- Opowiadanie: jeroh - Inwokacja neutrina

Inwokacja neutrina

Czuję się jak Harrison Bergeron przed buntem, ale jeszcze od czasu do czasu uda mi się coś sklecić.

Wiem, że odnośniki z wyjaśnieniami nie wszystkim są potrzebne i że niektórym w ogóle nie będzie się chciało pociągnąć za linki, wierzę jednak, że ktoś pociągnie. Dzięki temu moje dzieło zyskuje walor edukacyjny. Ha! :)

*) https://pl.wikipedia.org/wiki/Paradoks_Fermiego

**) https://pl.wikipedia.org/wiki/Enrico_Fermi#Główne_osiągnięcia

***) https://pl.wikipedia.org/wiki/Mikrokwazar

I jeszcze jeden link, dla hardkorowców:

https://plato.stanford.edu/entries/qm-collapse/

Dyżurni:

brak

Oceny

Inwokacja neutrina

Drogo Mleczna! Ojczyzno! Tyś jest jak zadanie:

Prawdziwie cię docenić ten tylko jest w stanie,

Kto się poddał, nim znalazł właściwe równanie.

 

Fermi, co bronisz funkcji falowej sektora

I troszczysz się o kolaps! Ty, co agresora

Z Andromedy szachujesz swoim paradoksem!*

Jak mnie cząstkę do życia powołałeś fuksem,

(Kiedy w rozpadzie beta pod Twoją opiekę**

Ofiarowany w plazmy wstąpiłem wnet rzekę

I zaraz mogłem falą spoza Słońca progu

Gnać za cykl protonowy podziękować Bogu),

Tak mnie kolapsem zwrócisz na Ojczyzny łono.

Tymczasem przenoś duszę mą nieoznaczoną

Do turkusowych mgławic, do chmur podczerwonych

Szeroko nad Ramieniem Strzelca rozwłóknionych,

Do tych stref malowanych rozmaitem jonem ‒

Zjonizowanym wapniem, tlenem i neonem,

Gdzie bursztynowy olbrzym, nowa jak śnieg biała,

Gdzie wnikliwym rentgenem mikrokwazar*** pała,

A wszystko przepasane jakby wstęgą ‒ tęczą

Gwiazd dysku; na nim z rzadka żółte karły klęczą.

Koniec

Komentarze

Kapitalny pastisz! Myślę, że Mickiewicz, gdyby jakieś zjawiska (nadprzyrodzone raczej niż kwantowe) pozwoliły mu zachować dostatecznie zorganizowaną formę świadomości, musiałby go szczerze docenić, bo też był całkiem na bieżąco z ówczesnym stanem wiedzy w dziedzinie:

I ja astronomiji słuchałem dwa lata

W Wilnie, gdzie Puzynina, mądra i bogata

Pani, oddała dochód z wioski dwiestu chłopów

Na zakupienie różnych szkieł i teleskopów

Mikrokwazar interesujący, jakoś mnie dotychczas ominęła znajomość tych obiektów (jeżeli coś kiedyś czytałem, to zdążyłem zapomnieć). Zaskoczył mnie nieco link do artykułu o kolapsie funkcji falowej – w jaki sposób nawiązuje do utworu – w sumie jednak widać, że ma to tłumaczyć dość dziwne wyrażenie, iż Fermi “powołał do życia cząstkę” (i będzie mógł ją tym kolapsem “zwrócić”).

Drobiazgi wyłowione z tekstu:

Z Andromedy szachujesz swoim paradoksem!*

Jak mnie cząstkę do życia powołałeś fuksem,

Mickiewicz używał oboczności o/ó swobodnie i rymy typu “wymownych – głownych” nie są u niego rzadkością, ale dla współczesnego ucha to może być zaskakujące. Zastanawiam się, czy użycie pisowni paradóksem poprawi, czy jeszcze pogorszy odbiór…

(Kiedy w rozpadzie beta pod Twoją opiekę**

Ofiarowany, w plazmy wstąpiłem wnet rzekę

Dość rzadki przypadek grupy imiesłowu przymiotnikowego tworzącej równoważnik zdania podrzędnego przydawkowego – wydaje mi się, że przecinek jest wymagany.

Do tych stref malowanych rozmaitym jonem

Końcówka przymiotnika nie przechodziła w “e” przy rzeczownikach rodzaju męskiego. Na końcu myślnik zamiast dywizu.

Zjonizowanym wapniem, tlenem i neonem,

Może napisałbym Odartym z elektronów wapniem czy neonem, aby uniknąć powtórzenia, ale to tylko luźna propozycja.

 

Naprawdę mi się podobało. Mam nadzieję, że będziesz częściej zaglądał, to zawsze przyjemność przeczytać coś spod Twojej klawiatury. Pozdrawiam ślimaczo i polecam do Biblioteki!

Świetne! :) Rozumiem i podzielam zachwyt Ślimaka Zagłady, klik, pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Ach, to jest wyśmienite.

Wrócę pewnie jeszcze w chwili gdy czas się mniej będzie skraplał.

 

 

Końcówka przymiotnika nie przechodziła w “e” przy rzeczownikach rodzaju męskiego. Na końcu myślnik zamiast dywizu.

 

Kurczaki, nie wiedziałem – że to aż taka skomplikowana reguła i że inaczej przymiotnik będzie się odmieniał przy zbożu a inaczej przy jonie… Ja też bym tak napisał jak @jeroh po prostu małpując z Adama:

 

Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;

Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,

Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;

 

A tu proszę, taka reguła wykwintna za tym stoi. 

Czy to, że żboże jest w sumie czymś w rodzaju pluralia tantum jak spodnie (piszę “czymś w rodzaju” bo jest i “zboże” i “zboża” a nie ma jednego “spodnia” i wielu “spodni” – ale pisząc / mówiąc “zboże” mamy zawsze na myśli pewną mnogość / zbiorowość – nie ma pojedynczego konkretu / takim konkretem byłoby ziarono / – a jon, konkretny jon może sobie gdzieś istnieć, niezbiorowo) – ma tu też jakieś znaczenie?

Dziś pewnie byśmy napisali “zbożami rozmaitymi” – czy za Mickiewicza też miało to sens i po prostu użył liczby pojedynczej w roli mnogiej?

 

Pozdrawiam @jerohu – jest naprawdę nieźle – wrócę i się zastanowię czy kliknąć.

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Ja tylko skromny ukłon składam. Zamiast głosu klikiem władam!smiley

 

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Przedni wiersz! I wyrafinowany! Tu bulgocący i fluktuujący wszechświat, a tu Bóg i dusza!

Klikam!

Fajne. :) Tak sobie przypomniałem – moja znajoma z gimnazjum na jednej akademii recytowała przeróbkę jakiegoś znanego wiersza (nie pamiętam już jakiego), która była o matematyce. No, tylko że dostosowana do możliwości gimnazjalistów. ;)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

@Ślimak

był całkiem na bieżąco z ówczesnym stanem wiedzy w dziedzinie:

I ja astronomiji słuchałem dwa lata

W Wilnie, gdzie Puzynina, mądra i bogata

Pani, oddała dochód z wioski dwiestu chłopów

Na zakupienie różnych szkieł i teleskopów

Lubił też uderzać gońcami w teleskopowych (”szkalnnych”) skrzydłach o drogi mleczne. Zgroza.

 

Zaskoczył mnie nieco link do artykułu o kolapsie funkcji falowej – w jaki sposób nawiązuje do utworu – w sumie jednak widać, że ma to tłumaczyć dość dziwne wyrażenie, iż Fermi “powołał do życia cząstkę” (i będzie mógł ją tym kolapsem “zwrócić”).

Ano tak, dlatego właśnie ten link dodałem. I trochę dla picu ;)

W ogóle mogłem sypnąć gwiazdkami hojniej, ale chciałem zachować umiar. Umieściłem je więc tylko tam, gdzie rzucają szersze światło.

Mickiewicz używał oboczności o/ó swobodnie i rymy typu “wymownych – głownych” nie są u niego rzadkością, ale dla współczesnego ucha to może być zaskakujące. Zastanawiam się, czy użycie pisowni paradóksem poprawi, czy jeszcze pogorszy odbiór…

Ciekawe spostrzeżenie, rym byłby rzeczywiście lepszy. Teraz też się zastanawiam.

Dość rzadki przypadek grupy imiesłowu przymiotnikowego tworzącej równoważnik zdania podrzędnego przydawkowego – wydaje mi się, że przecinek jest wymagany.

Jeśli wyprzecinkuję “pod Twoją opiekę ofiarowany”, żaden doktor ani doktór się nie przyczepi, to wiem. Tylko że mnie czasem przytłacza mrowie przecinków (tekst staje się jak “w środek mrowiska wrzucony motyl”). Mnie się wydaje, że reguły nie są tak apodyktyczne, gdy chodzi o imiesłów przymiotnikowy. Inna sprawa z przysłówkowym, który jest “bliżej” czasownika. A i tutaj: stosunkowo nowa reguła o przymusowym przecinkowaniu nierozwiniętych imiesłowów przysłówkowych nieraz mnie irytuje. Bywa, że “motyl błyska – mrowie go naciska – zgasł”. To znaczy tak czuję.

Może napisałbym Odartym z elektronów wapniem czy neonem, aby uniknąć powtórzenia, ale to tylko luźna propozycja.

Istotnie, może wielu czytelników odebrałoby to lepiej. Nie pozwolę jednak, by krępowały mnie tak drobne szczegóły techniczne :>

Końcówka przymiotnika nie przechodziła w “e” przy rzeczownikach rodzaju męskiego. Na końcu myślnik zamiast dywizu.

Co do dywizu to widziałem i zaraz go prowizorycznie zastąpię jakąś quasi-półpauzą, której edytor automatycznie nie skraca.

Końcówka z -em. Zmałpowałem (jak dalej pisze Jim), bo chciałem nawiązać. Ciekawe. Nie zdawałem sobie sprawy, że kiedykolwiek gdziekolwiek istniała rzeczona reguła. Niemniej sprawdziłem i okazuje się, że nie była ona wszechpanująca. Niektórzy gramatycy próbowali narzucić takie – lub podobne – ograniczenie, inni się sprzeciwiali. Może Mickiewicz był pod wpływem tych pierwszych, to warto by wiedzieć.

Linki:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dlaczego-ciekawymi-a-nie-ciekawemi;6685.html

(tu akurat głównie o liczbie mnogiej)

https://wikisource.org/wiki/Język_Polski_Rocznik_1/O_pisowni_-ym,_-em_w_narzędniku_i_miejscowniku_l._p.

(profesorowie Adam Kryński i Mikołaj Rudnicki by mnie bronili)

Naprawdę mi się podobało. Mam nadzieję, że będziesz częściej zaglądał, to zawsze przyjemność przeczytać coś spod Twojej klawiatury. Pozdrawiam ślimaczo i polecam do Biblioteki!

Dziękuję za miłe słowa, postaram się, pozdrawiam :)

 

@bruce

 

Dziękuję, Bruce :)

 

@Jim

 

Kurczaki, nie wiedziałem – że to aż taka skomplikowana reguła i że inaczej przymiotnik będzie się odmieniał przy zbożu a inaczej przy jonie… Ja też bym tak napisał jak @jeroh po prostu małpując z Adama

Właśnie, właśnie.

Dziś pewnie byśmy napisali “zbożami rozmaitymi” – czy za Mickiewicza też miało to sens i po prostu użył liczby pojedynczej w roli mnogiej?

“Już Moskal rogatki wywalał”. Sądzę, że obie formy miały sens, tak jak i mają go dziś.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Synekdocha

Pozdrawiam @jerohu – jest naprawdę nieźle – wrócę i się zastanowię czy kliknąć.

Dziękuję, pozdrawiam :)

 

@GOCHAW

@chalbarczyk

@SNDWLKR

 

Dziękuję Wam wszystkim :)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Skojarzył mi się ten wiersz z Panalemowym, tym o miłości językiem wyższej matematyki. Nie mają ze sobą praktycznie nic wspólnego poza samym pomysłem wykorzystania w poezji czegoś bardzo od niej odległego, a jednak jakoś mi się połączyły…

Baaardzo dobre.

Pozdrawiam

Wiersz oczywiście kojarzę :) Dziękuję, Adamie.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jakie ciekawe kwestie językoznawcze tu się wywiązują!

“Już Moskal rogatki wywalał”. Sądzę, że obie formy miały sens, tak jak i mają go dziś.

Tak, i mnie się tak wydaje. Rzuciłem zresztą okiem na Pana Tadeusza (https://pl.wikisource.org/wiki/Pan_Tadeusz_(wyd._1834)/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87), są obydwa warianty użycia wyrazu “zboże”, liczba pojedyncza przeważa nad mnogą w stosunku 14:6.

Niektórzy gramatycy próbowali narzucić takie – lub podobne – ograniczenie, inni się sprzeciwiali. Może Mickiewicz był pod wpływem tych pierwszych, to warto by wiedzieć.

Linki:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dlaczego-ciekawymi-a-nie-ciekawemi;6685.html

(tu akurat głównie o liczbie mnogiej)

https://wikisource.org/wiki/J%C4%99zyk_Polski_Rocznik_1/O_pisowni_-ym,_-em_w_narz%C4%99dniku_i_miejscowniku_l._p.

(profesorowie Adam Kryński i Mikołaj Rudnicki by mnie bronili)

Dziękuję, linki bardzo interesujące, zwłaszcza ten drugi. Bardzo wątpię, by Mickiewicz był pod istotnym wpływem takiego Kopczyńskiego. Przypuszczam raczej, że postrzegał e – é – y jako swoiste kontinuum (podobnie jak o – ó lub nawet bardziej), do tego prawdopodobnie był dyslektykiem, więc w ogóle zapisywał jak popadło. W Panu Tadeuszu (mówię cały czas o pierwszym wydaniu) dominuje wzorzec “z pięknym chłopcem – z piękném dziewczęciem – z pięknemi chłopcami – z pięknemi dziewczętami”, ale jest i takie kuriozum:

Nagle króliki znikły w ziemi, a gromady

Wróblów na dach uciekły przed gośćmi nowymi

Którzy szli do folwarku krokami prędkiemi.

Czyli gdyby omawiane wersy mogły pochodzić z oryginału, pisownia “rozmaitym” miałaby większe szanse, ale sąsiedztwo “rozmaitem” i “zjonizowanym” (obydwa przy rodzaju męskim) też nie byłoby niemożliwe. Zresztą to najpewniej nie odzwierciedla świadomości gramatycznej Mickiewicza, tylko tych nieszczęśników, którzy mu robili korektę. A o oryginalnej interpunkcji to i wspominać nie warto, ona wtedy jeszcze była bardziej retoryczna niż składniowa.

Jeśli wyprzecinkuję “pod Twoją opiekę ofiarowany”, żaden doktor ani doktór się nie przyczepi, to wiem. Tylko że mnie czasem przytłacza mrowie przecinków (tekst staje się jak “w środek mrowiska wrzucony motyl”). Mnie się wydaje, że reguły nie są tak apodyktyczne, gdy chodzi o imiesłów przymiotnikowy. Inna sprawa z przysłówkowym, który jest “bliżej” czasownika. A i tutaj: stosunkowo nowa reguła o przymusowym przecinkowaniu nierozwiniętych imiesłowów przysłówkowych nieraz mnie irytuje. Bywa, że “motyl błyska – mrowie go naciska – zgasł”. To znaczy tak czuję.

Może zacznę od tego, że “reguła o przymusowym przecinkowaniu nierozwiniętych imiesłowów przysłówkowych” irytuje mnie również, zwłaszcza wtedy, gdy związek jest istotowy, nietrywialnie modyfikuje znaczenie czasownika. Nie bardzo sobie wyobrażam, żebym miał obustronnie wydzielić “stojąc” w zdaniu Lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.

Swoboda dla imiesłowów przymiotnikowych jest niewątpliwie większa. Wydaje mi się po prostu, że tutaj mamy szczególny przypadek, gdy imiesłów nie jest właściwie przydawką, lecz równoważnikiem orzecznika z łącznikiem domyślnym, zostawszy ofiarowany (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/przecinek-a-imieslowy-przymiotnikowe;10407.html). A na pewno nie postuluję przecinka przed “pod Twoją opiekę”, bo “w rozpadzie beta” to zwykły okolicznik łączący się ściśle z tą grupą imiesłowu.

Niemniej w poezji dowolność przestankowania jest zawsze zwiększona i jeżeli nie czujesz potrzeby umieszczenia tego przecinka, właściwie nie ma powodu nalegać.

 

Dziękuję za zaangażowanie i zajmującą odpowiedź!

Na przecinkach się nie znam zupełnie – a co i jakim jest imiesłowem już zdążyłem dawno zapomnieć (podobnie jak zapomniałem o synekdochach, które przecież… sam stosuję – dzięki za przypomnienie) – więc się w ten uczony dyskurs wtrącał nie będę bo bym tylko obnażył bardziej moją kompletną w tej mierze ignorancję. Powiedzieć mogę jedynie, że dla mnie przecinkowanie w języku polskim jest jakąś magią, magią która zasługuje na ujęcie w jakimś opowiadaniu fantasy, gdzie jak dwaj rewolwerowcy, dwaj magowie na środku ulicy będą sobie grozić, że za chwilę obrzucą się przecinkami.

 

Widzicie to przekreślenie przy “zbożem” ?

:)

 

Idę poklikać bo po ponownej lekturze wiersz się zrobił jeszcze lepszy, więc na klika zasługuje.

A tu wracał jeszcze będę (przynajmniej czytelniczo) – bo od Was tu się wielu ciekawych rzeczy można nauczyć.

 

Pozdrawiam serdecznie,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

jeżeli nie czujesz potrzeby umieszczenia tego przecinka, właściwie nie ma powodu nalegać.

Uff. Również dziękuję za linki i dyskusję. Ten z Poradni przydatny i z piękną puentą, a pierwsze wydanie PT też chętnie sobie poprzeglądam.

Widzicie to przekreślenie przy “zbożem”?

Tylko co tam jest przekreślone? o_0 Domyślam się, ale… W każdym razie dzięki, Jimie.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

pierwsze wydanie PT też chętnie sobie poprzeglądam. (…) Tylko co tam jest przekreślone? o_0 Domyślam się, ale…

Prawie na pewno “kwieciem”, ale… Wpis Jima mnie natchnął, żeby sprawdzić, czy przecież nie ma w Internecie reprodukcji autografu PT – i oczywiście jest: https://www.dbc.wroc.pl/dlibra/publication/15701/edition/13837/content. Właściwa treść zaczyna się od strony 44 (sic!). Pełna lektura byłaby nader mozolna ze względów, powiedzmy, kaligraficznych, ale wrażenie niesamowite; przypuszczam, że parędziesiąt lat temu uznano by to za bardziej nieprawdopodobny postęp niż podróże międzygwiezdne.

EDYCJA: rzecz jasna chodziło mi o to, że nie samego Pana Tadeusza uznano by za postęp, tylko ogólną łatwość dostępu do wiedzy i dóbr kultury.

 

Co do przecinków, pracujemy pomału z Tarniną i Ananke nad drugą częścią fantastycznego poradnika interpunkcyjnego (dla średnio zaawansowanych, po opublikowanej już przez Tarninę Interpunkcji dla początkujących). Pomyślałem, że ma to szanse Cię zaciekawić.

Wiersz świetny, taki mickiewiczowsko-lemowy. Podzielam wszystkie zachwyty komentujących przede mną. Wywiązała się ciekawa dyskusja na temat przecinków i odmian. 

Edit. Usunąłem fragment komentarza, bo sam się zastanowiłem nad pytaniami, które w nim zadałem i trochę sobie wyjaśniłem. 

 

Wiersz świetny, taki mickiewiczowsko-lemowy

 

Masz rację. W punkt. Będę tutaj wracał jeszcze wielokrotnie bo zarówno Stanisława jak i Adama bardzo lubię.

 

EDYCJA: rzecz jasna chodziło mi o to, że nie samego Pana Tadeusza uznano by za postęp, tylko ogólną łatwość dostępu do wiedzy i dóbr kultury.

 

Tak, myślę, że to przerosło wszelkie oczekiwania. Co do podróży międzygwiezdnych – to nie dziwię się temu niegdysiejszemu optymizmowi – teoretycznie możliwości techniczne – mamy już od pewnego czasu – można by wskrzesić projekt Orion innego naszego słynnego Stanisława – Stanisława Ulama – i opracować silnik zdolny nadać pojazdowi międzygwiezdnemu prędkość około 0,1 c, co pozwoliłoby po rozwiązaniu wielu innych problemów technicznych – dobrnąć do Proximy Centauri w czasie trwania pojedynczego życia ludzkiego (uwzględniając rozpędzanie i hamowanie w jakieś 50 lat).

Z tym że… taka podróż ze współczesną technologią przypominałaby bardzo przeprawianie się na prymitywnym katamaranie przez Atlantyk – niby się da, ale prawdopodobieństwo katastrofy jest olbrzymie. Więc o ile jakiś nagły kataklizm nie zagrozi całemu Układowi Słonecznemu (a trudno sobie nawet taki kataklizm wyobrazić, już pomijając, że nie mam pojęcia jaką miałby mieć naturę, to jeśli byłby to kataklizm naturalny – to jakiż mógłby być, by zagroził nam, a nie zagroził Proximie) – nikt takiego ryzyka nie podejmie, tym bardziej, że w celu zrealizowania tak gigantycznego przedsięwzięcia musielibyśmy intensywnie pracować przynajmniej przez dwa pokolenia.

Dlatego myślę, że jeśli w ogóle podróże międzygwiezdne istot rozumnych są możliwe (nikt tego dotąd nie udowodnił, a jednym z rozwiązań paradoksu Fermiego jest to, że nie są) – nie nastąpi to wcześniej niż za jakieś czterysta-pięćset lat – o ile dokonamy wielu skoków technologicznych i wcześniej skonstruujemy przyjazną nadludzką boską superinteligencję, jeśli jednak tego nie zrobimy i będziemy się rozwijać bardziej liniowo – to pewnie pierwsza podróż międzygwiezdna o ile się odbędzie – to za tysiące lat od dziś – bo różnica technologiczna między tym, co musielibyśmy opanować, a tym co dziś mamy, jest mniej więcej taka, jak między nami a starożytną Grecją.

Na razie nawet spacerek na naszym własnych podwórku, zaledwie na Marsa wydaje się dużym wyzwaniem i ta wyprawa ciągle jest odkładana – używając mojego porównania z katamaranem, to tak, jakbyśmy jeszcze nie nauczyli jak przepłynąć łódką na Wyspę Wolin, a marzyłaby się nam wyprawa przez Atlantyk.

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Były projekty wysłania do Proximy Centauri samych maleńkich sond z wykorzystaniem żagli słonecznych. Osiągnięte prędkości pozwoliłyby na dotarcie tam w ciągu dwudziestu lat.

 

A swoją drogą, co takie neutrino obchodzi paradoks Fermiego?

Masz na myśli na przykład Projekt Breakthrough Starshot?

Pomijając już to, że taka sonda by musiała być naprawdę bardzo maleńka (w sensie: kilka gramów) – i że musielibyśmy mieć na orbicie okołosłonecznej flotyllę potężnych laserów, które by ten żagiel napędzały (samo Słońce nie wystarczy) – to wszystkie tego typu “rozwiązania” napotykają na pewną podstawową trudność, która wydaje się je dyskwalifikować.

Próżnia międzygwiezdna jest prawie pusta. Sęk w tym, że “prawie” – i przy prędkości rzędu 20-30% c, jak chcą w tych projektach – uderzenia cząsteczek gazu międzygwiezdnego będą stawiać istotny opór statkowi międzygwiezdnemu tym większy im większa będzie jego powierzchnia, a wszelkie większe drobiny mogą wywołać katastrofę (nie mówię już o zderzeniu z czymś większym – to jest bardzo mało prawdopodobne, ale gdyby się zdarzyło przy takich prędkościach zderzenie z czymś wielkości ziarenka piasku, statek by wyparował).

Zabezpieczenie przed tymi drobinami gazu i pyłu wymagałoby albo:

– jakiegoś pancerza (niemożliwe, bo podniosłoby ciężar statku i cała idea lekkiego żagla kosmicznego by legła w gruzach)

– systemu niszczenia zagrożeń… do którego najpewniej – użylibyśmy laserów – które jeśli by były zamontowane na samym statku to by pchały pojazd w przeciwnym kierunku, swoje by ważyły i potrzebowałyby jakiegoś paliwa (zabieranie paliwa ze sobą znów nie ma sensu bo podniesie masę – więc jedyny sposób to dostarczyć je z Układu Słonecznego tymi laserami – więc może tylko jakiś system soczewek?) sensowniej byłoby chyba, by osobne lasery z Układu Słonecznego odparowałyby wszystko co znajdzie się na drodze PRZED statkiem – ale nawet samo obliczanie dokładnego położenia statku i sfery zagrożenia mogłoby być problematyczne, a koszt energetyczny zwiększyłby się pewnie z tysiąckrotnie

Tak czy siak, najpierw musielibyśmy zgromadzić na orbicie okołosłonecznej olbrzymią flotę co najmniej gigawatowych laserów – a kto mając taką flotę nie zechce jej użyć przeciw swym wrogom na Ziemi?

Ani Putin, ani Trump ani Xi Jinping nie mieliby takich oporów. Więc pewnie, przed erą podróży międzygwiezdnych byśmy się doczekali prawdziwych gwiezdnych wojen – nie w sensie blefu Reagana (już w tej chwili Chińczycy robią ćwiczenia wspólnego ataku wielu satelitów na wrogie satelity, a Amerykanie budują kosmiczny lotniskowiec dla własnych satelitów bojowych).

Moje 500 lat do podróży międzygwiezdnych może być skrajnym optymizmem :)

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Masz na myśli na przykład Projekt Breakthrough Starshot?

Tak.

Oczywiście istnieją ograniczenia. Wymieniłeś część. I gdyby dało się je łatwo pokonać, to już prace nad tym były by mocno zaawansowane. Chodziło mi bardziej o to, że nie trzeba wysyłać ludzi, by zacząć fizycznie badać nasze sąsiedztwo. Ale zgadzam się również, że ten obszar, do którego jesteśmy w stanie dotrzeć swoimi mackami w realnie dającej się przewidzieć przyszłości, a może i w ogóle, znajduje się w promieniu co najwyżej kilku lat świetlnych.

AP – dziękuję za komentarz :)

Pełna lektura byłaby nader mozolna ze względów, powiedzmy, kaligraficznych, ale wrażenie niesamowite

Rzeczywiście, Ślimaku.

przypuszczam, że parędziesiąt lat temu uznano by to za bardziej nieprawdopodobny postęp niż podróże międzygwiezdne

Traktuję to jako hiperbolę, to znaczy – ja bym nie uznał, ale prawda, że życie nas zaskakuje.

Co do przecinków, pracujemy pomału z Tarniną i Ananke nad drugą częścią fantastycznego poradnika interpunkcyjnego (dla średnio zaawansowanych, po opublikowanej już przez Tarninę Interpunkcji dla początkujących). Pomyślałem, że ma to szanse Cię zaciekawić.

To zaproszenie do projektu? Wierzę, że udział w nim Waszego Wybitnego Trio wystarczy, by ów fantastyczny poradnik był fantastyczny ;) Twoje komentarze w podlinkowanym wątku upewniają mnie, że ja już nie jestem w projekcie potrzebny. Ale będę oberwował!

 

 

Co do podróży międzygwiezdnych –

AP, Jimie – widzę, że Ślimak otworzył małą puszkę Pandory ;) Niezła dygresja.

Więc pewnie, przed erą podróży międzygwiezdnych byśmy się doczekali prawdziwych gwiezdnych wojen

Dostrzegam potencjał na cały cykl SF :)

 

Były jeszcze wiechecie Forwarda-Landisa (Starwisp).

Rozwiązanie eleganckie – wielofunkcyjne siateczki nanorurek jako żagle, komputery i instumentaria w jednym, a antena tańsza niż wspomniana flotylla laserów. Jednak problemów technicznych nawet więcej niż w przypadku Starshota czy Starlighta.

 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Wyprawy bezzałogowe to jednak zupełnie inna para kaloszy – lądownik Viking 1 wylądował na Złotej Równinie Marsa już 20 lipca 1976 a lądownik Viking 2 – 3 września 1976 – 49 lat temu. Na człowieka na Marsie jeszcze poczekamy i pewnie niektórzy (jak ja) tego już nie doczekają.

 

Oczywiście wysłanie do Proximy jakiejś kompaktowej Sztucznej Inteligencji będzie o wiele bardziej sensowne niż wysyłanie tam ludzi – SI będzie bardziej elastyczne niż ludzie, bardziej racjonalne, o wiele bardziej trafne, a przede wszystkim – o wiele szybsze (no i człowieka jak na razie trudno skompaktować do paru gramów, SI – czemu nie).

SI już teraz podejmuje trafniejsze niż my decyzje (podawałem nie raz przykład sprzed około dziesięciu lat, gdy pracowałem dla jednej amerykańskiej firmy finansowej i za każdym razem, gdy ludzie zmieniali decyzję sztucznej inteligencji, firma ta ponosiła spore straty – po kolejnej wtopie na pół miliona dolarów przyjęto zasadę, że podważyć decyzję sztucznej inteligencji nie może pojedyncza para ludzi czyli tzw. underwriter i supervizor, ale musi to zatwierdzić jeszcze trzeci – underwriting coordinator – i przez jakieś pół roku nie podważano decyzji SI wcale, dopiero po pół roku nastąpiła sytuacja gdy wszyscy trzej ludzie w tym szeregu się zgodzili… efekt? Dwa miliony dolarów straty) – i nawet jeśli zostanie kiedyś wysłana załogowa wyprawa międzygwiezdna, to ludzka załoga najprawdopodobniej będzie dekoracją i dla jej własnego dobra zabronione będzie jej podejmowanie jakichkolwiek decyzji, poza nazewniczymi (o, nazwijmy tę górę Pryszcz, a tę równinę Tacajewo).

Bo w sumie naturalna ludzka głupota jest jeszcze jednym aspektem, którego nie bierzemy pod uwagę w przypadku podróży (nie tylko międzygwiezdnych) – a już sama zasada ogarniczonego zaufania na drodze powinna nam to podpowiedzieć.

 

W XVII wieku Szwedzi zbudowali olbrzymi, największy galeon, który miał być świadectwem potęgi Szwedzkiego króla i dlatego nazwano go „Vasa” (tak, ta do zupy). Wśród zdobień, w pobliżu latryn umieszczono skulonych pod ławami Polaków, zgodnie z polską tradycją odszczekujących swoje kłamliwe słowa względem Najjaśniejszego Króla Szwecji…

10 sierpnia 1628 szlachetny kapitan Söfring Hansson wszedł na pokład tego cuda techniki i wyruszył z nim w dziewiczy rejs. Tłumy ludzi wiwatowały widząc tryumf szwedzkiej myśli technicznej i potęgę najwspanialszego z królów.

“Vasa” nigdy nie opuściła portu – zatonęła w jego obrębie przepływając mniej niż milę i zabierając ze sobą w głębiny pięćdziesięciu marynarzy (w połowie XX wieku wydobyto okręt i przekształcono w muzeum).

Czemu ten wspaniały okręt zatonął?

Przez wady konstrukcyjne. Jedną z nich było stosowanie różnych jednostek miary.

Część ekipy stosowała stopę amsterdamską, a część, stopę szwedzką, które różniły się o ponad 1,5 cm. Wynikła z tego asymetria sprawiła, że okręt przechylił się, nabrał wody przez otwarte furty działowe, co spowodowało jeszcze mocniejszą asymetrię mas i przewrócenie okrętu.

 

Mars Climate Orbiter w 1999 roku rozbił się na powierzchni Marsa, ponieważ NASA używała systemu metrycznego, a Lockheed imperialnego.

 

Widząc, że świat zmierza w kierunku Idiokracji, pierwsza wyprawa międzygwiezdna może się zakończyć również podobną kompromitacją :)

 

 

@Ślimak Zagłady

Co do przecinków, pracujemy pomału z Tarniną i Ananke nad drugą częścią fantastycznego poradnika interpunkcyjnego

A ja myślałem, że to takie trolololo jak moje najgorsze opko prima aprilisowe. A tu rzeczywiście poradnik. Nie wiem, czy jestem rozczarowany czy zadowolony.

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Ten wiersz mi się spodobał. Nie czuję, nie wyrażam więc opinii o białych. W dodatku komentarze są fascynujące. Przyznaję, że skusił mnie tytuł. Nie żałuję i jestem zadowolony. Brawo, Autorze!

Dziękuję, Koalo :)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Traktuję to jako hiperbolę, to znaczy – ja bym nie uznał, ale prawda, że życie nas zaskakuje.

Właśnie nie jestem pewien, na ile to hiperbola. To znaczy – gdyby zapytać kogoś około roku 1970, co jest bardziej prawdopodobne: czy do 2025 wyślemy misję załogową w stronę Proximy, czy każdy z nas będzie miał dostęp do większości artykułów naukowych i literatury pięknej, wliczając wierne reprodukcje najcenniejszych rękopisów, w zasięgu kilku ruchów ręką? Wyobrażam sobie, że być może większość naukowców (nie populacji ogólnej) odpowiedziałaby po namyśle, że to drugie, ale sami z siebie brali to pod uwagę nieliczni wizjonerzy, a to pierwsze było w głównym nurcie zainteresowań.

Niemniej przyznaję, że z mojej strony to spekulacja oparta na wątłych podstawach. Rzetelnie mógłby odpowiedzieć na to pytanie ktoś, kto żył w tamtych czasach i był już świadomym uczestnikiem kultury naukowej.

To zaproszenie do projektu? Wierzę, że udział w nim Waszego Wybitnego Trio wystarczy, by ów fantastyczny poradnik był fantastyczny ;) Twoje komentarze w podlinkowanym wątku upewniają mnie, że ja już nie jestem w projekcie potrzebny. Ale będę obserwował!

Bardzo dziękuję za zaufanie! Sam z siebie, bez zgody Współautorek, nie mógłbym Cię zapraszać do projektu. Chciałem raczej dać znać, że kiedy już opublikujemy tekst, na pewno docenię Twoją opinię i uwagi (o ile postanowisz się nimi podzielić).

SI już teraz podejmuje trafniejsze niż my decyzje (…) – i nawet jeśli zostanie kiedyś wysłana załogowa wyprawa międzygwiezdna, to ludzka załoga najprawdopodobniej będzie dekoracją i dla jej własnego dobra zabronione będzie jej podejmowanie jakichkolwiek decyzji

Nie zamierzam podważać Twoich słów, znasz się na SI nieporównanie lepiej ode mnie. Rozumiem tylko, że mówiąc o “trafniejszych niż nasze decyzjach”, masz na myśli wyspecjalizowane uczenie maszynowe do wąskich zastosowań, a nie te czatboty, które sugerują na przykład, że gołąbki przestaną się rozpadać w garnku, kiedy dodać do nich nieco Kropelki. Tymczasem podczas takiej podróży wypadłoby rozwiązywać nieprzewidywalne problemy interdyscyplinarne w zupełnie nowym środowisku. Czyli Twoja wypowiedź to chyba bardziej wyraz wiary (oczywiście zasadnej), że w przewidywalnej przyszłości sztuczna inteligencja będzie rozwijać się szybciej niż astronautyka?

A ja myślałem, że to takie trolololo jak moje najgorsze opko prima aprilisowe. A tu rzeczywiście poradnik. Nie wiem, czy jestem rozczarowany czy zadowolony.

Nie robiliśmy z tego szczególnej tajemnicy, pomysł powstał w rozmowie pod Interpunkcją dla początkujących. Pozostaje mi dołożyć starań, by po publikacji Twoje wątpliwości zostały rozwiane w tym korzystnym kierunku.

Wspaniały wiersz. Sensowny, porządnie rymowany, ma niewątpliwe walory edukacyjne… Do tego mam sentyment do rozmaitych przeróbek. Im słynniejszy oryginał, tym lepiej smakuje dobrze zmieniona wersja.

I – last but not least – utwór nie jest o miłości.

Klikałabym oburącz, gdyby była taka potrzeba.

Babska logika rządzi!

Finkla chwali poezję, koniec świata. Nawet jeśli ogólnie pod Twój gust, spodziewałem się choć jednego gorzkiego słowa, tak dla równowagi. A tu – rozczarowanie ;)

Klikałabym oburącz

Jak wąż boa. Biorąc pod uwagę kontekst, musiałem to napisać.

 

Dziękuję :)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

To ja też polecę klasykiem o Hreczesze:

 

– Jak miał na imię wojski?

– Natenczas.

 

@Ślimak Zagłady

Tak, raczej LLMom nie powierzyłbym prowadzenia jakiegokolwiek pojazdu :)

 

Przypomniało mi się takie opowiadanie, które napisałem trzydzieści kilka lat temu… wspomnę o nim dokładniej pod koniec tego komentarza.

 

Czyli Twoja wypowiedź to chyba bardziej wyraz wiary (oczywiście zasadnej), że w przewidywalnej przyszłości sztuczna inteligencja będzie rozwijać się szybciej niż astronautyka?

 

Moja wypowiedź to owszem wyraz pewnej wiary, ale raczej wiary w to, że by wynaleźć samochód trzeba wynaleźć wpierw koło.

Ściślej: by przeprowadzić załogową misję w obcym i wrogim środowisku (bo środowisko międzygwiezdne samo z siebie jest człowiekowi obce i wrogie, a staje się szalenie wrogie przy poruszaniu się wewnątrz relatywistycznego pocisku) do tego trwającą kilkadziesiąt lat – należy stworzyć system, który będzie dbał o wewnętrzną biosferę (nie tylko uprawy i hodowle, ale też np. obiegi wszelkich pierwiastków itp.), reagował na różnorakie wewnętrzne i zewnętrzne zagrożenia – promieniowanie, kolizje z obiektami, awarie wewnątrz pojazdu, złe wieści z Ziemi, niespodziewane wewnętrzne zdarzenia w stylu podtopienia (statek musiałby z sobą transportować sporo wody dla różnych celów, część z niej by krążyła w obiegu zamkniętym, a część pewnie by była z tego obiegu wyłączona w rezerwuarach, więc na statku międzygwiezdnym można by utonąć), choroby, ciąże, narodziny, wypadki, śmierci załogantów, zakłócenia w systemie dowodzenia, bunty załogi, stres, poczucie osamotnienia, indywidualne i zbiorowe samobójstwa, sabotaż misji itp.

Oczywiście załogę by wcześniej odpowiednio wyselekcjonowano i przeszkolono, składałaby się ona ze specjalistów z wielu dziedzin, z pewnością byli by w niej świetni lekarze, psychiatrzy, psychoterapeuci, czy nawet socjologowie, a pewnie też kapłani jakichś religii, byliby z pewnością też biologowie, dietetycy, botanicy, weterynarze czy zootechnicy – ale pewnie pierwszeństwo jednak dawano by fizykom, chemikom, informatykom, astronomom czy specjalistom od analizy danych… z tym że, co byśmy nie robili, nie damy na statku miejsca dla wszystkich możliwych specjalności, jakie mogłyby się przydać we wszystkich możliwych okolicznościach.

W wyprawie Kolumba do Ameryki, na trzech statkach było w przybliżeniu 90 osób, popuśćmy jednak wodze wyobraźni i załóżmy, że w pierwszej wyprawie międzygwiezdnej wzięłoby ich z dziesięć razy więcej i każda z tych osób by była wybitnym specjalistą w trzech dziedzinach nauki – to mamy teoretyczne obłożenie mniej niż trzech tysięcy dziedzin – nie wygląda to może źle jeśli się weźmie pod uwagę, że teraz UNESCO wyróżnia około trzystu głównych dziedzin nauki, ale jednak “dziedzina nauki” to dość szerokie pojęcie – fizyk materii skondensowanej o specjalizacji fizyki ciała stałego niekoniecznie znał będzie się będzie na fizyce nanostruktur, mimo że to też subdyscyplina fizyki materii skondensowanej. A wraz z rozwojem nauki specjalizacji będzie przybywać a nie ubywać, więc załoganci nie będą w stanie objąć umysłami całej niezbędnej wiedzy by jak to określiłeś:

 

“rozwiązywać nieprzewidywalne problemy interdyscyplinarne w zupełnie nowym środowisku”

 

poza tym dochodzi problem tego interdyscypilnarnego skomunikowania się – bo specjaliści różnych dziedzin muszą się porozumieć, a poza tym – muszą przede wszystkim się… zauważyć – to znaczy zauważyć, że dla danego problemu, ewentualnie odpowiednio przeformułowanego wnieść coś ciekawego mógłby specjalista innej dziedziny.

 

Dobrze znanym przykładem tego, że czasem warto sięgnąć do dość odległych dziedzin jest historia odkrycia na czym polega mechanizm przeciwprądowy nerki… 

Werner Kuhn był specjalistą inżynierii chemicznej – w skrócie – inżynierem chemikiem. Jako taki był zawsze bardzo bliski praktyki, zajmował się głównie polimerami – kiedy Kuhn przedstawił swój model idealnego łańcucha polimerowego (tzw. segmenty Kuhna), podobno ktoś z jego zespołu żartobliwie powiedział, że „Kuhn po prostu posiekał makaron spaghetti na równe kawałki i nazwał to teorią.” Kuhn się zaśmiał i odpowiedział: „Tak właśnie wygląda większość fizyki – tyle że nikt się do tego nie przyznaje.”

Ale poza polimerami Kuhn się zajmował wieloma innymi rzeczami.

Rozpowszechniona w środowisku medycznym anegdota głosi, że zdarzyło się też tak, iż pewnego razu Kuhn z innym inżynierem rozmawiał o wymiennikach ciepła używanych w przemyśle, a następnego dnia prowadził wykłady z chemii. W czasie tych wykładów jeden z jego studentów (jeśli mnie pamięć nie myli był to Bartholomew Hargitay), który uczęszczał też na wykłady z biologii, zadał Kuhnowi pytanie, jak myśli dlaczego nefron właściwie tak dziwnie wygląda (ściślej jest U-kształtny, tworzy tak zwaną pętle Henlego).

Kuhn popatrzył na naszkicowany przez Hargitaya schemat nefronu, podumał przez chwilę, przypomniał sobie rozmowę o wymiennikach ciepła… przeniósł to na grunt chemii – że zamiast ciepła można przecież wymieniać inne rzeczy jak masa czy stężenie molowe – i zrozumiał, że chodzi o system wymiany przeciwprądowej. W dużym uproszczeniu – wymiennik przeciwprądowy to urządzenie, w którym dwa płyny przepływają obok siebie w przeciwnych kierunkach, co pozwala na wydajniejszy transfer ciepła (lub czegoś innego). Pętla Henlego tworzy układ dwóch ramion – zstępującego i wstępującego – z których zstępujące jest przepuszczalne dla wody, ale nie dla jonów a wstępujące jest przepuszczalne dla jonów, ale nie dla wody – dzięki czemu jony przekazywane są pomiędzy ramionami i mocz się sukcesywnie zagęszcza.

Po dokładniejszy opis można zajrzeć do dowolnego podręcznika fizjologii, książki do biologii czy choćby do wikipedii => https://pl.wikipedia.org/wiki/P%C4%99tla_nefronu

 

Ta mała(sic!) dygresja w dygresji służyła pokazaniu, jak wiele rzeczy musi się zdarzyć, byśmy skorzystali z wiedzy, którą już – jako ludzkość – mamy. Kuhn musiał najpierw porozmawiać o wymiennikach ciepła, Hargitay musiał być na wykładzie o budowie nerki, a następnie przyjść na wykład Kuhna (a nie odwrotnie) i spytać go co sądzi itp.

 

Już chyba widać, do czego zmierzam – współcześnie SI jest po prostu lepsza niż my w wykrywaniu tych odległych zależności – staje się coraz bardziej interdyscyplinarna – nawet te LLMy, które jak pisałeś gdy je spytać co zrobić by gołąbki się nie rozpadały, odpowiedzą, że “gołąbki przestaną się rozpadać w garnku, kiedy dodać do nich nieco Kropelki” – stają się od nas lepsze w dostrzeganiu powiązań o jakich nam się nie śniło (czyż sklejanie gołąbków Kropelką nie jest kreatywne? Zabójczo kreatywne nawet :) )

Przykładem gdzie tę cechę SI bardzo mocno wykorzystujemy jest na przykład reużywalność leków – czyli – sprawdzanie, na co substancje, których już używamy do leczenia jednych chorób – mogłyby jeszcze pomóc. Ale takich dziedzin, gdzie SI jest po prostu bardziej zmyślniejsza, dokładniejsza i bardziej kreatywna niż ludzie jest mnóstwo i będzie ich przybywać.

 

Owszem – zdarzają się też poważne wtopy – Amerykanie na kilkanaście lat zamrozili badania nad Sztuczną Inteligencją w wojsku po wpadce z autonomicznymi maszynami Talon Sword, które w Iraku skierowały lufy przeciwko marines (ponoć zostały w porę wyłączone, nim zdążyły wystrzelić i żaden z Amerykanów nie został ranny – ale co tam się dokładnie stało jest niejasne, bo nadal wiele dokumentów jest tajnych).

 

Niemniej jednak dobrze wytrenowane SI będą w stanie się zająć wyprawą międzygwiezdną i zaopiekować załogą dużą lepiej niż najlepiej wyszkolona załoga.

 

A teraz na osłodę, streszczenie tego mojego opowiadania sprzed trzydziestu lat (jeśli ktoś dobrnął tak daleko):

 

Wyprawa międzygwiezdna do Proximy Centauri – grupa wspaniałych młodych kobiet i mężczyzn z całego świata, wyselekcjonowanych, zdrowych, w świetnej kondycji fizycznej i psychicznej, wspaniale wyszkolonych, pod opieką inteligentnego statku międzygwiezdnego, na pokładzie którego istnieje też wiele podlegających mu robotów o wyspecjalizowanych funkcjach, obdarzonych inteligencją w różnym stopniu i obszarach, przy czym najinteligentniejszy jest oczywiście sam statek – wyszkolony przedtem przez setki miliardów symulacji przebiegów misji, obfitujących w tryliony możliwych, prawdopodobnych i nieprawdopodobnych zdarzeń – słowem statek gotowy jest na wszystko co ma nawet najmniejszą szansę się wydarzyć i spotkać załogę – od spotkania kosmitów po konflikt zbrojny pomiędzy członkami załogi.

Trwają ostatnie testy, ostatnie szkolenia, ostatnie briefingi, wszystko jest zapięte na ostatni guzik.

Wreszcie wyprawa wyrusza z okolic orbity Plutona (wtedy jeszcze był planetą) ze stałym przyspieszeniem nieco ponad 1g, przez około miesiąc podróż przebiega zupełnie bez zakłóceń, doskonale zgodnie z planem…

Jednak po miesiącu statek nagle i bez żadnego ostrzeżenia przelatuje przez holograficzną (nierzeczywistą) barierę – okazuje się, że Układ Słoneczny jest otoczony w odległości około półtorej dnia świetlnego przez sferę, która symuluje wygląd reszty Wszechświata i wszystkie płynące z zewnątrz oddziaływania (włącznie z grawitacyjnymi).

Po przeleceniu przez niematerialną barierę Sztuczna Inteligencja statku świruje, bo na zewnętrz panują nie tylko inne warunki, niż się spodziewano – ale również – inne prawa fizyczne.

Załoganci i słabsze Sztuczne Inteligencje wewnątrz statku muszą sobie nagle poradzić nie tylko z zupełnie obcym światem po drugiej stronie bariery, ale także z szaleństwem statku.

 

Żałuję, że niestety wszystkie teksty, które wtedy pisałem poszły dawno z dymem – ten był co prawda jednym z najsłabszych i ta wizja jest strasznie naiwna, ale sam pomysł nie był chyba aż taki zły (tylko wykonanie – fatalne).

 

 

 

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Jimie, dziękuję za całe mnóstwo wartościowych przemyśleń i inspiracji twórczych! Jak to sam wskazujesz na końcu (“na osłodę”), w każdym razie opowiadanie o misji kosmicznej jest ciekawsze, kiedy AGI nie rozwiązuje za bohaterów wszystkich problemów koncepcyjnych… Co do pętli Henlego, orientowałem się z grubsza w jej działaniu, ale nie miałem pojęcia, że jego odkrycie stanowi tak interesujący przykład współpracy między dziedzinami. Pozdrawiam!

@Ślimaku Zagłady

Pamiętaj proszę, że to co wspomniałem wyżej to jak nadmieniłem – anegdota – ostatni raz słyszałem ją prawie trzydzieści lat temu, a próby potwierdzenia jej treści przez research w Internecie niczego nie przyniosły, nawet nie udało mi się potwierdzić nazwiska studenta Kuhna. Więc niestety jej status jest równie a może nawet bardziej wątpliwy niż status spisywanych kilkadziesiąt lat po śmierci Galilejczyka Ewangelii – bo powtarzam przekaz ustny, który słyszałem ponad ćwierć wieku temu :)

Za jej prawdziwość nie dam więc sobie obciąć nawet paznokcia – ale myślę, że miała ona tu stanowić tylko przykład, jak dalekie musielibyśmy czasem poczynić wysiłki i skojarzenia by uzyskać przyrost wiedzy, na postawie tego co już teraz wiemy.

Nawet jeśli coś jest tautologią czy zwykłą redundancją, to trzeba tę tautologię czy redundancję dostrzec.

 

A co do rozwiązującej wszystkie problemy superinteligencji i przygód załogi złożonej z ludzi – oczywiście, że dla nas będzie to ciekawsze.

Podobnie dla szympansów ciekawsza będzie opowieść jak Uuk zdobył banana, niż jak ludzie polecieli na Księżyc.

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Finkla chwali poezję, koniec świata.

No, wygląda na to, że czterech jeźdźców apokalipsy już siodła konie… ;-)

Babska logika rządzi!

A Bohr już siodła motocykl Gamowa…

 

W podręczniku do fizyki dla klas ósmych był kiedyś wiersz Gamowa. Tego od "Pana Tompkinsa w Krainie Czarów", teorii alfa-beta-gamma (pierwotna nukleosynteza) i kilku innych rzeczy. Także od rozważań na temat napędu jądrowego dla statków kosmicznych – jakże spójnie z co poniektórymi wpisami wyżej :)

 

Pamiętam, że zaczynał się tak:

Ten urodziwy brytyjski lord,

Znany nam Ernest Rutherford,

Poczciwy swój farmerski ród

Z Nowej Zelandii prosto wiódł.

 

A kończył tak:

Gamow! To już jest koniec świata,

Bohrowi tego dawać grata!

 

Teraz w Internecie nie znalazłem tłumaczenia, trafiłem za to na oryginał:

 

…that handsome, hearty British lord

We knew as Ernest Rutherford.

New Zealand's farmer's son by birth,

He never lost the touch of earth;

His booming voice and jolly roar

Could penetrate the thickest door,

But if to anger he inclined

You should have heard him speak his mind

In living language of the land

That anyone could understand!

 

One day George Gamow, as his guest

By Rutherford was so addressed

At tea in honour of Niels Bohr

(Of whom you may have heard before).

The men talked golf, and cricket too;

The ladies gushed, as ladies do,

About a blouse, a sash, a shawl --

And Bohr grew weary of it all.

"Gamow," he said, "I see below

Your motorcycle. You will show

Me how it works? Come on, let's run!

This party isn't any fun."

 

So to the motorcycle Bohr,

With Gamow running after, tore.

Gamow explained the this and that

And Bohr, who on the saddle sat,

Took off to skim along the Backs,

A threat to humans, beasts and hacks,

But though he started full and strong

He didn't sit it out for long.

No less than fifty yards ahead

He killed the engine dead

And turning wildly as he slowed

Stopped traffic up and down Queen's Road.

While Gamow rushing to the fore,

Was doing what he could for Bohr

Who should like Jove himself appear

But Rutherford. In Gamow's ear

He thundered: "Gamow! If once more

You give that buggy to Niels Bohr

To snarl up traffic with, or wreck,

I swear I'll break your bloody neck.”

 

https://web.pa.msu.edu/people/edmunds/Bohr_Gamow_Motorcycle/bohr_gamow_rutherford_poem.txt

Jak dla mnie po prostu piękne :) Puenta zgrabniejsza niż w tłumaczeniu (choć bez końca świata).  

 

A teraz na osłodę, streszczenie tego mojego opowiadania sprzed trzydziestu lat

Skojarzyło mi się z innym tekstem sprzed około trzydziestu lat, Kwarantanną Egana, może dlatego, że ani Twojego opowiadania, ani tej powieści nie znam, o obu tylko czytałem ;) To też a propos końców świata, Bohra z jego kopenhaską interpretacją, a propos kolapsów, koherencji i dekoherencji w fizyce oraz w komentarzach. Nie żebym coś miał przeciwko dygresjom i przetrwaniu świata.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Nie wiedziałam, że Bohr tak słabo jeździł na jednośladzie. ;-)

Babska logika rządzi!

spodobało mi się :) 

Kto wie? >;

Nowa Fantastyka