- Opowiadanie: gołomp - Wywiad

Wywiad

krótkie opowiadanie w bardzo surowej wersji, więc doceniam wszelkie opinie co do fabuły i redagowania :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wywiad

Chmury przesuwały się po szarym niebie, pchane lodowatym wiatrem. Ostatnie promienie słońca odbijały się w oknach domów jednorodzinnych ciągnących się rzędami wzdłuż pustej ulicy. Samochód zatrzymał się. Agnes wysiadła z pojazdu, trzaskając za sobą odrapanymi drzwiami starego forda. Żwir pokrywający podjazd zachrzęścił pod jej butami. Wokół niej panowała cisza. Wiatr świszczał pomiędzy domami, podrywając z ulicy złote liście. Okolica wydawała się martwa. Nieliczne samochody stojące na ulicy naznaczone były rdzą, z białych desek budynków powoli odchodziła farba. Pewnym ruchem zarzuciła na ramiona sztruksową marynarkę i odwróciła się do chłopaka za nią.

-Jak ci idzie?

-Zaraz skończę.-Odparł, majstrując przy sporej kamerze telewizyjnej na jego ramieniu. Jego oczy zasłaniały kręcone, czarne włosy wypadające spod czapki z daszkiem. Wytarł dłoń o wyświechtaną koszulkę lokalnego klubu piłkarskiego i wycelował w nią obiektyw.

-Gotowa?

Agnes związała brązowe włosy w kucyk i podniosła do ust mikrofon. Chłopak niemo odliczył do trzech po czym nacisnął przycisk.

-Tutaj Agnes Belford, mówiąca do was z miejscowości Redhill w Oregonie, w której na przestrzeni ostatnich dni doszło do naprawdę niezwykłych wydarzeń. Lokalna rodzina podaje, że w ich domu doszło do cudu, kiedy to ich chora na raka córka z dnia na dzień wyzdrowiała, mimo prognozy lekarzy. Kiedy świat nauki zastanawia się nad tym, jak do tego doszło, my jesteśmy na miejscu, tuż przed domem rodziny Myersów którzy zgodzili się na ekskluzywny wywiad z nami.

 Z cichym kliknięciem Will zatrzymał nagrywanie. Agnes odetchnęła cicho i odstawiła mikrofon.

-I jak było?-Zapytała się. W odpowiedzi kamerzysta pokazał jej tylko kciuka w górę.

Agnes ominęła zaniedbany żywopłot i przeszła przez ogródek, ledwo co unikając co chwilę klikających spryskiwaczy. Stanęła na progu, przed jaskrawo czerwonymi drzwiami z zawieszoną nad nimi plastikową dynią. Odruchowo poprawiła kołnierzyk koszuli i nacisnęła dzwonek. Po jej karku spływała pojedyńcza kropla potu. Po kilku niemiłosiernie dłużących się sekundach w końcu zamek szczęknął. Drzwi uchyliły się lekko, a w szparze ukazała się kobieta o złotych włosach pokrytych sztywną warstwą lakieru. Miała na oko pięćdziesiąt lat, mimo tego że jej niebieskie oczy wyglądały jakby należały do kogoś o wiele młodszego. Uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając idealnie białe, oślepiające zęby.

-Dzień dobry. Czekaliśmy na panią. Layla Myers. Miło mi poznać.-Delikatnie uścisnęła jej dłoń i otworzyła drzwi.-Zapraszam, zapraszam. Kawy, herbaty? Może oranżady?-Pytała się mdląco słodkim głosem kobieta.

-Podziękuje. Może potem.-Odpowiedziała nieśmiało dziennikarka i skinęła na Willa, który pobiegł truchtem do drzwi wlokąc za sobą kamerę. Weszli do wyłożonego dywanem przedpokoju, wypełnionego sztucznym zapachem wanilii wydobywającym się z tanich kadzideł na szafce. 

-Nie zdejmujcie butów. Mam nadzieję że dojazd nie był zbyt dużym problemem. W telewizji mówili o sporych korkach. Na pewno nie chcecie nic do picia?-Kobieta świdrowała ich wzrokiem, tylko czekając na jakiekolwiek prośby.

-Podziękujemy.-Odpowiedziała Agnes przypatrując się zdjęciom rodzinnym na ścianie, obok których znajdowała się drewniana tabliczka z napisem “W tym domu wybaczamy, śmiejemy się i kochamy”. Ściany domu zrobione były z prostych, ciemnych desek ledwo co widocznych spod skorupy zdjęć i oprawionych dziecięcych rysunków. Layla poprowadziła ich do salonu, wypełnionego światłem wpadającym przez spore szklane drzwi, za którymi było widać powoli ciemniejącą linie lasu. Na samym środku pokoju był okrągły stolik, na którym stał wazon z sztucznymi kwiatami. Po jednej stronie znajdował się obdarty, skórzany fotel a po drugiej kanapa, na której siedział mężczyzna w średnim wieku. Łysinę zakrywał zaczesanymi do tyłu siwiejącymi włosami, a na sobie miał za dużą, prostą koszulę i czarne spodnie. Podniósł się z zmęczonym uśmiechem i uścisnął jej dłoń.

-Jack Myers. Miło mi poznać.-Powiedział chropowatym, nieobecnym głosem.

Agnes usiadła na skraju fotelu i wyjęła z wewnętrznej kieszeni marynarki mały notes. Will ustawił się z boku i zaczął przyszykowywać kamerę.

-Chciałam od razu niezmiernie podziękować wam za ten wywiad.

-Oh nie, to my dziękujemy. Po tej radości jaka na nas spłynęła, po prostu czuliśmy że musimy się nią podzielić. Pokazać, że jest nadzieja. Wystarczy wierzyć.

Agnes pokiwała przytakująco głową przerzucając kartki w notesie.

-Więc. Czy możemy zaczynać?

-Oczywiście.-Kobieta jeszcze raz szeroko się uśmiechnęła. Agnes skinęła na Willa, który zaczął odliczać po cichu. Czerwona lampka kamery zapaliła się.

-Są tu z nami pan i pani Myers, którzy twierdzą że ich rodzina dotknięta została cudem. Pani Myers, czy chciałaby pani opowiedzieć o tym jak to wyglądało?

-Oczywiście.-Głos kobiety od razu stał się teatralnie grobowy.-Amelie, nasza córeczka była bardzo chora. Białaczka. Lekarze nie dawali jej już dużo czasu. Próbowaliśmy przeszczepu, ale to nie pomogło. Modliliśmy się co noc.-Położyła dłoń na kolanie swojego męża, który tylko przytakiwał jej słowom.-Aż kilka dni temu, budzimy się rano, a ona stoi w kuchni i robi naleśniki. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Pojechaliśmy do lekarza, a on powiedział nam że rak zniknął. W pełni. Nikt nie wiedział jakim cudem. Amelie też. Ale kiedy wróciłam do domu i spojrzałam się na nasz krzyż, już wiedziałam. To był wszechmogący.-Kobieta podniosła wzrok do góry, jakby szukając boga na zakurzonym suficie. Agnes potakiwała co jakiś czas, odrywając paznokciami małe strzępy skóry z fotela.

-Jestem pewna że przyjaciele Amelie byli wniebowzięci.

-Amelie nie ma za wielu przyjaciół. Z uwagi na jej chorobę była na nauczaniu domowym. Gdyby jeszcze był ktokolwiek w tym mieście z kim można było się przyjaźnić.-Westchnęła. Za oknem zapadł zmrok. Ciemność spowiła wszystko wokół. Na stoliku przed nimi z czasem pojawiały się coraz to kolejne kubki kawy. Agnes widziała że Will ledwo co utrzymuje kamerę. Coraz trudniej było jej zapisywać słowotok kobiety w zeszycie. Ta dalej bez zmęczenia mówiła, promieniejąc przed obiektywem. Jej mąż siedział tylko niezręcznie obok. Nawet jeśli próbował odpowiedzieć, ta szybko mu przerywała. Wskazówki antycznego zegara pod ścianą przesuwały się mozolnie. Każde uderzenie było niczym dzwon pod jej czaszką. W końcu Will odstawił kamerę.

-Taśma się skończyła.-Rzucił przeciągając się.-Mogę skoczyć po kolejną do auta.

-To chyba nie będzie potrzebne. Jeszcze raz, dziękujemy pani za to spotkanie.-Agnes z wątłym uśmiechem zaczynała już się podnosić.

-Nie chcecie zostać na jeszcze jedną filiżankę kawy?-Zapytała się z sztuczną naiwnością kobieta.

-Dziękujemy, ale przed nami długa trasa.

-Jest już późno. Nie powinniście jeździć zmęczeni o takiej porze. To niebezpieczne.

-Poradzimy sobie.-Agnes rzucała błagalne spojrzenia w stronę Willa, który pośpiesznie pakował kamerę.

-Możecie zostać tutaj! Mamy wolny pokój gościnny.

-Nie chcemy sprawiać kłopotu.

-Ależ to żaden kłopot. Zresztą, nie rozmawialiście z Amelie. Jestem pewien że jej ujęcie na sprawy będzie ciekawe.-W oczach kobiety malowała się frustracja połączona z błagalną desperacją. Agnes westchnęła.

-Dobrze. Jutro rano porozmawiamy z Amelie, i będziemy się zbierać.

-Cudownie. Pokaże wam wasz pokój.

Poprowadziła ich po obskurnych schodach nad którymi wisiał masywny, żelazny krzyż. Weszli na drugie piętro, pogrążone w ciemnościach. Przeszli na sam koniec korytarza. Przed nimi rozciągał się pusty pokój, nie licząc powieszonej na ścianie podobizny matki boskiej i małej pryczy w rogu wyłożonego zielonym dywanem pomieszczenia. Jako źródła światła użyli postawionej na sztorc latarki. Po kilku minutach Agnes rzuciła się na łóżko w za dużej koszulce i westchnęła dramatycznie odgarniając z czoła kołtuny włosów. Po drugiej stronie pokoju Will rozłożył coś na kształt legowiska z karimaty i kilku kocy. Miał na sobie za dużą koszulkę jaką dostał od Layli z podobizną jezusa na tle flagi Ameryki.

-Myślałam że tam umrę. Rozumiem być rozgadaną, ale to wykracza poza pewne normy.-Powiedziała dziennikarka przewracając się z boku na bok. Czuła jak sprężyny wrzynają się w jej plecy.

-Co mogę powiedzieć. Jest stworzona dla sceny.-Głos Willa ociekał sarkazmem.

-Gdybyśmy jej dali kamerę pewnie nie potrzebowałaby nawet drugiej osoby. Gadała by sama do siebie. 

-Ta. Załatwiłaby stacji nowy program całodobowy. 

-Pogadajmy z tą małą i zwijamy się stąd. Nie podoba mi się tu.-Rzuciła z wzrokiem wlepionym w okno, jakby oczekując że coś tam zobaczy.

-Myślisz że to naprawdę był cud? To ozdrowienie?-Zapytał się po chwili milczenia.

-Sama nie wiem. Na początku myślałam że to zwykła sensacja pod publiczkę. Ale da się wyczuć w tym domu coś…

-Nienaturalnego.

-Mniej więcej. Wierzysz w takie rzeczy?

-Wierzyłam, kiedy miałam dwanaście lat. Wiesz, ja też kiedyś byłam taką “cudowną dziewczyną”.

-Serio?

-Serio. Podobno jako noworodek ozdrowiałam z jakiejś poważnej choroby. Do szóstych urodzin wmawiałam sobie że widzę anioły. Był taki jeden,którego nazwałam Gabriel. Dalej mi się czasami śni.

-No cóż. Ja mam o wiele lżejsze sny.

-Domyślam się.-Rzuciła z przekąsem.-Chodźmy spać. Im szybciej wyjedziemy, tym lepiej.

 

*

 

Agnes otworzyła oczy. Wokół niej panowała twarda, nieprzenikniona ciemność. Jej serce uderzało gwałtownie, próbując wyrwać się spomiędzy jej żeber. Spróbowała się poruszyć, ale nie mogła. Jej mięśnie skamieniały, przyrastając do materaca. Zaczęła rozglądać się po pokoju.Wtedy go zobaczyła. Kształt stojący nad nią. Był nienaturalnie wysoki, sięgając głową aż do sufitu. Miał szeroko rozłożone ręce i długą szatę, falującą lekko mimo braku wiatru. Za jego plecami malował się kształt skrzydeł. Jego twarz skryta była w mroku. Agnes poczuła jak chłód przeszywa każde włókno jej ciała. Próbowała się poderwać, ale jej ciało dalej przykute było do łóżka.

Nie obawiaj się.

Głos rozbrzmiał w jej głowie. Nie mogła oderwać wzroku od istoty. Pot spływał po jej twarzy.

Serce ciemności. Czujesz to. Odnajdź je.

Poczuła jak ciepło rozchodzi się po jej ciele. Jej powieki zaczęły powoli opadać. Zanim wszystko rozmazało się, wśród wiru myśli usłyszała cichy szept.

Odnajdź mnie.

 

 

 *

 

 Obudziła się. Przez małe okienko pod sufitem do pomieszczenia wpadały promienie słońca, podświetlając wirujący w powietrzu kurz.

-Agnes.-Usłyszała nad sobą szept. Przewróciła się na drugi bok, mamrocząc pod nosem.

-Agnes!-Will powiedział głośniej szturchając ją w ramię. Podniosła się powoli, odgarniając z czoła skołtunione włosy.

-Ciężka noc?-Zapytał się chłopak.

-Nawet mnie nie denerwuj. Która godzina?

-Koło dziesiątej.

-Szlag.-Kobieta podniosła się i zaczęła zbierać nierówno złożone ubrania z krzesła przy łóżku.-Ubieraj się i szykuj kamerę. Uwiniemy się w godzinę i znikamy.

Will zasalutował jej i wyszedł z pokoju. Przebrała się szybko w pomięty strój i skierowała się do łazienki. Kilka minut później zeszła po schodach na parter. Myersowie siedzieli w jak zwykle schludnych ubraniach przy ledwo widocznym spod jedzenia stole. W powietrzu unosił się zmieszany zapach kawy, jajek naleśników i tanich kadzideł. Layla uśmiechnęła się do niej szeroko.

-Dzień dobry! Mam nadzieję że się wyspaliście.-Z sztucznym entuzjazmem zaczęła. Agnes usiadła przy stole niepewnie, rozglądając się po piętrzących się talerzach jedzenia.

-No dalej, nie wstydź się. Zjedz coś.-Powiedziała słodko Layla. Dziennikarka tylko pokiwała niemrawo głową i nałożyła sobie kilka naleśników z cierpkim uśmiechem na ustach. Twarze Myersów coraz bardziej wyglądały jak porcelanowe odlewy.

-Więc, czy Amelie jest gotowa?

-Och, Amelie wyszła do szkoły kiedy jeszcze spaliście. Ale spokojnie. Niedługo wróci.

Agnes zacisnęła usta w wyrazie niemej agonii. Wzięła głęboki oddech.

-Dobrze. Poczekamy.

Skończyli jeść w ciszy. Agnes bębniła palcami w blat przy pustym stole, obserwując jak Layla myję naczynia nucąc. Jack prawie od razu zniknął, mówiąc tylko pośpiesznie że idzie do pracy. Wstała powoli, po czym podeszła do półki z książkami. Widziała kule śnieżne z przeróżnych stanów i odrapane, różowe naklejki na niższych półkach. Przejechała palcami po zakurzonych grzbietach. Bibliotekę stanowiły głównie książki z przepisami i literatura klasyczna. Wtedy jedna okładka przykuła jej uwagę. Wyjęła z półki małą książkę obleczoną w czarną skórę. Okładka i tył byłe czyste. Zaczęła kartkować tom, przejeżdżając palcami po pożółkłym papierze. Książka zapisana była ręcznie, w nieznanym jej języku przypominającym cyrylicę. Zatrzymała się na jednej z kartek. Na samym jej środku czerwonym tuszem namalowany był symbol czegoś na kształt odwróconego trójkąta.

-Znalazłaś coś ciekawego?-Usłyszała zza siebie. Zatrzasnęła książkę i odłożyła ją na miejsce.

-Tylko się rozglądam.-Odpowiedziała z nerwowym uśmiechem.

-Jeśli znajdziesz coś co chcesz przeczytać, nie krępuj się. Amelie wraca dopiero za kilka godzin. Agnes pokiwała tylko głową w odpowiedzi. Layla przekrzywiła lekko głowę przyglądając się jej.

-Gdzie jest toaleta?-Zapytała się dziennikarka po chwili.

-Na końcu korytarza po lewej.-Uśmiech kobiety wrócił na jej twarz. Agnes oddaliła się szybkim krokiem. Weszła w ciemny korytarz wypełniony gryzącym zapachem wanilii. Otarła krople potu spływające po jej czole. Zatrzymała się. Po jej prawej znajdowały się niepozorne, białe drzwi. Odwróciła się do nich. Poczuła jak dreszcz przebiega po jej kręgosłupie. Stała tak przez chwilę, przykuta do ziemi. Coś ciągnęło ją do drzwi. Nie miała pojęcia czemu, ale musiała je otworzyć. Bicie serca echem odbijało się w jej czaszce. Podniosła lekko dłoń, sięgając ku mosiężnej gałce. Opuszki jej palców dotknęły zimnego metalu.

-To nie są drzwi do łazienki.-Agnes podskoczyła, odwracając się gwałtownie. Za nią stała Layla, z dłońmi splecionymi za plecami.

-Ah. Faktycznie. Mój błąd.-Rzuciła Agnes drżącym głosem. Otworzyła gwałtownym ruchem drzwi obok i weszła do środka. Zatrzasnęła je i zaciągnęła łańcuch. Oparła się o umywalkę ciężko oddychając. Zacisnęła palce wokół porcelanowych krawędzi aż do bólu i spojrzała się w swoje odbicie w lustrze. Pojedyncza rysa przechodziła przez szkło, zniekształcając jej twarz. Opłukała się lodowatą wodą i po chwili wróciła do salonu. Layla krzątała się po domu jakby nic się nie stało. Następne trzy godziny spędziła jakby w transie, siedząc zatopiona w jednym z foteli, pogrążona we własnych myślach. Rytmiczne uderzenia zegara jako jedyne przerywały ciszę, która opadła na dom niczym całun. W końcu, usłyszała w oddali warkot silnika. Zamek otworzył się z zgrzytem. 

-Trochę nam zeszło, ale jesteśmy. Amelie, przywitaj się z panią Agnes.-Oznajmił wesołym tonem Jack wchodząc do domu. Za nim stała mała dziewczynka o długich blond włosach opadających na jej twarz. Miała na sobie pastelowo różowe ubrania, a w dłoniach trzymała pluszowego misia. Ukryła się za swoim ojcem, kurczowo ściskając jego nogawkę. Agnes przełknęła ślinę i uklęknęła przed dzieckiem.

-Hej. Jestem Agnes. Amelie, prawda?-Dziewczynka w odpowiedzi pokiwała tylko głową. Layla podeszła do dziecka i wzięła je za rękę. Poprowadziła je obie do pokoju Amelie. Pomieszczenie skąpane było w różu. Podłoga pokryta była zabawkami, a ściany naklejkami z końmi. Agnes usiadła naprzeciwko dziewczynki na małym stołku i włączyła mikrofon. Will ustawił się w drzwiach pomieszczenia i odliczył do trzech

-Jestem teraz z dziewczynką dotkniętą rzekomym cudem.-Powiedziała energicznym głosem patrząc się w kamerę.– Chcesz nam się przedstawić?

-Jestem Amelie.-Głos dziewczynki był monotonny, jakby ta dopiero się obudziła. Siedziała na skraju łóżka z spuszczoną głową.

-Więc Amelie, jak się dzisiaj czujesz?

-Dobrze.

-Chcesz nam opowiedzieć jak wyzdrowiałaś?

-Pan Bóg mnie uleczył.

-Pan Bóg?

Dziecko kiwnęło głową.

-Pan Bóg może każdego uleczyć. Ale nie każdy na to zasługuje.-Amelie podniosła głowę. Agnes po raz pierwszy ujrzała jej oczy. Jej wzrok był szklany. Martwy.-Czy pani na to zasługuje?

 

 *

 

Chłód wieczora powoli wsiąkał w jej ciało, przebijając się przez skórę i mięśnie, wnikając prosto w kości. Czuła jak włosy na jej karku stają dęba. Wiatr poruszał delikatnie nagimi gałęziami, odcinającymi się na powoli ciemniejącym nieboskłonie.

-Jeszcze raz dziękujemy pani za przyjechanie. Naprawdę, nie wiecie ile to dla nas znaczyło.-Layla energicznie uścisnęła jej rękę, uśmiechając się. Agnes odwzajemniła niemrawo uścisk. Wszystko wokół niej rozmazywało się. Czerwone drzwi zamknęły się, zostawiając ją w mroku. Oparła się o ścianę, zginając się wpół. Ledwo udało się jej nie zwymiotować. Chwiejnym krokiem skierowała się do samochodu.

-Masz kluczyki?-Zapytała się oparta o maskę auta. Will zatrzasnął klapę bagażnika i spojrzał się na nią niepewnie.

-Wszystko dobrze? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.

-Tak. Tak. Musiałam się czymś zatruć. Masz te kluczyki?-Chłopak zawahał się, po czym rzucił w jej stronę klucze. Wsiadła do zatęchłej kabiny i zamknęła oczy. Zaczęła odliczać do dziesięciu, zaciskając dłonie na kierownicy aż jej palce nie pobielały. Do środka wsiadł Will.

-Jesteś pewna że możesz prowadzić?

Agnes kiwnęła głową i wsadziła klucze do stacyjki. Silnik zawarczał cicho. Wyjechali na pustą jezdnię pokrytą pęknięciami i ruszyli do przodu. Dwa snopy bladego światła przecinały ciemność przed nimi. Czarna linia drzew przesuwała się za oknami. Asfalt przed nimi przykryty był warstwą martwych liści i błota, które rozpryskiwało się pod kołami samochodu. W środku panowała cisza. Will zasnął, opierając głowę o szybę.

Agnes czuła w gardle smak żółci. Monotonny szum wiatru za oknem wprowadził ją w swego rodzaju trans. Co chwilę podrywała się gwałtownie, upewniając się że nie zaśnie. Spojrzała na cyfrowy zegar, tlący się lekko w ciemności. Zbliżała się północ.

Mijali coraz to kolejne przeżarte rdzą billboardy reklamujące tanie motele. Myśli pędziły jej przez głowę. Usłyszała za sobą cichy syk powietrza. Spojrzała się w lusterko. Za oknem, w przeciągu ułamka sekundy mignął kształt. Szara figura o rozłożonych skrzydłach. Uderzyła w hamulec. Samochodem szarpnęło gwałtownie. Zatrzymał się z przeciągłym piskiem, prawie wypadając z drogi. Will uderzył głową w deskę rozdzielczą.

-Co?! Co się dzieje?!-Krzyknął rozglądając się panicznie. Agnes oddychała ciężko. Zimny pot spływał po jej twarzy. Zacisnęła ręce wokół kierownicy aż do bólu.

-Agnes?! Co to miało być?-Wydarł się chłopak masując czoło. Dziennikarka spojrzała za siebie. Tylko pusta szosa otoczona lasem.

-Agnes? Halo? Co się właśnie stało?-Głos Willa był przygłuszony, jakby dobiegał zza grubej warstwy materiału. Przed jej oczami błysnął obraz niepozornych, białych drzwi.

-Musimy wracać.-Zadeklarowała zachrypniętym głosem.

-Oszalałaś? Wracać tam?

Gwałtownym ruchem Agnes przekręciła kierownicę i zaczęła jechać. Wskazówka pokazująca prędkość zaczęła powoli piąć się do góry. Wbiła wzrok w mrok przed nią. Czuła jak adrenalina buzuje w jej ciele.

-Coś tam jest. Czuje to.

-Nie przesadzasz trochę?!

-Zaufaj mi.

Wjechali pomiędzy opuszczone domy. Światło reflektorów odbijało się w czarnych szybach. Z piskiem opon Agnes zatrzymała samochód na podjeździe, zostawiając na trawniku głębokie koleiny. Wysiadła z kabiny i zaczęła maszerować w stronę drzwi. Will biegł kilka kroków za nią, dalej próbując ją zatrzymać. Stanęła przed czerwonymi drzwiami i wzięła głęboki wdech. Nacisnęła dzwonek. Usłyszała ruch po drugiej stronie drewna. Will w końcu do niej podbiegł, dysząc ciężko.

-Agnes, błagam. Co my tu robimy?!

-Kiedy wejdziemy do środka masz ich zagadać. Nie ważne czym, ale niech nie wychodzą z salonu. Daj mi pięć minut.

-Co?!

Drzwi otworzyły się. Layla podniosła brwi i uśmiechnęła się niepewnie.

-Zapomnieliście czegoś?-Zapytała się niewinnie.

-Bardzo przepraszamy za najście.Tak. Zostawiliśmy w środku naszą taśmę z wywiadem.

-Och. Rozumiem. Zapraszam, zapraszam.-Kobieta otworzyła drzwi szerzej. W domu wszystkie światła oprócz tych w salonie były zgaszone.

-Jeszcze raz przepraszamy za kłopot. Znajdziemy taśmę i znikamy.

-Ależ to żaden kłopot, naprawdę. Może chcecie kawy na drogę? Albo jakieś kanapki?

-Byłoby cudownie. Ja poszukam na górze. Ty sprawdź w salonie.-Spojrzała na Willa porozumiewawczym wzrokiem. Ten wbił w nią spanikowany wzrok. Agnes weszła po schodach i zniknęła w mroku. Chłopak razem z Laylą poszedł do salonu, w którym siedział Jack czytając gazetę. Małżeństwo wbiło w niego pytające spojrzenia, czekając na jego kolejny ruch.

-Więc, lubicie piłkę nożną?-Zapytał się z drżącym uśmiechem. 

Agnes odczekała chwilę, po czym spowrotem zeszła na dół. Z salonu dobiegał dźwięk trzech głosów. Wychyliła się lekko i zobaczyła Willa gestykulującego przerysowanie przed Myersami. Skierowała się głębiej w korytarz, przylegając plecami do ściany. Zacisnęła usta i powoli, krok za krokiem zbliżyła się do białych drzwi. Krew szumiała w jej uszach, serce biło wściekle. Dotknęła zimnego metalu, i przekręciła gałkę. Z cichym skrzypnięciem drzwi otworzyły się. U jej stóp znajdowały się schody znikające w czerni. Zrobiła pierwszy krok do przodu. Włączyła latarkę. Strumień bladego światła omiótł pokój którego ściany zrobione były z chropowatego, surowego betonu. Piwnica wypełniona była piramidami kartonów, starymi meblami i zabawkami. Zeszła na sam dół i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Kurz grubą warstwą pokrywał wszystko wokół niej. Rozglądała się przez chwilę, szukając czegokolwiek poza normą. Każdy jej nerw kazał jej uciekać. Wtedy światło latarki padło na spory, czarny kufer leżący na ziemi.

Agnes podeszła bliżej i przejechała palcem po wieku. Prawie że nie było na nim kurzu. Postawiła latarkę na ziemi i złapała za kufer. Zaparła się nogami i zaczęła pchać. Skrzynia z zgrzytem zaczęła się powoli przesuwać, zostawiając rysy na betonie. Agnes podniosła się, otrzepując obolałe ręce. Na odsłoniętej przez kufer ziemi narysowany był odwrócony trójkąt w kręgu, taki sam jak w księdze. Przy każdym z wierzchołków wykonanego krwią malowidła widniała szóstka. Agnes siedziała skulona nad podłogą, kiedy usłyszała ciche pstryknięcie. Jasne, zimne światło zalało pokój na sekundę ją oślepiając. Odwróciła się gwałtownie. Na schodach stała Layla. Jej maska pękła. Uśmiech zniknął z ust kobiety. W jej oczach płonęła pogarda. W idealnie zadbanych dłoniach trzymała strzelbę. Agnes zrobiła krok do tyłu, w desperackiej próbie ucieczki, ale jej noga zahaczyła o kufer. Przewróciła się, uderzając plecami o beton.

-Mogłam przewidzieć, że będziecie węszyć. Przecież taka natura dziennikarzy.-Powiedziała lodowatym głosem, schodząc powoli po schodach. stopnie uginały się pod nią z cichym jękiem.

-Pani Myers. To nie tak.-Agnes oddychała szybko, cofając się na czworaka do tyłu.-Nie jesteśmy złodziejami. Po prostu sobie pójdziemy. Dobrze? Po prostu znikniemy!-Przełknęła głośno ślinę. Uderzyła łopatkami o zimną ścianę.-Proszę. Pójdziemy, i już nigdy nas nie zobaczycie.

Layla omiotła ją wzgardliwym spojrzeniem po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Agnes widziała jak jej mięśnie naprężają się, kiedy zobaczyła odsłonięty symbol. Kobieta uśmiechnęła się cierpko i westchnęła.

-Czyli pewnie się domyśliłaś.

-Czego?

-Proszę cię. Myślisz że jestem głupia?! Widziałam jak się patrzysz na Amelie. Jak patrzysz się na mnie.-Podniosła głos odciągając kurek.-Myślisz że jestem potworem. Ale ja nie miałam wyboru. Zrobiłam, co musiałam. Jaka matka by nie zrobiła?

-Pani Myers. Nie mam pojęcia o czym pani…

-Zamknij się!-Przerwała jej krzykiem kobieta.-Nie przerywaj mi jak mówię! Myślisz że jesteś lepsza? Że jestem złą matką?! Że jestem grzesznikiem?!-Zapauzowała. Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się delikatnie.-Czasami pan Bóg nie dać tego, co twoje. To nie grzech odebrać to samemu. 

-Pani Myers, przysięgam na boga nie wiem o czym pani mówi! Proszę. Nie musi pani tego robić.-Głos Agnes łamał się. Przywarła do ściany. jakby chciała się w nią wtopić. Layla podniosła powoli strzelbę i wycelowała. Agnes zamknęłą oczy, trzęsąc się. 

-Czego nie robi się dla własnych dzieci.-Rzuciła tylko kobieta. Agnes wstrzymała oddech. Usłyszała miękki dźwięk uderzenia, i głuchy łoskot zaraz po nim. Otworzyła ostrożnie jedno oko. Layla leżała na boku, z szeroko otwartymi oczami. Spod jej głowy powoli wylewała się krew. Nad nią ciężko oddychając stał Will zaciskający palce wokół klucza francuskiego.

-O boże. O boże. Czy ona…Czy ja ją…?-Chłopak cofnął się do tyłu, zakrywając usta dłonią. Agnes wstała, dalej się trzęsąc. Huk jej tętna odbijał się w jej uszach. Podeszła powoli do kobiety i ostrożnie wyjęła z jej dłoni strzelbę. Will usiadł na ziemi i ukrył twarz w swoich dłoniach. Trząsł się płacząc cicho. Agnes uklęknęła obok i złapała go za ramiona.

-Will. Will!-Potrząsnęła nim.-Musimy się stąd zbierać. Gdzie jest Jack?

-Jack?-Zapytał się Will drżącym głosem.

-Jack Myers?! Gdzie on jest?!

-Nie wiem. Nie wiem. Usłyszałem krzyki i przybiegłem.

Dziennikarka pewnym ruchem poderwała go na nogi.

-Musimy iść. Teraz.-Powiedziała ostrym tonem. Wybiegli z piwnicy. W korytarzu nikogo nie było. Podniosła broń i wycelowała przed siebie. Ledwo mogła utrzymać strzelbę. Ruszyli powoli w stronę salonu. Agnes weszła do pomieszczenia, szukając wzrokiem mężczyzny. Pusto.

-Gdzie on polazł?-Rzuciła pod nosem kobieta.

-Hej Agnes? Kto to jest?-Will wskazał na ciemność za szybami. Przez mrok, od strony lasu coś szło w ich stronę. Agnes wycelowała w kształt, prawie upuszczając broń. Drzwi odsunęły się. Na werandzie stał Jack. Jego skóra przybrała kolor marmuru. Oczy miał puste, bez życia. Patrzył się tylko przed siebie, w korytarz za nimi, nie mrugając. Dłoń oplótł wokół drzewca siekiery.

-Panie Myers?-Zapytała się niepewnie.

-Gdzie ona jest?-Powiedział głębokim głosem mężczyzna, dalej patrząc się w ciemność za nimi.

-Panie Myers, proszę odłożyć siekierę.-Krzyknęła stanowczym głosem zbliżając palec do spustu.

-Gdzie ona jest!-Krzyknął i ruszył do przodu. Złapał za lufę broni i wyszarpnął ją z rąk Agnes, po czym rzucił strzelbą na drugi koniec pokoju. Przeszedł obok niej i skierował się do pokoju Amelie.

-To nie jest moja córka.-Powiedział jak w transie. Will zanurkował w dół i z całej siły uderzył mężczyznę w brzuch. Ten nawet nie drgnął. Złapał chłopaka za twarz i rąbnął nim o ścianę. Will upadł na podłogę zostawiając za sobą dziurę w gipsie.

Jack przestąpił nad nim i wyważył drzwi do pokoju dziewczynki. Agnes nawet się nie zastanowiła. Skoczyła do przodu i oplotła się wokół jego szyi po czym wbiła mu zęby w ucho. Charakterystyczny smak krwi wypełnił jej usta. Jack zaczął miotać się na boki, próbując ściągnąć kobietę ze swoich pleców. Will podniósł się powoli, dalej się krztusząc i zaszarżował do przodu barkiem wbijając się w brzuch mężczyzny. Ten w końcu złapał za marynarkę kobiety i poderwał ją w powietrze, po czym cisnął nią na podłogę. Uderzenie wybiło jej powietrze z płuc. Kopniakiem obalił Willa na ziemię i nastąpił na jego żebra, po czym podniósł siekierę w powietrze. Agnes nie zdążyła nawet krzyknąć. Ostrze zagłębiło się w bark Willa, który wrzasnął w agonii. W powietrze wystrzeliła fontanna krwi, malując ściany szkarłatem. Will kręcił się i miotał, próbując wyrwać się spod mężczyzny który mechanicznym ruchem podniósł jeszcze raz ostrze. Siekiera zatopiła się w pierś chłopaka. Rozległ się trzask łamanych kości. Bez ani jednej emocji Jack raz za razem uderzał w chłopaka, który rzęził na ziemi. Krew chlusnęła na boki, pokrywając ściany i wsiąkając w dywan. Z każdym ciosem krzyki były coraz bardziej stłumione duszącą go krwią. Agnes poderwała się z podłogi i wbiegła do salonu. Poderwała z ziemi strzelbę i biegiem wróciła do korytarza. Wycelowała przed siebie. Całe jej ciało buzowało mieszanką bólu, adrenaliny gniewu i strachu.

-Przestań! Przestań albo strzelam śmieciu!-krzyknęła do stojącego do niej plecami Jacka. Jego biała koszula skąpana była w czerwieni. Krew powoli tworzyła kałużę wokół ciała Willa, dochodząc w końcu do butów Agnes.

-To nie jest moja córka.-Jeszcze raz powiedział mężczyzna, tym samym martwym głosem.

-Zabiłeś go. Zabiłeś.-Głos Agnes drżał od mieszanki emocji.

-To nie jest moja córka.-Jack odwrócił się do niej z powrotem plecami i zaczął iść w stronę drzwi Amelie.

-Jeszcze jeden metr a umrzesz.-Krzyknęła do niego Agnes. Ten spojrzał na nią. Ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę. Zrobił krok do przodu. Agnes pociągnęła za spust. Huk rozniósł się po korytarzu. Siła wystrzału rzuciła ją na podłogę. Fala ciepła uderzyła ją w twarz. Leżała tak na plecach, wpatrując się w sufit. Zapadła cisza. Podniosła się powoli. Jack siedział na przeciwko, oparty o ścianę tuż przy drzwiach wejściowych. Czerwień farby kontrastowała z czerwienią rozbryzgu posoki. Jego koszula powoli przesiąkała krwią wokół dziury w jego piersi. Agnes weszła powoli do salonu, dalej desperacko ściskając strzelbę. Upadła na kolana, po czym zwymiotowała. Przewróciła się na podłogę i zwinęła w kłębek. Po jej twarzy ciekły łzy. Wszystko wokół niej się kręciło. Świat rozmazywał się przed nią. Ukryła twarz w dłoniach, po czym dopiero zobaczyła że te zbroczone są krwią. Zaczęła krzyczeć. Nie wiedziała ile czasu już minęło. I wtedy usłyszała stukot zza siebie. Przez korytarz szła Amelie. Jej bose stopy rozchlapywały kałuże krwi. Miała na twarzy taki sam, kamienny wyraz. Przeszła obok ciał niewzruszona i stanęła nad skuloną kobietą.

-Czym…Czym ty do cholery jesteś?!-Wycharczała Agnes. Amelie uśmiechnęła się lekko, przekrzywiając głowę.

-To ja. Nie rozpoznajesz mnie Agnes? Przecież to ty nadałaś mi imię. Jestem Gabriel.-Głos istoty był dziwnie poszarpany, jakby mówił zlepionymi ze sobą nagraniami różnych ludzi. 

-Nie. Nie. Co ty…-Agnes nie dokończyła. Zemdlała tuż u stóp istoty. Dziewczynka uklęknęła obok niej i pogładziła ją po włosach.

-Odnalazłaś mnie. Jestem z ciebie dumny.

Amelie podniosła się i podeszła do okna werandy. Przed nią rozciągał się ocean ciemności. Spojrzała się ostatni raz na Agnes.

-Dziękuje ci. Za wszystko.

Dziecko zniknęło w mroku, zostawiając dom za sobą.

 

Koniec

Komentarze

Samochód zatrzymał się. Agnes wysiadła z pojazdu, trzaskając za sobą odrapanymi drzwiami starego forda.

Czynności wysiadania i trzaśnięcia nie są jednoczesne. Wysiadła i trzasnęła.

 

Żwir pokrywający podjazd zachrzęścił pod jej butami. Wokół niej panowała cisza. Wiatr świszczał pomiędzy domami, podrywając z ulicy złote liście.

Jeśli panowała cisza, to nie świszczał wiatr.

 

z białych desek budynków powoli odchodziła farba.

Brzmi, jakby siedzieli tam wiele dni i obserwowali, jak farba odchodzi

 

Pewnym ruchem zarzuciła na ramiona sztruksową marynarkę i odwróciła się do chłopaka za nią.

Pewne informacje wydają się zbędne – skoro się odwróciła, to pewnie stał za nią.

 

To tylko pierwszy akapit. W kolejnych jest sporo podobnych poprawek.

 

Wrażenia ogólne są mimo tego pozytywne. Historia ma swój mroczny klimat. Opisy są dosłownie krwiste, historia dość przewidywalna, ale sugestywnie opisana. Budowanie nastroju jest jedną z zalet opowiadania. Fabuła jest poprawnie skonstruowana i utrzymana w gatunku horroru.

 

Największą wadą jest brak innowacyjności. Czyli dobrze opisane, ale mało odkrywcze. Podobnych historii są tysiące. Warto jest dawać światu coś nowego. Jeśli jest tu powiew świeżości, to jest nim główna zagadka opowiadania, ale z nią miałem problem. Dlaczego Gabriel wcielił się w inną dziewczynkę? Dlaczego tak ważne było odnalezienie go i dlaczego główna bohaterka powinna być z tego dumna? Rozwiązała zagadkę i co z tego wynika?

 

Jeśli to opowiadanie jest wprawką przed kolejnymi, lepszymi – jest dobrze! Widać, że potrafisz pisać, a z warsztatem można powalczyć.

Jeśli jest to opowiadanie docelowe, osiągnięcie – to popracowałbym nad nadaniem oryginalności fabule.

Nowa Fantastyka