Były dowódca wojsk rzymskich wschodu i zachodu, Flawiusz Belizariusz, wstał tego dnia rześki i z ochotą do działania, która zawsze go cechowała. Pełen energii, ledwo zauważył, że wstał z grobu, nie z łóżka.
Spostrzegł, że jest martwy, gdy chciał postawić pierwsze kroki skrzywionymi po śmierci nogami, które nie nadawały się do szybkiego, żołnierskiego marszu.
– Trudno, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo – rzucił pod nosem i ruszył w kierunku Konstantynopola.
Pierwszą osobą, którą spotkał, był jego doradca i serdeczny przyjaciel – za życia i, najwyraźniej, również po śmierci – Prokopiusz. Obok niego w powietrzu wisiały trzy zwoje zapisywane przez lewitujące pióra. Belizariusz to dziwactwo uznał za nieistotne.
– Witaj, Prokopiuszu z Cezarei – pozdrowił go.
– Będziesz mi teraz mówić po nazwisku? – odparł przyjaciel.
– Nie powiedziałem przecież „witaj zcezarei”.
– Ach, stęskniłem się za tą twoją prostotą – zachichotał Prokopiusz.
– Zawsze byłeś mądry, przyjacielu. Czy wiesz może, dlaczego wstałem z grobu? – zapytał Belizariusz, drapiąc się po suchej brodzie.
– Pewnie przez tę małostkową, karykaturalną kanalię, cholernego Justyniana. Zawsze wszystko jest przez niego – warknął Prokopiusz, natychmiast krzywiąc się ze wściekłym grymasem. Lewitujące pióra notowały wszystko, co się działo, choć każde robiło to inaczej.
– Przecież służyłeś mu całe życie, tak jak ja. Nie nazywaj go tak.
– Niech smaży się w piekle – odburknął tylko Prokopiusz, a Belizariusz wiedział, że nie warto się z nim kłócić. Przyjaciel miał duszę filozofa, która nakazywała czasami kwestionować wszystko i wszystkich.
Dalej spotkali cesarza we własnej osobie, który zmierzył Belizariusza chorobliwie podejrzliwym wzrokiem.
– Święty Boże, znowu chcesz wszcząć bunt?!
– Ja wszcząłem kiedyś bunt? – zdziwił się Flawiusz. – Jeden to może stłumiłem, ale wszcząć, to nie wszcząłem. Nika? Pamiętasz, panie?
Zwoje i pióra Prokopiusza cofnęły się nieco w narracji, jakby coś sprawdzając, a następnie zakołysały się, chyba potwierdzając słowa Flawiusza.
– A faktycznie. Nie mogę teraz rozmawiać, buduję wielką świątynię! – rzucił niedbale Justynian.
– Panie, ale to ty do mnie mówisz.
– Renovatio imperii, na razie!
– Czy to nie ty mnie wezwałeś, panie? – zawołał za nim Belizariusz, ale cesarza już nie było.
– Wielki człowiek, przykładny mąż i największy budowniczy w historii! – zachwycił się stojący obok Prokopiusz. Niespecjalnie pasowało to do „smażenia się w piekle”, ale Belizariusz nie był człowiekiem od wytykania nieścisłości innym. Pióra najwyraźniej też nie miały problemu z narracją swoich tekstów.
Dalej spotkali cesarzową Teodorę, najpiękniejszą kobietę w dziejach, która obdarzyła ich przyjaznym uśmiechem.
– Kurtyzana – warknął Prokopiusz.
– Wieśniak – odpowiedziała ze złośliwym uśmiechem.
– Witaj, pani, czy to ty mnie wezwałaś? – grzecznie zapytał Belizariusz.
Gierki między nią a Prokopiuszem nie obchodziły go. Jednak przez całe swoje życie Teodora jednym zdaniem lub gestem potrafiła wpływać na losy ludzi i państw. Może była w stanie w swych poleceniach ignorować śmierć?
– Ach, Flawiuszu – zaśmiała się zalotnie Teodora, a w kokietowaniu nie miała sobie równych.
– Czyli nie ty, pani – westchnął dowódca.
Będąc martwym wreszcie stał się odporny na jej urok, co za życia nie było łatwe.
– Nie. Był z ciebie materiał na sam wiesz co, ale purpura cesarska jest najwspanialszym całunem. Dlatego to zawsze musiał być tron, nieważne, kto na nim siedział – uśmiechnęła się i puściła do niego oko.
Poszli z Prokopiuszem dalej. Minęli żonę Belizariusza, namiętnie uprawiającą miłość ze swoim faworytem, zresztą formalnie adoptowanym do rodziny. Flawiusz nie zamierzał im przeszkadzać, w końcu całe życie tego nie robił, nieeleganckie byłoby zatem zrobienie tego po śmierci.
Minął także ostrogockiego króla Witigesa, który na kolanach wręczał mu koronę Italii, prosząc, by ją przyjął, a nie oddawał go pod władzę cesarza. Belizariusz zignorował ten dar za życia, zatem zrobił to również po śmierci.
– Italia? Nie, dziękuję.
Witiges, którego pokonał z łatwością dawno temu, nie mógł mieć dość siły, by wezwać go do wstania z grobu.
– Będziemy tak łazić i łazić, aż znowu przez przypadek podbijemy cały zachód? – rzucił, kiwając głową Prokopiusz .
– To nie był przypadek – obruszył się Belizariusz. Zaczynał odczuwać zmęczenie całą tą sytuacją.
– Nie? Przecież tylko biernie obserwowałeś rzeczywistość, akceptujący wszystkie zbrodnie i zaniechania swojego cesarza. Nie mogłeś tego osiągnąć celowo.
Prokopiusz znowu pełen był gniewu, marszcząc mocno brwi. Belizariusza dziwiła jego opinia, ale nie chciał się kłócić. Nie miał siły na intelektualne utarczki.
Pióra pisały jak szalone i obserwujący je Belizariusz był niemal pewien, że wszystkie trzy piszą zupełnie co innego.
– O! To jest prawdziwy zdobywca zachodu! Narses! – Sekretarz wskazał palcem niskiego mężczyznę o zatłuszczonych włosach.
– Narses? – zdziwił się Belizariusz.
– No, on to po tobie skończył jak należy. Ale w sumie masz rację, nikt go nie lubił, więc i nikt o nim nie pamięta – skwitował Prokopiusz. – To pewnie dlatego, że zawsze był stary.
– I niski.
– Racja. Nikt nie lubi starych i niskich.
– A zatem nie on mógł mnie wezwać.
Dalej ich oczom ukazała się za to zatłoczona ulica Konstantynopola, z boku której siedział ślepy i siwy dziadek, żebrzący o jałmużnę do hełmu legionisty.
– On mnie wezwał? – zastanowił się Belizariusz.
– Flawiuszu, na litość boską, to przecież ty! – zaśmiał się Prokopiusz.
– Ja?
– No nie do końca, ale tak kiedyś o tobie pomyślą. Słuchaj, to nie jest normalne, że po karierze dożyłeś spokojnej starości. Nikt nie lubi spokojnej starości! Pozwól im na nutę tragizmu – przydługo wyjaśnił Prokopiusz.
– Hm… – Flawiusz pomyślał chwilę, ale zaraz przestał. Miał działać, nie myśleć, tylko nie wiedział, gdzie i jak. A zaczynał być już naprawdę zmęczony.
– Zresztą, w którejś rzeczywistości mogłeś tak skończyć – zauważył Prokopiusz.
Potem nie widzieli już nic szczególnego, zatem przysiedli na murku i oglądali życie miasta Konstantyna.
– Powiem ci, że to niesprawiedliwe! – westchnął poirytowany Belizariusz.
– Życie jest niesprawiedliwe – odparł z uśmiechem Prokopiusz.
– Tylko, że my nie żyjemy. Nie spotkaliśmy nikogo żyjącego! Chyba już powinno być sprawiedliwie albo chociaż z sensem?
– A tam! Napisałem trzy całkowicie inaczej opisujące tych samych ludzi kroniki. Nie będę ci wykładał o sensie. – Prokopiusz zeskoczył z murku i przespacerował kilka kroków. Jego lewitujące kroniki wydawały się nie chować urazy za wytknięcie im sprzeczności.
Belizariusz skrzywił się i zmarszczył czoło na tak niejednoznaczną odpowiedź.
– Całe życie poświęciłem Rzymowi. Tłukłem Persów, Hunów, Bułgarów, Wizygotów i Ostrogotów, Wandalów, Longobardów, a we wszystkich rzeczywistościach to nawet reptilian, nazistów i talibów! Mniejsza o to, na chwałę Cesarstwa zrobiłem wszystko. I co, teraz tak po prostu wstałem sobie z grobu i nic nie ma sensu? Mów co chcesz, to jest niesprawiedliwe! – zdenerwował się, machając ręką w gniewie, jakby ciął wroga mieczem.
Przeciwnicy byli jednak o tyle sensowniejsi, że po machnięciu mieczem przestawali być problemem, zaś cała ta metafizyczna bzdura powrotu zza grobu nie chciała się tak łatwo wyjaśnić.
– Nazistów? – zdziwił się Prokopiusz, ale zaraz jedno piórko podfrunęło do jego ucha i zapewne coś wyjaśniło, bowiem dalej nie dopytywał.
– Flawiuszu, Flawiuszu. Spokojnie, może jakoś się to wyjaśni. W końcu jesteś największym dowódcą w dziejach! Ewentualnie komuś natłuczesz i coś się rozwiąże – uśmiechnął się Prokopiusz i odszedł ze swoimi kronikami, zostawiając Flawiusza samego.
Chwilę siedział jeszcze na murku, machając nogami, które po śmierci były bardziej krzywe. Rozegrał w głowie dwie bitwy, powspominał kilka kampanii, wreszcie się znudził i zirytowany postanowił wrócić do grobu.
Po drodze spotkał piękną kobietę, odzianą w purpurowy płaszcz, ze złotym wieńcem laurowym na głowie. Na jej ramieniu siedział złocisty orzeł, a cała postać emanowała słonecznym blaskiem. Wszystko w jej wyglądzie wręcz krzyczało, że ma moc, choćby przyzwania kogoś zza grobu. Jednak, ze wszystkich osób, które spotkał, jej akurat nie znał.
– Nareszcie! To ty mnie wezwałaś! – ucieszył się z ulgą. – Kim jesteś?
– Znałeś mnie całe życie – uśmiechnęła się. – Jestem Chwałą Rzymu.
– O kur…
Belizariusz nie zwykł kalać mowy i zdążył ugryźć się w język.
Orzeł kobiety zaskrzeczał głośno.
– Cichutko, Espequerek – uspokoiła go. – Jesteś mi potrzebny, Flawiuszu. Zmienimy sobie bieg historii – powiedziała tajemniczo, uśmiechając się.
– Prokopiusz utrzymywał, że całe swoje życie zmienialiśmy bieg historii, a ja już nie żyję – zauważył Flawiusz.
– A potem napisał trzy sprzeczne kroniki obrażające lub wychwalające wszystkich z góry do dołu. Bezsens to jego dziedzictwo, nie twoje. Zresztą właśnie teraz pisze w jednej, że zza grobu wezwał cię Justynian, w drugiej, że Teodora, a w trzeciej, że sam się wezwałeś – odparła Chwała Rzymu.
Na prosty umysł wodza wszystkich sprzeczności w tej sytuacji było już zbyt wiele.
– Dobrze, czego potrzebujesz? Ja już generalnie nie żyję i chyba chętnie wróciłbym sobie do grobu. Męczy mnie to całe chodzenie – powiedział zgodnie z prawdą Belizariusz. Wierzył kobiecie i zamierzał być z nią zupełnie szczery. Umarłby sobie jeszcze raz, choć na chwilkę.
– Rozumiem cię, ale Aecjusz już mi odmówił i kończą mi się dowódcy o nieskazitelnym charakterze. Prawie dwa tysiące lat historii Rzymu, a was wcale nie znalazło się tak wielu – westchnęła kobieta i jej blask nieco przygasł. – Ale wiem, co cię przekona! Trzeba obronić Konstantynopol!
– Znowu? Broniłem go już tyle razy i wciąż trzeba to robić? To chyba mija się z celem – westchnął.
– Bezsens – zgodziła się kobieta. – To co, zgadzasz się?
– No dobra. Niech będzie, co mi tam jeszcze jeden raz. – Belizariusz machnął ręką i udał się za Chwałą Rzymu. Espequerek na jej ramieniu krzyknął.
Tym razem rok 1453 miał zupełnie inny przebieg.