- Opowiadanie: saren - Przebudzenie (cz. V)

Przebudzenie (cz. V)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przebudzenie (cz. V)

Sny umożliwiły Karnakowi zrekonstruowanie wydarzeń, sprzed pobytu w Ajlat. Albo były jego prawdziwymi wspomnieniami, albo ktoś sprytnie włożył je w jego głowę. Tego nie potrafił wyjaśnić, ale zdołał ułożyć je w jedną logiczną całość. Swoimi przemyśleniami podzielił się z Drianą.

 

– Najemnik do odzyskiwania długów, to moja profesja. Obecność tutaj, wiąże się z ostatnim zleceniem. Podjąłem pracę u Wirtena – jubilera, od którego człowiek imieniem Gnud pożyczył sporą sumę pieniędzy. Sprawa toczyła się dokładnie o dwieście meritańskich talarów. Zadanie wydawało się proste – Gnud właściciel karczmy powinien mieć kasę przy sobie, bowiem gospoda dobrze prosperowała, a hazard kwitł. Sądziłem, że wejdę, wezmę kasę i wyjdę, otrzymując do tego niezły procent z całości, pewnie jakieś osiemnaście talarów. Wyruszyłem do dzielnicy portowej, a wchodząc do oberży pod rozprutym odyńcem, przeszedłem obok mierzącego mnie spode łba wykidajły. To już śmierdziało kłopotami. Dziewucha roznosząca kufle z piwem, poinformowała, że szef czeka. Zdziwiłem się, bo nikogo nie uprzedzałem o moim przybyciu. Położyłem dłoń na rękojeści sejmitara. Karczmarka sprowadziła mnie do obszernej piwnicy, gdzie kręciło się kilka, dobrze znanych mi bandyckich mord. Zachowawszy spokój, pokazałem Gnud'owi umowę pożyczki. Ten wręczył mi sakiewkę i pokwitował spłatę, przybiciem stempla. Czarny napis głosił: Gildia Złodziei z Meritan. Wziąwszy pieniądze, jak gdyby nigdy nic, zawróciłem ku schodom. Usłyszałem śmiech i świst szabli. Walka nie trwała długo. Mimo, że odpierałem ataki, ktoś zaszedł mnie od tyłu i ogłuszył. Dlaczego jednak Gnud zadał sobie tyle trudu, by wywieść mnie tak daleko, skoro mógł poderżnąć gardło, a ciało wrzucić do rynsztoka? Przecież to chleb powszedni w jego zawodzie. I czy to wszystko wydarzyło się naprawdę? Mam wrażenie, że tak, ale mój umysł ostatnio często płata mi figle.

 

– Zaprawdę dziwne to – skomentowała Driana – ten cały Gnud musiał mieć w tym interes i to nie byle, jaki, by cię tu tachać. Zastanowimy się nad tym później, a teraz zjedz coś i wyruszamy w drogę!

 

– Dokąd? – spytał zdziwiony Karnak.

 

– Zapomniałeś, że jest dzień po pełni? Muszę udać się w miejsce kultu bogini, a Ty idziesz ze mną – wesoło oznajmiła kapłanka.

 

Driana zabrała Karnaka do świątyni Oneger. Stanąwszy u stóp góry Is, mężczyzna zorientował się, że to właśnie tu został porzucony. Jak przedtem, tak i teraz nie widział żadnej świątyni.

 

– Nie zobaczysz jej, bo jest ponad chmurami – wyjaśniła kapłanka.

 

Gdy zbliżyli się do skalnej ściany, Karnak ujrzał siną rękę wystającą spod śniegu. Jej pokracznie zgięte palce trzymały małe zawiniątko. Pokazał to Drianie, a ta o mało, co nie zemdlała. Nie mogła patrzeć, jak meritańczyk zaczął odgrzebywać zamarzniętego człowieka, dlatego odwróciła się w przeciwnym kierunku. Mróz idealnie zakonserwował ciało. Mężczyzna wyglądał, jakby spał. Karnak zorientował się, że przyczyną zgonu nie było wychłodzenie. Sina pręga przebiegała wokół szyi nieszczęśnika. Ktoś musiał go udusić. Kto i dlaczego? To kolejna kwestia, która nie da mu spokoju.

 

– Tyle niewiadomych, pytań bez odpowiedzi, zagmatwanych zagadek – stwierdził – gra, w której niestety jestem nieświadomym zasad pionkiem, o ograniczonym zakresie ruchu.

 

– Czy już po wszystkim? – zapytała zniesmaczona dziewczyna.

 

– Sprawdzę tylko, co kryje się w trzymanym przez niego kawałku skóry – odpowiedział.

 

W środku tkwił srebrny pierścień, a na nim wygrawerowane imię: Wirten, natomiast na kawałku skóry, wydrapany napis: oddajcie obrączkę Enifel. Karnak schował przedmiot do kieszeni i obiecał kapłance, że jak zejdą z góry to pochowa Wirtena.

 

– Nie sądzisz Driano, cóż za dziwny zbieg okoliczności, odnaleźć swojego zleceniodawcę w miejscu, gdzie i mnie porzucono? – zadał pytanie z ironią w głosie.

 

– Ktoś bawi się ludzkim życiem, a to źle wróży – oświadczyła – chodźmy, przyjdzie czas na przemyślenia. Wieczorem zastanowimy się nad tym, co się wokół ciebie dzieje.

 

Meritańczyk był przygotowany na spokojne wychodzenie po jednym ze stoków, tymczasem okazało się, że do kaplicy można dotrzeć, jedynie wspinając po oblodzonych skałach. Driana, niczym pająk, pięła się do góry. Najemnik próbował powtarzać jej ruchy, o mało, co nie przypłacając akrobacji życiem. Dobrnąwszy do końca, upadł z wyczerpania na kolana, łapiąc w płuca rzadkie powietrze. Po środku płaskowyżu stała budowla, wyrzeźbiona w bryle lodu. Wejścia do niej strzegły cztery człekokształtne istoty, przypominające posągi. Nie posiadały oczu, uszu, nosów, ani nawet ust. Ich twarze, jak i całe ciała, były idealnie gładkie. Nie chciały wpuścić Karnaka do środka – czuł to. Driana podeszła do Sirtuanów i zmierzyła ich wzrokiem. Komunikowała się z nimi, w niezrozumiały dla najemnika sposób. W końcu ustąpiły, zakopując się w śniegu. Wnętrze świątyni wypełniały rzeźby. Na ołtarzu spoczywał miecz, który przykuł na dłuższą chwilę uwagę mężczyzny.

 

– Hap ra'is, może go dzierżyć jedynie wybraniec – powiedziała Córka Lodu – chcesz sprawdzić, czy to ty nim jesteś?

 

Karnak skuszony propozycją, chwycił półtorak, o szerokim ostrzu pokrytym runami. Kryształ osadzony w głowni, zmienił barwę z niebieskiej na zieloną. Podekscytowany wojownik szarpnął ręką do góry. Miecz nie drgnął. Mężczyźnie wydawało się, że waży setki kilogramów. Nawet ciągnąc oburącz, nic nie wskórał.

 

– Musi go dotknąć odpowiednia osoba, we właściwym czasie, być może twój jeszcze nie nastał – kapłanka pocieszyła Karnaka, widząc, z jakim podziwem spogląda na broń.

 

Driana przybliżyła się do niecki w posadzce, do której ze ścian świątyni spływała woda, przybierając białą barwę po zetknięciu z posążkiem Viturainy. Dziewczyna wyprosiła mężczyznę na zewnątrz, po czym rozebrawszy do naga, zanurzyła w orzeźwiającej cieczy, rozpoczynając medytacje. Karnak usiadł na progu kaplicy, patrząc na dywan chmur, otaczający wzgórze. Nagle spod śniegu, wynurzył się jeden ze strażników. Pochylił nad meritańczykiem, zbliżając to, co powinno być twarzą w stronę mężczyzny.

 

– Przybyłeś tu, by przynieść nam zgubę – Karnak usłyszał ryk w swojej głowie.

 

– Chcę wam pomóc. Jeśli to możliwe, wybawię siliończyków z jarzma niewoli – odpowiedział.

 

– Odejdź stąd głupcze! Napytasz biedy zarówno Córce Lodu, jak i mieszkańcom Ajlat – zadudnił nieprzyjemny głos, wywołując silny ból skroni.

 

Karnak chciał zaprotestować, ale Sirtuan zniknął, a Driana wyszła z kaplicy. Rozpromieniona, wskazała najdogodniejsze zejście i sprowadziła towarzysza na dół. Meritańczyk rozważał to, co przekazał mu strażnik świątyni, ale zachował informację tylko dla siebie. Zdał sobie sprawę, że nie będzie łatwo zakopać jubilera, bo cały teren skuty był lodem, a pod nim znajdowały się skały. Wybrał starszy sposób oddania ciała zaświatom. Zaciągnął zwłoki Wirtena ku chacie, ustawił stos i spalił, dopełniając powinności. Oznajmił, że musi udać się do Silion. Nie chciał zdradzić, dlaczego, mimo wyraźnego zainteresowania dziewczyny. Zrozumiała i wskazała kierunek, w którym ma podążać, ostrzegając jedynie, by wrócił przed zmrokiem.

 

Droga minęła szybko. Nie natknął się na żadne zwierzęta, prócz ptaka, którego spotkał wczoraj. Rankiem, przed wyruszeniem do świątyni, wypytał o niego Drianę. Nazwała go promykiem nadziei – suilak i stwierdziła, że on neutralizuje wszelkie efekty magiczne. Po dojściu do osady, zauważył ludzi uciekających na jego widok. Nie mogąc nikogo wypytać o kowala, wszedł do gospody pod burym kotem. Szybko opustoszała, a karczmarz niechętnie wyjawił, gdzie znajduje się kuźnia. Karnak poszedłszy wskazaną drogą, dotarł do celu. W środku panował półmrok, rozświetlany żarem. Angmar uderzał młotem w pręt, leżący na kowadle.

 

– Witaj przyjacielu! – zaskoczył go meritańczyk.

 

Kowal odwrócił się i pogodnie spytał:

 

– Co cię tu sprowadza?

 

– Potrzebuję miecza – zwięźle odrzekł.

 

– Karnak, za to grozi śmierć. Po co ci broń?

 

– Chcę rozprawić się z rinnrokańczykami. Zapłacę ci, gdy odbiorę bandytom wasz dobytek.

 

– Szalony pomysł!

 

– Pomożesz mi?

 

Angmar chwilę stał w milczeniu, po czym zasłonił okno, wziął porządny kawał stali i włożył go kleszczami do żaru.

 

– Przyjdź za godzinę – powiedział cicho kowal – i postaraj się, nie zwracać na siebie zbytnio uwagi.

 

Karnak siedział w gospodzie. Popijając rozgrzewające imbirowe piwo, próbował oszacować swoje szanse na sukces w starciu z rinnrokańczykami. Wiedział, że musi załatwić ich sposobem.

 

– Czas na obmyślenie taktyki jeszcze przyjdzie – stwierdził – wpierw muszę obadać teren wokół jaskini.

 

Zastanawiał się, jak zachowają się niewolnicy w Rinnrok.

 

– Zbuntują przeciwko woli Sarkusa i pomogą obalić jego rządy? Uciekną w popłochu, albo będą stać bezczynnie? Czy posłuchają rozkazu ich ciemiężyciela i potraktują swoich wybawicieli, jak wrogów? Ostatnia możliwość wydaje się być niestety bardzo prawdopodobna – pomyślał – od dziecka wpajano im posłuszeństwo i zapewne spaczono umysły na tyle, że nie będą wstanie zrozumieć słów pomoc i wyzwolenie.

 

Karnak rozważał również słowa Sirtuana.

 

– Dlaczego miałbym przynieść zgubę siliończykom? Czyżby strażnicy świątyni wiedzieli coś, czego ja nie wiem? A może mają w tym interes, by Sarkus trzymał władzę? Chojne ofiary za zmazanie win swoich łotrów? Czy przypadkiem władca Rinnrok sam nie jest kimś w rodzaju kapłana?

 

Postanowił, że po powrocie do chaty, wypyta dokładniej Drianę o te istoty i o to, co mogły mieć na myśli, kierując do niego pogardliwe stwierdzenia. Dał słowo kapłance, że zgładzi bandytów i nie zamierzał się z niego wycofać.

 

– Wolę zginąć w walce, niż żyć ze świadomością cierpienia ludzi, których mogłem ocalić – stwierdził. Na tych ziemiach prócz najemników Sarkusa, tylko ja znam się na wojennym rzemiośle.

 

Musiał wypełnić także obietnicę daną pośmiertnie Wirtenowi i zanieść obrączkę jego kobiecie. Te dwie sprawy nadały cel jego teraźniejszemu życiu. Postanowił poświęcić się im bezgranicznie, by nie zaprzątać sobie głowy dociekaniem, kto za tym wszystkim stoi. I czy rzeczywiście istnieje jakaś intryga? Odtąd sam chciał stanowić o własnym losie i znać odpowiedź na pytanie: co on tu robi?

 

– Jestem tu po to, żeby położyć kres bezprawiu, wypowiedzieć wojnę przemocy i odwdzięczyć się za gościnę, a także opiekę kapłanki. Przeznaczenie przywiodło mnie do tej mroźnej krainy, bym skuł lód, w którym uwiężono wolną wolę mieszkańców Silion. Nie mam pojęcia, jakie i czyje intencje mnie tu sprowadziły, ale znam swoje, a ich wspólne imię to zgładzenie watahy bestii z jaskini Rinnrok – zadeklarował swoje zamiary.

 

Gdy zbierał się, aby wyjść, do środka wszedł Arun – ojciec kowala, toteż meritańczyk postanowił zostać chwilę dłużej.

 

– Witam szanownego pana! – rzucił, zbliżając się do starca.

 

Arun zbladł, jakby ujrzał zmorę. Odwrócił się na pięcie i chciał wyjść, ale Karnak złapał go za ramię.

 

– Spokojnie – powiedział meritańczyk – nie poznajecie mnie?

 

– Znamy się? – spytał drżącym głosem dziadyga.

 

– Byłem u kapłanki, gdy przywieźliście rannego syna.

 

– Ach tak… cóż za ulga… w Silion, gdy widzi się obcego, to wróży same kłopoty, bo niemal zawsze jest to jakiś rinnrokańczyk – wyjaśnił staruszek.

 

– A co powiecie na to, jeżeli od następnej pełni żaden z tych łotrów nie odwiedzi już więcej waszej wioski? – zagadnął Karnak.

 

– Że Vituraina w końcu zlitowała się nad nami i wygnała te czarcie pomioty do piekieł, gdzie ich prawdziwe miejsce, albo żem ja jest w krainie wiecznego snu – odrzekł.

 

Karnak przyglądał się starcowi i widział, że ów odrzuca taką możliwość.

 

– Ej, ty chyba nie mówisz poważnie? – zadał pytanie Arun, przerażony powagą rozmówcy.

 

– Takie tam czcze gadanie, tak tylko sobie gdybam…

 

– Mam nadzieję. Nie chciałbym, żeby ktoś rozłościł tego demona jeszcze bardziej, o ile to możliwe – oświadczył starzec – wystarczy, że mój syn napytał nam biedy. Przez to jego chojractwo, wszyscy wytykają nas palcami. To po tym wyjeździe do Meritan stał się taki buńczuczny, nasiąknął utopijnymi ideami…

 

– Czy ja się nie przesłyszałem? – przerwał mu Karnak – Dokąd? Co wasz syn robił poza Ajlat?

 

– Kuł broń dla wojska – odrzekł – na bitwę ze Stirią. Tam nauczył się walczyć. Bez przerwy powtarza: walcz, skoro życie cię do tego zmusza i nie daj sobą pomiatać. Ale ja wolę mieć syna, niż martwego bohatera! – zdenerwował się chłop.

 

– Zaskoczyliście mnie, bo ja również pochodzę z owego miasta. Często ktoś wyrusza z tej wsi do południowych krain? – zainteresował się Karnak.

 

– Nie! – zaprzeczył starzec – Angmar był pierwszym człowiekiem, który wyjechał i wrócił, kilku wyruszyło w tamte strony, ale słuch o nich zaginął, ale co się dziwić, samego nie ciągło by mnie z powrotem do tego ponurego miejsca.

 

Karnak pomyślał o innej przyczynie; śmierci zadanej przez mróz lub potwory.

 

– Długo nie było go w Silion? – zapytał meritańczyk.

 

– Pięć zim! – ryknął gniewnie.

 

– Sporo. Rozumiem wasz żal, nie wiedzieliście, czy macie jeszcze syna i czy kiedykolwiek go ujrzycie. A kiedy wrócił?

 

– Pół pełni temu – starzec rzucił krótko, po czym oświadczył, że musi wracać do pracy.

 

– Dziękuję za rozmowę, bądź zdrów starcze! – pożegnał go Karnak.

 

Być może kowal, będzie w stanie wyjaśnić mi, skąd się tu wziąłem – zastanowił się – czas się zgadza.

 

Wrócił do kuźni. Angmar wkładał ostrze do wiadra ze śniegiem. Usłyszał syk, a kłębek pary wzbił się w powietrze.

 

– Gotowe – rzucił kowal, rozpoczynając szlifowanie.

 

Karnak oglądnął fachową robotę, machnął kilka razy bronią i z zadowoleniem schował miecz do jutowego wora.

 

– Postaram się, was nie zawieść – oświadczył.

 

– Gdzie twój miecz, tam i mój młot! Idę z tobą – krzyknął Angmar.

 

– Niech i tak będzie. Złóżmy wizytę bestiom z Rinnrok, tylko pierwsze wyjaśnij mi, dlaczego wróciłeś tu z Meritan.

 

Kowal stanął w miejscu, jak rażony gromem. Nerwowo rozglądał się po pomieszczeniu, jakby czegoś szukał.

 

– Nie spinaj się tak, twój ojciec mi o tym powiedział. Czyżby to była tajemnica?

 

– Staruszek za dużo gada – powiedział Angmar – może wpędzić nas w kłopoty swoim długim językiem. A po co miałbym wrócić? Tu jest mój świat, nie tam! Tam byłem obcy, a tu swój!

 

– Za bardzo się denerwujesz. – oznajmił Karnak – Czy my się przypadkiem nie znaliśmy przed spotkaniem w chacie?

 

– Skąd ci to przyszło do głowy?

 

– Tak pytam, bo myślałem…

 

– Że co? Że ja cię tu przywiozłem? Myślisz, że nie miałem dość problemów, by zajmować się jeszcze transportem kogoś? Twoja sprawa jest dziwna, ale ja nie pomogę ci jej wyjaśnić, wybacz!

 

– Rozumiem. Nie potrzebnie się unosisz – próbował uspokoić sytuację meritańczyk – wiem, że stoisz po mojej stronie, bo wrogowie Sarkusa to moi przyjaciele. A ty udowodniłeś, że nienawidzisz rinnrokańczyków, zabijając jednego z nich, samemu narażając życie i tracąc zdrowie.

 

– Jedziemy, czy będziemy trwonić czas na pogaduszki? – spytał kowal.

 

– W drogę! – krzyknął Karnak.

 

Wyruszyli na koniach, należących do Aruna. Karnak odniósł wrażenie, że Angmar coś ukrywa.

 

– Chyba za bardzo, staram się znaleźć dziurę w całym? – ugasił swoją podejrzliwość.

 

Udali się na wschód, omijając zamarznięte jezioro Uachtar, gdzie brat kowala zwykł łowić ryby w przeręblach. Było już późno, toteż nie zastali żadnego rybaka. Galopowali wzdłuż brzegu, nie robiąc ani chwili postoju.

 

– Zbliżają się cieplejsze dni – krzyknął Angmar – lód stanie się cieńszy. Uachtar znów pochłonie ludzi, lekceważących ten fakt. Co rok trafiają się ignoranci, w tamtym utonęło trzynastu siliończyków. Stąd jego nazwa, oznaczająca zwodniczość.

 

– Jak wielkie jest to jezioro? – zawołał Karnak, nie widząc drugiego brzegu.

 

– Ciągnie się prawie pod samą jaskinię Rinnrok

 

Meritańczyk próbował wyobrazić sobie, jak wyglądają tutaj „cieplejsze dni", bo jak na razie zdrętwiały mu od zimna dłonie i nie czuł trzymanych cugli. W pędzie chłód przenikał dogłębnie, czyniąc ich ciała sztywne, niczym skały na wzgórzu przed nimi. Gdyby ktoś patrzył na jeźdźców od strony świerkowego gaju, ujrzałby jedynie rozbryzgujący na boki śnieg. Dobrnąwszy do końca jeziora, skierowali się na północny– wschód i po pół godziny znaleźli się w chacie. Karnak poinformował kobietę, zdziwioną przybyciem kowala, o swoich zamiarach. Nie zgodziła się, by szli sami i wziąwszy łuk, wykorzystywany podczas polowań, wyraziła gotowość na dołączenie do nich.

 

– Nie ma mowy! – sprzeciwił się meritańczyk.

 

– Żyjąc tu narażałam się na niejedno niebezpieczeństwo, a pewnie najlepiej z was znam drogę.

 

Jak wiadomo, gdy kobieta się uprze, to nie ma mocnych. Po prawie godzinnych pertraktacjach, mężczyzna nie miał innego wyjścia i musiał się zgodzić. Karnakowi z początku nie było to na rękę, choć w głębi duszy przyznał jej rację.

 

– Umiejętności Driany mogą nam się przydać – pomyślał.

 

Postanowili wyruszyć rano. Zapadł zmrok, zjedli kolację i położyli się spać.

 

Sylwetka strażnika świątyni spowitego w mrok… sople kłujące ciało Karnaka… czym jest ból?… śpi, więc nie może on być realny… to dlaczego te cholerne lodowe ostrza wbijają się w jego skórę?… nieprzyjemne uczucie, nawet, jeśli to tylko koszmar… to twoja ostatnia szansa na wycofanie się… przecież to tylko sen, więc mogę zrobić w nim, co zechcę… kim jesteście?… tymi, co zawiedli i wybrali ową formę pokuty… dlaczego mam odejść?… nie wolno odkrywać nam tego, co schowane przed twymi oczyma… nie zawrócę… ostrzegaliśmy… gdzie zniknęliście?… wracajcie!… mrok… ogień… pieśń zarzynanego kozła… tryskająca krew…

 

Koniec
Nowa Fantastyka