- Opowiadanie: Rastaman - Młot Boga - Przebudzony

Młot Boga - Przebudzony

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Młot Boga - Przebudzony

Archanioł Michał wszedł do namiotu zrzucając z siebie napierśnik. Odpasał miecz, który także rzucił w kąt i podszedł do stolika z mapami. Oparł się na nim i skupił wzrok na zwojach pergaminu.

– Co jest jeszcze nie tak? – powiedział do siebie i przegrzebał dłonią w zwojach. Przyglądał im się uparcie przez dłuższą chwilę. Płachta namiotu zaszeleściła. Archanioł odwrócił się. W wejściu stał anioł Gabriel. Jego szata była splamiona czarną krwią. Michał odwrócił się ponownie do stolika i zrzucił z niego mapy.

– Czemu się złościsz, bracie? – Gabriel zasłonił za sobą wejście do namiotu i przeszedł całą jego długość, by usiąść na szerokim krześle. Michał nie spuszczał z niego wzroku. Na jego twarzy malował się delikatny grymas złości. Wytatuowane od piersi po skroń płomienie zajęły się ogniem.

-Ponosimy straty! – zagrzmiał waląc pięścią w stolik. Z przedramienia sypnęły się płomienie. Gabriel podniósł delikatnie wzrok – Sammael zwycięża w każdej sekundzie! Nie mam serca dalej poświęcać moich braci! Pan za bardzo…

– Nie masz prawa osądzać Pana! – Gabriel podniósł się gwałtownie z krzesła i podszedł do Michała. Położył mu rękę na ramieniu. Zniżył głos prawie do szeptu – Pan kocha wszystkie swoje dzieci, Michale. My też nimi jesteśmy…

– Tak… Wiem… – archanioł zrzucił dłoń Gabriela. Zwrócił ku niemu twarz. Tatuaż przestał płonąć. – Wybacz mi, bracie. Chwila słabości…

– Wybaczam – Gabriel uśmiechnął się serdecznie i ruszył w stronę krzesła. Opadł na nie ciężko. Odruchowo poprawił szatę i grymas obrzydzenia lekko wykrzywił mu twarz.

– Jak ja to sczyszczę? – mruknął niby do siebie, ale uśmiechnął się i popatrzył na Michała. Archanioł jednak nie patrzył na niego. Oparł się bokiem o stolik. Bawił się płomykami, obracając je między palcami. Z zadumy wyrwał go szelest poły wejściowej namiotu. Michał popatrzył w stronę wejścia. W progu przyklęknął anioł w srebrnej szacie, zakuty częściowo w zbroję, która nieudolnie ukrywała jego potężne mięśnie.

– Czcigodna Pochodnio Pana… – zaczął anioł i ostrożnie spojrzał na Michała. Archanioł skinął głową. Anielski żołnierz wstał – Archaniele Michale, przybył Głos Pana.

Gabriel zerwał się z krzesła i wykonując kilka długich kroków stanął obok Michała. Patrzył ze zdumieniem to na posłańca, to na archanioła.

– Metatron?! Tutaj?! Ale…– wykrzyknął zdziwiony. Michał podniósł otwartą dłoń uciszając natychmiast Gabriela. Archanioł popatrzył na posłańca.

– Przyprowadź Głos Pana, Nathanielu. – Po tych słowach, żołnierz ukłonił się głęboko i zniknął za wejściem do namiotu. Michał natychmiast założył swój złoty napierśnik i przypasał potężny miecz. Podniósł z ziemi mapy i położył je na stoliku. Odwrócił się do wejścia, kiedy akurat grupa aniołów wylądowała przed namiotem, wzbijając w powietrze tumany kurzu. W wejściu pojawili się dwaj wysocy i szczupli aniołowie ubrani w czerwono złote szaty. Nie nosili zbroi. Na głowy jednak naciągnięte mieli głębokie kaptury skrywające ich twarze. Cztery pary potężnych, metalicznie połyskujących skrzydeł ledwo mieściły się pod sklepieniem namiotu. Dopiero, gdy jeden z nich odchylił połę namiotu, w wejściu pojawił się anioł w złotej szacie z czerwonymi wykończeniami i czerwono złotym kapturem na głowie. Z jego pleców nie wystawały skrzydła. Odchylił kaptur, ukazując długie, grube i srebrne włosy sięgające poza łopatki. Niebieskie bystre oczy omiotły wnętrze namiotu, po czym spoczęły na Michale i Gabrielu. Miał obojętny wyraz twarzy. Rozejrzał się jeszcze raz.

– Macie na czym usiąść, czy przez cały Boży dzień stoicie na nogach? – Metatron uśmiechnął się serdecznie i klasnął w ręce. Jeden z zakapturzonych aniołów stojących przy wejściu przeszedł przez całą długość namiotu i przystawił Metatronowi jedyne krzesło w pomieszczeniu. Głos Pana natychmiast na nim usiadł. Delikatnie poprawiał się przez chwilę, po czym ponownie spojrzał na Michała i Gabriela uśmiechając się.

– Macie bardzo twarde krzesła… Iście spartańskie warunki, bracia…

– To jest wojna, o potężny – odparł zgryźliwie Michał, jednakże mówiąc to, skłonił się nisko, unikając wzroku Metatrona – Niepotrzebna nam, żołnierzom Pana, wygoda.

– Już niedługo, bracie Michale – Głos Pana oparł łokcie na poręczach krzesła i podparł podbródek na dłoniach. Wyraźnie rozkoszował się, widząc zszokowany wzrok Michała i Gabriela – Nasz wspaniały Stwórca i kochający Ojciec prosi was o zaprzestanie działań wojennych. Prosi również, abyście wystawili obrońców po drugiej strony bramy i odstąpili od zdobywania Przedsionka Piekieł…

– Ale… – zaczął Michał, jednak widząc podniesioną dłoń Metatrona, natychmiast zamilkł i po chwili dodał – Oczywiście. Co tylko Najwyższy rozkaże…

– Macie także odstąpić od Międzybramia, bracie Michale. Najwyższy twierdzi, że Międzybramnik poradzi sobie z Upadłymi na tym terenie.

Pochodnia Pana nie wytrzymał. Ruszył w kierunku Metatrona z obrażoną miną. Jego tatuaż zapłonął. Nie zrobił jednak kroku, kiedy drogę zagrodzili mu zakapturzeni aniołowie, krzyżując na jego piersi swoje miecze. Michał popatrzył gniewnie na Metatrona. Jego włosy stanęły w ogniu.

– To nie jest rozkaz naszego Ojca! – krzyknął celując palcem na Głos Pana. Gabriel położył mu dłoń na ramieniu. Michał warknął – Najwyższy wie, czym grozi odstąpienie od Bram Międzybramia! Nie wydałby takiego rozkazu!

– Michale! – krzyknął przerażony Gabriel i spojrzał niepewnie na Metatrona. Ten jednak cały czas uśmiechał się wesoło i serdecznie. Podniósł się jednak i z kieszeni szaty wyjął zwinięty i opieczętowany pergamin.

– Czy mam ci go oficjalnie odczytać, Pochodnio? – Metatron położył palec na pieczęci – Czy mam postąpić zgodnie z procedurami i zhańbić twoje imię Wodza przed setkami tysięcy naszych braci? Czy może po prostu wykonasz rozkazy? – Głos Pana przerwał na moment i spojrzał na Michała, po czym ciągnął dalej – Gdybym potrafił walczyć jak wy, rzuciłbym się z wami w wir walki z tym plugastwem. Nie po to jednak Najwyższy powołał mnie do służby ku Jego chwale. Wiesz doskonale, Michale, że nie kłamię. Mógłbym dać te rozkazy na piśmie i pozwolić ci na rozerwanie pieczęci. Wiesz jednak doskonale, co by się wtedy stało. Oszczędzam ci tego, bo jesteś moim bratem. Obaj byliśmy przy Stworzeniu, Chwale i Wygnaniu.

Metatron odwrócił się do nich plecami i ruszył w kierunku wyjścia. Nie spojrzał na nich. Zakapturzeni aniołowie odstąpili od Michała, którego płomienie zgasły. Z jego policzka unosiła się delikatna smużka dymu.

– Dlaczego? Możesz mi to powiedzieć, bracie? – w głosie Michała słychać było rozgoryczenie. Metatron nie odkręcił się. Zatrzymał się w wejściu.

– Nie mogę, Michale… – zamilkł na chwilę, odchrząknął – Budzą twojego przyjaciela, bracie. Jedynego, który nie uczestniczył w Stworzeniu i Chwale…

Michał zamarł w bezruchu. Metatron podniósł dłoń na pożegnanie i zniknął za wejściem do namiotu. Michał przeszedł parę kroków i ciężko opadł na krzesło. Gabriel patrzył na niego przerażony.

– Obudzą go… O Panie… Po tylu eonach… – Michał mruczał pod nosem drżącym głosem. Gabriel przypatrywał mu się z troską.

 

Dzień był piękny. Jak każdy tego lata. Ciepło, lekki wietrzyk od zachodu. Drzewa rzucały piękny cień na dróżki w sadzie. W powietrzu unosił się ostry zapach kwiatów wiśni. Wiatr zrzucał ich płatki na ziemię i przy okazji na twarz Gabriela, który spał w cieniu, zmęczony szarą i bezwonną codziennością, nudnym, dotychczasowym życiem, w którym dosłownie nic się nie dzieje. W czasie roku szkolnego mieszka normalnie w swoim mieszkaniu, bo rodziców nie ma… Wakacje spędza właśnie w tym, tak bliskim jego sercu sadzie. Bliższym niż rodzice. Odkąd tylko sięgał pamięcią, to tutaj właśnie spędzał najpiękniejsze chwile.

Nagle mocniejszy powiew porwał kwiaty wiśni z drzew i poniósł je parę metrów dalej. Słońce mogło się teraz bez problemu przebić i świecić prosto w twarz Gabriela. Chłopak kichnął głośno i obudził się.

– Dzięki aniołki… – powiedział z uśmiechem na twarzy, jednocześnie się przeciągając – Subtelnie żeście mnie obudzili…

– Gabryś! – usłyszał z głębi sadu.

– Tak?! – odkrzyknął.

– Chodź już, obiad na stole!

Tak… to krzyczała jego siostra cioteczna, która bardzo często spędzała wakacje u dziadków razem z nim. Lubił ją bardzo. Miła, uczynna, uprzejma, pomocna, wesoła, inteligentna, ładna i przede wszystkim normalna. Nie to co inne dziewczyny w ich wieku. Wypicowane, sianogłowe blondyneczki w różowiutkich uniformach, które lecą na wypchany portfelik dzianych rodziców. Gabriel aż się skrzywił na samą myśl i przyspieszył trochę kroku. W połowie drogi natknął się na swoją siostrę.

– Rzeknij Zuzanno, cóż za… – nie dokończył, gdyż dostał otwartą dłonią w tył głowy.

– Nie mów do mnie “Zuzanna” – krzyknęła siostra Gabriela – Wiesz, że tego nie lubię…

– Dobrze, Zuziu… Przepraszam, ale ty się tak ładnie denerwujesz…

– A kopnął cię ktoś kiedyś w coś? – spytała Zuza z niebezpiecznym uśmiechem na twarzy.

– Dobra! Rozumiem! Kapituluję! – odparł Gabriel, podnosząc ręce do góry. Jego siostra odeszła kawałek. Zatrzymał się. Nikły, obszerny cień szybko przesunął się po ziemi. Spojrzał niepewnie w niebo. Zupełnie bezchmurne. Może to tylko oczy płatały mu figla, podrażnione mocnym światłem letniego dnia. Pokręcił głową z uśmiechem i ruszył za Zuzanną, doganiając ją po chwili.

Wysoki i dobrze zbudowany anioł w nieprzenikliwie czarnej szacie wkroczył do wielkiej sali, rozpychając na boki potężne wrota. Nie zadał sobie trudu zamknięcia ich ponownie za sobą. Zatrzymał się kilka kroków za progiem. Rozejrzał się powoli wokoło. Jego czarne, długie do pasa włosy sunęły w powietrzu, kreśląc półokręgi w ślad za ruchami głowy. Anioł uśmiechnął się do siebie i wyłamał przed sobą palce. Rozpostarł parę metalicznych skrzydeł i zatrzepotał nimi kilkukrotnie. Zgrzyty metalu rozniosły się po sali. Anioł roześmiał się wesoło. Złożył skrzydła na plecach. Zdjął maskę, za którą służyła połowa ludzkiej czaszki, ukazując twarz o mocnych rysach i śniadej cerze. Niebieskie oczy błyszczały wesoło.

– Dziecko… – rozległ się głos. Anioł uśmiechnął się jeszcze szerzej i spojrzał przed siebie. Głos dobiegał od wielkiego tronu praktycznie ukrytego w światłości. Anioł nie zmrużył nawet oczu. Śmiało podszedł bliżej i przyklęknął na jedno kolano. Pochylił głowę. Uśmiech nie znikał mu z twarzy.

– Ojcze… – powiedział anioł ochrypłym głosem. Światłość spłynęła na niego. Chwilę jeszcze klęczał przed tronem. Po chwili podniósł wzrok. Uśmiech nie znikał mu z twarzy. – Rozumiem, Ojcze. Wola Twoja! Pobłogosław mnie, Ojcze…

Anioł ponownie pochylił głowę. Światłość spłynęła na niego po raz drugi. Podniósł się. Ukłonił nisko i ruszył w kierunku wielkich drzwi, które pozostawały cały czas otwarte. W progu przystanął. Nie obejrzał się. Zarzucił kaptur na głowę. Wyciągnął ręce na boki i rozpostarł skrzydła. Złote płomienie pochłonęły jego postać i znikł.

– Nie rozumiem! – krzyknął Gabriel, patrząc jak Michał ostrzy swój miecz, siedząc na małym złotym stołku pośrodku wielkiej zbrojowni. Anioł nawet nie podniósł głowy. Po jego jasnych brwiach przebiegły płomienie. Zacisnął mocniej dłonie na osełce. Gabriel cofnął się o krok, spodziewając się wybuchu gniewu Michała. Ten jednak podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się ponuro.

– Nie rozumiesz, bracie Gabrielu? – Michał wyprostował się i zarzucił na siebie zbroję, przypasał miecz. – Pan odwołuje wojska anielskie z pola walki. Sammael urósł w siłę w ciągu tylko jednego stulecia prawie dwukrotnie, a ja, Boska Pochodnia, generał anielskich wojsk mogę się temu jedynie biernie przyglądać. Zza Bramy. Na dodatek budzi się ten, którego Pan powołał po Wygnaniu a przy Upadku, łącznie z Siedmioma Zwierzchnościami. – Przerwał i popatrzył w sufit. Zamknął na chwilę oczy, jakby to sobie przypominał – Jesteś młodszy ode mnie, Gabrielu, więc nie pamiętasz dokładnie pogromu pierworodnych w Egipcie. Dowodziłem wtedy małą grupą. On także wtedy tam był. Ostatni raz… Nie z rozkazu…

– Zszedł na Ziemię bez rozkazu?! – Gabriel nie mógł uwierzyć w te słowa. Przysiadł ciężko na stołku, na którym wcześniej Michał ostrzył miecz. Archanioł popatrzył na niego i uśmiechnął się.

– Tak… Bez rozkazu. Dla samej czystej zabawy – Michał zaśmiał się i pokręcił głową z rezygnacją – Nigdy nie widziałem tak niesubordynowanego anioła. Nigdy… – zawiesił głos na moment zastanawiając się nad słowami – Nigdy nie widziałem też tak silnego anioła. Kiedy my zsyłaliśmy plagi, on, sam jeden, wyciął w pień bożków egipskich.

– Abaddon – powiedział Gabriel mocno drżącym głosem. Michał pokiwał w milczeniu głową. Zapadła cisza. Aniołowie stali naprzeciwko siebie bez słów.

– Myślisz ,że… – odezwał się w końcu Gabriel. Michał pokręcił głową.

– Nie wiem, bracie…

Lucyfer nie wiedział, co ze sobą zrobić. Co zrobić z Międzybramiem. Był odkupiony. Miał rozkazy. Miał własną wolę i rozum. Anielską siłę i diabelskie sztuczki w zanadrzu. Jednak nie mógł się przyłączyć do Upadłych, mając po drugiej stronie zastępy aniołów. Nie mógł też dołączyć do wojska bożego, nie ryzykując gniewu Sammaela.

– Panie? – Lucyfer obejrzał się za siebie. Przyklęknął przed nim szczupły i przystojny młodzieniec o wiecznie roześmianej twarzy i bystrych oczach. Lucyfer skinął delikatnie głową. Młodzieniec podniósł się – Demony przechodzą przez Ziemską Bramę. Całymi legionami.

– Tak, wiem, Hermesie – Lucyfer zasępił się i przejechał dłonią po twarzy. Był wyraźnie zmęczony i zatroskany.

– Czy nie powinniśmy… – zaczął Hermes, jednak Międzybramnik przerwał mu ruchem dłoni. Hermes ponownie upadł na jedno kolano i pochylił głowę. Lucyfer przeszedł obok niego i wyszedł na taras swojego skromnego pałacu. Przed jego oczami rozciągały się suche i jałowe pola Międzybramia, neutralnej przestrzeni zawieszonej między Niebem, Piekłem, Czyśćcem i Ziemią. W kierunku Wschodniej, Ziemskiej Bramy wędrowały legiony demonów i kilku wyższych rangą Lilithów. Lucyfer odwrócił się do nadal klęczącego Hermesa.

– Nie powinniśmy, chłopcze. – Międzybramnik oparł się dłonią o filar – Jedyny wycofał wojska za swoją bramę i postawił je w stan gotowości. Stwórca musi coś planować.

Lucyfer przeszedł przez swoją komnatę i siadł w głębokim fotelu naprzeciw Hermesa. Oparł głowę na dłoni. Hermes wstał i ukłonił się nisko Lucyferowi. Skierował się do wyjścia. Otwierał drzwi, kiedy potężny szczęk łańcuchów odbił się od ścian komnaty Lucyfera. Hermes natychmiast wybiegł na taras.

– Panie! – zawołał, nie odwracając głowy w stronę Lucyfera. Międzybramnik podniósł na niego wzrok – Podejdź tu, panie. Szybko!

Lucyfer wstał z miejsca i wyszedł na taras. Oparł się o jeden z filarów i popatrzył wyczekująco na Hermesa. Młodzieniec wskazał mu dłonią kierunek, w którym powinien patrzeć. Lucyfer skierował wzrok we wskazane miejsce. Z Bramy Niebios opadły łańcuchy i anielskie pieczęcie. Wrota otworzyły się skrzypiąc. Międzybramnik szybko spojrzał na legiony demonów. Zdawały się nie zauważać ruchu po anielskiej stronie. Wrota Nieba zamknęły się. Przed nimi stał mężczyzna odziany w czarną szatę z naciągniętym kapturem na głowie. Rozglądał się przez chwilę. Po chwili z jego pleców wyrosły dwie pary czarny skrzydeł, a spod kaptura wystrzelił czerwony płomień. Uniósł się w powietrze i dogonił tylną kolumnę Piekielnych Legionów. Hermes popatrzył zdumiony na Lucyfera. Miedzybramnik wyglądał na jeszcze bardziej zdumionego.

– Czy to Niewymowny, panie? A może Strażnik?

– Nie, Hermesie… – Lucyfer nie mógł oderwać oczu od nieznanego mu anioła. Obserwował go. – Niewymowni nie wychodzą za bramę bez Gabriela. Strażnicy noszą fioletowe szaty, ale im nie wolno opuścić posterunków.

– Więc kto z taką łatwością potrafi wtopić się w tłum demonów, nieczystych, wychodząc z Bramy, którą przekroczyć mogą tylko nieskalani?! – Hermes był wyraźnie podniecony tym wydarzeniem. Nie patrzył już na anioła. Zwrócił swój głodny informacji wzrok na Lucyfera. Ten jednak milczał przez dłuższy czas. Odezwał się dopiero, kiedy fałszywy demon znikł za Ziemską Bramą.

– Nie wiem, Hermesie… – Lucyfer zwrócił twarz ku swojemu posłańcowi. Troska i zmęczenie znikły z niej bezpowrotnie – Nikt nie przychodzi mi na myśl. Nawet Zwierzchności nie mogą uczynić takiej sztuki. Zostaliby skalani. Umazani brudem, którego nie można się pozbyć. Popatrz… – to mówiąc Lucyfer rozpostarł swoje potężne cztery pary skrzydeł. Ich końce były czarne jak smoła. Miały pozlepiane pióra – To kara, jaką nałożyli na siebie sami aniołowie. Żaden z nas nie wejdzie z powrotem do Nieba z brudem na skrzydłach, oznaką jego wiary, miłości i mocy.

– Więc kto? – nie dawał za wygraną Hermes.

– Nie wiem… naprawdę nie wiem… – Lucyfer pokręcił głową i wbił wzrok w zamkniętą już Ziemską Bramę – Mam tylko nadzieję, że wie co robi…

 

Nad miasto napłynęły burzowe chmury. Do niedawna czyste niebo zasnuł czarny, kłębiasty aksamit chmur. Co jakiś czas przechodniów dochodziły pomruki grzmotów. Ludzie na ulicach przyspieszyli kroku, by jak najszybciej uciec przed nadchodzącym deszczem. Ponad chmurami jednak działy się rzeczy, o których nikt z uciekających przed pierwszymi kroplami deszczu nie miał pojęcia.

– Odstąpił!! – ryczał jeden z potężnych Lilithów ponad tłumem demonów w bezkształtnych, zwiewnych formach. Grzmot przetoczył się ponad legionami – Ziemia i dusze tych małp są nasze! Każda, nawet najbardziej święta! Stróżowie wrócili do Nieba, mamy wolną drogę! W imię piekielnego ojca Sammaela!

Ryk demonów zmieszał się z ponownym grzmotem. Twarze Lilithów rozświetliła błyskawica. Demony zaczęły znikać pod chmurami. Na miejscu pozostali tylko dwaj Lilici.

– Bardzo ładna mowa, bracie – powiedział jeden z nich, szczerząc kły w uśmiechu. Drugi z Lilithów popatrzył na niego podejrzliwie i przysunął się do niego, prawie dotykając go nosem.

– Ładna mowa?! Bracie?! – powtórzył wściekle. Spojrzał pierwszemu prosto w oczy i sięgnął po przypasany do boku miecz – Kim jesteś, psie?!

– Czy to ważne… Bracie… – ostatnie słowo przysporzyło nieznajomemu wielu trudności. Zgrabnym ruchem odrzucił z głowy kaptur. Oczom Lilitha ukazał się twarz nieznajomego w połowie zakryta przez ludzką czaszkę. Z jej oczodołu wyzierał czarny płomień liżący jednym z języków czoło czaszki. – Dla ciebie mogę być… hm… Anielskim psem, pomiotem Stwórcy, skrzydlatym gównem i czym tylko chcesz. To nic nie zmieni. I tak zostaniesz odesłany w Otchłań!

Demon roześmiał się głośno, uśmiechnął paskudnie i machnął mieczem w kierunku szyi nieznajomego. Jego klinga jednak skruszyła się, napotykając na skrzydło nieznajomego, które w mgnieniu oka znalazło się przed nim. Nieznajomy uśmiechnął się i wyprowadził potężne cięcie z biodra. Głowa Lilitha spadła z karku i znikła między chmurami. Ciało demona skruszyło się, a jego cząstki porwał wiatr. Nieznajomy przemienił się. Jego szata ponownie była nieprzenikliwie czarna, a skrzydła odzyskały swój metaliczny wygląd. Czarne włosy sięgnęły pasa, a niebieskie oczy ponownie spoglądały na wszystko z naturalną sobie przenikliwością. Maskę z czaszki skruszył w dłoni. Miecz zaczepił w pochwie między skrzydłami.

– A teraz znajdź odpowiedniego syna Adama… – powiedział do siebie anioł i wraz z błyskawicą sfrunął na zalane deszczem ulice. Stanął na chodniku obok przystanku autobusowego. Mając na sobie ludzkie ubranie, nie wyróżniał się z tłumu. Skrzydła znikły ponownie. Poruszył głową na boki. Kręgi zachrupały.

– Twoja wola, Ojcze – mruknął do siebie i głośno kichnął – Nie lubię tej skorupy.

Nieznajomy zaczął się dyskretnie rozglądać po ulicy. Pustki wywołane nagłą burzą wcale mu nie pomagały. Postawił do góry kołnierz swojej skórzanej kurtki. Ruszył do przodu i znikł.

 

Metatron wszedł do sali tronowej Stwórcy. Zatrzasnął za sobą jedno skrzydło wielkich wrót. Powoli podszedł do stóp Jego tronu i przyklęknął, pochylając głowę.

– Wzywałeś mnie, Panie, oto jestem. – powiedział anioł spokojnym głosem. Pełne ciepła światło wypełniło komnatę. Metatron przymknął oczy, czując dłoń Boga na swojej głowie. Światło odpłynęło. Nastała cisza. Tylko odgłos oddechu Metatrona odbijał się echem po pustej komnacie. Anioł wstał z klęczek i ukłonił się nisko w pas – Twoja wola, Panie mój i Mistrzu!

Wolno wyszedł z sali, zamykając za sobą drzwi.

 

Metatron w otoczeniu podległego mu chóru Tronów stał na podwyższeniu. U jego stóp roztaczało się morze aniołów. W pierwszych szeregach stali dowódcy poszczególnych chórów i wewnątrzchóralnych grup.

– Wielu z was… – zaczął powoli Metatron – Pamięta doskonale Stworzenie, Upadek i Wygnanie.

Morze głów zakołysało się na potwierdzenie słów. Michał wbił zdumiony wzrok w Metatrona. Ten jednak ciągnął dalej – Większość jednak pamięta czasy od Odkupienia Dzieci! Dla tych właśnie śpieszę z wyjaśnieniami. Otóż Pan nasz, największy Ojciec i Nieskończone Dobroć i Miłosierdzie, postanowił zakończyć toczoną przez nas bitwę.

Przez tłum przeszedł potężny szum podobny wzburzonemu morzu. Michał uśmiechnął się, widząc zdumiony i utkwiony w niego wzrok Gabriela.

– To nie będzie Armagedon, bracie. – Michał bezwiednie pogładził głównie swojego miecza – Raczej jego Prolog albo może przedsmak. Posłuchaj…

– Na Ziemię został zesłany przez Pana anioł, jeden z Pierwszych. Jeden z najpotężniejszych z nas, bracia. Abaddon! Niszczyciel! Zbudzony – Metatron stopniowo podnosił głos, by przekrzyczeć szumiący tłum aniołów – Zbudzony do czynu, który już raz popełnił. Do strącenia Sammaela! Do zakończenia rządów jego na Ziemi! Dlatego każdemu z was, bracia, zakazano zejścia pośród ludzi! Każdemu z was! Jednak niewielka grupa opuści niebo, by móc pomagać naszemu bratu Abaddonowi! Michale, Gabrielu, Rafale! To wy pójdziecie na Ziemię!

Deszcz nie przestawał padać. Zapowiadało się na to, że będzie lało już do końca dnia. Czarnowłosy mężczyzna w brązowej skórzanej kurtce stanął w kolejce przy kiosku. Po kilku minutach dotarł do okienka.

– Słucham? – zaskrzeczała starsza pani ze środka. Mężczyzna przez chwilę mełł słowa w ustach, jakby wypowiedzenie ich miało sprawić mu trudność.

– Poproszę… to… – mężczyzna stuknął palcem w szybkę kiosku, gdzie stały reklamowe paczki papierosów. Kobieta bez słowa położyła je w okienku i popatrzyła na niego wyczekująco – I… krzesiwo…

– Jedenaście pięćdziesiąt! – powiedziała kładąc zapalniczkę na paczce papierosów. Mężczyzna włożył dłoń do kieszeni. Przymknął na chwilę oczy i wyjął dłoń ściskającą banknot dwudziestozłotowy.

– Dziękuję… – powiedział zabierając papierosy i zapalniczkę z okienka. Widząc wyciągniętą dłoń kobiety z drobnymi, uśmiechnął się. – Nie trzeba reszty.

Mężczyzna odszedł parę kroków od kiosku i otworzył paczkę. Wyciągnął z niej papierosa i podpalił. Mocno zaciągnął się dymem. Wypuścił powietrze nosem, uważnie przyglądając się tlącemu się papierosowi.

– Egipcjanie robili lepsze – mruknął pod nosem. Rozejrzał się po ulicy. Demony nie próżnowały. Było ich pełno. Co i rusz wchodzili w ciała ludzi lub długo się im przypatrywali, szukając odpowiednich do opętania. Popatrzył w niebo. Zauważył ruch i jego oczy natychmiast wychwyciły rozmytą sylwetkę Upadłego. Automatycznie wyciągnął prawą rękę w bok. Powstrzymał się jednak.

– Najpierw muszę znaleźć odpowiedniego syna Adama – skarcił się. Dopalił papierosa i niedopałek wyrzucił do studzienki. Włożył ręce do kieszeni ruszył przed siebie.

 

C.D.N.

 

Koniec

Komentarze

Tytuł pełny patosu, tekst pełny patosu. Szkoda tylko, że nie bardzo wiadomo czy to na śmieszno ten patos, czy na serio. Jeśli na serio - to zwyczajnie kiepskie i nudne, w dodatku sztampowe do bólu (imiona.... kurrrr... imiona), styl prosty i bezbarwny ("on poszedł, on zrobił"). Jeśli na śmieszno... no to nie jest śmieszno.

 

...ale ja przecież jestem uprzedzony do religijnych motywów.

Zgodzę się z Mortycjanem odnośnie tego wszechobecnego patosu w tekście. Faktycznie, o wiele go za dużo, przez co opowiadanie jest mdłe takie jakieś. Co do imion, to obronię trochę autora. Opierał się na tych właśnie motywach religijnych, Kabała i te sprawy  z tego co widzę, więc trudno, żeby sam je powymyślał. Co do postaci, to tez przyznam racje Mortycjanowi. Jakieś takie bezbarwne  Ogólnie ja za tego rodzaju opowiadaniami nie przepadam i kolejnej części na pewno nie przeczytam. Co nie znaczy, że odradzam je innym. Tego typu twórczość też ma swoich odbiorców i na pewno znajdą się jacyś i na tej stronie, czego autorowi życzę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Międzybramnik" - jakoś mi to nie brzmi za dobrze.
"Lucyfer wstał z miejsca i wyszedł" - no jak wstał, to jasne, że z miejsca. W zasadzie wystarczy samo "Lucyfer wyszedł". No bo jak wyszedł, to musiał wstać, a w zasadzie to, że siedział, nie jest ważne.
"Młodzieniec wskazał mu dłonią kierunek, w którym powinien patrzeć. Lucyfer skierował wzrok we wskazane miejsce." - jakoś topornie brzmi, nie uważasz?
Lilith była kobietą - nie wiem czy tworzenie lilithów to dobry pomysł. Ale to już Twój wybór.
"A teraz znajdź odpowiedniego syna Adama - powiedział do siebie" - Wyobraź sobie tę scenę. Czy naprawdę mówił byś do siebie? Jakoś nigdy nie kupowałem tego pomysłu z mówieniem do siebie bez wyraźnej przyczyny. Myślę, że anioły też nie mówią do siebie:)
Tyle o błędach, pewnie i tak kilka pominąłem. Poza tym czyta się nienajgorzej. Masz do przekazania jakąś historię i robisz to. Niby nic szczególnego, ale z drugiej strony chce się czytać i Twoje opowiadanie jest dużo lepsze, niż wiele innych na tym portalu. Bardziej zaliczyłbym do kategorii "dobre", niż do kategorii "złe".

Nie jest najgorsze, chociaż rzeczywiście trochę za dużo tu patosu. Na razie jest raczej przeciętnie, ale zobaczymy, jak się rozwinie.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka