- Opowiadanie: Krokus - Baśń o smoczych pieśniach

Baśń o smoczych pieśniach

To baśń, która, jak to z baśniami bywa, zupełnie nie nadaje się do czytania dzieciom. Jest tu też trochę erotyki i dużo smoków. Wiadomo – smoki są po to, żeby zdobyć publikę.

Opowiadanie poniższe betował Barbarzyńca – jedyny na portalu, który oprócz barbarzyńskich zwyczajów oferuje również kiepskiej jakości miedź.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Baśń o smoczych pieśniach

W śpiewie, który Gniewko słyszy pośród drzew, jest coś przywodzącego na myśl bajania pomarszczonych staruch, opowiadających o syrenach prowadzących marynarzy na zgubę. Wystarczy chwilę podążać za melodią, by stracić rachubę czasu i ścieżkę z oczu. Pachnie anyżem, cynamonem i goździkami i chłopak wie, że nie jest to zapach lasu, a troski i miłości. Miłości, której sam skrycie szuka, choć nie chce tego przed sobą przyznać.

Dziwi się, jak blisko podchodzi, nim ją zauważa. Ze słów pieśni, których rozróżnić nie potrafi, dowiaduje się, że zwą ją Liśną, jak również wie, że woła go po imieniu, którego nawet nie wypowiada.

Liśna siedzi na piętach, jedną ręką przytrzymując głowę sarny, drugą przesuwa od poroża, przez szyję, aż po kłąb. Patrzy na Gniewka i przystawia palec do ust. Chłopak rozumie. Staje i gapi się, jak to chłop, który widzi ni to odzianą, ni nagą kobietę. Miedziane włosy pełzają po ramionach i bawią się z jego wzrokiem, odsłaniając krągłości tak, że ani przez chwilę nie widzi wszystkiego, choć nic nie musi sobie wyobrażać.

Oczy zwierzęcia mrugają coraz wolniej, aż w końcu zamykają się, a Liśna odkłada głowę sarny na puszysty dywan mchu.

– Chodźmy. Idą wilki.

Nagle Gniewka bierze strach i czuje na ciele ukłucia wrogich spojrzeń, więc biegnie za dziewczyną, ale nie wie, co powiedzieć. Zafascynowany patrzy na oliwkową skórę Liśny, wyobraża sobie, jak jej dotyka, ciepłej i… szorstkiej? Nie, tak tylko się mieni w jesiennym słońcu, jakby była pokryta łuskami, ale wystarczy mrugnąć, by znów przywodziła na myśl wczesnowiosenne liście.

– Pani, przybywam, żeby…

– Wiem, po co przybywasz. – Zatrzymuje się i choć niższa od Gniewka o głowę, to jakby z góry patrzy. – Mus ci wiedzieć, że kto smoka zabije, ten przeklęty na wieki. Takie jest prawo lasu.

– Ja wiem, pani, ale…

Ale Liśna nie słucha wykrętów, tylko kluczy między pniami, przestępuje nad wykrotami i przemyka pod leszczynowymi gałęziami. Gładka-niegładka skóra miga Gniewkowi to tu, to tam, ale las jakby obłapiał go za ramiona i zwodził tak, że po chwili stoi samotnie pośród drzew i słyszy wycie wilków.

– Nie uganiaj się za wiedźmą, bo cię psiska na kłańce wezmą – mówi ochrypły głos zza pleców chłopaka. – W imię Ojca i Syna.

Między drzewami idzie krzepki mężczyzna. Pod jego buciorami trzaska chrust i uginają się źdźbła. Robi znak krzyża od zmarszczonego czoła po czubek czarnej brody sięgającej trzeciego guzika koszuli, a potem od lewego po prawe ramię, wystające spod znoszonego serdaka.

– Ścieżkę zgubił, hę? – pyta. – Ja odprowadzę do wsi, pójdzie za mną.

– Mnie już nie lza wracać, skąd przyszedłem.

Brodacz patrzy na Gniewka ni to z pogardą, ni z ciekawością.

– Przed odrabianiem żem uciekł – podejmuje chłop po chwili. – Jaśniepany znowuż kazały robić więcej na pańskich polach, a nam mało dnia, żeby swoim się zająć. Ale ja nie z lenistwa czy ze strachu ubiegłem, co to, to nie! Ja smoka szukam!

– Smoka? W imię Ojca i Syna, na co ci smok, obłudniku?

Gniewko odchrząkuje, staje na baczność i recytuje:

– „A przyjdzie postać w smoczej skórze i wnet zbawi uciśnionych przed złym panem”. Tako rzecze przepowiednia.

– A, to ciekawe. I szukasz smoka, żeby was wyswobodził?

Gniewko przełyka ślinę i sztywnieje jeszcze bardziej. Gdyby miał, ścisnąłby hełm pod pachą i poprawił dłoń na rękojeści miecza, ale jedyne, czym może ze smokiem walczyć, to wystrugany łuk z cięciwą z końskiego włosia, dwie strzały ze sterczącym pierzem i kozik, którym zawsze ścina nóżki podgrzybkom.

– Ja, panie, chcę zostać tym w smoczej skórze. Ino smoka mi trzeba oskórować, wygarbować i uszyć. Igłę i nici wziąłem… – recytuje, ale brodacz wybucha śmiechem.

– Szlachetny, odważny i naiwny. O takich to się jeno bajki opowiada, bo szybko giną w paszczach bestii, w imię Ojca i Syna.

Nic Gniewko nie mówi, tylko płoni się, jak podlotek.

– A niech mnie. – Kręci głową brodacz i macha ręką. – Przyda się para rąk do pracy, łatwiej nam będzie we dwóch zimę przeżyć.

– Panie, ale mi mus smoka znaleźć.

– Znajdziemy smoka, ale to na wiosnę, bo gadziny na Święty Marcin już śpią w jamach.

– Na wiosnę – powtarza Gniewko i zwiesza głowę.

– Na wiosnę, w imię Ojca i Syna.

 

***

 

Gniewko dostaje swój siennik w chacie pustelnika Jaroszka, w zamian ma pomóc przetrwać zimowe miesiące. Gospodarza się boi, bo pewności nie ma, czy to nie czarnoksiężnik jaki – to palcami pstryknie, a już żar w piecu się płoni, jak córka młynarza, gdy jej spódnicę wiatr podwieje; to gwizdnie i okiennice trzaskają, jakby nimi wicher majtnął, tymczasem na zewnątrz ani zefirka nie czuć.

Dni mijają na rozstawianiu wnyków i polowaniach. Pierwszego szybko się nauczył, a z drugim nigdy problemu nie miał. Pustelnik ma nikłe zapasy kapusty, ale na każdy nów i pełnię marchew i rzepę przynoszą niewiasty, których Gniewko nie poznaje, bo pewnie są z innej wsi. W zamian szukają pomocy w sprawach kobiecych, a Jaroszek widocznie obeznany również w ars medica, więc wygania chłopaka na obchód.

Gniewko nie narzeka. Mówi sobie wtedy, że szuka smoka, ale tak naprawdę nasłuchuje śpiewu Liśny pośród drzew. Czasem słyszy ją w oddali, ale zanim zdoła do niej dojść, ta uchodzi gdzieś w knieje i chłopak tylko opiera się o drzewa i zaciska dłonie w pięści, bo znów zostaje sam, jedynie ze wspomnieniem tańczących po ciele włosów.

 

***

 

Śniegi trzymają się już tylko na północnych zboczach i w najgęstszych borach, gdy Gniewko słyszy śpiew. Rzuca wszystko i jak stoi, idzie w głąb lasu, wiedziony jedynie słowami, których nie rozróżnia, ale wie, że mówią o tym, co nieuniknione, o przemijaniu i pożegnaniach. Nie widzi, że Jaroszek idzie krok w krok za nim, a szkoda, bo wiele wyczytałby z jego twarzy.

Serce Gniewka bije coraz mocniej, bo i śpiew jest coraz głośniejszy. Po takim czasie zawsze milkł i znikał gdzieś wśród drzew, a teraz trwa i brzmi coraz głośniej i głośniej.

Nie wie, co zobaczył wcześniej – pochyloną Liśnę o oliwkowej skórze, niby okrytej płaszczem gęstych włosów, czy może rozciągnięte na ziemi cielsko o skórze zielonkawej, pokrytej łuskami, jak gad jakiś.

Gdy się orientuje, krew huczy mu w skroniach. Oto przed nim jest wszystko, o czym marzył od jesieni, a teraz widzi, że nic nie dostanie. Liśna przytrzymuje głowę zwierzęcia jedną ręką, drugą gładzi od skroni, przez kostropatą szyję, po kolce wystające z grzbietu, a robi to tak, jakby skóra gada była z jedwabiu. Z jedwabiu na pewno jest pieśń, którą Liśna wyśpiewuje, aż chłopakowi wilgotnieją kąciki oczu, choć zawsze był tym najzimniejszym z rówieśników.

– Chodź – mówi kobieta.

Gniewko posłusznie klęka obok i daje poprowadzić swoją rękę po skórze smoka. Jest jak wiosenne liście, ale głowę chłopaka zaprząta woń jałowca, anyżu i lubczyku – woń Liśny. Raz po raz podnosi na nią wzrok, ale zaraz opuszcza, przestraszony, że mogłaby to zobaczyć.

– Jeśli wciąż marzysz o zabiciu smoka, masz go przed sobą. Umiera i umierać będzie jeszcze jakiś czas. Tak odchodzą smoki.

Gniewko patrzy w oko bestii i więcej jest w tym oku sarniej niewinności niż kociej czy nawet wilczej determinacji.

– Cierpi?

Liśna kręci głową i znów wyśpiewuje kilka słów-niesłów.

– Zaśnie i przyjdą wilki?

– Wilki już przyszły.

Strach ścina Gniewka, który zrywa się na nogi i patrzy dookoła.

Zza drzew wychodzi Jaroszek w szarym serdaku. Byle tylko nie puścił w ruch swoich czarów, myśli chłopak, ale nie wie, że pustelnik boi się Liśny, bo czarna magia i uroki nigdzie swego miejsca nie mają, za to gadzia czarownica pewnikiem z lasu pochodzi, więc na swoim terenie urzęduje.

– Pognaj ją w cholerę, będziesz mieć swoją skórę, a mięso wysuszymy, wygotujemy, będzie i gulasz, i krupnik ze smoka. Dyć to pewnie smakołyk nad smakołyki, iście jaśniepańska przekąska.

Liśna nie patrzy na pustelnika i znów podejmuje pieśń. Gniewko siada obok, słucha i patrzy w oko bestii. Nie, nie bestii, bestia stoi kilka kroków dalej i stęka, i wzdycha, i coś tam gada, ale chłopak woli nie słuchać.

Dopiero gdy Jaroszek chwyta go za brodę i ciągnie do góry, budzi się i docierają do niego słowa.

– …zwykła wiedźma. W głowie ci miesza, młokosie. Smoka żeś przyszedł ubić, w imię Ojca i Syna, bohatyrem zostać, a zaraz dostaniesz cycka z mlekiem pod nos i zaśniesz, maminsynku.

Gniewko wyrywa się z uścisku i cofa. Bolą go słowa pustelnika, bo przypomina sobie marzenia z jesieni, które topnieją jak śniegi na łące. Ojciec i matka we wsi zostali, Wikta, Ryśka i Roch – cała rodzona familia. Tyle dobrze, że mieli jedną gębę do wykarmienia mniej.

I już ma wyciągnąć kozik zza pasa i wbić między łuski na szyi gada, ale widzi, jak wściekły Jaroszek sapie i zipie nad Liśną i smokiem o sarnich oczach. I coś rośnie w sercu Gniewka – coś jak złość, ale nie czysta i nie ślepa.

Wchodzi między kobietę a pustelnika i próbuje go odepchnąć, z całych sił tłumiąc chęć wbicia noża w słabiznę.

– Nie ma ratunku, zaczarowanyś, w imię Ojca i Syna – krzyczy Jaroszek i odpycha chłopaka. – Sam smoka ubiję, a jak Bóg da, to i wiedź…

Gniewko uderza szybciej, niż myśli o tym, że musi przerwać te słowa. Jaroszek ląduje na mchu i pluje krwią. Rozżarzone do czerwoności źrenice palą duszę chłopaka i dłoń, którą zadał cios, ale wytrzymuje spojrzenie, nie odwraca wzroku. Tuż za plecami ma Liśnę i teraz czuje się jak ostrokół, który ma chronić bezbronnych. Rozkłada szeroko ręce, żeby wydać się większym, ale mityguje się, że musi wyglądać śmiesznie. Jednak na Jaroszka chyba działa, bo odczołguje się, staje bokiem, i patrzy spode łba.

– Tyś zdradził nie tylko mnie, ale nasamprzód siebie i wszystkie te wioski, co niedolę cierpią pod pańskim batem. Bądź przeklęty, w imię Ojca i Syna.

Odchodzi, raz po raz zerka przez ramię i wtedy Gniewka przechodzą dreszcze. Dopiero gdy pustelnik znika między drzewami, znów słyszy śpiew, klęka obok Liśny i słucha, a ona głowę opiera mu na ramieniu.

Zmieniła się też pieśń bez słów – teraz opowiada o dojrzałości i męstwie, o miłości i trosce.

Oko smoka znika pod powiekami i Gniewkowi robi się żal, bo wie, że zaraz pieśń ustanie.

Liśna odkłada głowę zwierzęcia na mech, wstaje i w milczeniu wchodzi między drzewa. Mężczyzna patrzy jeszcze na smoka. Nadziwić się nie może, jak mógł wyobrażać sobie, że go zabije.

Nagle zrywa się na nogi i rozgląda nerwowo. Jest! Oliwkowa skóra majaczy jeszcze gdzieś między drzewami. Gniewko biegnie co sił.

– Li… Liśno! Pani, poczekaj!

Liśna staje i odwraca się. Jej nagość-nienagość – skryta pod warkoczami i jakąś dziwną ślepotą Gniewka – oczarowuje i więzi słowa w gardle mężczyzny.

– Mus mi przed wilkami ujść – duka.

– Nie masz dokąd pójść. To chciałeś rzec.

– Pani…

– Trzeba ci wiedzieć, że nie mam chaty, w jakiej zwykłeś mieszkać we wsi czy tu, w lesie, z pustelnikiem.

Cóż miałby rzec? Milczy.

– Masz serce szlachetne i odważne. Nic więcej ci nie trzeba.

I Gniewko idzie z Liśną. Za sobą zostawia smoka, czarnoksiężnika i przeszłość.

 

***

 

Jaroszek wychodzi spomiędzy drzew dopiero o zmroku. Wyciąga nóż i płata szyję smoka. Oko ani drży. W świetle księżyca pustelnik skóruje truchło, raz po raz spluwając czerwoną mazią, raz po raz rzucając kawałek mięsa wilkom, które stoją kręgiem, ale żaden z nich nie podchodzi bliżej niż na trzy kroki.

 

***

 

Dni z Liśną są inne. Gniewko nie wie, kiedy śni, a kiedy to wszystko jest prawdą. Nie czuje zimna i nie czuje gorąca. W noc widzi jak w dzień, a za dnia obrazy rozmywają mu się w mętnych majakach. Już nie rozstawia sideł, jak to robił z Jaroszkiem, a poznaje się z gospodarzami lasu. Jest i niedźwiedź – wciąż senny – jest i zając, i ryjówki. Spotyka sarny i jelenie, nietoperze i pająki, ale najbardziej do Liśny lgną żmije i gniewosze. Pełzają po jej ciele, co najsampierw brzydzi Gniewka, ale gdy wchodzą na niego, wiją się wokół nóg i szyi, oplatają nadgarstki i podstawiają łebki pod dłoń, wpierw zaczyna je głaskać, pieścić, jak udomowionego kota, a potem wodzi wzrokiem za smukłymi ciałami na ciele Liśny, które plączą się z jej włosami i do spółki przysłaniają to, co chciałby zobaczyć. Zostawiają ślady na skórze – błyszczące łuski, które znikają, gdy tylko mrugnie się okiem.

Ale najbardziej Gniewko lubi, gdy Liśna śpiewa. Myślał, że śpiewa tylko umierającym zwierzętom, a wychodzi na to, że śpiewa, gdy ma nastroje: nastrój zły, nastrój dobry, nastrój melancholijny, radosny, refleksyjny, a najpiękniej śpiewa, gdy patrzy na niego. Mężczyzna nie próbuje wyłuskiwać słów, zanurza się w nie i płynie tam, gdzie go powiodą.

Jest kwietniowy świt, kiedy oboje wychodzą na polanę, gdzie rośnie ogrom krokusów, a Liśna lubi krokusy. Zostawia Gniewka i wchodzi między kwiaty, rozkłada ręce na boki i wiruje, ale ni jednego płatka nie trąci, nie nadepnie. I śpiewa.

Gniewko nie wie, który to dokładnie nastrój, ale pieśń jest o miłości, bez wątpienia. Nie zna się na tych sprawach, więc stoi jak kołek. Dopiero gdy Liśna zatrzymuje się pośrodku polany i patrzy na niego, rozumie, że coś się dzisiaj wydarzy. Z tym rozumieniem przychodzi ostrość widzenia, bo to, co zawsze było zakryte, teraz stoi przed nim w porannym brzasku.

Podchodzi blisko, aż czuje oddech Liśny na torsie; pachnie goździkami i lukrecją. Mężczyzna opuszkami palców dotyka oliwkowej skóry, którą trudno odróżnić od jego własnej. Przez moment ma przed oczami całą podróż, jaką odbył od wyjścia z wioski, przez pobicie Jaroszka i przystanie do Liśny, aż do teraz, gdy jest już prawie taki jak ona.

Pieśń ustaje. Ptaki świergoczą. Kwiaty patrzą. I patrzą. I patrzą.

 

***

 

 Powiadają, że świtem, gdy rosa skrzy się na liściach, kto wyjdzie na skraj wsi i popatrzy w las, dostrzec może osobliwą postać. Ni to człek, ni to smok. Najpierw budzi lęk, ale z czasem odżywają stare wierzenia i przepowiednie: „A przyjdzie postać w smoczej skórze i wnet zbawi uciśnionych przed złym panem”.

Budzą się z letargu chłopskie serca. Wciąż w trudzie odrabiają dni na jaśniepańskiej ziemi, ale ze świadomością, że nadchodzi zbawiciel, jakoś łatwiej w polu robić.

 

***

 

Gniewko jak dotąd zna tylko kilka pieśni. Nie potrafi dokładnie artykułować ich słów, więc gdy śpiewa, Liśna zaśmiewa się do łez, ale powtarza, że nie to jest istotne. Zachęca, by zawsze śpiewał od serca, wtedy wiele rzeczy staje się nieważne.

– Nawet przekręcone słówka i wypaczone znaczenia – żartuje z Gniewka, głaszcząc przy tym pęczniejący brzuch.

Wciąż przechadza się po lasach, ale nie tak daleko i nie tak szybko.

 

***

 

Po dożynkach, gdy noc znów wygrywa z dniem, jeleń wpada we wnyki w starych kniejach nad strumieniem. Ryk zwierzęcia rozbija się o korę drzew, rozpływa jak poranne mgły między pagórkami, ale ptaki niosą wieść dalej i Gniewko zostawia oblubienicę.

Jest na czas.

Dorodny byk leży z pokracznie wykręconymi nogami. Gdy zauważa mężczyznę, staje na trzech nogach, z czwartą uwięzioną w metalowych sidłach. Jest gotów do walki, i gdyby tylko mógł, wziąłby Gniewka na tyki.

A ten zaczyna śpiewać, na co jeleń kręci głową, jakby próbował powiedzieć, że Gniewko myli słowa. Wtedy mężczyzna śpiewa jeszcze głośniej, bo pamięta, co mówiła Liśna. Zwierzę w końcu pokornieje i pozwala do siebie podejść. Ani drgnie przy rozwieraniu metalowych szczęk. Kość jest cała, więc może odejść. Jeśli nie spotka wilków, noga wygoi się i zwierzę przeżyje zimę.

Ktoś chrząka.

– Twoje idee to mój głód. – Jaroszek nie szczędzi jadu w każdej głosce.

Nie podchodzi bliżej.

– Wszystko, o coś walczył – kontynuuje – pogrążyłeś w jej alkowie, grzeszniku. Bory gadają, żeś bękarta spłodził z tą gadzią wiedźmą.

Zawiesza głos, jakby odpowiedzi oczekiwał, ale Gniewko nie ma pomysłu, co mógłby powiedzieć, a języka na darmo odwykł używać.

– Wybaczam ci – mówi Jaroszek. – W imię Ojca i Syna, wybaczam ci, synu. I tę potwarz na wiosnę, i tego byka, tu, przed chwilą. Jeszcze uratujemy twą duszę przed wieczną męką.

Głos ma obojętny, zrezygnowany.

– Duszę masz ochrzczoną, a dziecię nieślubne jeno plamą na honorze będzie. Jeszcze z córą diabła. Oddal ją po cichu, nikt na cię nie naskoczy, wszak wiedzą wszyscy, że złe się mnoży samo. Skąd zresztą wiadome, że to twój pomiot? Nosi taką po kniejach, a nie ma bardziej lubieżnych ponad wiedźmy.

Gniewko patrzy na pustelnika i myśli, że jeszcze pół roku wcześniej rzuciłby się zmieniać pięściami jego zdanie, ale znów przypomina sobie, że nie znaczenie słów jest ważne, a skąd są czerpane. Dlatego odwraca się i odchodzi z podniesioną głową. Idzie śladem jelenia, ale niespiesznie, bo nie chce go dogonić. Chce tylko Jaroszkowi pokazać. Uśmiecha się na myśl, że dawno już nic na sobie nie nosi.

 

***

 

Choć Gniewko wrasta w las jak grzybnia, gdy przychodzi czas rozwiązania, chce biec po akuszerkę. Ma też myśli, by wziąć Liśnę w objęcia i iść do wsi, gdzie znalazłaby się izba dla rodzącej i ktoś, kto by pomógł.

– Nie ma tam dla nas miejsca – mówi między skurczami.

I pod koniec grudnia rodzi córkę w największej komnacie świata – okolonej lasem i sklepionej niebem.

Pierwsze, co dziecię widzi, to gwiazdy mroźnej nocy. A gdy matka tuli ją do piersi, gdy ojciec składa pocałunek na wciąż brudnej od krwi główce, czuje, że nie musi już walczyć i teraz może się rozpłakać.

Na ten głos przychodzą leśne stwory oddać pokłon córce lasu i złożyć dary.

Dostaje imię Kalina.

 

***

 

Dąb nijak nie dorasta do swego imienia. Mimo piętnastu wiosen jest tylko cherlawym, zgarbionym chłopcem, któremu ojciec dał imię godne pierworodnego, ale od tamtej pory wielokrotnie powtarzał, że zmieniłby je na „Zawód”. Czego chłopak nie robi, nie zadowala rodziciela, ale próbuje wciąż i wciąż, a że praca pozwala o wielu rzeczach zapomnieć, to haruje od świtu do nocy. A zimą nawet dłużej, bo krowy wołają na dojenie, zanim jeszcze wzejdzie pierwszy brzask na horyzoncie.

Gdy grudzień skuwa kałuże w obejściu, a biały puch otula okolicę, Dąb wychodzi na mroźną noc posrebrzoną księżycem. Jest niewyspany, wstał chyba wcześniej niż zwykle, bo obudził go ujadający we wsi pies. Przeklęte bydlę. Chłopak idzie z oczami wlepionymi w czubki butów, patrzy, jak zapadają się w śniegu.

I nagle staje. Przez plecy przechodzą mu dreszcze. Takich śladów jeszcze nie widział. Trójpalczaste, nieco większe od ludzkich. Mruży oczy. Na przedzie każdego jeszcze dziwna zadra jakby zrobiona wystającym pazurem.

Biegnie z powrotem do domu, gdzie śpią rodzice, dwóch braci i dwie siostry.

– Tatko, tatko!

Wbiega do izby, dopada ojca, potrząsa nim i ucieka na dwa kroki, unikając pięści.

– Tatko, tatko! Jakiś zwierz dziwny przez podwórze przeszedł!

Umyka przed pieklącym się ojcem, a robią przy tym taki hałas, że na zewnątrz wychodzą też sąsiedzi z lewej i prawej.

Nad śladami pochyla się zrazu pięciu chłopa, ale wkrótce schodzi się pół wsi.

– Mój to Dąb wytropił gadzinę! Niechybnie smok! – woła ojciec, klepiąc Dęba po ramieniu, jak nigdy wcześniej.

– Smok – powtarza jeden.

– „A przyjdzie postać w smoczej skórze i wnet zbawi uciśnionych przed złym panem”.

– Nadchodzi zbawiciel! – krzyczy inny.

Niewyspani patrzą na smocze ślady i serca im rosną na wspomnienie dni pańszczyźnianych, od których wkrótce przyjdzie wybawienie.

Tylko jeden Dąb myśli, że piąty rok mija, jak ludzie smoka na skraju lasu widują, i strasznie długo mu zeszło, by dojść do wsi.

 

***

 

Na majdanie rejwach, jak to w dzień targowy. Worki mąki, rzepy, marchwi i ziemniaków przechodzą z rąk do rąk, chłopi ważą w rękach plony i próbują zbić cenę najmniejszą choćby gruzłą.

Widzą smoka, ale nic nie mówią. Choć wyczekiwany, nie pasuje do tła, do codzienności i gdy tak idzie przez tłum, głosy więzną w gardłach, zastygają targi o jarzyny. Piąty rok mija, jak widują ślady gada w obejściach, ale nikt nigdy świadkiem nie był, jak smok owe odciski zostawia. A teraz bezceremonialnie, jakby chodził tak każdego ranka, kroczy nie wiadomo skąd na sam środek majdanu. Musem zwykła to hucpa, igraszki światła z oczami, czy inne figle; wiadomo, że smok prawdziwy być tu – w samym środku wsi – nie może.

Stwór nie jest gibki, nie ma smukłego ciała, a skóra wisi na nim fałdami. Staje obok studni i odzywa się głosem płynącym jakby z wnętrza.

– Nie ma zbawienia bez poświęcenia.

Dopiero teraz wszyscy pozwalają smokowi zaistnieć wśród kramów i wozów drabiniastych, gromadząc się wokół z otwartymi sercami.

– Lata jeszcze miną, nim przejdzie wszystko, co złe, ale biada temu, co nadzieję straci…

Chłopi milczą, a żony uciszają.

Postać ma bez wątpienia smoczą skórę, mówi jak prorok, głosem z samych trzewi, a szlacheccy źli panowie od lat zaciskają im pasa – wszystko wypisz wymaluj jako się rzekło w przepowiedni.

Gad rozprawia długo, czasem o rzeczach trudnych, ale mówi do ogółu i każdy sam rozumie, że są szczególne przypadki, więc nie lza wszystkiego brać do siebie.

Nie kończy żadnym morałem, a jakby urywa w pół wypowiedzi. Tylko zastrzega, żeby nikt za nim nie szedł, toteż który chłop ma, syna posyła na przeszpiegi za pokracznym stworem. Tego samego dnia wszystkie wsie wiedzą, gdzie smoka szukać.

Jeden bąka pod nosem, że w tej chacie chyba pustelnik jakiś mieszkał, ale tej samej nocy bierze go zakaźnica i wkrótce umiera. Chłopi głupi nie są i znaki potrafią czytać.

 

***

 

Mija rok, a krowy muczą, jak muczały. Dąb siada na zydlu, opiera głowę o wzdęty brzuch zwierzęcia i ściska wymiona. W nozdrza wpada mu zgniły odór. Wkłada nos do wiadra i szybko odwraca się, powstrzymując wymioty.

Wybiega na oświetlone przedświtem podwórze i wylewa mleko na śnieg. W białym puchu pojawiają się szkarłatne plamy.

– Tatko, tatko! – woła i wyciąga rodziciela spod pierzyny.

Ojciec ogląda plamy, potem każe przy sobie wydoić wciąż muczące krowy. Próbują z wszystkimi, zawsze leci czerwonawy płyn. Krwawe mleko. Niechybnie ktoś klątwę na trzodę rzucił.

Dąb idzie za ojcem na podwórze, szukają śladów w białym puchu i innych tropów. W końcu znajdują, tak stwierdza ojciec: z ganku swojej chaty obserwuje ich sąsiad, parszywy Młynarczyk. Niegdyś człowiek do rany przyłóż, odkąd syn mu ni stąd, ni zowąd zniknął, stetryczał i zdziadział. Kto jeśli nie taki zgryźliwiec czar mógł rzucić?

 

***

 

Po trzech dniach zdajania krwawego mleka i znoszenia pogardliwych spojrzeń Młynarczyka, ojciec mówi do Dęba:

– Masz dwa srebrne grosze, pójdziesz do smoka i powiesz, że jeden jest za zdjęcie klątwy, a drugi, żeby takową rzucić na Młynarczyków. Niech im kury przestaną nieść albo koń niech się ochwaci.

Dąb nigdy na oczy nie miał w ręce takiej fortuny, więc obraca monety i patrzy, jak skrzy się na nich zimowe słońce.

Wraca tego samego dnia, pewien, że mu ojciec zmyje głowę, bo znów nic nie zdziałał.

– Smok wypytał o wszystko: o klątwę, o naszą rodzinę, o Młynarczyków; i mówi, że prośbę spełni, tylko żeby Ankę i Ulę przysłać.

– A grosze?

– Jednego wziął, mówi, że drugiego niech dziewczyny przyniosą.

Ojciec prycha, syczy i warczy. Zaciska pięści, ale na szczęście zamiast Dębowi po twarzy wymachuje nimi w stronę Młynarczyka, który wciąż stoi na ganku z parszywym uśmiechem.

 

***

 

Dopiero trzeciego dnia posyła swe jedyne córki w ślady Dęba. Szczebiotliwa Ania i rezolutna Ula przyjmują ojcowskie pocałunki i zapewnienie, że wszystko będzie dobrze.

Wracają po zmierzchu i od tamtej pory już nie są takie same. W oczach próżno szukać iskier, a na ustach uśmiechów. Niewiele mówią. Ojciec wyciąga siwuchę, siada w kącie plecami do izby i pije.

Następnego ranka z krowich wymion leci mleko białe jak śnieg, o słodkim zapachu, za którym Dąb tęsknił. Ojciec przykazuje, żeby Młynarczykowi nie dać poznać, że klątwa odegnana, więc chłopak nosi pełne wiadra naokoło, wychodząc tyłem obory i podając je przez okno.

Przy następnej pełni Młynarczyk zabija ochwaconego konia.

 

***

 

Mijają lata, a Anka i Ula wciąż chodzą zdejmować klątwy do smoka. Ojciec nie ma już serca prosić o rzucenie jakiejś na Młynarczyka, ale córki chyba wiedzą, co trzeba im czynić, i czasem same wymyślają nieszczęścia, które mają spaść na sąsiada.

We wsi wszyscy mówią, jaki to smok dobry w odczynianiu uroków, ale młodych dziewczyn na majdanie już się nie widuje. Poznikały, pochowały się w chatach.

Smok przychodzi co trzecią pełnię, mówi o tym, że przyjdzie wybawienie i ani się obejrzą, a miną złe dni i nastanie czas wiecznej radości. Za ofiarowane dary dziękuje i mówi, że nie trzeba było.

 

***

 

Gniewko wie, że nie powinien już tak tulić córki, bo bliżej jej do młodej damy niźli niemowlęcia, ale nie może się powstrzymać, szczególnie gdy ta zaczyna śpiewać. Głos ma jak matka.

Mężczyzna bierze Kalinę na ręce, przykłada dłoń do dłoni i obserwuje, jak jego skóra przybiera łuskowatą fakturę, która znika, gdy tylko Gniewko wypuści swój najcenniejszy skarb.

A wypuszczać musi coraz częściej. Liśna koi jego rozterki i śpiewa, a w jej pieśniach mowa jest o wolności, gniazdach i ptakach.

 

***

 

Zbawienie nie przychodzi jeszcze przez następną dekadę. Smok zachodzi do wsi już tylko raz w roku, na Święty Jan, ale trzeba było rozplanować wizyty chłopskich cór, żeby się nie nakładały. Młynarczykówna chodziła trzy dni po pełni, Anka z Ulką w nów. Ojciec już nie prosi o klątwy, tylko żeby odegnać zło, co się raz po raz zalęga w oborze, kurniku, spiżarni czy głównej izbie.

Smok mówi, że to przez wielkich panów, co silnych chłopów ze wsi zabierają, żeby na pańskim polu pracowali, i wtedy licho z lasu idzie. Wszyscy na majdanie kiwają głowami, złorzecząc na próżną szlachtę i jej rębajłów, którzy po wsiach jeżdżą.

Tylko jeden Dąb stoi daleko, zaciska pięści, patrzy wilkiem i sapie, choć z wątłej piersi niewiele może wysapać.

Rozchodzą się ludzie do domów, a chłopak idzie śladem smoka. Wie, gdzie mieszka, i wie, że dziś nikt do niego nie zajdzie, to jedyna taka okazja w roku.

Szybko się orientuje, że coś jest nie tak. Smok, miast iść prosto do swojej chaty, kluczy między drzewami, to brodzi w błocie, to skacze przez wykroty. Dąb nie nadąża i wkrótce zostaje sam. Nie wie, gdzie jest. Klnie na gada i odgraża się, że mu kości porachuje, ale krzyczy bardziej po to, by zagłuszyć własny strach przed nocą w nieznanym lesie.

Przychodzi zmierzch, szarość zagarnia i przykrywa czerwcową zieleń, a las niby cichnie, tylko raz po raz odzywa się złamaną gałęzią, ptasim śpiewem czy gardłowym warknięciem. Trudno zmrużyć oko. Dąb kuli się pod strzelistą sosną i wzdryga na każdy odgłos nocy, ale po północy z oddali słyszy śpiew. Nie poznaje słów, ale rozumie, że to o odważnym i szlachetnym sercu.

 

***

 

Budzi go potworny wrzask.

Do lasu zajrzał już świt, ale między drzewami wciąż snują się mgły. Dąb idzie za głosem, chwilę błądzi, bo echo płata mu figle, ale w końcu wychodzi na niewielką polanę, na której szarpie się i wyje wniebogłosy smok.

Nie ten, co do wsi zachodzi. Tamten ma łuski czarne, ale jakby wypłowiałe od słońca, a na tym lśnią soczystą zielenią, jakiej nie powstydziłaby się młoda trawa na wiosnę.

Dąb dostrzega, że jedna z nóg smoka uwięziona jest we wnykach, chwilę myśli i dochodzi do wniosku, że łuski musem zmieniają kolor w zależności od pory dnia, wszak smok nigdy we wsi nie był o tak wczesnej porze.

Wyciąga zza paska siekierkę, wyrwaną z pnia, na którym ojciec zwykł rąbać drewno, i biegnie na stwora. Ryczy wściekle jak niedźwiedź i jest zażenowany, że nie ma w tej scenie za grosz patosu, o którym marzył, gdy wyobrażał sobie tryumf nad złym. Mimo to szarżuje dalej i już zaraz, już za chwileczkę wbije ostrze między oczy bestii.

Kilka kroków przed stworem znów słyszy pieśń, która utuliła go do snu. Zatrzymuje się tak, że smok pyskiem sięga na trzy stopy od nóg Dęba. Chłopak milknie. Cały las milczy wobec tej melodii.

Dąb siada na mchu, smok kładzie głowę przed nim i wyglądają jak para zakochanych, wpatrzonych w siebie maślanymi oczami.

Spomiędzy drzew wychodzi Kalina i siada obok nich tak, że jedną rękę kładzie na głowie zwierzęcia, a drugą na kolanie mężczyzny. Jej usta przestają się poruszać, ale melodia wciąż brzmi, a powietrze wokół pachnie kminkiem i tymiankiem.

– Potrzebuję twojej pomocy, Dębie.

– Tak, pani!

Dziewczę pokazuje wnyki i wszystko jest już jasne. Uwolniony smok wstaje i podchodzi do wybawicieli, łasi się jak kot, a Dąb konstatuje, że łuski są przyjemnie ciepłe i gładkie, i pachną miodem i ziołami. W końcu zwierzę uchodzi w las.

– To nie ty rozstawiłeś sidła – odzywa się Kalina. – Czegóż chciałeś od syna lasu?

– Ja… ja…

Dąb próbuje sobie przypomnieć, skąd się tu wziął, a przeszłość wydaje mu się mglista, jakby szedł tu pijany, z ledwie otwartymi oczami.

– Smok. – Przypomina sobie. – Od lat do wsi zachodzi i mąci ludziom w głowach. Chciałem go…

– Ten smok? – przerywa Kalina.

Dąb milknie.

– Nie – mówi po chwili. – Tamten jest czarny, wypłowiały i chodzi jak człowiek i… zły jest.

– Zły człowiek. Chciałeś zrobić mu krzywdę?

Mężczyzna znów milknie, bo pieśń o miłości wciąż wybrzmiewa mu w głowie.

– On nas okradał, napuszczał ludzi na siebie, córki… plugawił, zbałamucił wszystkich, obiecywał zbawienie, które…

Kalina kładzie mu palec na ustach, a pieśń w jego głowie milknie.

– Zły człowiek. Zaprowadzę cię, ale…

Dąb nie dowiaduje się, co ma być po „ale”, ale nie pyta, tylko próbuje nadążyć za żwawo przemykającą między drzewami dziewczyną.

 

***

 

Poznaje chatę smoka – był w niej przed laty. Niewiele się zmieniła, może tylko trochę bardziej obrosła mchem.

Kalina staje na skraju polany i patrzy pytająco, Dąb już ma ją minąć w szarży na smoczy dom, ale dziewczyna zaczyna śpiewać, a śpiew córy lasu zawsze mierzi Złego Człowieka. Z drzwi chaty wychodzi Jaroszek.

– Przeklęty pomiot, czarciej wiedźmy i przygłupiego barana! Won mi stąd!

W ręku ma myśliwski nóż, a na ustach pianę. Najpierw macha ostrzem, jakby odganiał muchę, ale widząc, że na Kalinie nie robi żadnego wrażenia, stawia kilka raptownych kroków w jej stronę. Dziewczynka ani drgnie. Wtedy pustelnik rusza do natarcia z akompaniamentem bojowych okrzyków, będących skrzyżowaniem ryków jelenia i niedźwiedzia. I już cała trójka wie, że jest za późno. Jaroszek nie może się już zatrzymać, bo wiadomym by było, że stchórzył, a Kalina nie ma jak uciec spod błyszczącego ostrza.

Wtedy dziewczyna kieruje swą pieśń na agresora, który jakby wbiegł w bagno – rozpaczliwie robi kolejne kroki, ale nogi uginają się pod nim i wkrótce leży u stóp Kaliny i słucha. I płacze. Bo pieśń jest o odrzuceniu, o samotności i o nadziei, które rozbrzmiewają mu w głowie, sercu i trzewiach. Kuli się na czerwcowej trawie, a łzy ciekną mu po policzkach. Dziewczynka klęka i kładzie mu dłoń na skroni, głaszcze po włosach i zaczyna śpiewać inaczej: o miłości i zrozumieniu. Śpiewa, dopóki rosły mężczyzna nie zasypia, raz po raz pociągając nosem.

Wilki nie przychodzą.

Kalina nie przerywa koncertu, idzie do chaty pustelnika. Tam otwiera skrzynię z mosiężnymi okuciami, w której znajduje smoczą skórę o czarnej wypłowiałej barwie. Ciągnie ją za sobą, gdy wychodzi z chaty, mija śpiącego Jaroszka, potem Dęba. Skubie, i łuska po łusce, wyrzuca za siebie.

Dąb trzeźwieje i już ma puścić się za dziewczyną, gdy patrzy przez ramię na chatę pustelnika. Postarzała się tak, że dach ledwie ugina się pod własnym ciężarem, a okiennice krzywią się na przerdzewiałych zawiasach.

– Pani! – krzyczy za Kaliną.

Dogania zanurzoną w łuskaniu smoczej skóry dziewczynę.

– Pani, mus go ukarać za te wszystkie podłości, a nie zostawiać śpiącym.

Łuska po łusce wypada z drobnych palców smoczej pieśniarki.

– Nie, Dębie, to nie taka bajka.

– Ale przecie znów zabije smoka, oskóruje, wygarbuje i zajdzie do wsi głosić morały pełne pogardy.

Na te słowa Kalina staje na wprost Dęba i choć sporo niższa, to jakby z góry patrzy.

– Śpiewałeś kiedyś prosto z serca?

Chłopak kręci głową, wszak w ogóle nigdy nie śpiewał.

– Serce masz dobre, czyste. To czuć.

Dąb niby zastanawia się, skąd tak młode dziewczę może wiedzieć takie rzeczy, ale przecież widzi, że wyszła z lasu i do niego należy. Prawdziwa mądrość przychodzi z natury.

– Jeszcze raz zobaczysz Złego Człowieka w smoczej skórze, zaśpiewasz mu o odrzuceniu, niezrozumieniu i pogardzie. Zrozumie. „Zło dobrem zwyciężaj”, mawiał.

Dąb nie wszystko rozumie, szczególnie to, jak kłamca miałby poddać się własnym kłamstwom, ale wierzy w moc pieśni, bo Kalina znów śpiewa.

O wybaczeniu i nowych czasach.

 

***

 

Odtąd Dąb sypia pośród grabów i buków, ale świtem wraca, by doić krowy i pracować na roli. Nie odchodzi za daleko od wsi, byle tylko móc słyszeć pieśni lasu.

Czeka.

Może kiedyś poprosi Kalinę, by śpiewała dla niego. Teraz wystarcza mu woń anyżu, tymianku i jałowca; pieśń i świadomość, że gdzieś tam jest dziewczyna, która miłością pokonała złego pana.

Koniec

Komentarze

Toż to prawie saga, dwa pokolenia ludzi i smoków :)

 

Najbardziej podobały mi się:

– opisy Liśny

– sugestywnie oddana fascynacja Gniewka bohaterką

– patrzące kwiatki – troszkę jak kadr z radzieckiego filmu (tam bywały głównie brzozy), ale i tak zgrabne :)

– liczne metafory, budujące klimat opowiadania

– na wskroś słowiański świat, pięknie zbudowany i przystępny dla czytelnika

– magia unosząca się między wierszami

– czarny charakter (lub czarno-szary) opisany w przekonujący sposób, łącznie ze ścieżką, która go do tej czerni zaprowadziła.

– logicznie skonstruowana fabuła, dzięki czemu nie pogubiłem się ani razu, mimo późnej pory czytania

 

Felerów nie znalazłem.

 

Cześć, Marzanie

 

Nie wiem jak odpowiedzieć, bo czytać takie komentarze jest bardzo miło ;) tym bardziej, że 

Felerów nie znalazłem.

Cieszę się z takiego odbioru, szczególnie że na niektórych wymienionych przez Ciebie aspektach bardzo mi zależało.

Dziękuję za komentarz, lekturę i klika!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj. :)

 

Wątpliwości podczas czytania (zawsze – tylko do przemyślenia):

Idzie w jego stronę krzepki mężczyzna. Pod jego buciorami trzaska chrust i uginają się źdźbła. – powtórzenie?

– Nie mi wracać, skąd przyszedłem. – jeśli on tu zaprzecza, to – przecinek po „nie”?

… ale jedyne (przecinek?) czym może ze smokiem walczyć (i tu?) to wystrugany łuk z cięciwą z końskiego włosia, dwie strzały ze sterczącym pierzem i kozik, którym zawsze ścina nóżki podgrzybkom.

Czasem słyszy ją gdzieś daleko, ale zanim zdoła do niej dojść, ta uchodzi gdzieś w knieje i chłopak tylko opiera się o drzewa i zaciska dłonie w pięści, bo znów zostaje sam, jedynie ze wspomnieniem tańczących po ciele włosów. – powtórzenie?

– Nie ma ratunku, zaczarowanyś, w imię Ojca i Syna – krzyczy Jaroszek i odpycha chłopaka. – wykrzyknik przy krzyku?

Smok mówi, że to przez wielkich panów, co silnych chłopów ze wsi zabiera, żeby na pańskim polu pracowali i wtedy licho z lasu idzie. – zabierają?

… w końcu wychodzi na niewielką polanę, na której szarpie się i wyje w niebogłosy smok. – razem?

 

Przepiękny nastrój stworzyłeś, baśń jest naprawdę ujmująca, brawa. :) I do tego taki dramatyzm! :) Zaskakujące zakończenie. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia w konkursie. :) 

Edit, Myślę, że ktoś mądrzejszy ode mnie powinien tu jeszcze zerknąć, bo tekst zdecydowanie zapada w pamięć. :) Klikam zatem drugi raz, powodzenia, trzymam kciuki za Piórko. :)

Pecunia non olet

biegnie za dziewczyną, ale nie wie(+,) co powiedzieć.

Nic Gniewko nie mówi, tylko płoni się(-,) jak podlotka.

podlotek

Przez moment widzi przed oczami całą podróż, jaką odbył od wyjścia z wioski, przez pobicie Jaroszka i przystanie do Liśny, aż do teraz(+,) gdy jest już prawie taki jak ona.

Gniewko póki co zna tylko kilka pieśni.

A tego podobno nawet potocznie nie przystoi używać.

Kto jak nie taki zgryźliwiec czar mógł rzucić?

nieśmiało proponuję “jeśli” zamiast “jak”.

Wie(+,) gdzie mieszka i wie, że dziś nikt do niego nie zajdzie, to jedyna taka okazja w roku.

Przychodzi zmierzch, szarość zagarnia i przykrywa czerwcową zieleń, a las niby cichnie, tylko raz po raz odzywa się złamaną gałęzią, ptasim śpiewem(-,) czy gardłowym warknięciem.

znajduje smoczą skórę o czarnej(-,) wypłowiałej barwie.

Ale najbardziej Gniewko lubi, gdy Liśna śpiewa. Myślał, że śpiewa tylko umierającym zwierzętom, a wychodzi na to, że śpiewa, gdy ma nastroje: nastrój zły, nastrój dobry, nastrój melancholijny, radosny, refleksyjny, a najpiękniej śpiewa, gdy patrzy na niego.

Ciekawa baśń, Krokusie. Czytałam z zainteresowaniem. Podobało mi się zestawienie życia wiejskiego z magią leśną. Nastrój, który stworzyłeś zostaje z czytelnikiem jeszcze na chwilę po zakończeniu lektury. Trochę boli brak kary dla złoczyńcy, przydałby się chociaż jakiś samosąd ;)

Ujmujący w opowiadaniu jest także jego subtelny, spokojny charakter oraz to, że z tekstem się płynie, ma swój rytm.

 

Edytka: Dlaczego pieśni smocze?

Pozdrawiam

MG

Cześć, Bruce!

 

Serdecznie dziękuję za sugestie techniczne – wprowadziłem ;)

Cieszę się z odbioru, jak również z tego, że udało się zaskoczyć na koniec.

Serdecznie dziękuję za lekturę, komentarz i podwójnego klika!

 

Cześć, MGZ!

 

Również dziękuję za technikalia – wprowadziłem. Przeczytałem o “póki co” i aż wstyd mi lica spłonił. Fe! Już nie będę!

Również bardzo się cieszę z odbioru tekstu. Bardzo lubię tego typu klimaty, więc cieszę się, że udało się zabrać Cię w magiczny las ;)

Trochę boli brak kary dla złoczyńcy, przydałby się chociaż jakiś samosąd ;)

Rozumiem, ale właśnie tego chciałem uniknąć – może odezwały się moje podskórne pokłady idealizmu ;)

Edytka: Dlaczego pieśni smocze?

Liśna i Kalina mają sporo ze smoków, a na pewno z gadów. Są jakimś stadium pomiędzy człowiekiem a smokiem, ale nie precyzowałem dokładnie. To mogło nie wybrzmieć dostatecznie w opisach pełzania gniewoszy i żmij po ciele Liśny.

Serdecznie dziękuję za lekturę, komentarz i klika!

 

Pozdrówka

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bardzo zacna baśń, Krokusie.

Po raz kolejny przekonałam się, że świetnie opisujesz magię łączącą ludzi i las, a zwłaszcza to wszystko, co dzieje się w lesie. Szczególnie spodobało mi się, że nie pokazałeś pewnych zajść, a mimo to czytelnik i tak wie, co wydarzyło się na polanie pełnej krokusów, czy w chacie smoka.

Pięknie wyśpiewałeś smocze pieśni.

Krokusie, wiem, że poprawisz usterki, więc pędzę do klikarni. :)

 

…teraz opowiada o dojrzałości i męstwu… → …teraz opowiada o dojrzałości i męstwie…  

 

wtedy wiele rzeczy staje się nieważnych. → …wtedy wiele rzeczy staje się nieważne

 

że to przez wielkich panów, co silnych chłopów ze wsi zabiera… – Czy tu aby nie miało być: …że to przez wielkich panów, co silnych chłopów ze wsi zabierają… Lub: …że to przez wielkiego pana, co silnych chłopów ze wsi zabiera… 

 

szarpie się i wyje w niebogłosy smok. → …szarpie się i wyje wniebogłosy smok.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Powodzenia, pozdrawiam i dziękuję za wrażenia oraz tak przepiękny nastrój opowieści. :) 

Pecunia non olet

Krokusie, lubię takie baśnie. Może zachowałem w sobie coś z dziecka, a może dziecinnieję. Płynąłem przez baśń unoszony przez pieśni smocze śpiewane przez Liśnię, a potem Kalinę. Myślę. że niepotrzebnie zastrzegłeś w przedmowie, że smoki, to dla przyciągnięcia publiki. Nie wyobrażam sobie tej baśni bez nich. I chyba można dać do czytania taką dzieciom. Klik. Powodzenia w krokusie. :)

Cześć, Reg!

 

Poprawki wprowadzone, serdecznie dziękuję!

Bardzo mi miło, że się podobało! I tak, czasem lepiej nie opisywać wszystkiego, niektóre rzeczy dzieją się tylko na oczach krokusów i niech tak zostanie ;)

 

Serdecznie dziękuję za lekturę, komentarz i klika!

 

Cześć, Misiu!

 

Zażartowałem z tymi smokami ;) wszak wiadomo, że każdy miłośnik fantasy smoki uwielbiać musi ;) ale to prawda, że są integralną częścią powyższego tekstu i żadną brzytwą bym ich nie usunął.

Bardzo się cieszę, że przepłynąłeś, a pieśni dały radę Cię unieść!

 

Dziękuję za lekturę, komentarz i klika!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bardzo proszę, Krokusie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Wierzę, że krokusy – i nie tylko one – będą widziały jeszcze niejedno i chociaż zdarzenia te pominiesz milczeniem, lektura opowiadań które napiszesz dostarczy wszystkim czytelnikom mnóstwo przyjemności i samych dobrych wrażeń. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Skojarzyło mi się z “Baśnią o wężowym sercu…” Radka Raka – dużo elementów pasuje.

Ładnie napisane, nastrojowo. Szkoda, że z pańszczyzną jednak nikt chłopom nie pomógł. Tylko opium dla ludu wyszło.

Element szaty bardzo wyraźny, myślę, że ten tekst może sporo zdziałać w konkursie.

Babska logika rządzi!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć, Finklo!

 

Inspiracja słusznie zauważona – w “Baśni o wężowym sercu” jest Sława i Mruk, którymi rzecz jasna się inspirowałem, ale czerpałem również z Oswoić noc tego samego autora, bo, cóż tu gadać, jest moim ulubionym.

Element szaty bardzo wyraźny, myślę, że ten tekst może sporo zdziałać w konkursie.

a to zobaczymy, bo przecie jurki też ludzie i swoje gusta mają. Ale nie przeczę, że na dobre miejsce liczę, bo nagrody niczego sobie!

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Cześć, Cezary^2

 

Dobrze Cię tu widzieć, szczególnie w tak stylowym wdzianku!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przeczytane. Dobrze się czytało. Opowiadanie ma świetny klimat i na pewno zapadnie mi w pamięć. Powodzenia w konkursie!

Część, Adexx!

 

Bardzo się cieszę z wrażeń! Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Masz fantastyczny talent do gustownego opisywania erotyki, zarówno od miłej jak i nieprzyjemnej strony.

Cześć, Zakapiorze!

 

Nie wiem, czy ta nieprzyjemna to wciąż erotyka ;) ale łapię o co chodziło – dziękuję za komplement, lekturę i komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć!

 

Mam wrażenie, że to jest jeden z takich tekstów, które jeżeli opublikować anonimowo, to i tak sporo forumowiczów domyśliłoby się autora. Bardzo klimatycznie napisana fantastyczna baśń, ze sporą dawką zmysłowości (wręcz erotyki imho) i tajemnicy, osadzona w mocno lokalnych realiach i trapiących je – stereotypowo – problemach “pana i plebana, co strzygą tego barana”. Las jest miejscem niepojętym, tajemniczym, znanym i obcym jednocześnie, skąd przychodzi zarówno dobro, jak i zło. Jest też przepowiednia, na której różni śmiałkowie, z w sumie podobnych przyczyn, starają się zrobić kapitał.

Strasznie “kościelne” to zło, mam wrażenie, przez co miejscami aż toporne (jak byś od połowy zaczął nazywać “smoka” Jan Paweł to pewnie bym się nie zdziwił), ale przez to tragicznie śmieszne momentami, nieco przejaskrawione, z kolei to, co zło nazywa złem jest tajemnicze i kuszące (i robi wrażenie kogoś/czegoś, kto służy lasowi właśnie, lub siłom wyższym, w każdym razie nie ludziom, przez co musi budzić lęk).

Końcówka dosyć otwarta, niespieszna, co nie do końca pasuje mi do baśni, ale czy coś się kiedyś kończy, zwłaszcza kiedy ludzka ignorancja wzrasta, a wiedzionych własnym kompasem smokobójców nie brakuje? Świetny tekst, masa radości z czytania, łezka, że tak szybko się kończy.

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Powodzenia w konkursie i Pozwolę sobie zgłosić do piórka!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, Krarze!

 

jeżeli opublikować anonimowo, to i tak sporo forumowiczów domyśliłoby się autora

Bardzo dziękuję – nigdy jakoś nie zastanawiałem się nad tym jak chciałbym pisać, a takie teksty “wychodzą same”. Choć warto też próbować sił w innych konwencjach ;)

nieco przejaskrawione, z kolei to, co zło nazywa złem jest tajemnicze i kuszące (i robi wrażenie kogoś/czegoś, kto służy lasowi właśnie, lub siłom wyższym, w każdym razie nie ludziom, przez co musi budzić lęk).

Przyznaję się do przejaskrawienia, ale też świetnie ująłeś całokształt.

Końcówka dosyć otwarta, niespieszna, co nie do końca pasuje mi do baśni

Bardzo słuszna uwaga, o czym wcześniej nie pomyślałem

Świetny tekst, masa radości z czytania, łezka, że tak szybko się kończy.

Bardzo serdecznie dziękuję za rozbudowaną opinię i cieszę się z wrażeń! To zawsze przyjemne, kiedy czytelnicy wyciągają z tekstu to, co chciałem przekazać w mniej lub bardziej zawoalowany sposób.

No i oczywiście dziękuję za nominację!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, bajki, bajeczki :) Fajne zabawiłeś się z przysłowiem " Wilk w owczej skórze". Podobało mi się choć sposób rozmowy bohaterów jakoś mnie męczył, chodzi o stylizowanie go na wór mowy chłopstwa z kiedyś tam ;). Myślę, że jest to historia, która bardziej spodoba się osobą lubiący baśnie, a nie takim pasjonatom makabry, jak ja :). Bo widzisz, jakoś bardziej mnie interesował los Jaroszka niż pani lasu i biednych chłopów, ale jakoś tak już mam, że te czarne charaktery, bardziej mnie kręcą ;). Za to zakończenie bez masakry, z pozostawionym Jaroszkiem razem ze zgryzotami, które go nawiedzały, wydaje mi się ciekawe i dość oryginalne. I na pewno duży plus za ciekawe podejście do hasła konkursowego :). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

śledzik, żeby nie zgubić

Kto wie? >;

Cześć, Bardzie!

 

Cieszę się, widząc, że kryzys osobowości zostawiłeś w tyle, albo przynajmniej na boku. ;)

Spodziewałem się, że to tekst nie dla Ciebie, toteż niespecjalnie dziwi mnie, że męczył Cię sposób rozmowy – znam już mniej więcej Twoje upodobania. 

jakoś bardziej mnie interesował los Jaroszka

Pewnie dlatego pomysł na zakończenie uznałeś za ciekawy – wszak przeżył :D

I na pewno duży plus za ciekawe podejście do hasła konkursowego

Nagrody są w dechę, to się starałem! Tylko jurków (poza jednym, podwójnym) coś nie widać…

 

Dzięki za lekturę i komentarz!

 

Cześć, Skryty!

 

 

Proszę bardzo!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie, nareszcie dotarłem.

 

Super baśń, skojarzyła mi się z "Gwiezdnym pyłem" :)

Powolna, nastrojowa, klimatyczna. Dobrze się bawiłem, no i to wplecenie erotyki wyszło naturalnie.

 

"Kwiaty patrzą. I patrzą. I patrzą."

 

Wow

 

Pozdrawiam i nominuję :D

Kto wie? >;

Skryty, cieszę się, że dotarłeś!

 

Ja nigdy w całości nie wchłonąłem “Gwiezdnego pyłu”, gdzieś mi się tam fragmentami przewijał i od dobrych pary lat się zbieram, żeby to nadrobić – teraz dałeś mi dodatkową motywację ;)

Wow

Wow, że “wow” ;)

 

Dziękuję za lekturę, komentarz i nominację!

 

PS. A pozwolę sobie spytać, czy Ty jesteś wyrobionym lutowym dyżurnym?

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Lutowym jestem, marcowym już chyba nie, bo grafik padł. No właśnie muszę dodać, że dyżurnym jestem, zapomniałem :D

Kto wie? >;

Krokusie, po dogłębnym przemyśleniu sprawy uznałam, że „Twoja Baśń o smoczych pieśniach” zasługuje na piórko, więc udaję się do nominowalni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Skryty,

Tak to bywa z grafikiem ;) wyrobionym marcowym będziesz jak wyrobisz normę – po prostu czytaj opka opublikowane w dniu Twojego dyżuru i będzie ok. W każdym razie dziękuję za dyżurną nominację ;)

 

Reg,

O, miło Cię znów tu widzieć, tym bardziej że przynosisz bardzo radosne dla mnie wieści – serdecznie dziękuję!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cieszę się, że Cię uradowałam, Krokusie. Powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziń dybry, Krokusie,

 

W śpiewie, który Gniewko słyszy pośród drzew, jest coś przywodzącego na myśl opowieści pomarszczonych staruch, opowiadających o syrenach wodzących marynarzy na zgubę.

To celowe powtórzenie?

 

Dziwi się, jak blisko podchodzi, nim ją zauważa.

Nie rozumiem. Dlaczego ma się dziwić w momencie, kiedy jeszcze jej nie zauważył?

 

Ze słów pieśni, których rozróżnić nie potrafi, dowiaduje się, że zwą ją Liśną

No to jak? Nie umie rozróżnić słów, a imię już tak? Przecież imię to też słowo.

 

– Ja wiem, pani, ale

Ale Liśna nie słucha wykrętów, tylko kluczy między pniami

Zastąpiłabym drugie ale słowem jednak.

 

Gospodarza się boi, bo pewności nie ma, czy to nie czarnoksiężnik jakiś

A nie powinno być jaki, by utrzymać odpowiedni styl? Czy sufiks nie jest zbyt współczesny? Nie mam pewności, tak się zastanawiam.

 

Gniewko patrzy w oko bestii i więcej jest w tym oku sarniej niewinności niż kociej, czy nawet wilczej determinacji.

Dałabym na odwrót: niż wilczej, czy nawet kociej determinacji.

 

teraz czuje się jak ostrokół, który ma bronić bezbronnych

Trochę wyszło masło maślane. Może zamiast bezbronnych: uciśnionych? Wiem, że to nie jest do końca synonim, ale moim zdaniem też pasuje.

 

wszystkie te wioski co niedolę cierpią pod pańskim batem

→ wszystkie te wioski, co niedolę cierpią pod pańskim batem

 

Oliwkowa skóra kobiety zlewa się z jego.

Brak podmiotu, urwane zdanie. Domyślam się, że chciałeś uniknąć powtórzenia, ale brak podmiotu jest większym grzechem niż powtórzenie. Moim zdaniem.

 

– Twoje idee to mój głód. – Jaroszek nie szczędzi jadu w każdej głosce.

Piękne zdanie. Ale czy nie powinno być: nie szczędzi jadu żadnej głosce? Czy podwójne zaprzeczenie nie zawsze jest konieczne?

 

Pierwsze co dziecię widzi, to gwiazdy mroźnej nocy.

→ Pierwsze, co dziecię widzi, to gwiazdy mroźnej nocy.

 

Na ten głos przychodzą leśne stwory oddać pokłon córce lasu i złożyć dary.

Dostaje imię Kalina.

Awww, sweet :)

 

Chłopi milczą, a żony uciszają.

Kogo uciszają, skoro chłopi milczą?

 

Dąb nie dowiaduje się, co ma być po „ale”, ale nie pyta, tylko próbuje nadążyć za żwawo przemykającą między drzewami dziewczyną.

lecz

 

Hm. Zastanawiam się, w jaki sposób Jaroszek rzucał lub usuwał klątwy? Czy wszystko było dziełem przypadku?

 

Ależ to jest piękne opowiadanie. Chciałabym z taką lekkością i magią pisać jak Ty. Jakbyś utkał te słowa, nie pisał.

Godna pochwały i pozazdroszczenia jest znajomość dziewiętnastowiecznych realiów i dopasowania do nich stylu. Wszystko się zgadzało: ubrania, język, powiedzonka, czasowniki. Nie zauważyłam żadnych zgrzytów pod tym względem.

Piękne opisy, logiczna i wciągająca fabuła, ciekawa historia – wszystko tu jest. Nie pozostaje mi nic innego, jak przyłączyć się do innych i zgłosić do Piórka.

Pozdrawiam serdecznie!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Krokusie, zachwyciła mnie Twoja opowieść, czarujący las, bohaterowie jak z baśni, ludzie tacy prawdziwi, podejrzliwi, mściwi, ale również tacy, co mają “czyste serca”. Pięknie to poprowadziłeś fabularnie, podziwiam też umiejętność budowania nastroju, który jest głównym atutem całego opowiadania. Zaskakujący, dla mnie, finał, brak zemsty, kary, elementów charakterystycznych dla baśniowych opowiadań, sprawił, że zdałam sobie sprawę, jak łatwo wpadamy w stereotypy, że coś musi się skończyć tak, a tak. No i taki też moralny twist, że ten który używa znaku krzyża, okazuje się tym złym. 

Wielkie gratulacje dla Ciebie, za tak dobrze napisany tekst. Jeszcze nigdy nie mianowałam nikogo do piórka, więc idę naprawić ten błąd! 

Pozdrawiam serdecznie! 

Cześć, Holly!

 

No to jak? Nie umie rozróżnić słów, a imię już tak? Przecież imię to też słowo.

W późniejszym fragmencie sam używam “słów” w kontekście pieśni, ale też zaznaczając, że gdy śpiewane od serca, słowa nie mają znaczenia. To miała być właśnie magia pieśni

Awww, sweet :)

Masz na imię Kalina? ;)

Kogo uciszają, skoro chłopi milczą?

chłopi uciszają swoje żony ;) to zdanie można różnie rozumieć – przemyślę je jeszcze

Hm. Zastanawiam się, w jaki sposób Jaroszek rzucał lub usuwał klątwy? Czy wszystko było dziełem przypadku?

Potrafił to robić – wspominałem o jego zdolnościach we fragmencie, gdy Gniewko spędza u niego zimę. Choć tam były ledwie magiczne sztuczki, a nie klątwy – też do przemyślenia.

 

Wiele innych rzeczy pozmieniałem, serdecznie dziękuję za łapankę!

 

Godna pochwały i pozazdroszczenia jest znajomość dziewiętnastowiecznych realiów i dopasowania do nich stylu.

Nie będzie fałszywej skromności w tym, że nie czuję się wcale jakoś mocno obeznany, a wszystko wzięło się z przeczytanych książek, najbardziej z mojej ukochanej “Baśni o wężowym sercu”.

Bardzo się cieszę, że się podobało, w sumie o warstwę fabularną trochę się bałem, ale widzę, że akurat Tobie siadło ;)

Dziękuję za lekturę, komentarz i nominację!

 

Cześć, Jolko!

 

Chciałem ten finał poprowadzić nieco inaczej – to może nie nowość, że cięższą karą może być zostawienie kogoś z jego winą, ale w kontekście baśni miałem nadzieję, że zaskoczy – cieszę się zatem z Twoich wrażeń.

Bardzo mi miło, że się podobało!

Dziękuję za lekturę, komentarz i nominację (aż mi się nie chce wierzyć, że pierwszy raz to robisz ;) tym bardziej mi miło!)!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przeczytane.

Cześć, Realuc!

 

Ej, na początku dodawałeś obrazki… A teraz “Przeczytane”, jeszcze z tą złowróżbną kropką na końcu…

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj!

 

pokrytej łuskami, jak gad jakiś.

No, toż smok jest gadem przecie? Wcześniej my słyszeli, jak pustelnik mówi o gadzinach w gawrach.

 

oboje wychodzą na polanę, gdzie rośnie ogrom krokusów, a Liśna lubi krokusy.

A czy krokusy lubią Liśnę? Krągłości i włosy po ciele tańczące? Ujęłoby się je swymi płatkami, prawdaż.

 

choć sporo niższa, to jakby z góry patrzy.

To snadź rodzinne u leśnoludzi. Dbałość o drobiazgi miła memu sercu.

 

No dobra, teraz już normalnie, bo mi się nie chce…

Nie dałbym rady tak pisać całego tekstu, także podziwiam. Ładna opowieść, wywołująca sporo pytań – kto tak naprawdę był dobrym, a kto złym. Trzeba będzie wdrożyć przemyślenia.

 

Klimacik też fajny – czasami sennie, czasami magicznie, czasami realistycznie, a prawie zawsze leśno-wiejsko. Bardzo misię.

Precz z sygnaturkami.

 Krokusie, bardzo udana baśń, zgrabnie łącząca elementy fantastyczne z psychologiczną głębią. Budujesz ciekawe postacie i stawiasz przed nimi nieoczywiste wyzwania, pozostawiając czytelnika zaintrygowanym i chętnym na więcej (wręcz żałowałem, że to już koniec, ciekaw jestem dalszego ciągu „smoczej sagi”).

 

Najmocniejszą stroną tekstu jest dla mnie to jak niejednoznacznie przedstawiasz Jaroszka, który jest antagonistą ciekawym, niejednoznacznym, bardziej szarym niż jednolicie czarnym, choć robisz wiele, by go obrzydzić. Z jednej strony jest agresywny i sieje strach, z drugiej – choćby jego reakcja na pieśń Kaliny sugeruje głęboko skrywane cierpienie i samotność. Można go nie lubić, ale zarazem można mu współczuć.

Świetne jest też wykorzystanie motywu muzyki która staje się kluczowym elementem fabuły, mającym realny wpływ na postacie i ich emocje.

Tekst bawi się konwencjami baśniowymi. Bohater nie zabija potwora, a "zły" okazuje się podatny na empatię i zrozumienie.

Pojawiające się pytania i niedopowiedzenia: Tekst zręcznie dawkuje informacje, budując napięcie i ciekawość. Nie wszystko jest wyjaśnione, co zachęca do spekulacji. Kto właściwie wymyślił przepowiednię? Czy to Jaroszek, czy istniała ona już wcześniej?

Opisy są plastyczne, wręcz dotykalne ("łuski lśnią soczystą zielenią", "powietrze wokół pachnie kminkiem i tymiankiem"), a dialogi naturalne.

 

Przesłanie – jak to w baśniach bywa – jest wyłożone dość łopatologicznie, ale nie razi, tym bardziej, że pozostawia pewną przestrzeń dla interpretacji.

Wykorzystanie konkursowej szaty – poprawne.

 

Jak już wcześniej wspomniałem – brakuje mi dalszego ciągu :)

Ogólnie tekst odbieram pozytywnie.

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Cześć Krokusie!

To już Twoja druga opowieść o smoku, która niezmiernie mi się podoba. I ta pierwsza, o polowaniu na smoka przez rycerza, i ta o pieśniach, mają rozmach wielkiej przyrody i świętości życia. Smoki w Twoich opowiadaniach są tajemnicze i dobre. Mogą naprostować ludzi, którzy są często zdeformowani przez zło. Nigdy z historii nie znika siła lasu, w którym prócz smoków rządzą wilki.

Słowem, to była wzruszająca lektura.

Pozdrawiam!

Cześć, NiKo!

 

A czy krokusy lubią Liśnę? Krągłości i włosy po ciele tańczące? Ujęłoby się je swymi płatkami, prawdaż.

Prawdaż.

 

Bardzom rad, że Tobiesię ;)

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Cześć, Jimie!

 

Pewnie sagę dałoby się ciągnąć jeszcze długo, ale w międzyczasie rozsypała się szata z łusek, toć do konkursu już nie pasowało ;)

Jaroszek z całą pewnością nie był zły do cna, a to co zrobił miało źródło w przeszłości, do której w tekście nie sięgam, bo pewnie w wielu sytuacjach tak właśnie jest – niedobrze jest oceniać kogoś, jeśli się nie przeszło w jego butach choćby metra.

Cieszę się z wrażeń!

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Cześć, Chalbarczyk!

 

Aż sam się musiałem zastanowić o jakim tekście piszesz, wszak wiele wody upłynęło odkąd “Dziadyga…” ukazał się na łamach portalu. I faktycznie tam również swoją rolę odegrały wilki, a ponad wszystko siła natury. Podziwiam za pamięć!

Bardzo mi miło czytać takie opinie!

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ave, Krokusie!

Tekst przeczytałem w dacie wklejenia obrazka jurorskiego, ale komentarz piszę po przeczytaniu wszystkich tekstów, po ponownej lekturze.

Wreszcie role się odwróciły (i to podwójnie, ale o tym dalej), więc istniało ryzyko, że mój komentarz będzie naznaczony taką zwykłą, ludzką zawiścią i chęcią zemsty… Był cień szansy, że uleje się ze mnie od dawna skrywana żądza objechania Twojego tekstu od góry do dołu… Ale oczywiście musiałeś wszystko schrzanić i napisać tekst wprost rewelacyjny, prawda? I jak mam go teraz skrytykować? ☹

Tekst przeszedł próbę czasu, a jednocześnie przy kolejnym czytaniu nic nie stracił z atrakcyjności.

W kwestii konkursowej, początkowo myślałem, że dość przewrotnie „szatą” będzie nagość-nie-nagość, ale po oskórowaniu smoka zrozumiałem swój błąd. Niby nie zaskoczyło mnie, że złym „smokiem” okazał się Jaroszek, ale i tak ostatnia scena wybrzmiała należycie.

Jestem pod ogromnym wrażeniem, w jak magiczny sposób udało Ci się zbudować klimat opowiadania, dzięki temu pogrążyłem się w lekturze zupełnie i bez reszty. Zarówno język, jakim posługują się bohaterowie, opisy otoczenia, jak i sposób narracji wyszły Ci rewelacyjnie i… cóż – magicznie. Naprawdę, ukłony.

Podobało mi się także, że erotyka w Twoim wydaniu nie wyszła ani trochę wulgarnie, a raczej kojąco. Niby posłużyłeś się w tej kwestii pewnymi niedopowiedzeniami, ale pobudzona wyobraźnia odrobiła pracę domową.

Fabuła wyszła rzeczywiście baśniowa. Początkowo spodziewałem się większego udziału Gniewka, ale ostatecznie to nie jest historia o nim. Odegrał swoją rolę, spłodził córę lasu i wystarczy. Początkowo myślałem, że Dąb pójdzie dokładnie w jego ślady, ale rozegrałeś to lepiej.

Nie będę się więcej rozwodził, tekst jest znakomity. Masz mój głos zarówno w konkursie, jak i pod kątem piórkowym.

Pozdrówka!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć, CC!

 

komentarz piszę po przeczytaniu wszystkich tekstów, po ponownej lekturze.

Czekej, czy Ty przeczytałeś wszystkie teksty konkursowe dwukrotnie? To całkiem fajna supermoc, ale nie ma w związku z tym jakichś… efektów ubocznych, że kury nie niosą, albo odpływ pralki się zatyka?

Ale oczywiście musiałeś wszystko schrzanić

Przyznaję się do winy, ale jako okoliczność łagodzącą dodam, że zrobiłem to niechcący ;) no i jeszcze nic straconego – zawsze serdecznie zapraszam pod swoje teksty, jeszcze zdołasz zrównać mnie z ziemią ;)

Fabuła wyszła rzeczywiście baśniowa.

To trochę efekt uboczny – nie taki był pierwotny zamysł, ale wyszło jak wyszło ;)

Bardzo serdecznie dziękuję za wszystko: współorganizację konkursu, docenienie tekstu w konkursie i w kontekście piórka, a ponad wszystko za rozbudowany komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Czekej, czy Ty przeczytałeś wszystkie teksty konkursowe dwukrotnie?

Si, pierwsze czytanie w dacie obrazka i potem maraton na drugie podejscie, dla lepszej perspektywy. Pierwszy raz bylem jurorem, to chcialem podejśćdo tematu porządnie… :P Z efektow ubocznych jedynie wkurzona żona, że nie miałem dla niej czasu… :P

 

To trochę efekt uboczny – nie taki był pierwotny zamysł, ale wyszło jak wyszło ;)

No wyszło rewelacyjnie ;)

 

Pzdr600!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Sorry, Winnetou, ale będę na nie.

Znaczy, do tekstu nic nie mam, podoba mi się, wszystko pięknie. Tylko jest za bardzo podobny do “Baśni o wężowym sercu”.

Babska logika rządzi!

Cześć, Krokusie! Mam nadzieję, że śnieg Cię nie zasypał do końca… Pomyślałem, że dla odmiany zacznę od przeglądu językowo-redakcyjnego.

opowieści pomarszczonych staruch, opowiadających o syrenach prowadzących marynarzy na zgubę.

Jeżeli to celowe, nie mam przekonania, czy dobrze wyszło.

Wystarczy chwilę podążać za melodią, by stracić z oczu ścieżkę i rachubę czasu.

Lepiej: stracić rachubę czasu i ścieżkę z oczu (by nie było, że tracimy z oczu rachubę).

Zafascynowany patrzy na oliwkową skórę Liśny, wyobraża sobie, jak ją dotyka, ciepłą i… szorstką?

Dotykać w znaczeniu dotyku fizycznego wiąże biernik, więc jej dotyka, ciepłej i szorstkiej.

Robi znak krzyża od zmarszczonego czoła, po czubek czarnej brody sięgającej trzeciego guzika koszuli, a potem od lewego po prawe ramię, wystające spod znoszonego serdaka.

Pierwszy przecinek nieuzasadniony, grupa z “brodą” nie jest wtrąceniem.

– Nie mi wracać, skąd przyszedłem.

Tak skonstruowane zdanie znaczyłoby, że nie jemu, tylko komu innemu – ale jakże kto inny ma wrócić tam, skąd właśnie on przyszedł? Może Mnie już nie wracać, skąd przyszedłem. A może starasz się w ten sposób pokazać, że Gniewko próbuje się wypowiadać formalnie i nie potrafi, ale jak dla mnie to nie wynika dostatecznie z kontekstu.

Ale ja nie z lenistwa, czy ze strachu ubiegłem

Bez przecinka, skoro czy w znaczeniu współrzędnym “lub”.

gadziny na Święty Marcin już śpią w gawrach.

Gawra to wyłącznie legowisko niedźwiedzia, smok może spać w grocie, jamie itp.

Nie wie, co zobaczył wcześniej – pochyloną Liśnę o oliwkowej skórze, ni to okrytej płaszczem gęstych włosów, (…), czy może rozciągnięte na ziemi cielsko o skórze zielonkawej, pokrytej łuskami, jak gad jakiś.

Tu wyraźnie brakuje jakiejś części zdania.

Gniewko patrzy w oko bestii i więcej jest w tym oku sarniej niewinności niż kociej, czy nawet wilczej determinacji.

Raczej bez przecinka, na upartego można potraktować “czy nawet wilczej” jako wtrącenie, ale wtedy wydzielić obustronnie.

słów-nie-słów.

Nie mogę znaleźć w zasadach bezpośredniego omówienia takiego przypadku, ale jestem prawie pewien, że prawidłowo bez drugiego łącznika, bo ogólna reguła mówi, że rzeczowniki z “nie” pisze się łącznie, poza tym mam przykład z książki z dobrą redakcją: A umrze z ręki żony, co nieżoną, z radością syna-niesyna. Co prawda, pierwsza połówka tego zdania z pewnością byłaby poprawna również w wersji A umrze z ręki żony, co nie [jest] żoną, więc nie daje to gwarancji.

Strach ścina Gniewka, zrywa się na nogi i patrzy dookoła.

Strach Gniewka ma dziwną i uderzającą anatomię.

Wchodzi między kobietę, a pustelnika i próbuje go cofnąć

Bez przecinka, bo to “a” w funkcji łącznej. Czasownik “cofnąć” jest słabo przechodni, można cofnąć człowieka na koniec kolejki czy do grupy starszaków, ale Gniewko raczej próbuje go odepchnąć.

Tuż za plecami ma Liśnę i teraz czuje się jak ostrokół, który ma chronić bezbronnych.

Chyba niezamierzony efekt komiczny (próbowałem wyobrazić sobie, jakie są qualia ostrokołu).

ale ponad wszystko siebie i wszystkie te wioski

Drugie wszystkie nie bardzo potrzebne, ale gdybyś chciał zachować, to ponad wszystko można zastąpić np. przez nasamprzód.

Jej nagość-nie-nagość

Jak poprzednio.

w jakiej zwykłeś mieszkać we wsi(-,) czy tu, w lesie, z pustelnikiem.

Chyba gdybyś koniecznie chciał zaznaczyć dopowiedzenie.

Wyciąga nóż i rozpłata szyję smoka.

Płata (konieczność uzgodnienia aspektu).

Myślał, że śpiewa tylko umierającym zwierzętom, a wychodzi na to, że śpiewa, gdy ma nastroje: nastrój zły, nastrój dobry, nastrój melancholijny, radosny, refleksyjny, a najpiękniej śpiewa, gdy patrzy na niego.

Uznaniowe, ale jak dla mnie łamie styl.

Podchodzi blisko, aż czuje oddech Liśny na torsie; pachnie goździkami i lukrecją.

Z wyszukanymi przyprawami i słodyczami miał do czynienia ten chłop pańszczyźniany. Już nie mówię o zakupie, ale gdzie miałby je choćby powąchać – na jarmarku w powiatowej mieścinie?

Przez moment widzi przed oczami całą podróż

Widzi, ma przed oczami, widzi oczyma duszy…

I tę potwarz na wiosnę, i tego byka, tu, przed chwilą.

Powtórzony spójnik.

Przeklęte bydlę.

W gwarowej wypowiedzi postaci oczywiście uszłoby przez “e”, ale to jednak fragment pozornie zależny, przefiltrowany przez narrację.

Tylko jeden Dąb myśli, że piąty rok mija, jak ludzie smoka na skraju lasu widują, i strasznie długo mu zeszło, by dojść do wsi.

Domknięcie wtrącenia.

Ojciec ogląda plamy, potem każe przy nim wydoić wciąż muczące krowy.

Chyba powinno być “przy sobie”?

Po trzech dniach dojenia krwawego mleka i znoszenia pogardliwych spojrzeń Młynarczyka, ojciec mówi do Dęba:

Bez przecinka (grupa okolicznika na początku zdania). Poza tym zastanowiłbym się – właściwie doi się krowę, a mleko się zdaja – jeżeli to nie brzmi już zbyt archaicznie?

Dąb nigdy na oczy nie widział takiej fortuny

Fenig to raczej bardzo drobna moneta, może we wczesnym średniowieczu była wartościowa, ale enwiki podaje, że już na początku XIV wieku (wprawdzie w Saksonii i Turyngii) za dwa fenigi można było kupić kurczaka.

Zaciska pięści, ale na szczęście zamiast Dębowi po twarzy, wymachuje nimi w stronę Młynarczyka, który wciąż stoi na ganku z parszywym uśmiechem.

“Zamiast Dębowi po twarzy” można ewentualnie (z trudem) uznać za wtrącenie, wydzielić obustronnie lub (chyba lepiej) wcale.

więc chłopak nosi pełne wiadra naokoło

Ojciec nie ma już serca prosić o rzucenie jakiejś na Młynarczyka, ale córki chyba wiedzą, co trzeba im czynić, i czasem same wymyślają nieszczęścia, które mają spaść na sąsiada.

Domknięcie wtrącenia.

Gniewko wie, że nie powinien już tak tulić córki, bo bliżej jej do młodej damy(-,) niźli niemowlęcia

Po “niż” nie ma odrębnego orzeczenia, więc bez przecinka.

Ojciec już nie prosi o klątwy, tylko żeby odegnać zło, co się raz po raz zalęga w oborze, kurniku, spiżarni(-,) czy głównej izbie.

“Czy” w znaczeniu współrzędnym “lub” – a jeżeli chcesz wyraźnie zaznaczyć dopowiedzenie, to można napisać “czy nawet” i wtedy z przecinkiem.

Smok mówi, że to przez wielkich panów, co silnych chłopów ze wsi zabierają, żeby na pańskim polu pracowali, i wtedy licho z lasu idzie.

Kolejne niedomknięte wtrącenie.

na próżną szlachtę i ich rębajłów

“Szlachtę i jej rębajłów” albo “szlachciców i ich rębajłów”.

Wie, gdzie mieszka, i wie, że dziś nikt do niego nie zajdzie, to jedyna taka okazja w roku.

Jak poprzednio.

Smok, miast iść prosto do swojej chaty, kluczy między drzewami, to brodzi w błocie, to skacze przez wykroty.

Teoretycznie można też opuścić dwa pierwsze przecinki.

Dąb dostrzega, że jedna z nóg smoka uwięziona jest we wnykach

W sumie miałem już dawno zapytać – wszystko ma u Ciebie głowy zamiast łbów, nogi zamiast łap – to świadomy wybór stylistyczny?

Wyciąga zza paska siekierkę, wyrwaną z pnia, na którym ojciec zwykł rąbać drewno, i biegnie na stwora.

Wtrącenie.

Wtedy pustelnik rusza do natarcia w akompaniamencie bojowych okrzyków, będących skrzyżowaniem ryków jelenia i niedźwiedzia.

Z akompaniamentem, ewentualnie pod akompaniament.

– Ale przecie znów zabije smoka, oskóruje, wygarbuje i zajdzie do wsi głosić puste maksymy pełne pogardy.

Nie jestem pewien, czy taka frazeologia pasuje do Dęba, bądź co bądź młodzieńca z biednej rodziny chłopskiej, przypuszczalnie bez formalnej edukacji. Wprawdzie różne detale wydają się sugerować XIX wiek, ale mam wrażenie, że chcesz pozostawić opowieść trochę zawieszoną w bezczasie, a jakakolwiek (tłumacząca takie słowa) wzmianka o szkółce niedzielnej czy biblioteczce parafialnej osadziłaby ją już dużo konkretniej.

Zrozumie. „Zło dobrem zwyciężaj”, mawiał.

Kto mawiał? Wychodziłoby na to, że pustelnik, ale skąd Kalina o tym wie, nie bywała przecież przy jego przemówieniach we wsi? Chociaż one w ogóle wiedzą różne rzeczy, więc może to ma sens… A też piszesz “Dąb nie wszystko rozumie”, chyba licząc się z tym, że może to także zmylić czytelnika.

Odtąd Dąb sypia pośród grabów i buków, ale świtem wraca, by doić krowy i pracować na roli. Nie odchodzi za daleko od wsi, byle tylko móc słyszeć pieśni lasu.

Czeka.

Może kiedyś poprosi Kalinę, by śpiewała dla niego. Teraz wystarcza mu woń anyżu, tymianku i jałowca; pieśń i świadomość, że gdzieś tam jest dziewczyna, która miłością pokonała złego pana.

Cały ten końcowy akapit to bardzo ciekawy zabieg, bo stylistyka sugeruje perspektywę lat, ale logicznie jest jasne, że najpóźniej w październiku Dąb albo ją poprosi, albo się zniechęci…

 

A co mam napisać o całości? Niezwykłe piękno opisów, zaskakujące rozwiązania fabularne, wspaniała, wieloznaczna kreacja Jaroszka. Mimo powierzchownych różnic problemy bohaterów nie są tak znów oderwane od naszych (oprócz kwestii relacji sąsiedzkich i szacunku dla przyrody Krar chyba słusznie wskazuje retorykę kościelną), a zawsze lepiej subtelnie wskazywać niż walić obuchem. Prawdopodobnie najlepszy tekst, który tu czytałem w tym roku (pomijam Wspomnienie o Mirandzie, bo nie mam bladego pojęcia, jak to porównać, zresztą zostało już usunięte), dlatego też uznałem, że warto się szczególnie przyłożyć do kontroli jakości. Trochę mnie tylko niepokoi opinia Finkli. Oczywiście w żadnym razie nie imputuję Ci plagiatu, chodzi o ewentualną nadmierną wtórność, której też się nie spodziewam, ale wolałbym sprawdzić przed oddaniem głosu na TAK. Może mnie to zmotywuje, żeby przed terminem głosowania wreszcie przeczytać Baśń o wężowym sercu, na którą od dawna mam ochotę, ale zawsze trafiała się jakaś pilniejsza lektura.

Pozdrawiam i prześlizguję się po płatkach,

Ślimak Zagłady

Ja też nie sugeruję plagiatu. Brońcie mnie bogowie! Tylko uwierają mnie podobieństwa. Ale są także różnice, bez wątpienia.

A lekturę polecam, interesująca.

Babska logika rządzi!

Witam ponownie, Finklo!

 

Witam również Winnetou! Rozumiem, dlaczego go do mnie przysłałaś ;)

 

 

Witam, Tarnino Ślimaku!

 

Potężna porcja poprawek do wprowadzenia, za którą serdecznie dziękuję! Wprowadziłem zdecydowaną większość i z przykrością przyznaję, że mam potężny problem z domykaniem wtrąceń oraz przecinkami, zwłaszcza przed “czy”. A to dopiero początek moich grzeszków.

Z wyszukanymi przyprawami i słodyczami miał do czynienia ten chłop pańszczyźniany. Już nie mówię o zakupie, ale gdzie miałby je choćby powąchać – na jarmarku w powiatowej mieścinie?

Przechodziło mi to przez myśl, nie ukrywam, i podkolorowałem, bo znane chłopom przyprawy mają zapachy w większości mało zmysłowe. Od siebie też dodam, że często występujący kolor oliwkowy również mógłby być chłopu nieznany. Osobiście wolałbym inne określenie, mając “oliwkowy” za nieco oklepany, ale to właśnie ten odcień jest najbardziej pasujący do opowieści.

 W sumie miałem już dawno zapytać – wszystko ma u Ciebie głowy zamiast łbów, nogi zamiast łap – to świadomy wybór stylistyczny?

Uśmiechnąłem się przy tej uwadze – nie, zdecydowanie to nie jest zabieg stylistyczny, a pewnie fakt, że miałem psa i może “dawał łapę”, ale nie potrafiłbym chyba powiedzieć, że miał “łeb” czy choćby “łebek”. To nawyki nabyte ;)

Wprawdzie różne detale wydają się sugerować XIX wiek, ale mam wrażenie, że chcesz pozostawić opowieść trochę zawieszoną w bezczasie

zawieszenie w bezczasie nie było moją intencją, nawet wrzuciłem XIX wiek do tagów ;) Ale nieco zmieniłem słowa Dęba, bo faktycznie powiedział to w sposób hmm… godny filozofa :P

 

Bardzo dziękuję też za komentarz do tekstu, Twoje wrażenia są mi szczególnie miłe. Niezależnie od ostatecznej decyzji, cieszę się, że sięgniesz po Baśń o wężowym sercu, bo to moja ulubiona książka i serdecznie polecam ją każdemu, kto lubi pięknie napisane teksty. Siłą rzeczy mniej lub bardziej świadomie się nią inspirowałem. W powyższym tekście z pewnością da się też znaleźć inspiracje czerpane z opowiadania Oswoić noc tegoż samego autora.

 

Pozdrawiam i strzepuję śluz z płatków kłaniam się nisko!

Krokus

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witam, Tarnino Ślimaku!

Gdy Tarnina tu wpadnie, to oczywiście okaże się, że mój przegląd był w najlepszym razie powierzchowny, jeśli nie niedbały. Co prawda, ze względu na ogólną jakość i charakter opowiadania często zakładałem, że ten czy inny nietypowy zwrot to świadomy zabieg, próba uzyskania malowniczego efektu, a nie uchybienie.

Wtedy pustelnik rusza do natarcia w akompaniamencie bojowych okrzyków, będących skrzyżowaniem ryków jelenia i niedźwiedzia.

Z akompaniamentem, ewentualnie pod akompaniament.

Teraz pomyślałem, że jeszcze mogłoby być przy akompaniamencie.

nawet wrzuciłem XIX wiek do tagów

A to dopiero! Musiałem to jakoś podświadomie odnotować, bo przez całą lekturę byłem dość pewien, że jesteśmy w XIX wieku, a nie bardzo mogłem przyszpilić konkretny fragment, który by tego wyraźnie dowodził.

@Ślimak Zagłady

Nie mogę znaleźć w zasadach bezpośredniego omówienia takiego przypadku, ale jestem prawie pewien, że prawidłowo bez drugiego łącznika, bo ogólna reguła mówi, że rzeczowniki z “nie” pisze się łącznie, poza tym mam przykład z książki z dobrą redakcją: A umrze z ręki żony, co nieżoną, z radością syna-niesyna. Co prawda, pierwsza połówka tego zdania z pewnością byłaby poprawna również w wersji A umrze z ręki żony, co nie [jest] żoną, więc nie daje to gwarancji.

 

No proszę, wydawać by się mogło, że mój szacunek do Gravesa nie może być już większy, a tu się okazuje, że mogą płynąć jeszcze pożytki ortograficzno-gramatyczne z lektury jego dzieł :)

Swoją drogą ten syn-niesyn w przepowiedniach Sybilii jest swoistym refrenem, dlatego tak dobrze się to pamięta (adopcje synów miały wtedy podobnie wiążący charakter co małżeństwa – Cezar adoptował Oktawiana, Oktawian adoptował Tyberiusza, Klaudiusz adoptował Nerona, a tak zwanych pięciu dobrych cesarzy – po kolei adoptowało swoich następców: Nerwa Trajana, Trajan Hadriana, Hadrian Antoninusa Piusa, Antoninus Marka Aureliusza).

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Opko jest bardzo… Twoje, znaczy nietrudno przypisać dzieło do autora ;) Stawiasz na klimat i chylę czoła, mistrzu, bo świetnie Ci to wychodzi. Postawienie na pierwszym planie klimatu ma swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że opko wciąga, tonie się w klimacie, trudno z niego wypłynąć i – w przeciwieństwie do tonięcia niemetaforycznego – jest to bardzo przyjemne uczucie :) Jest też minus – historia trochę się rozmywa i po jakimś czasie pamięta się klimat, ale już niekoniecznie fabułę. I – na wszelki wypadek, gdyby się ktoś miał czepnąć komentarza – nie są to abstrakcyjne rozważania, faktycznie czytałam jeszcze raz. Z racji tego, że to opko (czytaj: krótka forma) w sumie nie widzę problemu, tym bardziej, że drugie czytanie sprawiło mi równie dużą przyjemność jak pierwsze.

Trochę mi zgrzytnęła uwaga Finkli o podobiestwie do Raka, ale skoro przyznaje, że plagiatu nie ma, nie widzę problemu :) Tylko książek w tym stylu nie pisz ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Irko!

 

Jest też minus – historia trochę się rozmywa i po jakimś czasie pamięta się klimat, ale już niekoniecznie fabułę.

To uwaga z tych, która przynosi ulgę, bo niejednokrotnie czytałem opowiadania i książki, które mnie pochłaniały klimatem, ale po lekturze miałem problem z powiedzeniem o czym to było. Zatem ulga, bo to znaczy, że inni też tak mają… uff!

I chyba nie dałbym rady pisać na dłuższą metę w takim stylu ;) a że książka wydaje się na ten moment ponad moje siły, to nie masz się o co bać XD

Bardzo serdecznie Ci dziękuję za lekturę i przemiły komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Jestem głęboko rozczarowana, że pozostawili smoka na pastwę pustelnika i nie dali mu umrzeć godnie.

Stworzyłeś kolejny poziom bajki. Używając znanych motywów rozwinąłeś je, splotłeś i rozwinąłeś.

Szłam przez tekst na przemian zachwycając się i lekko kręcąc nosem. Z jednej strony podobał mi się klimat, las no, i smok;) Natomiast Dąb i dokuczanie sobie z sąsiadami, chociaż bardzo ludzkie, nieco mnie nużyło. Chociaż, kiedy zaczęło się znowu śpiewanie, to wsiąkłam po raz kolejny.

Wydaje mi się, że skrócenie tekstu nie zrobiłoby mu źle.

Dlatego będę na TAK.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć, Ambush!

 

Wiadomo, że las i smok zawsze będą wygrywały z naszą ludzką codziennością ;) a do śpiewania namawiam – możesz pod prysznicem, możesz przy omywaniu garów, wylegiwaniu się na kanapie, aż w końcu możesz też śpiewać w lesie – kto wie co Cię wtedy spotyka?!

Dziękuję za lekturę, miły komentarz i TAKa!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Byłem na tak. Świetnie napisane, niepodrabialny klimat i bardzo ciekawa historia. Nie wiem, co jeszcze tu napisać, minusów raczej nie zauważyłem, a plusy tworzą tak zespoloną całość, że piórko po prostu się należało.

Cześć, Zygfrydzie!

 

Bardzo się cieszę i serdecznie dziękuję – za lekturę, budujący komentarz i TAKa!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nowa Fantastyka