- Opowiadanie: tomaszg - Pozytywka. Czas wiedźniaków (18+)

Pozytywka. Czas wiedźniaków (18+)

Pyskówka w Białym Domu, „siedź cicho, mały człowieczku” czy konkrety o tym, jak nasze wspaniałe, ciężkie i drogie samochody nieustannie nas szpiegują, bo takie są wymagania homologacji unijnych (nie, nie mówimy o teoriach spiskowych, tylko wyciągach z konkretnych przepisów - https://www.youtube.com/watch?v=67gnVeOt4d4).

Ostatnio mnie znów zjechano od stóp do głów, że wskazuję na możliwe konsekwencje podobnych rzeczy (przy czym nie chodziło o snucie wizji katastroficznych, tylko bardziej zabawę na zasadzie „co by było gdyby”).

Szanuję czyjąś opinię, ubolewając, że ludzie być może chcą żyć złudzeniami.

Dzisiaj kolejny tekst z cyklu “Pozytywka”. Idzie w inną stronę i zaczyna od pewnych przemyśleń, a potem przechodzi do akcji, która lekko zatacza o różne teorie, choć nie tylko.

Panie i panowie, ladies and gentleman, Damen und Herren, Madame e’Monsieur, tekst niejako na zamówienie pewnej białogłowy, która chciała przeczytać coś o zdobywaniu kosmosu, krasnoludach albo wielkiej miłości wampira. Jej prośbę potraktowałem jak rozkaz i zinterpretowałem, dodając nieco pikantnego sosu i tego, co Polacy lubią najbardziej (nie, nie chodzi o kuciaka i kebaba na grubym z mieszanym mieszanym). Polityki tym razem jest tyle co kot napłakał, czyli dokładnie tyle, ile powinno być.

Jak wyszło? Czy to już grafomania czy jeszcze nie? Powiedzcie sami.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy III

Oceny

Pozytywka. Czas wiedźniaków (18+)

Początek czy koniec?

Czy to jest błogosławieństwo czy nie, gdy serce przestaje bić, a krew zatrzymuje się we wszystkich żyłach i członkach?

Większość z nas zapewne myśli, że człowiek stoi na szczycie drabiny ewolucji i przechodzi do życia po życiu.

A co, jeżeli tak nie jest? Co, jeśli dusza ma swój termin przydatności, a zgon jest zaledwie procesem fizycznym, sposobem na to, żeby zmęczone ciało mogło wreszcie odpocząć? Tylko czy wtedy religia ma jakikolwiek sens? I czy ktoś odda zdrowie i życie tym, których zabito za głoszenie podobnych herezji?

Tysiące dzieł i prac naukowych poświęcono śmierci, mimo to do końca nikt nie wie, czym tak naprawdę jest. Próbowano wszystkiego, również odpytywania ludzi po rendez-vous z gilotyną. Niczego nigdy nie udowodniono. Nie wiemy z całą pewnością, co jest po drugiej stronie, nie to jednak jest najciekawsze.

Zabijać można na tak wiele sposobów. Niektóre uważane są za mocno humanitarne, inne wprost przeciwnie. Mamy szybkie i eleganckie zatrucie dwoma funtami ołowiu czy stali, ale wzbraniamy się przed kulami dum-dum. Dobrze mówimy o gilotynie, zastrzyku, wieszaniu czy krześle elektrycznym, z drugiej strony unikamy wbijania na pal, kąpieli w aromatycznym, wrzącym oleju, palenia, topienia czy otwierania brzucha w wersji dwa-w-jednym, z maseczką z gęstego, słodkiego miodu. Wszystko zmienia się stosownie do czasów, miejsca i mody, i dziś nikt poważny nie bierze pod uwagę zaszywania ciała w mokrej, kurczącej się skórze, wkręcania śrub w kark, wiązania nad bambusem, łamania kołem czy starego, dobrego rozszarpywania przez drzewa czy duże zwierzęta.

Mimo postępu wciąż widać jedno. Człowiek w każdej epoce jest na swój sposób równie kreatywny, co niekonsekwentny, i potrafi zabraniać używania najbardziej skutecznej broni, woląc zadawać ból i cierpienie, dawkując go i rozciągając w przestrzeni i czasie, a jakby tego mało, traktuje tak zwłaszcza ludność cywilną.

Nasz świat wydaje się być cywilizacją śmierci, mimo to uważamy temat końca za tabu. Jest w tym pełno sprzeczności. Wypychamy staruszków z domu, promujemy niski przyrost i eutanazję i wykańczamy się wzajemnie, cały czas podcinając gałąź, na której siedzimy, ale uważamy się za lepszych od naszych przodków, którzy czuli respekt przed popełnianiem zbrodni, które karano w sposób ostateczny. Emerytura jest dla nas tak samo odległa jak Ziemia od Marsa, z drugiej strony dostajemy wścieku dupy i innych części ciała po przekroczeniu określonych dat. Nie bez przyczyny mówi się o ryczących czterdziestkach, kryzysie wieku średniego czy tykającym zegarze biologicznym. Chcemy wierzyć, że będziemy żyć wiecznie, równocześnie dążymy do tego, żeby regularnie przeżywać małą śmierć, ten piękny, magiczny czas, w którym ciało wygina się pod wpływem orgazmu. Próbujemy nad tym panować, używając pigułek czy zabawek, i znajdujemy przyjemność w tym, żeby raz po raz tracić nad sobą kontrolę, umierając we własnym łóżku. To fascynuje tak samo jak dominacja nad drugim człowiekiem, do której też nie chcemy się przyznać.

Cytując klasyka, my wszyscy jesteśmy pojebani, czy ktoś tego chce czy nie.

 

Część I

Kraków

Od jakiegoś czasu nie znosiłem swojego życia. Byłem facetem, a ci zasadniczo mieli przesrane. Nie dorobiłem się ani nie zyskałem nieśmiertelności. Nie udało mi się zagrać w żadnym filmie, to znaczy byłem dokładnie w jednym, ale jako statysta, a to się chyba nie liczy. Nie stałem się sławny jak Ziemkiewicz, Mróz, Tusk, Musk, Roxy, Lexy, Sexy czy inne bożyszcze nastolatków. Bolało podwójnie, bo im można było wszystko, a mnie nic.

Ludzie wytykali mi mizoginistyczne wysrywy chorego umysłu albo naigrywali się, wskakując do mojego małego kącika, oceniając na podstawie kilku słów i biegnąc dalej, byle tylko konsumować i przeżuwać więcej treści. Niektórzy ukrywali się za złudną anonimowością internetu, inni mieli trochę więcej przyzwoitości i śmiałości i pisali, że tworzę zbyt długie i szczegółowe opisy, daję za dużo czy za mało, ewentualnie, że ma to się nijak do rzeczywistości.

Komentarzy napisanych z otwartym umysłem i przyjaznością było koszmarnie mało, a cały świat wyglądał jak wykrzywiona karykatura normalności, coś jakby sceneria na Halloween czy wizje pana Lusterko, tylko bez dyni i magicznych fasolek. Prawie nikt nie liczył się z drugim człowiekiem, za to każdy robił, co mógł, byle nie tracić własnych złudzeń. Nadużywano takich słów jak nietolerancja, immersyjność, innowacyjność, równouprawnienie czy experience, obowiązkowo w sprzeczności z ich prawdziwym znaczeniem, co przypominało słynne „wojna to pokój”. Krytykowano wszystko i wszystkich, i nie chodziło o to, żeby izolować mądre umysły. To był krzyk, zwykła, prostacka ucieczka, nieporadna próba ukrycia własnych niekompetencji i braków. Ludzie mówili, a nie komunikowali się, co trafnie przewidział Karinthy. Wróciło pismo obrazkowe i „Kali mówić”, tym razem jako wielkie, wspaniałe AI. Promowano tik-toka i facebooka, chociaż ogłupiały nie gorzej niż telewizja. Bla bla bla zawojowało świat, a najlepiej świadczyło o tym bredzenie o definiowaniu wszystkiego na nowo, co mocno trąciło wzorcami sowieckimi czy zasadami nacjonalizmu niemieckiego.

Dzisiaj wreszcie nadszedł czas, żeby skończyć z tym raz na zawsze.

Leżałem teraz w żeliwnej wannie. Zrobiłem sobie gorącą kąpiel, która miała zakończyć się inaczej niż zwykle.

Obejrzałem „Happiness” Stevena Cuttsa, rzuciłem telefonem o ścianę i po raz ostatni spojrzałem na kafelki i ekran z taniej sklejki, który kiedyś był dobry, ale teraz odstawał z każdej możliwej strony.

Wszędzie otaczała mnie właśnie taka beznadzieja. Stare przedmioty działały i spełniały swoją funkcję, ale nie dawały żadnej przyjemności z korzystania.

A kobiety?

Te, które widziałem, były paskudne. Babochłopy pozwalały sobie na wszystko. Wprowadzały piekło, w którym nie było żadnej delikatności i piękna, tylko same nierówności. One żarły się między sobą, a dla mnie cudem było znalezienie kogoś w realu i przez aplikację randkową. Każda chciała pieniędzy i księcia z bajki, sama nie dając nic w zamian. Facet miał mieć metr osiemdziesiąt, dom i samolot, i to w wieku dwudziestu lat.

Weird, weird, weird.

Chciałem delikatności i piękna, a nie harówy od rana do wieczora, żeby ktoś dostawał więcej za mniej, i to tylko dlatego, bo ma macicę albo ubzdurał sobie, że tak ma być. To było piekło, a miłe akcenty wykasowano nawet z filmów i gier, wciskając tam wszechobecną brzydotę i kłamstwo.

A chuj z tym.

Wielki.

I bąbelki.

Wziąłem kieliszek i wypiłem kolejną setkę, tak na odwagę, i sięgnąłem po duży, zardzewiały bagnet, który kupiłem kilka dni temu. Powoli przystawiłem go do lewej ręki, poniżej nadgarstka, i lekko nacisnąłem. Czubek wbił się w skórę. Nie zabolało. Wstrzymałem oddech i, niewiele myśląc, zrobiłem jeden gwałtowny ruch.

I wtedy zgasło światło.

 

***

 

To był jeden z tych dni.

Kilka dni wcześniej nie mogła wytrzymać, czując ciągnięcie i rwanie w brzuchu. Potem przyszło krwawienie, a teraz etap patrzenia na każdego samca, nawet najbardziej grubego i łysego, jakby był samym Tomem Cruise czy Keanu Reeves.

Nieraz przeklinała samego boga, że urodziła się kobietą. Miała wyczulony wzrok i węch. Nie mogła patrzeć na kłaki w nosie ani smród niemytych jajek i mocno wypierdziałych gaci. Nie dość, że tysiące mężczyzn zaczepiało ją na każdym kroku i miała mocno pod górkę, bo widzieli tylko dupę i cycki, to dochodziła jeszcze ciota i dni płodne, przy których miała ochotę wyć do księżyca.

Na pewno coś mocno nie grało w tej rzeczywistości. W Krakowie było co prawda wiele klubów na ONS, ale jakoś jej nigdy nie pasowało to, co ludzie robili w brudnym kiblu, wśród rzygów i sików.

Ona była inna.

Potrafiła godzinami przygotowywać się do randki i używać najlepszych kosmetyków z Rossmanna, Lidla czy nawet Biedronki, być jak do rany przyłóż, miła i sympatyczna, uczynna i współczująca. To kosztowało wiele wysiłku, czasu i pieniędzy, niestety nigdy nie dostawała tego, co powinna.

Tak naprawdę chciała tylko trochę czułości, potraktowania jak człowiek, zrozumienia dla swoich fizycznych słabości i łapania za cipkę tylko wtedy, gdy była rozgrzana.

Czy to naprawdę tak wiele?

 

***

 

Byłem sam w pokoju szpitalnym. Wyglądał jak typowa umieralnia i raczej nie znajdował się w dobrym miejscu. Bieda piszczała tu aż miło. Łóżko, metalowe krzesła i szafka przypominały poprzednią epokę, a koc i prześcieradło były sprane i miały ślady cerowania. Ponure wrażenie dopełniały niewymieniane okna i ściany, z których obłaziła farba. Nikt dawno nic tu nie robił, nawet nie sprzątał, o czym najlepiej świadczył brud i kurz. Koty ganiały się po całej podłodze, a ja ziewnąłem, myśląc, że NFZ i budżetówka naprawdę słabo przędą.

Obudziłem się już jakiś czas temu. Nic mi się nie chciało i nie miałem sił, żeby nawet się obrócić. Moja lewa i prawa ręka zostały zabandażowane od dłoni do łokcia, a ja czułem, jakby przejechał po mnie walec. Leżałem, nasłuchując odgłosów z zewnątrz, pisków i krzyków, klaksonów, warkotu i szumu, czegoś, co pochodziło nie tylko od obłożnie chorych, ale również z dużego ruchu miejskiego.

Trochę przypominało to więzienie, co prawda bez krat, ale jednak. Mogłem patrzyć na ściany, mur na zewnątrz i drobny skrawek niebieskiego nieba i nie wiem, ile czasu minęło, gdy do pokoju wszedł mężczyzna w białym fartuchu.

– O, widzę, że obudził się pan. To dobrze.

– Gdzie ja jestem? Umarłem?

– Cudem wydobyto pana spod gruzów. Kamienica wybuchła i zawaliła się. W piwnicy nielegalnie składowano akumulatory. Miał pan ogromne szczęście.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Pamiętałem, jak nóż zagłębiał się w skórę. A potem już nic, zupełnie jakbym doznał szoku. Milczałem, wiedząc, że dostałem drugą szansę.

– Potrzymamy pana kilka dni na obserwacji. Będzie dobrze. Miasto już proponuje lokale zastępcze. Jakoś się wszystko ułoży.

 

***

 

Szła na zakupy i nagle coś poczuła.

Stanęła jak wryta, i to tak gwałtownie, że facet za nią o mało się nie przewrócił.

– Jak idziesz, głupia ci…

Normalnie by coś odpowiedziała, rzuciła jakąś ciętą ripostę albo wylała na niego gorącą kawę. Tym razem było inaczej. Nie słyszała nawet do końca jego wypowiedzi. Skupiła się i na chwilę zamknęła oczy.

Ten zapach. On był niespotykany i przywodził na myśl samego boga. Miała wrażenie, że ten, kto się nim otacza, dotknął tamtego świata, a potem wrócił, bogatszy o wiedzę niedostępną dla zwykłych śmiertelników.

Powoli obracała się, aż w końcu ustaliła, z której strony woń jest najmocniejsza.

Zrobiła kilka kroków.

Ruszyła tropem, zupełnie jak pies gończy.

Przeszła może dwa kilometry i w końcu stanęła przed szpitalem wojewódzkim.

Coś ją ciągnęło właśnie do tego budynku.

 

***

 

Kobieta, która weszła do pokoju, zamknęła drzwi, wzięła krzesło i podparła nim klamkę.

– Co pani robi?

– Zamknij paszczę – warknęła, zrzucając z nóg czarne pantofelki i zabierając się do rozpinania guzików białej bluzki.

Zrobiła to tak płynnie i z taką gracją, aż mnie zamurowało. Rozdziawiłem usta, patrząc, jak pozbywa się ciuszków. Było w tym coś niepokojącego i pierwotnego, a ona najwyraźniej nie czuła skrępowania, zachowując się, jakby miała udać się pod prysznic.

Po chwili była całkiem naga. Stała, patrząc się na mnie trochę takim wzrokiem, jakby była na haju. Wyglądała jak Daenerys z „Gry o tron” albo Mia z „Californication”. Jej niewinną, dziewczęcą twarz otaczała burza czarnych, długich, prostych loków. Poniżej widziałem dwie gruszki, lekko opadające, ale mocno sterczące, a mocne wcięcie w talii idealnie łączyło się z szerokimi biodrami i tym, co dumnie prezentowało się pośrodku.

Milczałem. Nie wiedziałem, czy oczekuje jakichś słów, gestów czy jeszcze czegoś innego. Widziałem ją pierwszy raz w życiu i nie miałem bladego pojęcia, jak się nazywa ani co mogę z nią zrobić. Nie chciałem jej spłoszyć. Nie byłem może w pełni sił, szczególnie po ostatnim, ale taka okazja mogła się przecież nigdy więcej nie powtórzyć.

Przymknęła oczy i złapała się za cycki. Zaczęła je drażnić, równocześnie przygryzając wargę. Jej sutki stwardniały, chociaż w pokoju nie było wcale zimno, a ja lekko podnieciłem, mając w głowie kawały o pielęgniarkach.

Znów na mnie spojrzała, oblizała się, ukucnęła i wyciągnęła ze spodni cienki pasek, wstała, zbliżyła się do mnie i usiadła na mnie okrakiem. Poczułem, jak się nachyla, niemal mnie dusząc, łapie za ręce i przywiązuje je nad głową do zimnej, metalowej ramy łóżka, potem prostuje się, podciąga moją koszulkę i zaczyna masować mój nagi tors.

Chciałem ją pocałować, ale nie dała mi okazji.

Zamruczała, a ja cały odpłynąłem.

Zamknąłem oczy.

I urosłem.

Sięgnęła ręką i pozwoliła, żebym cały sztywny, wbił się do środka.

Była cudownie ciasna.

Czułem, jak mnie ściska, tam na dole, i jest wilgotna i gorąca. Zaczęła mnie ujeżdżać, a gdy spełnienie było tuż, tuż, spocona opadła i przywarła do mnie całym ciałem.

Staliśmy się jednością.

 

Część II

Kraków, 15:27

Pielgrzym przeklinał moment, w którym dał się podejść jak dziecko. Mężczyzna stał otoczony policją na jednej z bocznych uliczek starego miasta. Nie wyglądało to jak typowe zatrzymanie ani losowe działanie psiarni, która zawijała wszystkich jak leci. Wiedział, że są kontrolowani przez obcą siłę, i nie chciał im zrobić krzywdy. Czekał cierpliwie na ich ruch.

– Zanim coś zrobisz, obejrzyj. – Jeden z nich położył na ziemi tablet i cofnął się dwa kroki.

Pielgrzym kątem oka widział na ekranie premiera, wokół którego zaroiło się od ludzi, którzy próbowali udzielić mu pierwszej pomocy.

– Majaczy. Paraliż nerwów.

– Słabnie mu puls.

– Adrenalina! Dajcie adrenalinę!

– Co to było?

– Trucizna. Tamten się przed nami bronił.

– Co teraz?

– Rój nie wie.

– Spróbujcie jeszcze raz.

Polityk był położony na noszach i przeniesiony do karetki.

– Nie. Mam. Siły. – Ledwo wyszeptał trzy słowa, gdy wideo się urwało.

Na ulicy zapadła na chwilę cisza.

– Nic nie jest takie, na jakie wygląda, klecho. – Jeden z policjantów zwrócił się do niego. – Mamy wspólnego wroga.

– Nie jestem księdzem.

– Jeden chuj, na psa urok. – Tamten splunął. – Jak zwał, tak zwał. Nie liczą się szczegóły, tylko to, że możemy walczyć razem. Potężne siły chcą zniszczyć Polskę, jedyną ostoję dobra w całej Europie.

– A wy czego chcecie? Wolności przez zniewolenie?

– Nie musisz nam wierzyć. Nie pomożesz, to przynajmniej nie przeszkadzaj.

– Niedoczekanie wasze.

 

Kraków, 16:01

Pielgrzym miał mętlik w głowie. Policjanci faktycznie nie chcieli z nim walczyć i wycofali się, uważnie patrząc na jego reakcję. Nie zachowywali się jak zwykłe krawężniki. Wyraźnie czuć od nich było wewnętrzną siłę.

Nie tylko to było dziwne. Mężczyzna czuł, jakby całe miasto zachowywało się jak gigantyczna cewka czy kondensator i zbierało moc, której śladowe ilości wyczuwał przez lata.

Był coraz bardziej rozbity i zdezorientowany.

 

Kraków, 2:00

Tego dnia nie świecił księżyc, a on nie mógł spać. Znów miał przeczucie, że musi iść na miasto. Coś go bardzo ciągnęło szczególnie w okolice rynku. Błądził po sennych uliczkach, aż w końcu zauważył człowieka, który pakował jakieś czarne worki do furgonetki i był przy tym mocno nerwowy.

Ruszył jego śladem.

Tamten skończył i wszedł przez otwarte boczne wejście do Kościoła Mariackiego. Krzysztof odczekał dłuższą chwilę, potem wślizgnął się powoli do środka, starając się jak najmniej hałasować.

Cały kościół był spowity mrokiem. Jasność rozświetlały jedynie latarki przy bocznym ołtarzu. W środku było trzech opryszków, a co gorsza, związany, oklejony taśmą nagi mężczyzna, powieszony pod amboną za związane, uniesione ręce. Złodzieje byli mocno zaaferowani i pakowali do worków przeróżne przedmioty liturgiczne i inne dobro, a za nim przemawiał element zaskoczenia i to, że mógł wziąć metalową rurkę, leżącą obok rusztowań z tyłu świątyni.

Powoli zbliżał się, robiąc krok za krokiem i chowając się za filarami.

– Wy-no-cha! – W końcu stanął kilka kroków za nimi. – Won!

Tamci złapali za noże. Od razu wyczuł, że są amatorami. Miał doświadczenie w podobnych awanturach. Byli zbyt niecierpliwi. Ruszyli na niego kupą i chcieli jak najszybciej zakończyć sprawę, zamiast zachować ostrożność i dobrze wybadać sytuację. Nie dał się otoczyć, a zabytkowe mury przez kilka minut były świadkiem swoistego tańca dorosłych mężczyzn, którzy nieustannie zmieniali pozycję, doskakiwali do siebie i cofali się gwałtownie, nie chcąc zrobić pierwszego kroku.

W końcu najwyższy z nich na tyle zbliżył do pielgrzyma, że ten mógł zdzielić go po rękach, wytrącić mu nóż i uderzyć w splot słoneczny, a na koniec dołożyć w głowę.

Drugi był ostrożniejszy i chciał wziąć go sposobem, wpierw rzucając jakimś kielichem i innymi gratami. Krzysztof nie dał się sprowokować i uskoczył, dobrze wymierzył, zamachnął i złamał tamtemu nos i od razu poprawił, miażdżąc oba kolana.

Trzeci z mężczyzn nie czekał na swoją kolej, tylko rzucił nóż i rzucił się do ucieczki.

Krzysztof nie gonił go, tylko rzucił rurkę i zabrał do krępowania napastników, a potem podbiegł do wiszącego mężczyzny. Widać było, że wcześniej go torturowano. Sińce na twarzy i krwawienie z okolicy krocza jasno mówiły, że sprawcy nie zasługiwali na litość. W półmroku nie dało się ustalić, w jakim jest stanie, ale opuszczona głowa i brak ruchu potwierdzały, że liczą się pojedyncze sekundy. Pielgrzym wbiegł na ambonę, odwiązał łańcuch, na którym powieszono księdza i powoli opuścił go na posadzkę.

– Aaaaaaaaa. – W kościele dało się słyszeć cichy jęk.

Krzysztof zbiegł i porozcinał folię, a potem wyciągnął telefon i próbował dzwonić po pomoc.

– Numer alarmowy sto dwanaście, proszę czekać. Numer alarmowy, proszę czekać…

Skatowany mężczyzna przestał oddychać.

– Kurwa mać! – Pielgrzym odrzucił telefon i zastosował sztuczne oddychanie. – Nie poddawaj się! Pomocy! Ratunku! Pali się! – Nadal próbował, coraz głośniej krzycząc pomiędzy kolejnymi wydechami.

Nie liczył czasu. Nagle od strony zakrystii dało się słyszeć jakiś ruch. Odwrócił głowę, gotów się bronić, ale od razu zrozumiał, że to niepotrzebne. W jego stronę zmierzało dwóch księży i jedna starsza kobieta, najwyraźniej siostra zakonna.

– Lekarza! Wody!

Zakonnica zniknęła, a mężczyźni nie tracili czasu. Jeden z nich złapał pielgrzyma za ramię i odsunął go, przejmując reanimację, a drugi wypowiedział tylko kilka zdań:

– Oddal się teraz. Zaraz tu będzie policja. Twoja pomoc nie będzie ci zapomniana.

– Ich furgonetka stoi przy Długiej. Biały mercedes. – Pielgrzym nie czekał, tylko wziął swój telefon, wyłączył go i ruszył do bocznego wejścia.

Wiedział, że będzie miał problemy, bo wcześniej dzwonił na numer alarmowy. Szkoda było karty i urządzenia, ale zdecydował, że zajmie się tym później.

 

Stare miasto, 8:00

– Pod twą obronę, ojcze na niebie… – Ludzie zgromadzeni w Kościele Mariackim i na rynku zaczęli śpiewać, a dzwony bić.

Co najmniej dziesięć tysięcy ludzi nie oszczędzało gardeł.

Wśród tłumu wcześniej słychać było liczne rozmowy o wydarzeniach w nocy. Ludzie mówili, że ojciec Mateusz leżał w ciężkim stanie na oddziale intensywnej terapii. Mężczyzna w ich oczach uznany został za męczennika za wiarę. Chociaż szczegóły całego zajścia pozostały tajemnicą, pielgrzym niemal się uśmiał, gdy jedna starsza pani mówiła o matce boskiej, a inna wspominała o Jezusicku, który miał zstąpić z nieba i dopomóc księdzu dobrodziejowi, co to na kremówki chodził zaraz za rogiem.

W niebo unosiła się coraz głośniejsza pieśń. Jej siła i moc szybko rosła i to tak bardzo, aż pod koniec pierwszej zwrotki zaczęły drżeć prastare mury. Pielgrzym stał w tłumie i wiedział, że przez noc coś się mocno zmieniło. Pozytywna energia przykryła cały gród Kraka, a każdy wokół najwyraźniej czuł, że niezależnie od tego, co się wydarzy, wszystko będzie dobrze.

Msza się skończyła.

Zahipnotyzowani ludzie przez chwilę stali, zachowując się jak na haju, a potem jakby obudzili i zaczęli powoli rozchodzić.

– Pan Zabielski? – Ktoś go złapał za ramię. – Krzysztof Zabielski?

Pielgrzym odwrócił się i spojrzał na mężczyznę w średnim wieku, ubranego w czarne buty, spodnie i golf tego samego koloru. Jego profesję zdradzała niewielka koloratka i rubin na palcu.

– Ciekawa błyskotka. – Marek pokazał na rękę. – Religia i przemoc.

– Tak. Mamy wspólnych znajomych. I niestety wrogów.

– Ostatnio coraz częściej to słyszę.

– Nie chcę walczyć, tylko porozmawiać.

– A jak nie?

– To pójdzie pan w swoją stronę. – Ksiądz wzruszył ramionami i przewrócił oczami. – Ale myślę, że jest o czym dyskutować. Posiedzimy, porozmawiamy. O nic więcej nie proszę.

– Jeszcze nie jadłem dzisiaj śniadania. Może być później?

– To nie jest żaden problem. Zapraszam. Na koszt firmy.

– Niech będzie. – Pielgrzym skinął głową, a jego przewodnik zaczął przepychać się w stronę Sukiennic, gdzie otworzył jedno z zabytkowych wejść.

Przez chwilę kluczyli korytarzami, potem zeszli do piwnic, gdzie pielgrzym zobaczył małą salę bez okien, za to z niewielkim bufetem, wyraźnie przygotowanym do spożywania porannego posiłku.

– Widzę, że nikt tu nie oszczędza na kosztach. – Pokazał na ekrany pełniące rolę okien, a obecnie pokazujące jakąś tropikalną plażę. – To miejsce musi bardzo dużo kosztować.

– Czasami potrzeba dyskrecji. To bardzo ułatwia sprawę. A pomieszczenie może służyć za salę kinową.

– Nie wątpię.

– Od razu mówię, że obowiązuje tu samoobsługa.

Pielgrzym nic nie odpowiedział, tylko zrobił sobie kawę w automacie, potem sięgnął po talerz i wyciągnął z bemarów dobrze wysmażony bekon i ciepłą fasolkę, i zajął miejsce w rogu, skąd można było obserwować całą salę. Zaczął oczywiście od kawy, powoli ją popijając.

– Smacznego. – Po chwili dołączył do niego ksiądz.

– Smacznego.

Obaj zabrali się do jedzenia. Zapadła cisza, przerywana jedynie stukaniem sztućców i brzękiem zastawy, i cichym szumem oceanu, wydobywającym się z dyskretnie zamontowanych głośników.

– Możemy mówić przy posiłku. – Niezręczne milczenie przerwał gospodarz. – To żaden grzech. Bóg po stokroć wynagrodzi za pomoc w nocy.

– Mam wrażenie, że nie o tym chciał pan rozmawiać.

– Niestety to prawda. Doskonale obaj wiemy, że Kraków to pradawne miejsce mocy. Stąd pochodzi papież, tu rządzili najwięksi władcy Polski. Przez przedziwny zbieg okoliczności znów przebudziły się potężne siły, które sprzyjają Polakom. Inni tego nie zdzierżą. Już wkrótce będą chcieli nas zaatakować.

– Proszę powiedzieć coś, czego jeszcze nie wiem.

– Polska po osiemdziesiątym dziewiątym jest praktycznie bezbronna, i nie myślę tylko o ludziach. Nasi wrogowie nie będą chcieli uderzyć pełną mocą, bo zdają sobie sprawę, że potem musimy jakoś razem żyć, a rządzenie siłą nikomu nie służy.

– Skończmy te podchody i banały. Czego ode mnie chcecie?

– Bronimy świętych miejsc od stuleci. Początkowo planowaliśmy, żeby udał się pan do Warszawy i zadbał o bezpieczeństwo premiera, ale musieliśmy zmienić zdanie.

– Jasne, mało tam ochroniarzy. – Pielgrzym nie mógł się powstrzymać od drobnej złośliwości. – Potrzebny jeszcze jeden napalony idiota.

– Ma pan większą wrażliwość na pewne, nazwijmy to oględnie, zjawiska.

– A zieloni by mnie wypuścili z Krakowa. – Krzysztof skądś wiedział, że główne drogi patrolowało wojsko, a oni nie mieli poczucia humoru i pewnie skończyłoby się na zatrzymaniu albo kwarantannie.

– Kolektyw by o to zadbał.

– Jak pan powiedział? – Pielgrzym na moment zamarł, trzymając w powietrzu widelec z bekonem.

– Kolektyw.

– Wcześniej był rój, teraz kolektyw. No ładnie. Zmiany zupełnie jak w polityce. To jeszcze tylko wiedźmina brakuje i mamy komplet. – Z rozrzewnieniem wspomniał dwójkę i trójkę, które jego zdaniem na swój sposób były dobrem narodowym.

– Sapkowski nie mijał się bardzo z prawdą. – Ksiądz o dziwo zachował powagę.

– Chciałbym to zobaczyć.

– Myślę, że da się to załatwić. Ale najpierw chcielibyśmy poprosić, żeby udał się pan na Wawel, oczywiście bez żadnej broni.

– Ksiądz naprawdę mówi poważnie.

– Śmiertelnie poważnie, mój synu. I oby bóg miał nas w swojej opiece. I mi wybaczył, jeżeli się w czymś mylę albo wprowadziłem pana w błąd.

 

Wawel, 12:00

Pielgrzym stał w sali tronowej i patrzył na kilku policjantów, trzymających go na muszce pistoletów maszynowych, bodajże Uzi, jeżeli dobrze widział. Przez chwilę beznamiętnie lustrował ich wzrokiem, potem skupił całą swoją uwagę na kobiecie, siedzącej w centralnym miejscu na tronie, i stojącego u jej boku mężczyznę.

– W końcu się spotykamy. – W jej głosie słychać było podziw. – Nasi wrogowie są zdezorientowani i podzieleni. A ty trochę w tym pomogłeś.

– Po co mi to wszystko mówicie? – burknął. – Mutacje to chyba wasza wina.

– Zapewne widziałeś nagranie z Warszawy. I różne rzeczy, które dzieją się w całym kraju. To, że czegoś nie było w przestrzeni publicznej, nie oznacza, że wcześniej nie istniało.

– Chyba nie po to mnie wezwaliście.

– Masz bardzo specjalny dar, a my pewne ważne zadanie. Dwa dni temu ze szpitala na Kamionkach uciekł pacjent, a właściwie coś, co dzień wcześniej było pacjentem. Świadkowie mówią, że stworzenie wyglądało, jakby skleić ze sobą dwoje nagich ludzi. Mamy ich relacje. – Skinęła ręką na służącego, który podał Krzysztofowi kilka kartek papieru.

– To niemożliwe – rzucił zdawkowo po szybkim i pobieżnym zapoznaniu się z całą dokumentacją. – I dlaczego nie pokażecie nagrania?

– Nie wszyscy mogą reagować dobrze na nasz kolektyw. A monitoring w tamtej okolicy istnieje głównie z nazwy.

– Czyli jesteście winni, a ja mam posprzątać.

– Nie powinieneś być idealistą. Światem od wieków nie rządzą sami ludzie. My tylko przywracamy Polsce należne miejsce wśród narodów świata.

– Jasne, już w to uwierzę. Zrobicie to, co na Wiejskiej?

– To. Nie. My. – Każde słowo wypowiedziała oddzielnie, patrząc mu w oczy, a on instynktownie poczuł, że nie udaje. – Miałam nadzieję, że to jasne.

– To co teraz? Spiczaste uszy elfów czy może Wulkanów? Baba Jaga na Łysej Górze? Czy stara krew i utopce? Albo leczenie ziółkami? Czy jednak nie? I wznowicie produkcję malucha i co tam było dobrego za tamtych ruskich?

Kobieta na tronie wyraźnie się rozluźniła i nawet delikatnie uśmiechnęła.

– Nie musisz przed nami niczego udawać. Ty już uwierzyłeś. Przyszedłeś i rozmawiasz. Nie zaprzeczysz chyba, że w wielu kulturach pojawiają się podobne motywy. Rycerze okrągłego stołu, legendy norweskie, i tak dalej. Ludzie instynktownie widzą pewne rzeczy. Może o nich trochę zapomnieli, otumanieni i oszołomieni, ale nic się nie bój, przypomną sobie.

Pielgrzym długo nic nie odpowiadał. Jego intuicja mówiła, że kobieta może mówić prawdę. Tak wiele świadczyło o tym, że kultury przenikały się, chociaż nie powinny. Pisał o tym Daeniken, pisali inni. Wiele rzeczy nie pasowało w historii, a gdy spojrzeć na czasy najnowsze, od lat mówiło się o tym, że „The Simpsons” zbyt trafnie przewidują przyszłość, albo o tym, że Jackson i Zuckenberg wyglądają co najmniej dziwnie, jak na ludzi oczywiście.

– Muszę się chwilę zastanowić. – W końcu wykrztusił, chociaż z pewnym wahaniem w głosie.

– To zrozumiałe, że masz być przekonany do tego, co robisz. Z niewolnika nie ma pracownika.

– Powiedzcie to tym, których niewolicie.

– Nigdy nie zrozumiesz więzi, która nas łączy. A teraz coś bardziej przyjemnego. – Kobieta klasnęła w ręce. – Mamy dla ciebie prezent, podarek na trudne czasy.

Do komnaty wniesiono na czerwonej poduszce średniowieczny miecz w skórzanej pochwie.

– Wygląda na przestarzały, ale sprawdzi się znakomicie. – Królowa wyciągnęła i z zadumą spojrzała na metal, zrobiony według starych schematów w połączeniu z nowoczesną nanotechnologią, a potem oddała go służącemu, który przekazał go pielgrzymowi.

– Mam biegać po mieście z mieczem?

– Ustawa o broni i amunicji tego nie zabrania. Nasz prawnik to już sprawdził, a jeżeli ktoś myśli inaczej, o wszystko zadbamy.

– Wezmę to pod uwagę. – Krzysztof skłonił z szacunkiem głowę, widząc, że rozmawia z prawdziwymi profesjonalistami.

– Możesz odejść.

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko skłonił głowę i ruszył powoli do wyjścia.

 

Wawel, 13:30

– Jak myślisz, pani moja, czy to zrobi? – Prawa ręka królowej zapytała kobietę z ogromnym szacunkiem.

– Na pewno. Jego przodkowie nam pomagali. To jak jazda na rowerze, tylko zapisana w genach. Nigdy się tego nie zapomina. I zawsze chce się do tego wracać.

– I co dalej?

– Jeden z naszych wrogów na szybko zmontował niewielkie uderzenie. Nie zniszczy nam lotnisk, bo nie chce narazić się innym. I nie wyłączy samolotów, bo nie dostał zgody i kodów.

– Nie obstawimy kopułą całego kraju.

– To prawda. Na razie to, co mamy, musi wystarczyć. Kolektyw dowiedział się właśnie, że Amerykanie też się włączą.

– Chyba ich rabini.

– Tak.

– Szkoda, że nie za bardzo wiemy, po której stronie się opowiedzą.

– Będą patrzeć, jak przechyla się szala zwycięstwa. Zapowiada się bardzo ciekawa walka.

– Wojna religii.

– Raczej o pieniądze. Przypomnij sobie ich wściekłość, jak nie dostali metali ziem ciężkich w dwudziestym piątym.

– Ciekawe, jak się teraz zachowają, jak sami zaczniemy wszystko zrobić na miejscu.

– Zobaczymy. Obyś żył w ciekawych czasach. – Królowa przymknęła na chwilę oczy. – Teraz zostaw mnie w spokoju, sługo wierny. Czeka mnie bardzo dużo pracy.

 

Błonie, 14:00

Długo siedział nad Wisłą, patrząc na Wawel. Zastanawiał się nad tym, co właśnie usłyszał. Brał wszystkie za i przeciw. Bardzo go martwiło, co się stało w Warszawie, ale równocześnie czuł, że musi zacząć działać, tu i teraz. Wydostanie się z miasta było praktycznie niemożliwe, a skoro tu był, mógł spróbować tego, co rzeczywiście mogło przynieść jakiś pożytek. Zadanie na pewno wydawało się znacznie bardziej ciekawe niż ściganie hołoty i było tak samo dobre, jak wiele innych.

W końcu podjął decyzję.

Wiedział, że czeka go masa roboty.

Trzeba było zacząć od treningu i przypomnienia sobie, jak posługiwać się bronią, którą trzymał na kolanach.

 

Wynajęte mieszkanie, 15:30

Sz, sz, sz.

W pokoju słychać było tylko szum powietrza i świst powietrza rozcinanego ogromnym metalowym ostrzem.

Cięcie, unik, obrót, blok.

Miecz nie był taki ciężki, na jakiego wyglądał, a pielgrzym się zmęczył, ale na swój był bardzo zadowolony. Na swój sposób taka aktywność sprawiała mu ogromną przyjemność. Zdecydował, że jeszcze chwilę poćwiczy, a potem się prześpi.

 

Smocza jama, 20:00

Szedł zupełnie pogodzony ze swoim losem. Noc była chłodna, a niebo przejrzyste. Patrzył na gwiazdy, lekko zniekształcane przez kopułę, i myślał, że wszechświat ma przewrotne poczucie humoru, a los potrafi płatać różne figle.

Z każdym krokiem czuł coraz bardziej, że nikt go nie wrobił.

Zmysły prowadziły go do jaskini od strony Wisły.

Tam go zobaczył, i nie było wiele przesady w relacji świadków.

Stwór był ohydny. Miał ludzkie stopy, skierowane w przód i tył, dwie nogi i parę rąk, z podwójnymi dłońmi, rozcapierzonymi w obie strony, do tego dwie głowy, jedną żeńską, drugą męską, wyrastające z jednego tułowia i patrzące się w przeciwne strony. Pielgrzym miał cały czas wrażenie, jakby ktoś wziął tych dwoje i nie tylko skleił kropelką, ale dodatkowo wrzucił do jakiejś przedziwnej maszyny, która połączyła i wymieszała ich ciała, gdy przytulali się twarzą do siebie.

– Odejdź. – Głos kobiety był nawet przyjemny.

– Nie zrobimy ci żadnej krzywdy. – Potwór obrócił się, a pielgrzym stanął twarzą w twarz z mężczyzną.

– Zaraza – Zdążył wykrztusić i złapać mocniej miecz, gdy ten zmienił ton głosu, co sprawiało wrażenie, jakby obudził się w nim ktoś inny:

– Pomóż mi. Proszę. Zabij mnie. To nas zżera od środka.

Trwało to tylko kilka sekund.

Stwór splunął zieloną flegmą.

Pielgrzym nie myślał, tylko wiedziony wściekłością i instynktem ruszył do przodu i zaczął ciąć na oślep. Obie postacie wykonywały swój taniec, przerywany coraz szybszymi oddechami, stękaniem i trzaskiem zmęczonych kości i stawów. Zielona flegma najwyraźniej działała jak kwas, a miecz początkowo napotykał na falującą, przezroczystą barierę, za każdym jednak razem był coraz bliżej ciała mutanta. W końcu polała się pierwsza krew, a potwór zatrzymał się na moment z przeraźliwym kobiecym piskiem.

– Zginiesz! – ryknął, wracając do walki.

– Niedoczekanie twoje. – Krzysztof kontynuował, uskakując przed latającymi kamieniami, które tamten zaczął podnosić siłą umysłu i ciskać nimi z każdej strony.

Ostrze miecza regularnie zostawiało krwawe ślady na gołej skórze. Było ich coraz więcej. Poczwara zmieniła taktykę i już tylko rozpaczliwie próbowała odepchnąć pielgrzyma, ale słabła z każdą chwilą i w końcu eksplodowała. Jaskinię zalały kawałki mięsa. Wybuch odrzucił mężczyznę na ścianę. Krzysztof stracił przytomność.

 

***

 

Był sam. Siedział na wiklinowym fotelu na drewnianym tarasie nad jeziorem. Widział spokojną wodę i bordowe niebo. Przez chwilę rozkoszował się widokiem, a potem zauważył, że na kolanach trzyma książkę. Podniósł ją i popatrzył na okładkę z napisem „Czas apokalipsy” i zdjęciem, które przedstawiało kino Moskwa i transporter opancerzony.

Wtedy poczuł dotyk.

Wzdrygnął się i obrócił głowę.

Dziewczyna z lewej miała czarne włosy i nie więcej niż dwadzieścia lat. Siedziała na podobnym do jego fotelu, którego, dałby sobie głowę uciąć, przed chwilą tam nie było.

– Tego właśnie chciałam.

Jakimś cudem wiedział, że to nie dzieje się naprawdę. To były tylko jej marzenia o spokojnej starości. Czuł, że nie miała zepsutego serca ani złych myśli. Powołano ją do życia bez większych refleksji, w nocnym klubie, pomiędzy jedną i drugą piosenką, a jej rodzice byli mocno niedojrzali, ale starali się, jak tylko mogli.

– Idź w pokoju.

Uśmiechnęła się, mocno szczęśliwa. Jej skóra zaczęła promienieć, a ona sama zmieniła w anioła.

 

***

 

Znajdował się w mieszkaniu.

I nie był sam.

– To moje trzecie. – Chłopak przed nim z dumą podał mu małe zawiniątko.

Dziecko wyraźnie niedawno wyszło z łona matki. Noworodek był siny i spał. Pielgrzym popatrzył na nowe życie i na to, jak mogłoby się potoczyć życie chłopaka, gdyby nie jedna zła decyzja.

– Przepraszam. Nie wiedziałem już, co zrobić.

– Wiem. Twoje grzechy są ci odpuszczone – Pielgrzym zrobił jedną ręką znak krzyża w powietrzu, drugą wciąż trzymając malca.

Chłopak pocałował syna i otarł łzy, a potem ruszył w stronę drzwi. Im bardziej do nich się zbliżał, tym mocniej zamieniał się w żółtą, świetlistą postać. W końcu dotarł do drzwi mieszkania, tam przystanął, obejrzał się i podniósł prawą rękę, a na koniec przeniknął przez ścianę.

 

***

 

– Proszę pana! Proszę pana! Proszę się obudzić!

Słyszał jakieś głosy.

Zrozumiał, że nadal leży w jaskini, a wszystko przed chwilą, to był tylko sen.

W jego oczach pojawiły się łzy.

I strasznie rozbolała go głowa.

Natychmiast zemdlał.

 

***

 

Otrzeźwiło go zimne powietrze.

Widział gwiazdy nad sobą.

Słyszał głosy ludzkie i wiedział, że nieśli go na noszach.

Wszystko go bolało.

Znów zemdlał.

 

***

 

Coś na niego leciało. Dusił się i krztusił, zupełnie, jakby ktoś zasypywał mu twarz piaskiem. Ktoś krzyczał coś obok. Poczuł wilgoć na twarzy, i od razu zrobiło się lżej. Mógł w końcu oddychać. Jak przez mgłę słyszał dalekie eksplozje, a w każdym razie tak mu się wydawało. Ziemia się ruszała, ale nic go to nie obchodziło. Leżał, zbierając siły, i wypominając sobie, że musiał zabić potwora.

 

***

 

Cały czas miał mgliste wrażenie, że ktoś go regularnie obmywa, przewija i karmi.

 

***

 

Po kilku dniach po raz pierwszy poczuł, że mógł zginąć. To było proste i przerażające zarazem. Dotarło do niego, że chociaż w swej głowie żył i istniał od zawsze, to przecież nie mogło go być przed narodzinami, a teraz, w jaskini, mógł upaść i nigdy się nie obudzić.

Chyba dlatego zaczął mieć koszmary.

Wydawało mu się, że stoi przy wypożyczonym samochodzie przed liceum i czeka na ceremonię zakończenia. Nikt nie stawiał go na dole drabiny społecznej. Patrzył na dawnych kolegów z klasy, wszystkich w garniturach, i wiedział, że to wszystko równie nierealne, co na wyciągnięcie ręki.

Innym razem śniło mu się, że zgadza się, gdy przelotnie poznana dziewczyna sugeruje trójkącik.

Był też moment, kiedy miał wypadek samochodowy i taki, gdy raz po raz niszczył kolejkę starszego brata, a ten dał mu boleśnie do zrozumienia, co o tym myśli.

Ciało i umysł łapczywie próbowały wydłużyć czas jego istnienia, zmuszając go do przeżywania całego życia na nowo. Wiele razy dokonywał innych wyborów niż te, które go ukształtowały, i budził się z krzykiem, gdy wpadał w kłopoty, nie mniejsze od tych, które zapamiętał.

Powoli dochodził do wniosku, że wynik może być tylko jeden.

Game over.

Właśnie to czekało każdego z nas.

 

Kilka dni później

Szpital

– Waszyngton. W dalszym ciągu trwa akcja ratunkowa w Gabinecie Owalnym w Białym Domu. FBI już potwierdziło, że prezydent i jego zastępca nie żyją. Potwierdziło się, że zamachowcem samobójcą był jeden z senatorów. Mężczyzna wniósł potężny ładunek wybuchowy we własnym brzuchu. Niewykluczone, że w zamach zamieszana jest Alkaida. Z całego świata płyną wyrazy współczucia.

– Ciągle płonie tankowiec Stena Immaculate. To jeden z dziesięciu amerykańskich statków dostarczających paliwo lotnicze do samolotów wojskowych w przypadku kryzysu. Eksperci spekulują, że może to mieć związek z wydarzeniami w Białym Domu i być wstępem do ataku albo walki o władzę w kraju.

– Polska. W dalszym ciągu nieznana jest natura bariery, która otoczyła Kraków i okolice. Naukowcy na całym świecie próbują zrozumieć, w jaki sposób powstała, i czy jest to zjawisko naturalne czy nie. Teren wokół zagrożonego miejsca patrolują połączone siły amerykańsko-polsko-niemieckie. Władze zapewniają, że rozmowy pokojowe w sprawie niedawnego incydentu zbrojnego posuwają się krok po kroku do przodu i już w przyszłym tygodniu możliwe jest wypracowanie wspólnego stanowiska. Jeden z posłów zwołał specjalną konferencję prasową w tej sprawie.

– Szanowni państwo! Pomimo tego, że jesteśmy członkiem NATO, dokonano niczym nieuzasadnionego ataku na nasz kraj. Sojusz de facto się rozpadł. Kondominium, wiadomo jakie, próbuje nacisków, nakazując nam przyjmowanie obcych żołnierzy. To okupacja. Rząd jak dotąd nie przedstawił raportu, dlaczego wojsko polskie nie poinformowało o wrogich samolotach, i czy zawinił nieaktualny adres email czy coś i…

Wypowiedź za plecami pielgrzyma urwana została w pół słowa. Telewizor w pokoju wyłączył pewnie pielęgniarz, który przyniósł obiad.

Krzysztofowi nie miał ochoty na jedzenie. Było mu wszystko jedno. Wiedział o tym, co dzieje się na świecie, tylko tyle, co z mediów, ale, mówiąc dosadnie, miał to gdzieś i mógł się bez tego obejść. Każdego dnia wstawał i siadał przed oknem, patrząc na ludzi, którzy kłębili się na dole, zajmując się swoimi sprawami.

Przezroczysta kopuła nad miastem wciąż była, a oni żyli.

To wystarczało.

Cały czas intensywnie myślał o dwojgu rozbitków, których pozbawił życia.

Czy byli jedynie słabi psychicznie? A może zawiniły złe, podatne na mutacje geny? Albo znaleźli się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie?

Z jednej strony wiedział, że nie byli ludźmi, z drugiej czuł cząstkę człowieczeństwa, którą do końca zachowali. Oboje szukali miłości i zrozumienia, a najbardziej przerażające było to, że nie mogli tego znaleźć wśród siedmiu miliardów istnień ludzkich.

Wciąż siedział twarzą do okna, gdy usłyszał za plecami kroki, tym razem inne niż zawsze.

– Musisz się wyspowiadać, synu.

Odwrócił się i spojrzał na księdza, z którym nie dalej jak tydzień temu rozmawiał w Sukiennicach.

– Pobłogosław mi ojcze, bo zgrzeszyłem.

Tamten uśmiechnął się, zamknął drzwi i przeżegnał.

 

Wawel

W komnacie przy suto zastawionym, zabytkowym stole siedziały trzy osoby.

– I co, ojcze? – Kobieta sięgnęła po chleb.

– Twarda sztuka. Dobra słowiańska krew. Udało mu się. Na rany duchowe trzeba dużo czasu, na szczęście już teraz widzę, że jakoś się wyliże.

– No widzisz. Przecież mówiłam. – Królowa zwróciła się do swojego pomocnika, a ten uśmiechnął się i zadał jedno, krótkie pytanie:

– To co teraz?

– To co zawsze. Praca u podstaw. Budowanie szklanych domów. Praca siłaczki. Odwyk dla młodych, żeby myśleli o swoim, a nie tylko klepali zagramaniczne formułki. Zabierzemy się na dobre za wydobywanie naszych minerałów. Będziemy upraszczać przepisy, modelować i definiować je, jak chcemy, z korzyścią dla ludzi. Wrócimy do natury i połączymy ją z nowoczesnością.

– Ale nie mamy zbyt dużo przemysłu.

– I właśnie dlatego pójdziemy drogą, którą znają Chińczycy i ruscy. Mamy mało zasobów i musimy optymalizować ich użycie, a nie używać wszystkiego bez sensu.

– Let’s make Poland great again!

– No właśnie. Tylko przedtem trzeba rozszerzyć nasze włości.

– Dobrze mówisz, pani. – Ksiądz podniósł kielich, a królowa i jej pomocnik poszli w jego ślady.

Cała trójka stuknęła się, a potem wypiła po łyku szlachetnego cydru z lubelskich jabłek i gruszek.

– A wiecie co? Mam coś dla was ciekawego. – Ksiądz wyjął telefon i włączył wideo, na którym widać było między innymi Pazurę.

– Ten dom to jest wart jakieś trzy bańki. – Znany aktor wyglądał jak filmowy gangus, typowy człowiek z miasta.

– Co pan? Zwariował? Co najmniej dwa razy tyle. – Jego rozmówca sprawiał wrażenie statecznego biznesmena.

– Jak ktoś chce kupić, ale jak musi sprzedać…

– Ale ja nie muszę sprzedawać.

– Wrócimy do tego. – Pazura się uśmiechnął. – Co pan ma w garażu?

– Paseratti. To jakiś milion.

– Jak ktoś chce kupić, a jak ktoś musi sprzedać, to jakieś dwieście tysięcy. Maks.

– To co mi zostanie?

– Zdrowie. Bo najważniejsze, żebyśmy zdrowi. By-li. A jak zdrowie będzie, to wszystko będzie.

Wideo zakończyło się, a w sali na dłuższą chwilę zapadła cisza.

– Co to jest? – Kobieta wróciła do kotleta.

– Ktoś pociął fragmenty jakiegoś filmu, bodajże „Volty” Machulskiego.

– No to teraz pytanie, jak zrobić, żebyśmy nie musieli nic sprzedawać jak Ukraińcy w dwudziestym piątym.

– No właśnie.

– Tak w ogóle NATO się rozpada, a świat się zmienia. Ciekawych czasów dożyliśmy.

 

Szpital

Pielgrzym odpoczywał na leżaku na tarasie na dachu szpitala i patrzył na niebo, które nagle zaczęło iskrzyć się całą gamą kolorów.

– Mógłbym na to patrzeć każdego dnia – rzucił ktoś obok niego, a on, zaciekawiony, od razu podjął temat, patrząc na łysego faceta z brzuszkiem:

– Co szanowny pan miał na myśli?

– Zawsze o dziewiętnastej jest czyszczenie kopuły.

– Czyszczenie?

– Pan chyba przespał kilka ostatnich dni.

– No raczej. Jesteśmy przecież w szpitalu. To co się niby wydarzyło?

– Cała okolica jest obstawiona wojskiem. Zatrzymują ludzi i poddają kwarantannie. Wstrzymują całą żywność, ale rząd już działa, żeby to odblokować i wysyłać nam podstawowe produkty spożywcze.

– Trochę im to zajmie. Albo dadzą nam jakie narkotyki.

– A tu mocno pana zdziwię. Duża część posłów zgadza się z tym, że mamy budować mocną Polskę. To jakby teraz inni ludzie. Zupełnie zmienili front.

– Propaganda. No dobrze, a co tam jest na górze? – Pielgrzym pokazał palcem.

– Wszystko, co sprajują samoloty, opada w dół. Na szczęście więcej tym nie oddychamy. Jest to regularnie palone, i po sprawie.

– Czyli, że samoloty celowo zanieczyszczają powietrze?

– No przecież mówię. I pomyśleć, że kiedyś wmawiano nam, że to samochody są wszystkiemu winne.

– A zna pan dowcip o chipsach Lays?

– Nie. A który?

– Gdzie się najlepiej sprzedają?

– No gdzie?

– Właśnie w Krakowie. Ludzie mogą w końcu pooddychać świeżym powietrzem.

– Dobre, ale chyba stare.

– Tak. A tak z ciekawości, czy lata coś z Balic?

– Chyba nie.

– Aha. A pan? Jak się tu znalazł?

– Załamałem się. Zrobiłem ogromny projekt dla wydawnictwa z Warszawy. Cud, miód orzeszki, a oni sprawę olali. Do dziś siedzą na prehistorycznej wersji sprzed dziesięciu lat. Nie wiem, dlaczego mną to wstrząsnęło, ale od tego się wszystko zaczęło.

– A przepraszam, jaka dziedzina, jeżeli mogę zapytać?

– Informatyka.

– A to ciekawe.

– Janusze biznesu jakoś nie wyczaili, że trzeba się rozwijać.

– Mężczyzna nie powinien nikogo winić za swoje niepowodzenia.

– Jasne. Tylko najbardziej boli, że właśnie przez takie akcje inni zjadają nas żywcem. Mieliśmy Allegro, Legimi i wiele własnych marek. I co? I dupa. Jesteśmy krajem drugiej kategorii, i nawet Ebay na początku bredził, że trzeba nas edukować. Jakbyśmy byli jakimiś dzikusami.

– Pan rozejrzy się wokół. Teraz wszystko się zmieni. – Pielgrzym uśmiechnął się od ucha do ucha i przymknął oczy, intensywnie myśląc o czasach i cudach, które wkrótce miały nadejść.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Nawiązując do przedmowy, ja nie zmieszam Cię z błotem (choć bardzo bym chciała, bo uwielbiam to robić codziennie na tym forum… :) ), ale też chciałabym, abyś cokolwiek odpisał na mój kolejny komentarz przy Twoim kolejnym opowiadaniu. :) Bo tak czytać i pisać komentarz bez odpowiedzi Autora – trochę żal… 

Geneza tekstu bardzo osobliwa – brawa za nią! :)

 

Wątpliwości co do strony technicznej (tylko do przemyślenia):

Człowiek w każdej epoce jest na swój sposób równie kreatywny, co niekonsekwentny, i potrafi zabraniać używania najbardziej skutecznej broni, woląc zadawać ból i cierpienie, dawkując go i rozciągając w przestrzeni i czasie, a jakby tego mało, traktuje tak zwłaszcza ludność cywilną. – tutaj nieco zgrzyta mi „go”, bo ostatnie jest „cierpienie” w nijakim, może zamiast tego napisać „je” (głód + cierpienie)?

Wypychamy staruszków z domu, promujemy niski przyrost i eutanazję i wykańczamy się wzajemnie, cały czas podcinając gałąź, na której siedzimy, ale uważamy się za lepszych od naszych przodków, którzy czuli respekt przed popełnianiem zbrodni, które karano w sposób ostateczny – nie pasuje mi końcówka zdania, na pewno tak miała brzmieć?

To był jeden z tych dni. Kilka dni wcześniej nie mogła wytrzymać, czując ciągnięcie i rwanie w brzuchu. – powtórzenie?

…jakby był samym Tomem Cruise czy Keanu Reeves. – nie mam pewności, czy te nazwiska się nie odmieniają (?)

Jej niewinną, dziewczęcą twarz otaczała burza czarnych, długich, prostych loków. – czyli?

W opowiadaniu jest mnóstwo powtórzeń, szczególnie wyrazu „który”. Ja już ich nie wypisuję.

… jedna starsza pani mówiła o matce boskiej, a inna wspominała o Jezusicku, który miał zstąpić z nieba i … – czemu tak różna pisownia (zwłaszcza, że potem “Baba Jaga” jest wielkimi)?

– Ciekawe, jak się teraz zachowają, jak sami zaczniemy wszystko zrobić na miejscu. – tuta znowu mi nie pasuje końcówka

Miecz nie był taki ciężki, na jakiego wyglądał, a pielgrzym się zmęczył, ale na swój był bardzo zadowolony. – całe zdanie do przebudowy

Krzysztofowi nie miał ochoty na jedzenie. – to też, bo tu czegoś chyba brakuje (?)

 

Wstawiłabym jeszcze wiele przecinków, lecz pewności co do nich nie mam. Osobne podziękowania za wskazanie wulgaryzmów. :)

Treść zaciekawiła mnie od początku, bo akurat zmagam się sama z opowiadaniem o rozmaitych rodzajach śmierci. :) Dużo filozoficznych wywodów może czytelnika znużyć, a wiem, że zawsze lubisz je wplatać. :)

Pomysł na stwora z dwojga ludzi nader ciekawy. Podobnie postać pielgrzyma. Skoki akcji, czasu i miejsca są u Ciebie typowe, lecz nie powiem, aby ułatwiały śledzenie fabuły. :)

 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia, klik za fantastykę. :) 

Pecunia non olet

To ja zachęcałam Cię o bardziej fabularnych tekstów, zamiast rozwlekłej wiwisekcji, była obietnica w przedmowie, no i w sumie tyle.

Znowu mamy bohatera co cierpi za miliony, a te miliony wkurwiają go i dręczą.

Bohater ma poczucie wyjątkowości i dręczy nas przez wiele znaków, a fabuła porusza się jak żółw.

I zamiast wiedźmina, smoka, księżniczki i krasnoludów, znowu mamy wredne baby, co to chcą pozbawić męskości i naciągnąć na alimenty.

Nie doczytałam do końca, ale nie znalazłam niczego nowego, świeżego.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć, tomaszg.

Wróciłam do dyżurowania w lutym, zamieściłeś w niedzielę – dyżur. Poniżej kilka myśli w trakcie i po przeczytaniu twojego tekstu. 

Po pierwsze, zdziwiła mnie przedmowa? Tak, pyskówki z Białego Domu śledzę, chyba większość to robi w ten, czy inny sposób, przecież żyjemy na tej małej zglobalizowanej planetce, przynajmniej jeśli chodzi o "zachodni świat", bo już z innych miejsc wieści do nas nie docierają. Bliższa koszula ciału, zapewnie, oraz inne rzeczy mniej pochlebne dla nas, znaczy Zachodu. Tytuł z pozytywką – zachęcił mnie  do czytania.

A teraz wrażenia na bieżąco:

>Wstęp – rozważania, przemyślenia – groch z kapustą, tj. za dużo wątków, spraw, idei. czy wszystkie są ważne w równym stopniu?

 

Część 1 

>Odsłona pierwsza – skróciłabym do sceny w żeliwnej wannie, patrz na to jak na film.

Dodatkowo zwróć uwagę na:

"Nie dorobiłem się ani nie zyskałem nieśmiertelności" – przecinek, rozdzielaj zdania w którym są dwa orzeczenia (czasowniki).

>Odsłona druga – kobieta, inna, trochę podobna do faceta z pierwszej odsłony, lecz odwrotnie – trochę bez sensu, bez scen, prowadzone niekonsekwentnie ze wtrąceniami narratora?

>Odsłona trzecia – ok 

>Odsłona czwarta – ok, pachnidło, czy to kobieta z odsłony drugiej?

>Odsłona piąta – mechaniczny seks, straciłeś postać kobiety (jej cechy, osobowość, wszystko), zrobiłeś z niej manekina

 

Część 2

> Historia o pielgrzymie, Krzysztofie, przemocy, kościele. Bardzo niejasne.

> Wawel 12.00 – ok

> Wawel 13:30 – so-so, bo "prawa ręka królowej" zapytała?, a potem lecisz z mieszanką newsów z twoją historią.

> Błonie – nie wiadomo kto siedzi i rozmyśla, ponadto nie wiemy co zdarzyło się w Wwie i tutaj, co jest podstawą podjęcia decyzji. Akcja rusza nie wtedy gdy bohater wypowiada słowa – "podjąłem decyzję", lecz gdy widzimy go "miotającego się", targanego wątpliwościami", wiemy o co toczy się gra, między czym i czym wybiera, zdajemy sobie sprawę z konsekwencji.

> Wynajęte mieszkanie – niepotrzebne, co te info wnoszą, ze facet lubi się zmęczyć, machać mieczem? Niby dlaczego?

> Smocza jama – niezrozumiałe: kim jest pielgrzym, kobieta, mężczyzna, Krzysztof, smok?

> … kolejna dziewczyna? – no nie.

> … chłopak z trzecim dzieckiem, właśnie urodzonym błogosławiony przez pielgrzyma?, no, nie.

> … jaskinia? czy szpital?

> … kolejne sekwencje podobnie? i na końcu wyjaśnienie – sen lub Game over?, no nie.

 

> Szpital – w miarę ok, gdyby powiązać to z wcześniejszymi sekwencjami.

> Wawel – niejasne.

> Szpital – niejasne.

 

Dla mnie tekst jest nie do czytania: za dużo w nim bałaganu i chaosu. Nawet jeśli [podzielam niektóre opinie, myśli, poglądy bohaterów nie zatrzymujesz się na nich, nie przedstawiasz. Nic nie prowadzi do niczego. Jedna wielka teoria spiskowa z nieznanymi aktorami. Trochę tak jakbym siedziała na murku fontanny i słyszała na raz wszystkie osoby krążące wokół. Znam nawet takie filmy gównie związane z podsłuchiwaniem, ostatnio oglądałam "Playera" Altmana, on robił takie sztuczki z nakładającymi się ścieżkami głosowymi, jednakże wszystko musi do czegoś prowadzić, łączyć się – jakkolwiek. Tak długie opowiadanie, i nie chciałeś pomóc czytelnikowi zrozumieć o co chodzi? Nie wiem dlaczego, gdyż potrafisz w zrozumiale fabuły, czytałam przecież je. Dajże temu czytelnikowi coś, czego mogłby się uchwycić. Nawet ten tytuł – pozytywka, kto tu kogo i co nakręca? Jaką melodię odtwarza wciąż pozytywka?

 

Podsumowując: sprobowałabym wyodrębnić główne postacie i zdarzenia, oś całości; ograniczyłabym oceny zjawisk społecznych i polityczne odniesienia do tych, które mają znaczenie dla fabuły.

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dawno nie czytałem opowiadania, które byłoby dla mnie tak niejednoznaczne. Mam na myśli warsztat, jakbym czytał opowiadania dwóch różnych osób.

Pierwsza część jest dobra. Szowinistyczna, zero jedynkowa, ale dobra. Jest jakaś. I choć nie zgadzam się ze sporą częścią postawionych tez, to wyraźnie jest to niezależny i wiarygodny bohater. I odniósł skutek, widzę po komentarzu, że wyraźnie zirytowałeś Ambush, a to znacznie lepsze, niż ziewanie czy wzruszenie ramion.

Kobieta też wypada całkiem nieźle. Szkoda, że i jej nie przedstawiłeś w pierwszej osobie, chyba odniósłbyś lepszy skutek. Wtedy wspólne spotkanie w szpitalu mógłbyś opisać w trzeciej osobie. Dzięki temu kobieta zyskałaby równorzędną rolę z bohaterem, a tak wychodzi jednak “na tę drugą”. Mniej emocji, gdy czytałem jej przejścia, a udało Ci się zawrzeć całkiem trafne kobiece spostrzeżenia, przynajmniej tak mi się wydaje z męskiego punktu widzenia, i dlatego trochę szkoda.

Później jest już gorzej, przy seksie na szpitalnym łóżku uniosłem brwi, bo nie bardzo potrafiłem sobie złożyć to do kupy. Tu mogę jednak uznać, że taka była wizja Autora, choć dla mnie już mało porywająca.

Jednak czym dalej w las… I tu nie wiem, Tomaszu, jak napisać moje spostrzeżenia, żeby Cię nie zniechęcić, a bardziej otworzyć na głębszą analizę własnego tekstu. Jednym słowem część fabularna jest przeciętna. I nie ze względu na poruszany temat czy pomysł, ale na wykonanie. Zacznę może zbyt górnolotnie, ale dobry pisarz to taki człowiek, który mógłby być w policji profilerem kryminalnym. Musi z łatwością czytać otaczający świat i społeczeństwo. A to jeszcze przez Tobą, choć widziałem, że masz już za sobą debiut książkowy.

Dialogi są nienaturalne, często są to albo manifesty

– Jeden chuj, na psa urok. – Tamten splunął. – Jak zwał, tak zwał. Nie liczą się szczegóły, tylko to, że możemy walczyć razem. Potężne siły chcą zniszczyć Polskę, jedyną ostoję dobra w całej Europie.

albo infodumpy.

– Niestety to prawda. Doskonale obaj wiemy, że Kraków to pradawne miejsce mocy. Stąd pochodzi papież, tu rządzili najwięksi władcy Polski. Przez przedziwny zbieg okoliczności znów przebudziły się potężne siły, które sprzyjają Polakom. Inni tego nie zdzierżą. Już wkrótce będą chcieli nas zaatakować.

– Proszę powiedzieć coś, czego jeszcze nie wiem.

– Polska po osiemdziesiątym dziewiątym jest praktycznie bezbronna, i nie myślę tylko o ludziach. Nasi wrogowie nie będą chcieli uderzyć pełną mocą, bo zdają sobie sprawę, że potem musimy jakoś razem żyć, a rządzenie siłą nikomu nie służy.

Moim zdaniem nikt tak nie mówi w rzeczywistości. A takie przykłady można w opowiadaniu mnożyć.

Czasami dialogi są zbyt skrótowe, a za to opisy niepotrzebne.

Zahipnotyzowani ludzie przez chwilę stali, zachowując się jak na haju, a potem jakby obudzili i zaczęli powoli rozchodzić.

– Pan Zabielski? – Ktoś go złapał za ramię. – Krzysztof Zabielski?

Pielgrzym odwrócił się i spojrzał na mężczyznę w średnim wieku, ubranego w czarne buty, spodnie i golf tego samego koloru. Jego profesję zdradzała niewielka koloratka i rubin na palcu.

– Ciekawa błyskotka. – Marek pokazał na rękę. – Religia i przemoc.

– Tak. Mamy wspólnych znajomych. I niestety wrogów.

– Ostatnio coraz częściej to słyszę.

Nie chcę walczyć, tylko porozmawiać.

– A jak nie?

– To pójdzie pan w swoją stronę. – Ksiądz wzruszył ramionami i przewrócił oczami. – Ale myślę, że jest o czym dyskutować. Posiedzimy, porozmawiamy. O nic więcej nie proszę.

Jeszcze nie jadłem dzisiaj śniadania. Może być później?

– To nie jest żaden problem. Zapraszam. Na koszt firmy.

– Niech będzie. – Pielgrzym skinął głową, a jego przewodnik zaczął przepychać się w stronę Sukiennic, gdzie otworzył jedno z zabytkowych wejść.

“Pielgrzym odwrócił się i zobaczył księdza.” Po co ten zawiły opis? To nie rebus, niepotrzebnie spowalniasz akcję. I dlaczego miałby chcieć walczyć? Źle też brzmi odpowiedź na “nie jadłem śniadania”, że to żaden problem, bo dla księdza to jednak problem. :) Właściwie sugerujesz, że spotkanie później nie jest żadnym problemem, ale zaraz okazuje się, że jednak chodziło o śniadanie. I jaki przewodnik, to niewprawne szukanie zamiennika dla księdza.

Część dialogów brzmi zbyt sztampowo, a czasem patetycznie. 

– Twarda sztuka. Dobra słowiańska krew. Udało mu się. Na rany duchowe trzeba dużo czasu, na szczęście już teraz widzę, że jakoś się wyliże.

– No widzisz. Przecież mówiłam. – Królowa zwróciła się do swojego pomocnika, a ten uśmiechnął się i zadał jedno, krótkie pytanie:

– To co teraz?

– To co zawsze. Praca u podstaw. Budowanie szklanych domów. Praca siłaczki. Odwyk dla młodych, żeby myśleli o swoim, a nie tylko klepali zagramaniczne formułki. Zabierzemy się na dobre za wydobywanie naszych minerałów. Będziemy upraszczać przepisy, modelować i definiować je, jak chcemy, z korzyścią dla ludzi. Wrócimy do natury i połączymy ją z nowoczesnością.

– Ale nie mamy zbyt dużo przemysłu.

– I właśnie dlatego pójdziemy drogą, którą znają Chińczycy i ruscy. Mamy mało zasobów i musimy optymalizować ich użycie, a nie używać wszystkiego bez sensu.

– Let’s make Poland great again!

I choć miałem wrażenie, że o to Ci właśnie chodziło, to sama akcja brzmi jak na poważnie, a czytelnik nie powinien mieć wątpliwości. Owszem, mogę nie zrozumieć przesłania, nawet tezy, ale czy to jest farsa, czy na poważnie, chyba powinienem rozpoznać. I tu się kłaniają umiejętności pisarskie.

Żałuję, bo wstęp porządny i przez jakiś czas będę go pamiętać, ale część fabularna nie sprostała.

Pozdrawiam.

 

 

Nowa Fantastyka