
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Tej nocy Piotrek nie mógł zasnąć. Właściwie nawet nie wiedział, po co leżał na łóżku. Chyba tylko po to, aby podczas wielokrotnego czytania treści listu od dziadka i wertowania wszystkich wspomnień, jakie pamiętał, było mu wygodnie. Przez kilka godzin po znalezieniu wiadomości, czuł się jakby nagle dowiedział się o wygranej na loterii. W jego życiu w końcu coś się stało. Do końca nie wiedział co, ale już sama perspektywa odgadywania zagadek dziadka i wypełnienia jego niedokończonej misji była fascynująca. Tak fascynująca, że pozwoliła mu zapomnieć o Warszawie, o pozostawionych w niej przyjaciołach, wspomnieniach, chwilach radości i smutku. Przez kilka pięknych chwil Piotrek czuł się jak wniebowzięty. Serce waliło jak oszalałe, a nawet oddychanie czasami sprawiało chłopakowi trudność, gdy zachłysnął się ekscytacją. List leżał na piersiach, pomięty w wielu miejscach od mocnego uścisku dłoni czytelnika. Jego treść Piotrek znał już na pamięć, a zwłaszcza fragment o zagadce dziadka. Ten mógł już recytować tak biegle jak to zawsze czynił z wierszami na lekcjach polskiego. Jednak za nic nie mógł sobie przypomnieć czegoś, co mogłoby być kluczem do rozwiązania zagadki. Tam, gdzie tabulatura nasza jest. Piotrek grywał na harmonijce i to właśnie z nią skojarzył słowo „tabulatura”. Jednak to słowo brzmiało dla niego tak zwykle jak każde inne, nie naprowadzało go na żaden trop. „Nasza”. Czemu nasza? Może to miało związek ze wspólnym pogrywaniem na harmonijce z dziadkiem, gdy Piotrek był jeszcze w podstawówce? Najprawdopodobniej tak było… „Tam, gdzie tabulatura nasza jest”. Czyli wygląda na to, że wystarczy znaleźć zapis tabulatury, a znajdzie się klucz do zagadki. Ale gdzie szukać? Zaraz… „Haunar przypomni Ci, że to coś blisko jest.” To COŚ blisko jest. Więc należy szukać w domu. No chyba, że dziadek schował to w ogrodzie, ale Piotrek szczerze w to wątpił. Haunar… Co za Haunar? Piotrkowi nie mogło przyjść nic na myśl. Brzmi jak nazwa czegoś, ale czego, nie miał pojęcia.
W końcu myślenie znużyło Piotrka na tyle, że oczy same mu się zamykały. Ogarnięty przyjemnym uczuciem, zasnął, w myślach obmyślając plan jutrzejszych poszukiwań…
Gdy świtało, po burzowych chmurach nie było już śladu. Ranek rozpostarł lazurowy namiot upstrzony kłębiastymi chmurkami, które zdawały gonić się po przestworzach jak małe dzieci grające w berka. Słońce opatuliło złocistymi promieniami okolicę, czyniąc ją jeszcze bardziej piękną niż zazwyczaj. Drzewa, ubarwione słońcem zaszeleściły liśćmi, jakby na znak, że poranna kąpiel w świetle świtu przysparzała im niesamowitej radości. Nawet strumyk, zazwyczaj płynący leniwie przez ogród, teraz lśnił niczym miliony diamentów oblanych źródlaną wodą. Tuż obok niego, na trawie leżał wełniany koc koloru brzoskwiniowego. A na nim siedziała Justyna z notatnikiem w jednej ręce i ołówkiem w drugiej. Zapatrzona marzycielskim wzrokiem w błękit nieba szukała w zakamarkach myśli trafnych przenośni lub porównań. Na jej widok zrobiło się Piotrkowi cieplej na sercu. Oprócz tego, cieszył się, że będzie mógł w samotności przeszukać dom w poszukiwaniu czegoś, co dziadek nazwał „Haunerem”. Ubrał się najszybciej jak mógł i zszedł na parter, na śniadanie. Dom był pusty, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Adam wyjechał wcześnie rano, aby zdążyć otworzyć swój sklep o szóstej, a Justyna pisała wiersze w ogrodzie. Może to i lepiej, że nikogo nie ma? – pomyślał Piotrek. – Przynajmniej nie będą zadawać głupich pytań. – Stwierdził i przygotował sobie płatki na mleku.
Gdy właśnie przegryzał kolejny kęs śniadania, do kuchni wszedł Jan. Pojawił się z nikąd, jak iluzjoniści, którzy materializują się, gdy ktoś pstryknie palcami. Błąkał się przez chwilę między szafkami, niezdarnie ścierając z nich kurze. Piotrek czuł się nieco skrępowany i pomimo wczorajszej, nieprzyjemnej rozmowy ze służącym, odważył się odezwać:
– Przepraszam cię za wczorajszą rozmowę. – Jego ton głosu nie zabrzmiał tak łagodnie jak chciał, dlatego już po fakcie stwierdził, że przeprosiny wyszły nieco oschłe i pozbawione uczuć.
– O nie, señor, to ja pana przepraszam. To było do prawdy niedorzeczne z mojej strony. Czy mogę zrobić coś, abyś zmienił o mnie zdanie?
Piotrkowi wydawało się, że te słowa wypowiada ktoś inny. To nie może być Jan! Czemu nagle jest taki miły?
– Eee… nie, proszę pana. Przyjąłem przeprosiny, wystarczy.
– Nie wystarczy, nie wystarczy… Pozwoli pan, że przygotuję pyszne desery w ramach przeprosin.
– Desery? Na prawdę, Janie, nie ma takiej potrzeby.
– Zrobię kremówki. Dzisiaj rano robiłem zakupy w mieście i mam wszystkie składniki.
Kremówki? Piotrek je kochał; nie mógł się oprzeć.
– No dobrze, nie pogardzę kremówkami.
– Tak myślałem. Biorę się do roboty.
Gdy Piotrek wciąż zajadał się zupą mleczną, Jan zaczął przygotowywać deser. Zaczął od wyjęcia metalowej tacy, która jednak wyślizgnęła mu się z rąk i z łoskotem spadła na posadzkę. Potem Jan wylał mleko, a gdy już się wydawało, że gorzej być nie może, rozsypał cukier na podłogę.
– Wszystko mi leci z rąk! Przepraszam pana serdecznie!
– Nic się nie stało – odparł Piotrek. – Jednak wydaję mi się, że nigdy pan nawet nie słyszał o tym, jak powinien zachowywać się służący.
Jan nieco spoważniał.
– Naprawdę to aż tak widać? – zapytał.
Piotrek zamruczał twierdząco i powiedział:
– Widać, widać.
Nagle zmienił temat.
– Janie? Możesz mi powiedzieć co się wczoraj stało, że byłeś taki… nieprzyjemny? – Szybko pożałował, że zadawał to pytanie.
Jan na chwilę przestał zamiatać cukier z podłogi. Wstał i spojrzał świdrującym wzrokiem na Piotrka.
– Już przeprosiłem.
– Ale ja pytam o przyczynę.
– Ach, tak, naturalnie. Eee… miałem zły dzień.
Teraz Piotrek nie miał wątpliwości. Nikt w tym domu (prócz niego samego oczywiście) nie umiał blefować.
– No dobrze, rozumiem – odparł Piotrek, próbując zakończyć niewygodny temat.
Jan znów zabrał się za sprzątanie cukru, ale nawet to nie wychodziło mu najlepiej. Jego ręcę zachowywały się, jakby były obłożone gipsem i nie mogły zginać się w łokciu czy nadgarstku.
– Nie rozumiem, czemu dziadek zatrudnił tak niewykwalifikowanego służącego. – Piotrek nieco bawił się z Janem. Nie wiedział czemu, ale chciał go zdenerwować. Może chciał się odegrać za wczorajszą rozmowę. Jednak nie przewidział, że reakcja Jana może być tak wybuchowa. Hiszpan rzucił zamiataczką o podłogę i poderwał się do góry jak oparzony.
– Nie przyjechałem tu po to, żeby usługiwać, jasne?! – krzyknął, ale szybko zrobił minę mówiącą Piotrkowi, że jego rozmówca powiedział to, czego wcale nie chciał.
– Nie po to? Więc po co?
– Nieważne. To sprawa między mną, a Franciszkiem.
– Przecież dziadek nie żyje!
– Zamilcz! – krzyknął Jan. – Muszę być w tym domu i nic ci do tego!
Piotrek automatycznie wstał od stołu i wyszedł pospiesznie z kuchni pozostawiając Jana z rozsypanym cukrem i nieudanym ciastem na kremówki.
Ten koleś coś ukrywa, pomyślał Piotrek idąc do salonu. Usiadł na fotel, aby ochłonąć chwilę. Za nic nie mógł zrozumieć postawy Jana, jednak stwierdził, że nie będzie się zbytnio rozwodził nad jego zachowaniem. Postanowił, że już nigdy nie będzie z nim rozmawiał. Tymczasem zabrał się za poszukiwania dalszych listów od dziadka. Przypomniał sobie, że to właśnie w salonie grywali razem na harmonijce. Może to właśnie tu dziadek coś ukrył?
Kolejne przewertowanie wszystkich szuflad nie przyniosło żadnych efektów. Żadna z nich nie skrywała niczego tajemniczego, dlatego Piotrek wykroczył poza próg salonu i przeniósł poszukiwania do pokoju na pierwszym piętrze, jednak tam też nic nie znalazł.
Gdy wybiła dwunasta czuł, że przeszukał cały dom, ale nie znalazł nic, co nazywałoby się „Hauner”.
Siedział na łóżku i wpatrywał się w wolno tykające wskazówki zegara. W rękach trzymał list. Czytając go po wielokroć, próbował znaleźć w nim jakiś głębszy sens, ale jego działania zdały się na nic. Całkowicie zrezygnowany schował list do koperty i wypełniając wolę dziadka, schował go pod książki, leżące na regale.
To zadziwiające, ale przez cały dzień Piotrek ani razu nie pomyślał o starych znajomych. Całkowicie pochłonęły go poszukiwania i tajemniczy list. Jednak dzień miał się już ku końcowi, a odpowiedzi na zagadkę dziadka jak nie było, tak nie ma.
Pogoda, naśladując wczorajszy dzień, zesłała popołudniową burzę. Piotrek lubił patrzeć na pioruny. Fascynowała go ich potęga i piękno. Teraz jednak odkrył jeszcze jedną zaletę burzy. Podczas niej świetnie się myśli. Wykorzystał to i usiadł na parapecie z głową opartą o kolana. Z zamkniętymi oczami, rozmyślał nad sensem dalszych poszukiwań. Westchnął i uniósł głowę, spoglądając na las. Nagle wzdrygnął się i spadł z parapetu, uderzając boleśnie kolanami. Nie zważywszy na ból podniósł się i ponownie wyjrzał przez okno. Gdy jednak to zrobił, skulił się natychmiast, aby jego głowa nie wystawała ponad parapet. Chcąc obalić przypuszczenie, że to, co zobaczył to tylko przewidzenie, wyjrzał dyskretnie znad parapetu. Nie przewidziało mu się. Pośród drzew ktoś stał.
Robi się coraz ciekawiej :)
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
(...) wertowania wszystkich wspomnień, jakie pamiętał, (...).
Myśl, co piszesz. Wspomnienia to coś, co pamiętamy. Co tu robi 'jakie pamiętał'? Sprawdź w słownikach, co robi się ze wspomnieniami. Bo raczej nie wertuje się ich.
Przez kilka godzin po znalezieniu wiadomości, czuł się jakby nagle dowiedział się o wygranej na loterii.
Przecinek nie w tym miejscu. Porównanie do kitu. Tajemnica ekscytuje, zgoda, ale wygrana na loterii ekscytuje, jeśli pozostaniesz przy tym określeniu, w inny sposób.
(...) sama perspektywa odgadywania zagadek dziadka (...).
Odgadywanie zagadek. Nie za bardzo podobne brzmienie następujących po sobie słów?
(...) była fascynująca. Tak fascynująca, (...)
Unikaj jeśli potrafisz, powtórzeń.
Serce waliło jak oszalałe, a nawet oddychanie czasami sprawiało chłopakowi trudność, gdy zachłysnął się ekscytacją.
Obawiam się, że gdyby Piotrkowi serce waliło jak oszalałe przez pół nocy, potrzebna byłaby reanimacja. Czy ekscytacją można się dosłownie zachłysnąć? Bo żeby nie móc normalnie, swobodnie oddychać, trzeba zachłysnąć się naprawdę. Czasami? Może Ty to przerób tak, że > chwilami serce mu waliło, z przejecia nie mógł tchu złapać, gdy myślał o zagadce i jej rozwikłaniu < na przykład.
List leżał na piersiach, (...).
Na własnych?
(...) uścisku dłoni czytelnika.
Trudno zmiąć pergamin wzrokiem. Poza tym: Piotrek powinien traktować list z nieco większym szacunkiem, nie gnieść go w garści bezmyślnie...
Okienko się zapełniło.
Scenka z Janem jakaś taka słabo przekonywająca. Mało w niej życia, z Jana robisz ciapę jakiegoś... Zaczynam się domyślać tego i owego, ale mniejsza o to. Przyspiesz odrobinę, jeśli potrafisz, ale nie hurrra! --- bo to czwarty odcinek, a nadal same zapowiedzi. Kiedy ślub?