- Opowiadanie: mr.maras - Epitafium

Epitafium

Opo­wia­da­nie uka­za­ło się w stycz­nio­wym nu­me­rze Nowej Fan­ta­sty­ki. Za betę dzię­ku­ję Za­na­iso­wi, Zyg­fry­do­wi­89 i Szysz­ko­we­mu­Dziad­ko­wi. Re­da­go­wa­ły Ni­ne­din oraz Agniesz­ka Hałas, ale czyją do­kład­nie re­dak­cję prze­szła ta aku­rat wer­sja nie je­stem pe­wien. Z pew­no­ścią nie jest to do­kład­nie ta sama wer­sja, która po­szła w NF, więc pew­nie znaj­dą się ja­kieś prze­oczo­ne ba­bol­ki, ale ogól­nie róż­ni­ce są śla­do­we.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Epitafium

– Sko­rzy­staj z ofer­ty Post Mor­tem. Po­roz­ma­wiaj z bli­ski­mi, któ­rzy ode­szli. Po­że­gnaj się z nimi, jeśli nie zdą­ży­łeś. Wy­znaj mi­łość. Prze­proś i po­proś o wy­ba­cze­nie. – Eg­zal­to­wa­ny ba­ry­ton do­bie­ga­ją­cy z sa­lo­nu re­cy­to­wał treść re­kla­my, a w jego tle brzdą­ka­ła harfa.

Zu­peł­nie jakby słu­chał anon­su przed­wo­jen­ne­go me­dium. Al­bert prych­nął zde­gu­sto­wa­ny i przyj­rzał się swo­je­mu od­bi­ciu w ła­zien­ko­wym lu­strze.

Pa­mię­taj! Le­piej późno niż wcale! – Re­kla­ma za­koń­czy­ła się gło­śnym akor­dem i radio za­gra­ło „Kon­cert for­te­pia­no­wy nr 2” Lisz­ta.

Ta­aaaa. Pier­du, pier­du. Zimne, wy­bla­kłe oczy osa­dzo­ne głę­bo­ko w twa­rzy rzeź­bio­nej przez czas ostrym dłu­tem wpa­try­wa­ły się w Al­ber­ta uważ­nie z dru­giej stro­ny okrą­głej tafli.

Zmru­żył oczy. Wcią­gnął brzuch i ob­ró­cił się bo­kiem, kry­tycz­nie oce­nia­jąc syl­wet­kę.

Pa­ty­ko­wa­te nogi, szczu­płe ra­mio­na, od­sta­ją­cy beb­zon. Krót­ko mó­wiąc, kasz­ta­no­wy lu­dzik jak się pa­trzy.

Raz jesz­cze prych­nął z nie­sma­kiem, się­gnął po brzy­twę i przy­ło­żył chłod­ną stal do roz­grza­nej skóry.

W co ja się pa­ku­ję? A w za­sa­dzie, w co Jacek mnie pa­ku­je? Wes­tchnął cięż­ko i za­wa­hał się przed pierw­szym po­cią­gnię­ciem.

Prze­proś i po­proś o wy­ba­cze­nie… Wła­śnie tego po­trze­bo­wał. I tylko dla­te­go dał się na­mó­wić Jac­ko­wi na wi­zy­tę w sie­dzi­bie Post Mor­tem.

Nadal nie mógł sobie wy­ba­czyć, że okła­mał Lidię, kiedy le­ża­ła na szpi­tal­nym łożu śmier­ci. To było jego pierw­sze i za­ra­zem ostat­nie kłam­stwo wobec żony w trak­cie ich czter­dzie­sto­sze­ścio­let­nie­go poży­cia. 

Przy­naj­mniej tak uwa­żał Al­bert.

Od tam­te­go czasu, za każ­dym razem, gdy wspo­mi­nał tę bo­le­sną chwi­lę, ska­ka­ło mu ci­śnie­nie, czuł ucisk w klat­ce pier­sio­wej, a ręce za­czy­na­ły drżeć.

Po­dob­nie było i tym razem. Drża­ły jak u al­ko­ho­li­ka albo cho­re­go na Par­kin­so­na. Pił jed­nak bar­dzo rzad­ko i jeśli już, to za­zwy­czaj białe wino, a je­dy­ne, na co się uskar­żał, to słabe serce. 

Przez lata to Lidia pil­no­wa­ła, żeby pa­mię­tał o co­dzien­nych ta­blet­kach i nosił przy sobie ni­tro­gli­ce­ry­nę, bo tak za­le­cał stary i sta­ro­mod­ny dok­tor Plew­czyń­ski, któ­re­go odzie­dzi­czy­li po jej zmar­łym ojcu. Cho­ciaż aku­rat te­ścia, któ­re­mu rów­nież do­skwie­ra­ła cho­ro­ba wień­co­wa, Plew­czyń­ski nie uchro­nił przed dwoma za­wa­ła­mi i przed­wcze­snym zgo­nem.

Al­bert za­ci­snął zęby i zde­cy­do­wa­nym ru­chem zgar­nął pianę z grdy­ki. I na­tych­miast za­klął, bo ostrze za­cię­ło go w szyję. 

To też przy­da­rzy­ło mu się po raz pierw­szy. Szyja była chuda, a star­cza skóra zwi­sa­ła z niej jak u in­dy­ka, więc pod­czas go­le­nia mu­siał na­cią­gać ją pal­ca­mi. Za to brzy­twą z ła­two­ścią można było kroić krwi­ste bef­szty­ki. 

Mimo tych nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ści Al­bert nie po­tra­fił zre­zy­gno­wać z po­ran­ne­go ry­tu­ału. Głów­nie dla­te­go, że brzy­twę z ostrzem z wy­so­ko­wę­glo­wej stali i rę­ko­je­ścią z kości sło­nio­wej do­stał od Lidii na czter­dzie­ste piąte uro­dzi­ny. Wie­dzia­ła, że lubi mę­skie, sty­lo­we ga­dże­ty. A on nigdy się nie przy­znał, że w zu­peł­no­ści wy­star­czy­ła­by rę­ko­jeść z drew­na dębu czer­wo­ne­go, bo za­bi­ja­nie słoni dla czy­ichś do­znań es­te­tycz­nych uwa­żał za skraj­ne bar­ba­rzyń­stwo. 

Ale to nie było prze­cież kłam­stwo. Naj­wy­żej prze­mil­cze­nie.

A w tej chwi­li czuł się, jakby padł ofia­rą ja­kiejś po­kręt­nej sło­nio­wej ze­msty, krwa­wiąc jak za­rzy­na­ne pro­się we wła­snej ła­zien­ce.

Aku­rat w tak wy­jąt­ko­wym dniu, aku­rat tego po­ran­ka. Aku­rat, gdy spie­szył się na spo­tka­nie z ho­lo­gra­ficz­ną na­miast­ką ko­bie­ty, którą jesz­cze nie­daw­no ko­chał. 

Przy­kle­ił do szyi ka­wa­łek pa­pie­ru to­a­le­to­we­go, po czym wes­tchnął cięż­ko, aż mu za­świsz­cza­ło w pier­si. Wszyst­ko przez ten prze­klę­ty ja­siek, któ­rym pod­czas nie­spo­koj­ne­go snu nie­świa­do­mie zwa­lił bu­dzik z noc­ne­go sto­li­ka.

Prze­wró­co­ny bu­dzik nie za­dzwo­nił o usta­wio­nej porze i dla­te­go Al­bert za­spał. Ow­szem, nadal miał sporo czasu do spo­tka­nia, ale lubił dłu­gie, me­to­dycz­ne przy­go­to­wa­nia, a teraz w jego po­czy­na­nia wdar­ły się po­śpiech i ner­wo­wość.

Tak. To wina tej cho­ler­nej po­dusz­ki – stwier­dził, i zło­rze­cząc pod nosem, po­ma­sze­ro­wał do sy­pial­ni.

Co praw­da ja­siek miał znacz­nie gor­sze rze­czy na su­mie­niu, ale do­pie­ro teraz wy­le­ciał przez okno.

Gdy Al­bert dał upust zło­ści, za­ło­żył ko­szu­lę i górę od gar­ni­tu­ru, upew­nia­jąc się, że w kie­sze­ni ma fiol­kę z ni­tro­gli­ce­ry­ną, po czym wró­cił do ła­zien­ki.

Sta­nął przed lu­strem, przy­ci­ska­jąc do szyi świe­ży ka­wa­łek pa­pie­ru i przy­glą­dał się, jak para wodna od­sła­nia ukry­ty dotąd napis na­gry­zmo­lo­ny na tafli zwier­cia­dła: 

 

P O D L E W A J

K W I A T Y !

 

Prze­łknął ślinę i ko­lej­ny raz szep­tem od­czy­tał dwa słowa. A potem znowu.

To mu­sia­ła być ostat­nia wia­do­mość od żony, na­pi­sa­na, zanim od­wiózł ją do szpi­ta­la. Przyj­rzał się krzy­wym li­te­rom i wy­obra­ził sobie chudy i długi palec Lidii, przy­po­mi­na­ją­cy pęd bam­bu­sa, gry­zmo­lą­cy po lu­strze.

To jak wia­do­mość wy­sy­ła­na zza grobu. Wła­ści­wie to po­śmiert­nie upo­mnie­nie. Jakim cudem nie za­uwa­żył go do tej pory? Prze­cież gapił się w to lu­stro każ­de­go ranka. A może napis po­ja­wił się do­pie­ro dzi­siaj?

Nagle zro­bi­ło mu się zimno.

Prze­tarł za­pa­ro­wa­ną taflę kan­tem dłoni i po­ma­sze­ro­wał do schow­ka po pla­sti­ko­wą zie­lo­ną ko­new­kę. 

Za każ­dym razem, gdy ją na­peł­niał przez mały otwór umiesz­czo­ny pod cia­snym uchwy­tem, woda pry­ska­ła na wszyst­kie stro­ny. Oczy­wi­ście teraz też się ochla­pał.

Trza­snął ko­new­ką o zlew i mam­ro­cząc pod nosem prze­kleń­stwa, po­szedł zmie­nić gar­ni­tur. 

Co zo­sta­ło po uko­cha­nej ko­bie­cie, z którą spę­dził nie­mal pół wieku? Brzy­twa, napis na lu­strze i głu­pie po­czu­cie obo­wiąz­ku. No i jesz­cze ta­blet­ki, kwiat­ki, srat­ki. Jakie to wszyst­ko ma obec­nie zna­cze­nie? 

Przed wyj­ściem z domu wró­cił do ła­zien­ki, zgar­nął brzy­twę ze szkla­nej pó­łecz­ki pod lu­strem i wrzu­cił do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki. Już nie mu­siał uda­wać, że mu się po­do­ba kość sło­nio­wa. Odda do ko­mi­su, do­sta­nie parę zło­tych i kupi sobie ma­szyn­kę elek­trycz­ną, którą na pewno się nie za­tnie.

Już w dro­dze do sie­dzi­by Post Mor­tem uświa­do­mił sobie, że w tym po­śpie­chu za­po­mniał wziąć po­ran­ną por­cję ta­ble­tek. A prze­cież cze­kał go dzień pełen wra­żeń! Klep­nął kie­szeń ma­ry­nar­ki i ode­tchnął, czu­jąc zna­jo­my, uspo­ka­ja­ją­cy cię­żar fiol­ki z ni­tro­gli­ce­ry­ną.

Za swoje ga­pio­stwo też prze­pro­si.

Tylko czy po­czu­je wtedy ulgę? Czy ja­kakol­wiek skru­cha wy­ra­żo­na wobec sy­mu­la­cji zmar­łej żony wy­star­czy? A pa­trząc z dru­giej stro­ny, czy na­miast­ka Lidii przyj­mie jego prze­pro­si­ny? Wy­ba­czy mu? Czy zro­zu­mie, że tam­te­go po­nu­re­go i desz­czo­we­go dnia, kiedy stał nad szpi­tal­nym łóż­kiem jak czar­ny, zło­żo­ny pa­ra­sol z rącz­ką zwie­szo­ną na kwin­tę, mu­siał skła­mać? Że wobec tak wą­tłej isto­ty, która każ­dym od­de­chem zda­wa­ła się pchać łódź Cha­ro­na na drugi brzeg Styk­su, a któ­rej serce wy­bi­ja­ło jed­no­cze­śnie rytm nie­po­go­dzo­nym ze śmier­cią nie­szczę­śni­kom wio­słu­ją­cym w prze­ciw­ną stro­nę, nie mógł sobie po­zwo­lić na wy­ja­wie­nie praw­dy.

Pa­mię­tał, że wtedy, w szpi­ta­lu, na­szła go nie­spo­dzie­wa­na myśl: czy łódź Cha­ro­na miała ża­giel? Na ob­ra­zie Ja­co­ba van Swa­nen­bur­gha chyba tak, ale za­sad­ni­czo, to żagle nie miały prze­cież sensu w pod­ziem­nym świe­cie…

– Czuję, że gdy dotrę na przy­ję­cie, bę­dzie już dawno po im­pre­zie. – Głos Lidii prze­rwał wów­czas jego roz­my­śla­nia. – Są tam wszy­scy, któ­rzy ode­szli przede mną, ale boję się, że kiedy się zja­wię, nie za­sta­nę ni­ko­go. Ni­ko­go i ni­cze­go…

Al­bert wzdry­gnął się na te słowa. O czym ona opo­wia­da? To miała być me­ta­fo­ra? Przyj­rzał się żonie ze smut­kiem. Cien­ka, upu­dro­wa­na skóra Lidii przy­po­mi­na­ła mu skrzy­dła bie­lin­ka ka­pust­ni­ka.

– Są tam cały czas i z pew­no­ścią świet­nie się bawią. Poza tym wiesz, że mam słabą pomp­kę, więc pew­nie nie­dłu­go też tam wpad­nę. Na pewno nie bę­dziesz sama – stwier­dził, cho­ciaż sam w to nie wie­rzył.

Bał się śmier­ci jak cho­le­ra i pla­no­wał kur­czo­wo trzy­mać się życia. Ba! Pla­no­wał pożyć wresz­cie po swo­je­mu. Bez oglą­da­nia się na to, co myślą, czują i czego po­trze­bu­ją inni.

– Nie­dłu­go znów bę­dzie­my razem – za­pew­nił, brnąc w kłam­stwo.

– Nie spiesz się, ko­cha­nie – od­par­ła gło­sem cich­szym od kasz­lu do­cho­dzą­ce­go z dru­gie­go skrzy­dła szpi­ta­la i jej głowa opa­dła na po­du­chę, zrzu­ca­jąc jasiek. Al­bert pod­niósł go z pod­ło­gi ma­chi­nal­nie.

Nie spiesz się. To były jej ostat­nie słowa.

Nie za­mie­rzał się spie­szyć. Prze­czy­tał gdzieś, że wdow­cy żyją śred­nio kilka lat kró­cej od żo­na­tych męż­czyzn. Głów­nie przez wła­sne za­nie­dba­nia.

On jed­nak po­sta­no­wił za­dbać o sie­bie, przy­naj­mniej tak, jak dbała o niego Lidia, zanim zmo­gła ją cho­ro­ba.

 

*

 

Gdy przed nie­speł­na ty­go­dniem Al­bert po raz pierw­szy od­wie­dził dawne kino „Me­dium”, w któ­rym od kil­ku­na­stu mie­się­cy mie­ści­ła się sie­dzi­ba Post Mor­tem, tar­ga­ły nim spore wąt­pli­wo­ści. Skoro jed­nak obie­cał Jac­ko­wi, że roz­wa­ży jego su­ge­stię i spraw­dzi, o co cho­dzi w tym całym post­mor­ta­li­zmie, za­mie­rzał do­trzy­mać słowa i cho­ciaż zaj­rzeć do środ­ka.

Mimo to czuł się po tro­chu jak zdraj­ca, a co gor­sza, jak na­iw­niak.

Na­praw­dę nie­wie­le bra­ko­wa­ło, żeby u stóp scho­dów pro­wa­dzą­cych do głów­ne­go wej­ścia od­wró­cił się na pię­cie i po­szedł do domu. Spodo­ba­ło mu się jed­nak, że nowy go­spo­darz bu­dyn­ku za­dbał o fa­sa­dę niszczejącej przez lata, se­ce­syj­nej ka­mie­ni­cy i po­sta­no­wił dać Post Mor­tem szan­sę.

Al­bert nie wąt­pił, że musi jesz­cze upły­nąć sporo czasu, zanim w świa­do­mo­ści miesz­kań­ców to miej­sce prze­sta­nie ko­ja­rzyć się z przy­byt­kiem roz­ryw­ki i za­czną trak­to­wać je z sza­cun­kiem wła­ści­wym dla cmen­ta­rza, czy ra­czej ko­lum­ba­rium. Nawet tak nie­kon­wen­cjo­nal­ne­go i eks­tra­wa­ganc­kie­go.

Z dru­giej stro­ny był w sta­nie zro­zu­mieć ten wybór. Gmach miał w sobie po­wa­gę i ma­je­stat wy­mie­sza­ne w od­po­wied­nich pro­por­cjach. Do­god­ną lo­ka­li­za­cję i dwie kon­dy­gna­cje pod­zie­mi, które mogły słu­żyć za swo­iste ka­ta­kum­by.

Za­ko­rze­nio­na w pa­mię­ci mia­sta nazwa daw­ne­go kina też sta­no­wi­ła nie­wąt­pli­wy atut i za­ra­zem była prze­ja­wem prze­dziw­nej ko­in­cy­den­cji. Albo po pro­stu spryt­nym za­bie­giem mar­ke­tin­go­wym? Al­bert z uzna­niem od­no­to­wał, że dawny, krzy­kli­wy i oka­za­ły neon z nazwą kina za­stą­pio­no ele­ganc­kim i skrom­nym szyl­dem Post Mor­tem.

Inna spra­wa, że post­mor­ta­lizm miał być praw­dzi­wą re­wo­lu­cją, a skoń­czy­ło się na krót­ko­trwa­łym po­ru­sze­niu. I cho­ciaż Jacek za­pew­niał go, że w Sta­nach, Korei czy Fran­cji po­dob­ne usłu­gi od lat cie­szą się ogrom­ną po­pu­lar­no­ścią, nad Wisłą post­mo­ra­lizm na­tra­fił na wy­raź­ny opór czę­ści spo­łe­czeń­stwa. Za­pew­ne wy­ro­sły mię­dzy in­ny­mi na fun­da­men­cie re­li­gii i tra­dy­cji.

Jed­nak Al­bert miał na ten temat wła­sną teo­rię. Może po pro­stu ten aku­rat naród nie chciał przy­wra­cać zmar­łych do życia? Może wolał ich opła­ki­wać? Za­drę­czać się i ce­le­bro­wać zbio­ro­wą oraz jed­nost­ko­wą mar­ty­ro­lo­gię? Cał­kiem moż­li­we, że naj­więk­szym dra­ma­tem dla ro­da­ków by­ło­by ode­bra­nie im przy­wi­le­ju ża­ło­by i roz­pa­czy po tych, któ­rzy ode­szli.

Al­bert aż uśmiech­nął się do wła­snych myśli, za­chwy­co­ny wła­sną prze­ni­kli­wo­ścią, i pchnął szkla­ne drzwi.

Ochro­niarz w ele­ganc­kim gar­ni­tu­rze sie­dzą­cy za wy­so­kim kon­tu­arem przy­wi­tał go z uprzej­mym uśmie­chem i skie­ro­wał na pię­tro, gdzie mie­ścił się ga­bi­net agen­ta pierw­sze­go kon­tak­tu.

Agent aku­rat miał klien­tów, więc Al­bert od­cze­kał cier­pli­wie, aż z ga­bi­ne­tu wyj­dzie smut­na, naj­pew­niej po­grą­żo­na w ża­ło­bie para w śred­nim wieku.

Ski­nął im głową, a męż­czy­zna od­po­wie­dział po­dob­nym ski­nie­niem. Ko­bie­ta nawet nie pod­nio­sła wzro­ku, jakby za­wsty­dzo­na tym, że ktoś widzi ją w takim miej­scu. Że szuka po­cie­sze­nia po utra­cie kogoś bli­skie­go w cy­fro­wej sy­mu­la­cji, za­miast przy­zwo­icie cier­pieć, tonąć w smut­ku i pró­bo­wać go­dzić się ze stra­tą. 

A może Al­bert nie­po­trzeb­nie przy­pi­sy­wał obcym lu­dziom wła­sne od­czu­cia?

Gdy wresz­cie za­siadł przed wiel­kim biur­kiem w ga­bi­ne­cie agen­ta Post Mor­tem, po­czu­cie, że do­pusz­cza się nie­okre­ślo­nej zdra­dy ide­ałów i za­ra­zem wy­sta­wia na po­śmie­wi­sko swoją in­te­li­gen­cję oraz re­pu­ta­cję czło­wie­ka ra­cjo­nal­ne­go, wró­ci­ło ze zdwo­jo­ną siłą. Od­su­wał je od sie­bie z tru­dem, ucie­ka­jąc we wspo­mnie­nia o Lidii.

– A na tym zdję­ciu je­ste­śmy na wa­ka­cjach w Chor­wa­cji. To było kilka lat temu, zanim Lidia za­czę­ła cho­ro­wać.

Al­bert za­my­ślił się i cięż­ko wes­tchnął.

– Wie pan, żona źle zno­si­ła upały. Po­wi­nie­nem o tym pa­mię­tać i wy­brać jakiś chłod­niej­szy kraj. Lecz nigdy się nie skar­ży­ła – za­pew­nił szyb­ko. – I była au­ten­tycz­nie za­chwy­co­na Du­brow­ni­kiem – do­koń­czył, po czym zdjął oku­la­ry i spoj­rzał spod krza­cza­stych brwi na męż­czy­znę sie­dzą­ce­go za biur­kiem. W oce­nie Al­ber­ta zbyt mło­de­go na taką pro­fe­sję.

Mło­dzik gapił się wła­śnie w ekran kom­pu­te­ra, bez­gło­śnie po­ru­sza­jąc usta­mi. Czyż­by śpie­wał sobie pod nosem?

– Czy ja pana nudzę? – Od tonu głosu Al­ber­ta praw­do­po­dob­nie ścier­pła nawet sztucz­na skóra, z któ­rej uszy­ty był jego ne­se­ser.

– Ależ skąd! – Agent Post Mor­tem aż pod­sko­czył, zmie­sza­ny jak uczniak, któ­re­go przy­ła­pa­no na ścią­ga­niu. Naj­wy­raź­niej wy­stra­szył się, że przez swoją głu­po­tę stra­ci klien­ta. Zaraz jed­nak zro­bił durną minę i po­dra­pał się w po­li­czek, uda­jąc za­sta­no­wie­nie. 

– Pro­blem w tym, że zdję­cia nie są naj­lep­szym ma­te­ria­łem do od­wzo­ro­wy­wa­nia oso­bo­wo­ści zmar­łej osoby i kon­stru­owa­nia sy­mu­la­cji po­sto­mor­tal­nej. Ow­szem, w ogra­ni­czo­nym za­kre­sie mogą się rze­czy­wi­ście przy­dać przy od­twa­rza­niu wy­glą­du ze­wnętrz­ne­go sza­now­nej mał­żon­ki. Tyle że do tego na­szej SI wy­star­czy w za­sa­dzie jedno zdję­cie. Acz­kol­wiek, jak się pan za­pew­ne do­my­śla, fo­to­gra­fie nie od­da­dzą mi­mi­ki pań­skiej żony ani cha­rak­te­ry­stycz­nych ge­stów, spoj­rzeń, brzmie­nia głosu, spo­so­bu mó­wie­nia i całej resz­ty. Dla­te­go ca­ło­ścio­wy wi­ze­ru­nek ze­wnętrz­ny opie­ra­my ra­czej na ma­te­ria­łach holo i video oraz pli­kach audio. Z kolei wnę­trze, czyli oso­bo­wość re­kon­stru­owa­nej po­sta­ci, cha­rak­te­ry­sty­kę, kreu­je­my głów­nie na pod­sta­wie jej ak­tyw­no­ści w so­cial me­diach, wszel­kich in­te­rak­cjach w sieci, upodo­ba­niach za­ku­po­wych, od­wie­dza­nych stro­nach i ogól­nie za­in­te­re­so­wa­niach. A także, co bar­dzo istot­ne, wspo­mnie­niach naj­bliż­szych, przy­ja­ciół i zna­jo­mych osób. Sam pan ro­zu­mie, to nie są pro­ste ho­lo­gra­my ani pry­mi­tyw­ne SI, jakie można spo­tkać u kon­ku­ren­cji. Nasze sy­mu­la­cje to bar­dzo skom­pli­ko­wa­ne kon­struk­ty. In­te­rak­tyw­ne kopie zmar­łej osoby. Oczy­wi­ście w pew­nym stop­niu uprosz­czo­ne, zwłasz­cza w wer­sji pod­sta­wo­wej, ale moż­li­wie mak­sy­mal­nie od­wzo­ro­wu­ją­ce za­cho­wa­nia, re­ak­cje czy spo­sób my­śle­nia. A tego nie da się uzy­skać, dys­po­nu­jąc pa­ro­ma zdję­cia­mi z wa­ka­cji.

Al­bert wes­tchnął cięż­ko. Spo­dzie­wał się, że bę­dzie z tym pro­blem. Zna­jo­mi czę­sto po­zwa­la­li sobie na do­cin­ki i drwi­ny, od­bie­ra­jąc ich mał­żeń­stwo jako sta­ro­mod­ne i sta­ro­świec­kie. Był jed­nak pe­wien, że za ple­ca­mi po­zwa­la­li sobie na do­sad­niej­sze epi­te­ty oraz mniej wy­bred­ne żarty z ich przy­zwy­cza­jeń i stylu bycia. Nie dało się za­prze­czyć. Oboje z Lidią stro­ni­li od tych wszyst­kich no­wi­nek, ga­dże­tów i tren­dów.

Za­miast sie­cio­wych cza­tów lub sesji VR wo­le­li wie­czor­ne spo­tka­nia w re­stau­ra­cji. Za­miast video 16K z wa­ka­cji wy­bie­ra­li praw­dzi­we wspo­mnie­nia i dłu­gie opo­wie­ści przy bu­tel­ce bia­łe­go wina. 

– Ro­zu­miem – od­parł po dłuż­szej chwi­li. – Oboje z Lidią uni­ka­li­śmy tego ca­łe­go ne­tlaj­fu. Na ile to moż­li­we w dzi­siej­szych cza­sach. Sta­ra­li­śmy się żyć peł­nią życia w re­al­nym świe­cie. Dla­te­go przy­zna­ję, nie­wie­le tego uzbie­ra­łem, ale mam na­dzie­ję, że wy­star­czy. Po­ma­gał mi Jacek, mój syn. To on na­mó­wił mnie na wasze usłu­gi. Kazał mi nawet obej­rzeć od­ci­nek ja­kie­goś sta­re­go se­ria­lu, w któ­rym SI two­rzy cy­fro­wą kopię zmar­łe­go fa­ce­ta, ale przy­znam szcze­rze, że nie wy­glą­da­ło to za­chę­ca­ją­co. Za­ufa­łem mu jed­nak, bo zde­cy­do­wa­nie le­piej niż ja ro­ze­zna­je się w tych no­wych tech­ni­kach i za­pew­niał mnie, że to bę­dzie dobre dla nas wszyst­kich…

– Tech­no­lo­giach. Nie tech­ni­kach – po­pra­wił mło­dzie­niec i zaraz spu­ścił wzrok z za­kło­po­ta­niem. Ko­lej­ny gram nad­gor­li­wo­ści lub zwy­kłej głu­po­ty na nie­wła­ści­wej szali.

– Wła­śnie. Tech­no­lo­giach. – Al­bert chrząk­nął i po­ło­żył drżą­cą dłoń na wy­pcha­nej ko­per­cie for­ma­tu A4 wy­ko­na­nej z pa­pie­ru czer­pa­ne­go. Naj­lep­szej, jaką zna­lazł. Z ręcz­nie wy­ka­li­gra­fo­wa­nym imie­niem Lidii na kre­mo­wym tle. Uło­żo­nej na biur­ku ide­al­nie pro­sto i rów­no­le­gle do kra­wę­dzi mebla. Po­pra­wiał to uło­że­nie od pięt­na­stu minut.

– Tutaj jest wię­cej zdjęć, tro­chę li­stów. I moja… – Nie po­tra­fił zna­leźć od­po­wied­nie­go słowa. – Pre­zen­ta­cja? Lau­da­cja? Epi­ta­fium?

Fir­cyk naj­wy­raź­niej nie był bie­gły w post­mor­tal­nej ter­mi­no­lo­gii, bo uciekł wzro­kiem przed py­ta­ją­cym spoj­rze­niem Al­ber­ta i zmie­nił temat.

– Zo­staw­my stare se­ria­le i zaj­mij­my się kon­kre­ta­mi. Wy­peł­nił pan an­kie­tę? Co cie­ka­we, jest iden­tycz­na jak dla wer­sji pre­mium, w któ­rej ofe­ru­je­my…

– Sie­dzia­łem nad nią cały week­end. – Po­iry­to­wa­ny głos Al­ber­ta po­niósł się aż na ko­ry­tarz.

– W po­rząd­ku… Przy­niósł pan urnę?

Al­bert spoj­rzał na pę­ka­ty skó­rza­ny ne­se­ser, który trzy­mał mię­dzy no­ga­mi.

– Mam ją przy sobie.

– Do­sko­na­le. Pro­szę ją tutaj zo­sta­wić. – Mło­dzik wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go z sie­bie, jak do­mo­wy pi­wo­war, któ­re­mu wła­śnie do­star­czo­no pierw­szy ze­staw su­row­ców do wa­rze­nia piwa.

Al­bert chrząk­nął zna­czą­co i po­sta­wił na biur­ku urnę wy­ję­tą z torby.

– Za­sta­na­wiam się, po co wam pro­chy Lidii?

– A widzi pan! Jak już wspo­mi­na­łem, nasza usłu­ga to nie ja­kieś tam chat­bot z awa­ta­rem w 3D lub 16K. To kom­plek­so­wa usłu­ga post­mor­tal­na, z miej­scem po­chów­ku i pa­mię­ci. Cho­dzi o praw­dzi­wą więź emo­cjo­nal­ną i du­cho­wą. Sar­ko­fa­gi prze­cho­wu­ją nie tylko sy­mu­la­cje na­szych bli­skich, ale rów­nież pro­chy zmar­łych, je­dy­ny ma­te­rial­ny ślad ich ist­nie­nia. Od­wa­żę się nawet po­wie­dzieć, że na swój spo­sób łączą sferę sa­crum i pro­fa­num. Cho­dzi o to, by nasi klien­ci trak­to­wa­li to miej­sce i kon­struk­ty z na­le­ży­tą po­wa­gą.

Al­bert mil­czał, uśmie­cha­jąc się uprzej­mie i uda­jąc, że nie za­uwa­ża, jak czę­sto pod­czas tej prze­mo­wy młody agent zerka na ekran. Sa­crum i pro­fa­num to było zde­cy­do­wa­nie ponad zasób słów tego fir­cy­ka. Lecz w sam raz dla ja­kie­goś chat­bo­ta, który pisze te gadki szmat­ki. Za­pew­ne w przy­pad­ku in­nych klien­tów to się spraw­dza­ło.

– Musi pan jed­nak pa­mię­tać, że to sy­mu­la­cja, a nie pań­ska mał­żon­ka. Zwłasz­cza w opcji pod­sta­wo­wej. Wer­sja pre­mium…

Tym razem wy­star­czy­ło, że Al­bert zmarsz­czył brwi.

– A wra­ca­jąc do wer­sji pod­sta­wo­wej… Może i jest to pa­kiet nieco ogra­ni­czo­ny, ale to nadal znacz­nie wię­cej niż ofe­ru­ją tak zwane sa­lo­ny pa­mię­ci czy sie­cio­we boty ża­łob­ne. I nie cho­dzi tyko o za­mia­nę ekra­nu na ho­lo­gram lub róż­ni­cę mię­dzy botem lub sztucz­ną in­te­li­gen­cją a na­szy­mi zło­żo­ny­mi sy­mu­la­cja­mi oso­bo­wo­ścio­wy­mi. Cho­dzi o praw­dzi­wą i kom­plek­so­wą re­wo­lu­cję w bran­ży post­mor­tal­nej!

Bran­ży! Al­bert już miał wy­ra­zić opi­nię, co sądzi o aro­ganc­kich fir­cy­kach z „bran­ży”, kurwa, „post­mor­tal­nej”, ale uznał, że nie warto strzę­pić ję­zy­ka po próż­ni­cy, więc za­cho­wał mil­cze­nie.

Za to agent naj­wy­raź­niej do­pie­ro się roz­krę­cał.

– Nawet uprosz­czo­ny kon­strukt w wer­sji pod­sta­wo­wej to gwa­ran­cja wy­jąt­ko­we­go do­świad­cze­nia: ob­co­wa­nia z wier­ną kopią oso­bo­wo­ści, z którą bę­dzie mógł pan po­roz­ma­wiać o spra­wach co­dzien­nych, zu­peł­nie jakby roz­ma­wiał pan z żoną. Bę­dzie­cie też mogli swo­bod­nie po­wspo­mi­nać… – młody spoj­rzał za­chę­ca­ją­co na fo­to­gra­fię z Chor­wa­cji.

Al­bert ock­nął się z za­du­my.

– A wie pan, za życia Lidia czę­sto roz­ma­wia­ła ze swoim zmar­łym ojcem. Na praw­dzi­wym cmen­ta­rzu, nie ja­kimś ko­lum­ba­rium, sto­jąc nad sta­ro­świec­kim mo­gi­łą ze szcząt­ka­mi ojca za­ko­pa­ny­mi pół­to­ra metra pod zie­mią. Wie pan, co mam na myśli… Po­rząd­ny grób na cmen­ta­rzu z gni­ją­cym tru­pem w trum­nie.

Mina, jaką przy­brał mło­dzik, do­bit­nie wy­ra­ża­ła, jak bar­dzo jest zde­gu­sto­wa­ny sło­wa­mi Al­ber­ta.

– No tak. Ale sza­now­ny nie­bosz­czyk nie od­po­wia­dał świę­tej pa­mię­ci mał­żon­ce, praw­da? – stwier­dził z sa­tys­fak­cją.

Al­bert prych­nął gło­śno. I całe szczę­ście! Nigdy nie prze­pa­dał za tym sta­rym wścib­skim zgre­dem.

– Ona twier­dzi­ła ina­czej…

Tym razem obaj się uśmiech­nę­li.

– A teraz za­pra­szam na mały spa­cer. Pro­szę udać się na naj­niż­sze pię­tro. Nie­ste­ty, jak już wspo­mi­na­łem, winda jest nie­czyn­na. Na naj­niż­szym pię­trze, na samym końcu ko­ry­ta­rza, znaj­du­je się sala numer trzy. Aku­rat jest tam kilku na­szych klien­tów, więc zo­ba­czy pan, jak to wszyst­ko wy­glą­da. Myślę, że nie będą mieli nic prze­ciw­ko temu, żeby się pan dys­kret­nie ro­zej­rzał. Ja do­łą­czę do pana, jak tylko za­ła­twię kilka spraw z na­szy­mi tech­ni­ka­mi. Prze­ka­żę ma­te­ria­ły… – Agent po­ło­żył dłoń na ko­per­cie do­star­czo­nej przez Al­ber­ta. – I oczy­wi­ście za­opie­ku­je­my się pro­cha­mi sza­now­nej mał­żon­ki.

 

*

 

Do sali numer trzy Al­bert wszedł raź­nym, pew­nym kro­kiem, ale zaraz za pro­giem zwol­nił, za­sko­czo­ny nie­co­dzien­nym wi­do­kiem.

Kom­na­ta była ogrom­na. Jeśli do­brze pa­mię­tał, wcze­śniej mie­ści­ła się tutaj naj­więk­sza sala kina „Me­dium”. Roz­świe­tla­ło ją kil­ka­na­ście kan­de­la­brów z le­do­wy­mi lam­pa­mi za­miast świec, usta­wio­nych na gip­so­wym gzym­sie bie­gną­cym wzdłuż trzech ścian. Sar­ko­fa­gi, w któ­rych spo­czy­wa­ły pro­chy zmar­łych, i które peł­ni­ły funk­cję po­stu­men­tów dla ho­lo­gra­ficz­nych awa­ta­rów zmar­łych, oka­za­ły się ele­ganc­ki­mi sze­ścia­na­mi z czar­ne­go mar­mu­ru.

Kilka z nich było teraz ak­tyw­nych. Wy­glą­da­ły jak co­ko­ły, na któ­rych za­miast po­mni­ków lub rzeźb usta­wio­no świe­tli­ste zjawy wi­docz­ne tylko od pasa w górę. Od­wie­dza­ją­cy to prze­dziw­ne ko­lum­ba­rium człon­ko­wie ro­dzin za­sia­da­li na krze­słach na wprost ga­da­ją­cych widm. I dys­ku­to­wa­li z nimi w naj­lep­sze!

Sa­mych roz­mów Al­bert nie sły­szał, bo każdy sar­ko­fag oto­czo­ny był bańką ak­tyw­nej re­duk­cji dźwię­ków.

Ru­szył przed sie­bie, stą­pa­jąc ostroż­nie, nie­mal na pal­cach, nie chcąc za­kłó­cać pry­wat­no­ści i in­tym­no­ści tych spo­tkań. Mimo to czuł się nie­zręcz­nie, dla­te­go spu­ścił głowę i tylko od czasu do czasu zer­kał na boki. Na tra­dy­cyj­nym cmen­ta­rzu wy­glą­da­ło to jed­nak ina­czej, bar­dziej swo­bod­nie – po­my­ślał i zwąt­pił, czy ofer­ta Post Mor­tem jest na pewno tym, czego po­trze­bu­je.

Ale wła­śnie wtedy zo­ba­czył parę na­po­tka­ną wcze­śniej pod drzwia­mi ga­bi­ne­tu na pię­trze. Uśmiech­nię­ci i naj­wy­raź­niej szczę­śli­wi, ocie­ra­li łzy, obej­mu­jąc się na­wza­jem pod­czas roz­mo­wy z małą dziew­czyn­ką, któ­rej świe­tli­sty awa­tar, ni­czym anio­łek z war­ko­cza­mi, szcze­bio­tał coś bez­gło­śnie.

Al­bert aż przy­sta­nął. To było to! Tego wła­śnie po­trze­bo­wał. Szcze­rze za­zdro­ścił im tych łez i wzru­szeń.

Cof­nął się o dwa kroki i z kie­sze­ni na pier­si dys­kret­nie wyjął te­le­fon. Po­ka­że to Jac­ko­wi. Po­ka­że sy­no­wi, dla­cze­go zde­cy­do­wał się przy­wo­łać sy­mu­la­cję żony i jego matki, mimo wcze­śniej­szych obiek­cji.

Skie­ro­wał te­le­fo­n na sar­ko­fag z dziew­czyn­ką i zro­bił jesz­cze jeden krok wstecz, by uchwy­cić w ka­drze jej wzru­szo­nych ro­dzi­ców.

Dziew­czyn­ka na ekra­nie smart­fo­nu od­wró­ci­ła głowę i spoj­rza­ła pro­sto w obiek­tyw. Za­sko­czo­ny Al­bert uniósł wzrok i na­po­tkał spoj­rze­nie ho­lo­gra­ficz­nej zjawy dziec­ka, która ga­pi­ła się w jego stro­nę.

Od­sko­czył z wra­że­nia, wpa­da­jąc ple­ca­mi na czar­ny, po­grą­żo­ny w pół­mro­ku sar­ko­fag i upu­ścił te­le­fon.

I na­tych­miast za­marł.

Nic się nie wy­da­rzy­ło. Nikt nie za­wró­cił na niego uwagi. Nikt ni­cze­go nie za­uwa­żył. Od­wie­dza­ją­cy, za­mknię­ci w swo­ich bań­kach, nie usły­sze­li ha­ła­su, który na­ro­bił. Dziew­czyn­ka z war­ko­cza­mi dalej szcze­bio­ta­ła ra­do­śnie do ro­dzi­ców.

Coś mu się mu­sia­ło przywi­dzieć. Ostroż­nie ode­pchnął się od co­ko­łu i pod­niósł z pod­ło­gi te­le­fon. Za­klął pod nosem. Oczy­wi­ście wy­świe­tlacz szlag tra­fił. Bę­dzie mu­siał oddać do na­pra­wy.

Ale czy to ważne? To, co tutaj zo­ba­czył, miało zdecydowanie więk­sze zna­cze­nie. Wresz­cie wie­dział, czego po­trze­bu­je. Zna­lazł le­kar­stwo dla udrę­czo­ne­go su­mie­nia.

Nie ma co zwle­kać, po­sta­no­wił. W waż­nych spra­wach za­wsze po­dej­mo­wał szyb­kie i sta­now­cze de­cy­zje. I nigdy ich nie ża­ło­wał. Tak było pew­nie le­piej dla jego pomp­ki. Lidia też to w nim lu­bi­ła. Kon­kret i de­cy­zyj­ność.

Gdy za­pu­kał, a na­stęp­nie bez za­pro­sze­nia otwo­rzył drzwi do biura na pierw­szym pię­trze, na jego widok fir­cyk ze­rwał się z fo­te­la, jakby zo­ba­czył cho­dzą­cą pre­mię owi­nię­tą wstążką i po­sy­pa­ną bro­ka­tem.

– Czyli jest pan zde­cy­do­wa­ny? – upew­nił się jesz­cze.

– Tak.

– Wy­śmie­ni­cie! Gwa­ran­tu­ję, że nie bę­dzie pan ża­ło­wał! – Młody pra­wie kla­snął w ręce. – A jeśli cze­goś pan po­ża­łu­je, to wy­łącz­nie braku wer­sji pre­mium… Wiem, wiem, z tym jesz­cze po­cze­ka­my… – dodał po­spiesz­nie. Pró­bo­wać za­wsze warto, ale prze­cią­gnię­ta stru­na mogła się ze­rwać w każ­dej chwi­li.

Jed­nak Al­bert był już my­śla­mi gdzie in­dziej. Powie jej. Powie Lidii, że skła­mał. Po­zbę­dzie się tego cię­ża­ru.

– Pro­szę się o nic nie mar­twić – kon­ty­nu­ował agent. – Prze­szu­ka­my sys­tem i starą sieć, zaj­rzy­my do ar­chi­wów, prze­cze­sze­my so­cial media, wy­py­ta­my ro­dzi­nę, zna­jo­mych i tak dalej. Pana… lau­da­cję już mamy. Pro­szę od­wie­dzić nas w so­bo­tę o je­de­na­stej. Sala numer trzy na naj­niż­szym pię­trze. Nie­ste­ty winda jest nadal w re­mon­cie.

Al­bert spoj­rzał na agen­ta nieco przy­tom­niej­szym wzro­kiem. To nie bę­dzie takie pro­ste. I może przy­po­mi­nać po­szu­ki­wa­nia Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty. Jeśli jed­nak im się po­wie­dzie, udo­wod­nią, że za­słu­gu­ją na jego cięż­ko za­ro­bio­ne pie­nią­dze.

– Zatem do so­bo­ty – wy­bą­kał i już miał od­wró­cić się do wyj­ścia, gdy nagle coś sobie przy­po­mniał.

– Jesz­cze jedna spra­wa… – ode­zwał się, uno­sząc dłoń jak in­spek­tor Co­lum­bo z ulu­bio­ne­go se­ria­lu ich wspól­nej z Lidią mło­do­ści. – Błęd­nie używa pan ter­mi­nu „kon­strukt”. Kon­strukt to struk­tu­ra po­wsta­ła w czy­imś umy­śle, a nie umysł stwo­rzo­ny w ja­kiejś struk­tu­rze czy sys­te­mie. Po­win­ni­ście na nowo prze­my­śleć swoją bran­żo­wą ter­mi­no­lo­gię.

Fir­cyk otwo­rzył usta, ale zaraz je za­mknął i wbił wzrok w blat biur­ka, praw­do­po­dob­nie szu­ka­jąc sen­sow­nej ri­po­sty. Osta­tecz­nie uznał, że odro­bi­na mil­cze­nia po wła­ści­wej stro­nie wagi nie za­szko­dzi. 

– Pro­szę mi mówić An­drzej! – za­wo­łał za Al­ber­tem, gdy ten za­my­kał za sobą drzwi ga­bi­ne­tu.

 

*

 

Al­bert po­pra­wił kra­wat i strą­cił pa­proch z rę­ka­wa gar­ni­tu­ru. Od kwa­dran­sa wier­cił się nie­spo­koj­nie na krze­śle jak nie­przy­go­to­wa­ny stu­dent cze­ka­ją­cy na ko­mi­sję eg­za­mi­na­cyj­ną. Nic się jed­nak nie dzia­ło. A prze­cież fir­cyk z biura wy­raź­nie po­wie­dział: so­bo­ta go­dzi­na je­de­na­sta, sala numer trzy, naj­niż­sze pię­tro.

Może Al­bert po­peł­nił błąd, dając mu ko­lej­ną szan­sę?

Bo coś tu zde­cy­do­wa­nie było nie tak. Pusta re­cep­cja, puste ko­ry­ta­rze i scho­dy. Po dro­dze do sali numer trzy nie na­po­tkał ży­we­go ducha.

Czyż­by się po­my­lił? Albo przy­szedł za późno? Za wcze­śnie? Z dru­giej stro­ny wszyst­kie drzwi, po­czy­na­jąc od głów­ne­go wej­ścia, były otwar­te, świa­tła w pod­ziem­nych kon­dy­gna­cjach włą­czo­ne, a on nie mie­wał jak dotąd pro­ble­mów z pa­mię­cią.

Można to raz-dwa wy­ja­śnić, stwier­dził i się­gnął do we­wnętrz­nej kie­sze­ni ma­ry­nar­ki po te­le­fon. I zaraz za­klął pod nosem. Te­le­fon zo­sta­wił prze­cież w na­pra­wie.

Już miał po­de­rwać się z twar­de­go krze­sła ugnia­ta­ją­ce­go tyłek, gdy na gład­kiej po­wierzch­ni po­stu­men­tu po­ja­wi­ła się świe­tli­sta aura, z któ­rej po chwi­li wy­nu­rzy­ła się ko­bie­ca twarz.

Z po­cząt­ku wy­glą­da­ła jak blada te­atral­na maska po­rzu­co­na przez ak­to­ra na mar­mu­ro­wej sce­nie. Utka­na ze świa­tła, które zrazu wy­bla­kłe, drża­ło, prze­le­wa­jąc się przez po­ły­sku­ją­cą taflę sar­ko­fa­gu, ale zaraz na­bra­ło mocy i ostro­ści.

Po chwi­li uka­za­ła się cała głowa, a nie­mal jed­no­cze­śnie z nią szyja, de­kolt, ra­mio­na, a potem resz­ta ciała, aż od pasa. Po­stać wy­pro­sto­wa­ła się, jakby po­wsta­jąc lub sia­da­jąc pła­sko, ale to, co było po­ni­żej talii, skry­wał sar­ko­fag. 

Al­bert wstrzy­mał od­dech.

To była jego zmar­ła żona. Lidia. Taka, jaką za­pa­mię­tał z cza­sów, zanim zmo­gła ją wy­nisz­cza­ją­ca cho­ro­ba.

Fil­mo­wy plan śred­ni – po­my­ślał bez sensu. A może był w tym jakiś sens? Oboje z Lidią lu­bi­li małe kina bez po­pcor­nu w sprze­da­ży. Chęt­nie za­sia­da­li w pu­stej ki­no­wej sali pod­czas wie­czor­nych se­an­sów sta­rych we­ster­nów lub mu­si­ca­li. To miej­sce sprzy­ja­ło takim wspo­mnie­niom.

Tym­cza­sem ho­lo­gra­ficz­na po­stać unio­sła brodę i wy­pię­ła pierś jak pod­czas ae­ro­bi­ku. Zu­peł­nie jakby Lidia znów ćwi­czy­ła przed te­le­wi­zo­rem przy ka­se­cie Jane Fondy, po­my­ślał Al­bert, przy­wo­łu­jąc z pa­mię­ci obraz cu­dow­nych lat ich wspól­nej mło­do­ści.

Czuł na­ra­sta­ją­ce wzru­sze­nie. 

Wra­że­nie było zu­peł­nie inne niż pod­czas oglą­da­nia zwy­kłych ho­lo­gra­ficz­nych pro­jek­cji. Świe­tli­ste widmo wy­glą­da­ło nie­zwy­kle re­ali­stycz­nie, a za­ra­zem nie­rze­czy­wi­ście. Jakby praw­dzi­wa Lidia na­praw­dę była tutaj, nie­mal na wy­cią­gnię­cie ręki, a jed­no­cze­śnie wciąż wi­dział nie­wy­raź­ne i za­ma­za­ne wnę­trze sali i inne po­stu­men­ty znaj­du­ją­ce się za jej ple­ca­mi.

Cze­kał w na­pię­ciu, kiedy ho­lo­gra­ficz­ny fan­tom otwo­rzy oczy, ale gdy wresz­cie to zro­bił, Al­bert aż pod­sko­czył na krze­śle.

Oczy też były jak żywe! – stwier­dził za­fa­scy­no­wa­ny i wy­obra­ził sobie, że za tymi ocza­mi na­praw­dę skry­wa się na­miast­ka jego zmar­łej żony. A może nawet – po­my­ślał z na­dzie­ją – jakiś ma­lut­ki ka­wa­łe­czek praw­dzi­wej Lidii?

Nie bądź idio­tą! – zga­nił się w my­ślach. – Nie bądź idio­tą i nie daj się zwieść po­zo­rom i wkrę­cić w te bzdu­ry!

Już chciał otwo­rzyć usta i wy­du­kać nie­śmia­łe po­wi­ta­nie, gdy wid­mo­wa po­stać prze­mó­wi­ła. 

– Okła­ma­łeś mnie, Al­ber­cie – oznaj­mi­ła bez ogró­dek, a w jej gło­sie wy­raź­nie wy­brzmie­wał głę­bo­ki żal.

Ze­sztyw­niał z wra­że­nia. Żad­ne­go Witaj ko­cha­nie, żad­ne­go Dobry wie­czór. Bez ce­re­gie­li i pro­sto z mostu za­czę­ła od wy­rzu­tów w spra­wie, która tak go mę­czy­ła. Jakby do­stał obu­chem w łeb. Co gor­sza, nawet na niego nie spoj­rza­ła.

Nie tego się spo­dzie­wał. Po­czuł, że go­rą­ca krew na­pły­wa mu do twa­rzy, a uszy płoną. Z tru­dem prze­łknął ślinę i do­pie­ro po chwi­li od­zy­skał głos.

Co to miało być? Ze­msta przy­głu­pie­go fir­cy­ka z biura? A może wbrew jego sta­now­czym za­le­ce­niom uwzględ­ni­li w sy­mu­la­cji ostat­nie mie­sią­ce przed śmier­cią? Pobyt w szpi­ta­lu? A jeśli tak, to ile i co z ostat­nich chwil życia pa­mię­ta­ła sy­mu­la­cja? Cho­ro­bę? Jego bez­sil­ność? Cięż­ką che­mię? Nie­uda­ne ope­ra­cje? Wła­sną śmierć?

Myśli Al­ber­ta krą­ży­ły coraz szyb­ciej. Nie, prze­cież to bez sensu. Sy­mu­la­cja ni­cze­go nie pa­mię­ta­ła, była jak za­awan­so­wa­ny chat­bot z ho­lo­awa­ta­rem re­agu­ją­cy na py­ta­nia i re­ak­cje roz­mów­cy. Fir­cyk mógł mu wci­skać mar­ke­tin­go­we kity o zło­żo­no­ści i wy­jąt­ko­wo­ści cy­fro­we­go fan­to­mu Lidii, ale to nie zna­czy, że Al­bert je łyk­nął.

Z dru­giej stro­ny, jeśli te sy­mu­la­cje mają rze­czy­wi­ście po­ma­gać, oswa­jać bli­skich ze stra­tą i dawać po­czu­cie, że można za­mknąć pewne spra­wy nawet po śmier­ci, to po­wi­nien je trak­to­wać po­waż­nie. A przy­naj­mniej spró­bo­wać.

– Wiem, ko­cha­nie, i bar­dzo mi przy­kro – za­pew­nił. – Je­ste­śmy tutaj wła­śnie z tego po­wo­du. Ja… Chcia­łem cię prze­pro­sić… – wy­du­kał nie­pew­nie.

Nie pa­trzy­ła na niego. Nadal spo­glą­da­ła gdzieś w bok, nie­obec­na my­śla­mi. Zu­peł­nie jakby wcale nie słu­cha­ła Al­ber­ta, tylko na­słu­chi­wa­ła z lę­kiem cze­goś we­wnątrz sie­bie albo gdzieś po dru­giej stro­nie, nie­do­stęp­nej dla zmy­słów Al­ber­ta.

Cisza dłu­ży­ła się nie­mi­ło­sier­nie, aż Al­bert za­czął się wier­cić na krze­śle. Lewy po­śla­dek cał­kiem mu ścierpł. 

A może to tylko błąd w syn­chro­ni­za­cji? Nie­do­stat­ki efek­tu 3D, czy jak to się na­zy­wa? Jakiś de­fekt tech­nicz­ny? – za­sta­na­wiał się, wpa­trzo­ny w ho­lo­gram.

– Po­wi­nie­neś prze­pro­sić – przy­zna­ła wresz­cie cicho.

Potem za­mil­kła. Cho­ciaż nadal po­ru­sza­ła żu­chwą z za­ci­śnię­ty­mi usta­mi. Jakby ob­ra­ca­ła na ję­zy­ku nie­wy­po­wie­dzia­ne słowa lub mie­li­ła w zę­bach mor­do­klej­ka le­pią­ce­go się do pro­te­zy.

Gdy po­now­nie się ode­zwa­ła, jej głos zda­wał się do­cho­dzić z ja­kie­goś od­le­głe­go miej­sca. Może z dna głę­bo­kiej stud­ni? Tak głę­bo­kiej, że nocą w czar­nej tafli wody nie od­bi­ja­ły się żadne gwiaz­dy.

– Tutaj jest strasz­nie, Al­ber­cie. Strasz­niej niż to sobie wy­obra­ża­łam. Nie do­świad­cza się ni­cze­go poza… nie­obec­no­ścią, bo­le­snym po­czu­ciem pust­ki. Tę­sk­no­ty. Ja­kiejś nie­wy­po­wie­dzia­nej stra­ty. I nie ma tutaj ni­ko­go… Ni­cze­go ludz­kie­go. Jest tylko Coś. Tuż obok. Bli­sko, ale poza za­się­giem. I chyba tak jest le­piej. Zde­cy­do­wa­nie le­piej.

Al­bert po­czuł się nie­swo­jo. Wła­ści­wie to po­czuł de­li­kat­ne ukłu­cie stra­chu. Nie tego ocze­ki­wał. Nie to mu obie­cy­wa­no.

I nie za to pła­cił. 

O czym ona opo­wia­da? Gdzie się po­dzia­ły łzy wzru­sze­nia? Gdzie wy­ba­cze­nie? Gdzie jego uko­je­nie? Nie wspo­mi­na­jąc o jej uko­je­niu? 

To miała być je­dy­nie re­pli­ka oso­bo­wo­ści. Wer­sja pod­sta­wo­wa. Dla­cze­go więc Lidia cier­pi? Bo prze­cież wi­dział wy­raź­nie cier­pie­nie na jej twa­rzy, roz­świe­tlo­nej od ze­wnątrz, a może jesz­cze bar­dziej od we­wnątrz. Tyle że nie było to cie­płe świa­tło wol­fra­mo­wej ża­rów­ki tylko zimne, bie­le­ją­ce jak świe­że kości świa­tło le­do­we.

Sły­szał to cier­pie­nie także w gło­sie żony. Każde jej słowo było nim prze­peł­nio­ne. Czy pro­gra­mi­ści Post Mor­tem wie­dzą, że ich sy­mu­la­cje czują takie rze­czy? Że od­czu­wa­ją tak re­al­ne emo­cje? Wła­ści­wie, gdzie prze­by­wa ten cały kon­strukt? W ja­kiej rze­czy­wi­sto­ści? W ja­kimś cy­fro­wym wy­mia­rze? A może jest wię­zio­ny ni­czym w bęb­nie pro­fe­so­ra Ta­ran­to­gi? Czy kon­strukt po­sia­da szcząt­ko­wą świa­do­mość? Czy na­praw­dę jest tylko pro­gra­mem, który można włą­czyć i wy­łą­czyć jak film, grę czy smut­ną pio­sen­kę?

Z każ­dym py­ta­niem po­ja­wia­ją­cym się w my­ślach Al­bert czuł na­ra­sta­ją­cy gniew, który, póki co, sku­tecz­nie za­głu­szał ro­sną­cy rów­no­le­gle strach.

– Pa­mię­tasz o ta­blet­kach? – za­py­ta­ła nie­spo­dzie­wa­nie Lidia.

I naraz Al­bert ode­tchnął z ulgą. W jed­nej chwi­li ze­szło z niego nie­mal całe na­pię­cie. Uśmiech­nął się pod nosem. To jed­nak była wciąż ta sama, ko­cha­na Lidia. Mar­twi­ła się o niego nawet zza grobu. Tym bar­dziej zro­bi­ło mu się przy­kro, że aku­rat tym razem za­po­mniał o po­ran­nej dawce leków i nie do­trzy­mał słowa.

– Prze­pra­szam ko­cha­nie. Za­spa­łem. Byłem zde­ner­wo­wa­ny i pod­eks­cy­to­wa­ny tym wszyst­kim… Na­szym spo­tka­niem. Przy­po­mnia­łem sobie do­pie­ro tutaj, w ko­ry­ta­rzu. Ale jak za­wsze mam ni­tro­gli­ce­ry­nę. – Po­kle­pał się po kie­sze­ni ma­ry­nar­ki. – Tylko tych co­dzien­nych za­po­mnia­łem – wy­znał ze skru­chą.

Zaraz jed­nak skar­cił się w my­ślach. Chwi­la, chwi­la. Kiedy dał się wcią­gnąć w tę sy­tu­ację? W któ­rym mo­men­cie za­czął trak­to­wać ho­lo­gra­ficz­ny kon­strukt, do tego w naj­tań­szej wer­sji pod­sta­wo­wej, jak swoją zmar­łą mał­żon­kę?

– To do­brze – od­rze­kła. – Nie bierz ich wię­cej.

Spoj­rzał na nią nie­pew­nie, szcze­rze za­sko­czo­ny. Nadal pa­trzy­ła gdzieś w bok. Wciąż nie­obec­na du­chem i cia­łem. W każ­dym wy­pa­czo­nym zna­cze­niu.

Co wła­ści­wie miała na myśli? 

– Po­wi­nie­neś być tutaj. Ze mną. – Każde ko­lej­ne słowo wy­po­wia­da­ła gło­śniej. – Obie­ca­łeś!

Skrze­kli­wy głos po­niósł się po pu­stej sali wy­peł­nio­nej wy­ga­szo­ny­mi sar­ko­fa­ga­mi. 

Po­czuł się jesz­cze bar­dziej nie­swo­jo. Zimny pot spły­nął mu po ple­cach.

Al­bert po­lu­zo­wał kra­wat, roz­piął gu­zi­ki od gar­ni­tu­ru i ro­zej­rzał się nie­pew­nie na boki. Nie­spo­dzie­wa­nie dla sa­me­go sie­bie za­wsty­dzo­ny.

– Dla­cze­go tak mó­wisz? – wy­szep­tał, mimo że byli sami.

Długo mil­cza­ła. Na jej twarz na prze­mian wy­pły­wa­ły cier­pie­nie, strach, smu­tek, żal. Po ponad czter­dzie­stu la­tach mał­żeń­stwa znał te wszyst­kie gry­ma­sy na pa­mięć.

Nie­zręcz­na cisza trwa­ła, aż w końcu ho­lo­gra­ficz­na po­stać ode­zwa­ła się udrę­czo­nym gło­sem.

– To tak, jakby ktoś za­pa­lił świa­tło w po­ko­ju i uchy­lił okno po­śród czar­nej nocy. Przy­cią­ga. Wzywa. Pę­dzisz tam jak ćma, ale nagle ktoś gasi to świa­tło i znów jest tylko ciem­ność i kłę­bią­ce się w niej kształ­ty. Ośli­zgłe, wil­got­ne, ru­chli­we – mam­ro­ta­ła cicho, a Al­bert po­czuł, że pot spły­wa już gdzieś na wy­so­ko­ści krzy­ża. To ma być ta wiecz­ność roz­sze­rzo­na? Czy tak wła­śnie wy­glą­da życie po życiu w wir­tu­al­nym kon­struk­cie? A może cho­dzi o coś zu­peł­nie in­ne­go?

Spoj­rze­nie Lidii błą­dzi­ło teraz po jego ciele, źle wy­pra­so­wa­nych spodniach i nie­do­kład­nie wy­po­le­ro­wa­nych bu­tach, aż wresz­cie za­trzy­ma­ło się na koł­nie­rzy­ku ko­szu­li.

– Masz krew na koł­nie­rzu. Nadal uży­wasz brzy­twy? – W jej gło­sie zdało się sły­szeć ton za­do­wo­le­nia.

Al­bert przy­ci­snął brodę do szyi, usi­łu­jąc doj­rzeć plamę i uśmiech­nął się krzy­wo.

– Oczy­wi­ście! To prze­cież pre­zent od cie­bie – od­po­wie­dział i za­marł.

Chwi­la, chwi­la.

Po­szu­kał wzro­kiem ka­me­ry. Fir­cyk z biura nie wspo­mi­nał, że wer­sja pod­sta­wo­wa ofe­ru­je in­te­rak­cję na takim po­zio­mie. Bo niby skąd Lidia wie o krwi na ko­szu­li? Poza tym, czy wspo­mi­nał o tej brzy­twie w za­pi­skach prze­ka­za­nych fir­cy­ko­wi z biura? Dałby sobie rękę uciąć, że nie.

Spoj­rze­nie Lidii po­wę­dro­wa­ło ciut wyżej i za­trzy­ma­ło się na ob­wi­słym pod­bród­ku Al­ber­ta.

Wy­sta­ją­ca grdy­ka pod­sko­czy­ła, gdy prze­łknął ślinę.

– Mógł­byś to zro­bić brzy­twą. Wy­star­czy jedno cię­cie – za­pro­po­no­wa­ła, a na jej twa­rzy za­błą­kał się uśmiech. – Nie by­ła­bym już sama.

W pierw­szej chwi­li nie zro­zu­miał. Potem zna­cze­nie jej słów do­tar­ło, gdzie trze­ba i Al­bert spoj­rzał na wid­mo­wą po­stać z nie­do­wie­rza­niem. 

Lidia wciąż się uśmie­cha­ła, nadal wpa­trzo­na w jego ob­wi­słe gar­dło.

Tego było już za wiele. Ze­rwał się gwał­tow­nie, prze­wra­ca­jąc krze­sło. 

To miał być jakiś żart?! Serce wa­li­ło mu, jakby wypił trzy szyb­kie espres­so, a prze­cież z kawy zre­zy­gno­wał lata temu.

Nie miał po­ję­cia, jak się wy­łą­cza to dia­bel­stwo, ale li­czył, że awa­tar znik­nie tak, jak się po­ja­wił, gdy tylko Al­bert od­da­li się od sar­ko­fa­gu.

Ru­szył szyb­kim kro­kiem przez śro­dek po­miesz­cze­nia, oglą­da­jąc się przez ramię. Ho­lo­gra­ficz­na Lidia wciąż tam była. Za­nu­rzo­na do pasa w mar­mu­ro­wym po­stu­men­cie, wy­krę­ca­ła szyję śle­dząc jego ruchy i wpa­tru­jąc się w Al­ber­ta pu­stym ocza­mi. Z nie­mym wy­rzu­tem i wy­ra­zem roz­cza­ro­wa­nia na twa­rzy. 

Zwol­nił kroku. Do ja­snej cho­le­ry! Prze­cież nie bę­dzie ucie­kał przed ho­lo­gra­mem! Jakąś sy­mu­la­cją na po­zio­mie pod­sta­wo­wym i na do­da­tek w pro­mo­cyj­nej cenie! Za­trzy­mał się, za­ci­snął pię­ści i od­wró­cił w stro­nę sar­ko­fa­gu.

Usta Lidii zda­wa­ły się teraz sine, a rzad­kie siwe włosy utwo­rzy­ły sre­brzy­stą au­re­olę wokół małej, opię­tej cien­ką skórą czasz­ki. Wy­da­wa­ła się znacz­nie star­sza niż jesz­cze przed kil­ko­ma mi­nu­ta­mi. Wra­że­nie to po­tę­go­wa­ły wy­sta­ją­ce kości po­licz­ko­we, ostre i wy­raź­nie za­ry­so­wa­ne oczo­do­ły. Oczy Lidii za­pa­dły się w nich, skry­wa­jąc w cie­niu.

Ru­szył po­wo­li w jej stro­nę mię­dzy usta­wio­ny­mi w re­gu­lar­nych od­stę­pach sar­ko­fa­ga­mi. Od razu za­uwa­żył, że ten dziew­czyn­ki, którą kilka dni temu od­wie­dzi­li ro­dzi­ce, po­ły­sku­je teraz srebr­ną łuną. Już po chwi­li na gład­kiej po­wierzch­ni uka­za­ła się twarz dziec­ka. Taka sama łuna po­ja­wi­ła się też na kilku in­nych sta­no­wi­skach.

Przy­sta­nął i ro­zej­rzał się po ob­szer­nej kom­na­cie. Ciem­ne bryły po­stu­men­tów z coraz dal­szych sze­re­gów wy­nu­rza­ły się z pół­mro­ku, gdy ich blaty za­czy­na­ły tlić się bla­dy­mi po­świa­ta­mi.

Jak to moż­li­we? Prze­cież fir­cyk z biura za­pew­niał, że ho­lo­gra­my ak­ty­wu­je wy­łącz­nie obec­ność bli­skich. I to tych wy­bra­nych.

Ho­lo­gram dziew­czyn­ki uka­zał się w całej oka­za­ło­ści, od pasa w górę, a zaraz potem po­ja­wi­ły się ko­lej­ne wid­mo­we po­sta­cie.

Wy­glą­da­ło to tro­chę, jak nocny spływ ka­ja­ko­wy mar­twych geo­me­trów, nawet po śmier­ci dba­ją­cych o od­po­wied­nie kąty, linie i od­le­gło­ści.

Ciało Al­ber­ta prze­szył nie­przy­jem­ny dreszcz. Pew­nie jakaś awa­ria. Wy­glą­da na to, że Post Mor­tem, to jedna wiel­ka pro­wi­zor­ka i tech­no­lo­gicz­ny bubel. Za­śmiał się ner­wo­wo i spoj­rzał na sar­ko­fag Lidii.

I wła­śnie w tej chwi­li jego mar­twa od wielu mie­się­cy żona wy­su­nę­ła dło­nie za­nu­rzo­ne do tej pory w mar­mu­rze. A potem te tru­pio­bla­de dło­nie w nie­wy­tłu­ma­czal­ny spo­sób zna­la­zły opar­cie, chwy­ci­ły kra­wędź sar­ko­fa­gu i Lidia za­czę­ła się dźwi­gać, wy­swo­ba­dza­jąc świe­tli­ste ciało z czar­nej, wy­po­le­ro­wa­nej po­wierzch­ni. Przez cały czas wpa­try­wa­ła się w niego świ­dru­ją­cym spoj­rze­niem. I z po­nu­rym uśmie­chem na twa­rzy.

Al­bert wrza­snął ze stra­chu i nie oglą­da­jąc się wię­cej, po­mknął w stro­nę ma­syw­nych drzwi, a na­stęp­nie za­trza­snął je za sobą z hu­kiem.

Echo po­nio­sło się dłu­gim ko­ry­ta­rzem, kiedy biegł po bor­do­wej i mięk­kiej wy­kła­dzi­nie, trzy­ma­jąc się za serce i cięż­ko dy­sząc.

Niech to szlag! Zła­pał się za kie­szeń i ode­tchnął z ulgą, gdy po­czuł zna­jo­my cię­żar. Musi się uspo­ko­ić, bo zaraz kop­nie w ka­len­darz.

Za­trzy­mał się do­pie­ro u stóp scho­dów pro­wa­dzą­cych na wyż­sze pię­tra i ode­tchnął pełną pier­sią. Mrok i cięż­ką at­mos­fe­rę na­wie­dzo­nych ka­ta­kumb zo­sta­wił za sobą. Ucie­szy­ło go ja­skra­we świa­tło kil­ku­na­stu ozdob­nych, le­do­wych kin­kie­tów. Ale naj­bar­dziej ura­do­wał go widok mło­de­go fir­cy­ka, który scho­dził do niego po scho­dach.

– Nie ma pan po­ję­cia, jak się cie­szę się, że pana widzę! – za­wo­łał.

– A co pan tu robi? – Agent wy­glą­dał na szcze­rze zdu­mio­ne­go jego wi­do­kiem.

– Uma­wia­li­śmy się na dzi­siaj.

– Prze­cież od­wo­ła­łem spo­tka­nie! Pró­bo­wa­łem się do­dzwo­nić. Na­gra­łem panu wia­do­mość, wy­sła­łem dwa SMS-y.

Al­bert mach­nął ręką.

– Mój te­le­fon… Nie­waż­ne. Pro­szę na­tych­miast wy­łą­czyć moją żonę. Ona… – Chciał po­wie­dzieć „cier­pi”, ale ugryzł się w język. – Zresz­tą, to nie jest moja Lidia. Nie o taką Lidię pro­si­łem!

– Oczy­wi­ście, że to nie bę­dzie pań­ska mał­żon­ka. My­śla­łem, że już to sobie wy­ja­śni­li­śmy. Uprze­dza­łem rów­nież, że to tylko pro­sta sy­mu­la­cja. – Mło­dzik zer­k­nął na Al­ber­ta zna­czą­co. – Zwłasz­cza w wer­sji pod­sta­wo­wej. Jed­nak do­sko­na­le ro­zu­miem pań­skie roz­ter­ki i dla­te­go pro­po­nu­ję, by za­cze­kał pan, aż nasi kre­ato­rzy za­koń­czą pracę. Do­pie­ro wtedy oceni pan ich dzie­ło i z pew­no­ścią do­ce­ni efek­ty…

– To, co wi­dzia­łem, w zu­peł­no­ści mi wy­star­czy!

Agent Post Mor­tem za­trze­po­tał po­wie­ka­mi i zro­bił na­praw­dę głu­pią minę.

– Ale co pan niby wi­dział? Od­wo­ła­łem spo­tka­nie, bo na­stą­pi­ły pewne kom­pli­ka­cje. Tak jak pan prze­wi­dział, nasi tech­ni­cy mieli spore trud­no­ści ze zdo­by­ciem wy­star­cza­ją­cej ilo­ści da­nych. Sam pan za­uwa­żył, że pro­wa­dzi­li pań­stwo bar­dzo… dys­kret­ny i pozasys­te­mo­wy tryb życia. Mimo wszyst­ko po­win­ni­śmy się wy­ro­bić do czwart­ku. Kilka dni wobec wiecz­no­ści to jesz­cze nie ka­ta­stro­fa, praw­da?

– Co mi pan tutaj pie­przy! – Al­bert stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą. – Prze­cież przed chwi­lą z nią roz­ma­wia­łem!

Mło­dzie­niec po­pa­trzył na niego jak na wa­ria­ta. A potem uśmiech­nął się, jakby go olśni­ło.

– Tak jak świę­tej pa­mię­ci mał­żon­ka roz­ma­wia­ła ze swoim ojcem?

Al­bert miał teraz szcze­rą ocho­tę strze­lić fir­cy­ka w pysk, lecz nagle coś mu za­świ­ta­ło.

– Ro­bi­cie ja­kieś testy? Próby ge­ne­ral­ne przed uru­cho­mie­niem sy­mu­la­cji?

– Kiedy tłu­ma­czę panu, że na razie nie ma czego te­sto­wać.

– Po­słu­chaj mnie, czło­wie­ku! Byłem tam przed chwi­lą, ga­da­łem z Lidią, a na ko­niec ona wy­la­zła z sar­ko­fa­gu. Mało tego! Prze­bu­dzi­ły się wszyst­kie ho­lo­gra­my i cała sala wy­glą­da jak jakiś upior­ny spływ ka­ja­ko­wy mar­twych i fos­fo­ry­zu­ją­cych geo­me­trów!

– To zwy­czaj­nie nie­moż­li­we. Każdy sar­ko­fag re­agu­je in­dy­wi­du­al­nie i tylko na zgło­szo­nych człon­ków ro­dzi­ny. Fo­to­ko­mór­ka, ślad za­pa­cho­wy, siat­ków­ka oka i tak dalej. Naj­no­wo­cze­śniej­sza tech­ni­ka w służ­bie na­szych klien­tów…

– Może to jakaś awa­ria?

– Zatem chodź­my tam i prze­ko­naj­my się, co się wy­da­rzy­ło na­praw­dę.

Al­bert wy­trzesz­czył oczy i zbladł jesz­cze bar­dziej. Spoj­rzał ostroż­nie na ko­niec ko­ry­ta­rza. Drzwi do sali numer trzy zda­wa­ły się teraz dziw­nie fa­lo­wać.

– W życiu tam nie wrócę! – wy­szep­tał.

Mło­dzik mu­siał za­uwa­żyć gwał­tow­ną zmia­nę na twa­rzy klien­ta.

– W takim razie spraw­dzi­my to w po­nie­dzia­łek rano, jak tylko zja­wią się tech­ni­cy. Jeśli po­czuł pan jakiś dys­kom­fort, mogę za­pro­po­no­wać re­kom­pen­sa­tę. Co pan powie na pięć pro­cent upu­stu za pierw­szy kwar­tał użyt­ko­wa­nia wer­sji pre­mium, gdyby się pan jed­nak zde­cy­do­wał w przy­szło­ści?

W jego gło­sie sły­chać było głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że to zna­ko­mi­ta ofer­ta, jed­nak Al­bert go nie słu­chał. Wciąż wpa­trzo­ny w od­le­gły ko­niec ko­ry­ta­rza po­ru­szał bez­gło­śnie war­ga­mi i coraz bar­dziej wy­trzesz­czał oczy.

– Widzi pan to? – wy­du­kał, wy­cią­ga­jąc palec w kie­run­ku od­le­głych drzwi. 

Fir­cyk obej­rzał się przez ramię i zmru­żył oczy.

– Ale co mam wi­dzieć? – za­py­tał nieco po­iry­to­wa­nym gło­sem. 

Jak to co!? Al­bert przy­siągł­by, że teraz już cały ko­niec ko­ry­ta­rza fa­lu­je de­li­kat­nie i żarzy się bladą po­świa­tą. Miał też wra­że­nie, że wień­czą­ce go drzwi wy­brzu­sza­ją się nie­znacz­nie, jakby pod na­po­rem ja­kiejś po­tęż­nej siły. 

Czy ten idio­ta tego nie widzi?

Chwi­la. Krew dud­ni­ła mu w skro­niach. Chwi­la.

Po­lu­zo­wał kra­wat. Wra­że­nie, że po­mi­nął coś istot­ne­go, że o czymś za­po­mniał było nie do znie­sie­nia.

Zaraz, zaraz. Napis na lu­strze!

Tylko co napis na lu­strze?!

Okrut­ne słowa i rze­czy, któ­rych pro­sty kon­strukt oso­bo­wo­ści nie mógł wie­dzieć. Plama krwi na ko­szu­li… Czuł, że coś mu umyka, wy­śli­zgu­je się z rąk jak mokra ryba.

Prze­tarł za­łza­wio­ne oczy knyk­cia­mi, bo zda­wa­ło mu się, że blask w szpa­rach mię­dzy drzwia­mi a fra­mu­gą na­si­lił się i na bor­do­wym chod­ni­ku przy­brał barwę świe­żej krwi.

To nie żaden ho­lo­gram. To Lidia! Wciąż tam była. Prze­ra­żo­na i za­gu­bio­na. Albo ra­czej zimna i bez­względ­na.

Cze­ka­ła na niego! Nie! Szła po niego!

– Do­brze się pan czuje? – za­py­tał ostroż­nie agent Post Mor­tem.

Al­bert po­trzą­snął głową. Za ko­lum­ną z do­ni­cą, która stała w po­ło­wie ko­ry­ta­rza, coś się po­ru­szy­ło.

Po chwi­li zza do­ni­cy wy­chy­li­ła się świe­tli­sta głowa dziec­ka. Tylko do po­ło­wy, równo z linią prze­dział­ka na gło­wie. Jedno oko wpa­try­wa­ło się teraz bacz­nie w męż­czyzn sto­ją­cych u stóp scho­dów.

Jęk­nął gło­śno.

Prze­szli! Nad­cho­dzą. Oni wie­dzą!

Za­krę­ci­ło mu się w gło­wie. Chwi­lę potem po­czuł ból w pier­si, się­ga­ją­cy aż do ra­mie­nia i za­to­czył się do tyłu, wpa­da­jąc na ścia­nę po­kry­tą bia­łym ba­ran­kiem.

Fir­cyk o imie­niu An­drzej przy­glą­dał mu się zdu­mio­ny.

– Co się dzie­je? Pro­szę od­po­wie­dzieć!

Ale Al­bert nie mógł wy­du­sić z sie­bie słowa. Bra­ko­wa­ło mu tchu. Jakby ja­kieś nie­wi­dzial­ne ima­dło ści­snę­ło gar­dło.

Tępy ból za­trze­po­tał mię­dzy że­bra­mi jak prze­stra­szo­ny ptak w klat­ce. Al­bert zła­pał się za serce i osu­nął na pod­ło­gę szo­ru­jąc ple­ca­mi o chro­po­wa­tą ścia­nę.

Kurwa zawał!? Na­praw­dę? W pie­przo­nym kinie?

– Zaraz wezwę ka­ret­kę! Ma pan ja­kieś ta­blet­ki!? W kie­sze­ni? – Mło­dzik krzy­czał do niego, plu­jąc w twarz dro­bin­ka­mi śliny. – To gli­ce­ry­na?!

Ni­tro­gli­ce­ry­na, kre­ty­nie! – Prze­mknę­ło Al­ber­to­wi przez głowę, ale nie zdo­łał wy­krztu­sić słowa.

Nie do­cze­kaw­szy się od­po­wie­dzi, młody za­czął grze­bać w kie­sze­niach jego gar­ni­tu­ru. Naj­pierw w lewej. Co za idio­ta! Potem w pra­wej.

Punkt dla dok­to­ra Plew­czyń­skie­go, po­my­ślał Al­bert, gdy nagle coś do niego do­tar­ło. Wła­śnie teraz, gdy leżał w po­zy­cji „na Rej­ta­na” w pod­zie­miach kina „Me­dium”, aku­rat w trak­cie za­wa­łu, jego umysł za­dzia­łał jak brzy­twa i po­chwy­cił umy­ka­ją­cą wcze­śniej myśl.

Mokra ma­ry­nar­ka!

We­wnętrz­ny czas Al­ber­ta jakby zwol­nił. Przed ocza­mi prze­le­cia­ły mu ko­lej­no: ja­siek, bu­dzik, lu­stro, zie­lo­na ko­new­ka, ma­ry­nar­ka, fiol­ka z ta­blet­ka­mi, te­le­fon i na ko­niec druga ma­ry­nar­ka…

Ten zna­jo­my, uspo­ka­ja­ją­cy cię­żar w kie­sze­ni… Olśni­ło go nagle i po­czuł, że do­pie­ro teraz ogar­nia go pa­ni­ka. Zer­k­nął w stro­nę drzwi na końcu ko­ry­ta­rza. Stara kurwa! To jej spraw­ka! Spró­bo­wał krzyk­nąć, ale mógł tylko dalej za­ci­skać zęby. A czas nagle przy­spie­szył, wra­ca­jąc do na­tu­ral­ne­go ga­lo­pu.

Mło­dzik wyjął rękę z kie­sze­ni ma­ry­nar­ki Al­ber­ta i ze zdzi­wie­niem po­pa­trzył na trzy­ma­ną w dłoni brzy­twę. Zmarsz­czył czoło, oczy mu za­bły­sły na widok ozdob­nej rę­ko­je­ści, a na­stęp­nie scho­wał ją do wła­snej kie­sze­ni.

To był ostat­ni obraz, jaki za­re­je­stro­wa­ła świa­do­mość Al­ber­ta, zanim roz­pły­nę­ła się w ciem­no­ści jak atra­ment ka­ła­mar­ni­cy w noc­nym morzu.

 

*

 

Al­bert ock­nął się, za­mru­gał i usiadł gwał­tow­nie. Miał kosz­mar­ny, ale nie­zwy­kle rze­czy­wi­sty sen, w któ­rym bez­sku­tecz­nie szu­kał ja­kie­goś świa­teł­ka w prze­ra­ża­ją­co ciem­nej ot­chła­ni. Pa­mię­tał rów­nież doj­mu­ją­ce po­czu­cie za­gu­bie­nia i prze­szy­wa­ją­cej serce sa­mot­no­ści. Na to wspo­mnie­nie za­drżał i nie­przy­tom­nym spoj­rze­niem omiótł oto­cze­nie.

To nie był ko­ry­tarz w pod­zie­miach sie­dzi­by Post Mor­tem. Nie był to rów­nież szpi­tal. Znów znaj­do­wał się w sali numer trzy, wśród sar­ko­fa­gów.

Tyle że tym razem sie­dział na jed­nym z nich. I czuł się na­praw­dę idio­tycz­nie. Jakby uwię­zio­ny w mar­mu­ro­wym ka­ja­ku.

Wła­ści­wie to miał wra­że­nie, że jego ciało koń­czy się na wy­so­ko­ści pasa. Ale tym bę­dzie się mar­twił póź­niej.

Na­prze­ciw­ko, na zna­jo­mym krze­śle, sie­dział jego syn, Jacek.

– Cześć, tato – przy­wi­tał się z nie­pew­nym uśmie­chem na twa­rzy i Al­bert zro­zu­miał, że kosz­mar nie był snem.

Je­stem mar­twy, uświa­do­mił sobie z za­ska­ku­ją­cym spo­ko­jem i za­chi­cho­tał. Może i je­stem tru­pem, ale na pewno nie je­stem pie­przo­ną sy­mu­la­cją.

Uniósł dło­nie i przyj­rzał im się uważ­nie. Były świe­tli­ste i nie­ma­te­rial­ne. Po­pa­trzył przez nie na wskroś i zo­ba­czył Jacka, który wciąż uśmie­chał się do niego nie­wy­raź­nie, zer­ka­jąc gdzieś w bok.

– Nie spie­szy­łeś się, ko­cha­nie. – Głos Lidii roz­legł się tuż przy jego lewym uchu i gdyby mógł, na pewno by pod­sko­czył z wra­że­nia.

Po­wo­li zwró­cił się twa­rzą w jej stro­nę.

Sie­dzia­ła tak jak on, uwię­zio­na w sar­ko­fa­gu z czar­ne­go mar­mu­ru i przy­glą­da­ła się Al­ber­to­wi z nie­śmia­łym uśmie­chem. Czy do­strze­gał w nim sa­tys­fak­cję? A może tylko mu się zda­wa­ło, że widzi uśmiech na jej ob­li­czu? Może był tam wy­łącz­nie smu­tek? Taki sam, jaki za­pa­mię­tał z ostat­nie­go dnia jej po­by­tu w szpi­ta­lu?

Gdy stał nad jej łożem bo­le­ści jak zło­żo­ny pa­ra­sol, ści­ska­jąc w dło­niach jasiek pod­nie­sio­ne­go z pod­ło­gi. Ze spusz­czo­ną głową, w czar­nym płasz­czu, jakby od ty­go­dni przy­go­to­wa­ny na po­grzeb.

Już od tak dawna zmę­czo­ny jej nie­ustan­nym bia­do­le­niem. Ża­ło­sny­mi ję­ka­mi. Na­si­la­ją­cym się i nud­nym do po­rzy­gu ma­ru­dze­niem.

I w końcu chwy­cił mocno ulu­bio­ną po­du­szecz­kę żony, bez któ­rej nie chcia­ła ru­szyć się z domu. Na­krył nim po­marsz­czo­ną twarz i trzy­mał długo w wy­pro­sto­wa­nych rę­kach jak tar­czę przed dła­wio­nym krzy­kiem i prze­ra­żo­nym spoj­rze­niem ofia­ry. I jed­no­cze­śnie do­ci­skał, nie zwra­ca­jąc uwagi na roz­pacz­li­we po­dry­gi sta­rej baby bez­sen­sow­nie wal­czą­cej o życie u progu śmier­ci.

Do­ci­skał stale, ale nie za mocno z obawy, że gdy przy­ci­śnie ze zbyt wiel­ką siłą, kru­cha czasz­ka pęk­nie jak sko­rup­ka wy­dmusz­ki i ja­siek wbije się w roz­mię­kłą za­war­tość. Jak w budyń. Albo spróch­nia­łe drze­wo prze­żar­te przez kor­ni­ki. A on bę­dzie miał pro­ble­my.

Dla­te­go robił to z wy­czu­ciem.

Wierz­ga cał­kiem żwawo, zdą­żył wów­czas po­my­śleć, zanim wresz­cie za­mar­ła bez ruchu. I raz na za­wsze ucichł ża­ło­sny la­ment isto­ty, która prze­sta­ła być jego uko­cha­ną, tro­skli­wą, opie­kuń­czą, mil­czą­co po­słusz­ną i od­da­ną Lidią już dawno temu.

Cu­dow­nie znów was wi­dzieć razem – ode­zwał się nagle Jacek. – Mam do was tyle pytań.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Gratuluję serdecznie, i publikacji, i – z miejsca – tutejszego Złotego Piórka. :)

 

Ze spraw technicznych – wątpliwości podczas czytania (tylko do przemyślenia):

Przewrócony budzik, nie zadzwonił o ustawionej porze i dlatego Albert zaspał. – zbędny przecinek?

To wina tej cholernej poduszki – stwierdził i (albo tu też przecinek, albo kolejny zbędny?)złorzecząc pod nosem, pomaszerował do sypialni.

Czy jakiekolwiek skrucha wyrażona wobec symulacji zmarłej żony wystarczy? – omyłkowe słowo?

Jacoba Von Swanenburgha – i tu?

– Problem w tym, że zdjęcia nie są najlepszym materiałem do odwzorowywania osobowości zmarłej osoby i konstruowania symulacji postomortalnej. – nieco mi zazgrzytało (?)

Młodzik wyglądał na zadowolonego z siebie, jak domowy piwowar, któremu właśnie dostarczono pierwszy zestaw surowców do warzenie piwa. – literówka?

Jak już wspominałem, nasz usługa to nie jakieś tam chatbot z awatarem w 3D lub 16K. To kompleksowa usługa postmortalna, z miejscem pochówku i pamięci. – literówka i powtórzenie?

Akurat jest tam kilku naszych klientów, więc zobaczy pan (przecinek?) jak to wszystko wygląda.

Przekaże materiały… – Agent położył dłoń na kopercie dostarczonej przez Alberta. – literówka?

Sarkofagi, w których spoczywały prochy zmarłych, i które pełniły funkcję postumentów dla holograficznych awatarów zmarłych, okazały się eleganckimi sześcianami z czarnego marmuru. – powtórzenia?

Ruszył przed siebie, stąpając ostrożnie, niemal na palcach, nie chcą zakłócać prywatności i intymności tych spotkań. – literówka?

Skierował telefonu na sarkofag z dziewczynką i zrobił jeszcze jeden krok wstecz, by uchwycić w kadrze jej wzruszonych rodziców. – i tu?

Gdy zapukał, a następnie bez zaproszenia otworzył drzwi do biura na pierwszym piętrze, na jego widok fircyk zerwał się z fotela, jakby zobaczył chodzącą premię odwinięta w kokardę i posypaną brokatem. – całkiem inny wyraz i literówka?

Przeszukamy system i starą sieć, zajrzymy do archiwów, przeczeszemy social media, wypytamy rodzinę (jak rozumiem, chodzi o rodzinę Lidii, a nie znajomych, więc tu przecinek?) znajomych i tak dalej.

– Wiem (przecinek?) kochanie, i bardzo mi przykro – zapewnił.

Niczego ludzkiego, Jest tylko Coś. – albo brak części zdania, albo kropka zamiast przecinka?

Wrażenie to potęgowały wystające kości policzkowe (przecinek?) ostre i wyraźnie zarysowane oczodoły.

Albert wrzasnął ze strachu i nie oglądając się więcej, pomknął w stronę masywnych drzwi (przecinek?) a następnie zatrzasnął je za sobą z hukiem.

Tylko co napis na lustrze?! – przecinek – ale gdzie? – przed „co”?

Przetarł załzawione oczy knykciami, bo zdawało mu się, że blask w szparach między drzwiami o framugą nasilił się i na bordowym chodniku przybrał barwę świeżej krwi. – literówka?

 

 

 

Znakomicie opisujesz emocje, co w horrorze jest absolutnie konieczne. Dzięki temu czytałam z przejęciem, zachwycona. :)

Wczesny budzik, aby wszystko rankiem wypełnić, jak należy, bez pośpiechu, to moje codziennie rytuały i doskonale wczułam się w rolę Alberta. Z kolei zacinanie się i te kawałki papieru – jakbym widziała Męża. :)

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

 

Świetna sprawa, brawa, brawa, brawa! :) Zaskoczyłeś mocno. :) Znakomity horror, serdecznie gratuluję pomysłu. :) Czyta się z zapartym tchem do końca. :)

Pozdrawiam serdecznie, kliczek biblioteczny. :) 

Pecunia non olet

Hej, Bruce!

 

Serdecznie dziękuję za odwiedziny, lekturę, komentarz i poprawki. Jak napisałem w przedmowie, to jedna z wersji tekstu, które się nieco pomieszały i jak widać, jest to wersja ze sporą liczbą literówek i innych babolków, które (mam nadzieję w większości) wyłapałaś, za co również dziękuję. Mam nadzieję, że po ich usunięciu lektura będzie przyjemniejsza dla kolejnych czytelników.

Powtórzenia w wypowiedziach postaci były najczęściej zamierzone. Co do wulgaryzmów masz oczywiście rację, już zaznaczyłem.

Bardzo się cieszę, że opowiadanie przypadło Ci do gustu i jesteś zadowolona z lektury. Dziękuję za kliczka i pozdrawiam!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Wulgaryzmy to mój “odchył”, za który zawsze przepraszam. :)

Genialna sprawa, naprawdę, ja zawsze wyobrażam sobie przeczytane fragmenty, akapit za akapitem – Twój tekst powinien zobaczyć i wziąć na tapetę jakiś reżyser, który nie spartoliłby tak znakomitego horroru. :) BRAWA! yes

Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze gratuluję. :) 

Pecunia non olet

Woow! 

Przez chwilę uwierzyłam w wielką miłość. Oczywiście, że byłam w opowiadaniu Albertem, bo inaczej się nie dało!

Jak dla mnie genialne prowadzenie po emocjach, zwodzenie czytelnika, a pointa… GENIALNA!

 

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wciągającą lekturę!smiley

 

 

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Marasie, miałeś bardzo zacny pomysł, aby w formie horroru przedstawić wizję możliwości kontaktowania się z nieżyjącymi bliskimi.

Choć początkowo Albert podchodzi do sprawy z ogromną rezerwą, to niebawem nabiera przekonania do spotkania z Lidią. Cóż… sprawy jednak przybierają nieoczekiwany obrót, wydarzenia zaskakują, a szczególny klimat kolejnych zajść sprawił, że lektura opowiadania okazała się nader satysfakcjonująca. :)

 

głowa opadła na poduchę, zrzucając jaśka. → …głowa opadła na poduchę, zrzucając jasiek.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika jasiek.

 

nowy gospodarz budynku zadbał o fasadę zaniedbywanej przez lata, secesyjnej kamienicy… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …nowy gospodarz budynku zadbał o fasadę niszczejącej przez lata, secesyjnej kamienicy… Lub: …nowy gospodarz budynku wyremontował fasadę zaniedbywanej przez lata, secesyjnej kamienicy

 

Coś mu się musiało przewidzieć. → Pewnie miało być: Coś mu się musiało przywidzieć.

Sprawdź znaczenie słów przewidziećprzywidzieć.

 

To, co tutaj zobaczył, miało znacznie większe znaczenie. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: To, co tutaj zobaczył, miało zdecydowanie większe znaczenie.

 

jakby zobaczył chodzącą premię owiniętą w kokardę i posypaną brokatem. → Obawiam się, że w kokardę nie można niczego zawinąć.

Proponuję: …jakby zobaczył chodzącą premię owiniętą wstążką zawiązaną w kokardę i posypaną brokatem.

 

Ale jak zawsze mam nitroglicerynę – Poklepał się po kieszeni marynarki. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

Nie miał pojęcia, jak się wyłącza to diabelstwo, ale liczył na to, że awatar zniknie… → Wystarczy: Nie miał pojęcia, jak się wyłącza to diabelstwo, ale liczył, że awatar zniknie

 

I z ponurym uśmiechem na twarzy. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mogła mieć uśmiech w innym miejscu, nie na twarzy?

 

dyskretny i poza systemowy tryb życia. → …dyskretny i pozasystemowy tryb życia.

 

– Cześć, tato – przywitał się z niepewnym uśmiechem na twarzy… → Czy dookreślenie jest konieczne?

 

ściskając w dłoniach jaśka podniesionego z podłogi. → …ściskając w dłoniach jasiek podniesiony z podłogi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Bruce.

Nie jesteś jedyną osobą, która zwraca uwagę na wulgaryzmy. Oczywiście używam ich, żeby nadać wypowiedziom postaci więcej naturalności i prawdziwości, ale słusznie prawisz, jeśli można ostrzec czytelnika tagiem, to trzeba z tego korzystać.

 

Hej, GOCHAW!

 

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Cieszę się, że opowiadanie się podobało. Cieszy mnie również, że kibicowałaś Albertowi, o to przecież chodziło… ;) Pozdrawiam i dziękuję za kliczka.

 

Hej, Reg!

 

Dziękuję za odwiedziny, lekturę i komentarz. A także za finałowego kliczka :). Jak zwykle wyłapałaś i wskazałaś masę baboli, które autor przegapił, co przyznaję zawstydzony. Mam tylko nadzieję, że chociaż część z nich wyłapała też redakcja NF (niestety chyba nie tego jaśka), bo jak pisałem na wstępie, to nie jest ostateczna wersja, która poszła w NF. Przyznaję, że pogubiłem się w tych wersjach na laptopie i na skrzynce mailowej, bo jakoś tak szły dwie redakcje równolegle i ostatecznie poszła chyba ich kompilacja XD.

Poprawki naniesione, raz jeszcze za nie serdecznie dziękuję. Bardzo mi miło, że uznałaś lekturę za satysfakcjonującą.

Pozdrawiam!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dobre! Trzyma poziom. Klikam. Jedna uwaga: na początku pisałeś o 45 letnim współżyciu (czy jakos tak). Nie to słowo. Powinno być "pożyciu"! Współzycie może być społeczne albo seksualne. Pożycie – małżeńskie.

Już tylko spokój może nas uratować

Bardzo proszę, Marasie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

I nie wstydź się, zwłaszcza że mogłeś pogubić się w kolejnych wersjach, ale jestem pewna, że obie panie redaktorki stanęły na wysokości zadania.

Serdeczności i powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj, Rybaku3!

 

Dziękuję za wizytę i lekturę oraz komentarz, Pełna zgoda, jak mogłem współżycie z pożyciem pomylić, sam nie wiem. Dzięki za zwrócenie uwagi. Fajnie, że się podobało i dziękuję również za klika. Pozdrawiam!

 

Reg, dobre wiesz, że zawsze jesteś niezwykle pomocna i niezastąpiona w łapankach i opiniach. Faktycznie pogubiłem się i cała nadzieja w redaktorkach :).

Pozdrawiam!

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Duża dawka czarnego humoru, napisane zajmująco, z dystansem i wdziękiem.

Podobało mi się wyjawienie “mrocznej tajemnicy” na samym końcu, oraz dbałość o logikę – lubię zagadki w opowiadaniach oraz z pozoru nieistotne szczegóły, które później nabierają znaczenia.

Witaj, Marzanie!

 

Dziękuję za wizytę oraz komentarz. Cieszę się, że wrażenia po lekturze masz pozytywne. Z tymi pozornymi szczegółami trafiłeś w sedno. Taki był mój zamiar i cieszę się, że to wypaliło, Twoim zdaniem. 

Pozdrawiam.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Czytałam w Fantastyce i zapamiętałam, a to najlepiej świadczy o tym, że to dobry tekst! Cieszę się, że pojawił się również tutaj. Nie potrzebujesz już klikania, ale wirtualnie oczywiście daję! Niby horror, ale taki jakiś ciepły…

Pozdrawiam! :)

Hej, JolkaB!

 

Bardzo mi miło, że czytałaś w NF, a jeszcze milej, że zapamiętałaś. Dzięki wielkie za wizytę i komentarz oraz "wirtualnego" klika. Masz rację, to chyba taki raczej soft horror, może i ciepły, na pewno z akcentami niekoniecznie poważnymi.

Pozdrawiam!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Hej,

 

Wciągający tekst z dobrym klimatem. Co prawda, tematyka jest dość tragiczna, ale naprawdę przyjemnie się czyta. Opisy i porównania kreślą atmosferę oraz odczucia bohatera, zarówno wprowadzając czytelnika w świat przedstawiony w naturalny, nieprzytłaczający sposób.

 

Jedyna uwaga jaką mam, to zapis myśli bohatera, a raczej jego brak. Przeplatają się z narracją bez jakiegokolwiek zaznaczenia, ale być może zostało to zmienione w finalnej wersji :)

 

Końcówka pasuję do reszty opowiadania, choć pozostaje pytanie – jak udało im się zapanować nad duszami zmarłych? No i tutaj można snuć wiele teorii na temat firmy Post Mortem. Pewnie nie jest to jakiś niespotykany motyw, ale śmierć żony (choroba, a później uduszenie poduszką przez męża) na myśl podsuneła mi fabułe Silent Hill 2.

 

Pozdrawiam :)

 

 

 

Hej, pnzrdiv.117!

 

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Co do zapisu myśli, redakcja NF postawiła na zapis kursywą tam, gdzie występuje wyraźne zaznaczenie, że bohater coś „pomyślał”, „uświadomił sobie” itp. Reszta to taka narracja trzecioosobowa z zaglądaniem w myśli Alberta niejako. wrzucając tekst tutaj starałem się zastosować ten sam manewr co NF, może nie wszystko wyłapałem.

Co do Twojego pytania o „zapanowanie nad duszami”, nie zabiorę na ten temat głosu, bo przyznaję, że taka interpretacja wydarzeń mnie zaskoczyła, ale, jak wiadomo, czytelnik ma prawo…

“Silent Hill 2” w sensie film czy gra, bo nie widziałem dwójki filmu (jest jakaś?), a grę znam oczywiście i kojarzę z czasów młodości, ale pewnie tylko pierwszą część. Nie grywałem za bardzo w takie gry, wolałem HoMM czy Baldurs Gate :). Ale teraz mnie nią zainteresowałeś, skoro jest tam podobny motyw.

Pozdrawiam!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Tak, chodzi o druga cześć gry :) Nawet ostatnio wyszedł remake od polskiego studia, ale w to akurat nie grałem. 

Pozdrawiam :)

 

Witaj mr.maras,

O samym tekście nie powiem nic nowego, jest bardzo dobry, widać włożoną w niego pracę i pasję.

Nie grywałem za bardzo w takie gry, wolałem HoMM czy Baldurs Gate :)

Te dwa tytuły są głównym powodem mojego komentarza, ponieważ u mnie również znajdują się bardzo wysoko na liście gier wszech czasów – przy czym HOMM zajmuje pierwsze miejsce.

Pozwolę sobie użyć hybrydy języka Anglów i Sasów (z dodatkami):

Greetings to a fellow Hero of Might and Magic!

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Hej, pnzrdiv.117.

Niestety, nie kojarzę i nie grałem. Pozdro.

 

Witaj, Piotrze_jbk!

Dzięki za wizytę. Miło mi, że uznajesz tekst za dobry. HoMM jest również moją grą wszech czasów, od dawna nie gram zbyt często, jak już, to ewentualnie w FIFĘ z potomkami, ale jeśli jest gra, w którą łupałem kiedyś non stop to właśnie HoMM (najlepiej III lub IV). Na drugim miejscu było pewnie właśnie Baldurs Gate. Pozdrawiam.

 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Gratulacje! Zostawiam komentarz, bo opowiadanie wypadło w mój dyżur, a znam je dobrze :)

Skończę sobie jutro, ale muszę już napisać koment, bo jestem w ciężkim szoku. Ogólnie zaczynając czytać, od razu odniosłem wrażenie, jakby zainspirował cię Ubik, a przynajmniej mnie w pamięci się odtworzył. Tyle że twoje pisanie to jest another level, mówię ci to szczerze. Po pierwszych zdaniach byłem przekonany, że mam do czynienia z wyjadaczem – świetne prowadzenie narracji, udane odniesienia i metafory, nie ma nawet szparki, przez którą przelazłoby jakieś niedociągnięcie. Technicznie ot:

-ale zasadniczo, to żagle nie miały przecież sensu w podziemnym świecie-

tu przed “zasadniczo” dałbym przecinek, bo wtrącenie, ale to niuans bez znaczenia, może nawet się mylę

postmortalizm – kocham – w ogóle lepsze na tytuł niż epitafium moim zdaniem

 

że sobie pozwolę zapytać – ile masz lat? Weź ty usiądź do poważnej powieści, a jeśli nie zechcą ci wydać, to próbuj dalej i dalej, bo talent i umiejętności biją po oczach, rzadko kiedy zachwycają mnie tak stylem pisarze, którzy aktualnie wydają. Poczytam sobie inne twoje teksty na stronie. A jeśli coś już wydałeś powieściowo – daj mi tytuł, a chętnie zamówię.

Hej, Zeppelin!

 

Mam nadzieję, że końcówka opowiadania nie rozczarowała. Dziękuję za odwiedziny i obszerny komentarz. Przyznam szczerze, że o „Ubiku” podczas pisania tego opowiadania nie myślałem, ale jest to jedna z moich najulubieńszych powieści, więc na pewno w podświadomości może siedzieć. 

Fajnie, że opowiadanie i styl przypadły Ci do gustu. Za zgłoszone uwagi i poprawki dzięki wielkie.

Co do wieku… Jestem stary, pamiętam, jak kiedyś mocno walnęło w okolicy, potem nazwali to Wielkim Wybuchem ;). Na stronie sporo moich tekstów zostało zredukowanych do pierwszego akapitu, pozostawiłem je tylko dla cennych komentarzy. Powieści nie mam, dopiero „się pisze”. Ale moje publikacje dotychczasowe można znaleźć na stronie, do której prowadzi kafelek przy profilu (najłatwiej go znaleźć na profilu lub przy profilu na liście użytkowników) albo na portalu LubimyCzytać pod moim nazwiskiem. Bardzo mi miło, że zaciekawiły Cię inne moje teksty, dzięki wielkie i pozdrawiam!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Oj, to ja mam zupełnie inne zdanie o Ubiku, dla mnie to amfetamina wysypuje się tam spomiędzy kartek tak jak logika w pewnym momencie i jakakolwiek psychologiczna kreacja bohaterów. Ale o gustach się nie dyskutuje. Skończyłem teks, troszkę zakończenie mnie zawiodło, bo takie najprostsze rozwiązanie, a już sobie roiłem, że tam jakiś gruby wał z tymi holozmarłymi będzie, ale ogólnie utrzymuję swoją opinię, że czyta się świetnie. Jedyne, co mi zgrzytnęło, to pojedyncze kolokwializmy w stylu “załapać coś”, gdy wcześniej snujesz tę opowieść naprawdę wyszukanym językiem, ale to niuans. Będę miał dzisiaj wieczorem chwilę i capnę sobie coś jeszcze z twojej… jak to nazwałeś?

 

Aa, kafelka.

 

Pozdro i nie starzej się już więcej, bo od tego się umiera.

W moim odczucie pierwsza połowa opowiadania jest nieco przegadana, do potężnego zwrotu akcji niezbyt wiele się dzieje.

 

Ale to takie czepialstwo i po za tym można tylko gratulować, jest to świetny tekst, który na długo zostanie w mojej pamięci.

 

Pozdrawiam

Hej, Zeppelinie!

Jestem wielkim fanem Ubika, więc tutaj się nie dogadamy ;)

Szkoda, że zakończenie troszkę zawiodło, ale cóż mogę rzec? Czy to rzeczywiście najprostsze rozwiązanie? Hmm. Zależy jak na to spojrzeć. Nie planowałem tekstu o wale z holozmarłymi, tylko bardziej kameralna historię. 

 

Witaj, GalicyjskiZakapiorze!

Świetny tekst, w którym połowa jest przegadana i niewiele się dzieje, to niezły paradoks, muszę przyznać. Dzięki za opinię i cieszę się, że mimo wszystko opowiadanie pozostanie w pamięci :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nowa Fantastyka