- Opowiadanie: Idaho - To co myślisz niewiele znaczy

To co myślisz niewiele znaczy

Opowiadanie inspirowane przebojem zespołu Raz Dwa Trzy “ Nikt nikogo (I tak warto żyć)”

Zaczyna się wojskowo i poważnie, a kończy już nie, taka pokręcona historia, z easter-eggiem zupełnie odkrytym. O zmianach, które czasem trzeba zaakceptować. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Bardjaskier, Użytkownicy IV

Oceny

To co myślisz niewiele znaczy

– Tam nikt… nikogo… nie broni… – Płytki oddech porucznika rwał się, przerywany mokrym kaszlem.

Przyniesiono go na noszach prosto z akcji, dosłownie przed chwilą, i położono ordynarnie na podłodze. Żołnierz wykrwawiał się powoli, strużka krwi znacząca drogę od wejścia nie zdążyła jeszcze zaschnąć, a przestronna aula wypełniła się szybko niedobitkami z naszych pięciu kompanii.

Dowódcy stojący kilka metrów od dogorywającego porucznika liczyli na znacznie więcej informacji, na wytłumaczenie tej dzisiejszej masakry.

Jakiś bardzo młody medyk klęczał przy noszach i trzęsącymi się rękami kończył topornie zszywać skórę na brzuchu, aby wnętrzności nie wyślizgnęły się znów na ziemię. Nic więcej nie mógł zrobić, może poza wstrzyknięciem kolejnej dawki morfiny.

Obserwowałem to z boku, z pewnego dystansu. Młody i ambitny major Grey nachylał się nad leżącym podwładnym. Miał obłęd w oczach, czerwoną twarz z emocji, żyły nabrzmiały mu na szyi. Skrajnie zdenerwowany wciąż pytał podniesionym głosem:

– Ale dlaczego, Mike? Na litość boską! Powiedz coś jeszcze!

Grey wiedział, że jest już przegrany, wszyscy to wiedzieliśmy, w końcu to on wysłał cały oddział do szturmu bez głębszego rozeznania.

– Zostaw go, Jack. – Zniecierpliwił się w końcu stojący z boku pułkownik.

Siwowłosy Enro Marconi prawdopodobnie podjął już decyzję. Za rok o Greyu nikt nie będzie pamiętał, nawet tego, gdzie został pochowany. Głos pułkownika był szorstki, paraliżująco chłodny. Słysząc to, stojąca z tyłu grupka podoficerów straciła nagle gdzieś swój typowy wigor, młodzieńczą pewność siebie. Wbili wzrok w podłogę, zamarli w bezruchu, żeby nie zwrócić na siebie uwagi, sprowokować do kolejnej śmiertelnej nominacji. Bo to, że w obecnej sytuacji każdego można bardzo szybko zastąpić, wiedział już każdy.

Marconi spojrzał jednak na mnie. To nie było tak, że szukał mnie jakoś rozpaczliwie w tłumie, łowił w tym sztabowym kłębowisku żmij, tylko tak, po prostu. Jakby cały czas wiedział gdzie stoję, choć ani razu przedtem nie odwrócił się w tę stronę.

 Więc Marconi też jest beta, tylko z jakimiś dysfunkcjami – dotarło nagle do mnie. Może to jest moment, kiedy odkrywa się karty.

– Czas najwyższy, żeby sekcja Wertera udowodniła, że jest coś więcej warta niż grzebanie w umysłach i gadanie – oznajmił wszystkim, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Wszyscy obecni w auli odwrócili głowy w moją stronę. Zapadła głęboka cisza, a ja poczułem nagłą ulgę w ich myślach, fala skrywanej radości skumulowała się, rozjarzyła jasno zieloną barwą.

– Tak – odpowiedziałem równie głośno. – Czas najwyższy, żeby ktoś naprawił ten burdel.

Jeśli mogło być jeszcze ciszej niż kilka sekund temu, to na pewno tak się stało.

Aura Marconiego zadrgała wściekłą czerwienią, choć zmarszczki na jego twarzy nie drgnęły ani o milimetr.

– Odprawa u mnie za kwadrans – zarządził i ruszył ku wyjściu. Zaskoczył wszystkich tym brakiem reakcji, ze mną włącznie.

Wyłowiłem kilka spojrzeń pełnych szoku i zaskoczenia. Tak, panowie, pomyślałem. Tak właśnie się tworzy nową historię. Odwróciłem się z ostentacyjną pewnością siebie i wyszedłem bocznymi drzwiami.

*

Poszliśmy tam we troje. Zawsze uśmiechnięta ruda Pippi, która od lat się we mnie kochała, trzymała jak zawsze ręce w kieszeni i nawet teraz jej sprośne myśli lizały mnie różowym językiem. Zabrałem też młodego Ricka, żeby się uczył, zbierał doświadczenia.

Gdy zamknięto drzwi, adiutant pułkownika wyświetlił skan góry, która od dwóch tygodni zupełnie nieoczekiwanie stała się cmentarzem dla większości żołnierzy naszego batalionu.

– Przejdę od razu do sedna – zaczął Marconi, najwyraźniej nie miał zamiaru wracać do mojej zaczepnej odpowiedzi sprzed chwili. – Nie będę zanudzał was liczbami, ale skala strat jest gigantyczna. Dopóki nie dowiemy się co się dzieje, dlaczego nawet komando… Zresztą wiesz już o tym, prawda Kane?

 – Nic nie wiemy – odpowiedziałem szczerze, od razu. – Góra jest pełna magnetytu, nic z niej do nas nie dociera.

– Może dlatego ją wybrały, ścierwa – Pułkownik spojrzał na nas, zastanowił się. – Przeszliście pełne szkolenie bojowe, prawda?

Język Pippi zniknął nagle z mojej świadomości, tak jak i uśmiech z twarzy.

– Tylko strzelnica, panie pułkowniku – wyrecytował Rick, choć miał się nie odzywać.

– Wczoraj straciliśmy czterdziestu, dzisiaj ponad stu. Nawet elitarnej ósemki już nie ma. – Marconi odwrócił się do okna.

Wydało mi się, że zaszkliły mu się oczy i nie chciał się zdradzić, wiek potrafi płatać figle najbardziej zagorzałym sukinsynom.

– Jeśli mamy też tam wejść… – zacząłem, skracając tę dyskusję. – Jeśli mamy tam wejść, to na pewno nie sami. Wiem, że miał pan inny plan, ale po tej całej serii pomyłek proszę wreszcie zacząć słuchać żołnierzy.

Pułkownik wyprostował się nagle, wyrwany z chwilowej zadumy, ruszył z impetem zza biurka.

– Za dużo sobie pozwalasz! – wybuchnął.

– Jeśli mamy to rozwiązać – wszedłem spokojnie w szeroką bryłę hologramu, kolorowe linie poziomic i chodników starej kopalni wyświetliły się na moim czarnym mundurze – to zaczniemy w tym miejscu. – Wskazałem małe spłaszczenie tuż przy samym szczycie. – Tutaj tunel jest pięć metrów pod powierzchnią, ale samej skały jest niecały metr.

– Chcesz zrobić nowe wejście? Wysadzić je, żeby wszystkie te potwory od razu wiedziały, gdzie coś się dzieje?

– Jutro o ósmej. I oczywiście rano ma być atak, choćby pozorowany, z tego samego miejsca co dzisiaj.

Aura Marconiego znów nabrała ostrej czerwieni.

– Nie mamy już odwodów… – zaczął, ale zamilkł od razu, rozważał widać możliwe scenariusze.

Czekałem cierpliwie, aż to przetrawi.

– Przydzielę wam kogoś do pomocy – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Więc byliśmy jego ostatnią szansą, to dlatego po nas posłano. Faktem jest, że uchodziliśmy w naszej armii za nieobliczalnych i niesubordynowanych, teoretycznie mogliśmy storpedować ten jego pomysł i zostałby z niczym.

– Sierżant Missouri powinien być do naszej wyłącznej dyspozycji od zaraz – dodałem, wykorzystując chwilowe zwycięstwo . – I szef pirotechników.

– Zwiad, pirotechnicy, coś jeszcze? Kawaleria? – Nie wytrzymał, jego emocje pulsowały czerwienią jak lawa w wulkanie przed erupcją.

– Jeśli coś jeszcze będziemy potrzebować, na pewno Rick pana znajdzie – odrzekłem spokojnie. – A teraz chcielibyśmy już iść się przygotować.

Widziałem, jak zacisnął pięści, po chwili jednak tylko machnął ręką, jakby odganiał muchę znad talerza z owsianką, każąc nam się wynosić.

No i dobrze. Nie miałem ochoty na czczą gadaninę.

*

Kai Missouri był najstarszym zwiadowcą w armii, znaliśmy się od sześciu może lat. Miał już siwiznę na skroniach, zmarszczki wokół oczu. Niepozorny, niskiego wzrostu. Fachowiec. Uratowałem mu podobno życie, tak napisał przynajmniej w kilku oficjalnych raportach. Wspierałem go nieraz w rozpoznaniu, zawsze na misjach na terenie wroga.

Usiedliśmy przy brudnym stole w rogu kantyny, było już dawno po kolacji, mogliśmy spokojnie rozmawiać.

– Chcesz, żebym poszedł jutro z wami? – Zapytał zaraz po tym, jak dyżurny obsługant przyniósł nam dzbanek ze zbożową kawą.

– Nie wydaje mi się, żebyś w ciemnych tunelach miał się do czegoś przydać – powiedziałem zgodnie z prawdą. Nalałem gęstą kawę do blaszanych kubków. Zatęskniłem przez sekundę za cukrem, ale cóż, wojna. – Powiedz mi, jak to się zaczęło. Pierwszy kontakt, pierwsze starcie, kto, jak, dlaczego. Musiałeś być blisko.

– Raport oczywiście dostałeś?

– Tak. Stara zamknięta kopalnia, cenne złoża rudy tytanu, której nie wydobyto do końca bo już było za drogo i się nie spinało w tabelce, jakieś składy amunicji… – wyrecytowałem jednym tchem.

– Na początku zarządzili inwentaryzację. Wysłali dwóch młodych szeregowych, co mieli dobry wzrok i umieli liczyć, oraz Clifa, pisarza wojskowego, bo umiał czytelnie pisać. No i przewodników z mojego zwiadu, żeby pomogli im wrócić na powierzchnię.

– Jakaś dodatkowa eskorta? Uzbrojenie?

– Nie było potrzeby. Przecięli starą kłódkę, więc czego mogli się spodziewać. Tylko tych dwóch od nas miało pistolety.

– Zaraz – przerwałem, bo coś mi się przypomniało – to ten Clif co jest w izolatce? Słyszałem o nim chore historie. Nie wiedziałem że to on szedł z pierwszą grupą.

– Tak, to dziwne, że on akurat przeżył, chyba nawet nie odniósł żadnej rany. – Missouri spojrzał gdzieś nad moim ramieniem. Siedział plecami do ściany i z przyzwyczajenia wszystko obserwował. – Ta jego izolatka to właściwie cela. Przywiązali go pasami do łóżka, gdy stał się agresywny. Gada od rzeczy. Próbował podobno latać skacząc z pryczy, skrzeczał też jak ropucha… Odwaliło mu.

– A ci twoi?

– Pozabijali się tam wszyscy. Ten pisarz wybiegł na zewnątrz, chyba strzelano też i do niego. Gdy dotarliśmy, to jedynie Erkan jeszcze żył. Dziwnie mówił, jakoś nieskładnie, łkał, trudno go był zrozumieć. O ile dobrze wyłapaliśmy sens, to dostał tam jakąś nową wiadomość, od jednego z tych szeregowych, co poszedł najdalej. I że go nienawidzi, zamorduje drania jak tylko się pozbiera.

– Za co?

– No właśnie wtedy zaczął się jeszcze bardziej plątać. Zmarł chwilę później.

– To był tam jakiś kontakt z wrogiem?

– Trudno powiedzieć. Pewnie tak. Nikt nie wie jednak, jak to coś wygląda. To raczej nie jest jedna istota. Dzisiaj chcieli to znów obejść, weszli starym szybem z drugiej strony na rympał, ale było jeszcze gorzej, po prostu ginęli w wielu miejscach naraz.

– Jak zabija?

– Kane, nie ma niczego pewnego, jest chaos informacyjny. Są rany wszelkiego typu. Cięte, szarpane, postrzałowe, ugryzienia, cięcia, łamanie, duszenie… Ja mam wrażenie, że to jednak ludzie, no nie wiem, zapomniane podziemne plemię… Nie patrz tak na mnie.

– Jeśli to ludzie, Kai, to wygramy tę bitwę.

– Ja bym to zasypał i poszedł dalej.

*

Izolatki z Clifem pilnowało dwóch żołnierzy, na szczęście już ich uprzedzono, że przyjdę, więc bez zbędnej dyskusji wpuścili mnie do środka.

Clif leżał na pryczy przykryty grubą wojskową derką. Myślałem, że będzie spał, ale nie, gapił się na mnie od wejścia. Był przystojnym blondynem o wydętych wargach i grubej nasadzie nosa. Co go skłoniło, żeby zaciągnąć się do armii, nie wiem. Kilkudniowy zarost wskazywał, że nie pozwalają mu wstać z łóżka od dłuższego czasu. Zaskoczył mnie u niego całkowity brak aury.

– Patrzcie no, przypełzł pan skaner  – zachichotał, domyślając się mojej funkcji po mundurze. A może znał mnie z jakichś dokumentów.

Wysunął szybko język kilka razy, jakby był wężem i badał otoczenie.

– Chcesz się wymienić? – zapytał. Z kącika ust pociekła mu ślina.

Spróbowałem zajrzeć do jego umysłu, ale to było jak wkładanie dłoni do wrzątku. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z czymś takim.

– Co ci się tam stało? – Wziąłem do ręki zapis medyczny, wiszący na obręczy łóżka, jak w szpitalach. Niczego istotnego tam nie było, zwykłe dane, trochę niższa temperatura, reszta trzymała się w bardzo szerokich wojskowych normach zdrowia.

– Wiele rzeczy – zaśmiał się.

– Opowiedz mi. – Odwiesiłem tabliczkę. – Wiesz, że po to przyszedłem.

– Nie, nie –  zaprotestował. – Zostanę pisarzem i opiszę to wszystko.

– Przecież już jesteś pisarzem.

Zastanowił się chwilę. Oczy mu uciekły.

– No tak – przyznał po chwili. – Ale będę pisarzem, jakim dotąd nie byłem. Czy chcesz się wymienić?

– Wymienić na co? Na wiadomości?

– Zobaczysz. – Nagle wyprężył się, grymas bólu przeszył jego twarz. Trwało to kilka sekund i gdy wydawało się, że mu mija, wrzasnął na całe gardło.

Zaczął rzucać się tak mocno, że metalowe łóżko przesuwało się po podłodze. Wartownicy wpadli do środka, patrząc czy mu czegoś nie zrobiłem. Ja stałem nieruchomo, natomiast Clif wył, szarpał się na wszystkie strony.

– To potrwa teraz z godzinę – powiedział jeden z żołnierzy. – Już dzisiaj z nim nie porozmawiasz.

*

W nocy mocno padało, rano już było trochę lepiej, chociaż mgła rozlała się po całej dolinie. Kai prowadził naszą grupę ostatniej szansy leśną ścieżką. Zrobiłem małą odprawę towarzyszącym nam żołnierzom przed wymarszem, musiałem natchnąć ich nadzieją w powodzenie tej wyprawy, zwykłą wiarą, która przenika bardziej niż ten deszcz i niewidzialne macki strachu.

Szliśmy równym, szybkim tempem, w pełnym milczeniu. Zapytali mnie przedtem jaki jest plan, co właściwie wymyśliłem, czy idą na rzeź, jak żywa przynęta. I choć Pippi wyświetliła mi w głowie przekaz, że teraz nie muszę tłumaczyć szczegółów, powiedziałem im. Pokiwali głowami, nie wiem, czy zrozumieli. Przynajmniej zaakceptowali obecność naszych psów.

Gdzieś w połowie drogi usłyszeliśmy dalekie wybuchy. Zaczął się pozorowany atak, tradycyjnie od granatników.

Na szczycie schowaliśmy się za małą granią. Spece od ładunków zaczęli swoją robotę, w końcu najstarszy stopniem też się skrył za skałą, z podłączonym detonatorem w rękach. Upewnił się, że wszyscy bezpieczni i odliczał na palcach. Raz, dwa, trzy, bum – bum – bum. Obsypało nas ziemią, byliśmy na nogach dosłownie dwie sekundy później.

Najpierw wszedł Greg ze swoimi dwoma bloodhoundami na długich smyczach, za nim ja i Pippi, potem sześciu ze wsparcia. Zostawiliśmy przy wejściu Ricka, Samiego i kolejnych dwóch żołnierzy, żebyśmy mieli pewny odwrót. Kai z drugim zwiadowcą zostali na zewnątrz, zgodnie z umową. Zeszliśmy kilkadziesiąt metrów i poczekaliśmy w środku chwilę, żeby oczy się przystosowały do ciemności. Poszliśmy powoli w dół.

 

Przez dobre pół godziny skradania nic się nie działo, aż wreszcie psy coś wyczuły. Dlatego właśnie wymyśliłem, że zrobimy wejście na górze i będziemy schodzić w dół, choć to znacznie dłuższa droga. Żeby naturalny ciąg w górę niósł zapachy, i żeby stęchłe powietrze, które nas dzieli od nieznanego było naszym sprzymierzeńcem.

Greg był najlepszym treserem psów jakiego znałem, dodatkowo jego zmysł telepatii był perfekcyjnym uzupełnieniem naszego małego zespołu – grupy Wertera, jak nas nazywano w jednostce.

Zatrzymaliśmy się, zwolniliśmy oddech, czekając. Greg w końcu tylko przesłał myśl, że niebezpieczeństwa raczej nie ma, że to prawdopodobnie któryś z naszych idzie w pod górę w naszą stronę. Na jakiej podstawie to wywnioskował nie wiedziałem, może psy dawały mu znak w jakiś specjalny sposób, choć ledwo co widzieliśmy, korzystaliśmy z minimalnego oświetlenia.

Przykucnęliśmy w trójkę, żeby żołnierze z tyłu mieli czystą pozycję do strzału.

– Nie strzelajcie! – zawołał ktoś z dołu. – Mam dla was niespodziankę!

Zobaczyłem jego złotą aurę jeszcze zanim wyszedł zza zakrętu. Widziałem jak faluje i iskrzy. Pippi musiała też to widzieć bo krzyknęła w myślach: „Co to jest?”. Psy za to leżały spokojnie, choć zaciekawione przybyszem.

Greg dał więcej światła z latarki.

Obcy miał mundur plutonu numer dwa, który został wybity, o ile pamiętam, gdzieś tydzień temu. Fakt, nie wszystkich wyniesiono z chodników kopalni, mógł się zagubić w tym labiryncie. Tylko dlaczego się nie cieszył, że go uratowaliśmy?

Wstałem. Patrzył pod światło, nie mógł mnie widzieć, choć jestem pewien, że z tych chyba pięciu metrów patrzył prosto mi w oczy. Musiał też jakoś dostrzec przedtem żołnierzy celujących do niego, choć nie wiem, czy to możliwe.

– Chcę się z tobą wymienić – wyznał nieoczekiwanie.

Jego umysł był złotym niedostępnym wrzątkiem.

– Zgoda – odpowiedziałem.

Myślałem że się ucieszy albo coś w tym stylu. Rozłożył ręce na boki i powiedział:

– Wymieniam z tobą świadomość!

Zalała mnie nagle fala informacji, jak rwąca górska rzeka po silnych opadach. Zakręciło mi się w głowie, potoczyłem się do tyłu, próbowałem wydostać się z tej masy. Po kilkunastu sekundach szumu zaczęło coś krystalizować, jakieś wredne uczucie, rosnąca nienawiść. Zrozumiałem tę myśl, to było o mnie. Że jestem chuj, sukinkot i prostak, że wszyscy mnie nienawidzą. I że pewnie moja matka kurwiła się z jakimś zwierzęciem stadnym i stąd zdolność do czytania innych. Że trzeba nas wybić, nadziać na pale na placu musztrowym, że już mają plan, tylko kwestia odpowiedniego momentu, że zaczną od tej rudej…

Zatrzęsło mną z wściekłości. Później zastanawiałem się jak to możliwe, że zawsze opanowany, dałem się zalać tą ekstremalną nienawiścią, która nie dopuściła już żadnej innej myśli, i nagle stałem się kimś, kim to tej pory nie byłem.

– Daj mi swój karabin – rozkazałem szeregowemu za moimi plecami.

– Dlaczego? – zdumiał się żołnierz.

– Chcesz wiedzieć? – warknąłem zirytowany. – Pokażę ci. Wymieniam z tobą świadomość!

Zatoczył się, zamknął oczy. Korzystając z okazji wyszarpnąłem mu broń.

„Kane, nie rób tego” – usłyszałem przedzierający się z daleka głos Pippi.

Wszystko toczyło się błyskawicznie. Karabin był już odbezpieczony, oparłem kolbę o bark, pociągnąłem krótką serią. Złota aureola najpierw zmieniła się w czerwoną a potem ciemniała powoli, przez głęboki karmin aż do zupełnej czerni.

Myślałem, że to koniec, ale nagle szeregowy, któremu zabrałem broń rzucił się na mnie z tyłu. Upadliśmy na kamienie. Nie wiem, czemu nie widziałem wcześniej jego agresji. Zaczął okładać mnie pięściami po głowie, i zrozumiałem nagle, dlaczego. Znalazłem w jego rzece informacji jak bardzo mnie nienawidzi za to, że nim pogardzam, jakby był nic nieznaczącym szczurem. Choć to chyba nie ja znalazłem te odczucia, tylko one same gwałtownie wypłynęły na powierzchnię. Dotarło do mnie, że w którymś momencie rzeczywiście tak pomyślałem.

– Zostaw go Jake! – usłyszałem innych. – Co ci odwaliło?

– Jesteśmy dla nich szczurami – zabrzmiało wściekle tuż za moim uchem. – Nie wiecie? Nie wierzycie mi? Zaraz wam to udowodnię! Wymieniam z wami świadomość!

Greg się pierwszy połapał w tym wszystkim i spuścił psy. Pippi walnęła w żołnierzy falą bólu, gdy tylko zobaczyła jak ich lufy kierują się w moją stronę. Nie wiem które z nich przyłożyło mi w głowę.

Gdy się ocknąłem było zupełnie cicho. Pomyślałem, że chyba już po wszystkim, ktoś przytomnie odwrócił mnie na plecy. Otworzyłem oczy. Greg przykładał mi lufę do piersi.

– Przeszło ci? – Zapytał.

Nie mogłem odczytać jego myśli, ale to nie było jak u tych innych. Po prostu nie potrafiłem.

– Wróciłem – stęknąłem.

Poczułem, że mnie oboje badają, skanują mój stan, poziom emocji. Greg odsunął karabin, odłożył na bok. Usiedliśmy w trójkę pod ścianą.

– Ciężko się będzie z tego wytłumaczyć – stwierdziła Pippi. Wyciągnęła butelkę z wodą, podała mi pierwszemu.

Nie wiedziałem nagle co mam odpowiedzieć. Trzęsły mi się ręce.

– Wymienili się z wami? – zapytałem z nadzieją, że nie.

– Nie zdążyli – wyjaśniła krótko.

– Masz ze sobą czyścik? – W końcu wygrałem z nakrętką.

– Tak – powiedziała i sięgnęła do plecaka.

– Skasuj mi pamięć z dzisiaj. – Pociągnąłem kilka łyków, po czym przemyłem zdartą skórę na skroni.

– Czyścik wymazuje pamięć, a nie świadomość – stwierdziła przytomnie.

– Zobaczymy, przynajmniej nie będę pamiętał jak się tę świadomość wymienia.

– Co dalej? – zapytał Greg, pomagając jej założyć elektrody.

Pomyślałem, że Kai miał rację. I że trzeba słuchać fachowców.

– Wracamy.

*

Ślęczałem wieczorem nad raportem, przy tym samym stoliku co poprzedniego dnia. Kai obserwował otoczenie, może myślał, że jestem zagrożony, albo, że to ja jestem zagrożeniem. Zresztą Rick też zdaje się stał na czatach. Podałem zwiadowcy brudnopis do przeczytania, w wielu opisach musiałem się oprzeć wyłącznie na relacji Grega i Pippi.

Przeleciał oczami, pokiwał głową.

– Brakuje tylko konkluzji, że znowu rozwiązałeś problem – skwitował.

– Nie rozwiązałem, tylko odkryłem jak to działa. Ale martwi mnie, że chociaż zawalimy tę górę to i tak nie ma pewności, czy któryś z wymieniaczy nie uciekł i czy nie rozleje się ta nienawiść po świecie.

– Nie wiadomo, czy to tylko nienawiść – odparł Kai oddając kartkę.

– Więc mówisz, że może być tak, że spotykasz się z jakąś dziewczyną a ona będzie znała wszystkie twoje myśli, bo ściągnęła sobie twoją świadomość? I że to nie będzie nienawiść?

– Trzeba nauczyć się myśleć pozytywnie – zaśmiał się.

Wielu rzeczy musimy się nauczyć, pomyślałem. Przewidywać wszystkie implikacje, zanim cokolwiek się zdarzy.

– Nie znaleźliśmy źródła tego wszystkiego. – Wziąłem raport do ręki, z myślą że muszę jeszcze coś dopisać. –  Pewnie jest tam gdzieś na dnie tej pieprzonej góry, ciągle czujne i dobrze ukryte. Clif musi to wiedzieć.

– Podobno zwiał, po obiedzie, gdy schodziliśmy na dół więc się raczej nie dowiesz – wyznał Kai. – Zdaje się, że z zniknął ubikacji. Wprawdzie była na piętrze, okno dość wysoko ale dał radę. Zasymulował problemy z jelitami po dzisiejszych gołąbkach.

– Może to opisze w jakiejś książce – przypomniałem sobie. – To będzie pewnie bestseller, oryginalna historia.

– Już nie ma oryginalnych historii – stwierdził Kai ze smutkiem. – Słyszałeś coś zupełnie nowego w ostatnim czasie? Zawsze to samo, tylko wymieszane, przemielone. Pościągane pomysły, że niby nowe, ale według mnie wszystko już było. Mitologie, wojny, baśnie, ucieczki. Bardziej dowcipne albo bardziej krwawe. Popieprzone i na siłę udziwnione. Bajki o alfach, o omegach. Nawet stare piosenki ludowe wykorzystują, wyobrażasz sobie?

– Nie mają honoru, skurwysyny – podsumowałem rzeczowo.

Sięgnąłem do dzbanka, lecz nie było już kawy.

–  Może coś o gwiazdach kiedyś będzie – zamarzyłem. – Jakieś nowe ziemie, czy coś.

– Nie wierzę już w postęp – zawyrokował zwiadowca.

– To będzie wreszcie postęp, którego nikt się nie boi. A, – przypomniało mi się, że trzymam kartkę w dłoni. – Jak się nazywał ten Clif? Brakuje mi tego w raporcie.

– Clifford D. Simak, o ile dobrze pamiętam.

Wpisałem dane pisarza do protokołu.

– Skończyłem – oznajmiłem z ulgą. – Ale z tymi dziewczynami to będzie duży problem…

– E, tam – westchnął Kai. – Więcej wiary w siebie. W końcu wiesz najlepiej, że wszystko można zapomnieć. Dziewczyny się przystosują, a jeśli nawet nie, to według mnie i tak warto żyć.

Koniec

Komentarze

Cześć Idaho!

Uwagi redakcyjne:

Brakuje przecinków, a także zapis dialogów można byłoby poprawić.

 

 

– Zostaw go, Jack – zniecierpliwił się w końcu stojący z boku pułkownik.

– Zostaw go, Jack. – Zniecierpliwił się w końcu stojący z boku pułkownik.

 

Naszła mnie myśl, że zaszkliły mu się oczy

może lepiej: Wydało mi się, że zaszkliły…

 

Przecinek:

Jeśli coś jeszcze będziemy potrzebować [,] na pewno Rick pana znajdzie

 

Powiedz mi[,] jak to się zaczęło.

 

– Zaraz – przerwałem, bo coś mi się przypomniało. – To ten Clif co jest w izolatce? Słyszałem o nim chore historie. Nie wiedziałem że to on szedł z pierwszą grupą.

– Zaraz – przerwałem, bo coś mi się przypomniało – to ten Clif co jest w izolatce? Słyszałem o nim chore historie. Nie wiedziałem [,] że to on szedł z pierwszą grupą.

 

Gdy dotarliśmy [,] to jedynie Erkan jeszcze żył

 

Nikt nie wie jednak [,] jak to coś wygląda.

 

Co do konstrukcji tekstu:

Większa część opowiadania to po prostu gadanie. Rozmowa starych wiarusów. Nie twierdzę, że nie ma tu klimatu żołnierskich rozmów, bo są całkiem dobrze napisane, jednak brakuje w nim jakiegoś napięcia. Ostatnia część opowiadania ma więcej emocji i jest to bardziej wyrazista scena, w której lepiej widać, o co chodzi w całym tekście.

 

ten fragment jest kluczowy, ponieważ po raz pierwszy wprowadzasz zasadę zaglądania do umysłu:

Spróbowałem zajrzeć do jego umysłu, ale to było jak wkładanie dłoni do wrzątku. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z czymś takim.

 

Jeśli bohater spotyka się z tym pierwszy raz w życiu, to raczej nie przechodzi nad tym do porządku dziennego, ale ma jakąś gwałtowną albo wyraźną reakcję. Warto to podkreślić, żeby czytelnik zatrzymał na tym swoją uwagę.

Temat nienawiści wyskakuje pod koniec opowiadania jak diabeł z pudełka. Jeśli właśnie z tym się mierzą bohaterowie pod koniec misji, to dobrze jest dać jakąś zajawkę o tym na początku, może jakąś tajemnicę, coś, co by zaintrygowało.

 

Najbardziej podobała mi się końcówka. Puenta też fajna. Grzebanie w świadomości wykorzystane w sposób interesujący.

Pozdrawiam!

 

Witaj. :)

Widzę, że były już wspomniane usterki językowe, zatem skupiłam się na samej treści. Uważam, że bardzo ciekawie podszedłeś do wykorzystania wybranego utworu, realizując niebanalny pomysł na tekst s-f. :)

Można wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w konkursie, klik. :) 

Pecunia non olet

Chalbarczyk

Hej, dzięki za komentarz i wskazanie błędów edycyjnych.

Wystawiłem ten tekst na betalistę, żeby właśnie ktoś mi wytknął nieścisłości, ale nikt się przez kilka dni nie zainteresował (może nikt nie miał czasu, choć późniejsze teksty były wybierane), więc stwierdziłem trudno, idę na żywioł.

Jeśli chodzi o wspomniane zaglądania do umysłu – z takimi opisami to zawsze mam problem – rozpoznanie miejsca, gdzie trzeba coś wręcz “wyoślić”, bo generalnie zakładam, że czytelnik raczej nie lubi być traktowany jak kilkulatek i czasem, jak się okazuje, moje szczątkowe informacje to za mało (chodziło oczywiście o to, że bohater potrafił “zaglądać do umysłu”, w końcu miał specyficzne zdolnościach widzenia pewnych rzeczy, a tu mu się to po raz pierwszy nie udało).

Bruce

Dzięki za przeczytanie i komentarz!!

Idaho

(chodziło oczywiście o to, że bohater potrafił “zaglądać do umysłu”, w końcu miał specyficzne zdolnościach widzenia pewnych rzeczy, a tu mu się to po raz pierwszy nie udało).

Fajnie, że to wiesz, ale czytelnik wcale :)

Jeśli to normalna umiejętność w Twoim świecie, to czemu nic o niej nie wiadomo w czasie nasiadówki u żołnierzy (przez dużą część historii)? Jeśli ma ją wyjątkowo, to czemu nie prowadzisz czytelnika do odkrycia tego sekretu?

 

Bohater po raz pierwszy nie może pogrzebać w świadomości. Żeby to zaakcentować, można opisać jego emocje, np. jego zaskoczenie, niedowierzanie, ponowną próbę, pytania, jakie rodzą mu się w głowie: co się dzieje?! etc. Jakbyś dodał, co się z nim wtedy dzieje, to bohater byłby jeszcze bardziej plastyczny, np. wytrzeszczył oczy ze zdumienia lub coś takiego (to tylko luźne sugestie :)

 

Hej!

 

Hej, lubię klimaty około wojenne i ten klimat wojska oddałeś fajnie. Sama akcja chyba trochę enigmatyczna, nie do końca wiem co, jak i po co. Psionicy żołnierze i jakieś obce formy przejmujące myśli, po przez "wymianę" na pewno mają potencjał, ale chyba trochę zabrakło znaków bym go poczuł:). Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Spróbuj popoprawiać przecinki i dialogi, żeby następni czytelnicy się nie potykali :)

Bardjaskier

W tym miejscu mogę już dopowiedzieć – jest taka stara książka Clifforda Simaka “Czas jest najprostszą rzeczą”, gdzie kluczowe w akcji jest zdanie “wymieniam z tobą świadomość” – to fajne sci-fi, międzygwiezdne. Więc jeśli ktoś się nie zetknął z tą książką i nie widzi tu mojej “inspiracji” to rzeczywiście może się to wszystko wydawać dziwne, nawet ten końcowy monolog Kai od czapy…

 

Chalbarczyk – dziękuję za sugestię, popoprawiałem. Thx!

Trochę nie wiem, jak skomentować. Z jednej strony intrygujące, napisane całkiem sprawnie (choć wychwyciłam jakieś literówki czy powtórzenia – przepraszam, że ich nie wskażę, ale z telefonu ciężko…), z drugiej strony – jak dla mnie trochę za mało szczegółów, żeby się wciągnąć. Brakuje mi bardziej plastycznych opisów otoczenia, wydarzeń, bohaterów i tego co przeżywają. Podsumowując: nie czytało się źle, ale mnie szczególnie nie porwało. Mimo wszystko powodzenia i pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Hej, przeczytałam i muszę napisać, że to się dobrze czytało! Trochę zabrakło mi lepszego opisu najważniejszej akcji, ale i tak zainteresowanie tym, co dalej, zostało utrzymane. Dialogi sprawnie prowadzone, umiejętność czytania aury pomagała przedstawić emocje rozmówców, i to na plus. Na minus, na pewno pewna skrótowość opowiadania, chciałoby się, żeby było więcej, bardziej opisowo, nieco więcej napięcia, tam, gdzie trzeba. Ale generalnie, bardzo fajne opko. 

Mały drobiazg do poprawy:

 

“Choć to chyba to nie ja znalazłem te odczucia,”

 

Resztę wskazywali już inni komentujący. 

Pozdrawiam serdecznie i powodzenia! :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Prime Video: The Ambush

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Ambush, cezary_cezary – dziękuję!

NaNa – dzięki za komentarz, nie chciałem rozdmuchiwać opowiadania opisami, bo ci, co czytają na telefonach, szybko się nużą i tylko przelatują tekst pobieżnie, jeśli długi jest (podobno). Szkoda Twoich pięknych oczu na czytanie na telefonie… Pozdrawiam!!

JolkaK – dziękuję, wzajemnie!!!

 

Ogólnie powtarza się komentarz, że za szybko i skrótowo. Poprawię się przy następnym obrocie sfer niebieskich…

każdego można bardzo szybko zastąpić, wiedział już każdy.

 

Marconi spojrzał jednak na mnie. To nie było tak, że szukał mnie

 

naszego małego zespołu – grupy Wertera, jak nas nazywano w jednostce. Zatrzymaliśmy się, zwolniliśmy oddech, czekając. Greg w końcu tylko przesłał myśl, że niebezpieczeństwa raczej nie ma, że to prawdopodobnie któryś z naszych idzie w pod górę w naszą stronę.

 

Zaimkoza i powtórzenia we wczesnym stadium rozwoju, w przeciwieństwie do nienawiści uleczalne :)

 

Nie wiem które z nich przyłożyło mi w głowę.

Przecinek przed “które”

gdy tylko zobaczyła jak ich lufy kierują się w moją stronę

przynajmniej nie będę pamiętał jak się tę świadomość wymienia.

“jak” wprowadza dłuższe zdania podrzędne i w takich sytuacjach warto przed nim postawić przecinek.

 

 

Jak to za szybko? Tempo jak trzeba, usnąć się przy tym nie da, wciągnąłem się tak szybko, że przecinki i powtórzenia tropiłem dopiero przy drugim czytaniu :)

Wydaje mi się, że to jest opowiadanie typu wrzuć czytelnika do basenu i zobacz, czy potrafi pływać, czyli trzeba się samemu zorientować w otoczeniu. Nie ma przedstawiania bohaterów, są umiejętności pokazywane w walce. Ja odczytałem to jako drugą warstwę opowiadania: misja dla czytelnika, orientuj się, bo polegniesz cheeky

Zagadka rozwiązana tak połowicznie, bo źródło nie zostało ujawnione, choć gadzio-płazie zachowania Clifa są pewną wskazówką. Zakładam też, że każdy z oddziałów wdzierających się do kopalni napotykał któregoś z poprzedników i chciał go ratować, a wtedy następowało “zarażenie” nienawiścią. Sama wymiana świadomości nie wydaje się aż tak groźna, chyba że ktoś jest intrygantem. I dlaczego była to selektywnie nienawiść? Człowiek jest pełen różnych uczuć.

W skrócie: przy zakończeniu musiałem zmrużyć oczy, żeby nie widzieć możliwych dziur logicznych, ale żywe tempo całości i tak zrekompensowało niedostatki.

 

P.S. (Auto)ironia i nawiązania forumowe w końcówce pomysłowe!

Hej,

 

zgadzam się z przedmówcami, że dobry klimat, ale nie do końca zrozumiała całość. Wydaje mi się, że opko można rozszerzyć o jeszcze jakąś scenę, która by co nieco wyjaśniła. 

Miałem wrażenie, że to jakaś specyficzna hybryda “Cienkiej czerwonej linii” z “Na skraju jutra”. Nie czytało się jednak źle. 

Pozdrawiam!

marzan – dzięki za uważne przeczytanie i pozytywny (tak to odebrałem) komentarz. Dużo w nim prawdy.

beeeecki – wspomniałem delikatnie już w jednym z komentarzy wyżej o co mi chodziło. Założyłem raczej niesłusznie, że czytelnicy portalu znają powieść Clifforda Simaka “Czas jest najprostszą rzeczą”, drukowaną zresztą w Fantastyce lata temu.

Więc opowiadanie jest o tym skąd się biorą pomysły do fajnych powieści s-f – tutaj wymyśliłem, że Clifford Simak (pisarz amerykański) spotkał się kiedyś z istotą pozaziemską i zdecydował, że to świetne źródło pomysłów, i że zostanie pisarzem i to wykorzysta w powieści, ale generalnie praktycznie 99% tekstów s-f to mielenie wszystkiego co już było (włączając w to mnie, bo sam ściągnąłem pomysł wymiany świadomości). Reszta to otoczka z wplecionymi wersami piosenki (może jednak ktoś wyłapał), no i że dobrze, że nie znamy myśli innych osób (o sobie) bo to źródło nienawiści.

Pozdrawiam!

Ave, Idaho! Czas na komentarz jurorski.

 

Opowiadanie jest napisane starannie pod względem językowym. Czuć klimat wojskowych dialogów i to na pewno na plus.

 

Mam wątpliwości odnośnie wykorzystania utworu w treści opowiadania, ale możliwe, że czegoś nie dostrzegam.

 

Muszę jednak przyznać, że nie jestem wielkim fanem tekstów opartych głównie na dialogach i tutaj momentami troszkę się wynudziłem. Świat przedstawiony i cała otoczka fabularna są potraktowane dość skrótowo i widać gołym okiem, że stanowią wyłącznie tło.

 

Dzięki za udział w konkursie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć Cezary

Dzięki za szczery osąd, przyda się na przyszłość. Szkoda, że nie miałem odzewu na betaliście, po kilku dniach martwej ciszy wycofałem tekst, a gdyby ktoś zerknął i napisał mi właśnie nawet taki krótki komentarz, to bym to opowiadanie na pewno podkręcił.

Pozdrawiam!!

 

Idaho, w desperackich przypadkach można zapraszać do betowania. Ja np. na forum wpadam na chwilkę i wypadam, ale kiedy wisi imienne zaproszenie do betowania, to w miarę skromnych możliwości staram się pomóc.

Popieram pana Marzana, ja właśnie betę na konkurs, w przypływie skrajnej desperacji w okresie świątecznym znalazłem właśnie przez prywatne zaproszenia do moich poprzednich betujących. Nie zawiedli absolutnie. Osobiście, jak ktoś mnie poprosi, a mam sekundę, to postaram się choćby krótko pomóc, zapraszam na przyszłość :)

Nowa Fantastyka