I oto nastał pamiętny wrzesień Roku Pańskiego 1648.
W polskim obozie wojennym panowały grobowe nastroje. Nikt jednakże nie zdawał sobie sprawy, że namiot wodzów opanował złośliwy demon, zatem losy tej bitwy były już dawno przesądzone.
– Monarchy brak! Biada wam! – zagrzmiał rozpaczliwym tonem do ucha drzemiącego wojewody Duch Regimentarskiego Tria.
– Nie ma króla, hetmani w kozackiej niewoli, zatem wszystko stać się może! – panikował zbudzony tak nagle Władysław Dominik Zasławski, leżąc na posłaniu w namiocie.
– Więcej wiary, mości wojewodo – wtrącił dwudziestoośmioletni książę Aleksander Koniecpolski, wyraźnie paląc się do boju. – Wszak prymas, zastępujący monarchę na czas bezkrólewia, wyznaczył nas z woli senatu jako regimentarzy, abyśmy w zastępstwie pojmanych hetmanów stawili czoła najeźdźcom.
– „Dziecino”… – Zasławski spojrzał na niego pobłażliwie, czym zdenerwował młodzieńca tak bardzo, że ten chwycił za szablę i ryknął:
– Nie używaj tego nikczemnego przezwiska, bo, jakem Koniecpolski, wnet sprawię, że gorzko pożałujesz!
– Uspokójcie się, panowie – wtrącił trzeci, najstarszy regimentarz wojsk polskich, podczaszy koronny Mikołaj Ostroróg. – Trzeba nam debatować raczej nad dalszymi poczynaniami…
– Cóż pozostało? Weselić się trzeba! – znowu podpowiedział Duch Regimentarskiego Tria.
– Ja mogę co najwyżej wystawną ucztę z liczną orkiestrą urządzić! – stwierdził zachęcony tym, nader rozleniwiony Zasławski, ziewając i przeciągając się, jakby był w prywatnej sypialnianej komnacie, nie zaś w obozie wojskowym.
– To wiemy. Wszyscy to wiedzą. Echem rozniosło się w całej Rzeczypospolitej, jak jest ona długa i szeroka, jakie waćpan rozrywki fundujesz. – Z kwaśną miną odrzekł Koniecpolski.
– Otóż to! – potwierdził Mikołaj.
– Przykryj się lepiej pierzyną, waść, i nie przeszkadzaj, kiedy mądrzejsi o wojnie prawią! – syknął młodzieniec.
– Bez podtekstów! – Ściągnął gniewnie brwi wojewoda sandomierski.
– Dajcie już pokój, panowie! To, że Bohdan Chmielnicki przezwał nas w ten ordynarny sposób, uwłaczając czci naszej i godności Rzeczypospolitej, nie znaczy wcale, że miał w tym rację. Zastępujemy hetmanów, zatem trzeba nam debatować, co dalej czynić należy – skwitował podczaszy Ostroróg. – Sięgnąłbym po mój księgozbiór znamienity, lecz ten ostał się w dobrach rodowych. A tam z pewnością niejeden traktat o sztuce wojennej widnieje.
– Dopiecz mu, bo zasłużył – szepnął Duch Regimentarskiego Tria, chichocząc złośliwie.
– Dalibóg, „Łacina” z pana niesłychana! – rzucił rymem rozbawiony Zasławski, nadal wygodnie leżąc i okrywając się skórami.
– A z waści „Pierzyna”, jako i rzekł Chmielnicki! – odpalił tamten i obrażony odwrócił się od znanego z wystawnego życia magnata.
– Mości panowie, wojna trwa, jesteśmy w obozie wojskowym, walczyć trzeba, a nie spory toczyć! – powtarzał rozgorączkowany Aleksander Koniecpolski. – Tyś, wielmożny pułkowniku – zwrócił się do Mikołaja Ostroroga – wybrał miejsce na nasz obóz tu, pod Piławcami.
– Owszem, jam to uczynił, gdyż tutaj stacjonują wojska Bohdana Chmielnickiego. I zaatakowałem go wcześniej, lecz, wobec gnuśności waćpanów, byłem zmuszony się wycofać! – odpowiedział nie bez pretensji najstarszy regimentarz.
– O ile mi wiadomo, celem wyboru nas na zastępców hetmańskich w żadnym wypadku nie było wszczęcie krwawego boju – stwierdził konspiracyjnym tonem wojewoda.
– A co niby innego przyświecało, wedle wiedzy waćpana, senatowi i kanclerzowi Ossolińskiemu, którzy nas wyznaczyli na te istotne stanowiska? – zdumiał się młodzieniec.
– Po przezwisku go! – rzucił wojewodzie do ucha rozbawiony Duch Regimentarskiego Tria.
– „Dziecino”… – zaczął znów z pobłażliwym uśmiechem Zasławski.
– Wypraszam sobie! Bo, jak Bóg na niebie, dojdzie do sporu między nami! Albo i do czegoś gorszego!
– Daruj, mości Koniecpolski, lecz wobec twego, tak młodego wieku, owo określenie, nadane przez wodza Kozaków, zdaje mi się wielce trafne i zabawne.
– Odpłać mu tym samym! – rzekł do młodzieńca rozchichotany Duch Tria.
– Czyżby? A tobie podoba się być wyśmiewanym po wsze czasy jako „Pierzyna”, mości wojewodo? – odpalił zgryźliwie Koniecpolski.
– Spokój, waszmościowie! – krzyknął Ostroróg. – Jakie jest zatem twoje, Dominiku, mniemanie o celu naszej misji?
– Wymyśl coś, oby tylko nie walkę, bo ta przegrana będzie! – podpowiedział wojewodzie złośliwy demon.
– Wedle moich rozważań, mamy jedynie pokazać Chmielnickiemu, mimo aresztowania obu hetmanów, siłę wojsk Rzeczypospolitej, aby go tym przestraszyć i zmusić do kapitulacji.
– A potem?
– Cóż, a potem trzeba nam pierzchać, gdzie pieprz rośnie!
– Czyżby? – zdumieli się obaj słuchacze.
– Wszak nie bez kozery wybrano właśnie takich trzech regimentarzy. Powiedzmy sobie szczerze, żadni z nas wodzowie.
– Oj, tym cię obraził do granic możliwości! – ryknął do ucha chorążego Duch Regimentarskiego Tria.
– Co? – wrzasnął oburzony Koniecpolski. – Jestem wsławiony w wielu bojach, także za granicami Rzeczypospolitej! Każdy to potwierdzi!
– Może i prawda, lecz nadal masz, waść, mleko pod nosem.
– Ale sobie pozwala, wałkoń jeden! – zachęcał dalej do sporu Duch Tria.
– Wypraszam sobie! Po raz kolejny i kategorycznie!
– Zaatakuj tego młokosa, żeby mu aż mowę odjęło, bo zasłużył! – ryknął do ucha Dominika demon.
– Ucisz się, „Dziecino” – powiedział ze złośliwym uśmiechem Zasławski. – To przecież w twoich dobrach Czapliński uwiódł żonę Chmielnickiego, zabrał mu majątek, uwięził i zaatakował syna. Stąd to całe powstanie kozackie! Nie podporządkowałeś się królowi i dalej atakowałeś Kozaków! No, i teraz mamy!
– Że to niby przeze mnie wojna kozacka wybuchła?!
– Nie, mości chorąży, oczywiście, że nie. – Podczaszy Mikołaj znowu się wtrącił, próbując uspokoić dwóch skłóconych magnatów. – To poważniejszy konflikt. Nie chodzi przecież tylko o osobistą zemstę Chmielnickiego. Do rzeczy jednak, do rzeczy, proszę waszmościów! Debatujmy, co dalej począć! Wszak to niemożebne, aby Chmielnicki z wojskiem, tu, pod Piławcami, wobec garstki naszych oddziałów, miał się przestraszyć i skapitulować, czy nawet, w najlepszym wypadku, wyrazić zgodę na jakoweś porozumienia. Musi być inne wytłumaczenie…
– Podaj im bajeczkę o knowaniach kanclerza – podpowiedział cicho Duch Regimentarskiego Tria.
– Swego czasu do uszu moich doszły pogłoski – zaczął Zasławski, zniżając głos do szeptu i rozglądając się z trwogą na boki – że kanclerz Ossoliński celowo nas wskazał na regimentarzy, aby pognębić możnowładców!
– To byłoby podłe i nikczemne! – stwierdził oburzony Ostroróg.
– Ale, jakże prawdopodobne – dodał ze złośliwym uśmiechem wojewoda.
– No bo, w sumie, czemu nie postawił na czele wojsk, wsławionego już walkami z Chmielnickim, księcia Jeremiego Wiśniowieckiego?
– Ech, nie cierpię tego chełpliwego krzykacza! – skrzywił się Koniecpolski, machając ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
– Nikt go nie cierpi, w tym sęk! – rzekł Mikołaj, potakując. – Lecz jest bardzo skuteczny, a o to chyba chodzi! Dzięki swym okrucieństwom, wciąż sieje postrach wśród Kozaków.
– Myślicie zatem, waszmościowie, że… rzucono nas na… pożarcie? Na zaplanowane i celowe zatracenie? – wystękał przestraszony Zasławski, zwany „Pierzyną”, wstając z wygodnego posłania.
– Całkiem to możliwe – przytaknął Ostroróg, czyli „Łacina”.
– Czas na najważniejszy argument! Nastrasz ich! – rzucił Aleksandrowi do ucha Duch Regimentarskiego Tria.
– A o Tatarach słyszeliście? – spytał nagle chorąży, nazwany „Dzieciną”.
– Tatarach?! – prawie krzyknęli Mikołaj i Dominik.
– Ponoć kilkadziesiąt tysięcy wsparło zbrojnie Chmielnickiego!
– Nie, to niemożliwe… Nie wierzę.
– Waść możesz sobie nie wierzyć, mało mnie to obchodzi, ale takie chodzą słuchy.
– Zatem, waszmościowie, już po nas! – biadolił Zasławski.
– Zaproponuj kompanom wyjście ostateczne – podpowiedział cicho Mikołajowi Duch Tria.
– Niekoniecznie. Pozostaje jeszcze odwrót – rzekł z powagą Ostroróg.
– W sensie: ucieczka z placu boju? – zdumiał się Koniecpolski. – Czy to się nam godzi? W końcu zastępujemy samych hetmanów…
– Uważaj, Mikołaju, bo się nie zgodzą! Argumentuj dalej! Postaw na wasz honor! – radził na ucho zły demon.
– A czy godzi się świadomie wystawiać na rzeź trzech wybitnych polityków Rzeczypospolitej, jakimi bez wątpienia jesteśmy?! – zapytał groźnie, zachęcony podpowiedziami ducha, Mikołaj Ostroróg.
– Masz, waść, słuszność! Trzeba nam jeszcze wiele lat służyć ojczyźnie, lecz w bardziej sprzyjających warunkach i okolicznościach! – zgodził się chętnie Zasławski, szybko narzucając wierzchnie okrycie.
Następnie wszyscy trzej polscy regimentarze nocą, po cichu, czym prędzej dosiedli koni i odjechali w mrok, zostawiając wojska na pastwę losu.
Duch Regimentarskiego Tria roześmiał się złośliwie i rozpłynął w powietrzu.
Rankiem rozległy się głosy przestraszonych Polaków, przekazujących sobie, że wodzowie uszli z obozu, zaś Kozacy wraz z Tatarami nadciągają zbrojnie, aby ich usiec. W szeregach zapanował rwetes i wojska rzuciły się do panicznej ucieczki, pozostawiając nawet tabory, broń i artylerię, w tym armaty. Z radością przejął je przybyły wkrótce Bohdan Chmielnicki, zajmując cały polski obóz.
– Hahaha! Polacy nie mogli sprawić nam większej radości! A nie mówiłem ci, Gireju, drogi druhu – zwrócił się do wodza zaledwie czterotysięcznej armii tatarskiej hetman kozacki – że „Pierzyna”, „Łacina” i „Dziecina” mogą wspólnie co najwyżej uciec, ale z pewnością nie walczyć! Hahaha! Udało się owo Regimentarskie Trio! A teraz, dobra nasza, cała Rzeczpospolita stoi otworem i trzęsie portkami! Ruszajmy!