
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– A myślałem, że nic już mnie nie zaskoczy – powiedział do siebie Ostrowski, wyjmując z wewnętrznej kieszeni płaszcza piersiówkę z miętówką. Wziął dużego łyka, zionął, schował piersiówkę i zaczął masować sobie skronie.
Był wysokim, szczupłym mężczyzną po pięćdziesiątce. Włosy miał szare i zaczesywał je do tyłu jak Marlon Brando w Ojcu Chrzestnym. Dbał o wygląd i lubił jak wszystko było na swoim miejscu.
Nie wiedział co ma myśleć o zaistniałej sytuacji. Gdy jechał na miejsce zbrodni był znużony, zniesmaczony i przede wszystkim niewyspany. Spodziewał się kolejnego, zwykłego trupa z wnętrznościami na wierzchu, ewentualnie bez kończyn lub z wydłubanymi oczami. Przez dwadzieścia pięć lat w wydziale zabójstw widział wiele, ale tego się po prostu nie spodziewał. Niby zwykły, siedzący na chodniku, oparty o mur trup. Rana postrzałowa na czole, złamany nos oraz wbity w brzuch szpadel. Kobieta. Teoretycznie nic, co mogłoby zakłócić jego wewnętrzny spokój.
– Nie powinien pan pić na służbie panie komisarzu. Zwłaszcza o piątej rano – powiedział do niego młody sierżant. Jeden z tych, którzy zajmowali się pilnowaniem porządku wokół miejsca zbrodni.
– Zamknij się – odparł krótko Ostrowski. – Myślę – dodał, dalej masując skronie.
– Nie trzeba od razu takim opryskliwym być. Tak se powiedziałem.
– Tak se się zamknij. – Komisarz trochę żałował tych słów, ale była piąta rano do cholery, a on jeszcze nie pił kawy. – Przepraszam – wymamrotał cichutko. – Jest tu gdzie kupić kawę w pobliżu?
– Za rogiem w prawo. Jakieś trzysta metrów stąd jest stacja Bliska.
– Dzięki – powiedział i wyciągnął papierosy w stronę sierżanta.
– Nie palę.
Ostrowski postawił sobie kołnierz płaszcza, odpalił papierosa i ruszył w stronę swojego samochodu. Stanął przy nim, wypalił do końca, wsiadł i zaczął dzwonić.
– Za ile będziesz? – zapytał.
– Za pół godziny – odpowiedział głos w słuchawce. – Co tam się stało?
– Dziwna sytuacja. Denat to kobieta, kula w głowie, złamany nos, szpadel w brzuchu, ale nie to mnie dziwi.
– A co?
– A to, że ona jest martwa od czterech tygodni.
– Na oko to widzisz? Ktoś ją zwlókł na chodnik po czterech tygodniach? To cię tak dziwi?
– Nie o to chodzi. Chyba znam tę kobietę. Ty zresztą też. To znaczy niedosłownie, dostała kulkę cztery tygodnie temu od zazdrosnego wielbiciela.
– Przecież był pogrzeb i w ogóle.
– No właśnie dlatego mnie to niepokoi, a teraz ma jeszcze szpadel w brzuchu i poobijaną gębę. Wiesz co? Jedź prosto na cmentarz. Spotkamy się na miejscu.
– Dobra.
Robert znał się na biżuterii, pracował dwa lata w zakładzie jubilerskim jako pomocnik. Właściciel go zwolnił, bo brakowało kilka obrączek przy inwentaryzacji, a chłopak był jedynym pomocnikiem. Po pewnym czasie dostał pracę w zakładzie pogrzebowym.
Musi być warty z dziesięć tysięcy, pomyślał kilka tygodni temu, patrząc na pierścionek, który jego starszy kolega po fachu zakładał na palec martwej kobiety. Była to już niemal setna ceremonia pogrzebowa, którą obsługiwał Robert i nauczył się być obojętnym. Nauczył się tego na tyle, by myśleć tylko i wyłącznie o tym, jak tu dobrać się do pierścionka. Był kleptomanem od dziecka. Jedyne co dostawał to jedzenie i ciuchy po starszym bracie. Resztę musiał kraść. Jego historię można streścić ustawiając chronologicznie to co kradł. Zaczęło się od zabawek. Potem były owoce, słodycze, znowu zabawki, papierosy, alkohole, ubrania, pieniądze i wszystko co można sprzedać. Miał dwadzieścia trzy lata, umysł piętnastolatka, lekko skośne, osadzone blisko nosa oczy, jasne włosy, piegi i krzywe zęby. Przesadzał z amfetaminą, przez co skórę miał bladą i zniszczoną. Poza godzinami pracy, kiedy musiał chodzić w garniturze, ubrany był przeważnie w dres ortalionowy, czyli ściągacze na kostkach, na ściągaczach skarpetki, na skarpetkach adidasy. Ten typ.
W takim właśnie ciemnym dresie, ale z żółtymi jak słońce lampasami, udał się poprzedniej nocy na cmentarz. W blasku zniczy, żółte pasy na jego ubraniu świeciły jak odblaskowe. Chłopak najwyraźniej albo sobie nie zdawał z tego sprawy, albo miał to w głębokim poważaniu. Był podekscytowany, podenerwowany i po porządnej kresce amfy. Pobiegł do północno-wschodniej części cmentarza, sięgnął do krzaków przy ogrodzeniu i wyciągnął z nich schowany tam wcześniej szpadel. Skierował się do grobu, w którym cztery tygodnie temu pochował dziewczynę i odsunął ciężką, marmurową płytę. Amfetamina sprawiła, że nawet się nie zmęczył. Przynajmniej tego nie odczuwał. Zabrał się za kopanie. Przyspieszył, gdy natrafił szpadlem na trumnę. Odgarnął resztki ziemi i położył szpadel przy grobie. Rozejrzał się dokoła, nachylił się nad trumną i już miał ją otwierać, gdy nagle klapa trumny walnęła w betonową ścianę grobu i jego oczom ukazała się dziewczyna, która gapiła się na niego ogromnymi, wytrzeszczonymi oczami. Z trumny wydobył się okropny smród, a Robert wyskoczyłby pewnie na trzy metry w powietrze ze strachu, gdyby nie fakt, że za dres trzymała go chuda, pogniła dłoń kobiety. Chłopak ledwie pisnął a martwa dziewczyna wbiła w niego pazury i rzuciła się z zębami do jego szyi. Wyrywał się z całych sił i gdyby nie adrenalina i amfetamina razem wzięte, pewnie by mu się to nie udało. Zdołał jednak sięgnąć szpadla i z ogromną szybkością przyłożył dziewczynie w twarz, aż jej głowa obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Ta jednak wróciła do normalnej pozycji. Procesowi temu towarzyszył ohydny dźwięk strzelających kości. Jedynie nos pozostał wygięty. Robert, który ciągle trzymany był za dres, wziął ogromny zamach i wbił szpadel w ciało dziewczyny. Wygrzebał się z grobowca i zaczął uciekać w stronę parku. Dziewczyna ze szpadlem w brzuchu zaczęła iść w stronę miasta, żując namiętnie skórę chłopaka. Padła po kilkunastu minutach przy bloku.
Ostrowski zaparkował swoje grafitowe Volvo S40 i wysiadł z kubkiem kawy w ręce. Podszedł do niego grubszy i niższy od niego mężczyzna, ubrany w dżinsy, czarną kurtkę i czapkę. Miał zarost na twarzy stylizowany na hiszpańskiego maczo.
– Cześć Ostry – powiedział i przywitał się z komisarzem.
– Cześć stary. Dzwoniłem po drodze do proboszcza. Grób Popławskiej powinien być w północno-wschodniej części cmentarza.
– No to chodźmy.
Poszli omawiając różne przyczyny, jakie mogły spowodować fakt, że pochowana cztery tygodnie temu kobieta, siedziała na chodniku ze szpadlem w brzuchu. Jej pierwszy oprawca siedział w więzieniu, więc motyw zemsty odpada. Zresztą to ona powinna się mścić na nim. Komu chciało się ją wykopywać, przenosić dwa kilometry, wbijać szpadel w brzuch, bić po twarzy i zostawiać na ulicy… I po co?
Na cmentarzu było ponuro, a nad grobami unosiła się lekka mgła. Wszechobecna odwilż sprawiała, że nieprzyjemnie chodziło się po naturalnym podłożu. Żwirowa ścieżka skończyła się wszak w połowie cmentarza. Komisarz Ostrowski i jego partner Doner, który zawdzięcza swoją ksywkę diecie składającej się w osiemdziesięciu procentach z kebabów, stanęli przy grobie, którego pokrywa była odsunięta do połowy. Kontrolnie spojrzeli na tabliczkę, na której napisane było:
„Agnieszka Popławska, 1984 – 2010,
Zginęła śmiercią tragiczną".
– No dobra, czyli to ona – powiedział Doner.
– Ona ona. Przecież mówiłem.
– Wiesz… masz już swoje lata, do czytania używasz okularów, mogłeś się pomylić. – Mówiąc to, odsunął się o krok od Ostrego, by uniknąć ewentualnego ciosu w ramię.
– Jestem tylko cztery lata starszy od ciebie. Co z motywem?
– Nie wiem, może biżuteria. Chodź, odwiedzimy matkę Popławskiej. Zapytamy, czy była pochowana z czymś drogocennym. W międzyczasie zadzwoń do księżulka i zapytaj kto chował denatkę.
Doner przyjechał na cmentarz taksówką, więc wsiedli razem do samochodu Ostrego, który wziął szmatkę i przetarł sobie buty. Rzucił ją z powrotem pod siedzenie i ruszyli. Jego partner obserwował te rytuały z uśmiechem. Adres pamiętali, bo od sprawy morderstwa Agnieszki nie minęło jeszcze dużo czasu. Po drodze dowiedzieli się od proboszcza, że pochówkiem zajmował się zakład pogrzebowy Daj Obola.
Gdy dotarli do domu zamordowanej, nie wiedzieli jak powiedzieć ciągle zatroskanej matce o tym, że jakiś zwyrodnialec wyciągnął zwłoki jej córki i zrobił z nimi to co zrobił, a nie wiadomo czy nie zrobił czegoś jeszcze. Zaczęli od zadawania pytań, póki matka była jeszcze o zdrowych zmysłach. Powiedziała im, że jej córka została pochowana z pierścionkiem zaręczynowym. Podobno narzeczony Agnieszki stwierdził, że pierścionek należy do niej i nikt inny nie powinien go nosić. Matka nie wiedziała ile dokładnie kosztował, ale jej przyszły zięć pochodził z bogatej rodziny, więc musiał być trochę warty. Gdy zapytała, po co im takie informacje, odpowiedzieli jej. Mimo, iż bardzo nie chcieli, to był ich zasrany obowiązek. Nienawidzili tego robić.
Wrócili do samochodu i wprowadzili do systemu GPS frazę Zakład Pogrzebowy Daj Obola.
– Myślisz Kondziu, że narzeczony chciał odzyskać pierścionek? – spytał Ostry.
– Nie mów do mnie Kondziu. Myślę, że nie. Jakby chciał, to by odzyskał go przed pogrzebem.
– Też tak myślę. Pozostaje nam któryś z pracowników zakładu.
Rozmowę przerwał dzwoniący telefon Ostrowskiego. Komisarz odebrał połączenie, wysłuchał informacji, odłożył słuchawkę i westchnął.
– Znaleźli trzy trupy w parku przy cmentarzu – powiedział do Donera. – Poza tym nasza dziewczyna miała za paznokciami ludzką skórę. W ustach też. Pierścionek jest na miejscu.
– No to się kurwa robi nieciekawie.
– Tak czy inaczej, sprawdzimy ten zakład. Teraz jedźmy do parku.
Nocami, parkiem nie chodził prawie nikt. Głównie ze strachu, bo nie było żadnego oświetlenia. Jedynie para, która chciała skrócić sobie drogę, szła beztrosko w lekko alkoholowym rauszu po imprezie. Dziewczyna ubrana była w leginsy, na których miała krótką spódnicę, na górze miała dżinsową kurtkę i szal, a na nogach szpilki. Jej chłopak był od niej niewiele wyższy (choć to trochę wina jej wysokich obcasów), ubrany był w stylu hip – hopowym, szerokie dżinsy, buty do deskorolki, luźna bluza, czapeczka.
– Chodź Jacek, zróbmy to tutaj – powiedziała stając przed nim i łapiąc go za krocze.
– Daj spokój, zaraz będziemy w domu – odparł chwytając ją za rękę. – Ciepłym domu z łóżkiem – dodał.
– No weeeeź. Jaaceeeek.
– Nie tym razem. Jest mi zimno, poza tym ten cmentarz…
– JACEK! – krzyknęła Olka.
Chłopak się odwrócił i ujrzał jak w ich stronę idzie z wyciągniętymi przed siebie rękami dres.
– Daaaaaaaj – majaczył dres.
– Jacek, daj mu telefon. Daj mu telefon! – panikowała dziewczyna.
– DAAAAAAJ! – tym razem zawył głośniej.
– No daj mu kurwa ten telefon!
Przestraszony i zdezorientowany chłopak sięgał do kieszeni, choć do końca nie wiedział dlaczego. Wiedział natomiast, że ucieczka z dziewczyną w szpilkach to nienajlepszy pomysł. Na bójkę z dresem też nie miał ochoty. Znał taktykę „dziesioniarzy" i podejrzewał, że za krzakami może być ich więcej. Wyjął telefon z kieszeni i wyciągnął rękę w stronę nadchodzącego chłopaka. Dres rzucił się na niego jak lwica na zebrę i wgryzł mu się w przedramię, rozdzierając jego bluzę.
– Au! Kurwa, stary, pojebało cię? – wrzasnął Jacek. Olka zaczęła piszczeć i nie wiedzieć czemu, zaczęła okładać swojego chłopaka rękami. Ten odepchnął kopniakiem dresa, przerzucił Olkę przez ramię i zaczął z nią uciekać w stronę domu.
– To jakiś psychopata! – krzyczał.
Leżący na ziemi dres podniósł się i powoli zaczął rozpędzać się w stronę uciekającej pary. Wyglądało to trochę jak start lokomotywy parowej i choć przyspieszenie miał tragiczne, to złamał stereotyp powolnego zombie. Nabierał ogromnego tempa. Przewieszona przez ramię Olka widziała zbliżającego się do nich psychopatycznego gryzonia, który zaczął biec na czterech kończynach jak kulawy szympans i już szykował się do skoku, gdy z krzaków wyskoczył na niego ogromny człowiek z jakimś kijem, którym przetrącił dresiarzowi łeb. Dziewczyna nie wiedziała o co chodzi. Patrzyła jak ubrany cały na czarno olbrzym trzyma nogę na gardle leżącego na chodniku dresa. Wyglądał trochę jak ochroniarz. Padł strzał. Ogromny facet odwrócił się w ich stronę.
– Stójcie! – krzyknął.
Ale oni nawet przez chwilę nie pomyśleli o tym by się zatrzymać. Biegli dalej. Zmęczony Jacek zwolnił trochę i przewrócił się z Olką na chodnik.
– Nic ci nie jest? – zapytała.
Chłopak chwycił ją za dłoń, spojrzał jej w oczy i zaczął łapczywie gryźć jej palce. Olka pisnęła z bólu i przerażenia, zabrała rękę i odsunęła się od chłopaka. Spojrzała w górę i zobaczyła olbrzyma z dziwnymi okularami na czole, który bierze zamach na Jacka.
– Nie! – wrzasnęła. Ale kij świsnął błyskawicznie, strącając głowę jej ukochanego, tak że wisiała tylko na skórze. Przerażona dziewczyna nie potrafiła wydusić słowa. To nie był kij, to była strzelba.
– Ugryzł cię? – zapytał grubym głosem facet ze strzelbą.
Dziewczyna chciała ukryć zakrwawioną dłoń, jednak olbrzym to zauważył, wymierzył w stronę Olki i to był jej ostatni widok. Padł strzał. Potem kolejny, ale tego już nie słyszała.
Mierzący niemal dwa metry oprawca skoczył przez krzaki i udał się truchtem do swojego samochodu, który stał niedaleko. Był to czarny Golf „trójka" z logotypem na drzwiach w stylu herbu agencji ochrony. „Patrol 36-37".
Ostrowski i Doner mieli zagadkę do rozwiązania, która spędzała im sen z powiek. Sekcje zwłok wykazały, że dziewczyna ze szpadlem w brzuchu, miała w ustach i za paznokciami skórę pracownika zakładu pogrzebowego. Ten z kolei leżał martwy w parku obok cmentarza, z dziurą w brzuchu, a na szyi miał ślady ugryzienia. Sekcja wykazała, że ugryzienie pochodziło od kobiety ze szpadlem, która powinna być martwa od czterech tygodni. Już samo to było ogromnie niepokojące, ale jakby tego było mało, ubrany w dres, martwy pracownik zakładu, miał w swoich ustach kawałek skóry z ręki leżącego kilkadziesiąt metrów dalej chłopaka. Ten miał również dziurę w brzuchu, a w ustach palce leżącej obok dziewczyny, która też miała (jakżeby inaczej) dziurę w brzuchu, ale w ustach nie miała żadnej skóry ani mięsa.
Trzy trupy w parku łączyła przynajmniej jedna, oczywista cecha – dziura w brzuchu, którą wszyscy zawdzięczali strzelbie Remington 870. Pozostało odnaleźć jej właściciela.
Technicznie zgrzyta kilka drobiazgów, ale tekst naprawdę wciąga i mimo kilku braków oraz niektórych fragmentów (w parku), które wydawały mi się śmieszne, naprawdę jest ciekawie. Podoba mi się Twój styl, ciekawie budujesz napięcie i masz pomysł - może nie jakiś oryginalny, ale zawsze:)
Pozdrawiam.
jego spokój wewnętrzny. -> "jego wewnętrzny spokój" brzmi naturalniej
Ła... zwłoki mają cztery tygodnie... Jeśli nie nastąpiły typowe procesy gnilne, skoro tak bez problemu ją rozpoznał i jeszcze zauważył, że ma poobijaną twarz, to powinieneś zaznaczyć to wcześniej. Wiesz, ociekliny gnilne, zielonkawe plamy, siatka naczyń włosowatych... to wszystko nieco utrudnia sprawę ;) A... no i jakim cudem on widział, że ma poobijaną twarz? Wybroczyny już się nie pojawiają po tylu dniach. Nie, nie!
miał to głęboko w poważaniu. -> i znów "miał to w głębokim poważaniu" jakoś brzmi naturalniej
bić po twarzy i zostawiać na ulicy... i po co? -> "...na ulicy... I po co? "
Ale napisane dobrze i ciekawie. Przyznam, że czekam na ciąg dalszy :)
Dzięki za uwagi. Poprawiłem trochę. Dodałem denatce złamany nos, a Ostrowski rozpoznał ją głównie po dziurze w głowie. Reszty się domyślił, w końcu to glina ;)
@Redil Taki mam zamysł, żeby była to historia z przymrużeniem oka ;) Czy mi wyjdzie? Zobaczymy.
Pozdro!