
Utwór, który został złowiony jako inspiracja do napisania poniższego opowiadania to Łydka, zespołu Happysad. Warto zobaczyć ich na koncertach. Nadal wyglądają jak studenci i brzmią dojrzale jak zawsze. Zapraszam do lektury.
Utwór, który został złowiony jako inspiracja do napisania poniższego opowiadania to Łydka, zespołu Happysad. Warto zobaczyć ich na koncertach. Nadal wyglądają jak studenci i brzmią dojrzale jak zawsze. Zapraszam do lektury.
– Nigdzie sama stąd nie pójdziesz – powiedziałem do Anki, która przez dłuższy czas przeglądała się w małym lusterku.
Było po południu. Siedzieliśmy nad rzeką, słuchając pokrzykiwań różnego ptactwa i szumu przejeżdżających zwodzonym mostem pociągów. Anka trzymała patyk we włosach. Grzebała nim, jakby próbując się w ten sposób upiększyć. Mieszała skomplikowaną potrawę urody, roznosząc zapach kwiatów i papierosów. Szykowała przynętę, chciała żebym nabrał smaku, bym w końcu odszedł głodny. W gardle czułem suchość. Obserwowałem czerwoną smugę na ostrzejszym brzegu lusterka Anki. Ciążyło na nim jej odbicie, niczym perfumy na spękanej od czasu szyi.
– Pokaż mi swoją szminkę – powiedziałem szorstko.
Bez słowa zanurzyła dłoń w beżowej torebce, ubrudzonej lekko błotem. Wyciągnęła zamkniętą szminkę, którą od razu wyrwałem jej z dłoni. Zerwałem wieczko, jakbym odbezpieczał granat i zakręciłem kilka razy, wysuwając czerwony sztyft. Brzeg szminki był postrzępiony. Znowu udawała. Granat został odbezpieczony, nie wiedziałem jednak, kiedy wybuchnie.
– Słuchaj Anka, czy my nie możemy normalnie rozmawiać?
Nic nie powiedziała, czekając, aż rozwiążę kolejną zagadkę kobiecej enigmy. Tyle że te jej zagadki są jak model do sklejania, który ktoś otworzył za wcześnie i rozsypał fragmenty pośród trzcin. W końcu nastąpił wybuch emocjonalnego granatu. Krzyczała straszliwie, wrzeszczała jakby ją przypalano na stosie. Joanka Dark, lokalna rycerka zakonu wariatek. Chciałem uspokoić ją siłą, ale zanim pomyślałem o tym, sam dostałem pięścią w zęby. Poczułem krew, nie wiem czyją. Anka nagle wstała i zaczęła biec w stronę mostu zwodzonego, pobiegłem za nią. Biegliśmy torami po chybotliwych deskach. Spomiędzy rozpadających się podkładów, co rusz błyskała tafla wody. Ance ześlizgnęła się noga, złapałem ją w ostatniej chwili. Znowu chciała mnie walnąć, ale złapałem ją w pasie i nie puszczałem. Wiła się we wszystkie strony, niczym świeżo złapana ryba, mająca jeszcze jakąś nadzieję w sobie. Po drugiej stronie mostu wybrzmiał, jak uderzenie gromu, krzyk kolejarza, który wybiegł sprawdzić, co się dzieje:
– Zostaw ją!
Szykowałem się do ucieczki, ale nadjechał pociąg. Podał sygnał kilkukrotnie. Przyparłem Ankę mocno do barierki, czułem, jak próbuje się wywinąć, ale na chwilę zamarła. Za plecami poczułem silny podmuch, a w uszach zatrąbił przeraźliwy sygnał lokomotywy. Czułem, że tylko trochę brakowało, aby pociąg obtarł mi łydki. Anka roześmiała się, wiedziała, że jest bezpieczna. Przed pociągiem chroniło ją moje ciało. Próbowałem przekrzyczeć stukot:
– Anka, nie pójdziesz sama do domu. Rozumiesz?
Odpowiedziała:
– A czemu miałabym wracać z tobą? Jestem dorosła, wrócę sama.
Liczyłem wagony. Przynajmniej wydawało mi się, że coś liczę. Przejechał już chyba piąty. Towarowy sunął mostem w nieskończoność. Krzyknąłem znowu, widząc, że kolejarz czeka, aż cały skład przejedzie:
– Co powiesz temu kolejarzowi?
Anka ze śmiechem odpowiedziała:
– Zacznę krzyczeć. Zacznę krzyczeć i powiem, że mnie napastujesz i nie znam ciebie.
Chciałem ją natychmiast zostawić na tym moście i uciec wodą. Ale każdy fałszywy ruch niósł ryzyko. I dla mnie, i dla niej.
– Czemu mi to robisz? – zapytałem.
– Nie wiem – odpowiedziała.
Przejechał ostatni wagon. Stukot cichł w oddali. Kolejarz biegł w naszą stronę, głośno tupiąc, jego bieg ograniczał stan desek. Musiał uważnie patrzeć, żeby nie trafić w jakąś dziurę. Czując wyrywającą się z objęć Ankę, odskoczyłem od niej. Odwróciłem się w drugą stronę i zrobiłem trzy kroki, skoczyłem. Lecąc w stronę tafli wody, patrzyłem tylko, czy nie ma tam kamieni. Słyszałem pisk Anki w oddali i wrzask mężczyzny. Zniknąłem.
W głębinach nie spotkałem żywej duszy, tylko śmieci. Wyrwałem z dna ciężką oponę. Opadła gdzieś obok, przytrzaskując wór, którego potencjalna zawartość napawała mnie wstrętem. Ludzie myślą, że wszystko co tu wrzucą, znika. Długo tak płynąłem, palcami grzebiąc w mule pokrywającym dno rzeki. Usłyszałem z oddali sygnały i unosząc głowę ku powierzchni, dostrzegłem migające światła. Jednak w tych ludziach jest coś dobrego, szukają mnie. Nie mogą jednak mnie znaleźć. Pierwszy z ratowników zanurzył się. Nie czekając aż w mętnej wodzie zdąży mnie rozpoznać, wcisnąłem się w małą jamę, wcześniej zasłoniętą oponą. Dźwięki ucichły, teraz nie mogli mnie już znaleźć.
***
Ostatni nurek wypłynął z rzeki. Patrząc na resztę ekipy, tylko z rezygnacją pokręcił głową:
– Przepadł, po prostu przepadł. Może go poniosło z prądem, ale gdzie?
Anka ściskała mocno torebkę, ale była zbyt pijana, żeby w pełni zrozumieć sytuację. Obok stał Andrzej, kolejarz z budki. Zdecydował, że dziewczyna sama dziś do domu nie wróci, a jeśli nie ma domu – jak stwierdziła – to zostanie u niego do rana, aż dojdzie do siebie. Andrzej powtórzył policji, że ta dziewczyna nigdzie sama stąd nie pójdzie i w razie jakichś informacji o topielcu, zadzwoni i powiadomi. Jakie jednak informacje miały się pojawić? Tego nie wiedział. Skoro cała ekipa specjalistów nie była w stanie znaleźć chłopaka, to w jaki sposób on, bez żadnego sprzętu, miał dostarczyć wiadomość? Ekipa odjechała, a Anka z Andrzejem poszli do budki. Weszli do małego pokoju, który wydawał się być częścią mieszkalną. Usiedli przy małym stoliku, na którym stało wino i dwie szklanki. Anka zwróciła uwagę na ten niezwykle zastawiony stół, ale Andrzej zabrał szklanki do szafki, wino schował za kanapą. Po chwili przyniósł puszkę szrotów bez główek, trzy przekrojone na pół bułki i dwa kubki z herbatą. Anka powoli trzeźwiała i nabrała nieco więcej smutku. Jej niedoszły chłopak skoczył do wody, pewnie nie żyje, a ona już znalazła nowego. Nie wiedziała, czy jej smutek był prawdziwy, czy po prostu alkohol z niej schodził. Zawsze po tym stawała się smutna i zagubiona.
Andrzej patrzył na dziewczynę i widział, że może to był moment na ruch z jego strony. Wbrew wszystkiemu, może by należało dziewczynę pocieszyć, a przy okazji rozwinąć znajomość, zakończyć etap swej odwiecznej samotności. Jednak się rozmyślił. Sytuacja była zbyt poważna, żeby imprezować. Dziewczyna powinna wypić coś ciepłego, zjeść i pójść spać. Nie rozmawiali ze sobą, siedzieli dłuższy czas, patrząc cierpliwie w przestrzeń, słuchając od czasu do czasu stukotu wagonów przejeżdżających mostem, ciągniętych niepokonaną lokomotywą.
***
Czułem, że minęło już wiele czasu. Wypływając z otchłani zapragnąłem znów poczuć smak powietrza. Ta brudna woda nie dawała mi żyć. Ułożyłem się na plecach i pozwoliłem rzece, by mnie uniosła brzuchem w stronę księżyca. Złożyłem obietnicę i nie mogłem zawieść tej ziemskiej niewiasty. Za długo chodziłem po suchej ziemi, za bardzo myślałem po ludzku, by znów niczego nie czuć. Ona jest słaba, jej lusterko umazane szminką, jej brudna torebka, którą niedbale rzuciła przy brzegu, kiedy mieliśmy się całować, obserwując wschód słońca. To wszystko były insygnia słabości, miękkości ludzkiej, poematy o nadchodzącej śmierci. Czy ja powinienem się tym przejmować? Wróciłem do rzeczywistości. Wylądowałem z głębin na powierzchni, otworzyłem oczy i wyplułem z całej siły wodę, zalegającą jeszcze w płucach. Zastanawiałem się, czy księżyc zdoła zabarwić moją skórę, najpewniej już siną. Ręce miałem blade jak trup, a przecież skoro pragnąłem czegoś dokonać, nie mogłem być trupem. Podpłynąłem do brzegu, przedarłem się przez zarośla. Czułem, że trzciny zbyt łatwo rozcinają skórę, ale żadna krew nie wypływała. Przykładając ranę do ust, czułem tylko mdławy posmak glonów. Rozejrzałem się dookoła, nikogo nie było. W ciemności widziałem dosyć dobrze, więc gdyby Anka gdzieś tutaj się błąkała, od razu bym zauważył. Po drugiej stronie mostu paliło się światło w oknie. Z tamtej strony nadszedł wtedy za dnia kolejarz. Postanowiłem, że pójdę zapytać gdzie jest Anka, mimo ryzyka jego gniewnej odpowiedzi. Obiecałem przecież, że odprowadzę dziewczynę do domu.
Wszedłem na most, mijając zakaz, który informował, jakie nieszczęście spotka tego, który ośmieli się ten zakaz złamać. Zatrzymałem się w miejscu, gdzie stałem z Anką przypartą do barierki, gdy za nami przejeżdżał pociąg towarowy. Złapałem się za łydkę, ale poza szorstkim pergaminem skóry, wystającym z naddartych spodni, nie rozpoznałem żadnych uszkodzeń. Obserwowałem przemykające w oddali kształty ptactwa. One znały swój cel podróży, często razem frunęły w kluczach. Te, które padały po drodze, zostawały na zawsze w wodzie czy wśród pól rzepaku. Wśród miejsc, gdzie ludzie szukali swojego szczęścia, gniło dawne życie. Tam nieraz padały ptaki, którym tak zazdrościli żyjący. Zazdrościli zawsze tej ich wolności. A przecież ptactwo jest kruche, można je zniszczyć zaciśnięciem pięści. Tyle że ptaki potrafią zwykle uciec, zanim ktokolwiek je złapie i przekona się, że ich piękno trwa tak długo, dopóki nikt go nie dotknie, nie skaże silnym dotykiem. Przyparłem głowę do barierki, nie czułem jej zimna. Uderzyłem głową mocniej i nie poczułem bólu. Zsunąłem się pod barierką na plecy i patrzyłem w gwiazdy, rozłożyłem ręce, jakbym chciał siebie zobaczyć na jakimś dziele malarskim, wiszącego na krzyżu, a potem wstającego jakby nigdy nic. Ręką wyczułem szorstkość skóry, pewnie sztucznej. Kształt był oczywisty. W miejscu, gdzie po raz ostatni stałem z Anką, została jej torebka, pozostawiona jak skóra węża, który wijąc się, pognał gdzieś, by w innej postaci czynić krzywdę kolejnej osobie. Czy ta dziewczyna była zła, czy to może ja jestem zły? Rozpiąłem zamek torebki i włożyłem do niej rękę. Wśród wielu przedmiotów mogłem wymacać klucze, notes, telefon, szminkę i lusterko. Wyczułem popękany brzeg zwierciadełka, który nie czynił mi żadnej krzywdy, mimo ostrości. Wyciągnąłem je i choć trwała noc, wystarczył blask księżyca, bym ujrzał własną twarz. To nie było w pełni ludzkie oblicze. Brakowało mu barwy. Nie mogłem przecież tak pokazać się Ance, jeżeli jeszcze ją dzisiaj zobaczę. Wyciągnąłem szminkę, znalazłem również puder i perfumy. Po krótkiej toalecie wyglądałem już prawie jak człowiek, piosenkarz z lat osiemdziesiątych. Żywy, wesoły trup o zapachu fiołków. Nuciłem pod nosem piosenkę.
***
Andrzej przykrył Ankę kocem, podziurawionym jak po ostrzale. Jednak dziury nie powstały przez kule. Nie pojawiły się jako ślad bitew, podczas których ludzie padali bez pieśni, twarzą w błocie. To były otwory po przegranych wieczorach, pełnych samotności, dziury wypalone papierosami. Usiadł na chwilę przy niej, czekał aż uśnie. Czuł się odpowiedzialny za tę dziewczynę. I tak nie miał wiele do roboty. Musiał otworzyć most nad ranem, a wcześniej przywitać swojego zmiennika. Kolega mieszkał ze sto kilometrów stąd i zajeżdżał od strony lasu. Andrzej musiał jednak dotrwać do rana, a czuwanie przy Ance było tylko trochę bardziej wymagające, niż czuwanie przy ciszy wypełnionej koncertem dziesiątek świerszczy. Nie był pewien, czy już zasnęła. Ściągnął z siebie koszulę, odsłaniając nagi tors, bacznie obserwując twarz dziewczyny. Nie zauważył nawet cienia grymasu czy zastanowienia. Uznał, że zasnęła. Zabrał wino, jedną szklankę, resztki jedzenia i wyszedł na korytarzyk. Otworzył drzwi drugiej kanciapy, gdzie stała leżanka jego zmiennika. Przed położeniem się, pociągnął jeszcze spory łyk z butelki, szklankę stawiając na małym stoliku. Czuł, że dobrze się dzisiaj spisał i będzie miał o czym opowiadać.
Tymczasem rozbudzona Anka buszowała pod stołem w poszukiwaniu alkoholu. Znalazła tylko jedną szklankę, ale wino zniknęło. W pamięci miała jeszcze nagi tors Andrzeja, ale pomyślała, że na to jeszcze przyjdzie pora jutro. Teraz, jeszcze przed snem, chciała mieć czystą w garści. Jeśli nie wino, to na pewno jakaś połówka gdzieś się znajdzie. Miała dobrą intuicję. W składanej kanapie znalazła lekko nadpitą flaszkę wódki i cztery piwa.
***
Noc skryła moje wszelkie obawy za morzem gwiazd. Spojrzałem jeszcze raz w lusterko. Wyglądało to nie najgorzej, a przynajmniej w takich ciemnościach nie pozostawiało wiele do życzenia. Rzuciłem okiem w stronę budki kolejarzy, światło już zgasło. Nie byłem pewien, czy znajdę tan Ankę, ale wierzyłem, że przynajmniej należy spróbować ją tam odnaleźć. Powoli szedłem, gdy spostrzegłem światła przeczesujące powierzchnię rzeki. Kucnąłem, kryjąc się za metalowymi elementami mostu, które teraz poza ciężarem przeprawy, stały się filarem mojej pewności siebie. Kilka łódek z włączonymi światłami płynęło niespiesznie. Pewnie mnie szukali, nie pomyślałem o tym. Jednak nawet jeśli mnie spotkają, to co powiedzą. Że się znalazłem? Wypłynąłem brzuchem do góry i stanąłem na nogach. Czy tak stwierdzą i zapiszą w swoich śmiesznych protokołach? Rozbawiła mnie perspektywa cudownego odnalezienia. Zarzuciłem torebkę na ramię i powoli stąpałem w stronę budki, za którą rozpościerał się ogromny las, ledwie zaznaczony w ciemnościach. Gdy już stanąłem blisko budynku, rozbłysło momentalnie światło. Fotokomórka, niczym światło punktowe na scenie, ukazało postać Anki z butelką w ręce, która chwiejąc się, próbowała zapalić papierosa. Diva szykująca się do koncertu odstawiała pijany taniec. Zauważyła mnie z torebką wiszącą na ramieniu. Musiała widzieć jednak niewiele, skoro zapytała:
– Ma pani może ognia?
Powiedziała, próbując rozpalić zwisającego jej z ust peta w blasku skwierczących gwiazdek. Odpowiedziałem jej łagodnie:
– Mam, ale musisz do mnie podejść.
Anka bez marudzenia podeszła. Światło zgasło, gdy oddaliła się wystarczająco od fotokomórki. Obraz w oczach pewnie rozmazywał się jej wystarczająco, by nie dociekać kim jestem. Po drodze pociągnęła łyka z flaszki, poczułem odór alkoholu. Zanim zdążyłem poszukać zapalniczki, rzuciła się na mnie i objęła.
– Pani mnie zabierze ze sobą! – krzyknęła z nadzieją.
Mówiąc, przytulona otarła włosami moją twarz. Torebka spadła z ramienia. Anka mówiła dalej:
– Byłam tu z takim chłopakiem, poznałam go na dyskotece. Opowiadał ciekawe rzeczy, chciałam go trochę powodzić za nos, a on… On skoczył do wody! Boję się, że nie żyje.
Nie wytrzymałem, odpowiedziałem jej:
– Zawszę skaczę. Czy to takie dziwne?
Anka rozpoznała mój głos, odskoczyła i najwyraźniej ujrzała moją prawdziwą twarz, chciała krzyknąć. Doskoczyłem do niej, zatkałem usta dłonią i powiedziałem przez zęby:
– Posłuchaj mnie, dziewczyno. Może nie będzie z nas pary, ale sama mówiłaś, że chciałaś być małą syrenką. Ja wiem, że jesteś już duża, bo wszystkie jesteście duże, wy ziemskie kobiety. Najecie się ziemniakami, mięsem rybim. Tak, zjadacie ryby, a one się karmią waszymi topielcami. Sam to widziałem nieraz. Jak obiecałem, tak zrobię. Nigdzie sama stąd nie pójdziesz. Rozumiesz?
Zaciągnąłem ją na środek mostu, a ona jakby bez świadomości zacisnęła się na moim ciele. Jej łydki objęły plecy jak macki ośmiornicy. Anka próbowała rozchwiać mnie, żebym się przewrócił. Nie wiedziała, że niejeden sztorm przetrwałem i nie jestem słaby. Ugryzła mnie pod szyją, skóra łatwo ustąpiła, zostawiając jej w ustach woskową popelinę. Wypluła obrzydzona.
– Przestań, Anka, to nie potrwa długo.
W torebce rozbrzmiał głośny sygnał telefonu. Melodia, którą słyszałem na dyskotece. Powiedziałem rozbawiony:
– Wiesz, Anka, że pod wodą dźwięk się lepiej rozchodzi? Słychać muzykę z całej okolicy.
Niosłem ją i czułem, że już nie ma tyle siły. Tak jak ryba opiera się wędkarzowi, gdy już wie, że nie ma szans na przetrwanie. Anka nagle jednak zaczęła krzyczeć z całych sił, światła z łodzi momentalnie skierowały się na nas. Anka krzyczała:
– Ratujcie mnie, on chce mnie wrzucić do wody. Ratujcie mnie, to wariat!
Mężczyzna z budki usłyszał krzyki. Zapaliło się światło przy wyjściu, zaczął biec w naszą stronę. Nie miałem dużo czasu. Wciąż nie mogłem jednak zerwać z siebie Anki. Zacisnęła się na mnie jak narzędzie tortur, po czym wbiła swoje usta w moje usta, poczułem odór alkoholu i zapach martwych ryb, jej ślina była dla mnie jak kwas mordercy. Nie mogłem znieść tego smaku. Nogi miała piękne, usta piękne, ale nie przynosiła mi żadnej radości. Próbowałem ją z siebie zerwać, ale bez skutku. Przewróciliśmy się na tory. Z oddali wybrzmiał sygnał pociągu. Powiedziałem do Anki:
– Uspokój się, zaraz i tak nas rozjedzie. Wolisz zginąć na torach, pozwolić swojej krwi wsiąknąć w podgniłe podkłady? Pozwolić, by potem inni ludzie szli tędy i spluwali na twoje resztki zastygłe w drewnie? Czemu nie chcesz zostać moją syrenką? Przecież powiedziałaś, że chcesz.
Anka cisnęła mnie coraz bardziej. Nie byłem w stanie znaleźć oparcia, żeby wstać i trafiałem co chwila nogą w jakieś otwory albo ześlizgiwałem się z szyn. Krzyknęła do mnie:
– Dla mnie śmierć to śmierć. W twojej wodzie będę tak samo martwa jak ty.
Odpowiedziałem:
– Nie jestem martwy. To znaczy…
Słyszałem jeszcze raz sygnał pociągu, zaraz ten koszmar się skończy. Jednak zamiast uderzenia, poczułem silną rękę mężczyzny. Krzyknął do mnie:
– Nie żyjesz.
Zanim dostałem pięścią w twarz, powiedziałem ze śmiechem:
– Masz rację, tępaku.
Jeszcze chciałem coś dodać, ale to nie było wszystko. Mężczyzna uniósł mnie i wrzucił z powrotem do rzeki. Wśród blasku lamp błąkających się po rzece łódek, chlusnęło wodą. Pociąg nie nadjechał, ten człowiek otworzył most. Tym cholernym ludziom się udało. Wygrali znowu, zawsze wygrywają. Pociąg nie wpadł do wody, choć po cichu na to liczyłem. Mają te swoje sygnały, komunikaty. Słychać je w głębinach, ale z oddali, jakby z zaświatów. I oni będą mi mówić, że jestem martwy. To oni wszyscy nie żyją! Nie żyją naprawdę!
Pomyślałem sobie, że to nie wszystko. Że jeszcze wrócę, nie do tej, to do innej. Jestem z wody, a one przecież prawie w całości zbudowane są z wody. Jedno mogę obiecać: Zanim nasze ciała wyschną, powtórzymy wszystko.
Sprawdzałem tylko cytaty… Przy okazji zazgrzytało:
zza światów
powinno być z zaświatów (jeśli chodzi o zaświaty a nie o światy zza których coś tam zerka)
Jeszcze wrócę.
dum spiro spero
Dobry wieczór Fascynatorze, dzięki za wyciągnięcie tego błędu, poprawione :).
Artystom więcej, szybko!
Hej,
szortów bez główek – :) te cholerne literówki ;)
No, no ciekawe to było opowiadanie :) Nie wiem czy zawsze nadążyłem za Twoimi wywodami filozoficznymi ;) ale to co załapałem, to mi się podobało. A najbardziej podobały mi się emocje, dużo tego wymieszanego z przemyśleniami na tematy… właściwie wszelakie, około ludzkie :). Fantastyka jest ciekawie wpleciona. Nasz bohater zostaje tajemniczy i niedookreślony ale jest jak najbardziej “żywy” :). Anka też wypada ciekawie – zwariowana imprezowiczka ;). Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć Bardzie, szroty podano do stołu!.
Dzięki za przeczytanie i wymienienie tego co się spodobało (emocje, filozofia, imprezy, żywotność ;))… i za klika również dziękuję!
Artystom więcej, szybko!
Hej!
To są dwa miejsca, w których zastanowiłem się nad sformułowaniami:
– Pokaż mi swoją szminkę – powiedziałem szorstko do Anki.
Bez słowa zanurzyła dłoń w beżowej torebce, ubrudzonej lekko błotem. Anka wyciągnęła zamkniętą szminkę, którą od razu wyrwałem jej z dłoni.
Zastanawiam się, czy powyższe są konieczne, w obu miejscach. Wydaje mi się, że wiemy, że to do niej i że to ona wyciągnęła. W końcu z kontekstu wynika, że są sami w tej scenie.
ciebie nie znam.
Może “cię”? To chyba element stylizacji, ale jakoś tego nie czuję, choć to w ramach dialogu, więc się nie czepiam, bardziej zastanawiam :)
Poza tym nic mi się nie rzuciło :).
Co do tekstu, podoba mi się pomysł, choć nie mam pewności, czy wszystko zrozumiałem. Mimo to zakończenie przyniosło satysfakcję.
Uważam, że niezłym pomysłem jest na zmiana narracji, dodaje klimatu.
Z jedną rzeczą mam spory problem – bloki tekstu. Ja bym porobił te “entery”, nadają się w mojej ocenie do kilku miejsc. Choć są to spójne bloki myślowych rozważań, mimo to uważam, że nie rozbiłoby to ich zupełności.
Pochwała za język, jest artystyczny, elegancki, metafory są zgrabne i ubogacają tekst. Podoba mi się również subtelne, ale widoczne odwołanie do tekstu piosenki. Zwłaszcza zaciekawiło mnie, gdy Andrzej pomyślał o Ance to samo, co główny bohater.
Pozdrawiam (i klikam za intrygujący pomysł)!
Cześć beeeecki, dzięki za przeczytanie! Zastosowałem się do Twoich uwag, w tej części z “ciebie” poprawiłem nieco szyk. Dodałem też entery, w miejscach gdzie już właściwie były, ale zaznaczone tylko tabulaturą. Na pewno można jeszcze ten tekst lepiej podzielić.
Pochwała za język, jest artystyczny, elegancki, metafory są zgrabne i ubogacają tekst.
Za klika i pochwały, bardzo dziękuję :).
Artystom więcej, szybko!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Wyrwałem z dna jakąś oponę. Opadła gdzieś obok
Jako fizyk lubię nieokreśloność, ale tutaj mam wrażenie przesytu :D
wcisnąłem się w mały otwór, wcześniej zasłonięty oponą
Otwór w czym? Otwór to zwykle pustka o zaokrąglonych kształtach, u niektórych czytelników może budzić skojarzenia z otworem przelotowym (taka dziurka w serze). Jeśli to zagłębienie w dnie, to zagłębienie lub jama/jamka będzie lepszym określeniem. Długi staż kajakowy mówi mi też, że mulista rzeka szybko wypełnia zagłębienia.
Ale dość często znajduję w rzekach lodówki, a dziura po lodówce szybko się nie wypełni ;)
to zostanie u niego do rana, aż dojedzie do siebie
Czy chodziło o “dojdzie” ?
Anka powoli trzeźwiała i nabrała nieco więcej smutku
nabrać smutku nie jest utartym związkiem, ale dla mnie zrozumiałym – rzecz gustu
zakończyć niekończącą się samotność
To zamierzony efekt? Może dać ciekawą metaforę zamiast tego fragmentu: zasznurować worek z samotnością itp itd
Jednak rozmyślił się
Ładniej: Jednak się rozmyślił
Z tamtej strony nadszedł wtedy za dnia kolejarz
Jedna spacja za dużo. Przed kolejnym zdaniem również.
Podpłynąłem do brzegu, przedarłem się przez zarośla. Czułem, że trzciny zbyt łatwo przedzierają skórę, ale żadna krew nie wypływała
Drugie możesz zastąpić “rozcinają”
Postanowiłem, że pójdę go zapytać gdzie jest Anka, mimo ryzyka jego gniewu. Obiecałem przecież Ance, że ją odprowadzę do domu.
Obiecałem przecież, że ją odprowadzę do domu.
Tyle, że ptaki potrafią zwykle uciec zanim ktokolwiek
Przecinek przed “zanim”.
Włożyłem rękę do torebki, rozpinając wcześniej zamek
Nie prościej: Rozpiąłem zamek i włożyłem dłoń do torebki? Lub minimalizm: Rozpiąłem zamek i sięgnąłem do torebki
Andrzej przykrył Ankę kocem, noszącym przeróżne dziury
Niby na skraju poprawności, ale mało zgrabne
śmiesznych protokołach? Rozśmieszyła mnie
Kwestia gustu – jeśli chcesz to podkreślić, jest ok.
Jeszcze chciałem coś dodać, ale to nie było wszystko.
Zrozumiałe w połączeniu z kolejnym zdaniem, ale mało zgrabne
Do tego imiesłowy. Cała banda imiesłowów. Jedne świetnie użyte i aż cieszą oczy, ale niektóre dość ryzykowne, bo jednoczesności nijak nie widzę.
To teraz ta przyjemna część: bo jest bardzo przyjemnie. Mimo wszystkich powyższych potykaczy nastrój jest świetnie zbudowany, wciągnąłem się od pierwszych linijek tekstu i pozostałem zanurzony (niczym topielec) do ostatnich. Napisane bardzo plastycznie, niemal filmowo czy fotograficznie, można wyobrazić sobie każdą scenę w najmniejszych szczegółach. Świetnie opisana bohaterka – jeden z lepszych opisów postaci, jakie ostatnio czytałem. A wszystkie “wycieczki” o martwych ptakach wcale nie nużyły, tylko były ciekawym przerywnikiem, i wpisywały się w nastrój.
Świetna pora do czytania tego opowiadania – północ, bardzo sugestywne
Te opisy i nastrój są warte kliknięcia!
Cześć Marzan, dzięki za wiele słów wsparcia redaktorskiego. Wprowadziłem poprawki, przy dźwiękach symfonii Szymanowskiego (według informacji w radiu). Trochę to zajęło, ale praca to praca :).
Również mocno dziękuję za tę przyjemniejszą część.
Napisane bardzo plastycznie, niemal filmowo czy fotograficznie, można wyobrazić sobie każdą scenę w najmniejszych szczegółach. Świetnie opisana bohaterka – jeden z lepszych opisów postaci, jakie ostatnio czytałem.
To jest to co chciałbym zawsze osiągać, żeby przy czytaniu każdy mógł chociaż częściowo odtworzyć to co ja widzę pisząc. Przełożenie tego co się widzi na słowa jest wyzwaniem, ale jeśli lubi się wyzwania, to warto próbować :).
Cieszy mnie też, że wycieczki zostały przyjęte za dobrą monetę. Oczywiście, dziękuję również za klika :).
Artystom więcej, szybko!
Dybry,
Mieszała skomplikowaną potrawę urody
Co to jest potrawa urody? Nie rozumiem.
Ciążyło na nim jej odbicie, niczym perfumy na spękanej od czasu szyi.
Tego to już kompletnie nie rozumiem.
Granat został odbezpieczony, nie wiedziałem jednak kiedy wybuchnie.
→ Granat został odbezpieczony, nie wiedziałem jednak, kiedy wybuchnie.
Nic nie powiedziała, czekając aż rozwiążę kolejną zagadkę
→ Nic nie powiedziała, czekając, aż rozwiążę kolejną zagadkę
Tyle, że te jej zagadki
Wyrażenia spójnikowe jak tyle że piszemy bez przecinka.
→ Tyle że te jej zagadki
jak model do sklejania, który ktoś otworzył za wcześnie i rozsypał fragmenty pośród trzcin
Dlaczego za wcześnie? Jak można otworzyć model do sklejania za wcześnie? Nie rozumiem tej metafory.
wrzeszczała jakby ją przypalano na stosie.
→ wrzeszczała, jakby ją przypalano na stosie.
wybiegł sprawdzić co się dzieje.
→ wybiegł sprawdzić, co się dzieje.
Po drugiej stronie mostu wybrzmiał, jak uderzenie gromu, krzyk kolejarza, który wybiegł sprawdzić co się dzieje.
Wrzasnął:
Niepotrzebne, przecież przed chwilą napisałeś krzyk.
nadjechał pociąg. Podał sygnał kilkukrotnie.
Hm. Jaki sygnał? Miałeś na myśli to charakterystyczne dla pociągu “tu-tuuut”? :P
To ja bym napisała:
→ nadjechał pociąg, który kilkukrotnie wydał z siebie ostrzegawczy gwizd.
czułem jak próbuje się wywinąć
→ czułem, jak próbuje się wywinąć
widząc, że kolejarz czeka aż cały skład przejedzie:
→ widząc, że kolejarz czeka, aż cały skład przejedzie:
Kolejarz podbiegał w naszą stronę
Hm. Nie jestem pewna, czy można podbiegać, można chyba tylko podbiec. Raz.
→ Kolejarz pobiegł w naszą stronę.
W głębinach nie spotkałem żywej duszy,
atylko śmieci.
że wszystko co tu wrzucą
→ że wszystko, co tu wrzucą
Nie czekając aż w mętnej wodzie
→ Nie czekając, aż w mętnej wodzie
ciągniętych niepokonaną lokomotywą.
Dlaczego niepokonaną? Kto miał ją pokonać?
Wypływając z otchłani zapragnąłem
→ Wypływając z otchłani, zapragnąłem
pójdę go zapytać gdzie jest Anka
→ pójdę go zapytać, gdzie jest Anka
Postanowiłem, że pójdę go zapytać gdzie jest Anka, mimo ryzyka jego gniewu.
Hm. Dziwnie to brzmi.
Proponuję:
→ Postanowiłem, że pójdę go zapytać. gdzie jest Anka, chociaż bałem się jego gniewu.
który informował jakie nieszczęście
→ który informował, jakie nieszczęście
Złapałem się za łydkę
Zgrabne nawiązanie do nazwy zespołu :)
Te, które padały po drodze, zostawały na zawsze w wodzie czy wśród pól
pełnychrzepaku.
Przekombinowujesz.
Tyle, że ptaki potrafią zwykle uciec
Już wiesz co :)
tak długo, jak nikt go nie dotknie
→ tak długo, dopóki nikt go nie dotknie
Wśród wielu przedmiotów, mogłem wymacać
→ Wśród wielu przedmiotów mogłem wymacać
Kucnąłem, kryjąc się za metalowymi elementami mostu, które teraz poza ciężarem przeprawy, stały się filarem mojej pewności siebie.
Momentami przesadzasz z tą poetyckością. Ale może innym taki styl się podoba, nie wiem. Nie wiem też, jak filary mostu mogą być jednocześnie filarami pewności siebie.
Diva szykująca się do koncertu, odstawiała pijany taniec.
→ Diva szykująca się do koncertu odstawiała pijany taniec.
Mówiąc, przytulona otarła włosami moją twarz.
O jedną spację za dużo.
– Posłuchaj mnie dziewczyno.
→ – Posłuchaj mnie, dziewczyno.
Jak obiecałem tak zrobię.
→ Jak obiecałem, tak zrobię.
– Przestań Anka, to nie potrwa długo.
→ – Przestań, Anka, to nie potrwa długo.
– Wiesz Anka
→ – Wiesz, Anka
– Masz rację tępaku.
→ – Masz rację, tępaku.
Bardzo przyjemne i ciekawe opowiadanie. Godne podziwu jest też zgrabne i pomysłowe połączenie wersów piosenki z historią. Brawo!
Interpunkcyjnie to dla mnie jakiś koszmarek, no ale w opowiadaniu to nie jest najważniejsze, od tego jest korekta, więc mniejsza.
Miejscami moim zdaniem przesadzałeś z poetyckością, najbardziej mi pasowały te “prozowe momenty”.
Jednak w ogólnym rozrachunku tekst oceniam bardziej na plus niż na minus i zasługuje, by zostać wyłonionym z Poczekalni. Więc klikam.
Pozdrowienia!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Cześć HollyHell! Dzięki za lekturę i wyciągnięcie worka przecinków, z którego te przecinki wyciągnąłem i dopisałem do opowiadania (ale też wprowadziłem inne poprawki) ;). Jeżeli chodzi o metafory, pozostawiłem je w takiej formie, w jakiej były zapisane. Wierzę, że nie każdemu mogą się ona spodobać.
Dzięki za podziwy oraz za klika! I jeszcze raz za poświęcony czas :).
Artystom więcej, szybko!
Ave, Vacterze! Czas na komentarz jurorski.
Na plus z pewnością muszę zaliczyć bardzo kreatywne wykorzystanie utworu konkursowego. Tekst Happysadu jest dość dziwny, ale wybrnąłeś naprawdę umiejętnie.
Podobała mi się narracja, w tym jej przeskoki. Czułem się doskonale prowadzony przez kolejne linijki i czytałem praktycznie jednym tchem…
…ale ni cholery nie rozumiem, o czym właściwie jest ten tekst :D Nie rozumiem kompletnie postaci narratora-topielca-trupa-coś jeszcze. Nie wiem, jakie są jego motywacje, ani kim tak naprawdę jest. Bo Anka-Wariatka pełni rolę ofiary. Andrzej kontroluje sytuację. Ale dlaczego narrator najpierw sam skoczył z mostu, a potem chciał powtórzyć wyczyn, tylko z Anką? To mi chyba umyka.
Tekst jest z pewnością ładnie, wręcz poetycko napisany, ale fabuła mnie pokonała.
Pozdrawiam serdecznie!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Dobry wieczór, Cezary! Oczywiście, można sobie zadać pytanie o czym jest tekst, o czym jest piosenka. Ja uważam, że podobne wypady, które się wspomina latami, zawsze są zlepkiem dążeń, chęci, sukcesów i niepowodzeń. Żyć tak, jakby jutra nie było. Konflikty się nagle zderzają, niektóre trzymane latami, a potem sprawa przemija.
W każdym razie, dzięki za zwrócenie uwagi na to, co się podobało.
Mogę kiedyś coś potłumaczyć, ale może odpowiem tylko piosenką na piosenkę, do której powstał tekst, a potem komentarz:
https://www.youtube.com/watch?v=7xzU9Qqdqww
Artystom więcej, szybko!
Mam całkiem podobne wrażenia jak cezary. Tekst podobał mi się – klimatycznie napisane opowiadanie o żywym truposzu, który topi kobiety. Robi to chyba po prostu dlatego, że taka jest jego natura, ale przez to jest nawet bardziej niepokojący, niż gdyby miał jakiś cel.
Mam jednak wrażenie, że nie do końca go zrozumiałem, szczególnie samą końcówkę. Truposz stwierdza, że ludzie nie żyją naprawdę, bo mają sygnały i komunikaty? Hmm… Może to takie miało być niejasne, a może to pod moją czaszką nie chce coś zatrybić.
Tak czy inaczej, jest to tekst udany.
Pozdrawiam
Cześć Galicyjski Zakapiorze. Dzięki za lekturę i pochwały. Zastanawiałem się nad bohaterem i choć jest kilka rozwiązań jego sensu, to zdecydowałem się tę kwestię zostawić otwartą. Tak jak to bywa w piosence ;).
Artystom więcej, szybko!