- Opowiadanie: Marszawa - Nić

Nić

Cześć,

stało się! Po raz pierwszy wrzucam coś w czeluści internetu i przyznam, że trochę się stresuję.

Mam nadzieję, że dotrwacie do końca i nie uznacie tego za stratę czasu.

Ostrzegam, że wkradły się wulgaryzmy.

Będę wdzięczna za każdą wskazówkę i poprawkę! :)

 

Pozdrawiam Marszawa

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nić

Spadał.

Nie tak, jak wtedy, gdy stracił równowagę na rowerze i zdarł kolano, ani gdy złamał się pod nim konar i runął w gąszcz pokrzyw. Teraz spadał dłużej, głębiej, jakby świat zapadł się pod nim bez ostrzeżenia. Z przerażeniem, jakiego jeszcze nigdy nie zaznał w swoim krótkim życiu. 

Serce z łomotem obijało się o żebra. Zacisnął oczy i napiął wszystkie mięśnie, czekając bezradnie na moment, gdy uderzy o ziemię. Nagle poczuł grunt pod nogami. Tak po prostu. Bez bólu, wstrząsu czy spektakularnego lądowania. Niepewnie otworzył jedno oko, a potem powoli drugie. Rozciągała się przed nim zwykła asfaltowa droga z łańcuchem latarni po obu stronach, które skąpiły światła. Zapadał zmierzch, a wszystko wokół spowijała mgła, gęsta jak grochówka jego babci.

Nieśmiało i na drżących nogach ruszył przed siebie. Nadstawiał płochliwie uszu, jak dzikie zwierzę, gotowe w każdej chwili do ucieczki. Ale gdzie tu uciekać? Jedyna droga wiodła na wprost.

Nagle usłyszał stukot kół pociągu i zerwał się do biegu. Zwolnił dopiero, gdy dostrzegł znajomy wiadukt kolejowy. Zazwyczaj omijał go szerokim łukiem. Tunel był ciemny, obskurny, a na dodatek śmierdziało w nim stęchlizną i moczem. Kiedy wraz z kolegami, przejeżdżał tędy rowerem, nabierał powietrza przy samym wejściu i szybko pedałował, by ponownie wziąć wdech dopiero po drugiej stronie. Teraz nie miał ani kolegów, ani roweru, a wiadukt wydawał mu się jeszcze straszniejszy niż zwykle.

Znów usłyszał dźwięk pędzącego pociągu. Podniósł głowę i poczuł na twarzy podmuch powietrza, ale, o ile wzrok go nie mylił, tory były puste.

– Czary… – szepnął, z otwartymi ustami wpatrując się w wiadukt.

– A można zapytać, dokąd to, chłopcze? – Usłyszał niski i nieprzyjemny głos za plecami. 

Pospiesznie odwrócił się i zobaczył cztery postacie, które siedziały przy omszałym stole. Wnioskując po rozłożonych kartach, właśnie przerwał im partyjkę.

– Ja… tylko… chciałem przejść – wydukał.

– Patrzcie go! Na drugą stronę chciał, ha? A zapłaci to kto? – zapytał barczysty, rudobrody mężczyzna, wstając i podpierając się pod boki. Przy każdym jego ruchu coś grzechotało, jakby kieszenie futrzanej kamizelki miał wypchane mnóstwem kości do gry. Chłopiec zmartwił się. Nie miał przecież żadnych pieniędzy.

– Spójrzcie! On ma powołanie – zabrzmiał kobiecy głos.

Nieznajomi wbili wzrok w dłoń chłopca. Sam też zerknął w dół, nie rozumiejąc, co tak wszystkich zainteresowało. Podskoczył ze zdziwienia, widząc kartkę, którą trzymał w ręku. Skąd się tu wzięła? Zanim zdążył przeczytać koślawe pismo, olbrzym z rudą brodą wyrwał mu ją z ręki i podał mężczyźnie w kolorowym płaszczu. Chłopiec chciał zaprotestować, ale zabrakło mu odwagi. Zerkał na grupkę nieznajomych, zwłaszcza na pooranego zmarszczkami staruszka z opuszczoną głową. Zastanawiał się, czy mężczyzna śpi, czy nie żyje.

– Julian, lat dziesięć – przeczytał mężczyzna w płaszczu i zlustrował chłopca wzrokiem. – Przecież to jeszcze dzieciak – dodał i podał kartkę kobiecie w fioletowej, ortalionowej kurtce.

– Zmiana warty… – szepnęła z niedowierzaniem. – Czyli jedno z nas odchodzi?

– Horacjusz – odpowiedział mężczyzna w kolorowym płaszczu i spojrzał na starego towarzysza. Rudobrody gwałtownie huknął pięścią w stół, na co staruszek, tylko chrapnął przeciągle nie przerywając drzemki.

– To truchło?! A niech się tu do reszty rozleci! – Rudobrody splunął na ziemię. – Dawaj mi ten świstek! Gdzie tu nabazgrali, że Horacjusz, ha? – Wyrwał pismo kobiecie i zmrużył oczy, wpatrując się w nieznane mu szlaczki.

– Ubbe… oddaj i tak nie umiesz czytać… – rzuciła pobłażliwie, wyciągając rękę po kartkę. Julian parsknął śmiechem, ale szybko spuścił wzrok, widząc gniewne spojrzenie rudobrodego.

– Nieważne! – burknął Ubbe. Zgniótł kartkę i cisnął nią za siebie. – Któreś z nas powinno pójść – dodał ciszej i nachylił się konspiracyjnie nad stolikiem.

– Zawsze odchodzi najstarszy stażem. Taka… – zawahał się mężczyzna w kolorowym płaszczu, jakby szukając odpowiedniego słowa – …tradycja – dokończył z obojętnością.

– Pieprzyć tradycję. Też mam dość tego siedzenia. Stary śpi, jego strata – odparła kobieta i uniosła wysoko brodę. Jej czarne loki rozsypały się po śliskim materiale kurtki, a Julian dojrzał słuchawki z pomarańczową gąbką zawieszone na jej szyi. Podłączony czarny kabel ciągnął się aż do kieszeni kurtki. Był ciekaw, dlaczego używa takiego starocia.

– Zagramy – zadecydował rudobrody, zbierając karty ze stołu. – Kto wygra, zostawia ten kurwidołek. Soren? – Spojrzał pytająco na mężczyznę w kolorowym płaszczu. 

Ten po dłuższej chwili westchnął i kiwnął głową. Wchodził w to.

 

***

 

– I co teraz? – zapytał chłopiec, odchodząc wraz z mężczyzną w kolorowym płaszczu.

Soren milczał. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Rzadko wygrywał w oczko, zwłaszcza z Ubbe, który oszukiwał na potęgę. Zerknął przez ramię na towarzyszy. Amira usiadła na krześle i oplotła rękoma kolana. Pewnie zaraz założy słuchawki i będzie słuchać swojego magicznego pudełeczka. Ubbe krążył wokół stołu i przeklinał każdego nordyckiego boga, którego przypomniał sobie z imienia. Wreszcie chwycił krzesło i roztrzaskał je na najbliższej latarni. Wrzawa obudziła starego Horacjusza, który mlasnął i spojrzał na trzymane w dłoni karty. Soren pospiesznie odwrócił wzrok. Poczuł dziwne mrowienie w okolicach mostka. Gdyby miał sumienie, pomyślałby, że właśnie go gryzie.

– To może… – wyrwał go z zamyślenia Julian – …mógłbym już pójść do domu?

Soren uśmiechnął się krzywo.

– Obawiam się, że to jest teraz twój dom. – Zatrzymał się i machnął ręką wokół, wskazując pustą ulicę i kilka zapalonych latarni. Nie było tego wiele. Chłopiec wpatrywał się w niego z niezrozumieniem.

– Jakby to ci wytłumaczyć… – zaczął, chwytając go za ramiona. – Pamiętasz coś przed przyjściem tutaj? – zapytał z nadzieją, że zaraz wszystko samo się wyjaśni.

Chłopiec zamyślił się.

– Mamę. – Wzruszył ramionami, jakby chciał zrzucić ręce Sorena. – Płakała i mówiła, że niedługo się zobaczymy. A potem spadaliśmy… – urwał. – Ja… ja nie żyję, prawda? – zapytał, a jego oczy rozszerzyły się.

– Przykro mi – odparł Soren, zdziwiony, że chłopiec tak szybko połączył kropki. Czasami dzieciaki były mądrzejsze niż niejeden dorosły. Za każdym razem, kiedy się tu pojawiały ogarniała go złość i poczucie niesprawiedliwości. Przybywały o wiele lat za wcześnie i choć spędzały tu tylko krótką chwilę, zupełnie nie pasowały do tego miejsca.

– I to jest niebo? – zapytał chłopiec, rozglądając się i pociągając nosem.

– Niezupełnie. To miejsce jest czymś… pomiędzy. Zostaniesz strażnikiem i będziesz odprowadzał dusze w zamian za niewielką opłatę – wyjaśnił Soren.

– Będę zarabiał pieniądze? – ucieszył się chłopiec, jakby zapomniał, że jeszcze przed chwilą tęsknił za domem.

– Z tym bym uważał – roześmiał się Soren, widząc, że trafił mu się mały materialista. – Horacjusz też jest taki staroświecki i zbiera monety, ale odkąd ludzie wymyślili te różne elektroniczne szachrajstwa, niewielu znajduje, chociażby grosik w kieszeni – wyjaśnił.

– A co z tymi którzy nie mogą zapłacić?

– Muszą wrócić na ziemię, a to nie jest dobre miejsce dla zagubionych dusz.

Ruszyli dalej. Wiadukt stawał się w oczach Juliana coraz większy i bardziej przerażający. Chwycił pospiesznie mężczyznę za rękę i skulił się. Soren spojrzał nieco zmieszany, ale uścisnął małą, spoconą dłoń.

– Nie bój się. Musisz tylko odebrać zapłatę, przejść się z duszą na drugi koniec i wrócić. Bułka z masłem – skrócił cały proces. Przemilczał towarzyszący temu często płacz, błagania o ratunek i próby ucieczki. Niewielu tak potulnie spacerowało na drugą stronę, jak ufny, dziesięcioletni chłopiec. Była to dość niewdzięczna robota, więc zastanawiało go jak ma jej podołać dziecko.

– Ale skoro nie mam brać pieniędzy, to jak mają mi płacić? – zastanawiał się głośno Julian.

– Czymkolwiek chcesz. Amira przeprowadza za pocałunek, a Ub…

– Ble! – przerwał mu Julian i ostentacyjnie wytarł usta.

– A Ubbe za ząb – dokończył Soren i uśmiechnął się, widząc przerażenie pomieszane z obrzydzeniem, które malowało się na twarzy Juliana. Chłopiec wzdrygnął się, gdy zdał sobie sprawę, że to nie kości do gry grzechotały w kieszeniach rudobrodego. – Akurat Ubbe ma największy odsetek zwrotów – dodał mężczyzna, wykonując gest lotu w dół, akompaniując sobie przeciągłym gwizdnięciem.

– A tobie co trzeba dać, by przejść? – zapytał Julian, zadzierając głowę.

– Nić.

– Och… – wyrwało się z rozczarowaniem chłopcu.

– Za życia zrobiłem wiele rzeczy, z których nie jestem dumny. Nie mam zamiaru nawet po śmierci nękać ludzi. Nić ma każdy, więc bez trudu przejdzie na drugą stronę – mrugnął do niego porozumiewawczo i zatrzymał się. – I jesteśmy – ogłosił, wskazując koniec drogi, którą zasłaniała mgła. Była równie gęsta jak po drugiej stronie i pilnie strzegła tajemnicy zaświatów. Julian intensywnie się w nią wpatrywał, a nawet stawał na palcach, by dostrzec coś więcej. Bezskutecznie.

– I teraz odejdziesz? – zapytał chłopiec i puścił jego dłoń. Posmutniał. Wolałby, żeby odszedł ten brodaty furiat.

Soren nie odpowiedział. Wpatrywał się w mgłę i zastanawiał, co czeka go po drugiej stronie? Zobaczy znowu Lieselotte? Rodziców? Kompanów z okopów? Przeczesał dłonią jasne włosy i poruszał ramionami, żeby poprawić leżenie płaszcza. Jeśli faktycznie czekają na niego po drugiej stronie, chciał dobrze wyglądać.

– Poczekaj! – krzyknął Julian, jakby się bał, że mężczyzna zaraz zniknie. – Bo ja mam jeszcze dużo pytań! Umiemy czarować? Latać? Co jemy? Jest tu internet albo chociaż kablówka?

– Nie. Nie. Nic. A o to ostatnie musisz zapytać Amiry, bo się nie znam. Jeszcze coś? – zapytał, spoglądając na chłopca, ale ten tylko pokręcił osowiale głową. Chyba nie lubił pożegnań.

– Wiesz już, jaką opłatę będziesz pobierać?

– Tak! – zawołał dumnie Julian. – Kto chce przejść, musi opowiedzieć mi historię! Każdy zna jakąś opowieść, więc bez trudu przejdzie na drugą stronę! – powiedział podekscytowany, powtarzając słowa mężczyzny. Soren uśmiechnął się z satysfakcją, po czym wziął głęboki wdech, spoglądając w stronę mgły. Wystarczyło teraz tylko zapłacić, aby przejść na drugą stronę. Od dziesięcioleci był częścią tego rytuału, ale nawet on nie wiedział, co kryje mgła. Wieczny spoczynek. Tak odpowiedział mu kiedyś Teus, jego poprzednik, z którym przeszedł tę samą drogę, którą teraz przebył z Julianem. On z kolei słyszał to od swojego poprzednika. Co dokładnie znajdowało się po drugiej stronie, było tajemnicą nawet dla strażników.

Julian wpatrywał się, jak mgła powoli oplata dłoń Sorena. Była niezdecydowana. Wiła się wokół palców, cofała, po czym ponownie go obejmowała. Czekała. Mężczyzna w kolorowym płaszczu nie opowiedział jeszcze historii. Nie zapłacił, więc nie mógł przejść.

– To zawsze tyle trwa? – zapytał chłopiec, przerywając ciszę. – Chłopaki mi nie uwierzą… – dodał, jakby do samego siebie.

Soren spuścił głowę i cofnął się o krok. Mgła nadal cierpliwie czekała.

– Mógłbym cię prosić o małą przysługę? – zagadnął chłopca, który natychmiast pokiwał ochoczo głową.

– Nić. Dałbyś mi jakąś? Wiesz… tak na pożegnanie? – Uśmiechnął się.

– Jasne! – rzucił Julian i zaczął przepatrywać rąbek czerwonej koszulki. Wreszcie znalazł nitkę wychodzącą z jednego ze szwów. Wyrwał ją zdecydowanym ruchem i podał mężczyźnie. Soren, prawie że z nabożnością, odebrał czerwoną nić i wyciągnął z kieszeni igłę. Wprawnym ruchem wplótł nitkę w poły swojego kolorowego płaszcza. Przez te wszystkie lata wydłużył się do tego stopnia, że sięgał mu już prawie do ziemi. Na koniec Soren wygładził materiał, strzepnął niewidzialny pyłek, a kiedy uniósł wzrok, chłopca już nie było. Rozpłynął się we mgle jak wszyscy inni, których odprowadził do tego miejsca.

Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał w gwieździste niebo. Wyciągnął w bok rękę i dotknął ziemistej ściany okopu, ciekaw, co było ostatnią drogą Juliana. Małego chłopca, którego nie powinno tu być.

– Baran z ciebie Soren… – powiedział do siebie, wracając wolnym krokiem po podmokłych deskach. – Poczciwy. Ale, cholera, baran…

– Przepraszam? – rozbrzmiał kobiecy głos. Soren uniósł głowę ze zdziwieniem i zobaczył niewysoką brunetkę, która unosiła rękę, jakby osłaniając oczy przed rażącym światłem. Jak zaszła tak daleko bez strażnika? Pewnie Amira słucha tych swoich szarpidrutów, Horacjusz śpi, Ubbe demoluje pół zaświatów i nikt nie pilnuje wejścia.

– Zostawić ich na dziesięć minut… – burknął i podszedł do kobiety. Była blada, rozdygotana i miała szaleństwo w oczach.

– Ja… ja szukam swojego syna. Chcieli mi go odebrać, ale ja mu obiecałam!  Obiecałam, że już na zawsze będziemy razem. Muszę go odnaleźć! – powiedziała roztrzęsiona, rozglądając się dookoła. – Ma taką czerwoną koszulkę, nie widział go pan przypadkiem? – dodała, oplatając się ramionami. Soren drgnął.

Płakała i mówiła, że niedługo się zobaczymy. A potem spadaliśmy…

Spadali. Razem.

Odeszła i zabrała ze sobą syna.

Oczy mężczyzny w kolorowym płaszczu zapłonęły gniewem.

– Nie widziałem, ale wiem, kto może nam pomóc – powiedział ochryple i objął ją ramieniem, prowadząc ku wyjściu.

O czym nie wspomniał Julianowi, to fakt, że strażnicy pilnowali nie tylko tego, kto wchodzi do zaświatów, ale i tego, kto, albo raczej, co chce z nich wyjść. Jedno takie coś zostawili na specjalne okazje, a to właśnie jedna z nich.

 

Koniec

Komentarze

Po pierwsze – nie wierzę, że pierwszy raz wrzucasz coś w Internet, bo zbyt dobrze napisane.

Jeśli jest na odwrót, nazwij mnie niedowiarkiem, a siebie talentem.

 

Z technicznych spraw to ci tu powyłapują, ja tylko:

 

Zwolnił dopiero, gdy dostrzegł znajomy wiadukt kolejowy.

Lepiej w zapisie byłoby Zwolnił, dopiero gdy…

 

Kiedy wraz z kolegami, przejeżdżał tędy rowerem (przecinek tam siedzi i niepotrzebnie się na mnie patrzy)

 

–A można zapytać, dokąd to, chłopcze? – usłyszał niski i nieprzyjemny głos za plecami. Pospiesznie odwrócił się i zobaczył cztery postacie, które siedziały przy omszałym stole. Wnioskując po rozłożonych kartach, właśnie przerwał im partyjkę.

 

Tu u winnych przypadkach rozwinięcie narracyjne do następnego akapitu. + i mogłoby wypaść tj.

–A można zapytać, dokąd to, chłopcze? – usłyszał niski, nieprzyjemny głos za plecami.

Pospiesznie odwrócił się i zobaczył cztery postacie, które siedziały przy omszałym stole. Wnioskując po rozłożonych kartach, właśnie przerwał im partyjkę.

 

na co staruszek, tylko chrapnął przeciągle nie przerywając drzemki.

na co st. tylko chrapnął przeciągle, nie przeryw…

 

Gdyby miał sumienie, pomyślałby, że właśnie go gryzie. – kocham

 

Brakuje mi na początku, gdy pojawia się enigmatyczna scena z enigmatycznymi postaciami, przeżyć, czyli w tym przypadku więcej strachu/ zagubienia/ niezrozumienia tego chłopca. Jakbym miał go tak podanego, to rezonowałoby we mnie, a tak dopiero później wchodzi element jego głębszych emocji i zdaje się to trochę znikąd.

Zaczynasz z kolei od bardzo literackiego opisu wewnętrznych przeżyć bohatera, którego jeszcze nie poznałem. Lepsza byłaby sekwencja (wyobrażeniowa, nie chodzi mi o narrację):

Bezbronny chłopczyk na tym rowerku czy jakkolwiek inaczej; jego niedopowiedziany wypadek; znów ten bezbronny chłopczyk, ale już w wiadomej sytuacji; jego czy narratora zastana na miejscu sytuacja; chłopczyk coraz bardziej się boi; albo zamiast boi zaczyna go to intrygować – i dalej już fabuła idzie swoim torem. Po prostu bardziej chciałby przyjrzeć się tej żabie, co mają mi ją zaraz usmażyć na patelni.

 

Będę wdzięczna za każdą wskazówkę i poprawkę! :)

 

Więc moja wskazówka: pisz, bo ewidentnie ci to wychodzi.

 

Zeppelin, dziękuję! Nie wiem czy talent, raczej dużo pracy, bo już od dawna dłubię w różnych tekstach. Jednak mój wewnętrzny krytyk mówił mi, że nie są na tyle dobre, żeby je gdzieś publikować. Potem powstała „Nić”, o której pomyślałam, że chyba ma ręce i nogi, więc postanowiłam zapytać o zdanie tych, którzy się znają.

Co do tej żaby, masz całkowitą rację. Chyba mam taką przypadłość, że chcę, aby z tej żaby, co to jest kaczką zrobił się zając. :D Innymi słowy, zdarza mi się przekombinować. Staram się zostawić dużo miejsca na domysły i wyobraźnię, żeby czytelnik sam po tych okruszkach, które gdzieś tam rzucam doszedł do momentu – „aha!”. Muszę jednak popracować nad zdrowym środkiem, żeby przez te moje niedopowiedzenia nie dawać wrażenia, że coś wzięło się znikąd. Także biorę sobie Twoją uwagę do serca!

Jeśli chodzi o emocje chłopca, o taką właśnie drogę mi chodziło. Bezbronność i przerażenie, zamienia się w zaintrygowanie nowym światem. Aż wreszcie znów staje się po po prostu dzieckiem, który uważa tę całą magiczną sytuację za zabawę i chce o niej opowiedzieć kolegom. Przejrzę ten tekst jeszcze raz i może uda mi się to lepiej podkreślić. :)

Ech, przecinki. Muszę się z nimi bardziej zakolegować!

 

Jeszcze raz dziękuję za Twój czas i pozdrawiam :)

 

Muszę jednak popracować nad zdrowym środkiem, żeby przez te moje niedopowiedzenia nie dawać wrażenia, że coś wzięło się znikąd.

 

Chodzi mi tylko o samo wprowadzenie do opowieści. Ty, kiedy piszesz, wiesz, o kogo chodzi, masz go w głowie, czytelnik natomiast musi dostać konkretny bodziec. Pierwszy akapit nie jest zły, ale strasznie bezosobowy i zanim ja zobaczę w sobie tego chłopca, mija zbyt wiele tekstu. Jakby było (chcę tylko ująć, co mam na myśli, nie sugeruj się, że tak ma definitywnie być):

 

Choć miał zaledwie dziesięć lat, musiał znieść to przerażenie. Jego drobne, dziecięce ciało spadało bezwładnie w otchłań.

Serce z łomotem obijało się mu o żebra. Zacisnął oczy i napiął wszystkie mięśnie, czekając bezradnie na moment, gdy uderzy o ziemię.

 

A jeśli rzeczywiście sama sobie warsztat tak wyprowadziłaś, to znaczy, że w tej warstwie jesteś kocurem. Nie przywiązuj się tylko do konkretnych własnych tekstów, skacz sobie po nich do następnych jak po schodach, bo w końcu przyjdzie zajawka na bardzo głęboki temat, który można już przekuć np. w powieść. Jak masz już tak naostrzone dłuto i porządny młot, wystarczy teraz rzeźbić w różnego rodzaju skałach. W końcu też się trafi na rudę srebra albo złota.

 

Pozdrawiam.

Marszawo, dotrwałam do końca i czasu poświęconego na lekturę nie uważam za stracony. :)

Nie do końca wiem, co sprawiło, że Julian umarł, ale tę opowieść – choć nie należy do wesołych – przeczytałam z przyjemnością.

Wykonanie, zwłaszcza zapis dialogów, pozostawia nieco do życzenia, ale mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić „Nić” do Biblioteki.

 

Serce z łomotem obijało się mu o żebra. → Czy zaimek jest konieczny? Czy serce mogło obijać się komuś innemu, nie spadającemu?

 

 – Czary… – szepnął, wpatrując się w wiadukt z otwartymi ustami. → Czy dobrze rozumiem, że wiadukt miał otwarte usta?

Proponuję: – Czary… – szepnął, z otwartymi ustami wpatrując się w wiadukt.

 

– A można zapytać, dokąd to, chłopcze? – usłyszał niski i nieprzyjemny głos za plecami. Pospiesznie odwrócił się i zobaczył cztery postacie, które siedziały przy omszałym stole. Wnioskując po rozłożonych kartach, właśnie przerwał im partyjkę. → Didaskalia wielką literą. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami – ta uwaga dotyczy źle zapisanej narracji także w dalszym ciągu opowiadania. Winno być:

– A można zapytać, dokąd to, chłopcze? – Usłyszał niski i nieprzyjemny głos za plecami. 

Pospiesznie odwrócił się i zobaczył cztery postacie, które siedziały przy omszałym stole. Wnioskując po rozłożonych kartach, właśnie przerwał im partyjkę.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

– Julian, lat 10 – przeczytał mężczyzna w płaszczu i zlustrował chłopca wzrokiem. – Przecież to jeszcze dzieciak. – dodał i podał kartkę kobiecie w fioletowej, ortalionowej kurtce. → Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach. Zbędna kropka po drugiej wypowiedzi. Winno być:

– Julian, lat dziesięć – przeczytał mężczyzna w płaszczu i zlustrował chłopca wzrokiem. – Przecież to jeszcze dzieciak – dodał i podał kartkę kobiecie w fioletowej, ortalionowej kurtce.

 

– To truchło?! A niech się tu do reszty rozleci! – rudobrody splunął na ziemię. – Dawaj mi ten świstek! Gdzie tu nabazgrali, że Horacjusz, ha? – wyrwał pismo kobiecie i zmrużył oczy, wpatrując się w nieznane mu szlaczki. → Didaskalia wielką literą. Winno być:

– To truchło?! A niech się tu do reszty rozleci! – Rudobrody splunął na ziemię. – Dawaj mi ten świstek! Gdzie tu nabazgrali, że Horacjusz, ha? – Wyrwał pismo kobiecie i zmrużył oczy, wpatrując się w nieznane mu szlaczki.

 

– Któreś z nas powinno pójść. – dodał ciszej i nachylił się konspiracyjnie nad stolikiem. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Zawsze odchodzi najstarszy stażem. Taka… – zawahał się mężczyzna w kolorowym płaszczu, jakby szukając odpowiedniego słowa – Tradycja. – dokończył z obojętnością. → – Zawsze odchodzi najstarszy stażem. Taka… – zawahał się mężczyzna w kolorowym płaszczu, jakby szukając odpowiedniego słowa – …tradycja – dokończył z obojętnością.

 

– Zagramy. – zadecydował rudobrody, zbierając karty ze stołu. – Kto wygra, zostawia ten kurwidołek. Soren? – spojrzał pytająco na mężczyznę w kolorowym płaszczu. Ten po dłuższej chwili westchnął i kiwnął głową. Wchodził w to. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia po drugiej wypowiedzi wielką literą. Winno być:

– Zagramy – zadecydował rudobrody, zbierając karty ze stołu. – Kto wygra, zostawia ten kurwidołek. Soren? – Spojrzał pytająco na mężczyznę w kolorowym płaszczu. 

Ten po dłuższej chwili westchnął i kiwnął głową. Wchodził w to.

 

– To może mógłbym już pójść do domu? – wyrwał go z zamyślenia Julian. Soren uśmiechnął się krzywo. → Narracja w nowym wierszu:

– To może mógłbym już pójść do domu? – wyrwał go z zamyślenia Julian. 

Soren uśmiechnął się krzywo.

 

– Obawiam się, że to jest teraz twój dom. – zatrzymał się i machnął ręką wokół, wskazując na pustą ulicę i kilka zapalonych latarni. → – Obawiam się, że to jest teraz twój dom. – Zatrzymał się i machnął ręką wokół, wskazując pustą ulicę i kilka zapalonych latarni.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Mamę. – wzruszył ramionami, jakby chciał zrzucić ręce Sorena. → – Mamę. – Wzruszył ramionami, jakby chciał zrzucić ręce Sorena.

 

– Z tym bym uważał. – roześmiał się Soren… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Bułka z masłem. – skrócił cały proces. → Jak wyżej.

 

– I jesteśmy – ogłosił, wskazując na koniec drogi, którą zasłaniała mgła. → – I jesteśmy – ogłosił, wskazując koniec drogi, którą zasłaniała mgła.

 

ale ten tylko pokręcił osowiało głową. →…ale ten tylko pokręcił osowiale głową.

 

poprzednik, z którym przeszedł tę samą drogę, którą teraz z Julianem. → Pewnie miało być: …poprzednik, z którym przeszedł tę samą drogę, którą teraz przebył z Julianem.

 

– Chłopaki mi nie uwierzą… –dodał, jakby do samego siebie. → Brak spacji po drugiej półpauzie.

 

Soren spuścił głowę i cofnął o krok. → Pewnie miało być: Soren spuścił głowę i cofnął się o krok.

 

– Nić. Dałbyś mi jakąś? Wiesz… tak na pożegnanie? – uśmiechnął się. → – Nić. Dałbyś mi jakąś? Wiesz… tak na pożegnanie? – Uśmiechnął się.

 

– Jasne! – rzucił Julian i zaczął przepatrywać rąbek czerwonej koszulki Wreszcie… → Brak kropki na końcu zdania.

 

Wreszcie znalazł nitkę wychodzącą z jednego ze szwu. → Wreszcie znalazł nitkę wychodzącą ze szwu. Lub: Wreszcie znalazł nitkę wychodzącą z jednego ze szwów.

 

Poczciwy. Ale cholera baran… → Poczciwy. Ale, cholera, baran

 

– Zostawić ich na 10 minut… → – Zostawić ich na dziesięć minut…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A kto to przyszedł? Pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci – czyli Jim.

 

 

 

Na szczęście ludzi tak marudnych w kwestiach literackich jak ja nie znajdziesz tu zbyt wielu, więc z pewnością osłodzą Ci to co za chwilę napiszę i razy mego słusznego gniewu, które zaraz na Ciebie spadną…

Ale dobra, powtarzajo mi tu, żebym wszędzie coś pozytywnego próbował znaleźć i najlepiej na samym początku… ale nim do pozytywów przejdę, to upewnię się, że dobrze zrozumiałem…

 

Czy madka popełniła tak zwane rozszerzone samobójstwo?

 

Z początku myślałem, że chodzi o wypadek rowerowy, ale w końcówce dotarło do mnie, że raczej o właśnie o rozszerzone samobójstwo – madka, której zagrożono, że zabiorą jej syna, zdecydowała się wraz z nim rzucić z wysokości – nie wiem, z wieżowca, mostu – gdzieś z wysoka – zabijając i siebie i jego, wcześniej obiecując, że już zawsze będą razem.

 

Obraz mocny i o wiele częstszy, niż się ludziom wydaje. Zdarza się, że rodzic uważa, że dzieci są jakby przedłużeniem, dopełnieniem, przedłużeniem istoty rodzica i można decydować o ich życiu i śmierci. Bo przecież to ja cię urodziłam… Pogląd ten nie jest nowy, głęboko gdzieś zakorzeniony w ludzkiej naturze, w starożytnym Rzymie miał nawet swoje odbicie w prawie (instytucja pater familias, czyli ojca rodziny, który miał władzę absolutną, włącznie z władzą życia i śmierci, nad domownikami).

Widzę więc w tym obrazie madkę, która synem się zajmowała źle lub wcale nie zajmowała i jakaś instytucja zdecydowała o odebraniu spod jej “czułych” rąk chłopaka.

Madka się z tym nie godzi i postanawia skoczyć. Ale wpierw – zepchnie syna (lub skaczą trzymając się za ręce).

Strażnicy, poza koniecznością odprowadzania dusz, mają jeszcze jedną funkcję – gdy 

 

strażnicy pilnowali nie tylko tego, kto wchodzi do zaświatów, ale i tego, kto, albo raczej, co chce z nich wyjść. Jedno takie coś zostawili na specjalne okazje, a to właśnie jedna z nich

Rzeczywiście jakiś przerażający stwór, który zgotuje madce uśmiercającej własne dziecko – dosłownie piekło – wydaje się tu jak najbardziej na miejscu – jest to zgodne z logiką utworu i w jakiś sposób sprawiedliwe (choć nie do końca z treści wynika i można się odrobinę zastanawiać, czy chłopak nie wolałby spędzić wieczności nawet z tak odrażającą madką, czy bez niej).

 

Dobrze to odczytałem, czy coś pokręciłem?

 

Ok, to teraz pozytywy:

Czyta się naprawdę dobrze, obraz wywołuje emocje. Mimo że tekst jest krótki, postacie są interesujące, charakterystyczne, niezapomniane. Fabuła jest spójna, pod koniec nieco przewidywalna, ale jednak w taki pozytywny sposób – nie zaskakuje nas nic, co nie powinno nas zaskakiwać.

Podoba mi się też jak wygląd postaci jest dopasowany do tego, jaki mają “cennik” – szczególnie ten kolorowy płaszcz Sorena “robi robotę”.

 

Teraz negatywy:

Po pierwsze: @Marszawa, kobieto, piszesz dużo lepiej niż wielu bywalców portalu, więc kopnij swego wewnętrznego krytyka w jaja, niech się zwija i nie śmie nawet kwiknąć, bo poprawisz. 

Naprawdę: kop go mocno i celnie, nie przejmuj się, że eksploduje bólem. Tobie i tak będzie łatwiej niż facetowi, bo na przykład ja, o kurczę, na samą tylko myśl o tym się w sobie kurczę. Ale należy mu się, bęcwałowi, za blokowanie Cię przed publikacją.

Z minusów co do samego tekstu, niektóre określenia wydały mi się zgrane (np. niebo gwiaździste) a inne nietrafione (sakralną ciszę) i przynajmniej kilka zdań brzmiało trochę tak, jakbyś je tłumaczyła z języka obcego. Ogólnie jednak tekst sprawia wrażenie lekkości, a ja jestem z reguły ślepy na szczegóły – popraw proszę to, na co zwróciła uwagę @regulatorzy bo z jej rad zawsze warto korzystać.

Piszesz w komentarzach, że zostawiasz okruszki i masz nadzieję, że czytelnik się domyśli o co biega – to sposób bardzo bliski temu jak sam piszę, więc Cię doskonale rozumiem, jednak czasem warto coś wyłożyć kawa na ławę i nie liczyć aż tak na wyobraźnię czytającego. Co innego na papierze, ale ludzie “w Internetach” zwykle nie mają czasu na refleksje, czasem czytają to na komórce czy w jakichś podłych warunkach – trzeba to też brać pod uwagę.

W odróżnieniu od reg nie potrzebuję technicznej doskonałości (sam tego nie potrafię i już się pogodziłem z tym, że nigdy się tego nie nauczę) więc i tak polecę tekst do biblioteki.

Myślę jednak, że wiele osób będzie skonfundowanych bez przynajmniej odrobinki dodatkowych wskazówek. Mi się jednak tekst bardzo podobał i uważam go za bardzo udany portalowy debiut.

To co bym chciał wiedzieć, a czego się nie domyśliłem (możliwe, że dlatego, że jestem dość przemęczony) – to o co właściwie chodziło z pociągiem (którego nie było, ale który było słychać) – jakie było jego znaczenie w tej historii.

Będę wyglądał Twoich kolejnych tekstów. Pióro masz dobre, warto będzie obserwować, jak się pisarsko rozwijasz.

Nie daj się wewnętrznemu krytykowi. Pisz. Publikuj. A jemu zasadź kopa, niech nie wstaje (przynajmniej do czasu, aż zaczniesz popadać w samozachwyt – wtedy warto facetowi pozwolić dojść do siebie).

 

Pozdrawiam serdecznie,

 

Jim

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Podobało mi się twoje opowiadanie, aż żałowałam, że takie krótkie. W niedługim tekście zarysowałaś ciekawe sylwetki bohaterów i tragiczną opowieść.

Regulatorzy, dziękuję! 

O jeżu, ale się tu nazbierało błędów! Już edytowałam, żeby nie robić dłużej wstydu. 

Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało, mimo że trochę wyprowadziłam w las tymi niedomówieniami. W moim zamyśle spadanie Juliana nie było tylko przenośnią, a chłopiec stał się ofiarą rozszerzonego samobójstwa. Trudny temat, dlatego nie napisałam tego wprost… Bardziej chciałam skupić się na nici porozumienia jaka powstała między nim a mężczyzną w kolorowym płaszczu. I tak chłopiec skrzywdzony przez bliską osobę, zostaje „uratowany” przez kogoś zupełnie obcego i idzie „do nieba”. Mam nadzieję, że chociaż trochę mi się to udało. W gruncie rzeczy historia choć smutna kończy się pogodnie, bo niewinność zostanie nagrodzona a winowajcę (czyli w tym wypadku matkę) spotka kara. 

Mam nadzieję, że teraz to się spina w całość. Następnym razem postaram się te moje roztrzepane myśli lepiej poskładać. :) 

Jeszcze raz dziękuję Ci za korektę i pozdrawiam! 

Jim, dziękuję za motywacyjnego kopa! 

Dokładnie taki był zamysł tego opowiadania i bardzo się cieszę, że końcówka Cię na to naprowadziła. W pierwotnej wersji była jeszcze część o spotkaniu z Biesem, ale usunęłam, bo troszkę mi to uciekało w horror, a tego nie chciałam. :) 

Gdybając, czy Julian chciałby spędzić wieczność z matką – myślę, że tak. Niestety znów został pozbawiony możliwości wyboru. Soren zadecydował za niego, bo kierował nim gniew oraz dlatego, że po prostu… mógł. Strażnicy tkwili tam dziesiątki a nawet setki lat. Już dawno zatracili swoje człowieczeństwo. I tak jeden wyrywał zęby bez znieczulenia, a drugi za chwilę rzuci kogoś na pożarcie stworom z piekła rodem. I nikt im za to nic nie zrobi :)

 

przynajmniej kilka zdań brzmiało trochę tak, jakbyś je tłumaczyła z języka obcego”

I w tym momencie zdębiałam. Od 8 lat nie mieszkam w Polsce, ale przenigdy nie wpadłabym na to, że może to być widoczne w tekście. Niewykluczone jednak, że podświadomie jakieś zdania tłumaczę? Nie wiem. Szacun, że wyłapałeś takie coś! 

 

Z wykładaniem kawy na ławę masz absolutną rację. Nie każdy ma czas na zgadywanki, więc postaram się pisać mniej enigmatycznie i aż tak nie kruszyć. 

 

Pociąg – widmo! To miał być tylko taki mały, plastyczny dodatek do świata umarłych. Świat ten dla każdej duszy wyglądał inaczej. Samo przejście miało być ostatnim trudnym momentem w ich „życiu”. Julian bał się ciemnego wiaduktu, niedaleko swojego domu, więc musiał przez niego przejść. Soren z kolei przechodzi przez okopy, ponieważ pamięta je z czasów kiedy był żołnierzem. 

Dziękuję Ci za obszerny komentarz i poświęcony czas! Będę pamiętać o Twoich wskazówkach. Pozdrawiam! 

Pusia, dziękuję! Chyba najlepsze co można usłyszeć to słowa „za krótkie” :) Pozdrawiam! 

 

 

 

Dziękuję Ci za obszerny komentarz i poświęcony czas!

 

@Marszawo

Cała przyjemność po mojej stronie. Z tym pociągiem i okopami to w sumie powinienem na to wpaść – wina zmęczenia. Przecież dość mocno to odsłoniłaś – ale teraz to zupełnie jasne, dzięki!

 

I w tym momencie zdębiałam. Od 8 lat nie mieszkam w Polsce, ale przenigdy nie wpadłabym na to, że może to być widoczne w tekście.

 

Widać, ale raczej tak “podskórnie”. Jak dla mnie wielki szacun, że mieszkając aż osiem lat poza granicami tak pięknie posługujesz się polszczyzną. Sam niestety mam tak, że nawet po wyjechaniu z Polski na ledwo dwa tygodnie “języka w gębie zapominam” – gorzej nawet, po zwykłym dwugodzinnym huddlu z Hamerykanami gubię słowa, albo zaczynam używać dziwnych konstrukcji językowych – po całej dniówce rozmów i pisania w języku zgoła mi obcym – nie potrafię już się wydukać ani w obcym, ani w ojczystym. Zupełnie tak, jakby moja łepetyna nie potrafiła pomieścić więcej niż jednego języka na raz i czasem łapię się na tym, że pytam syna – te, a jak po polsku jest to a to… – i najgorsze, że on też często nie wie, bo gry, bo YT, bo Internet… wrrrr… wkurza mnie to strasznie.

Taki ze mnie biedapisarzyna, grafoman co gubi słowa.

Fajnie o swoim utworze opowiadasz i fajnie go rozumiesz… czasem spotykam osoby, które piszą nieźle, a nie potrafią się ze swego pisarstwa “wytłumaczyć” – a u Ciebie jest i wykonanie i namysł – ta nić przeplata całość tekstu – i to mi gra podwójnie.

 

Jim, dziękuję za motywacyjnego kopa! 

Kop to przede wszystkim w wewnętrznego krytyka, tam gdzie najbardziej boli. Kobiety nie można bić nawet kwiatkiem, a co dopiero kopać (nawet motywacyjnie) :)

No może mikołajową rózgą ewentualnie, na święta, jeśli sama lubi ;-)

 

Pozdrawiam serdecznie!

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Bardzo proszę, Marszawo, cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne. :)

Rozumiem, dlaczego wolałaś powstrzymać się od dosłownego opisania powodów, dla których Julian spadał i myślę, że sama powinnam się wszystkiego domyślić, albowiem nie zawsze należy wykładać kawę na ławę. A w ostatecznym rozrachunku uważam, że Twoje powściągliwe przedstawienie całej sprawy dobrze służy opowiadaniu.

Raz jeszcze powiem, że cieszę się z lektury, życzę powodzenia w dalszej pracy twórcze i biegnę do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dobry tekst, zdecydowanie jeden z najlepszych, jakie tu ostatnio czytałem. Nieco krótki jak na opowiadanie, ale w niewielkiej ilości znaków udało się zmieścić dużo treści i zaskoczyć czytelnika zwrotem akcji więcej, niż raz. No i tak po prostu, po ludzku, bardzo ładnie piszesz, plastyczne opisy i atmosfera niedopowiedzeń świetnie ze sobą współgrają.

 

Jedyne, co mnie nieco – podkreślam, nieco - zawiodło to zakończenie, dosłownie ostatni paragraf. Konwencja plastycznych opisów i niedopowiedzeń zostaje w nim gwałtownie porzucona. Nagle narrator po prostu coś wie i bezceremonialnie komunikuje to czytelnikowi. Myślę, że warto było doprowadzić opowiadanie do samego końca utrzymując konwencję, która świetnie mu służyła od samego początku.

 

Pozdrawiam i gratuluję :)

GalicyjskiZakapior, bardzo Ci dziękuję! Przyznam, że zafundowałam końcówce dość ostre cięcie i może przez to ta konwencja niedomówień trochę się posypała. Następnym razem będę zwracać większą uwagę na to, czy korygując tekst czegoś przez przypadek nie psuję. Dziękuję za radę i pozdrawiam!  :)

Witam. Fajnie się czytało ;) Ciekawa koncepcja tego co się dzieje z człowiekiem, a raczej jego duszą po śmierci. Otwarte zakończenie nawiązujące być może do kontynuacji lub wykorzystania pomysłu w innych opowiadaniach. Pozdrawiam:)

jonaszf, dziękuję Ci! Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało. 

Kto wie, może wrócę kiedyś do Strażników. Na razie niech tam siedzą i pilnują zaświatów :) 

Cześć Marszawo!

Dobre opowiadanie, pełne emocji, które wszystkie są na swoim miejscu, tak jak powinny być, aby poruszyć czytelnika. Bohater od początku wzbudza sympatię i również współczucie. Trochę żałuję, że nie wiemy od pierwszego zdania, że to chłopiec, który ma dziesięć lat.

Nie wiem, co Soren zrobi z matką, ale musi to być chyba coś strasznego…

Klikam do biblioteki i pozdrawiam!

Chalbarczyk,  bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz! Wzięłam początek na warsztat i dopisałam kilka zdań, które mam nadzieję, naprowadzają, że bohaterem jest mały chłopiec. Może teraz będzie bardziej doszlifowane, o! :) 

Pozdrawiam serdecznie. 

– To może mógłbym już pójść do domu? – wyrwał go z zamyślenia Julian. 

Wyrwał dałabym z dużej, bo nie jest gębowe. Niby wyrwał, mówiąc, ale jakoś mnie to nie przekonuje.

 

Fajna opowieść, smutna, ale wciągająca. Zadania chłopca i jego kompanów skojarzyły mi się z Charonem.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Jeśli nie ma pewności, to można dać tak:

 

– To może – wyrwał go z zamyślenia Julian – mógłbym już pójść do domu?

Dziękuję dziewczyny! Poprawiłam :) 

 

Ambush, dziękuję za komentarz i cieszę się, że historia Cię wciągnęła. Twoje skojarzenie z Charonem jest bardzo trafione. Horacjusz jest właśnie moim odpowiednikiem Charona :) 

Cześć

Dużo tajemnic w tym opowiadaniu.

Mam wątpliwości do ,,leżenia płaszcza,, i ,,Julian intensywnie się w nią wypatrywał,, – to drugie chyba jakaś literówka się wkradła. Nie można się w kogoś wypatrywać, raczej wpatrywać. 

Podobało mi się. Opko bardzo sprawnie napisane, technicznie luks i przede wszystkim jest klimat, a to lubię najbardziej. 

Pozdrawiam

Aha… zastanawiam się, jakiej muzy słuchała na tym (starociu). 

Hej,

cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało i dzięki za wypatrzenie tego wpatrzenia! :D Poprawię!

Co do leżenia płaszcza, brakuje mi lepszej alternatywy. Często mówimy o ubraniach, że dobrze na nas leżą. Tu chodziło mi o ten właśnie kontekst.

Muza, hm… jakiś popularny album z lat 90. Celuję w Pearl Jam z Alive z 1991 :)

 

Dobry gust ma, jeśli to PJ

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka