
Jedno z opowiadań umiejscowionych w tworzonym przeze mnie świecie.
Mam jeszcze kilka historii, które chciałbym opisać w ramach opowiadań i jedną większą, nad którą pracuję.
Zapraszam do przeczytania i wszelkich sugestii i opinii.
Jedno z opowiadań umiejscowionych w tworzonym przeze mnie świecie.
Mam jeszcze kilka historii, które chciałbym opisać w ramach opowiadań i jedną większą, nad którą pracuję.
Zapraszam do przeczytania i wszelkich sugestii i opinii.
Najważniejsza dewiza Bractwa głosi:
Jesteśmy obrońcami bezbronnych. Ich tarczą i nadzieją. Ostrzem na demonów wszelki rodzaj. Rozpraszamy mroki nocy i ciemności czeluści. Myśmy są pogromcami zła, które plugawe łapska wyciąga, aby czynić krzywdę niewinnym istotom. Łączy nas braterska przysięga, ona daje nam siły, jest naszą najpotężniejszą bronią i sprawia, że z odwagą w sercach stajemy do walki z czarcim pomiotem.
Bractwo Srebrnych Ostrzy wywodziło swą nazwę od materiału, z którego wykonywano jego uzbrojenie. Albowiem broń, zrobiona ze srebra właśnie, odpowiednio wzmacnianego i hartowanego, jest najlepszym, a często jedynym orężem zdolnym do zadawania ran i zabijania bestii, potworów, demonów i wszystkich innych stworzeń mroku.
Nazwa w języku elfów brzmiała Feartenis Aloegent Puanclie.
Historia powstania Bractwa sięga roku 164 Nowej Ery według ludzkiej rachuby, czyli początków formowania się państw w nowym ładzie, który zapanował na kontynencie. Nowi osadnicy, jak i starsi mieszkańcy tamtych ziem byli nękani przez przeróżne monstra, które rozprzestrzeniały się w zastraszającym tempie. Owe plugastwa miały swe siedliska przeważnie w gęstych borach, pradawnych puszczach, na bagnach i moczarach oraz w jaskiniach i górskich pieczarach. Występowały ich przeróżne rodzaje i typy, żyjące na lądzie, pod ziemią, jak i unosząc się nad nią. Nie brakowało także stworów egzystujących w wodzie nękających rybaków i żeglarzy. Spora ich część aktywowała się głównie nocami i wtedy też zaczynała żerować. Z kolejnymi latami bestie, którym nie brakowało świeżego pożywienia tak zwiększyły swoją liczebność, że zaczęły atakować i za dnia, niekiedy w większych grupach.
Przedstawiciele ras żyjących na kontynencie przed zjawieniem się na nim ludzi nie widywali takich stworzeń w przeszłości. Na pewno nie w takiej liczbie, która wprost zagrażałaby ich egzystencji. Część elfów przypisywała namnożenie się groźnych istot w związku z pojawieniem się ludzi i splugawieniem ziemi ich niegodnym postępowaniem, pogardą dla innych ras oraz wywołaniem rozlewu krwi w Wielkiej Wojnie. Miało to rozgniewać siły do tamtej pory sprawujące opiekę nad Świetlistą Ziemią i broniące istot tam żyjących przed siłami ciemności.
Postanowiono coś temu zaradzić. W związku z tym, mimo podziałów, przedstawiciele ludzi, elfów i krasnoludów zawiązali przymierze, wkrótce nazwane przez nich Bractwem Srebrnych Ostrzy. Zaczęto poszukiwania członków szczególnie wśród tych, którzy posiadali umiejętności bojowe, ale także mile widziano obdarzonych zdolnościami magicznymi, medycznymi i uczonych, którzy mieli rozpoznawać i klasyfikować niebezpieczne stworzenia. Dzięki temu powstał katalog demonów, upiorów i bestii zawierający informację o ich występowaniu, zwyczajach, metodach polowania i najważniejszą wiedzę o ich słabościach i najskuteczniejszych sposobach uśmiercania lub przepędzania.
Nowi członkowie przystępowali do Bractwa dobrowolnie, z czasem również byli oddelegowywani do służby przez wyższe organy administracyjne państwowe i cywilne na określony czas. Zasadą było, że każdy mógł, w dowolnej chwili, swobodnie zrezygnować z tej niebezpiecznej służby, która nie była de facto dobrze płatna. Zapewniano natomiast wszelkie wyposażenie i wyżywienie.
Wkrótce uczestników tego przedsięwzięcia dzielono na kilkuosobowe drużyny, które towarzyszyły bezbronnym broniąc ich i tępiąc potwory wokół miejsc zamieszkałych. Tworzono grupy w taki sposób, aby wzajemnie uzupełniali się umiejętnościami i przymiotami, jednocześnie niwelując lub ograniczając cechy niepożądane. Przez wiele trudnych lat i utraconych żywotów udało się oczyścić okolice gęściej zaludnione, ale nigdy nie uporano się z plugastwem całkowicie. Co pewien czas pojawiały się też lub odkrywano coraz to nowe niebezpieczeństwa. Żyły i rozmnażały się w niedostępnych matecznikach czyhając na nieostrożnych. A ci, którzy zakładali osady zbyt blisko mrocznych siedlisk szybko zaczynali zabiegać o przybycie Bractwa Srebrnych Ostrzy.
Z mijającymi wiekami utarł się zwyczaj, że pomniejsze siedziby Bractwa, ich przedstawicielstwa zakładano w różnych krajach, które zezwalały na ich działalność lub nawet o nią zabiegały. Stamtąd na podstawie zleceń pomagano potrzebującym i nękanym przez złe siły. Utrzymywanie tych placówek wraz z ich obsadą było w gestii danego państwa. Nie wszędzie władcy widzieli taką potrzebę, aby z własnego skarbca finansować tego typu usługi, z których korzystali głównie prości ludzie żyjący na wsiach i w miasteczkach. W takich krajach poddani byli nieustannie narażeni na ataki niczym nieregulowanej populacji potworów i stworzeń.
Przyjęto stanowisko, że Feartenis zachowa neutralność względem jakichkolwiek konfliktów i sporów oraz zasadę poszanowania autonomiczności władz państwowych i lokalnych. Wszyscy członkowie musieli bezwzględnie się do tego stosować.
* * *
W krainie Thalador, żył dumny i światły naród, który uważał się za kolebkę ludzkiej cywilizacji jeszcze z czasów Starej Ery. Władcy dbali aby mieszkańcy zaznawali spokoju i dobrobytu. W tym celu, między innymi, poświęcano wiele środków na utrzymanie kilku placówek Bractwa, tak aby jego drużyny docierały do każdego zakątka królestwa i nie pozwalały nieprzyjaznym siłom szkodzić Thaladorczykom.
Kilka wieków od założenia Bractwa młody rycerz Auretis Tainvard, będący piątym synem właściciela ziemskiego z rodu Tainvardów, znalazł swoje powołanie, po zdobyciu tytułu rycerskiego, w bronieniu słabszych. Patrolował północną granicę Thaladoru wraz ze swoją drużyną: dowódcą Thalvikiem, byłym oficerem wojsk królewskich zwolnionym z armii z racji wieku, magiczką Malerą odbywającą służbę w ramach pięcioletnich praktyk szkoły magii oraz strachliwym uczonym Kautrisem skazanym na dwa lata posługi w Bractwie przez władze za unikanie płacenia podatków. Od wielu tygodni nie mieli żadnego zajęcia aż dwa dni temu trafili do gospody, w której to usłyszeli od karczmarza o wsi Odlutka. Mieszkający tam ludzie mieli rzekomo problem z jakąś bestią, która wpierw porywała bydło z pastwisk, aby wkrótce uprowadzać bez śladu również chłopów. Od tamtej pory zaprzestano wypasać zwierzęta i pracować w polu. Członkowie Bractwa zmierzali więc w stronę wspomnianej osady i wkrótce do niej dotarli.
Nazwa Odlutka była wielce trafna, albowiem w przeciągu dwóch dób drogi od zajazdu nie natrafili na żadne ślady ludzkiej bytności. Nie wiadomo też było do jakiego miasta przynależała administracyjnie wioska i jej okolica.
Przejeżdżali przez wzniesienie, z którego dostrzegli chaty i budynki gospodarcze. Dookoła zabudowań rozciągały się pola uprawne i obrośnięte bujnie trawą łąki, bliżej domostw także ogrodzone ogródki warzywne. W oddali za wioską ciemniała szeroka ściana drzew puszczy, która wręcz obejmowała Odlutkę swoimi ramionami. Każdy z członków drużyny pomyślał to samo: oto zapewne źródło pochodzenia problemów wioski.
Po wjechaniu do osady kierowani doświadczeniem zmierzali od razu w stronę największej chaty, gdzie zazwyczaj mieszkał starszy wioski. Owego obycia w poszukiwaniu najważniejszych osobistości w danym miejscu nabrali podczas wspólnej pięciomiesięcznej służby, którą poprzedzało intensywne trzymiesięczne szkolenie. Byli instruowani przez mistrzów jak radzić sobie z większością potworów występujących w Thaladorze, jak odpędzać demony i upiory i jakie są ogólne zasady walki ze złymi magicznymi mocami. Nauczano ich również współpracy i wykorzystywania swoich mocnych stron tak, aby wzmóc ich siłę jako drużyny. Do tamtego momentu mieli już za sobą dwa odczynienia złych uroków i wyeliminowanie trzech bestii: utopca i dwóch ghuli. Przeczuwali jednak, że tym razem będą mieli do czynienia z czymś groźniejszym.
Podążali więc za przeczuciem mijając proste drewniane chaty kryte strzechą, niektóre podniszczone. Nie spotkali żadnego mieszkańca Odlutki, jedynie zauważali ciemne sylwetki wyglądające zza okiennic. Co w niektórej mijanej oborze i chlewiku słychać było odgłosy zwierząt, a część inwentarza biegała tu i ówdzie luzem. Psy przeraźliwie szczekały na ich widok. Atmosferę we wiosce można było określić jako ponurą i niepokojącą. Kiedy zbliżali się do upatrzonej chałupy z jej wnętrza wyszedł siwy, postawny mężczyzna, a za nim dwóch młodszych, zapewne jego synów. Każdy miał nieprzyjemny wyraz twarzy i patrzył nieprzyjaźnie.
– Witajcie we wsi Odlutka – zawołał mężczyzna i się przedstawił. – Jestem Jaropeł, starszy wioski. A oto moi synowie Janeł i Pałep.
– Kłaniamy się do usług – odpowiedział z wysokości siodła dowódca.
– A jakie to usługi są, he? My tu nie potrzebujemy żadnych usług od przybłędów.
– Jesteśmy z Bractwa Srebrnych Ostrzy, przybywamy bośmy słyszeli, że prześladuje was krwiożercza bestia.
Starszy łypał na nich nieufnym spojrzeniem, potem rozejrzał się dookoła. Wieśniacy niepewnie zaczęli wychodzić z chat. Ciekawość najwidoczniej brała górę nad strachem.
– Ano prawda to, dobrze żeście słyszeli od jakieś rozgadanej gęby. Wejdźcie temu do izby, tam obgadamy sprawę.
Skorzystali z zaproszenia. Ich konie odprowadzili Janeł i Pałep. Ojciec dał im zagadkowy znak głową, obaj mężczyźni odkiwnęli. Odchodząc zaczęli krzyczeć na zebranych gapiów oraz, używając siły, kazali im wracać do domów i nie wychylać stamtąd wścibskich nosów pod groźbami zastosowania kija lub nahajki wobec opornych.
Po wejściu do środka ogarnął ich zaduch dużej izby oświetlonej głównie dzięki prześwitowi w suficie, który miał za zadanie odprowadzać dym ze sporego paleniska położonego w centralnym miejscu pomieszczenia. Okiennice były przymknięte, więc paliło się kilka łojowych świec, aby dawać dodatkowe światło.
Gospodarz usadził ich przy szerokim stole z ławami po bokach. Dwie kobiety, jedna starsza i jedna młodsza podały im dzban i drewniane kubki. W naczyniu było mleko z dodatkiem miodu. Pod ścianą stało lub siedziało jeszcze kilka kobiet i gromadka dzieci. Przez cały czas z posępnymi minami i bez wydania z siebie chociaż pisknięcia, co było zaskakujące z uwagi na tyle dzieci w różnym wieku. Starszy wioski nie uznał za konieczne przedstawienia gościom pozostałych domowników. Malera spostrzegła, że jedna ze stojących kobiet, młódka, miała podbite oko i spuchniętą wargę.
Jaropeł usiadł naprzeciwko nich, westchnął ciężko, skrzyżował palce u rąk i rzekł:
– Nie spodziewalim się, że ktoś przybędzie nam na pomoc, tutaj na skraju królestwa. Nazwa wioski mówi sama za się. Próżno szukać w okolicy innych mieszkańców.
– Macie zatem szczęście żeśmy akurat patrolowali tę okolicę – odpowiedział Thalvik po łyku nawet smacznego napitku. – Dla drużyn Bractwa Srebrnych Ostrzy nie ma znaczenia czy to początek czy koniec krainy. Pomagamy każdemu komu naprzykrzają się złe istoty. A teraz mówcie jak się zaczęły wasze problemy. Jak najwięcej szczegółów ułatwi nam zadanie.
– Ano jakoś zeszłej jesieni zaczęły znikać krowy i owce z łąk, tych bliżej puszczy co to ją mamy obok. Były ślady walk, krew i nic po za tym. Ni ciał, ni kopyt nawet czy śladów potwora wyduszonych w ziemi. Przez zimę mieli my spokój pewno temu, że zwierzęta siedziały w obejściach. Ale na wiosnę bestia widać wygłodniała, bo zaczęła atakować ludzi, co w polu robili przed zmierzchem lub bydło z pastwisk spędzali. Mało świadków było, bo każdy ze strachu brał nogi za pas, ale ci co widzieli opowiadali potem o ciemnym kształcie, szybkim jak diabli i przeraźliwych krzykach nieszczęśników.
– No więc, dokładnie to my nie wiemy jak monstrum wygląda – kontynuował relację chłop. – Długo nie minęło a pozamykali my zwierzęta i sami żeśmy siedzieli w chałupach myśląc przeczekamy, może bestia odpuści. A gdzie tam, zaczęła nas nachodzić w wiosce, raz posmakowała ludzkiego mięsa to i apetytu na więcej nabrała, kurwia jej mać. Razem to już z tuzin ludzi zabiła, ciał nie znaleźlim żadnych. Ostatnim razem, ze dwa cykle księżyca temu wywlekła z chaty starca żyjącego samotnie na skraju osady.
Przybysze słuchali uważnie, uczony notował zeznania w swoim kajeciku. Dowódca po chwili namysłu zaczął wypytywać dalej:
– Wcześniej mieliście podobne problemy z bestiami?
– Jeno z wilkami i czasem z bohyniami czy leśnymi babami co z gęstwiny wyłaziły i dzieciaki straszyły. My z nimi bez problemu se radzili sposobami naszych dziadów.
– A do lasu wchodzicie?
– A gdzież tam. Dziadowie nasi już przestrzegali przed tym starym drzewiem. Mówili: tam złe siły mieszkają, biada temu co te duchy niepokoić bedzie. I prawili tak: zawsze po zbiorach zanosić dary na jego skraj aby udobruchać złe duchy. Tak robimy co roku. Ostatnia ofiara musiała być za biedna, że opiekunowie kniei zesłali na nas karę.
– Powiedzcie no gospodarzu, jeżeli mieszkanie blisko tej puszczy jest niebezpieczne to dlaczego założono tutaj osadę? – wyrwał się z pytaniem młody rycerz. Chciał się wykazać w pierwszej swojej poważniejszej misji.
Thalvik skarcił go wzrokiem, ale ponaglił wieśniaka aby odpowiedział na co bądź zasadne pytanie.
– A widzicie, bo tutaj ziemia niezwykle urodzajna jest, a trawa na łąkach bujna i zieloniutka. Żal tego dobrodziejstwa poniechać.
– Rozumiem. A kto był pierwszymi osadnikami? I kto przez te lata tutaj przywędrował wiecie?
– No pewno, że wiemy. Nasi praprapradziadowie, oczywista rzecz. A potem to już ludziska przybywali usłyszawszy o żyznej ziemi dającej wspaniałe plony.
Dowódca usłyszał wystarczająco. Poprosił o miejsce do spania dla swojej drużyny. Starszy wioski wskazał jedyną wolną chatę na skraju wioski po zmarłym tragicznie starcu.
Dotarłszy do budynku zauważyli wyrwane do środka drzwi. Wewnątrz przy niewielkim drewnianym stoliku leżało przewrócone krzesło, a na podłodze było kilka zaschniętych plam krwi. Dowodziło to, że potwór dopadł starca siedzącego przy stole. Kautrisa przeszedł dreszcz.
Rozgościli się. Rozłożyli trzy posłania na klepisku, a na starym łóżku byłego właściciela domostwa miała spać Malera. Po rozpaleniu ognia w prostej budowy piecyku zjedli małą wieczerzę darowaną przez Jaropeła. Przy przeszukiwaniu chaty Auretis znalazł małą skrzyneczkę, a w niej ubrania i list gończy za niejakim Maurycym, który zabił żonę za to, że go wielokrotnie zdradzała.
– Myślicie, że ten morderca to zabity starzec?
– Prawdopodobnie tak – odpowiedział uczony, przyglądając się uważnie pismu.
– Nie podoba mi się to miejsce i cała ta wioska – oznajmiła Malera. – Jest w niej coś niepokojącego i mrocznego.
– Skupmy uwagę na znalezieniu i zneutralizowaniu potwora – zakomenderował Thalvik.
– Mamy mało informacji na temat tej istoty. Trudno określić z czym mamy do czynienia – stwierdził Kautris jak zwykle z nauczycielską miną i postawą.
Czarodziejka przewróciła oczami, nie lubiła tego przemądrzałego tonu u towarzysza. Wygłosiła swoją propozycję:
– Ja obstawiam, że to może być wilkołak.
– A mnie się wydaję, że to będzie leszy – zaproponował z podekscytowaniem Auretis Tainvard. – A ty co myślisz dowódco?
– Bestie wymienione przez was zostawiłyby więcej śladów. Na pewno przyjdzie nam się zmierzyć z istotą o magicznej naturze. Mam swoje podejrzenia, lecz wymagają one potwierdzenia. Dlatego też idziemy spać, bo jutro czeka nas wycieczka rekonesansowa do puszczy.
Tej nocy spali spokojnie, nie budzeni przez żadne niepokojące odgłosy. Jedynie Kautris nie mógł zmrużyć oka. Wciąż miał wrażenie, że coś łazi wokół chaty i tylko czeka żeby wpaść do środka przez oparte o ramę drzwi i rozszarpać go na kawałki. Równie przerażony był na myśl o zbliżeniu do mrocznego lasu następnego dnia.
Wstali wraz ze świtem i zaczęli przygotowania do misji. Rycerz przywdział swoją lekką metalową zbroję, zabrał owalną tarczę i piękny, jednoręczny miecz ze srebrnym ostrzem. Malera nie zmieniła swego stroju, czyli skórzanych spodni i bluzy oraz brązowego płaszcza z kapturem. Jej bronią były znaczne, ale nieopanowane jeszcze perfekcyjnie umiejętności magiczne i źródło mocy w postaci błękitnego kamienia o nieregularnych krawędziach osadzonego w złotym pierścieniu. Thalvik założył łuskową kamizelkę na skórzany kaftan, a uzbrojony był w morgensztern ze srebrnymi kolcami. Kautris miał do dyspozycji jedynie lichą metalową kolczugę, a jego wyposażenie stanowiła torba z medykamentami i mała kusza, z której, mimo pobranych nauk, średnio potrafił strzelać.
Wyruszyli pieszo i wkrótce dotarli do gęstej ściany drzew. W puszczy o niewiadomej nazwie rosły sporych rozmiarów dęby i graby, co świadczyło o jej znacznym wieku. Z drzewostanu można też było rozróżnić cisy, sosny i brzozy. Wszystko to sprawiało niebagatelne wrażenie niezgłębionej głuszy. Rozglądali się bacznie, szukając najmniejszych śladów bestii. Niestety przez cały poranek na krawędzi lasu nic nie znaleźli.
– Wchodzimy pomiędzy drzewa – zdecydował dowódca. – Miejcie baczenie na wszystko dookoła. Potwór jest na pewno szybki i silny, a dodatkowo będziemy na jego terytorium.
Nie było żadnej ścieżki, którą mogli podążyć, więc weszli tam gdzie gęstwina pozwalała na w miarę swobodne przejście. Na czele szedł Auretis obok Thalvik, za nimi podążali adeptka szkoły magii i strachajło Kautris.
Szkolono ich, że leża potworów w niezbadanych puszczach to ukryte mateczniki, więc wypatrywali grot, ciemnych dołów, jarów i wysokich krzewów. Las sprawiał wrażenie tajemniczego miejsca, panował w nim półmrok i zaduch. Zdawali sobie sprawę, że opiekuńcze duchy prastarego grądu wyczują ich intencję i próbę ingerencji, więc nie mogli zabawić w nim zbyt wiele czasu.
Mając szczęście w nieszczęściu szybko natrafili na ślady. Były nimi porozrzucane ludzkie i zwierzęce kości, kawałki ubrań i smród zwłok. Nagle zrobiło się jeszcze bardziej ponuro za sprawą unoszących się oparów.
– Jesteśmy blisko leża – wydusił z ledwością Kautris.
– Broń w pogotowiu drużyno!
W momencie wydania komendy przez dowódcę coś zawyło w zaroślach tuż przed nimi, żeby za chwilę zacharczeć od tyłu. Stanęli plecami do siebie złączeni w zwartą grupę nie wiedząc skąd nastąpi atak. Niepewną atmosferę przerwał niesamowicie szybki skok czarnego kształtu w stronę przerażonego uczonego. Rycerz wykorzystując swój dobry refleks odtrącił barkiem druha i przyjął uderzenie na tarczę. Siła naskoku była tak duża, że obaliła wszystkich członków Bractwa. Błyskawicznie wstali gotowi na kolejny atak, który nadszedł równie szybko, lecz z innego już kierunku. Tym razem bestia skoczyła na starego żołnierza. Usłyszeli zgrzyt pazurów o metalową osłonę klatki piersiowej Thalvika. Znów ciemna sylwetka zniknęła zanim udało się im oddać jakikolwiek cios w jej stronę.
– Co to jest!? – zawołał zdyszany Auretis.
– Psiakrew! – Dowódca trzymał się za miejsce gdzie dostał uderzenie. – Myślałem, że to barkhest. Ale to tutaj ma nieregularny kształt. To jakiś demon.
– Li… li… bera – wyjąkał ze zgrozą Kautris.
Istota miała humanoidalną posturę z nieproporcjonalnie długimi kończynami. Potrafiła poruszać się na dwóch z nich, ale często używała czterech. Jej skóra była gładka i czarna bez jakiejkolwiek sierści czy włosów. Z lekko świecących ślepi emanowały ciągły i niepohamowany niczym głód oraz dzika wściekłość.
Przy kolejnym zaciekłym ataku demona czarodziejka poczęstowała go ogniowym pociskiem, który już zawczasu przygotowała. Bestia zapiszczała przeciągle po czym uciekła w gęstwinę.
Thalvik stęknął, miał zmiażdżone żebra.
– Opuszczamy las. Nie mamy tutaj z nią szans. Musimy zastawić pułapkę poza drzewami. Przyjdzie jak zgłodnieje, zapewne jeszcze tej nocy bo dodatkowo ją rozwścieczyliśmy.
– Jak to coś zabić? – zapytał rycerz.
– Demona tego pokroju powinien unicestwić ogień w wysokiej temperaturze. – Wyrecytował z pamięci, zapewne z jakiejś księgi Kautris.
– Dobrze, że mamy trochę saletry. Ułożymy ją wokół chaty gdzie śpimy, a Malera podpali ją jak libera będzie w środku. Tainvard skoro byłeś taki wyrywny przez cały czas będziesz robił za przynętę wewnątrz sadyby.
– Wedle rozkazu – odparł rycerz, a w jego głosie nie było słychać ni krztyny niepewności lub strachu. Nie umknęło to uwadze młodej magiczki.
Pospiesznie opuścili las, często spoglądając za siebie. Żołnierz opierał się na ramieniu Auretisa. Wkrótce dotarli do swego tymczasowego lokum. Nie mieli dużo czasu do zmierzchu, więc bez zastanowienia i odpoczynku rozsypali saletrę wokół chałupy, ułożyli też sporo suchego drewna. Rycerz już bez zbroi, wyposażony w odwagę oraz specjalną sieć, którą miał nadzieję chociaż na chwilę unieruchomić stwora usiadł przy stoliku i czekał, a reszta drużyny czatowała przyczajona w ukryciu.
Zapadła bezchmurna noc, jeden z księżyców świecił jasno, drugi był w niewidocznej fazie. Kautris najwcześniej zauważył czarny kształt okrążający chatę i szturchnął pozostałych. Obserwowali jak demon podkradł się do okna i z rozpędem przez nie wskoczył do środka. Usłyszeli rumor, a za chwilę wypadł przez drzwi Auretis. Malera próbowała wyczarować ognisty pocisk. Z każdą kolejną, nieudaną próbą bardziej się denerwując. Zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech. Nagle powstał w jej dłoni ogień i rozproszył ciemności. Cisnęła ognistą wstęgą w stertę drewien posypaną łatwopalnym proszkiem. Płomień potężnie eksplodował. W mgnieniu oka cała zabudowa zapłonęła rozjaśniając okolicę żółto-czerwonym blaskiem. Libera zawyła z wnętrza żywiołu, zaskrzeczała i po chwili ucichła.
– Chyba się, cholera udało – rzekł z zadowoleniem Thalvik.
Malera podbiegła pierwsza do leżącego wciąż rycerza, który trzymał krwawiącą ranę na ramieniu. Demon zdążył go drapnąć pazurami.
– Mało brakowało – oznajmił. – Skurwysyn zdążył mnie sięgnąć zanim zarzuciłem na niego sieć.
– Wybacz mi – rzekła Malera. – W takiej chwili prawie zawiodłam i demon mógł się uwolnić z pułapki. Na marne poszłaby twoja odwaga.
– Świetnie się spisałaś, nie masz za co przepraszać. Bez ciebie nie mielibyśmy szans z tym monstrum. – Uśmiechnął się ranny i chwycił ją za rękę. Czarodziejka zarumieniła się i odwzajemniła uśmiech.
Kautris opatrywał dzielnego śmiałka kiedy podszedł do nich starszy wioski wraz z synami.
– Zbudził nas potworny hałas to pomyślelim, że to wy z bestią się uporaliście.
– Dobrze pomyśleliście. To nie była zwykła bestia tylko demon libera. Bardzo niebezpieczny i zawzięty. Ale już po wszystkim. Zlikwidowaliśmy ją.
– Pierwsze słyszę o takim diabelstwie – odparł Jaropeł i siarczyście splunął. – Dzięki wam wielkie zatem, że nas uwolniliście od tego czarciego pomiotu.
– Taka nasza służba – odpowiedział były żołnierz. – Jeśli jesteście ciekawi skąd wzięła się owa libera i dlaczego was prześladowała nasz badacz może wam wyjaśnić.
– Nie trzeba dobry człowieku. My prości ludzie. Ważne, że cholerstwo zdechło i będziemy mogli wrócić na pola i łąki.
Odeszli pozwalając na samoczynne wypalenie się ognia. Drużyna spędziła resztę nocy w innej chacie, którą udostępnił im jeden z wieśniaków. Byli zmęczeni i wyczerpani, lecz zaciekawiło ich dlaczego właściciel sadyby przebywał w niej tylko z żoną. Widoczne były w kątach dwa dziecięce posłania. Wytłumaczono im, że ich dzieci odbywają karę w zamkniętej samotni za złe zachowanie. Na słowa oburzenia wobec tak drastycznych metod wychowawczych wieśniacy odparli, że takie prawa i zasady panują w ich wiosce. Każdy mieszkaniec musi je zaakceptować i bezwzględnie przestrzegać, a potomstwu nie dzieje się wielka krzywda.
– Rygor musi być – tłumaczył chłop. – Dzięki temu bachory nauczą się dycyplyny. Odechce się gówniarzom wybryków, a co.
Postanowili nie zgłębiać już więcej porządków obowiązujących w osadzie i prędko ją opuścić.
Nazajutrz przyjęli podziękowania od całej wsi i liczne dary w postaci płodów rolnych. Nie zamierzali dłużej zabawiać w Odlutce i od razu ruszyli w dalszą drogę upewniwszy się, że żadne z nich nie wymaga dłuższej rekonwalescencji. Gdy ujechali kawałek za wioskę młody rycerz zapytał:
– Jak myślisz dowódco, dlaczego libera pojawiła się w tym miejscu?
– Moja teoria jest taka, że odosobniona wioska z urodzajną ziemią, z dala od jakiejkolwiek jurysdykcji nieomylnie przyciągała przez lata ludzi, którzy z różnych przyczyn musieli uciekać i kryć się na odludziu. Zapewne nierzadko z racji popełnionych przestępstw i zbrodni. Żyli w tym miejscu pewnie nie bardziej cnotliwie. Przyszedł moment, że nagromadzone zło przyciągnęło demona.
– Hipoteza ta jest wielce prawdopodobna – wtrącił niepytany mądrala Kautris i z miną wszystkowiedzącego objaśnił. – Libera jest demonicznym stworem materializującym się w pobliżu nagromadzenia licznych nikczemnych i niegodziwych uczynków dokonywanych przez rozumne istoty oraz złej woli. Wymierza karę porywając i pożerając mieszkańców osad rosnąc w siłę. Niepowstrzymana lub nieprzepędzona potrafi zredukować liczbę osiedli nawet do zera.
– Bliskość starej puszczy też miała znaczenie.
– Niewątpliwie, takie miejsca mają duże magiczne właściwości – przyznał Thalvik. – Niewykluczone, że raz otwarta mistyczna brama nie zamknie się tak szybko i kiedy ponownie zajrzy do Odlutki ktoś z Bractwa może zastać tylko puste chałupy.
Odjeżdżali na południe. Czekało na nich jeszcze nie jedno wyzwanie. Wraz z innymi drużynami Bractwa stanowili jedyną nadzieję na pomoc i ratunek dla bezbronnych wobec działalności złych sił i ich pomiotów.
Często jednak bywało tak, że największym przejawem zła, łajdactwa, podłości i niebezpieczeństwa dla ludzi byli inni ludzie.
Hej, stworzyłeś ciekawy świat. Widzę tutaj inspirację Wiedźminem :)
Zaczynasz od wprowadzenia czytelnika w stworzony świat i opisujesz powstanie bractwa. Osobiście wolę być od razu rzucona w wir wydarzeń i odkrywać przedstawiony świat tak jakby „przy okazji”, razem z przygodami bohaterów. Wiem jednak, że w krótkim opowiadaniu może to być trudne. Bohaterowie są intrygujący, ale chciałabym poznać ich nieco lepiej. Może w kolejnych Twoich opowiadaniach?
Wybrałeś sobie ciekawego demona, z którym musiała zmierzyć się drużyna. Miałam jednak wrażenie, że ta walka poszła im trochę za łatwo. Może niezłym twistem byłoby, gdyby nagle w starej chacie pojawiła się druga Libera? Wiesz, coś żeby poczuć większy strach o bohaterów i wbić w fotel! :D
Co do spraw językowych, to wkradło Ci się trochę chochlików.
oraz ,używając sił,y kazali im wracać do domów – tutaj się przecinki poprzesuwały
Rycerz już bez zbroi, uzbrojony w odwagę – powtórzenie
wtrącił nie pytany mądrala Kautris – niepytany
I ogólnie przejrzyj sobie te kropki w dialogach, bo w wielu miejscach były niepotrzebne.
Jeśli wrzucisz w przyszłości kolejne opowiadanie z tej serii to na pewno wpadnę przeczytać. :) Pozdrawiam!
Dziękuję bardzo za przeczytanie i uwagi Marszawa
Tak myślałem że to wprowadzenie może nie przypaść do gustu, ale tak to sobie wymyśliłem
Nie zamierzałem jakoś mocno skupiać się na opisach bohaterów, ale może racja, że byłoby to wskazane. Jednak chyba nie będę kontynuował ich przygód, ale kto wie. To miała być tylko taka krótka historia.
Co do rozprawy z demonem. To zawodowcy, a i bez ran się nie obyło
Pozdrawiam serdecznie
Witaj
Masz dużo powtórzeń w tekście. Akcja idzie do przodu, by za chwilę się cofać.
Je sli w akapicie masz trzech bohaterów o imionach na T, a dwóch na Th, to czytelnik z pewnością się pogubi.
Źle zapisujesz dialogi, tu znajdziesz poradniki:
https://www.fantastyka.pl/loza/14
Generalnie polecam skorzystanie z bety, bo pomysł jest, ale warsztatu nie ma.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ok, dziękuję za podpowiedzi. Postaram się przejrzeć poradniki ????
No cóż, Jonaszu, przeczytałam jeszcze jedną opowieść o grupie zwalczającej potwory i demony, ale nie mogę powiedzieć, by Twoja historia w jakiś szczególny sposób różniła się od innych, opisujących podobne zdarzenia.
Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Jestem przekonana, że zainteresują Cię ten wątek: Betuj bliźniego swego jak siebie samego.
…według ludzkiej rachuby , czyli… → Zbędna spacja przed przecinkiem.
…na określony wymiar czasu. → Wystarczy: …na określony czas.
…służby, która nie była de facto dobrze płatną. → …służby, która nie była de facto dobrze płatna.
Przez wiele ciężkich lat i utraconych żyć udało się… → Przez wiele trudnych lat i utraconych żywotów udało się…
Ciężko a trudno – Słownik języka polskiego PWN
Życie – Słownik języka polskiego PWN
…narażeni na ataki niczym nieregulowanej populacji wrogich potworów i stworzeń. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy spotykano przyjazne potwory?
…i nie pozwalały nieprzyjaznym siłom szkodzić thaladorczykom. → …i nie pozwalały nieprzyjaznym siłom szkodzić Thaladorczykom.
Patrolował on północną granicę Thaladoru… → Zbędny zaimek.
Od wielu tygodni nie mieli żadnego zajęcia aż trafili dwa dni wstecz do gospody, w której to usłyszeli… → Od wielu tygodni nie mieli żadnego zajęcia, aż dwa dni temu trafili do gospody, w której usłyszeli…
…przynależała administracyjnie wioska i jej okolicę. → Literówka.
Ów obycia w poszukiwaniu najważniejszych osobistości w danym miejscu nabrali podczas swojej wspólnej pięciomiesięcznej służby… → Owego obycia w poszukiwaniu najważniejszych osobistości w danym miejscu, nabrali podczas wspólnej pięciomiesięcznej służby…
Tu znajdziesz odmianę zaimka ów: https://pl.wiktionary.org/wiki/%C3%B3w.
Zbędny zaimek.
…wykorzystywania swoich mocnych stron tak aby wzmocnić ich siłę jako drużynę. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …wykorzystywania swoich mocnych stron tak, aby wzmóc ich siłę jako drużyny.
…sylwetki wyglądające zza zasłon w okiennicach. → …sylwetki wyglądające zza okiennic.
Okiennice nie mają zasłon, albowiem same są zasłoną.
Co w niektórej mijanej stodole słychać było odgłosy zwierząt… → W stodołach nie trzyma się zwierząt. Dla zwierząt są obory, chlewy, stajnie, kurniki.
Proponuję: W niektórych mijanych obór i chlewików słychać było odgłosy zwierząt…
Wszyscy trzej mieli nieprzyjemne wyrazy twarzy i nieprzyjazne spojrzenia. → A może: Każdy miał nieprzyjemny wyraz twarzy i patrzył nieprzyjaźnie.
My tu nie potrzebujemy żadnych usług od przybłedów. → Literówka.
Starszy łypał po nich nieufnym spojrzeniem… → Starszy łypał na nich nieufnym spojrzeniem…
Gospodarz usadził ich przy rozłożystym stole z ławami po bokach. → Nie wydaje mi się, aby stół mógł być rozłożysty.
Proponuję: Gospodarz usadził ich przy dużym/ szerokim stole z ławami po bokach.
Starszy wioski nie uznał za konieczne przedstawianie gościom… → Starszy wioski nie uznał za konieczne przedstawienia gościom…
Jaropeł usiadł na przeciwko nich… → Jaropeł usiadł naprzeciwko nich…
– No więc, dokładnie to my nie wiemy jak monstrum wygląda. – Kontynuował relację chłop. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą. Winno być:
– No więc dokładnie to my nie wiemy, jak monstrum wygląda – kontynuował relację chłop.
Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.
…biada temu co te duchy niepokoić bedzie. → Literówka.
..dlaczego założono tutaj osadę? – Wyrwał się z pytaniem młody rycerz. → …dlaczego założono tutaj osadę? – wyrwał się z pytaniem młody rycerz.
Starszy wioski wskazał na jedyną wolną chatę… → Starszy wioski wskazał jedyną wolną chatę…
Wskazujemy coś, nie na coś.
Ciężko określić z czym mamy do czynienia… → Trudno określić, z czym mamy do czynienia…
…nie lubiła tego wymądrzającego tonu u towarzysza. → …nie lubiła tego przemądrzałego tonu u towarzysza.
Jej bronią były znaczne, ale nie opanowane jeszcze… → Jej bronią były znaczne, ale nieopanowane jeszcze…
Thalvik założył łuskową kamizelkę bez rękawów… → Całkiem zbędne dookreślenie – kamizelki z rękawami nie istnieją.
…z której ,mimo pobranych nauk… → Zbędna spacja przed przecinkiem, brak spacji po nim.
– Wchodzimy pomiędzy drzewa. – Zdecydował dowódca. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą.
Potwór jest na pewno szybki i zwinny… → Szybki i zwinny to synonimy, znaczą to samo.
Las sprawiał wrażenie […] nie mogli zabawić w niej zbyt wiele czasu. → Piszesz o lesie/ grądzie, który jest rodzaju męskiego, więc w ostatnim zdaniu: …nie mogli zabawić w nim zbyt wiele czasu.
– Psia krew! → – Psiakrew!
– Li… li.. bera – wyjąkał ze zgrozą Kautris. → W drugim wielokropku brakuje jednaj kropki.
Musimy zastawić pułapkę po za drzewami. → Musimy zastawić pułapkę poza drzewami.
Nie umknęło to uwadze młodej magiczce. → Nie umknęło to uwadze młodej magiczki.
– Jeśli jesteście ciekawi skąd wzięła się ów libera… → – Jeśli jesteście ciekawi skąd wzięła się owa libera…
Nie trzeba dobry człowieku. My prości ludzie. Ważne, że cholerstwo zdechło i będziemy mogli wrócić na pola i łąki. → Brak półpauzy poprzedzającej wypowiedź.
– Dzięki temu bachory nauczą się dycyplyny. → Literówka.
Nie zamierzali dłużej zabawiać w Odludzce… → Nie zamierzali dłużej zabawiać w Odlutce…
…żadne z nich nie wymaga głębszej rekonwalescencji. → …żadne z nich nie wymaga dłuższej rekonwalescencji.
– Hipoteza ta jest wielce prawdopodobna. – Wtrącił niepytany mądrala Kautris i z wszystko wiedzącą miną objaśnił. → – Hipoteza ta jest wielce prawdopodobna – wtrącił niepytany mądrala Kautris i z miną wszystkowiedzącego objaśnił:
– Niewątpliwie, takie miejsca mają duże magiczne właściwości. – Przyznał Thalvik. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy bardzo dziękuję za wskazówki/poprawki.
Następnym razem muszę na pewno skorzystać z bety.
Pozdrawiam serdecznie
Bardzo proszę, Jonaszu. Miło mi, że mogłam się przydać. :)
Jestem przekonana, że z czasem Twoje opowiadania będą coraz ciekawsze i zdecydoweanie lepiej napisane. Powodzenia!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.