- Opowiadanie: saren - Przebudzenie (cz. II)

Przebudzenie (cz. II)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przebudzenie (cz. II)

Natarczywe walenie w drzwi obudziło Karnaka. Zdziwienie malowało się na twarzy Driany, widocznie nie często miewa tutaj gości. Podeszła do okna, by rozeznać się, kto pragnie spotkania z nią, po czym szybko podbiegła do drzwi i przekręciła mosiężny klucz. Ktoś z zewnątrz szarpnął za klamkę. Lodowaty powiew całkowicie rozbudził Karnaka, który zaczął czujnie badać zaistniałą sytuację. Zastanawiał się, czy jego obecność, nie przysporzy dziewczynie problemów. Było za późno, żeby się ukryć. Dwóch mężczyzn za ręce i nogi pośpiesznie wniosło trzeciego, z którego ściekała czerwona strużka, zostawiająca na podłodze krwawy ślad. W oczy rzucały się ślady cięć na brzuchu, rękach i twarzy. Ktoś lub coś nieźle go pokiereszowało. Przesiąknięte krwią strzępy odzienia i prowizoryczne opatrunki, jak dało się zauważyć na pierwszy rzut oka źle założone, zwisały do samej podłogi.

 

– Dobrodziejko ratuj! – jęknął sędziwy chłop, padając na kolana i chwytając dłonie Driany.

 

– Pomóżcie mi go rozebrać, szybko – odparła – jeden z was niech rozetnie mu koszule, a drugi przyniesie śnieg we wiadrze!

 

Mężczyźni wykonywali jej polecenia bez zawahania.

 

– Przyłóż śnieg do ran! A ty ściągnij rzeczy ze stołu i podaj mi obrus!

 

Podeszła do Karnaka, podając mu żółty zamszowy woreczek, opisany zawartością ziół: krwawnik, dziurawiec i nostrzyk.

 

– Czym prędzej, rozetrzyj to w moździerzu!

 

Wzięła od jednego z mężczyzn obrus, pocięła w pasy, nasmarowała tłustą substancją i gdy Karnak utarł zioła na proszek, posypała nim bandaże, a następnie przyłożyła do rozcięć. Rannym zaczęły miotać silne drgawki. Wyglądał, jakby zaraz miał wyzionąć ducha.

 

– Na stół z nim! – nakazała.

 

Przewlekłszy długą nić przez główkę od igły, zakładała szwy na wyniszczone ciało, łącząc płaty skóry w całość. Mężczyźni przemywali rany alkoholem, by nie dopuścić do zakażenia. W pewnym momencie zmasakrowany człowiek wyprostował się, jak kłoda, rozwarł oczy i usta, po czym znieruchomiał. Przypominał marmurowy posąg, zarówno barwą, jak i przybraną pozą. Przybysze wybuchli płaczem, chowając twarze w dłoniach. Ich smutek udzielił się Karnakowi, mimo, że nie znał żadnego z nich, współczuł im straty, jak się domyślał kogoś bliskiego, pewnie nawet krewnego. Przygnębiona Driana przyłożyła dwa palce do szyi niedającego znaku życia mężczyzny.

 

– Spokojnie! Wyjdzie z tego! – krzyknęła z ulgą w głosie.

 

Obaj najpierw popatrzyli na nią z niedowierzaniem, po czym otarłszy mokre od łez policzki, zaczęli całować ją po rękach i gorliwie dziękować.

 

– Wyjaśnijcie mi, kto tak brutalnie potraktował waszego towarzysza?

 

– Pani to znów ludzie Sarkusa nawiedzili naszą wioskę!

 

– Niech będzie przeklęty dzień, w którym narodził się ów łajdak! – syknęła niczym wąż, spluwając ślinę.

 

Karnak pierwszy raz zobaczył złość w obliczu młódki. Wyglądała, jakby miała zamiar rzucić klątwę. Pomieszczenie po zabiegu na rannym, przypominało rzeźnię. Krasne smugi pokrywały zarówno baranią skórę leżącą na podłodze, jak i modrzewiowy stolik.

 

– Kim jest nieszczęśnik, którego tu przynieśliście? – spytała łagodnie, a jej twarz ponownie przybrała przyjazny wyraz.

 

– To Angmar, kowal. Mój syn, a brat stojącego tutaj Ignira – odpowiedział starzec, pociągając mocno nosem – a ja jestem Arun i jeszcze raz dziękuje za ocalenie potomka. Bynajmniej nie myśl czcigodna kapłanko, że przyszedłem z pustymi rękami.

 

Wysunął dłoń zaciśniętą w pięść, a kiedy ją rozwarł, oczy Driany zabłyszczały. Karnak dałby sobie nogi uciąć, że kobietę ogarnęła ogromna fascynacja. Niebiesko-czarny kwiat o stożkowatym kształcie, spoczywał na pomarszczonej, jak pergamin dłoni.

 

– Nie wiem, czy mogę przyjąć tak cenny podarek – oprzytomniała, a jej chabrowe oczy powróciły do świata żywych.

 

– Pani dla mnie to tylko kawałek rośliny. Rad jestem, jeśli dla ciebie znaczy więcej. Ignir go znalazł i stwierdził, że ci się przyda. Jeśli mam być szczery, ja nie miałbym z niego żadnego pożytku, a gdyż nie mam przy sobie talarów, proszę przyjmij tę formę zapłaty w podzięce.

 

– To naprawdę niesamowite, że roślinna, której szukałam tyle lat, sama mnie znalazła.

 

– Przeznaczenie – wtrącił cicho Karnak.

 

Kobieta zerknęła na niego, po czym przeniósłszy z powrotem wzrok na Aruna i Ignira kontynuowała rozmowę:

 

– Co z resztą mieszkańców?

 

– Dwóch zginęło, pozostali bez najmniejszego oporu oddali wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Tylko mój syn postawił się tym nikczemnym draniom.

 

Do konwersacji włączył się Ignir:

 

– Szedłem w stronę wozu Sarkusa, na który ładowano haracz, by oddać złowione przez siebie ryby, gdy z kuźni wyleciał mój starszy brat. Minę miał wściekłą, jakby mu, kto rozżarzone węgle za spodnie wrzucił. W ręku trzymał młot. W tym szale nie bacząc na to, kim jest wróg, ani na to, że stoi przed nim dziesięciu konnych, dopadł pierwszego z prawej. Odbiwszy się od skrzyni, wyskoczył w powietrze i potężnie zdzielił bandytę w łeb. Czaszka pękła, niczym flaszka, upadającą na kamienie. Jeździec spadł, zalewając konia, jak również ubitą ziemię krwią. Cała zgraja zeskoczyła, by wymierzyć karę Angmarowi. Słyszałem odgłos butów podbitych metalem. Wszystko potoczyło się szybko. Parę cięć i leżał nieruchomo, straszliwie posiekany. Musieli być pewni, że jego śmierć to kwestia kilku chwil, bo wsiedli na koń. Odjeżdżając, rzucili na odchodne, że jeśli ktoś ośmieli się jeszcze raz przeciwstawić woli ich herszta, to puszczą cały Silion z dymem. Po ich kompanie nie było, co zbierać. Spaliliśmy jego ciało, obrzucając obelgami, by w zaświatach kazano odpokutować mu niegodziwe występki. Angmara pośpiesznie włożyliśmy na wóz, po czym dotarliśmy tutaj.

 

– Kiedy w końcu skończy się to bezprawie? – rzuciła głucho Driana, nie licząc na odpowiedź – jeżeli będziecie potrzebowali jeszcze mojej pomocy, śmiało przybywajcie o nią prosić, a tym czasem będę za was składać modły do Viturainy, by miała wieś w swojej opiece. Możecie wracać, a po Angmara przyjedziecie za trzy dni, do tego czasu powinien wrócić do sił.

 

Mężczyźni podziękowali raz jeszcze. Na pożegnanie ukłonili się, ściągając skórzane czepce i wyszli, udając się do wozu, zaprzęgniętego w dwa górskie kuce. Driana odprowadziła furmankę wzrokiem, po czym delikatnie zamknęła drzwi, nucąc pod nosem, jednak na tyle głośno, że Karnak mógł usłyszeć słowa wierszyka, delektując się pięknym głosem kobiety:

 

 

 

Każdy z Nas króciutką nicią jest,

 

tkaninę nie w pojedynkę tworzymy,

 

lecz wystarczy drobniutki miłosierdzia gest,

 

a w doskonalsze sploty się łączymy.

 

Przyjmij, co zgotował tajemniczy los,

 

a już niebawem złapiesz szczęście w żagle

 

lecz uważaj na błyskawiczny życia cios,

 

by statku z kursu, nie zawrócił nagle.

 

 

 

Z ust Karnaka uleciało westchnienie podziwu. Na twarzy dzierlatki zagościły rumieńce, gdyż uświadomiła sobie obecność słuchacza w swojej pustelni. Karnak wyprostowawszy ręce, oparł plecy o zagłówek, spoglądając pogodnie na młodziutką kobietę.

 

– Ile jeszcze posiadasz talentów? – spytał – Bo dotychczas ciągle mnie zaskakujesz i zaczynam czuć się, jak pusty wór, do którego ktoś tam na górze, zapomniał włożyć trochę cennych umiejętności. Leczysz, układasz wiersze, odprawiasz modły, ludzie czczą cię, jak boginię, czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem?

 

– Przestań! Jeżeli pięć zim spędziłbyś, nie mając w pobliżu kogoś, z kim mógłbyś zamienić choć słowo, to z nudów uczyłbyś się różnych rzeczy – odpowiedziała.

 

– Może uchylisz rąbka tajemnicy i opowiesz w końcu kim jesteś? – zapytał meritańczyk.

 

Na ustach dzierlatki zagościł uśmiech, a oczy zapłonęły radością. Wreszcie mogę z kimś porozmawiać – ucieszyła się. Usiadłszy na krześle przy łóżku, odkrywała swoje sekrety przed mężczyzną, którego oblicze promieniowało magią. Karnak dowiedział się, że Driana jest miejscową kapłanką, a czczona przez nią bogini Vituraina, zwana również Śnieżną Panią, otacza opieką cały region Ajlat, opanowany przez jedną, srogą porę roku. By przemierzyć obszar, któremu patronuje Vituraina potrzeba dwa dni drogi i wyśmienitego konia, radzącego sobie z górzystym terenem i oblodzonymi skałami. Na tym niemałym kawałku ziemi, znajduje się wyłącznie jedna osada – Silion. Vituraina nie posiada, więc wielu wyznawców, lecz jak to stwierdził jeden z nich; nie liczy się ilość, a gorliwość. Liczba mieszkańców wioski zmienia się, w zależności od srogości mrozów, zasobów pokarmu i częstotliwości odwiedzin sarkusowych wojowników. Od dłuższego czasu waha się między sto dwadzieścia, a sto czterdzieści głów. Driana, oprócz modłów, w ofierze składa swój cenny czas na leczenie siliończyków, albo studiowanie ksiąg, spisanych przez jej poprzedniczki, zwane Córkami Lodu. W tych Świętych Pismach zawarto historię kultu, sposób sprawowania obrządków, metody rozwoju duchowego, jak również rady dotyczące codziennego życia. Raz w miesiącu, dzień po pełni, Córka Lodu musi udać się do świątyni Oneger, by złożyć ofiarę Śnieżnej Pani oraz zaczerpnąć świeżej energii u źródła Białej Wody. Ów obowiązek Driana powinna wypełnić za pięć dni.

 

Kolejne pytanie cisnęło się Karnakowi na usta, gdy usłyszał delikatne stukanie w płat lodu, tkwiący w oknie. Fruwało za nim stworzenie, przypominające nietoperza, lecz posiadające zamiast charakterystycznego ryjka, długą rurkę zwiniętą spiralnie, niebieskie skrzydła w czarne, wstęgowate wzory i małe uszka kontrastujące z wielkimi, karykaturalnie wyłupiastymi oczami.

 

– To Blar kylfu – wyjaśniła Driana, widząc zaskoczenie na twarzy towarzysza – ugoszczenie tej istoty, według ludowych wierzeń ma zapewnić pomyślność domownikom.

 

Kapłanka wstała z krzesła, uchyliła drzwi, a niebieski stwór wleciał do środka, krążąc wesoło po całej izbie, okazywał swoje zadowolenie.

 

– Blar kylfu, choć wyglądem przypomina nietoperza, zachowuje się zupełnie inaczej niż jego kuzyn. Śpi w nocy, a ponadto nie żywi się krwią, lecz nektarem kwiatów, niczym motyl, zapylając przy okazji rośliny równie rzadko spotykane, jak on sam.

 

Region Ajlat został specyficznie ukształtowany przez naturę. Natknąć się w nim można na zwierzęta i rośliny, które pozostali mieszkańcy kontynentu uważają za dawno wymarłe. Siliończycy dbają o wyjątkowe okazy. Tutejsza tradycja zabrania zabijać osobniki małych populacji. Dodatkowo do tak wielkiej różnorodności naszego świata przyczynia się mroźny klimat, odmienny od panującego na reszcie kontynentu. Pozwala on przetrwać jedynie gatunkom, które dostosowały się do trudnych warunków, a w wyniku doboru naturalnego nabyły one cechy odmienne niż krewni z ciepłych krajów.

 

Blar kylfu zniżył swój lot, aż w końcu opadł na rannego Angmara i zanurzył rurkę dziobową w opatrunkach.

 

– Mówiłaś, że nie pije krwi? – spytał zdziwiony Karnak

 

– Bo to prawda. Obserwując go z bliska, dostrzegłbyś, że wydziela do niej pewną substancję. Przyśpiesza ona gojenie ran, jak również poprawia samopoczucie.

 

– A jakie korzyści ma z tego, to latające stworzenie? – dociekał mężczyzna, wyraźnie zainteresowany zwierzęciem, o którego istnieniu nie wiedział jeszcze kwadrans temu.

 

– To trochę nietypowe w świecie przyrody, bowiem czyni to wyłącznie charytatywnie. Jego wydzielina jest naprawdę znakomitym medykament, dlatego przeproszę cię na chwilę…

 

Driana wstała i zbliżywszy się do stolika, zdjęła bandaże Angmara, żeby Blar kylfu mógł swobodnie rozpocząć leczenie.

 

– Co z tym kowalem? – spytał meritańczyk.

 

– Rany są poważne, ale na jego szczęście na tyle płytkie, że poza mięśniami, nie docierają do ważnych organów.

 

– Do czego wykorzystasz kwiat podarowany przez Aruna?

 

– Picie wywaru z passiflory, ułatwia porozumiewanie ze zwierzętami, a także Sirtuanami.

 

– Sir…, czym?

 

– Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie – powiedziała Driana – zastanawia mnie tylko, jak starzec wszedł w jej posiadanie. Ja poświęciłam siedem zim na bezowocne poszukiwania.

 

Czas rozmów powoli dobiegał końca, gdyż robiło się ciemno. Kapłanka podeszła do okna, po czym zasłoniła je. Pomieszczenie rozświetlały płomienie, skaczące wewnątrz kominka. Driana zdjąwszy z haczyka woreczek, wyciągnęła garść suszu i cisnęła w ogień. Zaczął zmieniać kolor z pomarańczowego na zielony, a później niebieski. Powietrze zapachniało lawendą. Karnak doznał błogiego odprężenie. Czuł się lekko, jakby stał się tym aromatycznym powietrzem, wypełniającym wnętrze. Kapłanka zawiesiła nad komodą świeczkę, przypominającą tak barwą, jak i kształtem lodowy sopel. Przeniosła cienkim patyczkiem ogień z kominka na nią. Sypnęły białe iskry, unoszące się prosto pod sufit. W tym samym momencie światło dochodzące z paleniska zgasło. W pomieszczeniu zapanował mrok, przełamywany jedynie przez iskry, zastygłe w bezruchu. Karnak odniósł wrażenie, jakby spał pod gołym niebem w piękny, bezchmurny dzień.

 

– Dobranoc – łagodnie szepnęła Driana, kładąc się obok niego.

 

Jednak on, zafascynowany stworzonymi przez kapłankę gwiazdami, nie usłyszał jej słów i leżąc nieruchomo, podziwiał sunącą po firmamencie kometę, z długim jasnym warkoczem. Świeca dopaliła się, a białe punkciki zaczęły gasnąć jeden po drugim, Karnak dopiero teraz uświadomił sobie, że dzieli łoże z Drianą. Obrócił głowę, by pożyczyć spokojnej nocy, lecz ona już spała, odwrócona na bok. Znów w tak krótkim czasie uległ oczarowaniu, tym razem za sprawą urody kobiety, podkreślanej przez śnieżne światło. Nie długo cieszył się owym widokiem, gdyż po chwili wszystkie iskry znikły i nastała całkowita ciemność. Karnak sporo myślał nad wydarzeniami dzisiejszego dnia, lecz w końcu zmęczenie wzięło górę.

 

Rzemieślnik szlifujący srebrny pierścień… cuchnący zdechłymi rybami port… odpływający statek… wykidajło złowrogo patrzący spode łba… karczma… dziewka… tłuścioch… huk…

 

 

 

Koniec

Komentarze

Lodowaty powiew całkowicie rozbudził Karnaka, który zaczął czujnie badać zaistniałą sytuację.

A to czujne badanie to na czym polegało? Pobierał odciski palców, analizował skład chemiczny powietrza? Czy po prostu chciałeś powiedzieć, że zaczął się przygladać i przysłuchiwać?

 czy jego obecność, nie przysporzy dziewczynie problemów.

A ten przecinek między podmiotem i orzeczeniem to co tu robi?

 Dwóch mężczyzn za ręce i nogi pośpiesznie wniosło trzeciego, z którego ściekała czerwona strużka, zostawiająca na podłodze krwawy ślad.

Zakładając, że nieśli go kawałek, musiał stracić ze dwa litry krwi. Przeżyje? Transfuzji tam przecież nie znają.

- Dobrodziejko ratuj!

A tu zdecydowanie przecinek powinien być (przed i za wołaczem stawiamy je zawsze z wyjątkiem paru zwrotów retorycznych typu "o Boże"). 

- Przyłóż śnieg do ran! A ty ściągnij rzeczy ze stołu i podaj mi obrus!

Obrus w wiejskiej chałupie w świecie fantasy??

- Czym prędzej, rozetrzyj to w moździerzu!

Co ten przecinek tu robi?

Przewlekłszy długą nić przez główkę od igły, zakładała szwy na wyniszczone ciało, łącząc płaty skóry w całość.

Nadmiarowość. Przecież skoro napisałeś, że zszywa, to wiadomo, że łączy skórę (swoją "płaty skóry" brzmią, jakby z rannego zwisała...), co innego mogłaby robić?

W pewnym momencie zmasakrowany człowiek wyprostował się, jak kłoda, rozwarł oczy i usta, po czym znieruchomiał. Przypominał marmurowy posąg, zarówno barwą, jak i przybraną pozą.

Tak, marmurowe posągi zawsze są wyprostowane i mają otwarte usta. I czy ten człowie zbielał w ciągu minuty?

- Pani to znów ludzie Sarkusa nawiedzili naszą wioskę!

Przecinek po "pani" (wołacz).

spluwając ślinę.

Nie po polsku. Po pierwsze, spluwa się czymś, nie coś, po drugie, samo "spluwając" w zupełności by wystarczyło. Z kontekstu wynika, że bohaterka nie spluwa przeżutym tytoniem czy wybitymi zębami.

Karnak pierwszy raz zobaczył złość w obliczu młódki.

NA obliczu.

- To Angmar, kowal. Mój syn

Chyba bardziej naturalne jest mówienie najpierw, że to syn, a potem wymienianie zawodu. Czy wyobrażasz sobie człowieka zapytanego "a kim jest ten człowiek na zdjęciu obok ciebie" odpowiada "to prawnik, mój syn"?

Wysunął dłoń zaciśniętą w pięść,

Kilka zdań wcześniej chwytał bohaterk za ręce, więc ewidentnie pięści musiał mieć otwarte. Czary czy co? No i "dłoń" jest całkowicie zbędna, wystarczyłoby "wysunął zaciśniętą pięść", bo przecież niczego innego nie da się w pięść zacisnąć.

 a kiedy ją rozwarł, oczy Driany zabłyszczały. Karnak dałby sobie nogi uciąć, że kobietę ogarnęła ogromna fascynacja.

Niesamowite, jak on na to wpadł? Po tych błyszczących oczach poznał? Geniusz!

Niebiesko-czarny kwiat o stożkowatym kształcie, spoczywał na pomarszczonej, jak pergamin dłoni.

Wszystkie przecinki całkowicie bez sensu z punktu widzenia polszczyzny. Nawiasem mówiac, czy jesteś kolejną ofiarą tego idiotycznego przesądu, że przecinki stawia się w miejscach nabierania oddechu? No więc NIE.

 a jej chabrowe oczy powróciły do świata żywych.

Błyszczenie oczu było objawem ich przeniesienia do świata martwych?...

- Szedłem w stronę wozu Sarkusa, na który ładowano haracz, by oddać złowione przez siebie ryby, gdy z kuźni wyleciał mój starszy brat. Minę miał wściekłą, jakby mu, kto rozżarzone węgle za spodnie wrzucił. W ręku trzymał młot. W tym szale nie bacząc na to, kim jest wróg, ani na to, że stoi przed nim dziesięciu konnych, dopadł pierwszego z prawej. (...)

Łał, jak na prostego wieśniaka wyraża się niesamowicie literacko! Uwierzę, że bard mógłby tak opisywać zdarzenie, ale nie brat kowala.

Z ust Karnaka uleciało westchnienie podziwu. Na twarzy dzierlatki zagościły rumieńce, gdyż uświadomiła sobie obecność słuchacza w swojej pustelni.

Znaczy, że ona nie wiedziała o jego obecności w pomieszczeniu???

 Vituraina nie posiada, więc wielu wyznawców

Przykro mi, ale interpunkcja nie polega na bezmyślnym stosowaniu regułek, bo potem powstają takie potworki, jak powyższy fragment zdania, albo kwiatki w rodzaju "zobaczyłem Marcina z, którym chodziłem do podstawówki". 

Tutejsza tradycja zabrania zabijać osobniki małych populacji.

Słownictwo zaiste dopasowane do mieszkańców wiochy w świecie fantasy.

Dodatkowo do tak wielkiej różnorodności naszego świata przyczynia się mroźny klimat

Zawsze mi się zdawało, że mroźne regiony mają o wiele mniej gatunków niż tropikalne (wystarczy porównać Antarktydę z Brazylią...).

, odmienny od panującego na reszcie kontynentu. Pozwala on przetrwać jedynie gatunkom, które dostosowały się do trudnych warunków, a w wyniku doboru naturalnego nabyły one cechy odmienne niż krewni z ciepłych krajów.

Kapłanka jakiegoś tam bóstwa w zabitej dechami wsi zna teorię doboru naturalnego? Dziwneee...

dociekał mężczyzna, wyraźnie zainteresowany zwierzęciem, o którego istnieniu nie wiedział jeszcze kwadrans temu.

A to, co wytuściłam, to po co napisałeś? Przecież z poprzednich zdań jasno wynika, że nie wiedział.
I ten kwadrans... mają tam minutowy podział czasu?

- To trochę nietypowe w świecie przyrody, bowiem czyni to wyłącznie charytatywnie.

Charytarywny nietoperz. W dodatku jaki inteligentny: wie, że jego wydzielina pomaga rannym! Ten dobór naturalny faktycznie czyni cuda. :-P

 Jego wydzielina jest naprawdę znakomitym medykament,

Zabrakło "em".


Nowa Fantastyka