
Mnóstwo wątków autobiograficznych. Zapraszam i dziękuję. Pozdrawiam. :)
Mnóstwo wątków autobiograficznych. Zapraszam i dziękuję. Pozdrawiam. :)
– Remek, chodź!
– Daj mi spokój! Mam dość tej roboty. – Dwudziestolatek z bujną, czarną czupryną odwrócił się zniechęcony i przysiadł na schodku przed zniszczonym domem.
Starszy o trzy lata brat podszedł, podając rękawice robocze.
– No, weź. Jeszcze kwadrans, najwyżej dwa i skończymy…
– Serio? – Tamten spojrzał z wyrzutem.
– …na dziś – dodał Jarek.
– Co za ulga, skończmy na dziś?! – powtórzył zgryźliwym tonem Remigiusz. – A jutro od nowa, tak?! I pojutrze, i popojutrze! I tak bez przerwy! Zobacz, co jest wokół. – Wskazał ręką walające się wszędzie worki z odpadami. – Brud, smród i ubóstwo! – rzucił znanym powiedzeniem. – Spadliśmy tak nisko, że stać nas tylko na grzebanie łapami w tym gnoju! Tfu! Wyścig… ze szczurami!
– Słuchaj, taki mamy zawód. Jesteśmy śmieciarzami.
– Zawód? Ty to nazywasz zawodem?! – warknął wściekle. – Nie jesteśmy żadnymi śmieciarzami! Prawdziwi śmieciarze mają przynajmniej płacone od – do. Podpisują umowę, otrzymują stałe pensje, są ubezpieczeni. Przysługują im urlopy, wolne dni, mogą nawet awansować. A my codziennie czekamy na upragniony telefon od jakiejś nawiedzonej, samotnej kobieciny, żeby pomóc jej wywieźć tony odpadów z opuszczonego domu po przodkach. Nie odpowiada mi ten „zawód”, jak go dumnie nazwałeś, wiesz?!
– To tak na razie, bracie. Spokojnie. Wybijemy się. Zobaczysz. – Jarek usiadł obok i podał papierosa.
Zapalili obaj.
– Powtarzasz mi to od lat. Pamiętasz? Mieliśmy po szkole być mechanikami w warsztacie samochodowym pana Józia.
– Nic nie poradzę. Przecież nie mogłem przewidzieć, że nas wywali.
– I to po dwóch miesiącach! Skończony drań!
– Ktoś musiał mu buchnąć tę forsę.
– Z pewnością! Lecz my tego nie zrobiliśmy!
– Wiem, ale tylko my dwaj zostaliśmy w kręgu podejrzeń. Tylko nas jednych wziął na celownik. Jędrek chajtnął się z jego córką, Antek jest bratankiem, a bliźniacy to siostrzeńcy. Pozostaliśmy jako jedyni…
– No i gościu przejechał się po nas.
– Remek, daj już spokój, nie roztrząsaj tego. Było, minęło. Po co sobie zatruwać życie?
– Nie mogę bydlakowi darować! Obsmarował nas po całym mieście tak, że nikt nam nie ufa. Żaden porządny warsztat nie chce nas teraz przyjąć!
– Jak uzbieramy trochę grosza, założymy własny, zobaczysz. – Jarosław nieporadnie starał się dodać bratu otuchy.
– Tjaaa… jasne! Na razie ledwo starczy na żarcie! Dobrze, że czasem w tych odpadach trafi się coś ciekawego z ubrań, bo byśmy chodzili z gołymi dup…
– Nie musisz kończyć! Sam widzisz, jest w tej robocie jakaś dobra strona, „jakiś pozytyw”, jak by powiedziała nasza polonistka. – Jarek uśmiechnął się niepewnie, klepiąc brata po ramieniu. – To jak, idziesz? – Wskazał głową poobdzierany z tynku budynek i wstał.
– Idę, ale pamiętaj, że po raz kolejny ci mówię: dłużej tak nie dam rady! – Remek podniósł się i niechętnie wszedł za bratem, wstrzymując na moment oddech, by przyzwyczaić płuca do wszechobecnego smrodu.
– Młody, gdzie jesteś?!
– Tu. Rany, jak boli! – Remek jęcząc, rozcierał obitą nogę.
– Co to za miejsce? – Przerażony Jarosław rozejrzał się.
Ze zdumieniem stwierdził, że wszędzie dookoła widzi kolorowe maskotki. Były różnej wielkości i zajmowały prawie całą przestrzeń. Ich przesadne zagęszczenie budziło jednocześnie podziw i grozę.
– Jakaś magiczna kraina zabawek?
– To same pluszaki. – Remigiusz dotknął najbliższej. – Słonie. Tu wszędzie są tylko pluszowe słonie.
Niektóre były potężne i sięgały im do ramion. Inne dla odmiany bez trudu zmieściłyby się w kieszeni.
Jarek przecierał oczy.
– Trafiliśmy do sklepu? Jakim cudem? Przecież wynosiliśmy sprzęty z tego przedwojennego domu klientki… – próbował przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. – Dom zamienił się w sklep?
– Podałeś mi jakiś badziew, wygrzebany ze strychu, pamiętasz? – Remek złapał go za ramiona i silnie potrząsnął. Wpatrywał się intensywnie w oszołomionego brata.
– Fakt. To była stara puszka po cukierkach.
– Po rurkach waflowych – poprawił Remigiusz. – Przerobiona na studnię do zabawy.
– Czekaj, brachu… To nie jest sklep. – Jarek pokazał otaczający krajobraz i uniósł na dłoni zerwany liść trawy. – Wieje wiatr i śpiewają ptaki. Jesteśmy na zewnątrz tego… czegoś.
Na kolorowym niebie świeciło zdumiewająco jaskrawe błękitne słońce. Majaczące w oddali wzgórza, drzewa i obłoki były różnobarwne.
– Dotknąłeś naklejki ze słoniem na brzegu puszki. I pokręciłeś metalową korbką – przypominał dalej Jarosław.
– Obaj pokręciliśmy – sprostował Remek.
– A potem nagle zaczęliśmy spadać w głąb jakiejś czeluści.
– No, niezupełnie. Wcześniej byliśmy przy brzegu tej puszki. Potworna siła wepchnęła nas do wiaderka umieszczonego na linie i najwidoczniej korbką uruchomiliśmy mechanizm.
– A metalowe wiaderko z naparstka pomieściło nas obu i zaczęło zjeżdżać na sam dół niczym w prawdziwej studni!
Przez moment obaj milczeli, rozglądając się i dysząc ciężko.
– To nam się śni, czy jesteśmy w realu na dnie studni z puszki? – zapytał wreszcie Jarek.
– Niemożliwe, abyśmy weszli do takiego wiaderka i do takiej studni. Przecież to zabawka dla mrówek! Coś nam się musiało stać i mamy zwidy. Może upadek? Albo uraz głowy?
– Sądzisz, że uderzyliśmy się jednocześnie? Bo przecież obaj to widzimy. W dodatku, gdzie jest to wiaderko?
– No i ta studnia? Poza tym, gdzie woda? Dno studni zazwyczaj jest pełne wody.
– Zapominasz, że to była dziecięca zabawka.
Rozmowę zdenerwowanych braci przerwał cichy śpiew kobiecy, dobiegający gdzieś z oddali.
Poczuli nagle, że coś porywa ich ciała, po czym niesie ponad pluszowymi maskotkami, za horyzont, wpakowując znów do ciasnego wiadra i wciągając wraz z nim ku mechanizmowi, umieszczonemu na górze. Nie zdążyli nawet krzyknąć, bo dosłownie zaparło im dech w piersiach.
Gdy się ocknęli, stali w z powrotem w opuszczonym domu. Kobieta, która ich zatrudniała, spoglądała z niezadowoleniem.
– Szukam panów od godziny, wołam, krzyczę, a tu głucha cisza. Halo! Czy panowie mnie słyszą?! Czas mija, proszę wynosić resztę sprzętów! Nie płacę panom za obijanie się!
Zszokowani rozejrzeli się wokół. Wszystko było na swoim miejscu, a po pluszowych słoniach i ich dziwacznym świecie zaginął wszelki ślad. Podobnie, jak i po tajemniczej, dziecięcej zabawce.
Pokornie schylili głowy i przystąpili do kontynuowania pracy.
W pewnym momencie zdumiony Jaro otwarł dłoń i pokazał bratu nieco już zwiędły liść trawy, zerwany w pluszowej krainie.
– Pogadamy o tym w domu! – rzucił tylko Remek, wynosząc sprzęty.
Jarosław przytaknął.
– Musimy dowiedzieć się, co to było! – zarządził zdecydowanym tonem Remigiusz, kiedy wyjeżdżali ciężarówką z tonami niepotrzebnych sprzętów na wysypisko.
– Niby jak chcesz to zrobić? – zdumiał się siedzący obok Jarek.
Remek nieoczekiwanie skręcił w las i zatrzymał się na rozległej polanie. Kiedy wysiedli, powiedział konspiracyjnie:
– Obaj wiemy, że to nie sen. I obaj pamiętamy tę zabawkę, no nie?
Jaro potwierdził.
– To była ostatnia rzecz, którą widzieliśmy przed przejściem do pluszowego świata, prawda? – wypytywał dalej młodszy mężczyzna, zmierzając na tyły wozu.
– Chyba nie zamierzasz…
– Tak, właśnie zamierzam! – Porwał pierwszy wór, rozciął nożem i wysypał zawartość na polanę. – Podejrzewam, że jest tu z nami. Musimy to sprawdzić!
Sięgnął po następny worek.
Świeżą, pachnącą trawę pokryły sterty przykurzonych, cuchnących odpadów.
Nazajutrz wczesnym rankiem telefon przerwał im błogi sen o kolorowej krainie pluszowych słoni.
– Dzień dobry. Panowie zapomnieli o dzisiejszej pracy? Czekam jeszcze kwadrans, a potem wzywam inną ekipę! – Zdenerwowana klientka rozłączyła się.
Po kilkunastu minutach siedzieli już w dostawczaku i dzwonili do niej, aby uprosić zgodę na opóźnienie pracy.
– Nienawidzę takich sytuacji! – syknął do brata siedzący za kierownicą Remek.
– Wczoraj niepotrzebnie dałem ci się namówić na to wariackie przetrzepywanie staroci w lesie! – warknął zaspany Jarek. – Straciliśmy tylko czas, a do tego o mało nie złapał nas leśnik.
– Nic by nam nie zrobił, pozbieraliśmy wszystko i wywieźliśmy z powrotem.
– Jesteś pewien? Było ciemno i zaczęło lać. Ledwośmy uciekli! Jak teraz mamy pracować do wieczora? Bez odpoczynku?!
– Nie narzekaj, spałeś przecież.
– Ile? Godzinę?!
– Najgorsze, że nie znaleźliśmy tej całej puszki.
– Daj już z nią spokój! Śmieć jak każdy inny! Przez wczorajsze szukanie tego grata, dziś musimy obrócić jeszcze dwukrotnie na wysypisko! Dobrze, że w garażu znalazło się miejsce na wczorajsze wory…
Czas jakiś jechali w milczeniu.
– Chciałbym znaleźć tę puszkę – powiedział nagle szeptem Remek.
– No weź… Ty znowu o niej? A ja bym nie chciał! – Jaro spojrzał na niego uważnie.
Remigiusz prowadząc, z trudem łykał ślinę, zagryzał nerwowo wargi, miał rozbiegane oczy i spocone czoło. Widać było, że przejął się nie na żarty wczorajszym zdarzeniem.
– Z drugiej jednak strony – stwierdził z satysfakcją Jarek, ciągle mu się przyglądając – jeśli dzięki niej masz taki zapał do pracy i nie zrzędzisz mi już o tym, aby ją rzucić, zgadzam się!
– Serio? – Remigiusz odwrócił na moment twarz w stronę brata.
– Patrz na drogę. Tak. Zgadzam się, abyśmy jej poszukali.
Przyjechali do domu klientki około ósmej. Kobieta przywitała ich na podwórzu karczemną awanturą, podczas której Remek zaciskał ze złości zęby, a Jaro pokornie tłumaczył godzinne spóźnienie, argumentując nie tyle naiwnie, co nade wszystko głupio.
– Gdyby nie fakt, że już tu panowie zaczęliście i znacie rozmieszczenie wszystkich pomieszczeń, wezwałabym inną ekipę. Kuzyn mi was polecił, lecz nie jestem zadowolona. Proszę zabierać się jak najszybciej do pracy! – Wskazała otwarte drzwi domu i weszła przez nie pierwsza.
– Powinienem babie przyłożyć! – syknął rozzłoszczony Remek.
– Tylko spróbuj! Ten jej „taxiszofer” to zdaje się były ochroniarz. Skwasi nam facjaty, nim się obejrzymy!
– Jak ja nienawidzę tej roboty! – rzucił szeptem do ucha brata Remigiusz.
Zniechęcony spojrzał na dom, założył rękawice i porwał rulon wielkich worków na odpady, po czym wziął na chwilę głęboki wdech.
– Pamiętaj, szukamy skarbu w postaci starej, zardzewiałej puszki! – roześmiał się Jarek, wchodząc z nim do budynku.
Nagle obaj znieruchomieli. Z głębi odległego pokoju usłyszeli ten sam, co wczoraj, kobiecy śpiew. Popędzili w tamtym kierunku, zerkając zza ściany przez uchylone drzwi. Śpiew ustał, a zamiast niego dała się słyszeć cicha rozmowa. Podeszli najbliżej, jak mogli, starając się nie być zauważonymi i udawali zbieranie odpadów do worków, nasłuchując słów z sąsiedniego pokoju.
– Hahaha! – śmiała się ich klientka. – Drogi Wacławie, niech pan tylko spojrzy. Ileż tu wspomnień! I ile wzruszeń.
– Ciekawe. – Taksówkarz wyraźnie był czymś zainteresowany. – Czy to naprawdę działa?
– Owszem, działa – przyznała pani Lidia.
– I zrobiliście taką studnię wspólnie z bratem?
– Tak. Michał uwielbiał podobne konstrukcje, tworzone zwykle do zabawy. Wszędzie w domu było ich pełno: samochodziki, motocykle, zabawne ludziki, lunetki, a nawet podręczne latarki czy radyjka.
– Zdolny chłopak! – stwierdził z uznaniem Wacław.
– O, tak, prawda. Miał głowę pełną pomysłów.
– Gdzie jest teraz?
– Podróżuje, jak zwykle. Michał nigdy nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. O, tu nawet mam jego ostatnią widokówkę z malowniczą plażą nad oceanem. – Słychać było otwieranie zamka, przypuszczalnie torebki, i wygrzebywanie czegoś z zawartości.
– Wspaniały krajobraz. Brat zrezygnował z tego domu?
– Krewni zapisali go mnie, on dostał w zamian inną nieruchomość.
– Nie był zainteresowany przedmiotami osobistymi? To w końcu jego rodzinna posiadłość.
– Zapewniał, że wszystkie swoje cenne rzeczy zabrał i umieścił w bezpiecznym miejscu. Przypuszczam, że po prostu wywiózł je przed laty podczas przeprowadzki do Australii. Wspominał wprawdzie niedawno o chęci zajrzenia tu i ówdzie, lecz znowu wyjechał na długo. A w sądzie nareszcie, po dwóch latach uciążliwego czekania, pani sędzia wyzdrowiała, doszło do rozprawy, dano mi zielone światło, więc chciałabym jak najprędzej wywieźć stąd wszystko, co zajmuje miejsce i jest niepotrzebne. Mam w planach wystawienie na sprzedaż domu wraz z otaczającym go ogrodem. Marzę, by udało się to zrobić już za miesiąc, może dwa. Budynek jest przedwojenny, „starzeje się” błyskawicznie, podobnie jak ja, zatem czas nagli! Znalazłam nawet chętnego kupca.
– Rozumiem.
– Ha! Pamiętam jak dziś, ta studnia była wykonana w ramach pracy domowej ze szkolnych zajęć praktyczno-techniczych. – Najwyraźniej pani Lidia znowu zainteresowała się znalezionym wczoraj przez braci drobiazgiem.
– Wygląda bardzo profesjonalnie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to dziecięca zabawka.
– Do jej przygotowania zabraliśmy mamie wiele rzeczy – wspominała pełnym nostalgii tonem. – Wiaderko było z naparstka, druty z górnych części naprawianego ogrodzenia przed domem, kołowrotek z rękojeści tłuczka oraz szpulki na nici, rączka korbki z dużych koralików, połączonych specjalnym klejem, a linka ze sznura do suszenia bielizny. Natomiast sama puszka… Cóż, z nią wiąże się dość nietypowa historia…
– Wyjątkowa, niepowtarzalna rzecz. Widzę, że pod spodem jest coś naklejone. – Bracia usłyszeli zaintrygowany głos taksówkarza.
– To część naszej zabawy – opowiadała dalej wesołym tonem klientka. – Na zewnętrznej stronie metalowego dna studzienki nakleiliśmy złożoną, malutką kopertę z niewielką karteczką.
– Rzeczywiście! – padły słowa zdumionego taksówkarza.
Pani Lidia drżącym głosem odczytała na głos dziecinny wierszyk:
– Moja studzienko miła,
wiem dobrze, co to lęk,
nigdy cię nie zapomnę,
choćby przyszło rozstać się.
– Ładna rymowanka. To jakieś zaklęcie? – wypytywał Wacław.
– Zgadł pan! Wiadomo, jak to dzieci, nie mają co robić, więc wymyślają sobie zabawy. Wpadliśmy z bratem na pomysł, aby ta studnia była zaczarowana i prowadziła do, nam tylko znanych, tajemnych krain, gdzie czas płynął całkiem inaczej, nieraz cofając się nawet, lub tkwiąc w miejscu. Z kolei ów prosty wierszyk, znany także tylko nam, oraz naprędce wymyślona do niego melodia miały ją za każdym razem odczarować, pozwalając powrócić tutaj. Piosenka działała magicznie tylko tutaj, gdzie powstała zaczarowana studzienka. Gdy wyjeżdżaliśmy, można było obejść ten warunek jedynie tak, że ja lub brat odczarowywaliśmy zaklęcie, śpiewając piosenkę w innym, niż ten dom, miejscu.
– Hahaha! Zaczarowana studzienka z puszki! – Rozbawiony mężczyzna najwidoczniej dał się ponieść bujnej wyobraźni i opowieściom swej pasażerki.
– Trzeba panu wiedzieć, że to nie jest taka całkiem zwyczajna studnia.
– Z pewnością. Wykonano ją z walcowatej, długiej puszki po rurkach waflowych. Napomknę, że wyjątkowo smacznych. Sam pamiętam, że jadałem takie, będąc dzieckiem – przyznał dobrodusznie.
– To jeszcze nie wszystko – kontynuowała tajemniczym tonem Lidia. – Nasza babcia jako młoda osoba, będąc w ciąży, spotkała kiedyś u lekarza inną ciężarną kobietę, która zajmowała się wróżeniem. Rozmawiały serdecznie, bardzo się polubiły. Podczas pożegnania owa wróżka podarowała jej zaczarowany amulet zapewniający szczęśliwy poród. No i potem urodziła się nasza mama. Panie widywały się jeszcze kilkakrotnie, wymieniły adresami, odwiedzały. Podczas spotkań wróżka Alicja dawała babci rozmaite magiczne przedmioty, które miały zapewnić szczęście jej oraz dziecku.
– Co też pani mówi? Wróżka? Hahaha!
– Wszystkie otrzymane wówczas, zaczarowane prezenty babcia trzymała w tej puszce. Potem przekazała je mamie, a ona umieszczała tam dary od, poznanej dzięki babci, wróżki Alicji, kiedy była w ciąży. Puszka nabrała szybko czarodziejskich właściwości.
– A co się stało z magicznymi przedmiotami od wróżki?
– Dobre pytanie. Pojęcia nie mam!
– Śmieszne wspomnienia – podsumował, wyraźnie rozbawiony taksówkarz – ale czas nam się zbierać. Chciała pani jeszcze dziś jechać do sądu, prawda?
– Zobaczymy, jak obaj panowie poradzą sobie z ostatnimi partiami rzeczy i o której godzinie dziś skończą ich pakowanie. W razie czego pojedziemy tam jutro rano.
Rozmawiający prawdopodobnie przeszli do kolejnych pomieszczeń, a pani Lidia nuciła pod nosem melodię z zaczarowanej studzienki.
– Słyszałeś? – Jaro zagadnął brata. – Ta studnia jest magiczna! Dlatego nas przeniosła.
– To bujdy! Głupie pomysły dzieciaków. Musi być inne wytłumaczenie. I ciekawe, gdzie podziały się te podarunki od wróżki. Przypuszczam, że mogą być coś warte. Powinniśmy ich poszukać.
– Remek, co ty gadasz? Mieliśmy szukać tylko puszki, a ona jest u tej Lidii, zatem koniec! Taka była umowa.
– Nie, bracie. Ja chciałem ją odnaleźć w konkretnym celu: aby odkryć powód naszego przeniesienia. Może te słonie są pełne skarbów albo forsy?
– Co ty pleciesz? Chyba ci odbiło! Słonie, które nam się przyśniły, miałyby posiadać we wnętrzach szmal?
– Pamiętasz tę zerwaną trawę? One są tam naprawdę, to nie sen. I nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby były pełne pieniędzy. – Remek uśmiechnął się.
– Ani ja, lecz to niedorzeczne! Przestań o tym myśleć i weź się do roboty!
– Musimy zdobyć tę studnię! I jeszcze staranniej przeszukać cały dom.
– Po co?
– Bo tu kryje się wielki skarb, czuję to!
Remek ostrożnie zajrzał do opuszczonego pokoju, w którym jeszcze przed momentem ich klientka rozmawiała z taksówkarzem.
– Jest – szepnął triumfalnie i wskazał studzienkę, po czym porwał ją ze stołu, dotykając brzegiem dłoni kant pocztówki z rajskiej wyspy.
– I co niby z nią zrobisz? – zapytał niepewnie Jarosław.
W odpowiedzi Remigiusz chwycił go za rękę i pokręcił małą korbką.
Znowu wpadli do niewielkiego wiaderka, po czym zostali w nim spuszczeni na dno. Kiedy wyszli z niewygodnego studziennego wagonika, rozglądali się z przestrachem dookoła.
– Nie ma słoni – podsumował mrukliwie Remek, patrząc na otaczający ich ocean.
– Ani przytulnego wnętrza, kolorowych gór i nieba. Tamten świat odszedł.
– Albo się po prostu zmienił.
– Ta babka opowiadała coś o różnych krainach.
– Myślisz, że to kolejna z nich?
– Bo ja wiem? Jedno jest pewne. Nie jest dobrze, bracie! – zawyrokował rozpaczliwie Jaro. – Stoimy na jakiejś skale pośrodku wzburzonego oceanu.
Fale co jakiś czas zalewały im bose stopy. Odnieśli wrażenie, że w oddali widać płetwy ukrytych w głębinach rekinów.
– Kim jesteście? – Usłyszeli nagle za sobą.
Odwrócili się. Na maleńkiej skale obok nich stał młody, brodaty mężczyzna w podartym, mocno sfatygowanym ubraniu. W rękach trzymał dzidy.
Przez moment mierzyli się wrogimi spojrzeniami.
– Skąd się tu wzięliście? – zapytał nieznajomy.
– My? No… My tu sp… przątamy – zaczął jąkać się przestraszony Jaro.
– Sprzątacie? – Uniósł dzidy. – Kogo?
– Nie, nie, nie w tym znaczeniu – pospiesznie wyjaśnił Remek. – Nie sprzątamy kogoś, lecz coś. Pani Lidzia zatrudniła nas do wywiezienia pozostałości z domu, odziedziczonego po zmarłych przodkach.
– Kto taki?
– Pani Lidzia. To znaczy pani Lidia… – wystękał Jarosław, patrząc z przestrachem na dzidy z wyraźnymi śladami krwi na grotach.
– Lidka? Lidka Banaszek? – zapytał ożywiony brodacz.
– Nie znamy nazwiska, ale chyba tak. Mieszkała w tym domu jako dziecko – wyjaśniał dalej Jaro.
– W tym domu?
– To znaczy… W domu, z którego wywozimy sprzęty.
– A, wy jesteście taką firmą sprzątającą? – Podejrzliwie zmrużył oczy obdartus.
– W rzeczy samej. A pan kto?
– Jest pan tutejszy? – zaciekawił się Remek.
– W sensie? – Nie zrozumiał tamten.
– Pan tu mieszka? Na tej skale? Nad oceanem?
– Co za durnowate pytanie! – zdenerwował się nagle brodacz, unosząc uzbrojone ręce.
– Tylko spokojnie z tymi dzidami – stwierdził z przestrachem Jarek.
– Trafiłem tu przypadkiem – powiedział mężczyzna ponuro. – Kiedy wszyscy wyszli, dopadłem tę przeklętą…
– Studnię? – dokończył za niego Remek, uśmiechając się z entuzjazmem. – A więc pan też jest spuszczony tu w maleńkim wiaderku?
– Ściślej, to w naparstku! I, żeby było śmieszniej, ten naparstek moja babcia pożyczyła kiedyś mamie Michała. Gdyby wiedziała, co się z nim stanie!
– Michała? Kim jest Michał? – dopytywał Remek, uspokajając się na widok odłożonych dzid.
– To brat Lidki. Starszy od niej o trzy lata.
– Faktycznie, coś o nim wspominała – przypomniał Remek.
– Razem zbudowali tę studnię w ramach szkolnej pracy domowej.
– Pan zna naszą klientkę?
– Klientkę? A, pytacie o Lidkę? Jasne, że znam, wychowywaliśmy się razem, po sąsiedzku, jak to dzieciaki. Chodziłem z Michałem do klasy. Potem wybraliśmy to samo technikum, a później studia… – Głos nagle mu się urwał i mężczyzna spuścił głowę.
– Czy coś się panu stało? – zapytał troskliwie Jaro.
Fale nieco ustąpiły, odsłaniając sporą połać skalną, osuszoną w mgnieniu oka. Nieco dalej wyłonił się piasek. Wszyscy trzej spoczęli na odsłoniętej ziemi, wyciągając swobodnie nogi.
– Ta studnia zawsze mnie intrygowała. Jak oni to zrobili, że tak sprawnie działała? – opowiadał mężczyzna. – Dopiero na studiach morskich, w akademiku, miałem sposobność przyjrzeć się tej zabawce z bliska, bo Misiek zabrał ją ze sobą. I z ciekawości pokręciłem korbką. Wepchnęło mnie jakimś cudem do naparstka, który stanowił wiaderko, po czym opadłem w nim na dno, a gdy się rozejrzałem, studnia zniknęła, zaś dookoła widniała tylko woda. – Zaprezentował ruchem dłoni otaczający ich ocean. – Wtedy wylądowałem tutaj. Siedzę ciągle na skale i walczę z przerażającymi wizjami. I nie wiem, co dalej.
Wszyscy spojrzeli na płetwy rekinów w oddali.
– A wy tu skąd?
– Trafiliśmy podobnie. Też zaintrygowała nas dziecięca studnia. Jestem Remek, a to mój brat, Jarek. – Podali sobie dłonie.
– Wiesiek – przywitał się tamten.
– Byłeś wcześniej u słoni?
– Słoni? Nie wiem, o czym mówicie.
– Przedtem, za pierwszym pokręceniem korbki, studnia spuściła nas do krainy pluszowych słoni.
– Nie, nie byłem tam. Trafiłem od razu na tę skałę. Czyli mówicie, że ta studnia przenosi ludzi? Nie potrafiłem zrozumieć, co mi się przytrafiło.
– Tak, przenosi. O ile wiemy, ma magiczną moc.
– E, bujacie! – roześmiał się Wiesław, patrząc z politowaniem. – Wierzycie w takie głupstwa?
– W sumie nie, ale podsłuchaliśmy rozmowę naszej klientki z taksówkarzem. Opowiadała, że w tej puszce jej babcia i mama trzymały dary od wróżki.
– Wróżki?
– Podobno poznały się u lekarza przed urodzeniem dzieci.
– Nie wiem nic o żadnej wróżce. Poza tym, czemu mnie nie przeniosło, gdy wy wróciliście?
– Hm. Może piosenkę, znaną tylko rodzeństwu, trzeba zaśpiewać w tym domu, bo tutaj powstała studnia?
– Możliwe, ale mimo wszystko wydaje mi się to z palca wyssane. – Popatrzył na braci podejrzliwie.
– Też tak uważaliśmy. Jak jednak wytłumaczysz fakt przeniesienia tutaj?
– Zaraz… – Wiesiek uniósł brwi. – Mówiliście coś o słoniach?
Bracia przytaknęli.
– Michał jako mały dzieciak bardzo lubił pluszowe słonie. Miał całą ich kolekcję. I ciągle ktoś przynosił mu nowe. To jego ulubione maskotki. Kiedyś byłem w jego pokoju i normalnie zaniemówiłem na ich widok!
– Hm… – zastanowił się Remek. – Może ta studnia zawiera w sobie krainy, z którymi związany był jej twórca? Co on jeszcze lubił? Czym się interesował?
– He! – roześmiał się brodacz. – Łatwiej by mi było wymienić to, co go nie interesowało. Michał marzył o zostaniu marynarzem i zwiedzaniu nieznanych wysp, jak choćby ta, na której właśnie jesteśmy.
– To ledwo niewielka skałka – sprostował z przekąsem Jaro, patrząc, jak fale zaczynają znów zalewać im stopy.
– Wspomniane marzenie najwyraźniej nie było jeszcze dostatecznie sprecyzowane – rzucił szybko Wiesiek, podciągając nogi. – Misiek zbierał minerały, muszle, znaczki, monety, banknoty, kolekcjonował unikatowe wydania starodruków, płyty winylowe i pocztówki dźwiękowe, kultowe komiksy oraz „Tygrysy”, łapał nawet motyle.
– Wszechstronny! – rzucił z podziwem Jaro.
– O, tak. Lubił wędrówki po górach, żeglugę, nurkowanie, skoki ze spadochronem. Przez pewien czas pisał, komponował i sam nagrywał piosenki. Potem zaczął tworzyć poezję, a następnie fantastykę, z powodzeniem publikował w znanym magazynie opowiadania oraz cykl powieści.
– Jeśli chodzi właśnie o pewną piosenkę… – zaczął Remek, lecz brodacz mu przerwał:
– Chwila moment… Skoro byliście w krainie słoni, jakim cudem jesteście tutaj ze mną?
– Właśnie o tym chciałem powiedzieć – stwierdził Remek.
– Przeszliście z jednej krainy Michała do drugiej?
– W żadnym wypadku. Pani Lidia zaśpiewała jakąś piosenkę. Przypuszczamy, że to ona przywróciła nas z powrotem do znanego wcześniej świata. A teraz znowu pokręciliśmy korbką.
– Drugi raz? Mimo że wróciliście do siebie? Nie pojmuję. Po jakie licho?
– Bo byliśmy ciekawi, jak to działa.
– Jasne. A o jakiej piosence mowa? Dziwna rzecz, nigdy o niej nie słyszałem… To znany przebój?
– Nie, kompozycja własna ich dwojga. I prawdopodobnie tylko ona ma moc przywracania do normalnego świata.
– To niedobrze. Liczyłem, że będę pamiętać chociaż słowa. Cóż… Niech stracę – westchnął Wiesław. – Nigdy nie byłem dobry ze śpiewu. Zapodajcie nutę, a ja postaram się przynajmniej wam wtórować. Oby tylko udało się stąd wyrwać!
– Ale my nie znamy tej piosenki.
– Jak to?
– Z tego, co udało nam się zrozumieć z podsłuchanej rozmowy, nasza klientka nakleiła jej tekst pod spodem studzienki, w kopercie.
– I wy powtórnie pokręciliście korbką, nie zabierając tej kartki?
– Sam tekst i tak niewiele by dał. Trzeba jeszcze znać melodię.
– W takim razie, jakim cudem wtedy się wydostaliście?
– Mówiliśmy już. Usłyszeliśmy jej śpiew. Podejrzewamy, że znalazła studzienkę, wygrzebaną przez nas ze strychu, i tę kartkę. A potem przypadkowo zaczęła śpiewać. Bez tego śpiewu nie wrócimy.
– No to już po nas! Będziemy żywcem pożarci! – Wskazał dłonią rekiny.
Zasępili się.
– A jakiekolwiek nuty? Słowa? Jakieś rymy? Nie pamiętacie absolutnie niczego? Nie zdołacie chociaż zaimprowizować?
Bracia spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami.
– Nie da rady. Było coś o studni i rozstaniu, ale co? Nie pamiętam – stwierdził zrezygnowany Remek.
– Zaraz… Słyszycie? – Jarek nadstawił ucha, ruchem dłoni uciszając ich obu. – To przecież te dźwięki!
W oddali słychać było niewyraźne nucenia ich klientki.
– No i co? Czemu ciągle tu tkwimy? – zapytał zdenerwowany Wiesiek.
– Ciii… – uciszył go Jarek. – Na razie słychać samą melodię.
– Człowieku, to jakaś ściema!
– Trochę cierpliwości – skarcił go Jaro. – Może teraz i tobie się uda. Próbowałeś zwinąć studnię Michałowi, ale jego siostra o tym nie wie. Miejmy nadzieję, że tym razem z nami powrócisz i ruszanie studni bez zgody twórcy zostanie ci zapomniane. Najważniejsze, żeby zaczęła wreszcie śpiewać!
– Przyjdzie nam tu zdechnąć! – Panikujący Brodacz już zamierzał wybuchnąć, kiedy nagle popłynęły ku nim melodyjne strofy piosenki, śpiewanej przez panią Lidzię:
– Moja studzienko miła,
wiem dobrze, co to lęk,
nigdy cię nie zapomnę,
choćby przyszło rozstać się.
Zdążyli jeszcze tylko spojrzeć na siebie i stwierdzić ze zdumieniem, że Wieśkowi przybyło nagle sporo siwych włosów i z kilkadziesiąt lat, po czym znaleźli się w kubełku studzienki, a potem nagle znowu w pokoju, obok śpiewającej kobiety.
Ta aż krzyknęła ze strachu, widząc ich nagle przed sobą.
– Wiesiek? To ty? – Spojrzała zdumiona na twarz brodacza, podchodząc bliżej.
– Cześć, Lidka – wydukał i uśmiechnął się niepewnie.
– Skąd… ty… tu?
– Zobaczyłem, że ktoś jest w domu, to wpadłem się przywitać – skłamał. – Jak to dawniej bywało, po sąsiedzku.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że… nadal mieszkasz w okolicy? Myślałam, że dawno temu wyjechałeś za granicę. I nie zamierzasz mieć z nami nic wspólnego…
– No co ty? Eee… długo by opowiadać, gdzie ja nie byłem… – Podrapał się za uchem i znowu uśmiechnął niepewnie. – A ty… Co tam słychać? Zawsze byłaś piękna, Lidka. Wyglądasz tak… Oszałamiająco.
– Daj spokój! – Zmieszana kobieta roześmiała się i zaczerwieniła, poprawiając bujne, siwe włosy, wyraźnie zadowolona z komplementu od szkolnego kolegi, który szybko przysiadł się do niej na kanapę.
– Jestem… taka… – zaczęła niepewnie, rumieniąc się coraz mocniej, dotykając ciała o zmienionej przez lata figurze i zmarszczek na twarzy.
– Nigdy nie wyglądałaś piękniej, Lidziu – stwierdził, przysuwając się bliżej.
Pocałował długo i namiętnie jej dłoń, a następnie zaproponował z uśmiechem, wskazując swą lekko rozpiętą dżinsową koszulę i wiszący na szyi, nieco już zdarty portfel z jasnej skóry:
– Może teraz nareszcie, po tylu latach, dasz mi się zaprosić na kawę i rurki z kremem? Całe życie o tym marzyłem…
Lidia zachichotała, niczym podlotek, i kiwnęła głową.
Od razu wykorzystał to Remek, mówiąc do obojga uprzejmym tonem:
– Państwo w takim razie powspominajcie starych znajomych, a my z bratem popracujemy dalej.
Lidia i Wiesław wstali i bez słowa, patrząc tylko na siebie, zauroczeni swoim towarzystwem, wyszli z budynku. Taksówka odwiozła ich czym prędzej ku centrum miasta.
Remigiusz wytrzepał z dłoni garść piasku, zebranego na skalnej wysepce, po czym z radością dopadł stojącej na blacie stołu, poszukiwanej zabawki.
– Brachu, patrz, cała studnia nasza!
– Pamiętasz, co mówił tamten? – Jarek z zadowoleniem zacierał dłonie. – Michał zbierał monety, banknoty, znaczki, unikatowe książki, obrazy, płyty…
– Tu na etykiecie z rurkami jest naklejka z monetą. To chyba postać rybaka.
– Słynna peerelowska pięciozłotówka. Dotknij jej!
– Zrobione. Weź kartkę z piosenką! – upomniał brata Remek.
– Melodię pamiętasz? – dopytywał Jaro, chowając do kieszeni odklejoną z dna puszki kopertkę.
Remek przytaknął, wyobrażając już sobie, ile mogą zarobić dzięki tej zabawce i jej magicznym właściwościom.
Mrugnął do brata z uśmiechem i podał puszkę z kołowrotkiem. Obaj zakręcili koralikową, posklejaną korbką.
(puszka rurek waflowych z PRL, ilustracja z Allegro)
Hej,
Jarosław nieporadnie starał się dodać bratu otuchy,
choć jego argumenty nie brzmiały zbyt przekonująco.– według mnie, zbędne
Dobrze, że w garażu znalazło się miejsce, więc tymczasowo tam zsypaliśmy wszystkie wory… – trochę nie pasuje mi to w dialogu, bo przecież obaj bracia to wiedzą. Brzmi raczej, jakby się tłumaczyli komuś.
przpyuszczalnie torebk – tutaj coś namieszało o.o
– Co też pani mówi? Wróżka? W dzisiejszych czasach? Hahaha! – nie wiem, czy dzisiejsze pasuje, skoro to było raczej dawno temu
Przyjemne opowiadanie, normalnie wciągneło mnie jak bohaterów do puszki :D Chociaż, nie wiem, dlaczego za pierwszym razem, gdy magiczna piosenka została zaśpiewana, Wiesław dalej został w puszce? Trochę nie ma to sensu. Ale to taki techniczny szczegół.
Pozdrawiam i klikam :)
Nie mogę bydlakowi darować! Obsmarował po całym mieście tak, że nikt nam nie ufa. Żaden porządny warsztat nie chce teraz przyjąć!
→ kogo?
Remek jęcząc(+,) rozcierał obitą nogę.
Można dodać przecinek, ale jeszcze jest fakultatywny.
Na kolorowym niebie świeciło zdumiewająco jaskrawe(-,) błękitne słońce.
Wydaje mi się, że nie powinno tu być przecinka, bo zdumiewająco jaskrawe odnosi się nie do słońca, a do błękitnego słońca, czyli są to elementy nierównorzędne i wchodzą w związek integralny (za Jodłowskim).
Potworna siła wepchnęła nas do wiaderka(-,) umieszczonego na linie i najwidoczniej korbką uruchomiliśmy mechanizm.
Tu nie postawiłabym przecinka, bo bez tej informacji nie wiedzielibyśmy, skąd to wiaderko, nie można tego pominąć, więc nie oddzielamy przecinkiem.
A metalowe wiaderko z naparstka pomieściło nas dwóch i zaczęło zjeżdżać na sam dół(-,) niczym w prawdziwej studni!
Proponuję “nas obu“, a “niczym” wprowadza porównanie, które nie jest zdaniem, więc bez przecinka.
Śni nam się to, czy jesteśmy w realu na dnie studni z puszki?
Tu zmieniłabym szyk, bo akcent wprowadza zamieszanie, wybija.
To nam się śni, czy jesteśmy w realu na dnie studni z puszki? → To nam się śni, czy to prawda?
Poczuli nagle, że coś porywa ich ciała, po czym niesie ponad pluszowymi maskotkami,
za horyzont,wpakowując znów do ciasnego wiadra i wciągając (wraz z nimto wynika z tekstu) ku mechanizmowi, (umieszczonemu na górzenie można wciągać na dół, więc usunęłabym).
Ten horyzont wydaje się tutaj nie grać, proponuję go wyrzucić.
Po tych trzech skreśleniach (za które przepraszam) w zdaniu poprawia się dynamika, a przecież akcja dzieje się szybko, więc +.
Sięgnął po następne worki.
Sięgnął po następny worek albo sięgał kolejno po następne worki.
Nic by nam nie zrobił, pozbieraliśmy wszystko i wywieźli(+śmy) z powrotem.
Śmieć(-,) jak każdy inny!
bez przecinka, porównanie bez czasownika
Przyjechali do domu
(po krewnych) klientki około ósmej.
Dwuznaczność → Przyjechali po krewnych
przpyuszczalnie torebki
literówka
Pamiętam(-,) jak dziś, ta studnia była wykonana w ramach pracy domowej
Podczas pożegnania owa wróżka podarowała jej zaczarowany amulet(-,) zapewniający szczęśliwy poród.
Potem przekazała je mamie, a ona umieszczała tam dary od, poznanej dzięki babci, wróżki Alicji, kiedy była w ciąży z bratem, a później ze mną.
Trochę dużo się tu dzieje, a bycie w ciąży z bratem nie wygląda dobrze. Przeredagowałabym całość.
Potem zaczął tworzyć poezj
e(ę), a następnie fantastykę, z powodzeniem publikował w znanym magazynie opowiadania oraz cykl powieści.
Jeśli chodzi właśnie o pewną piosenkę… – zaczął Remek, lecz brodacz przerwał mu:
mu przerwał.
dotykając zmienionej przez lata figury oraz zmarszczek na twarzy
To dotykanie figury mnie zastanawia… ciała o zmienionej figurze czy coś… bo to dość abstrakcyjne.
Bardzo fajne opowiadanie! Czytało się płynnie, historia mnie wciągnęła, a kilka powyższych uwag to tylko sugestie do ewentualnego przemyślenia. Zastanowiło mnie tylko, dlaczego za pierwszym razem ekipa sprzątająca wróciła, a Wiesio został na wyspie? I skąd po tylu latach Wiesio miał hajs na kawę w centrum? Chociaż to można jeszcze wytłumaczyć… Może opowie o utknięciu na wyspie i Lidzia wynagrodzi mu to kawą… To tylko ten powrót pozostał do wyjaśnienia.
Ogólnie bardzo przyjemne opowiadanie. Zaciekawiło mnie :) Klik
Witam serdecznie pierwszych Czytelników i bardzo dziękuję za wskazówki (oraz kliki) co do kwestii językowych, zaraz wszystko poprawię. :)
Pnzrdiv.117, M.G.Zanadra, faktycznie, niezbyt logicznie wyjaśniłam to w tekście, piosenka miała być śpiewana w domu, w którym powstała studzienka. :) Chyba że śpiewał ją twórca, lecz Wiesio nim nie był. :) Zaraz to dopiszę. :)
Studzienka, sprzedaż domu, wywożenie rzeczy, podarunki od wróżki i spotkania z nią – to wszystko strzępy mojego życia. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Przy likwidowaniu starych domów można znaleźć rozmaite skarby. Jak zawsze u Ciebie bruce troszkę nostalgicznie, troszkę humorystycznie i ładnie zarysowane postacie.
Taka magia w codzienności.
Nie pamiętam takich tubek.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Dziękuję, Ambush.
Powoli rozprawiam się z demonami przeszłości(ą). :)
Nie pamiętam takich tubek.
Bo Ty Młoda Dziewczyna jesteś, to za moich, dinozaurowych czasów było. :) Uwielbiałam te rurki. :) Studzienkę zresztą też lubiłam. :) I wróżkę, choć inaczej miała na imię i potem widywałyśmy się w domach oraz na szkolnych/kościelno-przedkomunijnych (a jednak!) wywiadówkach/zebraniach. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Hej, a ja pamiętam te rurki, pyszne były!
Dobrze się czytało, historia ciekawa, z przyjemnością zanurzyłam się w sprzątanie! :) Jedyne, co mnie trochę raziło, to że bohaterowie chcieli zwiedzać zaczarowane krainy dla kasy. Ale to już takie bardzo subiektywne odczucie.
Zauważone w trakcie czytania:
– Zobaczymy, jak obaj panowie poradzą sobie z ostatnimi partiami rzeczy i o której godzinie dziś skończą ich pakowanie. W razie czego pojedziemy tam jutro rano.
Oboje prawdopodobnie przeszli do kolejnych pomieszczeń, a pani Lidia nuciła pod nosem melodię z zaczarowanej studzienki.
To słowo jakoś mi tu nie pasuje i trochę mnie tu zatrzymało. Małe powtórzenie. Może chodzi o to, że przez chwilę nie wiadomo kto przeszedł do kolejnych pomieszczeń…
– Remek uśmiechnął się straszliwie.
Czy na pewno miało być “straszliwie”? :) Trochę uśmiech gryzie się ze straszliwością. :)
Niesamowite tak czytać o faktycznych wspomnieniach. Czy studzienka jeszcze istnieje?
Dobre opko, bruce, idę klikać. :)
Pozdrawiam cieplutko!
Cześć bruce !!!
Podziwiam sposób pisania, że czytało się z przyjemnością i że mnie wciągnęło. To trochę nie mój temat – bajka. Wolę horrory z wampirami i wilkołakami. Ale historia dobrze skonstruowana. Ciekaw jestem bardzo komentarzy innych.
Serdeczne pozdro!!! :))
Jestem niepełnosprawny...
JolkaK, wielkie dzięki, zaraz poprawię te fragmenty. :)
Także pamiętam te rurki i ich niepowtarzalny smak. :)
A studzienki już nie ma, wszystko wywiezione. :(
Witaj, Dawidiq150. :) Cieszę się i dziękuję. :)
Też wolę horrory i szykuję właśnie jeden, na próbę, dotyczący wspomnianego tu domu oraz ogrodu. :)
Pozdrawiam Was ciepło. :)
Pecunia non olet
Kopała studzienkę, pozierała do niej,
czy jest tak głęboka, jako jest szeroka,
skoczyłaby do niej.
Cieszę się, że postanowiłaś spróbować swoich sił z nieco dłuższym opowiadaniem, myślę, że to krok w dobrą stronę. Jak zwykle urzekasz tym, ile uwagi potrafisz poświęcić bohaterom, w sensie ich emocji i potrzeb, zdecydowanie nie są “papierowymi” narzędziami narracji; umiejętnie podrzucasz komentarze społeczne, motyw podróży do obcych światów też wychodzi Ci znakomicie. Wydało mi się natomiast, że fabuła zmierza do przodu jak gdyby na oślep. Bracia testują puszkę, przenosi ich do obcego świata, wracają tylko przypadkiem, postanawiają ją odzyskać, znów skaczą do środka bez żadnej koncepcji powrotu, odnajdują rozbitka, jeszcze raz szczęśliwie udaje im się wrócić, zabierają “studzienkę” na własność. Ciekawie pokazujesz ich relację, odmienne podejścia do świata, ale to jest jak gdyby obok – a gdyby udało się to jakoś połączyć? Zrobić ze studzienki narzędzie, które pozwoli tym postaciom ewoluować, zmienić swoje priorytety czy wzajemny stosunek? Parę razy wydawało mi się, że zmierzasz w tę stronę, bo kontrast wybrzmiał (błogo śnią o krainie pluszowych słoni, a potem się budzą i wydzierają na siebie), ale ostatecznie to chyba nie zaistniało w tekście. Zresztą nie mówię, że sam mam na to dobrą receptę, bo w moich tekstach postaci też są zwykle zbyt statyczne, zastanawiam się tylko nad możliwym kierunkiem.
Bardzo przypadkowy, krótki przegląd:
– I zrobiliście taką studnię oboje z bratem?
Wydaje mi się, że tu powinno być “razem” lub “wspólnie”, bo “oboje” sugeruje, że każde zrobiło po jednej.
Lidia zachichotała, niczym podlotek i kiwnęła głową.
“Niczym podlotek” to niewyraźne wtrącenie, wydzielić przecinkami obustronnie lub wcale.
Specjalne, ślimaczo-walentynkowe pozdrowienia!
Przemiła bajkowa opowieść. A choć z bajek już dawno wyrosłam, dobrze było przeczytać tę historię przed snem. :)
– … na dziś – dodał Jarek. → Zbędna spacja po wielokropku.
Prawdziwi śmieciarze mają przynajmniej płacone od-do. → Prawdziwi śmieciarze mają przynajmniej płacone od – do.
…dzidy z wyraźnymi śladami krwi na ostrzach. → A może: …dzidy z wyraźnymi śladami krwi na grotach.
…wskazując na swą lekko rozpiętą jeansową koszulę… → …wskazując swą lekko rozpiętą dżinsową koszulę…
Wskazujemy coś, nie na coś. Używamy pisowni spolszczonej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo dziękuję, Regulatorzy i Ślimaku Zagłady, za Wasze opinie i cenne uwagi, czym prędzej zabieram się do poprawiania błędów językowych. :)
Co do nielogicznego postępowania braci, właśnie chciałam pokazać, że nieco “na oślep rzucają się w wir magicznego działania studzienki”, a – słysząc ciągle śpiewaną piosenkę – są przekonani, że wcześniej czy później ich klientka znowu ją przypomni, więc umożliwi im powrót nawet bez znajomości tego utworu; natomiast oni sami sądzą, że nie poświęcili krainie słoni dostateczniej ilości czasu, aby ją wybadać/przeszukać, dlatego zaryzykowali, kręcąc ponownie korbką, przekonani, że znowu trafią do pluszaków. :) Remek miał dodatkowo cichą nadzieję, że wewnątrz słoni kryją się skarby. :) Pewnie znowu więcej zostało w mojej wyobraźni, a dużo mniej znalazło się w opowiadaniu. :)
Pozdrawiam Was serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bardzo proszę, Bruce. I życzę, aby Twoja wyobraźnia była nieokiełznana, ale nie ukrywała niczego przed czytelnikami. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej!
Na początku pochwalę pomysł na dialog, bo bardzo podoba mi się, że bohaterowie są takimi “śmieciarzami” na telefon. Lubię inne zawody, a nie tylko urzędników, sklepikarzy albo bogatych ludzi, co się pracą nie parają. Brakuje w opowiadaniach takiego inne spojrzenia, szerszej perspektywy, stąd trochę się rozpisałam. ;) Cała rozmowa też bardzo naturalnie przybliża nam problem braci – dawne oskarżenie o kłamstwo, frustracje z tego rosnące, żal.
Samo wpadnięcie do puszki – bardzo ciekawy pomysł!
Mam jedynie zarzuty do opisania tego w dialogach, bo wygląda to dość mocno jak tłumaczenie dla czytelnika. ;)
Zwłaszcza tutaj:
– No, niezupełnie. Wcześniej byliśmy przy brzegu tej puszki. Potworna siła wepchnęła nas do wiaderka umieszczonego na linie i najwidoczniej korbką uruchomiliśmy mechanizm.
(…)
– A metalowe wiaderko z naparstka pomieściło nas obu i zaczęło zjeżdżać na sam dół niczym w prawdziwej studni!
Widać było, że przejął się nie na żarty wczorajszym zdarzeniem.
Wcześniej napisałaś, że się przejął (z trudem łykał ślinę, zagryzał nerwowo wargi, miał rozbiegane oczy i spocone czoło), więc to zbędne. ;)
– Bo ja wiem? Jedno jest pewne. Nie jest dobrze, bracie! – zawyrokował rozpaczliwie Jaro. – Stoimy na jakiejś skale pośrodku wzburzonego oceanu.
Tu przydałby się opis zamiast dialogu. ;)
Spotkanie z brodaczem ciekawe, choć gość jest zbyt normalny jak na lata siedzenia samotnie na malutkiej wyspie.
Wiesiek sporo opowiada, co wszystko wyjaśnia i brakuje mi tutaj elementu zaskoczenia.
Trochę też nie rozumiem, czemu bohaterowie przenieśli się po śpiewaniu piosenki, a Wiesiek nie wydostał się wtedy z nimi?
No i akurat zakończenie nie moja bajka, bo po wyjściu z puszki robi się romantycznie i Wiesiek wychodzi z Lidką na randkę, ja tam wolę mroczniejsze klimaty. :D
Ale oczywiście zakończenie pasuje do bajkowej historii, sam motyw znalezienia puszki, no i optymistyczna końcówka z pomysłem zarabiania na życie też wypadła zgrabnie i ładnie, więc klikam, bo czytałam z przyjemnością. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Bardzo dziękuję, Regulatorzy, oby tak było. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Witaj, Ananke, dziękuję za opinię i klik. :)
Rzeczywiście dość dużo tłumaczę, bo opowieść jest nietypowa i mocno zagmatwana. :)
Sielanka, zamiast mroczniejszych klimatów, bo to bajka. :)
Pierwsi Komentatorzy też podnieśli tę kwestię – Wieśka, który nie powrócił, zatem dopisałam, że piosenkę śpiewa jej twórczyni w domu, w którym studzienka powstała, ale chyba muszę to jeszcze wyraźniej podkreślić. :)
Nikt nie wie, nawet on sam, ile czasu siedział na tej wyspie, bo w tamtych krainach czas biegnie inaczej. Czasem pędzi, czasem przestaje, czasem nawet spowalnia. :) Jak to w magii. Dopiszę to jeszcze. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Rzeczywiście dość dużo tłumaczę, bo opowieść jest nietypowa i mocno zagmatwana. :)
Myślę, że gdybyśmy nie znali każdego szczegółu, opowieść by na tym nie ucierpiała. ;) W końcu w bajkach nie zawsze wiadomo czemu coś się dzieje. ;)
Sielanka, zamiast mroczniejszych klimatów, bo to bajka. :)
Wiem, stąd się nie czepiałam, a choć lubię mroczniejsze klimaty, to bajkę czytałam z przyjemnością. ;)
Pierwsi Komentatorzy też podnieśli tę kwestię – Wieśka, który nie powrócił, zatem dopisałam, że piosenkę śpiewa jej twórczyni w domu, w którym studzienka powstała, ale chyba muszę to jeszcze wyraźniej podkreślić. :)
No tak, ale skoro śpiewała w domu i dzięki temu nasi bohaterowie uwolnili się po raz pierwszy, to czemu wtedy nie uwolnił się z nimi Wiesiek? A przy drugim razie już tak?
Nikt nie wie, nawet on sam, ile czasu siedział na tej wyspie, bo w tamtych krainach czas biegnie inaczej. Czasem pędzi, czasem przestaje, czasem nawet spowalnia. :) Jak to w magii. Dopiszę to jeszcze. :)
To na pewno, choć ciut łatwo wszystko przyjmował. :)
Pozdrawiam serdecznie,
Ananke
Witaj, Ananke. :)
Myślę, że gdybyśmy nie znali każdego szczegółu, opowieść by na tym nie ucierpiała. ;) W końcu w bajkach nie zawsze wiadomo czemu coś się dzieje. ;)
Ba! Bo Ty nie znasz wersji pierwotnej, sprzed kilku lat. Ileż tam było szczegółów, stopniowo przeze mnie wyrzucanych. :) Chciałam, aby tekst był choć trochę zrozumiały, żeby nie wydał się niedorzeczny. :)
Wiem, stąd się nie czepiałam, a choć lubię mroczniejsze klimaty, to bajkę czytałam z przyjemnością. ;)
Cieszę się bardzo. :)
No tak, ale skoro śpiewała w domu i dzięki temu nasi bohaterowie uwolnili się po raz pierwszy, to czemu wtedy nie uwolnił się z nimi Wiesiek? A przy drugim razie już tak?
Ponieważ oni słyszeli ten śpiew, on nie. Bracia opowiadali mu o piosence oraz śpiewie jego znajomej, lecz on tej piosenki za pierwszym razem nie słyszał. Dopiszę jeszcze i to, ok. :) Choć właśnie tu uważałam, że już dopisywać wszystkich szczegółów nie trzeba (to rzecz, jaką zarzucałaś mi wcześniej) – skoro Wiesiek pyta o piosenkę, zrozumiałym jest fakt, że jej nigdy wcześniej nie usłyszał. :)
To na pewno, choć ciut łatwo wszystko przyjmował. :)
Wiesiek jest jedynym przeniesionym do krainy, który trafił tam nie z polecenia twórców studzienki. :) Dotknął jej bez wiedzy i zgody Michała. Natomiast bracia pracują z polecenia klientki i mają wywieźć wszystko z tego domu, każdą rzecz, nawet studzienkę. Wiesiek czuł, że w akademiku postąpił nie fair, wstydził się, to był rodzaj kradzieży. Studzienka obecnie jest tylko pamiątką, która ma zostać wywieziona na złomowisko. Bracia wynoszą ją z innymi rzeczami legalnie. Tu też przypuszczałam, że nie muszę wszystkiego jasno tłumaczyć (co mi wcześniej zarzucałaś), ale ok, zrobię to zatem. :)
Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze dziękuję. :)
Pecunia non olet
Sympatyczna historia.
Bruce, to trochę zaczyna być problemem – w ogóle nie przejęłam się losami braci, bo wiedziałam, że ich wyciągniesz z wszelkich kłopotów, a wszystko skończy się szczęśliwie. Może faktycznie powinnaś pójść bardziej w horrory, chociaż na chwilę? Żeby odzwyczaić czytelników od obowiązkowej słodyczy. ;-)
Podziwiam dzieciaki, że tak starannie wykonały studzienkę.
Babska logika rządzi!
Cześć, Finklo. :) Dziękuję za odwiedziny i komentarz. :)
Słodzę, zazwyczaj słodzę przesadnie, bo życie ciężkie jest i kopniaki daje na każdym kroku. :)
Tak, nasza studzienka była dla mnie powodem do dumy przez szereg lat. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Ba! Bo Ty nie znasz wersji pierwotnej, sprzed kilku lat. Ileż tam było szczegółów, stopniowo przeze mnie wyrzucanych. :) Chciałam, aby tekst był choć trochę zrozumiały, żeby nie wydał się niedorzeczny. :)
Ach, to widzisz, nie wiedziałam, że tekst był skracany. :)
Ponieważ oni słyszeli ten śpiew, on nie. Bracia opowiadali mu o piosence oraz śpiewie jego znajomej, lecz on tej piosenki za pierwszym razem nie słyszał. Dopiszę jeszcze i to, ok. :) Choć właśnie tu uważałam, że już dopisywać wszystkich szczegółów nie trzeba (to rzecz, jaką zarzucałaś mi wcześniej) – skoro Wiesiek pyta o piosenkę, zrozumiałym jest fakt, że jej nigdy wcześniej nie usłyszał. :)
To w sumie wiem, ale nie mam pojęcia, dlaczego on za pierwszym razem nie mógł usłyszeć, skoro oni usłyszeli. W sensie jak to działa, że on nie słyszy, skoro oni słyszą, a przecież puszka jest ta sama, chyba że chodzi o inne światy, ale tego w sumie nie było.
Wiesiek jest jedynym przeniesionym do krainy, który trafił tam nie z polecenia twórców studzienki. :) Dotknął jej bez wiedzy i zgody Michała.
No tak, ale nawet jak zrobimy coś bez wiedzy, to nie musi się nam to podobać, pamiętam taki film Jumanji – tam bohater świadomie grał w grę i trafił do innego świata, z którego go wydostano i wcale nie był zadowolony, że tam trafił.
Jak sobie pomyślę, że bez zgody właściciela domu dotknę jakiejś książki na półce, która mnie zaciekawi, a ona mnie wessie i zaginę na lata, no to nawet mając świadomość, że nie powinnam tego robić, tak czy siak będę zła i rozżalona, że trafiłam do samotnego świata z rekinami. :D
Tu też przypuszczałam, że nie muszę wszystkiego jasno tłumaczyć (co mi wcześniej zarzucałaś), ale ok, zrobię to zatem. :)
Bruce, nie zarzucam Ci niczego, po prostu przedstawiam swój punkt widzenia i odczucia, a to, co wytłumaczysz w tekście lub nie, to zawsze Twoja decyzja i uważam, że powinnaś robić to według tego, co sama czujesz. :) Jeśli uznasz, że wystarczająco coś nakreśliłaś – zostaw jak jest, a jeśli przeczytasz i pomyślisz, że za mało – popraw, ale tylko wtedy, kiedy sama to czujesz. :)
Wieczorowe pozdrowienia. :)
Dzięki, Ananke. :)
Skoro drobiazgowo coś nakreślasz i dopytujesz, rozumiem, że tego brak, dlatego staram się jeszcze wyraźniej to wyjaśnić w tekście. Bywa przecież, że autor ma w myślach wiele rzeczy, a nie przekazał tego należycie w opowiadaniu. :)
Tekst, jak każdy mój, był wielokrotnie skracany przed tutejszą publikacją. :)
We wspomnianym Jumanji (jak rozumiem, chodzi o cz. 1) bohater grał w planszówkę, oczywiście, że świadomie, bo nie miał pojęcia, że zostanie wciągnięty do innego świata. Myślał, że to zwyczajna gra. :) W części trzeciej bohater celowo gra w nią kolejny raz, aby trafić do innej krainy. :)
Dzięki, pozdrawiam także. :)
Pecunia non olet
Nie dziwię się popularności tego opowiadania – jest znakomite i rezonuje pozytywnym myśleniem. Bardzo mi się podoba sposób, w jaki piszesz dialogi – zwłaszcza rozmowa Lidii z taksówkarzem. Aż słyszę w głowie ich głosy, gdy to czytam, są tak naturalne.
Mam kilka drobnych spostrzeżeń, które nieśmiale zostawiam do subiektywne oceny.
Gdy się ocknęli, stali w opróżnianym od tygodnia, cuchnącym stęchlizną domu, a kobieta, która ich zatrudniła, spoglądała z niezadowoleniem. → To zdanie wybiło mnie z rytmu. Może jakoś przerobić? Np. Gdy się ocknęli, stali w z powrotem w opuszczonym domu. Kobieta, która ich zatrudniała, spoglądała z niezadowoleniem.
A w sądzie nareszcie, po dwóch latach uciążliwego czekania, sędzina wyzdrowiała (…) → Z tego co wiem, to sędzina jest żoną sędziego, a określenie “sędzia” odnosi się również do kobiet. Ale w świecie fiminityw i gościni jest prawidłowa, więc to tylko informacyjnie.
Wyładniałaś, Lidka. Wyglądasz tak… Oszałamiająco. → A może bez "wyładniałaś", gdyż to sugeruje, że wcześniej mu się nie podobała, albo podobała mniej? Piszę to jako mężczyzna, który z własnego doświadczenia wie, że nie wszystkie kobiety odbierają to jako komplement. Choć możliwie, że miałem pecha :D
Piosenka jest urocza, ale – to również całkowicie subiektywne – brakuje mi w niej bardziej wyraźnych rymów. Mogą być częstochowskie, a wręcz, skoro to piosenka dzieci, być może nawet byłoby to uzasadnione. Dzięki temu również łatwiej zapadłaby w pamięć i łatwiej byłoby ją w wyobraźni nawet zaśpiewać.
– Jestem już… taka… – zaczęła niepewnie, rumieniąc się coraz mocniej i dotykając ciała o zmienionej przez lata figurze oraz zmarszczek na twarzy. → W tym zdaniu nagromadzenie spójników.
teksty publikuję również na www.zygisonar.com
Witam serdecznie, Zygi_Sonar i bardzo dziękuję za odwiedziny, Twój czas, a także tyle miłych słów i wskazówki. Zaraz poprawię to i owo. :)
Jak wspomniałam przy Twoim tekście, sama mam problem z dialogami, mozolnie ćwicząc tę pisownię, a zatem obecny ich stan w tym skromnym opowiadaniu, to wielka zasługa Komentatorów i Ich bezcennych rad. :)
Tekst jest bardzo prosty i bardzo zwyczajny, podobnie, jak piosenka, której bynajmniej nie stworzyłam na jego potrzeby, bo przyśniła mi się ona dawno temu w dzieciństwie, włącznie z melodią, znam ją na pamięć, bo śpiewałam wielokrotnie. :) Dotyczyła wprawdzie, widzianej w tym śnie, jadącej za szybko ciężarówki, lecz tylko to jedno zostało w niej zmienione. :)
Co do sędziny, poprawię, choć faktycznie tak potocznie u nas się mówi. :) Czas oczekiwania na rozprawę wskutek jej choroby i niszczenia z tego powodu domu rodzinnego są niestety faktem autentycznym. :)
Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję. :)
Pecunia non olet
Mnie opowiadanie bardzo wciągnęło. Masz ogromną wyobraźnię. :))
Pozdrawiam ciepło – Małgoś
"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem
Dziękuję bardzo, GOCHAW. :)
Masz ogromną wyobraźnię. :))
Mam stanowczo za dużą i staram się skutecznie ją ograniczać. :)
Pozdrawiam serdecznie.
Pecunia non olet
Jeśli piosenka to element snu to absolutnie nie powinna być zmieniana – w sumie ma w sobie dość niepokojący element (ten lęk).
Jeśli chodzi o uwagę o sędzinie – faktycznie był to element wypowiedzi, więc kolokwializm mógł się w niej znaleźć.
Wspomnę też, że jakiś czas po lekturze kilka razy jeszcze wróciłem myślami do historii Remka i Jara, biedaków niesprawiedliwie karanych przez los, który miał się szczęśliwie odmienić – opowiadanie więc spełnia swoją najważniejszą funkcję. Jak będę miał trochę czasu, zajrzę do innych tekstów.
teksty publikuję również na www.zygisonar.com
Miło mi bardzo, Zygi_Sonarze, dziękuję, ale akurat jestem w trakcie ich usuwania z Portalu, aby zbytnio go nie zaśmiecać, zatem myślę, że warto poświęcić czas lekturze innych opowiadań innych tutejszych Autorów, bo ja żadnym specem, ani tym bardziej dobrym pisarzem niestety nie jestem. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Hej, to Twoje decyzje, ale też nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Nie wiem, czy otrzymałaś jakiś nieprzyjemny komentarz, czy coś innego skłoniło Cię do takiego działania. To prawda, że wrzucałaś ostatnio bardzo dużo i może warto byłoby skupić się na mniejszej liczbie jak najlepiej dopracowanych tekstów.
Stare opowiadania jednak nie “zaśmiecają” w żaden sposób Portalu, miejsca na serwerach wystarczy, nie zajmują przestrzeni na stronie głównej. Znajdzie je tylko ten, kto użyje wyszukiwania po tagach (mając ochotę na konkretny rodzaj lektur, na przykład zabawne wierszyki) lub wróci do czegoś, co kiedyś czytał. A ja przynajmniej mogę powiedzieć, że lubię czasem zaglądać do dawniej skomentowanych opowiadań.
Jeżeli (mam nadzieję) używasz opcji “Wycofaj do kopii roboczej”, a nie “Usuń opowiadanie”, to będziesz w stanie łatwo przywrócić część tekstów, gdy ponownie nabierzesz do nich przekonania.
Pozdrawiam serdecznie!
Dodam od siebie, że aż musiałam opowiadanie opublikować, żeby bruce na portal nawrócić.
Dlatego, kimkolwiek był ten, co zaczepiał bruce, niech natychmiast przestanie!
Bo nie będzie komu klikać, komentować i pocieszać świeżynek, że nie jest aż tak źle i że zamiast rzucać się do rzeki, należy poczytać teksty o interpunkcji;D
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Na spokojnie, Ślimaku Zagłady i Ambush, dziękuję Wam za miłe słowa, większość rzeczy usuwam bezpowrotnie, ale lutowe teksty – z uwagi na kliki Dyżurnych – staram się stopniowo przywracać, tak co pewien czas, aby punkty Im nie przepadły. :) Idzie wiosna, porządki trzeba robić, a przez te kilka lat za dużo opek się u mnie nazbierało zbyt niepoważnych… :) Co uznam za ciekawe lub z innych powodów potrzebne, zostawiam, a jakże! :)
Jednakże prawdą jest też, że co za dużo, to niezdrowo, bo skrajności zawsze są niezdrowe i niepotrzebne, lepiej pisać dobrze, a mniej, niźli słabo, lecz co trochę wrzucać bez opamiętania nowe rzeczy, a mnie właśnie owa ostatnia mania napadła i jej uległam w sposób wręcz niedopuszczalny, sięgając co rusz do szuflady i tu publikując. :)
Czasem mówię i piszę, że mam naturę Kmicica i mnie również kubeł lodowatej wody, solidnie mnie otrzeźwiający przez wylanie na głowę, jest bardzo potrzebny. :)
Rady udzieliłam Zygiemu, bo – jako nowy Twórca – lepiej faktycznie, aby wzorował się na całkiem innych Autorach. :)
Pozdrawiam Was. :)
Pecunia non olet
Bruce, nie ma takiego pojęcia jak “za dużo opek niepoważnych”. IMO, ich jest ciągle za mało! :-) Aż konkursy trzeba ogłaszać, żeby powiększyć szeregi.
Babska logika rządzi!
Niniejszym przyznaję się, że wczoraj, pod tekstem „Pieją kury, pieją, a nam brak koguta”, zadałam pytanie: Bruce, czy nie uważasz, że codzienne dodawanie tekstu, a nawet dwóch, to lekka przesada. Czy nie obawiasz się, że użytkownicy mogą doznać, że się tak wyrażę, przesytu.
Bruce odpisała: „Masz rację, Regulatorzy, przepraszam… “
Bruce, bardzo przepraszam – nie przypuszczałam, że zwykła uwaga sprawi Ci taką przykrość.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tak teraz patrzę na Twój profil i przypominam sobie…
Na pewno brakuje Świąt serc, to był znakomity utwór, naprawdę na wysokim poziomie. Oczywiście inne wierszyki też bywały niezłe, jak chociażby ten o Damoklesie czy o złowrogim budziku, parę godnych uwagi limeryków.
Z opowiadań doskonale pamiętam Spryt romantyka (tę miniaturkę o Norwidzie), Zimno, zimniej, mróz, Jaskinkę i kłamcę, a przecież nawet ta ostatnia baśń świąteczna sprowokowała całkiem ciekawą dyskusję…
A dramat na konkurs mitologiczny? I my sadzimy złote jabłka, / i my wykwintny shiraz mamy, / w naszym ogrodzie jest sadzawka…
Skoro tylko jeden czytelnik potrafi wymienić z pamięci tyle Twoich tekstów, to może jednak znaczy, że miały jakąś wartość i stanowczo nie zaśmiecały Portalu? Zresztą widzisz przecież, że i Reg nic podobnego nie sugerowała, proponowała jedynie zwolnić tempo publikowania kolejnych.
Finklo, dziękuję; oczywiście wyraziłam się nieprecyzyjnie, w tym wypadku niepoważny miało dla mnie oznaczać niedojrzały, a (niestety) nie – śmieszny, choć bardzo bym chciała, aby chociaż w tej materii umieć się popisać. :)
Regulatorzy, dziękuję i raz jeszcze przepraszam, bo wczoraj zwróciłaś mi uwagę na ważną kwestię. :) Jak powyżej wspomniałam, kubeł lodowatej wody jest mi czasem wręcz niezbędny. :) Przemyślałam to bardzo dogłębnie. :) Lepiej pisać mało, a w miarę dobrze, niźli za dużo, a coraz słabiej i mizerniej. :) Mam taką zasadę, że zawsze wyciągam wnioski z każdej sytuacji i staram się uczyć na własnych błędach. :)
Ślimaku Zagłady, to przemiłe, dziękuję; teksty te uznałam za takie, które w swoim czasie spełniły już swoje zadanie i dlatego też wszystkie bez wyjątku usunęłam bezpowrotnie. :) Aby pisać coraz lepiej, trzeba się starać nad sobą/swoim warsztatem pracować, a nie bazować na własnej słabiźnie. :) Zwolnienie tempa to jedna rzecz, ale zastanowienie się nad sensem publikowania miernoty, to już całkiem inna sprawa. Nawet, jak widzę, neologizm wprowadziłam, całkiem przypadkiem, co do własnej pisaniny – miernocizna mnie ostatnio dopadła i zawładnęła, zatem trzeba ją było czym prędzej zwalczyć w zarodku, co też zrobiłam. :)
Pozdrawiam Was serdecznie.
Pecunia non olet
Bruce, to bardzo chwalebne, że chcesz stawiać na jakość, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby świetna jakość cechowała wiele tekstów.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ja wiem, Droga Regulatorzy, lecz akurat w moim nieszczęsnym przypadku jest zgoła inaczej. :)
Bez obrazy wobec kogokolwiek, ale gdybym np. ja tak napisała (do siebie samej? – ok, dajmy na to), nie uważałabym za stosowne brać tego na poważnie, bo jestem tu krótko i jeszcze dłuuuga droga nauki przede mną. Lecz jeśli napisałaś mi to Ty, Osoba obdarzona przeze mnie ogromnym szacunkiem, udzielająca zawsze mądrych i życzliwych rad i stawiana za Wzór, uznałam, że czas przejrzeć wszystko i spokojnie przyjrzeć się mojej bazgraninie. :) I tak zrobiłam. Wierzę, że wyciągnę mądre wnioski i będę pisać rzadziej, a coraz lepiej. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bruce, nie jesteś tu od wczoraj. Jutro stuknie Ci czwarty rok obecności na portalu. Przyjmij do wiadomości, że nie jesteś nowicjuszką, jesteś zasiedziałą użytkowniczką i naprawdę nie pojmuję, dlaczego masz tak złe o sobie mniemanie. Bruce, uwierz w siebie!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jutro? Nie zwróciłam nawet uwagi… :) Kiedy to zleciało? Jak na taki staż, błędy, popełniane ciągle w tekstach, to wstyd i hańba. Niemniej dziękuję za wsparcie, jakie mam od Ciebie od początku tutejszego pisania.
Pecunia non olet
Bruce, proszę natychmiast przestać mówić o wstydzie i o hańbie, bo nie robisz nic ani wstydliwego, ani tym bardziej hańbiącego. A w przyszłości może być tylko lepiej!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ja piszę szczerze to, co czuję. :)
Wierzę, że będzie lepiej. I bardzo dziękuję. :)
Pecunia non olet
Bardzo proszę, Bruce. I bardzo wierzę w Twoją szczerość.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję. :)
Oczywiście, że mi szczerze wstyd za powielane błędy. Choć pamiętam, nadal: zamiast “który” piszę “jaki”, rzeczy oczywiste piszę bez sensu oraz logiki, a dialogi i interpunkcja zawsze są u mnie do poprawy.
Pecunia non olet
Bardzo przyjemnie się czytało. Dużo barwnej scenografii i wartka akcja, przez co nie dało się nudzić.
Zygfrydzie89, bardzo dziękuję, to tylko skromne opowiadanie, nawiązujące do wspomnień. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bruce, chciałbym mieć takie wspomnienia i umieć tak o nich napisać. /
Koalo75, dziękuję; na pewno masz, a piszesz dużo piękniej, ciekawiej i serdeczniej/cieplej, zapewniam.
Pecunia non olet
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Witam serdecznie, Anet, dziękuję Ci bardzo za poświęcony czas i za tak miłą opinię. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet