- Opowiadanie: dawidiq150 - Wielka bitwa

Wielka bitwa

Witam drogi gościu i zapraszam do przeczytania mojego opka, które powstało zainspirowane twórczością Tolkiena. Właściwie to pierwsze moje takie opowiadanie z prawdziwego zdarzenia. I chyba też najdłuższe z tych które zamieściłem na portalu.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wielka bitwa

Na dość równej, naturalnej półce skalnej jednej z gór masywu Durlandii, gdzie smoczyca uwiła swoje gniazdo, z wielkiego jaja wykluło się smoczątko.

Rozwarło swoje ubrudzone białkiem i żółtkiem z jaja powieki, by ujrzeć błękitne, trochę zachmurzone niebo, na którym świeciły trzy słońca. Wykręciło szyję w inną stronę i zobaczyło mnóstwo szczytów górskich, które ciągnęły się hen daleko na zachód.

Gad karmiony przez matkę spędził w gnieździe dwa tygodnie, wychylając jedynie główkę, by lustrować okolicę. W końcu odważył się i wyfrunął.

Coraz pewniej machając skrzydłami wzniósł się znacznie wyżej, niż miejsce, gdzie znajdowało się jego gniazdo. Ciekawy świata szybował długo i daleko nad ziemiami Durlandii.

 

&

 

Początkowo widział tylko górskie stoki, lecz tam gdzie się kończyły zauważył coś nowego. Była to wioska krasnoludów, pracujących w pobliskiej kopalni srebra.

Następnie, przez kilkanaście mil ciągnęło się pustynne pustkowie, gdzie wiodła dobrze widoczna z wysokości niczym biały sznur brukowana droga do miasta.

Omijała ona wielkie magiczne jezioro nazywane przez ludzi „Jeziorem cudów”, wokół którego były tereny obrośnięte zieloną, wysoką i gęstą trawą, na której pasły się jednorożce. Smok przez pewien czas przypatrywał się jezioru, gdyż woda za sprawą rozsianych gdzieniegdzie koralowców mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Do tego w jeziorze tętniło życie. Co chwila z akwenu wyskakiwały grupy czarnych ryb o białych plamach, które dzięki skrzydłom leciały paręnaście metrów, by znowu zanurkować w wodzie. Pływały tu też kaczki, a na wielkich liliach kopulowały ropuchy.

Za jeziorem znowu była pustynia, lecz teraz bardziej kamienista i znajdowały się na niej oazy, raz większe, raz mniejsze. Niektóre całkiem miniaturowe wszystkie zasilane przez podziemne rzeki. Potem już zajmująca olbrzymi obszar łąka, w której środku rósł gęsty las. Tam smok ujrzał tartak i duże pole ściętych drzew. Chwilę później przeleciał nad kamieniołomem, pełnym pracujących w spiekocie dnia robotników. Dalej już zaczynały się domostwa. Gad w oddali ujrzał wielki i wspaniały zbudowany z białego kamienia zamek, siedzibę króla Dawida Uszatego.

Zaciekawiony smok tam się skierował. Minął zaludnione miasto i leciał dalej, by w końcu usiąść na najwyższej wieży zamku. Zauważył stamtąd przepiękne ogrody królewskie, pełne kolorowych kwiatów. Znajdował się tu też oddzielony kawałek ziemi, gdzie magowie uprawiali różnorakie zioła i hodowali osobliwe pół rośliny, pół zwierzęta. Nieco dalej były strzeliste zabudowania, w których mieszkali magowie.

Za domami magów znajdowały się koszary i place ćwiczeń dla rycerzy. A znacznie dalej widać było też rozległe plantacje, pełne robotników.

Smok rozłożył skrzydła i zamachał nimi, by znowu wznieść się w powietrze. Miał ochotę jeszcze trochę polatać. Poszybował teraz w kierunku odległego morza. Minął niezdatne do jakiejkolwiek uprawy skaliste stepy, a później także brązowe bagna. Aż dotarł do morskiego brzegu, który ciągnął się wiele mil, obrośnięty wysoką białą trawą.

Zostawił brzeg za sobą i skierował się nad bezkresne wody. Słone powietrze drażniło jego układ węchowy, już miał zawracać, kiedy nagle zauważył coś daleko na horyzoncie. Zaciekawiony poleciał dalej.

Po kilku chwilach ujrzał statki, mnóstwo potężnych galer pełnych jakichś istot.

Były to martwiaki. Agresywny i plugawy lud, dysponujący dużą siłą fizyczną i twardą skórą, a także wysokim wzrostem. Jednak mieli oni pewną przypadłość, chorobę zwaną „zgnilizną”. By ich ciało nie gniło i nie odpadało potrzebowali pić krew, najlepiej ludzką. Choroba ta była nieuleczalna.

Mały smok zniżył lot, by się lepiej przyjrzeć. Po chwili został zauważony.

Na pierwszym statku, zaraz przy kadłubie wpatrywała się w niego potężna postać. Był to główny dowódca o imieniu Berdon. Górował on wzrostem i posturą nad swoimi ziomkami. Krzyknął głośno do podwładnych i wskazał na smoka. Ci wstali od stołów, gdzie grali na pieniądze w kości. 

Berdon wydał rozkaz i część wojowników – strzelców, sięgnęło po łuki, napięło cięciwy i wypuścili strzały celując w zwierza. 

Wiele grotów dosięgło celu, wbiły się głęboko między jeszcze nie stwardniałe smocze łuski. Ranny gad spadł do morza.

 

&&&

 

Drzwi otwarły się po mocnym pchnięciu. Do komnaty króla wpadł dyszący zwiadowca. Nie czekając, aż monarcha da mu głos zaczął szybko, z przejęciem mówić:

– Królu, z północy idą hordy martwiaków! Przepłynęli morze i idą na nas. Dotrą do zamku za cztery dni.

Król wydał się tylko trochę zaskoczony. Zmrużył oczy, pokiwał głową i powiedział do siebie cicho:

– Musiał kiedyś nadejść ten dzień.

Potem zwrócił się do zwiadowcy:

– Ojciec przygotowywał mnie na taką sytuację. Widzę, że jesteś bardzo przestraszony, dlatego byś nie siał paniki coś ci pokażę. Chodź ze mną.

Dawid skierował się do bocznego wyjścia z komnaty, potem przeszli długim korytarzem, aż do mosiężnych drzwi z zamkiem szyfrowym. Król poprzekręcał pięć niewielkich kół z różnymi literami i cyframi, kiedy zamek szczęknął nacisnął klamkę i pchnął drzwi, następnie weszli do środka. 

Zwiadowca nigdy nie był w tym zagraconym pomieszczeniu, wielkości dwóch salonów pospolitego domu. Nic dziwnego, bo nikt oprócz króla, jego małżonki, dwóch córek i syna nie miał prawa tu wchodzić i oczywiście nie znał kodu.

Znajdowało tu się mnóstwo zakurzonych rupieci po ojcu króla i jego dalszych przodkach, takich jak dawno już nie używana broń biała i miotana, zbroje, obrazy wiszące na ścianach i oparte o nie. Jakieś stare dywany zwinięte w rulony. Także stół, na którym leżała biżuteria. Była też duża drewniana skrzynia okuta żelazem.

Dawid podszedł do niej i otwarł wieko, skrzynia nie była zamknięta na klucz. Pogrzebał trochę i wyciągnął rulon, który rozwinął i na niego zerknął. 

– Tak, to jest to co chciałem ci pokazać.

– Co tam jest zapisane? – śmiało spytał zwiadowca.

– Porady mojego ojca, w razie gdyby ktoś wypowiedział nam wojnę.

– O! – żołnierz nie krył zainteresowania.

Monarcha zaczął na głos czytać:

– Wojna jest wielką tragedią dopiero, gdy można ją przegrać. Synu po pierwsze uspokój się i nie panikuj. Pierwszą rzeczą, którą teraz musisz zrobić to zwrócić się do naszych sojuszników. Mam na myśli Kretoludzi, mieszkających pod ziemią na kamiennych stepach, Krasnoludy na południu, Bingdaka Władcę Smoków żyjącego w górach i leśne elfy. Następną rzeczą, którą musisz zrobić to ufortyfikować teren nie dalej niż kilka mil od zamku, tam gdzie spodziewasz się ataku…. I tak dalej – Dawid przerwał czytanie. – Zrobię wszystko co radzi mi tu ojciec i pogonimy te głupie martwiaki z powrotem do domu.

Potem zabrał dokument i wyszli z pokoju. Następnie powiedział:

– Napiszę teraz listy, które trzeba błyskawicznie dostarczyć tym których w piśmie wymienił mój ojciec.

 

&&&

 

W delikatny sposób, bez siania strachu publicznie ogłoszono o ataku, który miał nastąpić może już nawet za trzy dni. Zapewniano o zwycięstwie pod warunkiem, że wszyscy postąpią według rozkazów króla.

A rozkaz był taki, by wszystkie kobiety i dzieci, a także część mężczyzn, którzy nie nadawali się do walki zaczęli pracować nad fortyfikacją. Reszta została zmobilizowana.

 

&

 

Każdy mężczyzna w królestwie, w wieku szesnastu lat miał obowiązek przejść krótkie półroczne szkolenie wojskowe. Teraz okazało się to na wagę złota.

Dowódcy mieli kupę roboty. Każdego mężczyznę trzeba było wyposażyć w odpowiednią dla niego zbroję i broń. W koszarach nie było już miejsca i te czynności odbywały się teraz także na pobliskiej łące.

 

&&&

 

Wszędzie panował wielki ruch, również w wieżach magów. Znany w całym królestwie i także poza nim, uważany przez niektórych za najmądrzejszą osobę, która aktualnie chodziła po ziemi, mag bitewny i mędrzec o imieniu Krudgal, rozdzielał teraz innym magom zadania. Człowiek ten już jako mały chłopiec potrafił rzucać czary znacznie potężniejsze niż dorośli doświadczeni magowie. Sam twierdził, że żył już wcześniej w innym wcieleniu i dobrze je pamięta, stąd jego umiejętności. Nikt jednak nie wiedział czy to była prawda. Miał on bowiem taki sposób rozmawiania, że nigdy nie było się do końca pewnym, czy żartuje, czy mówi poważnie.

Teraz młodym mniej zdolnym adeptom nakazał zbieranie ziół z ogrodu potrzebnych do ważenia różnych eliksirów. Innym kazał ważyć te eliksiry.

Magiczne mikstury to było coś co mogło przeważyć szalę zwycięstwa w bitwie. 

Powszechnie znany i najczęściej używany na wojnach był „eliksir zdrowia” który przyspieszał gojenie się ran i pokrzepiał organizm. Działał na ludzi i większość istot, a składniki do jego uwarzenia były szeroko dostępne. Tak więc przygotowano teraz wielkie kotły i zaczęto produkować go w olbrzymich ilościach.

Innym łatwym w przygotowaniu był „eliksir siły” który jak można się domyślić zwiększał siłę fizyczną. Dzięki niemu rycerze mogli posługiwać się ciężkimi toporami i wielkimi dwuręcznymi mieczami, tak jakby były to zwykłe, treningowe, drewniane mieczyki.

Istniały też receptury, których składniki ciężko było zdobyć, lecz miały potężniejsze działanie. Na przykład „Eliksir nocnego łowcy” pozwalał na widzenie w nocy. Grupa ludzi, która go wypiła mogła po zmroku niepostrzeżenie zbliżyć się do wroga i łatwo go wyeliminować.

Krudgal poprosił do siebie trzech magów, których dobrze znał i z którymi się bardzo przyjaźnił, następnie oznajmił:

– Musimy pojechać do „Jeziora cudów”. Nie ma ani chwili do stracenia. Weźmiemy najszybsze konie. Za nami pojadą też tragarze. Prędko ruszajmy. Później wam powiem w czym rzecz.

Zeszli na parter wieży i skierowali się do stajni, która znajdowała się w innej części zamkowych włości. Gdy tam dotarli czekały już na nich trzy rumaki, wyglądające jakby były zagłodzone. Miały widoczne żebra, które opinała skóra.

Taki osąd jednak nie był trafny. Koniki te karmiono normalnie. To prawda, że te zwierzęta nie są silne, ale za to diabelnie szybkie. Doskonałe dla zwiadowców.

Magowie wsiedli na nie i ruszyli drogą wiodącą poza miasto, w stronę gór. Pędzili z niesamowitą szybkością, bez ustanku, zostawiając za sobą miejskie zabudowania, a potem rozległe niezasiedlone przez ludzi tereny. Konie sapały zmęczone, ale Krudgal nie zwracał na to uwagi. Wieczorem ich oczom ukazała się srebrna tafla Jeziora cudów.

– Zdążyliśmy – powiedział Krudgal – jeszcze się nie ściemnia. Doskonale.

– Możesz nam teraz powiedzieć w jakim celu tu jesteśmy? – spytał jeden z magów o imieniu Gval.

– W jeziorze, trochę dalej od brzegu rosną glony. Potrzebne do rzucenia pewnego czaru. Ale mi głównie nie o nie chodzi.

Przerwał, by wyciągnąć z torby czerpak do łapania ryb i niewielki wypchany czymś woreczek. Następnie zdjął ubranie i nagi wszedł do jeziora.

Jego towarzysze przyglądali się zaciekawieni. On natomiast wysypał zawartość woreczka do wody i odwróciwszy się do nich powiedział:

– Głęboko w tym jeziorze znajduje się potężny artefakt, zwany „złodziejem snu”. Od momentu, gdy skończyłem siedem lat, w czasie nocnej pełni czasem mam taki sam powtarzający się sen. Śni mi się, że przychodzę tutaj, wchodzę do wody i nurkuję, głęboko do samego dna i tam widzę ów artefakt. To nie jest mój wymysł, działanie tego przedmiotu opisane jest szczegółowo w starej księdze, która jest w naszej bibliotece. Pisze tam, że artefakt będzie należał do tego, kto będzie w potrzebie by go użyć.

Mag przerwał, gdyż w pobliżu jego nóg zwabione przynętą zaczęły pływać ryby. Były to duże sztuki gatunku jakiego przyjaciele Krudgala nie znali, o długości ręki dorosłego człowieka.

Wykorzystując czerpak wyłowił jedną sztukę i niosąc ją wyszedł z jeziora. Następnie położył wierzgającą rybę na ziemi i wyciągnął ze swojej torby dużą strzykawkę. Uśmiechając się do swoich przyjaciół wbił igłę w głowę ryby i wyssał mózg. Potem tą samą strzykawkę wkuł sobie prosto w serce i nacisną tłoczek.

– Zaraz po części zamienię się w rybę. Będę miał skrzela, których teraz potrzebuję.

Rzeczywiście minęła chwila i skóra Krudgala zaczęła ciemnieć, by po chwili zamienić się w granatowe łuski. Na szyi pojawiły mu się wielkie skrzela. Powiedział jeszcze do swoich towarzyszy, by zaczęli wyciągać z jeziora czerwone algi i układać je obok siebie by wyschły. Potem prędko wszedł do wody, zanim jego nogi zamieniły się w wielką płetwę, następnie zniknął pod srebrzystą taflą.

 

&&&

 

Minęły przeszło dwie godziny, dzień zaczął chylić się ku końcowi. Nad jezioro przybyli tragarze, jadący na zwykłych koniach, którzy zainteresowali się tym, gdzie teraz przebywa Krudgal.

– Zamienił się w rybę i zanurkował po artefakt, który śnił mu się od siódmego roku życia. – powiedział mag imieniem Brkek szeroko się uśmiechając.

Jednak mało komu było do śmiechu. Większość przejmowała się czekającą ich bitwą.

Wszyscy zaczęli brodzić po jeziorze i wyciągać cenne algi. Później, gdy z wody wynurzyła się przeobrażona sylwetka potężnego maga, glonów było już całkiem sporo. Czarownik trzymał w dłoniach coś, co wyglądało jak małża z tym, że nienaturalnie duża.

– Pomóżcie mi! – krzyknął, gdyż jego nogi nadal były wielką płetwą. 

Gdy wyciągnięto go na brzeg, powiedział zadowolony:

– Bardzo dobrze, myślę że glonów już wystarczy. – i dodał – Zrobiliśmy dzisiaj wszystko co było trzeba.

 

&&&

 

Flota statków zatrzymała się w bezpiecznej odległości od brzegu, by nie osiąść na mieliźnie. Rzucono kotwice. Martwiaki w euforii kłapały paszczami, z których wystawały żółte, nierówne zębiska często wyszczerbione przez chorobę, gdyż zgnilizna dotykała także dziąseł.

Oswojone małpoludy, uwięzione pod pokładem, których rolą było jedynie poruszanie wiosłami, mogły wreszcie odpocząć.

Opuszczono wielkie tratwy załadowane wszelkim orężem i rzeczami, potrzebnymi do bitwy. Wśród nich były skrzynie, w których znajdowały się setki szklanych buteleczek ze specjalnym płynem zwanym „furią”. Była to bardzo popularna wśród agresorów mikstura sprawiająca, że żołnierz, który ją wypił wpadał w szał, całkowicie tracąc obawy o swoje życie.

Teraz, gdy morska podróż dobiegła do końca, gnijący wojownicy wskakiwali do wody i wpław płynęli do brzegu by tam uformować szyk.

Jak wszyscy byli już na lądzie, główny dowódca Berdon zebrał podrzędnych sobie dwudziestu dwóch dowódców i przemówił do nich:

– Od miasta, którym rządzi Dawid Uszaty, nasz naturalny wróg dzieli nas trzy, może cztery dni drogi. Mamy przewagę liczebną i jesteśmy wyszkoleni, nie tak jak nasi przeciwnicy, nie spodziewający się wojny. Rozgromimy ich wojsko i zajmiemy tą bogatą w naturalne surowce krainę. Wtedy nasz król Gradiasz Wytrok zamieszka w ich zamku. Z ludzi zrobimy niewolników i będziemy pili ich dającą zdrowie krew. Teraz każcie założyć naszym wojownikom zbroje i sami to zróbcie, bo niezwłocznie ruszamy. Możliwe, że natrafimy na jakieś grupy istot chcących bronić swoich terytoriów. To wszystko, odmaszerować!

 

&&&

 

Kretoludzie mieszkający pod ziemią mimo że nie powiadomili ich zwiadowcy króla Dawida Uszatego, dowiedzieli się o inwazji, mieli bowiem swoich informatorów na powierzchni.

Byli połączeniem ludzi i kretów. Mieli niewiele ponad metr długości ciała, krecie ryjki parę ludzkich rąk i nóg ale też dodatkowe silne łapki by móc drążyć podziemne tunele.

Nie były to wojownicze istoty, ale mieli przygotowane pułapki, które powstały można powiedzieć po części w naturalny sposób. Kretoludzie żywili się witaminami zawartymi w wilgotnej glebie. Ich układ pokarmowy filtrował ziemię wydalając nic już nie warty dla nich piasek. Na przestrzeni setek lat, te istoty stworzyły olbrzymi labirynt głębokich podziemnych tuneli i grot. W większości już dla nich nie potrzebnych. Czeluści te z pomocą ludzi króla Dawida, przykryto mocnymi deskami i zasypano ziemią, która z czasem obrosła trawą. Na ich spodzie czekały na agresorów zaostrzone pale.

Posadzono tam drzewa owocowe, które miały za zadanie zwabić potencjalnego wroga.

 

&&&

 

Kilku kretoludzi wyszło na powierzchnię i ukryci za głazem obserwowali teren pułapki. Martwiaki złapały haczyk, znęciły ich drzewa, na których rosły smakowite gruszki. Jeden z batalionów liczący kilkadziesiąt wojowników wszedł do sadu.

Wtedy obserwatorzy kretoludzi szybko wrócili pod ziemię, by poinformować, że można uaktywnić pułapkę.

Pociągnięto za sznury przywiązane do desek i cały batalion kompletnie niczego się nie spodziewając wpadł do wielkiej dziury, nabijając się na pale.

 

&&&

 

Gdy Berdon dowiedział się o katastrofie wpadł w furię i zaczął mocno kląć na kretoludzi. Pozornie był to głupi osiłek, jednak tak naprawdę wyróżniał się wysoką inteligencją, inaczej nie byłby wybrany na głównego dowódcę. Miał też rozległą wiedzę i wiedział kim są ci, którzy przygotowali pułapkę. 

Gdy się trochę uspokoił wydał rozkazy:

– Niech grupa żołnierzy wróci na brzeg morza i rozmontuje tratwy. Potrzeba nam sznurów. Pięćdziesięciu z was ściągnie swoje napierśniki. Wrzucimy je do tej dziury, następnie przywiążemy sznury do drzew. Kilku z nas zejdzie po sznurach, wepcha napierśniki głęboko i podpali. Dym wypędzi sukinsynów na powierzchnię, a gdy to się stanie wytniemy ich w pień.

Zrobiono dokładnie tak jak powiedział. Zbroja, której użyto do zemsty bynajmniej nie była wytworzona wyłącznie ze skóry. Jej liczne elementy były nasączane utwardzaczami i klejone. Po podpaleniu, z dziury w ziemi zaczął wydobywać się czarny, gęsty dym. Plan okazał się świetny. Kretoludzie pod ziemią poruszali się sprawnie, okazało się jednak wolniej niż rozprzestrzeniający się teraz w ich mieszkaniu dym. Dlatego, by się nie udusić musieli jak najprędzej wyjść na powierzchnię. A tam już czekały martwiaki, by się krwawo zemścić.

Morale, które nieco spadło po wpadnięciu w zasadzkę, ponownie podniosło się na wysoki poziom.

 

&&&

 

Trzech zwiadowców Badek, Thrir i Kud pędzili niczym wiatr na najszybszych koniach w stronę odległego lasu, gdzie znajdowało się królestwo elfów.

– Dawno tu nie byłem – krzyknął Badek zafrasowany, kiedy w oddali ujrzeli pierwsze drzewa – musimy znaleźć ubitą drogę. Ona doprowadzi nas do rezydencji króla elfów Kretiana.

Chwilę później dotarli do ściany drzew i Badek rozglądając się zaklął:

– Gdzie do czorta jest ta droga?

– Nie traćmy czasu – powiedział Kud – nie mamy go wiele. Jedźcie w prawą stronę, ja pojadę w lewą.

Jego towarzysze zgodzili się i wszyscy ruszyli wyglądając w lesie stworzonego przez elfy traktu.

Parę chwil później Kud usłyszał wołanie gdzieś z góry. Podniósł głowę i ujrzał osobnika w zielonym ubraniu, który prędko i zwinnie schodził ze szczytu pobliskiego drzewa.

– Witaj panie! – powiedział elf, gdy stanął już na ziemi.

– Witaj! Przybywam z pilną prośbą do twojego króla… – zaczął pospiesznie mówić zwiadowca, ale ten mu przerwał.

– O wszystkim wiemy. Choć za mną, kawałek dalej jest droga.

– Skąd wiecie? – zainteresował się Kud.

– Córka króla, która urodziła się pięć lat temu ma dar. Śnią się jej wszystkie ważne wydarzenia, jakie mają miejsce w okolicy. Początkowo nikt w to nie wierzył, ale wiele razy sprawdziliśmy i to co mówiła okazało się prawdą.

– Czyli wiecie o martwiakach i, że potrzebujemy waszej pomocy?

– Tak.

Dotarli po chwili do szerokiej na cztery metry drogi. Elf dosiadł grzecznie stojącej przy jednym z drzew, wyjątkowo dużej sarny. I pospiesznie ruszyli.

Jechali drogą przez dość długi czas, aż zaczęli mijać chaty zbudowane wysoko na drzewach. Z nich wyglądały zaciekawione elfie dzieci.

W końcu oczom Kuda, na dużej otwartej przestrzeni ukazała się olbrzymia rezydencja należąca do elfiej rodziny królewskiej. Zbudowana wyłącznie z drewna i lin, wyglądało jakby wisiała w powietrzu, lecz grube bale oparte na mocnych drzewach, których nie wykarczowano utrzymywały ją w tej pozycji. Jej ściany obrastały pnącza jakiejś ozdobnej rośliny, na których kwitły czerwone, granatowe i białe kwiaty. Gość zobaczył także pomalowaną na różne kolory wielką płaskorzeźbę, umieszczoną na bramie, która musiała być herbem mieszkających tu istot. Przedstawiała ona elfa z napiętym łukiem. Pod rezydencją płynęła wartka rzeka. Nad nią znajdowały się szerokie zbudowane z ociosanych bali schody.

Zsiedli ze swoich zwierząt, elf zaprowadził Kuda do schodów i powiedział:

– Proszę idź, król cię oczekuje.

Zwiadowca zaczął się wspinać, a gdy był już na górze otwarły się przed nim drzwi i ukazała się w nich piękna istota, w której Kud od razu rozpoznał królową.

Ubrana była w srebrne szaty związane złotą szarfą na brzuchu. Miała piękną twarz z piegami na nosie, czarne włosy spięła w warkocze i koki tak skomplikowane, że ich tworzenie musiało trwać wiele godzin. Była szczupła i miała bardzo małe piersi. Wyglądała charyzmatycznie. Przyjaźnie się uśmiechnęła do swojego gościa i zrobiła zapraszający gest ręką.

Po chwili jednak okazało się, że nie miała ona nic do powiedzenia, zwiadowca Kud przedyskutował sprawę, z którą przybył wyłącznie z królem.

Król elfów wyglądał równie dostojnie i charyzmatycznie jak jego żona. Był bardzo wysoki, lecz chudy, natomiast w jego zielonych, przenikliwych oczach tkwiła jakaś taka moc charakterystyczna dla istot o silnym charakterze. Jego szata dla odmiany była złota. Gdy wymienili uprzejmości zaprowadził gościa do dużego salonu wyglądającego jakże inaczej od zamkowych komnat. Było tu bardzo przytulnie. Ściany i sufit obrastały kwitnące pnącza. Okna były większe i przestronne. Elf przeszedł od razu do rzeczy:

– Niestety nie wyślę swoich żołnierzy na szykującą się bitwę. Z prostego powodu, są oni skuteczni wyłącznie w lesie. Natomiast pomogę w inny sposób. Jak zapewne wie Dawid mamy doskonałe łuki z kabrowego drewna poddawane znanej tylko nam specjalistycznej obróbce. Handlujemy nimi od dawna z tymi, którzy prowadzą wojny. Przekażemy wam czterysta sztuk. Ale to nie wszystko. – król podszedł do stołu, na którym leżała strzała wcześniej niezauważona przez gościa. – Popatrz na to cudo!

Król wręczył strzałę Kudowi, a ten zaczął ją dokładnie oglądać. Wyglądała po części zwyczajnie jednak różniła się. Za grotem posiadała rząd długich ząbków, to jednak nie było wszystko. Między grotem a ząbkami miała miniaturowy woreczek.

– To na truciznę? – spytał Kud.

– Zgadza się. Ten niewielki zbiornik zrobiony jest z włókna, które po zetknięciu z krwią rozpuszcza się i uwalnia znacznie więcej trucizny niż pospolita zatruta strzała. A te oto ząbki – elfi król dotknął palcem ostrych zakończeń – utrudniają wyjęcie strzały. Mamy jednak tylko około stu sztuk.

– Bardzo pomysłowe – powiedział zwiadowca – w imieniu króla serdecznie dziękuję. Wracam prędko. Jeszcze dzisiaj przybędą wozy by zabrać łuki i strzały.

– Nie, nie! My mamy już wszystko przygotowane i sami dostarczymy wam te przedmioty.

– Wspaniale. Jeszcze raz dziękuję!

– Powodzenia! Będziemy się za was modlić.

Kud opuścił siedzibę elfów i szczęśliwy, że wykonał zadanie ruszył prędko z powrotem. Tak gdzieś w połowie leśnej drogi spotkał swoich towarzyszy, którzy wreszcie znaleźli trakt. Opowiedział im wszystko i ruszyli do zamku Dawida Uszatego z nadzieją w sercach, że wygrają bitwę.

 

&&&

 

Inni zwiadowcy w tym samym czasie dotarli do państwa Krasnoludów. Ci jak tylko dowiedzieli się o inwazji martwiaków zwołali zebranie rady. U nich władzą była rada senatorów licząca dziesięć osób. Błyskawicznie i jednogłośnie zdecydowali, że zmobilizują wojsko, gdyż w tej sytuacji i oni są zagrożeni. Dwadzieścia godzin później wojsko niskich, ale silnych i wytrzymałych krasnoludów maszerowało w stronę królestwa Dawida Uszatego, by dołączyć do jego armii. Za nimi jechały nieużywane od dwóch setek lat trebeusze służące co prawda do ataku na fortyfikacje, ale wyrzucane przez nie wielkie kamienie, mogły również niszczyć jednostki piechoty i bardzo przydać się w bitwie.

 

&&&

 

W nocy Król Dawid Uszaty wsiadł na swojego wspaniałego śnieżnobiałego rumaka i z kompanią dziesięciu rycerzy, a także dwoma doradcami ruszyli w stronę gór, by o pomoc poprosić Bindaka Władcę Smoków.

Starali się jechać jak najszybciej mimo tego podróż trwała całą noc i gdy słońce o poranku zaczęło wychodzić zza horyzontu mieli przed sobą jeszcze parę godzin do miejsca, gdzie zaczynały się wysokie góry.

W końcu tam dotarli i ruszyli teraz niezbyt szeroką drogą, ciągnącą się wewnątrz masywu. W miarę, jak brnęli dalej, robiła się ona coraz bardziej stroma i węższa. Tak, że w pewnym momencie musieli jechać jeden za drugim. Ostatecznie droga się skończyła, a oni stanęli w rozległej dolinie otoczonej przez wysoki masyw górski.

Zatrzymali się na tym pustkowiu i jeden z doradców króla o imieniu Arnok zwrócił się do niego:

– Co teraz?

Władca odparł:

– Wydaje mi się, że jesteśmy na miejscu. Uważnie się rozglądajcie, gdzieś tutaj jest jaskinia, w której mieszka mój przyjaciel.

Na rozkaz króla rozpierzchli się i zaczęli poszukiwania.

Minęło kilka dłuższych chwil i nagle na niebie pojawił się ogromny smok o granatowych łuskach. Miał rozpiętość skrzydeł jakieś dwadzieścia pięć metrów. Zaczął krążyć nad doliną, wpatrując się w nieproszonych gości.

Gdy zrobił trzy okrążenia zniżył lot i w końcu usiadł na ziemi. Wtedy Dawid i jego podwładni, którzy gapili się zafascynowani w smoka zauważyli za nim mężczyznę biegnącego w ich stronę i wymachującego rękami.

– To Bindgak! – krzyknął król szczęśliwy. – Witaj przyjacielu!

Mężczyźni uściskali się serdecznie.

Bindgak był chudym, żylastym, wysokim mężem ubranym w skóry. Miał długie ciemnoblond włosy sięgające aż za ramiona. Gęste wąsy i pokaźną brodę, a także bardzo jasne błękitne oczy.

Po przywitaniu z Uszatym podszedł do smoka i zaczął czule głaskać go, po nieco szkaradnym pysku mówiąc łagodnym głosem:

– Już dobrze Wacuś, nie denerwuj się, to przyjaciele.

Trwało to chwilę później smok poruszył skrzydłami i wzniósł się w powietrze by szybko zniknąć wszystkim z pola widzenia.

– Przyjacielu! Przybywam do ciebie z prośbą o pomoc. Szykuje się bitwa. Z północy nadciąga na moje państwo wielka armia martwiaków. Czy wspomożesz mnie swoimi smokami?

Bindgak zamyślił się na chwilę. Nie był to człowiek specjalnie inteligentny, nie miał dużej wiedzy o świecie, natomiast miał dobroduszny charakter.

– Myślę, że mogę nawet zrobić coś więcej. – uśmiechnął się szczęśliwy – Już zaraz wyślę Wacusia, który jak wiele smoków potrafi ziać lodem. Martwiakom odechce się bitwy.

Słysząc to Dawid Uszaty i cała kompania, z którą tu przybył bardzo się ucieszyli.

– Byłbym ci dozgonnie wdzięczny. – powiedział król.

Władca Smoków zgodnie z tym co właśnie obiecał zamknął oczy i po chwili je otworzył. Wszyscy ujrzeli skupienie na jego twarzy i jak usta zaczęły coś szeptać, gałki oczne wywrócone miał w głąb czaszki.

Trwało to kilkadziesiąt sekund. Potem, gdy wrócił do siebie wzniósł wzrok ku niebu, na którym pojawił się ponownie smok. Gad przeleciał nad doliną i zniknął za szczytami gór.

– Myślę, że atak Wacusia załatwi cały problem – powiedział pewny siebie pustelnik.

– Drogi przyjacielu, powiedz czego ci potrzeba! Jak mogę ci się zrewanżować? – pytał król.

Rozmawiali jeszcze przez kilka dłuższych chwil, potem po serdecznym pożegnaniu kompania Dawida Uszatego ruszyła z powrotem do zamku.

W czasie powrotnej drogi nie wszyscy byli jednak ukontentowani.

– To by było zbyt proste. – powiedział doradca króla o imieniu Dorghal – Martwiaki musieli liczyć się z tym, że do bitwy mogą włączyć się smoki.

– Niekoniecznie – odparł jeden z rycerzy.

I tak rozpoczęła się dyskusja, która trwałą całą drogę powrotną.

 

&&&

 

Smok, którego Władca smoków nazywał Wacusiem, leciał z niezwykłą szybkością w stronę morza.

Pustelnik od urodzenia potrafił telepatycznie rozmawiać ze smokami. Gdy dawno temu jego rodzinę napadnięto i zamordowano, a jemu udało się ujść z życiem tylko one mu zostały. Kochał je i były mu bardzo bliskie jak brat, czy siostra. W okolicy żyło jedenaście smoków licząc młode smoczki, które niedawno się wykluły z jaj. Mężczyzna wiedział, że jedno zginęło, ale dopiero teraz zaczął podejrzewać w jakich okolicznościach.

 

&&&

 

Wielki gad nagle w oddali ujrzał setki maszerujących wojowników. Zniżył lot i przygotował się do splunięcia. Jego gruczoły umieszczone wewnątrz paszczy zaczęły pracować. Nie minęło wiele czasu od momentu kiedy został zauważony a kiedy wydalił z pyska mroźne powietrze i lodowatą ślinę.

Twarda skóra smoka odporna była na strzały i bełty. Tak więc martwiaki wydawali się bezbronni jak dzieci.

Kilkunastu wojowników, gdy ogarnął ich lodowaty podmuch zamieniło się w sople lodu i umarło natychmiast. Smok wniósł się wysoko by zrobić pętlę i zaatakować ponownie.

Jednak martwiaki byli przygotowani na atak smoków. W najdalej wysuniętych batalionach znajdowali się szamani. W pośpiechu rzucili oni zaklęcia. Fala magicznego powietrza uderzyła w smoka podczas jego drugiego ataku. Znowu kilkunastu piechurów zostało unicestwionych, ale czar zadziałał choć smok nie zdawał sobie z tego sprawy. Czuł jedynie dziwne mrowienie na całym ciele.

Jego łuski zaczęły mięknąć tak, że po chwili przestał być odporny na ataki łuczników. 

Na komendę szamanów w niebo posłano setki strzał i bełtów. Te które dosięgły celu wbiły się głęboko i łatwo jak nóż w masło.

Smok zawrócił tam skąd przyleciał, ale po kilu chwilach runął na ziemię. Szybko uciekło z niego życie. Nie żył już, gdy otoczyły go martwiaki.

 

&&&

 

Cztery dni, czas który ludzie mieli na przygotowanie do bitwy minął, wrogie wojska stanęły naprzeciwko siebie w znacznej odległości, tak że mogły przyjrzeć się sobie jedyne przez lunety. Gdyby ktoś przeliczył, to na jednego obrońcę przypadało czterech agresorów.

Wybudowanie linii ufortyfikowanych wież dla łuczników okazało się pomysłem niezwykle naiwnym. Martwiaki zaczęli zwyczajnie je obchodzić z obu stron.

Z lewej strony doszło do pierwszych walk, gdzie obrońcami były krasnoludy. Trebeusze raz za razem słały kamienne głazy, które spadały na grupy wrogów. Padali oni jak muchy. Dowódcy widząc co się dzieje, wydali rozkazy by za wszelką cenę i w pierwszej kolejności wyeliminować krasnoludzkich inżynierów obsługujących machiny. To był idealny moment by skorzystać z eliksirów furii. Na rozkaz piechurzy martwiaków zaczęli odczepiać od pasa buteleczki i po odkorkowaniu, wypijać ich zawartość.

Gdy mikstura zaczęła działać rzucili się oni całkowicie bez lęku o swoje życie w wir walki. Okazało się to bardzo skuteczne. Parli do przodu w stronę wielkich machin, które raz na średnio dwieście sekund wyrzucały śmiercionośne głazy.

Dowódca krasnoludów błyskawicznie pojął co się dzieje i krzyknął głośno:

– Używajcie tarcz! Brońcie się!

To była chyba najlepsza rzecz jaką mogli teraz zrobić. Gdyż eliksir oczywiście zadziałał, ale ciągły natarczywy atak sprawił, że agresorzy bardzo szybko opadli z sił.

Przez jakiś czas krasnoludy bronili się, a potem na rozkaz sami zaczęli atak. W międzyczasie pociski do machin wyczerpały się. Walka trwała, jednak martwiaków było bez liku. Ci co byli już bardzo zmęczeni wycofywali się i zastępowali ich inni. Ostatecznie armia sojuszu wycofała się. I tak zakończyła się pierwsza potyczka.

Zdziesiątkowani obrońcy w ogólnym zarysie dzięki trebeuszom nie odnieśli porażki. Poległych martwiaków było znacznie więcej.

– Poważnie ich osłabiliśmy – stwierdził Dawid Uszaty patrząc przez lunetę. – Ale nacierają z drugiej strony.

– Czy mógłbym coś doradzić? – do władcy zwrócił się mag Krudgal.

– Oczywiście. – odparł król.

– Musimy do obrony skierować najlepszych wojowników i strzelców jakich tylko mamy, wykorzystajmy też elfie łuki i strzały. Bo jeśli dotrwamy do nocy użyję artefaktu, który wyłowiłem z Jeziora cudów.

Dawid Uszaty był pewny rad wielkiego maga, dlatego wydał rozkazy i do dalszej walki ruszyli wyłącznie wyszkoleni żołnierze. Martwiaki już z drugiej strony omijali fortyfikacje. Rannych krasnoludów skierowano do polowego szpitala, gdzie napojono ich eliksirem zdrowia i opatrzono rany. Wielu z nich mogło walczyć dalej, musieli jedynie trochę odpocząć.

Elitarny oddział strzelców i piechurów walczących po stronie obrońców rozpoczął natarcie. Martwiaki nie zorientowali się, że przyjdzie im walczyć z wyszkolonymi rycerzami. Rzucili się do bitwy z głośnym krzykiem. Strzelcy napięli darowane od elfów łuki i wypuścili prototypy strzał. Przedmioty te nie zawiodły, strzały wbiły się w skórę wrogów mimo że ta była bardzo twarda. Kilkudziesięciu nacierających padło na ziemię, by niedługo potem umrzeć od trucizny, która mieściła się w miniaturowym woreczku przy grocie.

Chwilę później, wojska z obu stron zwarły się w bitwie na śmierć i życie. Jednak po pewnym czasie można było zaobserwować niezwykłe zjawisko. Wyszkolony oddział ludzi po prostu rozgromił martwiaków. Gdy główny dowódca Berdon zrozumiał co się wydarzyło, nie wysłał posiłków tylko zarządził odwrót. Straty jego wojska były ogromne.

Dzień chylił się ku końcowi, zaczęło się ściemniać. Nadszedł czas by odpocząć, opatrzyć rany i się przespać. 

Morale w obozie atakujących znacznie spadło. Lecz główny dowódca armii martwiaków wiedział co ma mówić, tym bardziej, że to co chciał powiedzieć było szczerą prawdą.

– Nie mają już asa w rękawie. To co stanie się jutro to będzie rzeź. Nie tylko dlatego, że nie mają już wyszkolonych wojowników, jutro wykorzystamy fistaszkowego potwora. Wyśpijcie się. Dobranoc.

 

&

 

Krudgal w nocy musiał zrobić dwie bardzo ważne rzeczy. Jedną z nich było wykorzystanie artefaktu, który wyłowił z Jeziora cudów.

Zgodnie z opisem w księdze znajdującej się w bibliotece zabrał ze sobą dłuto i młotek, następnie poszedł na łąkę, daleko tak by nikt mu nie przeszkadzał. Potem wsunął dłuto w szczelinę między dolną i górną skorupę i uderzył kilka razy młotkiem. 

Muszla pękła, a ze środka z odgłosami radości wydostała się horda niebieskich duchów. Część otoczyła maga. Inne zaczęły hasać po łące ciesząc się wolnością.

– Dziękujemy za uwolnienie – powiedział duch będący chyba ich przywódcą, bo jako jedyny nie był niebieski tylko biały. Jeśli masz jakąś prośbę śmiało powiedz. Może akurat będziemy mogli ją spełnić.

– Po to was uwolniłem – powiedział Krudgal – Moje państwo zostało zaatakowane, trwa bitwa. Chcę żeby moi wrogowie nie mogli usnąć tej nocy i rano byli zmęczeni.

– Żaden problem. – odparł duch. – To nasza najlepsza umiejętność.

Następnie wszystkie zespoliły się w błękitną kulę, która pomknęła w stronę obozu wroga.

– Doskonale – powiedział do siebie mag.

 

&

 

W obozie martwiaków nikt nie mógł zasnąć. Mało tego, całą noc dziwnie dzwoniło im w uszach, co powodowało nieznośny ból głowy. Przewracali się z boku na bok klnąc pod nosem. Rano byli prawie nieprzytomni. A tu trzeba było dalej walczyć.

 

&

 

Po tym jak mag uwolnił duchy, trzeba było zrobić jeszcze jedną rzecz. Na otwartym polu naprzeciwko wojska wrogów wbito w ziemie dwa wielkie oddalone od siebie o cztery metry pale. Potem rozwieszono na nich zszyte ze sobą glony z jeziora cudów. Dopiero wtedy Krudgal położył się spać.

 

&&&

 

– Z pewnością rzucili na nas czar – rano powiedział zmęczonym głosem Berdon do dowódców – ja też nie mogłem usnąć. Ale przyszedł czas na wykorzystanie fistaszkowego potwora.

Na jego rozkaz przyniesiono niewielką klatkę, w której znajdowało się zwierzątko przypominające chomika. Należało ono do potężnego, okrutnego maga władającego zamorską krainą sąsiadującą z ziemiami, gdzie żyły martwiaki. Wypożyczył im on swojego pupila za dziesięć ton diamentów, które wydobywali z kopalń i gromadzili przez kilka lat. Miał zapewnić armii zwycięstwo.

Berdon sypnął do klatki trochę przygotowanych wcześniej fistaszków, które miały przełamać czar i przeistoczyć gryzonia w bestię. Chomik zaczął się posilać, a w tym czasie główny dowódca otworzył klatkę by wypuścić zwierzę.

Chomik po zjedzeniu orzeszków zaczął beztrosko biec w stronę wrogich wojsk. Po chwili zaczął się przeobrażać. Sierść zamieniła się w gładką czerwoną skórę, na głowie wyrosły złote, kręcone czarcie rogi. Łapki przekształciły się w umięśnione ręce zakończone szponami. Potwór po przemianie miał z sześć metrów wzrostu, a ważyć musiał kilkanaście ton.

Po chwili został zauważony.

– Boże wszechmogący co to jest?! – krzyknął człowiek, który miał za zadanie dzień i noc przez lunetę obserwować obóz wroga.

Wiadomość rozniosła się błyskawicznie. Na przygotowanie obrony armia miała zaledwie cztery, może pięć minut.

Gdy dotarło to do Krudgala prędko opuścił polowy namiot, gdzie jadł śniadanie i pobiegł w stronę dwóch palów, na których rozwieszone były zszyte ze sobą algi.

Musiał rzucić teraz dwa zaklęcia i zrobić to szybko. Pierwsze zaklęcie, głośno wykrzyczane w jakimś nieznanym języku, bardzo wyczerpało maga, aż kropelki potu zrosiły mu czoło. Ale efekt nastąpił od razu.

Czar spowolnił czas w miejscu, gdzie znajdował się fistaszkowy potwór. Wyglądało jakby bestia się zatrzymała, jednak gdyby się dokładniej przyjrzeć poruszała się, lecz bardzo wolno.

Teraz odwrócił się w stronę rozwieszonego płótna z glonów i spokojnym głosem wymówił inne zaklęcie. Gdy skończył glony przeistoczyły się w czarną i gładką niczym lustro taflę.

Mag wszedł w nią i zniknął.

Znalazł się teraz w innym wymiarze. Za jego plecami był otwarty portal, którym się tu dostał. Natomiast przed nim rozciągał się inny świat. Bezchmurne niebo, na którym nie było słońca miało tu ciemny granatowy kolor, a za sprawą trylionów świecących muszek było tu jasno jak za dnia.

W otoczeniu zdecydowanie dominował szary kolor. Prawie wszystko było tu w różnym jego odcieniu. Niedaleko biegła rozpadlina, gdzie płynęła rzeka o kolorze krwi. Znajdowało się tu wiele głazów, jedne stały samotnie, inne tworzyły niewysokie masywy.

Krudgal rozglądnął się, wyglądało, że nie ma tu żywej duszy. On jednak wiedział, że to nieprawda. Nie było czasu do stracenia, włożył palce do ust i głośno zagwizdał. Potem powtórzył czynność jeszcze dwa razy.

Na efekt nie trzeba było długo czekać. Zza jednego z głazów wyłoniła się bestia. Wysoka na trzy metry przypominała trochę centaura, gdyż miała czworo nóg i parę rąk. Ręce te były nienaturalnie olbrzymie. Dłonie miały wielkość beczek na wino. Jego głowa natomiast nieco podłużny kształt tak, że troje żółtych ślepi od nosa oddalonych było o kilkadziesiąt centymetrów. Nad czołem znajdowały się dwa rzędy ostrych rogów, z których dwa poboczne miały trzykrotnie większą długość i ociekały żółtozielonym jadem, który teraz zaczął z nich tryskać. 

Potwór oblizał pełen bardzo licznych przypominających gwoździe zębów pysk długim, twardym językiem o fioletowej barwie, na którym widać było oślinione łuski. Następnie ruszył pędem w stronę człowieka z zamiarem pożarcia go.

Krudgal odczekał chwile i czmychnął w portal następnie, gdy był w swoim wymiarze uciekł w bok.

Po krótkiej chwili za nim wyskoczył potwór. Był tak rozpędzony, że nim się zatrzymał minęło dobre dziesięć sekund. Gdy to się stało popatrzył w lewo, potem w prawo. Następnie widząc nacierającego fistaszkowego potwora rzucił się w jego stronę.

Zaklęcie spowolnienia czasu straciło swoją moc. Bestie ruszyły na siebie. Gdy się ze sobą zwarły i rozpoczęły morderczą walkę, wszyscy z obu wrogich obozów obserwujący to zdarzenie zapomnieli na chwilę o całej wojnie. Widowisko bowiem było niezwykłe i niepodobne do wszystkiego co kiedykolwiek widzieli.

Ciosy które przeciwnicy zadawali sobie nawzajem miały niebywałą siłę, parę razy głośno chrupnęły łamane kości. Potwór martwiaków był większy i wydawało się silniejszy. Zdawał się też inteligentniejszy. Jego przeciwnik zachowywał się bardziej instynktownie jak walczące o życie zwierzę. I zdawał się przegrywać, pojawiło się otwarte złamanie wielkiej ręki. Ale na ciele potwora o czerwonej skórze ziały dwie dziury po rogach, a z nich spływała krew zmieszana z jadem, który zapewne nie zaczął jeszcze działać. 

W pewnym momencie fistaszkowy potwór usiadł na przeciwniku i chwyciwszy jego szczękę, pociągnął z całej siły do tyłu rycząc w ogromnym wysiłku. Trzasnął kręgosłup. Istota z innego wymiaru padła bez życia. Armia agresorów ryknęła tysiącem gardeł wiwatując.

Zwycięzca nie miał jednak ochoty na dalszy wysiłek. Zawrócił w stronę obozu martwiaków a po kilkunastu krokach upadł na ziemię, by już się nigdy nie podnieść.

Berdon nie zwracając na nic już uwagi wydał rozkaz, krzyknął:

– WSZYSCYYYYY DO BOJUUUUUU!!!!!!!!

Teraz każdy martwiak ruszył, by bez litości mordować słabszych fizycznie ludzi.

– To już koniec – powiedział do króla jeden z doradców. – Jest ich zbyt wielu.

I właśnie wtedy nagle stało się coś czego nikt się nie spodziewał. Z prawej flanki nadciągały posiłki. Wszelkie istoty, dla których te tereny były domem zjednoczyły się by razem walczyć. Były to nimfy wodne wyposażone we włócznie z twardej trawy rosnącej na brzegach Jeziora cudów. Centaury ze swoimi łukami. Gliniane golemy kiedyś należące do armii, a teraz żyjące na wolności. Żywiołaki ziemi pędzące z chmarami najróżniejszych owadów, które kąsały i gryzły, a także wchodziły do nosa, ust i uszu. Jednorożce atakujące rogiem i wiele innych.

W tej niezwykłej armii nie zabrakło też istot nie żyjących normalnie w symbiozie z ludźmi, które jednak teraz opowiedziały się po ich stronie, w myśl zasady: „wróg mojego wroga jest moim sojusznikiem”. Zaliczały się do nich potężne stare wampiry, wilkołaki i wiedźmy, które tak naprawdę nie wiadomo było, gdzie na co dzień mieszkały.

Martwiaki nagle zaatakowane z boku i to tak licznym wojskiem nie miały żadnych szans. Ta bitwa była wyjątkowo krótka. Nikt z agresorów nie ocalał. Ojczyzna została obroniona.

 

&&&

 

Dwa lata później.

 

Do zamku króla Dawida Uszatego przybył ciekawy gość. Był on dziwnie ubrany, jego koń również wyglądał inaczej, miał bowiem znacznie większe gabaryty niż tutejsze rumaki.

Po tym jak powiedział, że przybywa z daleka, król ciekawy co może mieć do powiedzenia ugościł go wieczerzą i winem. Gdy ten się posilił zaczął opowiadać:

– Jestem kartografem, tworzę mapy. Państwo, z którego pochodzę zyskało niepodległość po dwóch setkach lat zniewolenia. Stało się tak bo ciemiężyciel okrutny, bardzo potężny mag dokonał wreszcie swego żywota. Szczęśliwie się złożyło, że wcześniej drugi ciemiężyciel zajmujący znaczną część naszych dawnych ziem wybrał się na wojnę, z której nie powrócił.

„Martwiaki” – pomyślał z radością Dawid następnie poprosił:

– Opowiedz mi o krainie, z której przybywasz.

Koniec

Komentarze

Hmm… Przyszedłem z dużą dozą dobrej woli, ale… Dobra, po kolei.

Piszesz o Tolkienie, ale mi ten świat bardziej przypomina Heroesów (chociaż nawiązania do Śródziemia jestem w stanie wyłapać). W sumie tekst można podsumować jako ,,Zamek i Bastion kontra Twierdza” (dawno w to nie grałem, możliwe, że popieprzyłem nazwy). :P Nawet początek, do pierwszego ,,&&&”, kojarzy się z intrem do gry. Co samo w sobie nie stanowi problemu, problem stanowi to, że cały tekst wygląda jak oparty o kampanię w Heroesach właśnie.

Bohaterowie są rozpaczliwie płascy i po prostu wykonują kolejne zadania z listy (dosłownie z listy!), i w sumie przez cały czas miałem wrażenie, że jak coś pójdzie nie tak, to nic, wczytujemy save’a i próbujemy znowu. Wszystko idzie bardzo łatwo i napięcia po prostu nie czuć. :( Za to w tym momencie opadła mi szczęka:

jutro wykorzystamy fistaszkowego potwora

Dwa razy to przeczytałem, przekonany, że mam zwidy. A potem przez chwilę się zastanawiałem, czy aby nie mam do czynienia z parodią. Popatrz, masz tekst w konwencji takiego bardzo klasycznego, bardzo epickiego high fantasy – sądzisz, że coś tak komicznego jak ,,fistaszkowy potwór” do niej pasuje?

Brakuje trochę przecinków i są literówki. Od strony merytorycznej – OK, ja taktyki uczyłem się z Cywilizacji, więc może nie jestem najlepszą osobą, żeby to oceniać, ale część rzeczy wydaje mi się trochę dziwnych – jak te wieże z łucznikami. Obeszli je? To gdzie one stały, w szczerym polu?!

Do tego sprawozdawczy styl, nienaturalne dialogi, bezwstydny deus ex machina w końcówce… Przykro mi to mówić, ale opowiadanie jest zwyczajnie słabe. Stać cię na więcej. :(

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Jak coś się wykluwa/rodzi nie trzeba pisać, że jest młode. Wystarczy smoczątko.

 

Lot smoka to fajny pomysł na zaprezentowanie mapy, na której będzie przebiegać akcja.

 

Berdon wydał rozkaz i część wojowników – strzelców, sięgnęło po łuki, napięło cięciwy i wypuścili strzały celując w zwierza. 

Tu masz zgrzyt, bo część jest rodzaju żeńskiego, więc powinno być sięgnęła, napięła, wypuściła. Tyle, że to wojownicy, więc może jednak wszyscy jak jeden mąż sięgnęli…

 

Dawid skierował się do bocznego wyjścia z komnaty, potem przeszli długim korytarzem, aż do mosiężnych drzwi z zamkiem szyfrowym.

Najpierw idzie Dawid, a potem już idą obaj. Ujednoliciłabym to.

 

i oczywiście nie znał kodu.

Kto?

 

Znajdowało tu się mnóstwo zakurzonych rupieci mających wartość sentymentalną po ojcu króla i jego dalszych przodkach, takich jak dawno już nie używana broń biała i miotana, zbroje, obrazy wiszące na ścianach i oparte o nie. Jakieś stare dywany zwinięte w rulony. Także stół, na którym leżała biżuteria. Była też duża drewniana skrzynia okuta żelazem.

 

To wtrącenie psuje zdanie. Dalej piszesz, że przodkowie króla to nieużywana broń;)

 

Dziwne jest to, że król pokazuje sekrety królestwa zwiadowcy.

To, co ojciec mu napisał brzmi jak elementy psychoterapii;) Zostawiłabym jedynie zalecenia o sojusznikach.

 

W delikatny sposób, bez siania strachu publicznie ogłoszono o ataku, który miał nastąpi

Hehe, czyli na drewnianym kamieniu siedziała młoda staruszka?;P

 

Faktycznie opowiadanie przypomina grę. Jest też nierówne, masz sporo fajnych pomysłów, fajnych fraz, ale też niektóre elementy są naiwne i mało prawdopodobne.

Nie wiem po co opisujesz, co czuły i robiły Martwiaki. Zawsze interesuje nas optyka jednej, właściwej strony;)

 

Fistaszkowy potwór wnosi powiew absurdu;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć SNDWLKR

 

Naprawdę wielkie dzięki, że przeczytałeś mój tekst.

 

Wiem, że to nie usprawiedliwia, ale właściwie pisałem tym razem chyba wyłącznie dla przyjemności i by się sprawdzić w formie której jeszcze nie tworzyłem (mam na myśli, że tekst był znacznie dłuższy niż zwyczajnie). Tak sobie myślę, że trochę brakuje mi talentu, bo się starałem pisać najlepiej jak umiem. Ale powiem ci, że się nie poddam :)

Braki logiczne są jak zwykle w moich tekstach, ale to wiem, że mam trochę niskie IQ, i nad tym pracuję cały czas…

Dzięki twojemu komentarzowi pojąłem kilka rzeczy; np. to, że jednak trzeba mieć konkretny dobry pomysł to jest ważne.

 

Dzięki!!! Pozdro :D

 

PS. bedzie dobrze :DDD

Jestem niepełnosprawny...

Cześć droga Ambush !!!

 

Nie wiem co tak kłuje w tym fistaszkowym potworze, mi nawet po krytyce wydaje się, że ten epizod jest całkiem fajny.

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz!!

 

Jeśli chodzi o pomysł to faktycznie oparłem go może nawet nieświadomie o herosów ale też o inną grę na konsolę no i na Władcy pierścieni.

 

Pozdro serdeczne :)))

Jestem niepełnosprawny...

Witaj, Dawidzie; cieszy mnie bardzo, że masz kolejne fajne pomysły na teksty i że, jak napisałeś, sprawia Ci to przyjemność. :) I tu widzę sporą dozę fantastyki, ciekawy świat, wartką akcję. :) Pisz dalej. :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. :)

Pecunia non olet

Cześć bruce !!

 

Bardzo ci dziękuję!!! W głowie kiełkuję mi pomysł na następne opko, może będę miał szczęście i wyjdzie lepiej. Ale radocha z pisania jest. Ja bym powiedział, że to hobby jest z najwyższej pułki. To nie to samo co zbieranie znaczków :)

Wszystko byłoby fajnie gdybym jeszcze IQ miał o jakieś 20 punktów wyższe :) Ale nad tym pracuję.

 

Pozdro!!!

Jestem niepełnosprawny...

Dawidzie, wszystko powoli i na spokojnie, małymi kroczkami, ale piszesz coraz lepiej i ciekawiej. :)

Trzymam kciuki i pozdrawiam Cię serdecznie. Powodzenia! :)

Pecunia non olet

mam trochę niskie IQ,

Nie mów tak, przecież to w założeniu forum dla amatorów. Nie ma się co dołować.

Hmmm… Trochę jesteś na bakier z logiką.

Przygotowywanie się do ataku wroga (zawieranie sojuszy, budowanie fortec), kiedy on już maszeruje, wydaje się bardzo głupie i ryzykowne. Samo ściągnięcie budulca musi potrwać zbyt długo, żeby miało to sens.

Dlaczego zwyczajny zwiadowca ładuje się do władcy? Powinien zameldować swojemu dowódcy, on jeszcze wyżej i tak dalej. Do króla przychodzi minister względnie generał. Ile czasu potrzebuje zwiadowca, żeby dotrzeć od swojej placówki na samej granicy do stolicy? Sama informacja powinna być szybsza, nawet bez telefonu i telegrafu – kurierzy i konie mogą się zmieniać, może jakaś sygnalizacja, choćby znaki dymne. A w ogóle władca powinien mieć szpiegów na terenie potencjalnych wrogów, żeby dowiadywać się o planowanym ataku na długo, zanim armia wyruszy – przecież trzeba zmobilizować wojsko, uzbroić, zaopatrzyć w mundury… Takie rzeczy trudno ukryć.

Ale niektóre pomysły ciekawe.

Rozwarło swoje ubrudzone białkiem i żółtkiem z jaja powieki,

Pisklak nie pływa w żółtku, tylko z niego powstaje, wewnątrz skorupki już nie powinno być czym się pobrudzić.

nakazał zbieranie ziół z ogrodu potrzebnych do ważenia różnych eliksirów.

Do ważenia eliksiru to potrzeba wagi. Tobie chodziło o warzenie – od waru, czyli wrzątku.

Trebeusze raz za razem słały kamienne głazy,

Trebusze.

Babska logika rządzi!

Całkiem podobał mi się klimat opowiadania, zwłaszcza że pomysł był ciekawy. Mam tylko wrażenie, że to, jak krótkie były niektóre sceny dawało nieco chaotyczny efekt. 

Poza tym rzuciło mi się w oczy kilka drobiazgów:

moc charakterystyczna dla istot o silnym charakterze

Nie brzmi najlepiej.

Przez jakiś czas krasnoludy bronili się

A nie przypadkiem broniły?

– Oczywiście. – odparł król.

Chyba powinno być bez kropki po oczywiście.

Poza tym naprawdę dobra robota wink

Przybyłam Was nawiedzać

Jedna osoba pisze, że słabe opowiadanie inna, że dobra robota. Nie wiem o co tu chodzi???

Jestem niepełnosprawny...

Ile ludzi tyle opinii

Przybyłam Was nawiedzać

Nowa Fantastyka