- Opowiadanie: Adexx - Księga imion. Część druga.

Księga imion. Część druga.

Dal­sze losy Ar­tu­sa. Część 2 z 4

Czytając tekst, może rzucić się w oczy fakt cieknącej krwi z już martwych zwłok elfki. Jest to zamierzone i związane z Matronami Cienia oraz Boginią Nocy, ale więcej na ten temat w opowiadaniu o elfach.

Betowała Ambush. Dziękuje za cierpliwość i betowanie. 

Oceny

Księga imion. Część druga.

 

Artus spę­dził kilka dni w El­fic­kiej Przy­sta­ni. Elfy były do niego na­sta­wio­ne neu­tral­nie. Nie na­rze­ka­ły na jego obec­ność, choć nie kwa­pi­ły się do roz­mo­wy z chłop­cem. Artus leżał w łóżku, ob­my­śla­jąc dal­sze po­czy­na­nia. Jeśli chciał do­stać się na smoka, mu­siał po­wo­li szy­ko­wać się do drogi na naj­bliż­szy przy­sta­nek. Drzwi za­skrzy­pia­ły, a do domu wszedł el­fic­ki straż­nik.

– Szy­kuj się – po­wie­dział spo­koj­nie. – Damy ci za­pa­sy i odzież. Wy­ru­szysz jutro z na­szy­mi kup­ca­mi do naj­bliż­sze­go przy­stan­ku. Weź­miesz udział w ce­re­mo­nii po­grze­bo­wej. Wszy­scy miesz­kań­cy muszą w niej uczest­ni­czyć.

Artus po­czuł nie­po­kój. Po­grzeb? Nie wie­dział, czego się spo­dzie­wać, ale w jego wio­sce po­grze­by za­wsze były ciche i pełne smut­ku. Ski­nął głową.

– Już idę – po­wie­dział, wsta­jąc z łóżka.

– Będę cze­kać na ze­wnątrz – dodał straż­nik.

Artus wstał, po­ście­lił łóżko i wy­szedł na ze­wnątrz. Po­wie­trze było orzeź­wia­ją­ce, po­czuł ulgę – może dla­te­go, że spę­dził kilka dni za­mknię­ty w el­fic­kim domu. Na ze­wnątrz, wśród drew­nia­nych bu­dyn­ków, pa­no­wa­ła wrza­wa. Na głów­nym placu usta­wio­no stoły pełne je­dze­nia i trun­ków, a wokół ze­brał się tłum ga­piów. Na usłanym białymi kwiatami podeście leżała naga elfka. Serce Ar­tu­sa za­bi­ło moc­niej. Spo­dzie­wał się smut­nej, pod­nio­słej at­mos­fe­ry, a tym­cza­sem wokół pa­no­wa­ła nie­mal świą­tecz­na wrza­wa. Było w tym coś niepokojącego.

Straż­nik za­chę­cił Ar­tu­sa ge­stem ręki, by za nim po­dą­żał. Po­de­szli bli­żej. Na plac wkro­czy­ły el­fic­kie ko­bie­ty ubra­ne w czar­ne suk­nie, które nie­zwy­kle kon­tra­sto­wa­ły z bia­ły­mi wło­sa­mi i brą­zo­wą skórą. Włosy i uszy miały ozdo­bio­ne złotą bi­żu­te­rią, a w rę­kach nio­sły in­stru­men­ty smycz­ko­we i bębny. Sta­nę­ły przed po­de­stem, na któ­rym spo­czy­wa­ły nagie zwło­ki , i za­czę­ły grać pięk­ną, ryt­micz­ną me­lo­dię.

Artus po­czuł ciar­ki na ple­cach. Coś w tej mu­zy­ce przy­pra­wia­ło o ciarki – była pięk­na, ale jed­no­cze­śnie miała w sobie coś pier­wot­ne­go, dzi­kie­go.

– To, co zaraz zo­ba­czysz, może być kon­tro­wer­syj­ne – wy­szep­tał straż­nik.

Bębny za­czę­ły grać coraz szyb­ciej, a ko­bie­ty trzy­ma­ją­ce in­stru­men­ty roz­po­czę­ły ta­niec. W stro­nę po­de­stu po­de­szły dwie osoby ubra­ne na biało – męż­czy­zna i ko­bie­ta. Uklę­kli przy zwło­kach.

– To człon­ko­wie ro­dzi­ny – po­wie­dział straż­nik.

Mu­zy­ka nagle uci­chła, a tan­cer­ki za­sty­gły bez ruchu, wpa­tru­jąc się w ciało. To, co zo­ba­czył Artus, przy­pra­wi­ło go o mdło­ści. Krew­ni elfki po­chy­li się nad zwło­ka­mi i wto­pi­li zęby w ciało mar­twej ko­bie­ty. Chło­pak ze­sztyw­niał. Żo­łą­dek ści­snął się bo­le­śnie, a gar­dło zro­bi­ło się suche jak po­piół. Chciał od­wró­cić wzrok, ale coś – może strach, może szok – przy­ku­ło go do miej­sca.

Muzyka znów zabrzmiała, a tancerki podjęły rytm. Tym razem tempo stało się sza­leń­cze, a bębny dud­ni­ły po­tęż­nie, two­rząc echo.

– Prze­cież oni łamią prawo tabu – szep­nął Artus, pa­trząc, jak elfy kon­su­mu­ją zwło­ki.

Krew ście­ka­ła po ich twa­rzach i ka­pa­ła na białe kwia­ty, na któ­rych le­ża­ło ciało. Czuł, jak żo­łą­dek wy­wra­ca mu się na drugą stro­nę.

– Nie łamią prawa. Nasza Bo­gi­ni Nocy i Łowów usta­no­wi­ła taki zwy­czaj. Ich córka sta­nie się jed­no­ścią z nimi, życie bę­dzie kon­ty­nu­owa­ne w bli­skich. Przez wieki w ten spo­sób za­pew­nia­my na­sze­mu lu­do­wi umie­jęt­no­ści ma­gicz­ne – wy­ja­śnił spo­koj­nie straż­nik. – Wraz z kon­su­mo­wa­nym cia­łem ich magia wzro­śnie. Wła­śnie w ten spo­sób nasz lud od po­ko­leń uczy się magii ciem­no­ści.

Artus po­krę­cił głową, czu­jąc na­ra­sta­ją­cy nie­po­kój.

– My­śla­łem, że elfy czczą na­tu­rę – po­wie­dział, krzy­wiąc się.

– Tak jak ludz­ka rasa ma wiele odła­mów, tak i elfy. Czci­my Bo­gi­nię Nocy, Łowów i Po­dró­ży, nie­skoń­czo­ny cykl życia. Elfy z Krwa­we­go Gaju czczą na­tu­rę – od­parł straż­nik.

Mu­zy­ka po­now­nie przy­spie­szy­ła, a tań­czą­ce elfki, z za­mknię­ty­mi ocza­mi, po­grą­ży­ły się w tran­sie. Me­lo­dia brzmia­ła zło­wiesz­czo, jakby coś nad­cho­dzi­ło. Artus czuł się przy­tło­czo­ny, jakby był świad­kiem cze­goś, co nie po­win­no było ist­nieć. Gdy człon­ko­wie ro­dzi­ny wsta­li, mu­zy­ka urwa­ła się, a elfki ukło­ni­ły się w stro­nę po­de­stu, na któ­rym le­ża­ły nad­gry­zio­ne zwło­ki. Chło­pak po­czuł falę mdło­ści i ledwo po­wstrzy­mał się przed od­ru­chem wy­miot­nym.

Na­stęp­nie krew­ni elfki po­de­szli do sto­łów i za­ję­li ho­no­ro­we miej­sca w ich cen­trum. Po­zo­sta­li go­ście za­czę­li zaj­mo­wać wolne miej­sca. Artus i straż­nik zro­bi­li to samo.

Tym razem mu­zy­ka była spo­koj­na, we­so­ła i mo­no­ton­na. Wszy­scy przy stole uśmie­cha­li się, roz­ma­wia­li i zaj­mo­wa­li je­dze­niem. Artus spoj­rzał na pół­mi­ski pełne owa­dzi­ny i dziw­nych owo­ców. Jego żo­łą­dek nadal był ści­śnię­ty, ale wie­dział, że musi coś zjeść.

– Na­jedz się przed po­dró­żą – po­wie­dział straż­nik, się­ga­jąc po ta­lerz. – Mu­sisz później za­tań­czyć z człon­kiem ro­dzi­ny. 

Straż­nik wska­zał dwoje elfów w za­krwa­wio­nych ubra­niach. Artus po­czuł, jak wzbie­ra w nim pa­ni­ka.

– Mam po­pro­sić elfkę do tańca… na po­grze­bie? 

– Mo­żesz za­tań­czyć też z elfem. – Straż­nik uśmiech­nął się. – To tylko ta­niec. Ciesz się i baw. Jutro czeka cię droga.

*

Zie­mia za­drża­ła. Wiel­kie od­nó­ża smoka za­sty­gły w bez­ru­chu, wzbi­ja­jąc tu­ma­ny kurzu.

Ka­mie­ni­sty kra­jo­braz wokół nie wy­róż­niał się ni­czym szcze­gól­nym – to miej­sce od za­wsze no­si­ło ślady obec­no­ści tych po­tęż­nych stwo­rzeń. Głę­bo­kie dziu­ry w ziemi świad­czy­ły o tym, że smok prze­cho­dził tędy wiele razy.

To był wła­śnie ten dzień, zwany przez miesz­kań­ców Dniem Przy­sta­ni. Stwo­rze­nia te za­wsze w tym samym miej­scu i cza­sie za­pa­da­ły w sen, umoż­li­wia­jąc wej­ście na ich pan­cerz. Gdyby sta­ro­żyt­ni usły­sze­li słowo „smok”, wy­obra­zi­li­by sobie za­pew­ne wiel­kie­go gada zie­ją­ce­go ogniem, lecz w tym przy­pad­ku nazwa ta miała zu­peł­nie inne zna­cze­nie. Smoki Astrum nie były ga­da­mi, lecz seg­men­to­wa­ny­mi owa­da­mi o nie­bo­tycz­nych roz­mia­rach. Ich licz­ne od­nó­ża, po­tęż­ne rogi i wiel­kie żu­wacz­ki czy­ni­ły je jed­ny­mi z naj­bar­dziej im­po­nu­ją­cych istot, jakie kie­dy­kol­wiek prze­mie­rza­ły war­stwy Astrum.

Artus po raz pierw­szy wi­dział smoka z tak bli­ska. Za­wsze sły­szał huk jego kro­ków, które roz­brzmie­wa­ły po całej war­stwie, ale dotąd znał to stwo­rze­nie je­dy­nie z opo­wie­ści. Teraz stał po­śród tłumu, cze­ka­jąc na swoją kolej, by wejść na jego grzbiet. Brą­zo­wy płaszcz, w który był odzia­ny, ło­po­tał na wie­trze. Przy pasie ki­wa­ła się lampa, w któ­rej wnę­trzu świe­cił flu­ore­scen­cyj­ny grzyb. Miał ze sobą torbę w któ­rej trzy­mał księ­gę i drob­ne za­pa­sy. Obok niego ze­bra­ła się grupa kup­ców. El­fo­wie, któ­rych ko­ja­rzył z wi­dze­nia, stali nie­cier­pli­wie, spo­glą­da­jąc w górę. W po­bli­żu nich znaj­do­wał się wy­so­ki in­sek­to­id w ciem­nym płasz­czu. Jego wy­gląd bu­dził nie­po­kój. Insektoidy przy­po­mi­na­ły stwo­rze­nia nocy, któ­rych miesz­kań­cy pa­nicz­nie się bali, co też spra­wia­ło, że nie byli lu­bia­ni. Spod kap­tu­ra wy­sta­wa­ły dłu­gie czuł­ki, które ner­wo­wo drga­ły w różne stro­ny.

Artus był już tak bli­sko celu. Jeśli miał do­wie­dzieć się, czym jest księ­ga, przez którą jego ple­mię zo­sta­ło wybite, to bi­blio­te­ka na smoku była naj­lep­szym miej­scem do po­szu­ki­wań. Dzień Przy­sta­ni był je­dy­ną oka­zją, by wejść na grzbiet smoka. W tym cza­sie kupcy han­dlo­wa­li z jego miesz­kań­ca­mi, or­ga­ni­zo­wa­no hucz­ne za­ba­wy, a po­dróż­ni mogli spę­dzić kilka dni w tym nie­zwy­kłym miej­scu.

Nagle usły­szał skrzy­pie­nie. Z ciem­no­ści po­wo­li wy­ło­ni­ła się wiel­ka, drew­nia­na winda, zdol­na po­mie­ścić cały tłum. Gdy opa­dła na zie­mię, wrota za­skrzy­pia­ły, a czło­wiek we­wnątrz wy­chy­lił się, za­pra­sza­jąc wszyst­kich ge­stem. Artus ru­szył wraz z in­ny­mi.

Gdy tylko wrota się za­mknę­ły, winda za­czę­ła wzno­sić się w wol­nym tem­pie.

Szorst­ki pan­cerz smoka lśnił w świe­tle flu­ore­scen­cyj­nych lamp. Więk­szość stwo­rzeń nocy uni­ka­ła kon­tak­tu z gi­gan­tem, dzię­ki czemu jego grzbiet był ide­al­nym miej­scem do za­miesz­ka­nia dla ludzi. Winda su­nę­ła coraz wyżej, po­twor­nie przy tym skrzy­piąc.

A co, jeśli ta kon­struk­cja spad­nie? – po­my­ślał Artus, ogar­nię­ty na­głym nie­po­ko­jem.

Po dłu­giej chwi­li winda wresz­cie do­tar­ła na szczyt. Wrota otwo­rzy­ły się, a kupcy ru­szy­li przed sie­bie. Artus wy­szedł z windy i ro­zej­rzał się. Znaj­do­wał się na roz­le­głym, ka­mien­nym placu, wokół któ­re­go roz­sta­wio­ne były już stra­ga­ny. W rów­nych od­stę­pach stały lampy, oświe­tla­jąc ka­mien­ną po­sadz­kę. W od­da­li ma­ja­czy­ły drew­nia­ne bu­dyn­ki, zda­ją­ce się wra­stać w pan­cerz smoka. Oprócz kup­ców roz­sta­wia­ją­cych to­wa­ry na sto­iskach krę­ci­ło się tu sporo ludzi, naj­praw­do­po­dob­niej tu­tej­szych. Wszy­scy no­si­li takie same ubra­nia: dłu­gie, szare ko­szu­le, brą­zo­we spodnie i czar­ne skó­rza­ne buty. Je­dy­ną róż­ni­cą był kolor pasa.

Jakim cudem bu­dyn­ki się tu utrzy­mu­ją? – za­sta­no­wił się Artus, przy­glą­da­jąc się ich kon­struk­cji.

Ru­szył przed sie­bie, sta­ra­jąc omi­nąć kup­ców. Nagle po­tknął się o coś i runął na zie­mię. Usły­szał war­cze­nie i dziw­ne mla­ska­ją­ce dźwię­ki. Od­wró­cił się. Przed nim stało nie­wiel­kie, ry­bo­po­dob­ne stwo­rze­nie, ledwo się­ga­ją­ce mu do kolan. Było po­dłuż­ne, czer­wo­ne, z czte­re­ma krót­ki­mi no­ga­mi i drob­ny­mi łap­ka­mi. Jego ciało po­kry­wa­ły po­ły­sku­ją­ce łuski. Miało okrą­głą głowę, małe, czar­ne oczy i wy­dłu­żo­ny pysk, z któ­re­go wy­sta­wał długi język. Po bo­kach głowy ner­wo­wo po­ru­sza­ły się po­dłuż­ne kształ­ty po­kry­te ko­lo­ro­wy­mi wło­ska­mi. Na szyi isto­ty wi­siał na­szyj­nik z mu­sze­lek, a zza jej ple­ców wy­sta­wa­ła długa, drew­nia­na fajka. Stwo­rze­nie mach­nę­ło ogo­nem i wark­nę­ło groź­nie na Ar­tu­sa, po czym po­drep­ta­ło w stro­nę jed­ne­go ze sto­isk.

Artus znał tę rasę zwaną Lu­mi­ne­ri. Pod­mo­kłe, wul­ka­nicz­ne te­re­ny dol­nej war­stwy miesz­kal­nej były ich domem. Jego matka czę­sto wspo­mi­na­ła o nich w opo­wie­ściach.

Gdzieś z boku roz­legł się dzie­cię­cy śmiech. Artus uniósł wzrok i zo­ba­czył grup­kę ma­lu­chów, które przy­glą­da­ły mu się z roz­ba­wie­niem.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział, pod­no­sząc się z ziemi i otrze­pu­jąc płaszcz. – Może wie­cie, gdzie znaj­dę bi­blio­te­kę?

Jedno z dzie­ci, drob­na dziew­czyn­ka o ja­snych wło­sach, od­par­ła:

– Mu­sisz zejść na niż­szy seg­ment. Przy wej­ściu jest ta­blicz­ka.

– Spóź­ni­my się! – za­wo­łał chło­piec z rudą czu­pry­ną, po czym cała grupa rzu­ci­ła się bie­giem, zni­ka­jąc mię­dzy tłu­mem kup­ców.

Artus ru­szył w prze­ciw­ną stro­nę. Po pew­nym cza­sie opu­ścił plac. Zie­mia wokół usia­na była głę­bo­ki­mi otwo­ra­mi. Jak mogli miesz­kać w ta­kich dziu­rach? Po chwi­li do­strzegł przy jed­nej z dziur ta­blicz­kę z wy­ry­tym na­pi­sem.

Zaj­rzał do środ­ka. W mroku do­strzegł wi­ją­ce się w dół scho­dy. Z wa­ha­niem po­sta­wił stopę na pierw­szym stop­niu i za­czął ostroż­nie scho­dzić. Droga pro­wa­dzi­ła w głąb smo­cze­go pan­ce­rza. Po chwi­li do­tarł do du­że­go, okrą­głe­go po­miesz­cze­nia. Przy ścia­nach stały wy­so­kie re­ga­ły wy­peł­nio­ne księ­ga­mi, przy któ­rych roz­sta­wio­no drew­nia­ne biur­ka i krze­sła. Pośrod­ku po­miesz­cze­nia za ba­lu­stra­dą znaj­do­wa­ła się dziu­ra. Pod­szedł bli­żej kra­wę­dzi plat­for­my i spoj­rzał w dół – bi­blio­te­ka miała kilka po­zio­mów, a każdy z nich tonął w pół­mro­ku.

Ile tu jest ksiąg? Ile czasu za­ję­ło miesz­kań­com smoka wy­drą­że­nie tego miej­sca w jego pan­ce­rzu? – po­my­ślał z nie­do­wie­rza­niem.

Nagle w od­da­li zo­ba­czył świa­tło. Ktoś wcho­dził po spi­ral­nych scho­dach pro­wa­dzą­cych z niż­szych pię­ter. Spodnie, spię­te były fio­le­to­wym pasem. Męż­czy­zna za­trzy­mał się przed nim i spoj­rzał uważ­nie.

– Bądź twar­dy jak skała – po­wie­dział nagle.

– Niech Gaja trzy­ma cię w opie­ce – od­po­wie­dział na po­wi­ta­nie Artus.  

Star­szy bi­blio­te­karz zmru­żył oczy.

– Nie­zwy­kłe. Rzad­ko wi­du­je­my tu przy­by­szów z ze­wnątrz. Więk­szość ob­cych przy­cho­dzi je­dy­nie na po­ka­zy i han­del.

– Ja muszę coś zna­leźć.

Artus się­gnął do torby i ostroż­nie wyjął za­wi­nię­tą w ma­te­riał księ­gę. Pod­szedł do stołu i po­wo­li roz­wi­nął płót­no.

Męż­czy­zna pod­szedł bli­żej, wpa­tru­jąc się w starą księ­gę z wy­raź­nym za­cie­ka­wie­niem.

– Chcę wie­dzieć, co to za księ­ga. – Artus otwo­rzył ją na pierw­szej stro­nie.

Bi­blio­te­karz zmarsz­czył brwi, po­chy­lił się i prze­je­chał dło­nią po sta­rym pa­pie­rze.

– To może zająć tro­chę czasu. Mu­siał­byś zo­sta­wić ją u mnie.

Artus spoj­rzał na niego po­dejrz­li­wie.

– A co, jeśli mi ją ukrad­niesz?

Męż­czy­zna ro­ze­śmiał się cicho.

– Prawo na smoku jest su­ro­we. To nie dzi­kie te­re­ny, z któ­rych przy­by­łeś.

Artus przez chwi­lę mil­czał, po czym za­py­tał:

– A co mam robić w tym cza­sie?

– W Dzień Przy­sta­ni mamy miej­sca noc­le­go­we dla po­dróż­nych. Za­py­taj miesz­kań­ców, wska­żą ci drogę. – Bi­blio­te­karz spoj­rzał na niego ba­daw­czo. – Sko­rzy­staj z oka­zji. Po­zwie­dzaj. Zo­bacz coś cie­ka­we­go.

Za­wa­hał się na mo­ment, po czym dodał:

– Po­le­cam ci od­wie­dzić Plac Dwu­na­stu Naj­wyż­szych. Znaj­dziesz go obok Klasz­to­ru Ci­chych, jeden seg­ment dalej od placu na którym są handlarze. Nowi Cisi Mnisi wła­śnie prze­cho­dzą chrzest.

Mó­wiąc to, męż­czy­zna wy­raź­nie się skrzy­wił.

Artus wy­szedł na ze­wnątrz i, zgod­nie z radą męż­czy­zny z bi­blio­te­ki, ru­szył w stro­nę gór­nych seg­men­tów. Miał dziw­ne prze­czu­cie, że chrzest Ci­chych Mni­chów nie bę­dzie zwy­kłym re­li­gij­nym ob­rzę­dem.

Gdy prze­kro­czył plac, uj­rzał ka­mien­ny bu­dy­nek z ogrom­ny­mi wro­ta­mi. Wy­glą­dał su­ro­wo i zimno. Wiele osób wcho­dzi­ło do środ­ka. Coś ka­za­ło mu po­dą­żyć za nimi.

We­wnątrz zna­lazł się w ku­li­stym po­miesz­cze­niu, do­brze oświe­tlo­nym flu­ore­scen­cyj­ny­mi lam­pa­mi. Na ścia­nach i pod­ło­dze wy­ry­to sym­bo­le, któ­rych nie znał. Po­wie­trze pach­nia­ło zio­ła­mi. Na końcu sali stały rzędy ławek. Po­śród sie­dzą­cych ludzi pa­no­wa­ła na­pię­ta cisza. Mię­dzy ław­ka­mi oraz na samym przo­dzie kom­na­ty wzno­si­ły się po­są­gi – wy­so­kie, ludz­kie syl­wet­ki odzia­ne w szaty. Przy ich pod­sta­wach znaj­do­wa­ły się sku­lo­ne fi­gu­ry klę­czą­cych ludzi, któ­rzy wzno­si­li modły do ka­mien­nych Bóstw.

Artus za­czął li­czyć po­są­gi.

Jeden… sześć… dwa­na­ście.

– Dwu­na­stu Naj­wyż­szych… – wes­tchnął.

Każdy z po­są­gów miał na czole wy­ry­ty inny sym­bol. Dwa­na­ście Gwiazd Naj­wyż­szych. Tak w Astrum nazywano najważniejszych Bogów, panujących w nowym świecie po wielkiej katastrofie.

Artus usiadł na ławce, przy­glą­da­jąc się lu­dziom wokół. Na środ­ku po­miesz­cze­nia znaj­do­wał się duży drew­nia­ny stół, na któ­rym roz­ło­żo­no na­rzę­dzia. Po­czuł, jak serce pod­cho­dzi mu do gar­dła. Igły. Noże. Piły. Inne, dziw­ne przy­rzą­dy, któ­rych prze­zna­cze­nia mógł się je­dy­nie do­my­ślać. Na końcu sali znaj­do­wa­ły się wiel­kie, cięż­kie, drew­nia­ne drzwi.

Dźwięk dzwonów przerwał szepty ludzi. Drzwi za­skrzy­pia­ły. Z mroku wy­ło­ni­ła się grupa ludzi w szatach. Czte­rech męż­czyzn ubranych na biało, a za nimi mnich w czar­nej, po­strzę­pio­nej sza­cie.

Artus za­drżał.

– A więc tak wy­glą­da Cichy…

Teraz wie­dział, dla­cze­go męż­czy­zna w bi­blio­te­ce się skrzy­wił. Łysa głowa. Blada skóra. Wy­chu­dzo­na, nie­mal tru­pia twarz. Zszy­te oczo­do­ły i usta. Brak nosa, uszu. Na czole wy­ry­ty czer­wo­ny znak otwar­te­go oka. Nie przy­po­mi­nał wy­słan­ni­ka mi­ło­sier­nej Matki Gaji. Wy­glą­dał jak upiór.

Czte­rej męż­czyź­ni w bia­łych sza­tach we­szli na plac przed ław­ka­mi, uklę­kli w rów­nych od­stę­pach, ze zwie­szo­ny­mi gło­wa­mi. Cichy Mnich wy­szedł przed nich.

– Bądź­cie twar­dzi jak skała – za­brzmiał głos w gło­wach wszyst­kich obec­nych.

Artus ze­sztyw­niał. Mnich nie po­ru­szył usta­mi.

– Jak wie­cie, w sze­re­gi wy­słan­ni­ków Gaji wkro­czą dziś nowi człon­ko­wie.

Mnich wska­zał ręką klę­czą­cych męż­czyzn.

– Tak jak Gaja pod­da­ła pró­bom pierw­szych Ci­chych, tak i oni przej­dą Próby Ciszy. Czterech braci miało za za­da­nie iść pro­stą, wy­zna­czo­ną ścież­ką do celu.

Mnich pod­szedł do stołu i się­gnął po jedno z na­rzę­dzi.

– Pierw­szy z braci, idąc drogą wy­zna­czo­ną przez naszą Bo­gi­nię, cią­gle roz­ma­wiał. Gdy Bo­gi­ni ode­bra­ła mu mowę, zdał sobie spra­wę, że cią­gle ga­da­jąc nie­ustan­nie błą­dził. Brat zaprzestał próby i za­wró­cił.

Pierw­szy z klę­czą­cych męż­czyzn pod­niósł się, wziął na­rzę­dzie i od­szedł przez drzwi, z któ­rych wy­szła grupa.

– Drugi z braci był za­ję­ty nie­ustan­nym ob­ser­wo­wa­niem tego, co robią jego to­wa­rzy­sze. Bo­gi­ni ode­bra­ła mu wzrok. Do­pie­ro wtedy pojął, że za­tra­cił się w ob­ser­wa­cji i zbo­czył z drogi.

Mnich podał ko­lej­ne na­rzę­dzie dru­gie­mu męż­czyź­nie. Ten wstał i rów­nież znik­nął za drzwia­mi.

– Trze­ci z braci nie­ustan­nie na­słu­chi­wał, sku­pio­ny na sło­wach brata obok. Bo­gi­ni ode­bra­ła mu słuch. W ciszy zro­zu­miał, że skon­cen­tro­wa­ny na tym, co dzia­ło się wokół niego, zbo­czył z wy­zna­czo­nej drogi.

Trze­ci z męż­czyzn, trzy­ma­jąc na­rzę­dzie, wy­szedł z sali. Zo­stał tylko jeden.

– Czwar­ty męż­czy­zna po­dą­żał wy­zna­czo­ną ścież­ką w sku­pie­niu i ciszy, lecz mimo to nie mógł dojść do celu. Bo­gi­ni wy­łu­pi­ła mu oczy, wy­rwa­ła język, ode­bra­ła słuch.

Artus po­czuł lo­do­wa­ty dreszcz na ple­cach.

– Mimo to brat nie za­nie­chał próby. Leżąc na ziemi, wy­czu­wa­jąc ją dłoń­mi, po­dą­żał przed sie­bie. Wtedy zro­zu­miał, że ścież­ka nigdy nie ist­nia­ła. Każda droga pro­wa­dzi­ła do tego sa­me­go celu. Gaja uczy­ni­ła go pierw­szym Ci­chym.

Ostat­ni z męż­czyzn opu­ścił salę.

– Mi­ło­sier­na Gaja kocha każ­de­go z nas. Daje nam życie, lecz jak za wszyst­ko, trze­ba za­pła­cić. Każdy z was ma obo­wią­zek spła­ty długu krwi, za­cią­gnię­te­go przy uro­dze­niu. Nasza su­ro­wa matka nie wy­ba­cza błę­dów. Krocz­cie wy­bra­ną drogą. Ale niech bę­dzie zgod­na z na­uka­mi na­szych Naj­wyż­szych. Tą oto skrom­ną ce­re­mo­nią otwie­ra­my Dzień Przy­sta­ni.

Mnich od­wró­cił się i wy­szedł z sali. Drzwi na końcu kom­na­ty za­mknę­ły się za nim, zo­sta­wia­jąc szep­czą­cych ludzi. Wszy­scy za­czę­li po­wo­li wsta­wać i wy­cho­dzić.

Ile bólu mu­sie­li do­świad­czyć, by stać się ka­pła­na­mi? Czy oni sami tego chcie­li? Czy to na­praw­dę była wola Gaji?

Artus prze­łknął ślinę i wstał. Nie po­tra­fił sobie wy­obra­zić, ja­kiej siły woli trze­ba, by po­zbyć się wszyst­kich zmy­słów tylko po to, by zo­stać mni­chem. Nie mógł sobie wy­obra­zić życia na Smoku, choć było bez­piecz­ne i po­zba­wio­ne za­gro­żeń ze stro­ny stwo­rzeń nocy. Miesz­kań­cy mu­sie­li prze­pra­co­wać okre­ślo­ną licz­bę okrą­żeń smoka, by móc być wol­ny­mi. Do­pó­ki nie spła­ci­li długu krwi, mu­sie­li słu­żyć spo­łe­czeń­stwu, od­da­jąc mu swoje ta­len­ty.

*

Prze­cho­dząc przez ka­mien­ny plac Artus za­cze­pił jed­ne­go z miesz­kań­ców.

– Prze­pra­szam, gdzie znaj­dę noc­leg? – spy­tał.

– W Seg­men­cie Ro­bot­ni­ków – od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta.

Artus czuł się nie­swo­jo. Wciąż miał przed ocza­mi zszy­te oczo­do­ły Ci­che­go mni­cha i męż­czyzn, któ­rzy znik­nę­li za drew­nia­ny­mi drzwia­mi. Czy kto­kol­wiek wie­dział, co tak na­praw­dę dzia­ło się za tam­ty­mi drzwia­mi? Wy­szedł na plac i wziął głę­bo­ki od­dech. Mu­siał się sku­pić. Po­trze­bo­wał od­po­czyn­ku. Artus ru­szył we wska­za­ną stro­nę. Po dro­dze za­uwa­żył kilka otwo­rów w pan­ce­rzu smoka, ciem­nych jak prze­paść.

Po­dob­no gęsta sieć tu­ne­li opla­ta­ła wnę­trze Smoka, a za­gu­bie­ni po­dróż­ni­cy umie­ra­li w nich z głodu. Po­czuł dreszcz. W końcu, przy jed­nym z tu­ne­li zo­ba­czył ta­blicz­kę. Wszedł do środ­ka za­uwa­żył drew­nia­ną ladę. Za nią sie­dzia­ła po­staw­na ko­bie­ta.

– Po­trze­bu­ję noc­le­gu – po­wie­dział spo­koj­nie.

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na niego, po czym pod­nio­sła z ziemi skrzyn­kę i po­ło­ży­ła ją na ladę.

– W tę stro­nę do pa­row­ni. Gdy skoń­czysz, wska­żę ci miej­sce do spa­nia.

– Pa­row­ni?

– Nie wpusz­czę do łóżka ta­kie­go bru­da­sa – po­wie­dzia­ła z wy­raź­nym nie­sma­kiem.

Artus od­ru­cho­wo pod­niósł rękę do twa­rzy i po­wą­chał swoje ubra­nie. Rze­czy­wi­ście… tro­chę śmierdział. Po­dróż i emo­cje ostat­nich go­dzin cał­ko­wi­cie wy­ma­za­ły z jego głowy myśl o ką­pie­li. Nie wie­dział, czym jest pa­row­nia, ale nie za­mie­rzał się sprze­czać. Pod­niósł skrzyn­kę i po­szedł w wy­zna­czo­nym kie­run­ku. Tuż obok du­że­go wej­ścia, po­ro­śnię­te­go dłu­gi­mi lia­na­mi, stała ko­bie­ta za ladą przy drew­nia­nej skrzy­ni, obok któ­rej znaj­do­wał się regał ze sta­ran­nie zło­żo­ny­mi ubra­nia­mi. Gdy zo­ba­czy­ła Ar­tu­sa, zmie­rzy­ła go wzro­kiem i bez słowa wy­ję­ła z szaf­ki kom­plet odzie­ży. Położyła ciuchy na ladzie i spoj­rza­ła na niego py­ta­ją­co.

– Pierw­szy raz w pa­row­ni? – za­py­ta­ła cie­płym gło­sem.

– Tak… – przy­znał nie­pew­nie.

– Rozbierz się do naga i daj mi stare ubranie. Po wyjściu włóż to – powiedziała, pod­cho­dząc bli­żej.

Artus za­wa­hał się.

– Mam się tu ro­ze­brać?

Ko­bie­ta ro­ze­śmia­ła się.

– Wi­dzia­łam już nie­jed­no, uwierz mi. No, szyb­ciut­ko, nie mam ca­łe­go dnia. Muszę wyczyścić twoje ubranie. Będzie czekało na ladzie, jak skoń­czysz. Na prawo pa­row­nia dla męż­czyzn.

Artus spu­ścił wzrok i za­czął się roz­bie­rać. Gdy oddał ubra­nie ko­bie­cie, ta spoj­rza­ła na niego obo­jęt­nie i wró­ci­ła do swo­ich zajęć. Ru­szył ku wej­ściu, od­sła­nia­jąc liany. Wszedł do ogrom­nej ja­ski­ni. Za­trzy­mał się. Po­wie­trze było wil­got­ne, pach­nia­ło solą. Sufit i ścia­ny po­ra­sta­ły liany, z któ­rych zwi­sa­ły fio­le­to­we, świe­cą­ce kwia­ty. Z ich wnę­trza wy­do­by­wał się złoty pył, który uno­sił się w po­wie­trzu ni­czym mgieł­ka.

Na posadzce le­ża­ły gład­kie ka­mie­nie, a na nich nadzy męż­czyź­ni, po­grą­że­ni w bło­gim od­po­czyn­ku. Artus pod­szedł do jed­ne­go z wol­nych ka­mie­ni i ostroż­nie się po­ło­żył.

Co teraz?

Nad nim, jak na za­wo­ła­nie, jeden z kwia­tów po­wo­li się otwo­rzył. Z jego wnę­trza wy­do­sta­ła się chmu­ra zło­te­go pyłu i, jakby po­sia­da­ła wła­sną wolę, za­czę­ła opa­dać na ciało Ar­tu­sa. Po­czuł ła­sko­ta­nie. De­li­kat­ne, cie­płe, setki drobinek gła­dzi­ły jego skórę. Za­mknął oczy. Wra­że­nie było przy­jem­ne, nie­mal hip­no­ty­zu­ją­ce. Ale potem coś w nim za­drża­ło. Co to wła­ści­wie było? Czy ten pył był bez­piecz­ny? Otwo­rzył oczy i po­de­rwał się z ka­mie­nia. Pył na­tych­miast uniósł się w po­wie­trze i za­to­czył wokół niego krąg. Ro­zej­rzał się. Inni męż­czyź­ni le­że­li spo­koj­nie, od­dy­cha­jąc mia­ro­wo. Nikt nie re­ago­wał. Serce Ar­tu­sa biło szyb­ciej, ale… nie czuł się źle. Wła­ści­wie było cu­dow­nie. Po­ło­żył się po­now­nie. Pył znów osiadł na jego skó­rze, a on po­czuł, znikające na­pię­cie. Mię­śnie, dotąd zmę­czo­ne i obo­la­łe, za­czę­ły się roz­luź­niać. Przy­mknął oczy. Tym razem nie wal­czył z uczu­ciem sen­no­ści. Nie pa­mię­tał, kiedy za­snął.

*

Obu­dził się po­wo­li. Otwo­rzył oczy i pod­niósł. Pył na­tych­miast uniósł się z jego ciała i wró­cił do kwia­tów.

Ile czasu mi­nę­ło?

Wy­szedł z pa­row­ni i za­uwa­żył, że na la­dzie cze­ka­ło na niego czy­ste ubra­nia. Obok stała ko­bie­ta, która wcze­śniej ka­za­ła mu się ro­ze­brać.

– Przy­snę­ło się? – za­py­ta­ła z uśmie­chem.

– Tak… Stra­ci­łem ra­chu­bę czasu – przy­znał, się­ga­jąc po ubra­nie.

– Nie ty jeden. To nie­zwy­kle przy­jem­ne uczu­cie. Nie­któ­rzy po­dróż­ni­cy spę­dza­ją tam cały swój czas Przy­sta­ni.

Artus wło­żył na sie­bie świe­że szaty, takie same jak te, które no­si­li miesz­kań­cy. Choć bra­ko­wa­ło mu pasa.

– Czym są ko­lo­ro­we pasy, które no­si­cie? – spy­tał z cie­ka­wo­ści.

– Każdy kolor ozna­cza inną funk­cję w spo­łe­czeń­stwie. Ja mam nie­bie­ski, co ozna­cza, że je­stem pracz­ką.

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się, za­do­wo­lo­na z cie­ka­wo­ści chłop­ca.

– Im wyż­szą funk­cję spo­łecz­ną peł­ni­my, tym wyżej miesz­ka­my. Na ogonie smoka jest dzielnica biedoty. Na czub­ku głowy miesz­ka­ją Cisi. Mo­gła­bym od­po­wia­dać go­dzi­na­mi, ale za­brak­nie mi czasu. W bi­blio­te­ce znaj­dziesz księ­gi, jeśli je­steś cie­ka­wy – po­wie­dzia­ła, ma­cha­jąc ręką.

Druga ko­bie­ta wska­za­ła mu wej­ście do innej kom­na­ty. We­wnątrz, w rów­nych od­stę­pach, usta­wio­no łóżka. Artus pod­szedł do jed­ne­go z nich, postawił torbę obok i ułożył się wygodnie. Wciąż czuł się odprężony, jakby parownia wypłukała z niego całe zmęczenie. Za­snął nie­mal na­tych­miast.

*

Obu­dził go dźwięk dzwo­nu. Ozna­czał po­czą­tek dnia. W tych wiecz­nie panujących ciem­nościach, dzwo­ny były je­dy­nym spo­so­bem mierzenia czasu. Wstał, za­brał torbę i ru­szył w stro­nę wyj­ścia. Przy la­dzie cze­ka­ły miski i duży gar­nek z cho­chlą. Ko­bie­ta po­da­ła mu sztuć­ce oraz miskę wy­peł­nio­ną szarą, ma­zio­wa­tą sub­stan­cją.

Artus spoj­rzał na nią ze zdzi­wie­niem.

– Co to jest?

– To nie ra­ry­tas, ale daje ener­gię na cały dzień. Nazywamy to glutkiem – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, opie­ra­jąc się o ladę. – Wszy­scy na smoku, poza Przy­sta­nią, jemy to cią­gle. Da się przyzwyczaić do glutka. 

Artus spoj­rzał na szarą, lekko drżą­cą sub­stan­cję w misce. Nie wy­glą­da­ło to za­chę­ca­ją­co. Wło­żył łyżkę do środ­ka i po­wo­li na­brał por­cję. Kon­sy­sten­cja była… ślu­zo­wa­ta. Prze­łknął ślinę i wsu­nął łyżkę do ust.

Ohyda…

Szla­mo­wa­ta kon­sy­sten­cja roz­la­ła się po ję­zy­ku, a zie­mi­sty, ni­ja­ki smak spra­wił, że mu­siał po­wstrzy­mać od­ruch wy­miot­ny.

– Z czego to ro­bi­cie? – za­py­tał, krzy­wiąc się.

– Nasi zie­la­rze wraz z ku­cha­rza­mi strze­gą re­cep­tu­ry. Nie mam pojęcia, z czego to robią –po­wie­dzia­ła ko­bie­ta obo­jęt­nie.

Artus wziął głę­bo­ki od­dech i zmu­sił się do ko­lej­nych kęsów. Im wię­cej jadł, tym mniej od­rzu­ca­ją­cy wy­da­wał mu się smak. A gdy skoń­czył, po­czuł coś dziw­ne­go. Fala ener­gii roz­la­ła się po ciele. Jakby na­pię­cie mię­śni znik­nę­ło, a on nagle miał siłę na cały dzień mar­szu. Od­sta­wił miskę i ode­tchnął głę­bo­ko.

– Fak­tycz­nie, coś w tym jest…

Uśmiech­nął się do ko­bie­ty, a ona od­wza­jem­ni­ła uśmiech z za­do­wo­le­niem.

– Mó­wi­łam.

Artus poszedł do parowni po swoje ubranie. Zgod­nie z umową wy­mie­nił czy­ste szaty na swoje stare, które teraz pach­nia­ły świe­żo­ścią. Miał jesz­cze tro­chę czasu, więc po­sta­no­wił po­zwie­dzać i zo­ba­czyć co się dzie­je wokół.

Szedł po­wo­li przez seg­ment, na któ­rym kupcy rozmieścili stoiska. Ludzi było wię­cej niż po­przed­nie­go dnia. Plac tęt­nił ży­ciem – śmie­chy, na­wo­ły­wa­nia, dźwię­ki kra­mów roz­sta­wia­nych na nowo. Na samym środ­ku, tam gdzie wcze­śniej było puste miej­sce, ze­brał się tłum. Artus pod­szedł bli­żej, za­cie­ka­wio­ny.

Na środ­ku placu stało dwóch przed­sta­wi­cie­li rasy Lu­mi­ne­ri. Nie­wiel­kie, smu­kłe rybie isto­ty trzy­ma­ły w łap­kach dłu­gie fajki. Jeden ko­niec spo­czy­wał w ich ustach, z dru­gie­go uno­si­ły się ko­lo­ro­we bańki. Bańki nie pę­ka­ły jak zwy­kłe – za­miast tego ukła­da­ły się w skom­pli­ko­wa­ne kształ­ty, two­rząc wi­ru­ją­ce wzory w po­wie­trzu. Sztu­ka. Magia. Obie rze­czy jed­no­cze­śnie.

Jedno ze stwo­rzeń zro­bi­ło ogrom­ną bańkę, a dru­gie wsko­czy­ło do środ­ka. Artus otwo­rzył sze­rzej oczy. Lu­mi­ne­ri uno­sił się w środ­ku bańki jak w ba­lo­nie, a z fajki wy­la­ty­wa­ło coraz wię­cej bą­bel­ków. Stwo­rze­nie za­czę­ło prze­ska­ki­wać z jed­nej bańki na drugą, jak akro­ba­ta na linie.

To było nie­sa­mo­wi­te. Dzie­ci pisz­cza­ły z za­chwy­tu, i pod­ska­ki­wa­ły w miej­scu. Do­ro­śli kla­ska­li.

Jeden z Lu­mi­ne­ri uniósł pysz­czek i wy­strze­lił z niego stru­mień wody, który w po­wie­trzu zmie­nił się w iskrzą­ce się ko­lo­ry. Potem oba stwo­rze­nia ukło­ni­ły się w stro­nę pu­blicz­no­ści. Tłum roz­szedł się z uśmie­cha­mi. Artus rów­nież ru­szył dalej.

Mi­ja­jąc ko­lej­ne stra­ga­ny, przy­glą­dał się sprze­da­wa­nym to­wa­rom. Pie­czo­na owa­dzi­na, eg­zo­tycz­ne owoce, wa­rzy­wa i ro­śli­ny, któ­rych nie znał.

Nie­któ­re sto­iska były wy­peł­nio­ne przed­mio­ta­mi, któ­rych prze­zna­cze­nia mógł się tylko do­my­ślać. Rze­mio­sło róż­nych ple­mion – bi­żu­te­ria z kości, amu­le­ty, broń, tka­ni­ny ple­mien­ne ry­tu­al­ne in­stru­men­ty. Ale jeden kram szczególnie przykuł jego uwagę. Lu­dzie omi­ja­li go sze­ro­kim łu­kiem. Na la­dzie stały dzie­siąt­ki szkla­nych sło­jów.

 Wypełnione były zieloną cieczą, w której unosiły się części ciała. Palce. Gałki oczne. Koń­czy­ny. Ale nie tylko ludz­kie. Wi­dział od­nó­ża stwo­rzeń nocy, frag­men­ty nie­zna­nych istot, nawet za­kon­ser­wo­wa­ne w ca­ło­ści małe po­two­ry. Artus prze­łknął ślinę.

Za ladą sie­dzia­ła ko­bie­ta. Miała bladą skórę, nie­bie­skie oczy i po­nęt­ne czer­wo­ne usta. Ubra­na była w coś nie­po­ko­ją­ce­go. Suk­nię uszy­tą z ludz­kiej skóry. Na jej dole wciąż wy­sta­wa­ły ręce. U pasa no­si­ła kości i czasz­ki róż­nych zwie­rząt. Pa­li­ła fajkę, a gdy zo­ba­czy­ła Ar­tu­sa, uśmiech­nę­ła się cie­pło. Zbyt cie­pło.

Kto nor­mal­ny ku­pił­by coś ta­kie­go? 

Artus nie mógł ode­rwać wzro­ku od sło­jów.

– Po­trze­bu­jesz uzdro­wie­nia, chłop­cze? – za­py­ta­ła ko­bie­ta.

– Nie, dzię­ki… – za­czął mówić.

– No­wo­na­ro­dzo­na! – roz­legł się dzie­cię­cy krzyk.

Artus zo­ba­czył, jak jedno z dzie­ci z tłumu bie­gnie w stro­nę sto­iska. 

– Czy to praw­da, że po­tra­fi­cie ule­czyć każdą cho­ro­bę? – spy­ta­ło.

– Tak. – Ko­bie­ta za­śmia­ła się cicho. – Po­tra­fi­my przy­wra­cać utra­co­ne koń­czy­ny. Le­czyć wszyst­kie cho­ro­by. Mo­że­my nawet dodać do wa­sze­go ciała do­dat­ko­we czę­ści… a nawet wskrze­sić zmar­łych.

Dziec­ko zro­bi­ło wiel­kie oczy.

– Łaał… czyli gdy­byś przy­cze­pi­ła mi skrzy­dła, mógł­bym latać?

– Może. – Uśmiech­nę­ła się. – Ale mu­siał­byś za­pła­cić. – Po­gła­ska­ła dziec­ko po gło­wie. – My, No­wo­na­ro­dze­ni, przyj­mu­je­my tylko jedną wa­lu­tę. – Ob­li­za­ła wargi. – Czę­ści ciała za inne czę­ści ciała. Two­rzy­my nowe isto­ty. Ko­lek­cjo­nu­je­my żywe. Mo­że­my ule­czyć, ale coś mu­si­my wziąć w za­mian.

Dziec­ko po­bla­dło i cof­nę­ło się o krok. Jego oczy roz­sze­rzy­ły się ze stra­chu. Nagle ob­ró­ci­ło się na pię­cie i ucie­kło w stro­nę tłumu. No­wo­na­ro­dzo­na za­śmia­ła się cicho, dum­nie. Artus po­czuł nie­przy­jem­ny dreszcz na ple­cach. Nie cze­kał na wię­cej. Od­wró­cił się i ru­szył w stro­nę bi­blio­te­ki.

*

Artus wszedł do bi­blio­te­ki, wciąż czu­jąc nie­po­ko­ją­ce dresz­cze po spo­tka­niu z No­wo­na­ro­dzo­ną.

Kim oni byli? Czy na­praw­dę po­tra­fi­li wskrze­szać zmar­łych? A jeśli tak… jaki był tego koszt?

Wstrzą­snął się i od­su­nął te myśli na bok. Mu­siał sku­pić się na tym, po co tu przy­szedł. Ro­zej­rzał się. Bi­blio­te­ka była cicha i chłod­na. Ka­mien­ne ścia­ny i re­ga­ły wy­peł­nio­ne sta­ry­mi księ­ga­mi spra­wia­ły, że czuł się tu, jakby prze­kra­czał próg in­ne­go świa­ta. Przy jed­nym ze sto­łów sie­dział zna­jo­my mu męż­czy­zna – ten sam, który po­przed­nie­go dnia mówił mu o Placu Dwu­na­stu Naj­wyż­szych. Koło niego le­ża­ła za­mknię­ta księ­ga Ar­tu­sa.

Męż­czy­zna czy­tał starą, opra­wio­ną w skórę księ­gę, jego twarz była sku­pio­na, ale gdy tylko Artus pod­szedł bli­żej, uniósł wzrok.

Artus usiadł na­prze­ciw­ko niego.

– Bądź twar­dy jak skała.

Męż­czy­zna skło­nił mu głowę.

– Niech Gaja trzy­ma cię w opie­ce – odpowiedział mężczyzna na powitanie. 

– I co? Wiesz coś na temat księ­gi? – spy­tał Artus.

Męż­czy­zna spoj­rzał na nią i wes­tchnął.

– Mu­sisz ją stąd za­brać.

– Dla­cze­go? – spytał Artus.

– Mie­li­śmy kie­dyś coś po­dob­ne­go. Cisi wpi­sa­li te księ­gi do ka­te­go­rii za­ka­za­nych.

Artus po­czuł, jak wzbie­ra w nim nie­cier­pli­wość.

– Za­ka­za­nych? Prze­cież to tylko spis imion.

Męż­czy­zna po­krę­cił głową.

– Nie­ste­ty, nie mogę ci pomóc.

– Ale ktoś musi coś wie­dzieć!

Męż­czy­zna spoj­rzał na niego uważ­nie.

– Jest ktoś, kto może znać od­po­wiedź na twoje py­ta­nia.

– Kto?

– In­sek­to­idy.

– In­sek­to­idy?

– Za­wsze pod­czas Przy­sta­ni przy­cho­dzą tu na han­del. Ko­cha­ją wie­dzę i ko­lek­cjo­nu­ją księ­gi. Ich się zapytaj. Mają swoje sto­isko na placu. Po­wo­dze­nia.

Męż­czy­zna wstał i od­szedł, zo­sta­wia­jąc Ar­tu­sa sa­me­go. Zre­zy­gno­wa­ny, Artus za­wi­nął księ­gę z po­wro­tem w ma­te­riał i wsu­nął ją do torby. Nie zo­sta­ło mu nic in­ne­go, jak po­szu­kać in­sek­to­ida wśród kup­ców.

*

Zna­le­zie­nie sto­iska nie za­ję­ło mu dużo czasu. Było pełne ksiąg. Za ladą sie­dzia­ło stwo­rze­nie odzia­ne w długi, ciem­ny płaszcz.

Spod kaptura wystawały długie czułki, a w jego głębi błyszczały liczne, okrągłe oczy. Całą twarz po­kry­wa­ło gęste, brą­zo­we futro. Rasa insektoidów, jak powszechnie ich nazywano, słynęła z inteligencji i wiedzy magicznej. Two­rzy­li nie­zwy­kle skom­pli­ko­wa­ne spo­łe­czeń­stwa. Ich ciała wy­glą­da­ły jak mie­szan­ka ludz­kich i owa­dzich cech w róż­nych pro­por­cjach. Nie­któ­rzy przed­sta­wi­cie­le tej rasy byli nie­mal cał­ko­wi­cie owa­da­mi, inni przy­po­mi­na­li ludzi.

Artus wziął głę­bo­ki od­dech i pod­szedł bli­żej. In­sek­to­id za­re­ago­wał na­tych­miast – jego czuł­ki drgnę­ły gwał­tow­nie, wy­czu­wa­jąc go.

– W czym mogę pomóc? – zapytał chrapliwym głosem.

Artus nie­pew­nie wyjął księ­gę z torby i po­ło­żył ją na la­dzie.

– Sły­sza­łem, że mo­że­cie mi pomóc.

Spod płasz­cza in­sek­to­ida wy­ło­ni­ły się dło­nie. Ludz­kie… ale po­kry­te miej­sca­mi chi­ty­no­wym pan­ce­rzem. Ostroż­nie otwo­rzy­ły księ­gę. In­sek­to­id prze­chy­lił głowę, a jego licz­ne oczy sku­pi­ły się na za­pi­sa­nych stro­nach.

Artus po­czuł na­pię­cie.

– Chcę wie­dzieć, co to jest.

Dłuż­szą chwi­lę pa­no­wa­ła cisza. In­sek­to­id nie od­ry­wał wzro­ku od księ­gi. Oczy przy­mknę­ły się na mo­ment. Kiedy po­now­nie je otwo­rzył, głos był cichy.

– Nie po­mo­gę ci w tym.

Artus po­czuł ukłu­cie roz­cza­ro­wa­nia.

– Wiesz, co to jest? – za­py­tał ostroż­nie.

– Wy­rzuć tę księ­gę. Jak naj­szyb­ciej.

– Dla­cze­go?

– Z tej wie­dzy nie wy­nik­nie nic do­bre­go.

Artus za­ci­snął dło­nie w pię­ści.

– Przez tę księ­gę zgi­nę­ła cała moja ro­dzi­na. Moje ple­mię. Pro­szę. Pomóż mi.

In­sek­to­id przez dłuż­szą chwi­lę wpa­try­wał się w niego mil­czą­co. W końcu wes­tchnął.

– Je­steś słaby. Przy­pła­cisz to ży­ciem.

– Nie ob­cho­dzi mnie to. Chcę wie­dzieć, za co zgi­nę­ło moje ple­mię.

Za­pa­dła cisza. Artus czuł, jak coś ści­ska go w środ­ku. To był je­dy­ny trop. Nie mógł go stra­cić. In­sek­to­id w końcu ode­zwał się po­now­nie.

– Nie obie­cu­ję, że ci po­mo­gę. Jutro wra­cam do mia­sta in­sek­to­idów. Jeśli za­bie­rzesz się ze mną, wska­żę ci kogoś, kto może od­po­wie­dzieć na twoje py­ta­nia. Ale to, czy uzy­skasz od­po­wie­dzi, za­le­ży tylko od cie­bie. Jutro, w cza­sie trze­cie­go dzwo­nu, bądź tutaj go­to­wy do drogi.

Artus po­czuł, jak serce za­czy­na bić mu szyb­ciej. To mogło być to. Pierw­szy krok do po­zna­nia praw­dy.

– Będę.

In­sek­to­id za­mknął księ­gę i oddał. Artus schował księgę do torby, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z placu. Jutro miał opu­ścić smoka. A w mie­ście in­sek­to­idów cze­ka­ła na niego praw­da.

 

 

Dodatki:

Kasty smoka

 

 Wszystkie kasty są podporządkowane prawom Bogini Gaji oraz Zakonowi Cichych. Każdy obywatel mieszkający na smoku zaczyna od kasty roboczej. Co cztery pełne okrążenia smoka wokół Wielkiej Otchłani odbywają się próby organizowane przez Cichych. Podczas prób każdy ma szansę zmienić swoją kastę, pod warunkiem że zda wszystkie testy i zadania danej próby.

Każdy urodzony na smoku ma obowiązek spłacenia tzw. Długu Krwi, który trwa dwadzieścia pełnych okrążeń smoka. Każdy obywatel chcąc mieszkać na smoku musi go spłacić. Po tym czasie obywatel może nadal żyć na smoku lub zdecydować się na korzystanie z wolności. Wszyscy, którzy zdołali spłacić Dług Krwi, otrzymują od Cichych pieniądze i towary na nową ścieżkę życia.

Kasty Smoka:

Pomarańczowy pas – Robotnicy

Najliczniejsza grupa zajmująca się uprawą roślin do spożycia i innych celów.

Jasnoniebieski pas – Praczki

Osoby odpowiedzialne za czyszczenie odzieży oraz pielęgnację kwiatów w parowni.

Brązowy pas – Kucharze

Przygotowują posiłki zapewniające energię innym na cały dzień.

Złoty pas – Magowie

Uczą się magii bojowej i często towarzyszą wojownikom w podróżach.

Zielony pas – Zielarze

Zajmują się uprawą ziół leczniczych i tworzeniem mikstur.

Czarny pas – Cisi

Kapłani zarządzający kastami oraz pełniący funkcję wysłanników wiary Gaji.

Szary pas – Obrońcy

Wojownicy chroniący smoka przed Stworzeniami Nocy i innymi zagrożeniami.

Czerwony pas – Wojownicy

Wysyłani na misje zdobywania dóbr i polowań.

Fioletowy pas – Archiwiści

Klasyfikują wiedzę i symbole magii.

Biały pas – Podróżnicy

Wysyłani na długie misje poza smokiem; wymieniają towary i pozyskują nową wiedzę.

Różowy pas – Alchemicy

Tworzą mikstury, nawozy do grzybów i badają filozofię oraz magię homunkulusów.

Ciemnoniebieski pas – Treserzy

Odpowiadają za tresurę wierzchowców i zwierząt domowych.

Żółty pas – Bibliotekarze

Dbają o konserwację ksiąg w bibliotece.

Ciemnozielony pas – Mitolodzy

Specjalizują się w hodowli grzybów.

Ciemnobrązowy pas – Specjaliści

Odpowiedzialni za rzemiosło, kowalstwo, budownictwo i kopanie tuneli.

Jasnoczerwony pas – Medycy 

Odpowiedzialni za sprawy zdrowotne osób zamieszkujących smoka.

Bordowy pas – Zegarmistrze 

Osoby odpowiedzialne za określanie czasu.

Grafitowy pas – Zabójcy Bogów

Nieliczna grupa opowiedzialna za usypianie obudzonych upadłych.

Jasnobrązowy pas – Kartografowie

Tworzą i aktualizują mapy, kamienie nawigacyjne.

 

Podstawowa Orientacja po Astrum dla Przygłupich Poszukiwaczy Przygód

 

Przy­szłe po­ko­le­nia po­win­ny być wdzięcz­ne, że ja, Wiel­ki Al­bert Po­dróż­nik, zo­sta­wiam wam tę nie­zwy­kle cenną wie­dzę! Wszy­scy od­ra­dza­li mi pod­ję­cie tego fachu, ale moje po­czy­na­nia i ogrom­na wie­dza będą prze­ka­zy­wa­ne w le­gen­dach.

Więc chcesz zo­stać po­dróż­ni­kiem? Ta krót­ka notka jest dla cie­bie.

Na początek:

1. Jeśli twoja in­te­li­gen­cja nie prze­wyż­sza moż­li­wo­ści fli­pe­rów, daj sobie spo­kój z dal­szą lek­tu­rą.

2. Jeśli twoja orien­ta­cja spro­wa­dza się do gu­bie­nia się na smoku, prze­stań czy­tać dalej.

3. Jesteś ciapą? Zo­stań tam, gdzie je­steś. Rów­nie do­brze mo­żesz sko­czyć w prze­paść albo dać się roz­szar­pać po­two­rom – na to samo wyj­dzie.

4. Wiedza to po­tę­ga dla kogoś, kto chce prze­żyć. Jeśli nie masz ocho­ty się uczyć, daj sobie spo­kój z tym fa­chem.

5. Wiedz, że nic nie wiesz. Uświa­do­mie­nie sobie, że ta­jem­ni­ce skry­wa­ne w ciem­no­ści czę­sto wy­kra­cza­ją poza nasze ro­zu­mie­nie, ura­tu­je ci życie.

Do­tar­łeś do tego punk­tu? Czy­taj dalej!

Astrum dzie­li­my na war­stwy, które ota­cza­ją wiel­ką Ot­chłań – nie­skoń­czo­ną dziu­rę cią­gną­cą się w górę i w dół. Wokół Ot­chła­ni po­ru­sza­ją się smoki, na któ­rych żyje więk­szość miesz­kań­ców Astrum. Trzy głów­ne war­stwy są za­miesz­ka­ne przez różne rasy, które w mniej­szym lub więk­szym stop­niu zo­sta­ły zba­da­ne. War­stwy znaj­du­ją­ce się po­wy­żej i po­ni­żej tych głów­nych po­zo­sta­ją w dużej mie­rze nie­zba­da­ne z po­wo­du trud­no­ści w po­dró­żo­wa­niu.

Im wyżej lub niżej od głów­nych warstw, tym bar­dziej ra­dy­kal­nie zmie­nia­ją się biomy i śro­do­wi­sko. Smoki podróżują głównie po środkowej warstwie mieszkalnej każdy swoją inną trasą. Raz na dziesięć okrążeń wchodzą lub schodzą na krótki czas powyżej lub poniżej warstwy środkowej. Jako że nie wracają tam przez bardzo długi czas, ludzie raczej nie schodzą ze smoka podczas postoju na tych warstwach. Powrót na warstwę środkową jest niezwykle ryzykowny.

Ot­chłań służy jako głów­ny punkt na­wi­ga­cyj­ny. Wokół niej znaj­du­ją się ogrom­ne for­ma­cje skal­ne z wy­rzeź­bio­ny­mi sym­bo­la­mi wska­zu­ją­cy­mi kie­run­ki oraz numer war­stwy. Dzię­ki nim można do­wie­dzieć się, gdzie się znaj­du­je­my i w którą stro­nę zmie­rza­my. Na szla­kach poza smo­kiem czę­sto można zna­leźć mniej­sze wer­sje tych ka­mie­ni, które wska­zu­ją kie­ru­nek, nazwę miej­sca i numer war­stwy. Wszyst­kie takie ka­mie­nie są kon­ser­wo­wa­ne za po­mo­cą magii przez kar­to­gra­fów i po­dróż­ni­ków. Za­da­niem tych osób jest ry­so­wa­nie map i do­star­cza­nie ich do ar­chi­wów po­szcze­gól­nych smo­ków.

W hi­sto­rii ist­nia­ło wiele prób zbu­do­wa­nia po­łą­czeń mię­dzy war­stwa­mi po­przez skom­pli­ko­wa­ną sieć tu­ne­li. Nie­ste­ty, tu­ne­le te są nie­zba­da­ne i za­miesz­ka­ne przez róż­no­rod­ne, wro­gie stwo­rze­nia nocy . Bu­do­wa szla­ków czy scho­dów w tym śro­do­wi­sku gra­ni­czy z cudem. Wła­śnie dla­te­go wszyst­kie war­stwy poza trze­ma głów­ny­mi na­zy­wa­my Cmen­ta­rzy­skiem Po­dróż­ni­ków.

Ow­szem, zda­rza­ły się przy­pad­ki po­dróż­ni­ków, któ­rzy wró­ci­li z in­nych warstw, ale ich stan psy­chicz­ny czę­sto unie­moż­li­wiał zwe­ry­fi­ko­wa­nie zdo­by­tej wie­dzy. Do­dat­ko­wo, mało kto od­wa­ża się na takie wy­pra­wy. Ist­nie­ją rów­nież pra­daw­ne mapy stwo­rzo­ne przez inne rasy, ale czę­sto są one nie­czy­tel­ne, nie­ak­tu­al­ne lub trud­ne do zro­zu­mie­nia. Wiecz­na ciem­ność oraz ska­li­ste te­re­ny do­dat­ko­wo utrud­nia­ją po­dró­że i orien­ta­cję w te­re­nie. To ko­niec pierw­sze­go wpisu i po­czą­tek mojej wspa­nia­łej przy­go­dy!

PS: To pierw­sza i ostat­nia notka au­tor­stwa „Wiel­kie­go” Po­dróż­ni­ka Al­ber­ta, przy­głu­pa, który wpadł na ge­nial­ny po­mysł prze­lo­tu na swoim wierz­chow­cu przez Ot­chłań. Wielu przed nim pró­bo­wa­ło tego sa­me­go z mi­zer­nym skut­kiem. Można się do­my­ślić efek­tów jego de­cy­zji po ilo­ści ist­nie­ją­cych wpi­sów. Trak­to­wać z przy­mru­że­niem oka! Ko­cha­ją­ca Żona dla Męża, który dużo chla­pał ję­zo­rem, a mało robił.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Skoro beta Ambush, to musi być solidna. :) 

Na pewno w podziw wprawia Twoja wyobraźnia oraz pomysł na całą opowieść. :) 

Dodatkowe wtrącenia pod koniec, jak rozumiem, będą oddzielone od fabuły, choć nieco zaskoczyły przy czytaniu. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Te wtrącenia to krótkie formy informacyjne na temat świata – taki mały dodatek, który czytasz tylko z ciekawości. Pomyślałem, że w ten właśnie sposób rozszerzę świat, a mam tego sporo – od opisu systemu magii, roślinności, kultury, języka, religii, po rysunki map, istot itd. Lekko nawiązują do reszty opowiadań.

Dziękuję i również pozdrawiam.

Rozumiem, jasne. :)

Powodzenia, dzięki, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Już w poprzedniej części napisałam, że stworzyłeś interesujący świat, a teraz dodam, że jest on także mocno osobliwy. Wyjaśnienia pod tą częścią sprawiły, że opisywane sytuacje są bardziej zrozumiałe.

Po dość dramatycznych wydarzeniach w pierwszej części tu nastąpiło pewne uspokojenie akcji, co pozwoliło mi lepiej poznać zarówno Artusa, jak i środowisko w którym się znalazł. Mam nadzieję, że ciąg dalszy okaże się równie interesujący.

Wykonanie, niestety, nie należy do najlepszych i ze smutkiem wyznaję, że nie ułatwiało lektury.

 

Muzyka znów zaczęła grać, a tancerki podjęły rytm. → Muzyka znów zabrzmiała, a tancerki podjęły rytm.

Muzyka nie gra, grają muzycy na instrumentach.

 

Wokół pasa kiwała się lampa… → Nie bardzo wiem, jak lampa mogła kiwać się wokół pasa.

Pewnie miało być: U pasa/ Przy pasie kiwała się lampa

 

zapraszając wszystkich gestem ręki. → Zbędne dookreślenie – gest to ruch ręki, więc wystarczy: …zapraszając wszystkich gestem.

 

Po środku pomieszczenia… → Pośrodku pomieszczenia

 

–  A co mam robić w tym czasie? → Wystarczy jedna spacja po półpauzie.

 

Czworo braci miało za zadanie iść prostą… → Piszesz o mężczyznach, więc: Czterech braci miało za zadanie iść prostą

Czworo to mężczyźni i kobiety.

 

Brat poddał próbę i zawrócił. → Co to znaczy poddać próbę?

 

– Parowni ? → Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

– Rozbierz się do naga i daj mi swoje stare ubrania. Po wyjściu ubierz te – powiedziała… → Zbędny zaimek – Artus nie miał cudzego ubrania. Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą ktoś ma na sobie to ubranie.

Ubranie można włożyć, nosić, ubrać się w nie, odziać się w nie, przywdziać je, ale ubrania nie można ubrać!!!

Winno być: – Rozbierz się do naga i daj mi stare ubranie. Po wyjściu włóż to – powiedziała

 

Muszę wyczyścić twoje ubrania. Będą czekały na ladzie… → Muszę wyczyścić twoje ubranie. Będzie czekało na ladzie

 

Gdy oddał ubrania kobiecie… → Gdy oddał ubranie kobiecie

 

na ladzie czekały na niego czyste ubrania. → …na ladzie czekało na niego czyste ubranie.

 

przyznał, sięgając po ubrania. → …przyznał, sięgając po ubranie.

 

Na ogonie smoka są slumsy… → Skąd w Twoim świecie wiadomo, co to slumsy?

Proponuję: Na ogonie smoka mieszka biedota… Lub: Na ogonie smoka jest dzielnica biedoty.

 

położył torbę obok i ułożył się wygodnie. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …postawił torbę obok i ułożył się wygodnie.

 

Wciąż czuł się zrelaksowany, jakby parownia wypłukała z niego cały stres i zmęczenie. → Te słowa, jako zbyt współczesne, nie mają racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: Wciąż czuł się odprężony, jakby parownia wypłukała z niego całe zmęczenie.

 

W tych wiecznie panujących ciemnych dzwony były jedynym sposobem mierzenia czasu. → Pewnie miało być: W tych wiecznie panujących ciemnościach, dzwony były jedynym sposobem mierzenia czasu.

 

powiedziała kobieta, opierając się o ladę.– Wszyscy… → Brak spacji po kropce.

 

Ohyda…. → Ohyda

Po wielokropku nie stawia się kropki!

 

Cholera wie, z czego to robią –powiedziała kobieta obojętnie. → Skąd kobieta w tym świecie wie, co to cholera?

Proponuję: Nie mam pojęcia, z czego to robią powiedziała kobieta obojętnie.

 

Fala energii rozlała się po jego ciele. → Zbędny zaimek.

 

Artus udał się do parowni po swoje ubrania. → A może zwyczajnie: …Artus poszedł do parowni po swoje ubranie.

 

Ale jeden kram szczególnie przykuł jego uwagę. Ludzie omijali je szerokim łukiem. → Piszesz o kramie, który jest rodzaju męskiego, więc w drugim zdaniu: Ludzie omijali go szerokim łukiem.

 

Wypełnione były zieloną cieczą, a w ich wnętrzu unosiły się. Części ciała. → A może: Wypełnione były zieloną cieczą, w której unosiły się… części ciała.

 

Wooow… czyli gdybyś przyczepiła mi skrzydła, mógłbym latać? → – Łaaał… czyli gdybyś przyczepiła mi skrzydła, mógłbym latać?

 

Pogłaskała dziecko po głowie.– My… → Brak spacji po kropce.

 

Ich się spytaj. Ich zapytaj.

 

Spod kaptura wystawały długie czułki, a z głębi materiału błyszczały liczne, okrągłe oczy. → Materiał nie ma głębi. Głębię ma kaptur.

Proponuję: Spod kaptura wystawały długie czułki, a w jego głębi błyszczały liczne, okrągłe oczy.

 

Całą głowę pokrywało gęste, brązowe futro. → Skoro insektoid miał na głowie kaptur, to skąd wiadomo, że całą głowę pokrywało futro?

 

Rasa insektoidów, jak powszechnie ich nazywano, słynęła ze swojej inteligencji i wiedzy magicznej. → Zbędny zaimek – czy rasa mogła słynąć z cudzej inteligencji?

Wystarczy: Rasa insektoidów, jak powszechnie ich nazywano, słynęła z inteligencji i wiedzy magicznej.

 

– W czym mogę pomóc? – usłyszał chrapliwy głos. → Czy dobrze rozumiem, że insektoid, zadając pytanie, usłyszał chrapliwy głos?

A może miało być: – W czym mogę pomóc? – zapytał chrapliwym głosem.

 

Jego oczy przymknęły się na moment. Kiedy ponownie je otworzył, jego głos był cichy. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

 Artus Schował księgę do torby i odwrócił się, odchodząc w stronę wyjścia z placu…. → Dlaczego wielka litera? Czy Artus umiał jednocześnie odwracać się i wychodzić?

Proponuję: Artus schował księgę do torby, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z placu.

 

***

 

Czerwony pas – Wojownicy

Czerwony pas – Medycy → Dlaczego wojownicy i medycy mieli pasy w tym samym kolorze?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Postaram się poprawić tekst dziś. Bardzo mnie cieszy, że się podobał. Co do akcji – tak, akcja rozkręci się w trzeciej części, a kulminację będzie miała w czwartej. Dużo rzeczy jest wyjaśnionych w następnej. W ostatniej dowiemy się, jaką rolę będzie pełnić w głównej linii fabularnej .

Co do błędów – niestety wiem, że mam z nimi spory problem. Kiedy płynę z procesem twórczym, o niczym innym nie myślę.

Co do pasów – uciąłem jedno słowo przez przypadek.

Miejmy nadzieję, że uważność na błędy, której mi brak, przyjdzie mi z czasem.

Dziękuje za przeczytanie i pozdrawiam serdecznie. 

Bardzo proszę, Adeksie. Bardzo się cieszę, że uznałeś uwagi za przydatne i mam nadzieję, że z czasem będziesz pisać coraz lepiej. Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję. Postaram się popracować nad tym, by lepiej się czytało. Tekstów, rysunków itd. mam dużo, tylko problem w tym, że były pisane na przestrzeni lat i czasami ciężko wszystko wyłapać. Czasami czytam parę razy, a głupie błędy i tak zostają – trochę wstyd.

Adeksie, życzę, aby Twoje starania zostały uwieńczone sukcesem. Może nie przyjdzie od razu, może będzie się zbliżał drobnymi kroczkami, ale w końcu przestaniesz popełniać głupie błędy i nie będziesz miał powodu do wstydu. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka