wypisz wymaluj jak życiowy przegryw, nie wysiadając z kabiny, wkłada ledwo co odpalonego papierosa do szczerbatych ust i ścisza dudniące radio.

Gasi silnik, w sumie to system robi to za niego, po dłuższym przytrzymaniu pedału hamulca. Ta półautonomiczna śmieciarka równie dobrze poradziłaby sobie bez niego. Kierowca… Archaiczny zawód. Zakłady komunalne Silesia-PRORECYCLING zatrudniają takich jak on, nie w roli szoferów, a bardziej konserwatorów. Na wszelki wypadek, gdyby coś nieprzewidywalnego się stało. Istniała nikła szansa, że ktoś taki naprawi maszynę, usunie przeszkody na jej drodze, których nie sposób ominąć czy też po prostu popilnuje pojazdu do czasu przybycia specjalisty.

– Przerwa! Ile można tak ciężko harować? – rzuca w powietrze operator wehikułu.

Wychodzi na zewnątrz, delektując się ostatnimi machami papierosa. Samoskręta. Obecnie, gdy nie idzie kupić niczego innego poza liquidami, podrzędny tytoń z czarnego rynku jest rarytasem. Luksusem sentymentalnych koneserów. W sumie jedynym na jaki go stać.

Drepcze z nogi na nogę wzdłuż szpitalnego lądowiska. Klinika Budzik wliczała się do większego kompleksu – Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego, które musiało być zaopatrzone w miejsce dla helikopterów. A raczej ich następców – aviatorów, kolejnego ogniwa technologicznej (r)ewolucji. Maszyny te posłużyły do sprawnej kolonizacji Marsa, zaś po kilku modyfikacjach idealnie sprawdzały się także w ziemskich warunkach. Sztuczna inteligencja niesamowicie napędziła kaskadę przemian i wynalazków.

Ostatni buch, po czym pstryka palcem i kiep leci w chaszcze. Tyły za budynkiem pozostawiały wiele do życzenia. Prócz samego lądowiska, plac – dawniej parkingowy – stał teraz porośnięty chwastami, trawskiem i łopianem.

Śmieciarz gwałtownie odwraca wzrok od zarośli. Zdaje mu się, że coś usłyszał. Za chwilę, gdy szuranie powtarza się, nie ma już wątpliwości. Odgłosy pochodzą z paki jego krowy – jak zwykł mówić na służbowy wóz.

– Pewnie znowu te przeklęte szczury! – Frustracja wzbiera w nim lawinowo. – Jebane gnojki!

Wie, że nie może tak tego zostawić. Obowiązuje nakaz sypania trutki, kiedy tylko zajdzie podejrzenie, że gryzonie mogą przebywać w śmieciach. Wszystko ze względu na ich zeszłoroczną plagę i rygorystyczne wytyczne.

Właśnie powtarza, zgrzytając zębami, podpunkty zalecenia w myślach. Potem bluzga całkiem głośno.

W sumie prócz picia kawy i palenia papierosów, rozrzucanie trutki stanowi jego jedyne zajęcie urozmaicające rutynę. Obowiązek! Tfu, nie cierpi tego słowa. Nie cierpi jakiejkolwiek formy przymusu.

Wystaje w miejscu, licząc na to, że może to wiatr poruszył workami.

– Fuck it! – Nie dość, że dźwięki nasiliły się, to jeszcze dałby sobie rękę uciąć, że mignęło mu coś owłosionego nad burtą.

– Już do was lezę… Nadchodzę wy małe skurwysynki! – chrypi przepalonym głosem, kaszle i wyciąga z drzwi puszkę z proszkiem do deratyzacji. – Żebym ja przez was miał tyle roboty. Szkoda gadać…

Chwyta za drabinę przyspawaną do boku kipera i rusza w górę.

– Co do chuja?! – wrzeszczy zaskoczony, wychyliwszy głowę znad ostatniego szczebla.

Jego wzrok spotyka się ze wzrokiem intruza. Dzieli ich zaledwie kilka centymetrów.

– Ciszej, spokojnie…

– Co ciszej?! Co spokojniej?! Jaja sobie robisz, gościu? Wypierdalaj mi stąd!

– Chętnie, ale…

– Ale co? – Pieni się ufajdany czterdziestolatek.

– Brak mocy. Nie wstanę, choćbym chciał.

– To po coś tu wlazł? Nudzi ci się?! Złaźże naćpany obesrańcu…

– Naprawdę nie dam rady – oznajmia zrezygnowany Brian Maury. – Musisz mi pomóc.

– Ani mi się śni! Jakżeś się tu wgramolił, to zleziesz! – Cedzi słowa śmieciarz. – Masz dwie minuty. Ja zapalę peta, a jak za chwilę nie będziesz na dole, to dzwonię po SS!

Pracownik komunalny zjeżdża po drabinie.

Maury złapawszy dłonią burty, podciąga się i mozolnie obraca w stronę zejścia. Ręce i nogi drżą jak urwany wydech starego rzęcha.

– To by było na tyle – konkluduje, padając na brzuch.

Leży wykończony, mimo że właściwie nic męczącego nie zrobił. Spocony jakby przebiegł maraton przez Saharę.

Gdzieś z oddali dobiega do uszu trzydziestotrzylatka odgłos policyjnych syren – ściślej syren viperów Służb Sprawiedliwości. Ma niepokojące przeczucie, że to on jest powodem tej kawalkady, że jadą po niego. Wszystko po chwili migocze. Nie wie na ile to efekt zmęczonych i wariujących zmysłów, a na ile prawdziwa obława.

Koniec

Komentarze

To zaledwie opis dwóch sytuacji – najpierw w szpitalu, a potem na śmieciarce, ale nie bardzo wiem, o co tu chodzi. Ten tekst to nie jest opowiadanie, a zaledwie drobna cząstka czegoś większego, więc bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Wykonanie, niestety, pozostawia sporo do życzenia.

 

– Zrobili to, ale to na nic… – mamrota nerwowo.– Zrobili to, ale to na nic… – mamrocze nerwowo.

Tu znajdziesz odmianę czasownika mamrotać.

 

Gdzie on jest? GDZIEŻ ON DO CHOLERY JEST?! – Pięćdziesięciolatek daje upust złości na całe gardło. → Umiał krzyczeć wielkimi literami???

A może wystarczy: Gdzie on jest? Gdzież on, do cholery, jest!!!? – Pięćdziesięciolatek daje upust złości na całe gardło.

 

 – Pani Martyno, proszę się nie odzywać! – Przerywa, ledwo powstrzymując się przed użyciem obraźliwego epitetu. → Doktor wypowiada tę kwestię, więc didaskalia małą literą.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

potrafi odebrać i zaraportować blisko 95% zgłoszeń. → …potrafi odebrać i zaraportować blisko dziewięćdziesiąt pięć procent zgłoszeń.

Liczebniki zapisujemy słownie; nie używamy symboli.

 

– Emm…, yyy… → Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

Boli. Jakżeż niemiłosiernie boli! – Uskarża się w myślach, a jednocześnie cieszy się, że żyje. – Udało się! → A może: Boli. Jakżeż niemiłosiernie boli! uskarża się w myślach, a jednocześnie cieszy się, że żyje. Udało się!

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

że nie bełkota już… → …że nie bełkocze już

 

wyglądający wypisz-wymaluj jak życiowy przegryw… → …wyglądający wypisz wymaluj jak życiowy przegryw

 

Kierowca… Anachroniczny zawód. → Czy tu aby nie miało być: Kierowca… Archaiczny zawód.

 

Drepta z nogi na nogę wzdłuż szpitalnego lądowiska. → Drepcze z nogi na nogę wzdłuż szpitalnego lądowiska.

Tu znajdziesz odmianę czasownika dreptać.

 

Właśnie powtarza zgrzytając na zębach podpunkty zalecenia w myślach.Właśnie powtarza, zgrzytając zębami, podpunkty zalecenia w myślach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

  1. “To zaledwie opis dwóch sytuacji – najpierw w szpitalu, a potem na śmieciarce, ale nie bardzo wiem, o co tu chodzi. Ten tekst o nie jest opowiadanie, a zaledwie drobna cząstka czegoś większego, więc bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.”

     

    To prawda, jest to fragment większej całości.

     

  2.  – Zrobili to, ale to na nic… – mamrota nerwowo. → – Zrobili to, ale to na nic… – mamrocze nerwowo.

     

    Cenna uwaga

     

     

  3.  ”Gdzie on jest? GDZIEŻ ON DO CHOLERY JEST?! – Pięćdziesięciolatek daje upust złości na całe gardło. → Umiał krzyczeć wielkimi literami??? A może wystarczy: Gdzie on jest? Gdzież on, do cholery, jest!!!? – Pięćdziesięciolatek daje upust złości na całe gardło.”

     

    Można zapis krzyku zrobić dużymi literami (jest to poprawne), ale wizualnie przyznaję, że lepszy ten polecony  – zmieniam.

     

     

  4.  “– Pani Martyno, proszę się nie odzywać! – Przerywa, ledwo powstrzymując się przed użyciem obraźliwego epitetu. → Doktor wypowiada tę kwestię, więc didaskalia małą literą.”

     

    Cenna uwaga i fajna podstrona, miałem problem z niektórymi czasownikami czy zaliczyć je do didaskaliów czy nie. Fajnie to jest zebrane.

     

  5. …potrafi odebrać i zaraportować blisko 95% zgłoszeń. → …potrafi odebrać i zaraportować blisko dziewięćdziesiąt pięć procent zgłoszeń.

    Liczebniki zapisujemy słownie; nie używamy symboli.

     

    Z reguły tak robię, przeoczenie, dzięki!

  6. Z resztą podpunktów się zgadzam, jestem wdzięczny za redakcję, znów czegoś nowego się dowiedziałem :)

Poprawione według zaleceń :)

 

Nie wiem jak mogłem anachronicznego zamiast archaicznego tam wstawić. Co do czasowników i niektórych gaf – na swoje usprawiedliwienie napiszę jedynie, że przerabiałem części opowiadania pisanego w czasie przeszłym, obecnie zamieniłem na teraźniejszy i stąd bełkotał i mamrotał mi się odruchowo (niepoprawnie) pojawiło jako bełkota/mamrota. 

 

Pozdrawiam serdecznie

Przemysławie Samuelu, jest mi niezmiernie miło, że uznałeś uwagi za przydatne. Mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka