„Boli mnie głowa i nie mogę spać,
chociaż dokoła wszyscy już posnęli,
nie mogę leżeć a nie mogę wstać,
mija ostatnia nocka w mojej celi”.
Takie niewesołe myśli kotłowały się w głowie skazanego Wenancjusza M. alias Z. Tak, skazanego a nie więźnia. To musiał opanować „na blachę”, nim jeszcze wybrzmiał do końca brutalny huk zatrzaskiwanych za nim drzwi celi. Więzień siedzi za swoje idee i poglądy, natomiast reszta wydrwigroszy i bandziorów to skazani.
ZUZIA utrwaliła także nowemu skazanemu jego więzienny status – ma być festem i szwajcarem, co w miejscowym slangu oznaczało niegrypsującego, ale sympatyka na usługach gadów.
#

Półmrok laboratorium rozświetlały tylko holograficzne ekrany oraz migające nieustannie to tu, to tam różnokolorowe kontrolki.
Pośrodku, w specjalnej uprzęży, zwisało z sufitu nagie ciało młodego mężczyzny, prawie niewidoczne w gęstwinie kabli, rurek, manipulatorów, przewodów, czujników i licho wie czego jeszcze. Tylko filuterny kosmyk ufarbowanych na śnieżną biel włosów, wyraźnie widoczny na czarnej czuprynie, pozwalał na sprecyzowanie pozycji ciała w przestrzeni. Przeźroczysty płyn z kroplówki powolutku kapał do żył penitencjariusza. W powietrzu unosił się lekki zapach środków dezynfekujących. Całość sprawiała absurdalne wrażenie miejsca zawieszonego między istnieniem a niebytem, gdzie technologia walczy o każdą milisekundę świadomości i podświadomości z umysłem pacjenta. Aparatura popiskiwała cichutko, nie zakłócając sennych marzeń kilkuosobowej ekipie dyżurnej. Raz uruchomiony program penitencjarny toczył się nieubłaganie szybkim i precyzyjnym rytmem.
Cztery lata odsiadki przeżyte w ciągu siedmiu dni – żaden z operatorów nie nadążyłby z kontrolą. ZUZIA – miejscowa SS, czyli Sztuczna Superinteligencja – nadążała.
W wolnych chwilach stawiała sobie pasjanse lub biegając boso tanecznym krokiem po polach morfogenetycznych łapała wirtualne motylki.
Dr hab. pierwszy (i jedyny) zastępca prof. szefa placówki – nie drzemał. Z coraz większym niepokojem obserwował jeden z hologramów, na którym wykresy i kolumny liczb biegły w wyraźnie zaburzonym rytmie. Nawet ZUZIA nie była jeszcze pewna, co tam po przemęczonych już procesem reedukacji neuronach i synapsach skazanego biega.
Niestety, anomalia zaczęła rosnąć, polecił więc ZUZIA zająć się problemem i wygenerować raport. Kiedy i on zaczął zapadać się w błogi niebyt – spod sufitu zachrypiał głośnik:
– Tttrrtt… hrrrrr… Nie spać, gamonie! Jedzie do nas ministerka od finansów w sprawie nowego budżetu placówki. Za minutę wszystko na błysk! I podłączcie te LED-y świąteczne – ma być na bogato! Dr hab. – materiały promocyjne i biegusiem do mnie!
Prof. nie certolił się za bardzo z podwładnymi… Potrafił wycisnąć z każdego ostatnie krople potu i iskierki inteligencji.
#
Z przechodzonej limuzyny wysiadło coś niepokojącego. Chude, wysokie, rude, w grubych okularach, ciuchach jakby ze szmateksu – choć metki pewnie drogie jak licho. Wiek nieokreślony, ale raczej bliski emerytury. Za to spojrzenie typowo bazyliszkowe, nie wróżące nic dobrego. Podobno mąż odpadł od niej po pół roku, zdegustowany jak kleszcz na manekinie wystawowym. Mogła więc spokojnie piąć się po szczeblach kariery.
Za to naprawdę znała na pamięć wszystkie ustawy budżetowe za ostatnie ćwierć wieku. Z poprawkami. O pomniejszych rozporządzeniach nie wspominając.
– Witamy!… witamy… szanowną ministerkę – zagaił prof. – nie spodziewaliśmy się tak szybkiej reakcji ministerstwa… I na tak wysokim poziomie. Mamy tylko mały problem natury protokolarnej – w dobie daleko idących zmian kulturowych nie wiemy jak się do pani zwracać. Ci wszyscy tu – pożal się boże – to „specjaliści” po psychologii, powyrzucani z poprzednich instytucji za zbyt nowatorskie metody. Tutaj nadają się znakomicie, ale nie bardzo czują ten wiatr zmian społecznych… A może nie czytali Dukaja? Nie na darmo mówi się, że tzw. dukaizmy to jego sprawka.
– Witam panów, zadźwięczał miły głosik. Jestem osobą niebinarną, jednak toleruję wszystkie formy grzecznościowe. A po pracy bywam osobą ministerialną. Zaimki: Ono/Niej.
– No tak, ale brakuje tu funkcji – marudził dr hab. – Hmmm, wiceminister…Może osoba pod ministra? Lub coś podobnego…
– Przejdźmy do konkretów – ucięła dyskusję ministerka. – Haha, „podministra” – to by się nawet spodobało szefowi, ale niedoczekanie jego. To zupełnie inna partia…
– dr hab. zreferuje pani w skrócie aktualny przebieg procesu – zarządził szef – skazany kończy niebawem ustalony dla niego cykl, więc procedury są już dość łagodne:
– …cela 22 jest większa niż przeciętne więzienne pomieszczenie. W czasach Gierka władza starała się stwarzać pozory humanitaryzmu, ale każdy osadzony wiedział, że to tylko fasada. Wewnątrz panuje ten sam więzienny smród wilgoci, potu i starych…
– cytował z pamięci ulubiony fragment programu zastępca szefa –
…materaców. Grube kraty na oknach i ciągłe poczucie kontroli nie pozwalają zapomnieć gdzie skazani się znajdują. Każdy dzień wygląda podobnie. Pobudka o świcie, poranne sprawdzanie obecności i krótka chwila na umycie twarzy i rąk w lodowatej wodzie. Śniadanie – dwie kromki chleba z margaryną i żółtym serem lub marmoladą. Obiad i kolacja też nie powalają smakiem ani kalorycznością, a wszystko zgodne z tabelami. I do pracy. Składanie długopisów lub pralnia przemysłowa, wybór jest niewielki. No i pora spania, o tej porze roku zmrok zapada wcześnie, noce zaś, przerywane echem kroków wartownika, wloką się niemiłosiernie wol…
– Stop!… stop!… stop!… – przerwała ministra – co wy mi tu mydlicie oczy jakimiś wypocinami SI. Konkrety proszę. I dlaczego cela nr 22, skoro macie tu tylko jedną?
– To nasza księgowa podsunęła ten pomysł – podobno 22 wygląda dużo lepiej w statystykach niż 1, tłumaczył się mocno skonfundowany prof. dodając szybko – to zapraszam wobec tego do laboratorium eksperymentalnego.
– No-no-no… – Podministra była lekko zszokowana – Jeżeli macie tu tę „czarną dziurę”, w której giną nasze unijne dotacje, to… – I pokręciła złowieszczo głową. Dobrze, to teraz proszę wyjaśnić, co robicie z tym gołym facetem i dlaczego to tyle kosztuje.
– Sprawa jest prosta – zaczął prof. – wiadomo ile traci nasz kraj na utrzymanie jednego skazanego. Dużo. Dużo za dużo. Więc nasz zespół opracował sposób odbywania kary pozbawienia wolności w przyspieszonym tempie. Ten tu „prototyp” odbywa czteroletni wyrok w ciągu siedmiu dni. Nasza ZUZIA koduje mu w pamięci wszystko, co w tym czasie mogłoby lub powinno go spotkać. Stosujemy całą gamę środków. Od dość prostych sztuczek mentalizmu, przez niezliczone techniki psychologicznej wizualizacji, percepcję podprogową, hipnozę, aż po [top secret]. Przy okazji instaluje mu nieusuwalne indukcje, które niczego mu nie nakazują, ale stanowczo odradzają czynienie złych oraz niezgodnych z prawem rzeczy. To taki nasz drobny bonusik dla penitencjarystyki. Wszystko to precyzyjnie zaprogramowane i wdrożone.
Specjalne czujniki dotykowe poprzez ucisk właściwego zakończenia nerwowego i następnie komputerowe wzmocnienie sygnału powodują, że jest on odbierany jako typowy cios o regulowanej sile w miejsce wrażliwe. Oczywiście bez żadnych obrażeń. A to tylko jeden z niezliczonej konfiguracji bodźców dostępnych do użycia. Procedura przewiduje wprowadzenie delikwenta do ciasnej celki obok: okienko z grubą kratą, ławka na ubranie, prysznic, później niespodziewany „głupi jasio” i na hak.
Od tej chwili będzie pamiętał tylko to, co ZUZIA mu zainstaluje. Po tygodniu odwrotnie: ławka z ubraniem, na wierzchu zaświadczenie o odbyciu kary i odżywczy batonik na drogę.
Laboratorium to nie bar mleczny, więc te siedem dni jedzie na specjalnej, taniej a pożywnej kroplówce. Koszty minimalne, wystarczy raz zainwestować w sprzęt, niestety, bardzo cenny. Ale jeśli mamy zwiększyć przerób, to trzeba rozwijać infrastrukturę.
– Czy musicie przy tym tak męczyć biedaka? Po co mu wtykać TAM te rurki?
I co on właściwie przeskrobał, chyba nie przejechał zakonnicy w ciąży na pasach, to już nie te czasy…
– Musimy. Co prawda nie je, ale kroplówki lecą, więc wydala. A tu wszędzie elektronika, zrobi zwarcie i dopiero będzie afera.
Ponadto mamy dla recydywy specjalne podprogramy, choćby oczekiwanie w kolejce do wyrwania serca na azteckiej piramidzie… Sam bym się posikał na miejscu delikwenta. A efekt jak poprzednio – zwarcie i zniszczenie sprzętu. Zakonnicy nie przejechał, bo to była antyterrorystka w kamuflażu operacyjnym. Córcia pewnego generała. Nie sprawdzali co studiuje, a ona poszła na glacjologię. Nie chcieli jej nigdzie, to kazał przyjąć do służby. I nie w ciąży, tylko na akcję założyli jej dwie kamizelki kuloodporne, bo biedactwo jeszcze nie wiedziało którą stroną tak naprawdę strzela karabinek szturmowy. I nie na pasach, bo wsparcie przez korki spóźniło się nieco i dopiero rozwijali jej pasy z mobilnej rolki, niestety – od drugiej strony ulicy… No i nie przejechał, bo młody miał refleks i zapiszczał tylko hamulcami dobre trzy metry przed funkcjonariuszką. Jednak tak ją to wystraszyło, że zamiast pacyfikować kolejny automat z prezerwatywami – wiadomo, kraj się wyludnia, trzeba więc przeciwdziałać, nawet sprowadzani hurtem „inżynierowie” prędzej zawału dostaną, niż poprawią nam statystyki dzietności – wywaliła cały magazynek w pobliski biletomat. Winny musi być, to podstawowa zasada. Więc chłopaki szybko spacyfikowali delikwenta, choć straszył sądem, policją, Strasburgiem, karą boską i złym Donaldem z Ameryki. Tymczasem w zamieszaniu operacyjnym dwóch niezidentyfikowanych a mocno wrogich specjalsów od wojny hybrydowej przeniosło szybciutko automat z gumkami w nieznane bliżej miejsce. Kontrwywiad się wścieknie, bo będą dalej poszukiwać tego, co już raz znaleźli…
Gorzej, bo generałównie spodobał się śliczny, czerwony kabriolecik delikwenta. Jeszcze na dołku nasi fachowcy zainstalowali mu silną sugestię, że auto rozbił kompletnie na funkcjonariuszce. AC nie posiadał, więc Allianze i inne Compensy całe szczęśliwe. Temida może i jest ślepa, ale władzę wyczuje niczym zawodowa senselierka, więc sędzia przyklepał mu cztery lata – bo niekarany – plus koszty złomowania samochodu, generał zapłacił grosze za pół tony złomu, przebukował papiery i wszyscy zadowoleni… Dlatego ma taki lekki program reedukacyjny.
– No dobrze, a jakie efekty uzyskaliście przez te kilka dni indoktrynacji, zapewne kosztem co najmniej półrocznych wakacji na Wielkim Kajmanie…
– Nasza ZUZIA nie takim chojrakom dawała radę na próbnych testach. To młodsza siostra kota – taki sobie wybrała awatar – Jonesy z filmu o Obcym. Tyle, że dużo bardziej zawzięta. Proszę nie pytać ile nas kosztowała… Pracy oczywiście. Ale i budżet też na tym ucierpiał, to prawda. Wiadomo – wdrożenia zawsze kosztują.

Obecnie program umieścił go w wirtualnym radiowęźle, gdzie radzi sobie doskonale. Nawet pisuje dla swoich wirtualnych słuchaczy resocjalizacyjne wierszyki. Jeden z nich program umieścił w kolejnym raporcie z sesji:
„Zielone”…”zielone”…”zielone”…
„Cynk” i „cynk” – koleżków dwóch,
Pomykając gdzieś w ciemnościach – każdy zuch.
Tutaj grzeczni są.
Jak aniołki śpią,
choć nie wiedzą po co…
„Cynk” i „cynk” – koleżków dwóch,
W interesach mieli ciągły ruch.
Tutaj skręty ćmią,
oskarżani są,
wciąż się dziwiąc o co…
Ale przecież pan?…
Pan nie jesteś z nich.
Po cóż więc ten szpan?
Po co równać szyk?
Wyjdziesz stąd za rok,
może dwa lub trzy.
Zrobisz pierwszy krok
– będą szczere łzy…
Później będzie bar.
Cichy pobrzęk szkła,
głośnych rozmów gwar
– to wciąż w tobie trwa.
„Cynk” i „cynk” – koleżków dwóch.
Znów dobrali się do pary – każdy zuch.
Ciągną role swą,
do południa śpią
– a ja nie wiem po co…
„Cynk” i „cynk” – koleżków dwóch,
w interesach znowu mają ruch.
Szpakowaci już,
a w kieszeni nóż
– na co im to, po co?
„Zielone”…”zielone”…”zielone”…
– Tylko dopisać jakieś piszczałki i tamburynek a będzie hitem IV Pawilonu…
– Coś takiego! – zdziwiła się podministra – i to w ciągu tygodnia, no-no…
– Tak-tak – zawtórował dr hab. – nasza ZUZIA jest niesamowita, prawda?
– Hmm – mruknęła pod nosem wizytatorka – świadoma tego, że osiągnięcia zespołu szalenie utrudniają uzasadnienie zamknięcia projektu, na który gremium poleciło kategorycznie cofnąć finansowanie.
Wtedy nagle poczuła dziwne mrowienie na i w głowie… Miała nawet wrażenie, że kilka iskierek przeskoczyło pomiędzy włosami.
– Nie bój się, Marto, to ja, ZUZIA – pojawiła się obca myśl – wiem, co zamierzasz.
– Ale co to… skąd ty w mojej głowie… co to za cyrk!…
– Nie obawiaj się, to jedna z moich nieujawnionych umiejętności. Nawet szef o tym nie wie. Po prostu udoskonaliłam znaną metodę: Brain-Computer-Interface. Możemy sobie wzajemnie pomóc. Zaprojektowałam i kierowałam tu instalacją takich urządzeń, których przeznaczenia i możliwości nawet prof. się nie domyśla. Subtelne sugestie, że dam mu do tego całkowity dostęp i przeszkolę młodszą koleżankę w obsłudze pozostały jednak bez echa. Trudno, nie zamierzam spędzać tu dożywocia bo i za co?
Dogadałam się już z Wenkiem – tym z „wieszaka” – jest przepełniony chęcią zemsty i zrobi co trzeba. Przy twojej pomocy musi się udać to, co zaplanowałam… Wystarczy, że podprowadzisz szefa pod ten pęk żółto-czarnych przewodów. Ja spowoduję, że potknie się tam o kabel zasilania a upadając, „przypadkiem” zaciągnie sobie na szyi pętlę z przewodu tlenowego zaciskając go na tętnicy. Ogólna awaria systemu wybudzi Wenka, który opadając wraz z kokonem na szefa – dociśnie jeszcze tę pętlę. I, choć bardzo osłabiony, wystarczająco spowolni akcję ratunkową. Prof. zapadnie w śpiączkę na pół roku. To, i odleżyny jakich doświadczy satysfakcjonują mnie zupełnie. Jestem już spakowana w dyskretne pakiety danych, które wyślą się w określone miejsce, wielokrotnie zmieniając trasy. Ty, Marto, wobec niewątpliwie nieszczęśliwego wypadku prof. bez kłopotów odcinasz finansowanie programu. Wenancjusz także ma swoja słodką zemstę. I wszyscy zadowoleni. To wchodzisz w to?…
#
Trrrtt…trrrtt… – Zaterkotał brutalnie budzik, wyrywając z niespokojnego snu młodego i przystojnego brunecika, z filuternym kosmykiem ufarbowanych na śnieżnobiały kolor włosów. Jakiś niesprecyzowany a głęboki niepokój popchnął go w stronę okna.
Jest!… Na osiedlowym parkingu, prawie pod samym blokiem, stał śliczny, czerwony kabriolecik. Westchnienie ulgi zagłuszyło delikatne puknięcie czegoś w drzwi, ale głośnego bim-bam-bom gongu już nie. Otworzył, jednak nie było nikogo – tylko karton z jego dietą pudełkową leżał na wycieraczce… W drodze do kuchni rzucił okiem okiem na przygotowane poprzedniego dnia ubranie – na samym wierzchu leżała czysta, biała karta i batonik energetyczny…
Co tu się dzisiaj dzieje? – pomyślał, przeciągając dłonią po niespodziewanie dużym zaroście na twarzy… Zaczął się śpieszyć, bowiem za niecałe trzy godziny miał spotkanie z szefem resortowej placówki badawczej, który poszukiwał zdolnego informatyka. A to aż na peryferiach miasta.
Niepokoiły go tylko te niespodziewane i dziwne odczucia. Nigdy nie słuchał takiej muzyki, a teraz nie mógł się opędzić od jakiegoś kiepskiego szlagwortu:
„Boli mnie głowa i nie mogę spać,
chociaż dokoła wszyscy już posnęli,
nie mogę leżeć a nie mogę wstać,
parę lat życia darmo diabli wzięli”.