- Opowiadanie: Ambush - Lute gody

Lute gody

To mój pierwszy horror bez puszczania oka i żartów.

Misiu nie czytaj, dobrze radzę!

Myślałam o konkursie świątecznym, bo utwór jest niesamowicie świąteczny i wigilijny, ale był za długi. Nieomal zdążyłam na czas godów;)

 

Dziękuję serdecznie betującym.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Lute gody

Gdyby ktoś spojrzał na wieś Baranek z pobliskiego wzgórza, szybko by się domyślił, skąd pochodzi jej nazwa. Zwłaszcza teraz, w czasie zimy leżała nad rzeką Dębicą bialutka, tu i ówdzie poznaczona plamami brązu chałup, czy szarości nagich drzew. Była niewielka, lecz miała w sobie coś, co sprawiało, że na jej widok robiło się ciepło na sercu.

Cała lewa strona rzeki zapraszała w gościnę łagodnymi skłonami łąk i szarym dymem z kilku kominów. W lecie można by jeszcze dostrzec sady owocowe i tętniącą życiem, podziurawioną jaskółczymi gniazdami skarpę. Istna sielanka.

Prawy brzeg był pustkowiem, pozbawionym nor i gniazd. Tylko żółta, szpiczasta skała szczerzyła się wśród wrzosowiska, jak wielki kieł. Niewielka Dębica rozdzielała te dwa światy, odgradzając jeden od drugiego.

Trzynastoletnia, chuda jak patyk Jagna poszła z wiadrami nad rzekę. Zatrzymała się chwilę w miejscu, gdzie dzień wcześniej ojciec roztrzaskał lód. Zamiast szybko zaczerpnąć wody i wracać do ciepłego obejścia, jak jej chwilę temu kazała babka, wpatrywała się w otulony śniegiem las, lśniące upiorną czernią mchu głazy i nagie witki wierzb. Patrzyła na parę unoszącą się z każdym oddechem, na drobinki śniegu zrzucone z gałęzi przez spłoszonego ptaka i niewielkie, śniegowe wiry unoszące się nad taflą.

Wreszcie zaczerpnęła wody w wiadra i już miała wracać, ale kolejna psotna myśl kazała jej zejść ćwierć stai w dół rzeki. Tam ostrożnie weszła na taflę. Nie usłyszała ostrzegawczego chrupania, a jednak w trzewiach poczuła nagły niepokój.

„Lód zamyka i otwiera, Luta daje i odbiera” – przyleciały do jej głowy słowa babki.

Wzdrygnęła się, poprawiła chustkę i pobiegła po wiadra. Zarzuciła nosidło na ramiona i oglądając się trwożnie, ruszyła powoli pod górę. Przed wejściem do chałupy porządnie obtupała buty. Wiadra ustawiła obok pieca.

Bała się, że zbierze burę za marnotrawienie czasu na polu, jednak na szczęście wszystkie kobiety w kuchni były zajęte przygotowaniem jutrzejszej wieczerzy. Nawet małe bliźniaczki Kasia i Krysia lepiły z babką pierogi.

– Dębica zamarzła na kamień – rzuciła Jagna.

– Tak na same gody, tfu! – Babka splunęła przez ramię i szybko uczyniła znak krzyża nad głowami dzieci.

– Złe może wyjść z leża! Dzieci pilnujcie i sąsiadom dajcie znać! – zajęczał siedzący na zapiecku dziad Walenty. – Jak się zbudzi…

Reszta rodziny spojrzała na niego z niepokojem. Dziad kasłał, chudł i wydawało się, że jest coraz bliżej swego kresu. Czasem też mówił słowa, które zdawały się nie pochodzić od niego samego, ale z tego drugiego świata.

Siedząca na niskim zydlu starsza siostra Jagny – Nastka na co dzień mieszkająca z teściami w sąsiedniej zagrodzie, mocniej przygarnęła do piersi małego synka Adasia i z niepokojem spojrzała w okno.

– Przy takim mrozie nigdzie nie polezą – sapnęła zadowolona babka. – Ale baczenie trzeba mieć… – dodała zgodnie, zerkając na męża. – Dajcie dziadowi zacierki – poleciła – jak se poje, to będzie smacznie spał.

– Mróz mrozem – rzekł ojciec – ale ktoś się kręci krajami…

– Pieszo? – spytał z niedowierzaniem najstarszy brat Michał.

– Konno, sześciu albo siedmiu ludzi.

– Nas tu ponad tuzin rosłych chłopów, niech tylko podejdą! – Michał wypiął szeroką pierś.

– Patrzcie go, na gębie rośnie mu z tuzin włosów, a już się chłopem mieni – skarcił go ojciec, ale uśmiechnął się pod nosem.

 

***

Ktoś patrzył na Baranek z przełęczy.

– Dobre miejsce – orzekł Wilk, rosły, jednooki wojak z buławą u pasa. Dosiadał karego ogiera, a jego kontusz i szuba również miały kruczą barwę. – Ciche i z dala od głównych szlaków…

– Chłopskie zagrody. – Żbik pogardliwie splunął tabaką na śnieg.

– Starczy. Już stąd widać, że mają bydlątka, ptactwo domowe i pełne komory. Doczekamy wiosny w cieple i spokoju.

– Powiadali, że infamii nam nie cofną – westchnął cicho młody, którego w oddziale zwali Kotkiem.

– Pożyjemy, zobaczymy – mruknął Wilk. – Z wiosną pewnie znowu zacznie się jakaś wojenka, a nasz miłościwy król będzie łaskawszym okiem patrzył na tych, co umieją szabli używać. Ty zaś Kotek nie stękaj jak baba, bo cię jeszcze kto nocą zbałamuci.

– Co planujesz? – spytał Żbik, nie mogąc oderwać oczu od chałup. Palcami bezwiednie gładził jelec szabli.

– Opowiedz nam, opowiedz, co nas czeka – szepnął stary towarzysz zwany Ryśrysiem, przymykając z lubością oczy.

Twarz miał pokrytą śladami cięć i oparzeń. Na skutek jakiegoś dawnego pożaru, powieki, miejsce po brwiach i wysokie czoło pokrywały mu liczne, drobne różowe i czarne blizny. Wielu z oddziału twierdziło, że w tych bliznach można zobaczyć Żydówki topione w Oce, płonące dachy cerkwi i nabite na pal głowy dzieci.

– Jak zwykle. Najpierw musimy się zapoznać… – odparł spokojnie herszt i zadowolony z siebie podwinął sumiastego wąsa.

 

***

Podeszli do Baranka przed świtaniem. Wśród ujadania psów zabrali z kurnika kilka tłustych gęsi. Potem na polanie nad samą rzeką oprawili je, rozpalili ognisko i czekali na dalszy rozwój wydarzeń.

Minęła chwila, a ze wsi wyszło czterech mężczyzn z cepami i sierpami w dłoniach. Jeden starszawy, o szpakowatych włosach, dwóch w pełni sił i pryszczaty, ale wysoki podrostek.

Po jednym z każdej zagrody – ocenił w myślach dowódca, chytre łyczki

Miejscowi podeszli powoli w ich stronę, oceniając rozkład sił.

– My spokojni ludzie – zaczął ten starszy, skłoniwszy lekko głowę – ale tego, co nasze, będziemy bronić. Wy jak widać, panowie szlachetnie urodzeni, przybyli z daleka… na nic wam nasze chłopskie zagrody i co tam w nich chowamy. Idźcie w swoją stronę…

Wilk słuchał uważnie, kiwając głową, a potem podszedł bliżej, jakby chciał jeszcze o coś spytać. Przechylał przy tym lekko głowę, nastawiając ucha.

Tamci cofnęli się o krok i rozerwali zwarty do tej chwili szyk.

Wilk bez ostrzeżenia ciął w gardło starego sztyletem wyciągniętym z rękawa, a potem wydobył zza pasa szablę i nadział na nią pryszczatego młodzianka. Pozwolił mu opaść na kolana i dopiero wtedy wyciągnął ostrze z brzucha.

Uciekających łyczków bez trudu dostrzelili łucznicy. Obaj wieśniacy padli na śnieg, kilkakroć wierzgnęli i zastygli nieruchomo.

Kilku kolejnych mężczyzn ze wsi chciało biec w stronę zbójców, ale nie puściły ich lamentujące kobiety, łapiąc za poły i czepiając się nóg. Poranek rozdarł płacz, jęki rannych i wycie przerażonych psów.

– No tośmy się wreszcie poznali – mruknął Wilk, wycierając broń o śnieg i z zadowoleniem spoglądając na namalowaną przez własną szablę scenę.

Ryśryś przymknął oczy, chłonąc całym sobą napływające dźwięki.

Jego blizny pociemniały, a obrazy na nich ożyły po raz kolejny.

Młoda kobieta, ściskająca w objęciach niemowlę klęczała, wyjąc przeraźliwie:

– Matus! Matus!

Nie pozwalała się zaprowadzić do domu, ani nawet podnieść ze śniegu. Dziecko też ryczało i szarpało się w jej ramionach, machając gołymi, pulchnymi nóżkami.

– Głośno wrzeszczy – zamlaskał Żbik – duża, dorodna baba.

– Marzy mu się, że będzie pod nim zdrowo wierzgać – mruknął kulawy zbój, od czasu wyprawy na Moskwę zwany Błażennym. – Żbikowi można by żołd w dziewkach wypłacać…

– Jak se dzisiaj powrzeszczy, to już będzie cichutka jak trusia – orzekł Żbik. – A na moje złoto nawet nie zerkaj niecnoto!

– Rozłożyć obóz – rozkazał Wilk. – Nasze cietrzewie muszą odrobinę skruszeć na mrozie! Żeby lepiej smakowały!

Oddział odpowiedział zgodnym rechotem.

 

***

Przygotowania do Wigilii w Baranku trwały nieprzerwanie, ale w kuchniach poza kapustą i grochem cały czas na wolnym ogniu warzyły się lęk i niepokój.

W chałupie Bronów siedli najstarsi mieszkańcy wsi, radząc jak uratować się z kabały, w którą popadli bez własnej winy.

– Bronić się trzeba – zaczął gospodarz, Adam Brona.

– A ile wytrzymamy?! – sarknęła babka. – Dzień, pięć, a może tuzin?! A potem co?! Kto zostanie przy życiu, kto na wiosnę ruszy w pole siać i orać? Co zostanie nam z dobytku i z ziarna?!

– Tacy jak oni liczą na szybkie zwycięstwo – dodał sąsiad ze skrajnej chałupy Barnaba. – Jak nie dostaną szybko tego, po co przyszli odejdą precz!

– Albo i nie… – dodał ojciec. – W każdym kolejnym ataku kogoś ubiją i będzie nas coraz mniej. Straciłem najstarszego syna, to nie tylko ból, ale i strata dla nas.

– To, czego chcecie Adamie?! – huknął Wiśniak. – Mamy puścić ich i pozwolić brać, co zechcą?!

– Można by ich poprowadzić tam, za rzekę… – Babka konspiracyjnie ściszyła głos.

– Budzić Lutą?! – krzyknął kum Marcin. – Bójcie się Boga Walentowo!

– Gdyby ktoś im powiedział, gdzie jest leże. Gdyby obiecał im coś, czego łakną bardziej od naszego dobytku i krwi.

– Kogo niby chcecie wysłać na taką straceńczą misję?

Kum Marcin zawahał się na chwilę, szarpiąc wąsa i wzdychając. Wreszcie spojrzał po obecnych i szepnął:

– Myśleliśmy o waszym Maćku…

Ojciec opuścił głowę, kilkakrotnie zacisnął pięści, przymknął oczy, a jego grdyka podskakiwała niespokojnie. Jednak po dłuższej chwili odparł.

– To dobra rada, możemy go wysłać, ale trza go wszystkiego wyuczyć… Sam nie wymyśli, bo nie ma w nim sprytu…

– Czemu Maćka?! – Jagna leżąca z babką na zapiecku zerwała się na równe nogi. Dopadła ojca w kilku krokach i krzyknęła ze łzami: – Czemu jego?! Bo nie jest zbyt mądry? Bo matka nam pomarła i nie ma kto się ująć za sierotami?! Czemu właśnie jego, ojcze?!

– Bo innych musimy oszczędzać – mruknął niechętnie, uciekając wzrokiem w bok, by nie patrzeć na jej zalaną łzami twarz. – Już mi tylko jeden syn został, co może gospodarkę przejąć…

Dziewczyna rozejrzała się po izbie, szukając poparcia u rodziny, sąsiadów, u kogokolwiek.

Jedni odwracali wzrok, inni kiwali głowami, albo uśmiechali się szeroko, jakby właśnie nie wydali jej brata na pewną śmierć.

– Tylko czy sobie poradzi? – westchnęła babka. – To dobry chłopaczek, ale z rozumem u niego nie za tęgo.

– Trzeba go dobrze wszystkiego nauczyć – stwierdził ojciec.

– On jest chłopcem! – wrzasnęła Jagna. – Nie wstyd wam wysyłać go na zatratę do zbójców?!

Ojciec zamachnął się na nią ręką, ale uskoczyła zręcznie i dalej krzyczała:

– Wstyd, wstyd! Sami idźcie jakżeście tacy mądrzy!

– Dość! – syknęła babka. – Ktoś iść musi. Wczoraj padli nasz Michał i Mateusz Nastki, stary Buła i Pietrek spod lasu. Który dom chcesz dziewczyno pozbawić rąk do pracy, czy gospodarza?!

– To ja pójdę! Jestem sprytna i szybko biegam. Szybciej niż Maciek.

– Bylibyśmy na wieki potępieni, gdybyśmy oddali zbójcom na zatracenie niewinną dzieweczkę! – sarknęła babka.

– Ja jestem mężczyzną, a to męskie sprawy – powiedział niezbyt wyraźnie, ale donośnym głosem Maciek, wstając ze swego posłania i wchodząc między siostrę a ojca. – I ja pójdę, bo wiem, jakie są moje obowiązki.

Ojciec położył mu rękę na ramieniu i powiedział:

– Pójdziesz jutro, kiedy przyjdzie pora by siadać do wieczerzy i wiem, że sobie poradzisz.

 

***

W dzień Wigilii mieszkańcy Baranka przystroili izby gałązkami świerkowymi, okna wycinankami z papieru i mocno napalili w piecach, jak w każde święta. Piekli ryby, gotowali kluski i smażyli kapustę z grochem, ale cały czas rósł w nich strach. Pęczniał jak ciasto na zakwasie i niemal wylewał się z dzieży ich głów.

Świeżo owdowiała Nastka płakała bezgłośnie, patrząc w okno i ignorując ciche kwękanie synka. Zabrała już dobytek od teściów i przeniosła się do rodziny. Nie widziała już przed sobą żadnej przyszłości, jedynie rozpacz i smutek.

Wszyscy chodzili jak struci, świadomi, że jedyną nadzieją na wybawienie całej społeczności z kabały był przygłupi Maciek.

Po południu grasanci wyciągnęli z obory Bronów rocznego wołka. Widzieli twarze mieszkańców w oknach, ale wydawało się, że tym razem nikt nie zaprotestuje. Powlekli byczka nad rzekę. Jednak żałosne muczenie zwierzęcia wywabiło w końcu z obejścia krępego, na oko szesnastoletniego wyrostka z głową wyrastającą jakby wprost z barków, małymi uszami i wyłupiastymi oczami.

– Zostaw Czarnego! – wrzeszczał nieforemny chłopak. – To mój byk!

– Co tam bełkoczesz, parobku? – zapytał ze śmiechem Błażenny, doskakując do niego, chwytając za kark i zmuszając do pokracznego ukłonu.

– Nie jestem żaden parobek! Jam jest gospodarski syn! – krzyczał, choć słowa szybko zamieniły się w bolesny skowyt.

– A co mamy zeżreć na wieczerzę zamiast byka, może ciebie? – spytał zbój, oblizując się i kłapiąc zębami przy twarzy wystraszonego chłopca.

Ten spojrzał na niego z przerażeniem, jakby nagle ujrzał diabła we własnej osobie i bezskutecznie usiłował oswobodzić się z uchwytu.

Przerażenie chłopaka rozbawiło zbójców. Otoczyli ich kręgiem, bili się po udach, nawzajem klepali po plecach i rechotali, aż łzy płynęły im po bliznowatych twarzach.

– Mały boi się, że go zeżremy – śmiał się herszt.

– Siedziałem na Kremlu, ale żem jeszcze nigdy nie jadł ludziny! – wrzasnął Ryśryś.

– Inaczej ludzie w Moskwie mówili!

– Tyś o mnie takie rzeczy mówił Żbiku! Nikt inny by się nie ważył!

– Trudno gadać z bebecha – zarechotał Żbik.

– Dość! – rozkazał Wilk. – Chłopak pewnie sporo wie. Trzeba go tylko powoli wypytać, gdzie tu w okolicy jest karczma albo szlachecki dworek, a może jakiś cudowny obrazek, do którego łyczki biegają z wotami… Przyduś go trochę Błażenny, niech sobie wszystko przypomni. Jak nas przekona, to może tu nie zostaniemy… – kusił.

Przez chwilę słychać było odgłosy kolejnych uderzeń, sapanie Błażennego i cichy szloch chłopaka, ale zbójowi nie udało się wydusić z ofiary żadnego słowa.

– Było zostać przy pożeraniu, tego się bardziej bał. Miękki jest jak baba, ale na ból dziwnie odporny – stęknął niechętnie.

– A może nam po dobroci powie, jeśli coś wie. Przecież to gospodarski syn – podpuszczał Żbik. – Może, zamiast siedzieć tu na polu, ruszymy z pielgrzymką albo w gości do szlachetnie urodzonych sąsiadów. Bo myśmy są, gospodarski synu, herbowi szlachcice, choć ostatnimi czasy los się z nami źle obchodzi.

– Jak mi oddacie byka, to wyjawię wam wielki sekret! – stęknął Maciek, próbując wstać, ale kolejny cios pięścią w ucho posłał go z powrotem na śnieg.

– Czy ten sekret błyszczy? – spytał Wilk, pochylając się do niego.

Chłopak chwilę zastanawiał się nad jego słowami, a potem powoli kiwnął głową.

– No to umowa stoi – orzekł Wilk. – Co to za sekret?

– Pani Luta ma skryte niezmierzone skarby, ale ona jest potężna i groźna…

– A jakie skarby ma ta pani? – spytał Wilk.

– Stara jakaś, czy młoda? – wszedł mu w słowo Żbik.

– Nie wiem… – odparł chłopak.

– A gdzie ją znajdziemy?

– Za rzeką, o tam – odparł Maciek, a głos mu się załamał.

– Daleko?

– Nie… przy samotnej, złotej skale.

– Złotej, to dobrze. Pokażesz nam drogę?

– A oddacie byka?

– Pewnie, przecież my ludzie honorowi! Prowadź młodzieńcze! – huknął Błażenny, obejmując chłopaka ramieniem.

Przeszli przez Dębicę ostrożnie stawiając nogi, ale lód okazał się solidny.

Poszli dalej wzdłuż łagodnego wzniesienia, w stronę wysokiej, żółtej skały.

Maciek szedł, milcząc. Miał nadzieję, że nikt nie widzi, jak trzęsą mu się nogi i ręce. Podszedł do miejsca, gdzie ze wzgórza rodziła się skała, tam gdzie nigdy nie pozwalano im chodzić. Dostrzegł pęknięcie w ziemi, smukłe ciosy piaskowca, a nieco wyżej ciemny otwór jaskini i poczuł, że brakuje mu tchu.

Drżał na całym ciele i jedyne czego pragnął, to gdzieś uciec. Zamiast tego, ujął dłońmi własną, dygoczącą szczękę, przytrzymał mocno i wrzasnął z całych sił:

– Luta pani, Luta pani daj nam swoje dary!

– Luta! Luta! Nie daj się prosić dwa razy! – dołączyli do niego jazgotliwie zbójcy, stając za nim kręgiem. – Wyjdź Luta, bo jak nie to my do ciebie wstąpimy!

Chłopak otarł łzy rękawem kubraka i patrzył na skałę, która zdawała świecić w narastającym mroku i falować. Wreszcie objął ramieniem samotną brzózkę i drżał razem z nią.

Po chwili z cienia jaskini wyłoniła się odziana w biel, smukła kobieca postać. Pod futrzaną czapką lśniły ogromne, błękitne oczy i bogate, turmalinowe kolczyki. Twarz miała bladą jak popiół, ale patrzyła na nich zaciekawiona. Od niechcenia poprawiła spiętą pod szyją srebrną agrafą, podbitą śnieżnobiałym futrem szubę.

– Wzywaliście mnie? – spytała przeciągle, jakby była zaspana, a kształtne chrapki nosa poruszyły się jak u węszącego kota.

– To zależy, co możesz nam dać… – zamlaskał lubieżnie Żbik, podchodząc o kilka kroków bliżej.

Utkwiła w nim turmalinowe oczy i powiedziała powoli:

– Więcej niż możesz marzyć i bardziej niż odważysz się pomyśleć.

Zbójcy gapili się na pas z grubych, srebrnych kółek, ciężkie, wysadzane kamieniami bransolety i huśtający się między drobnymi piersiami opalizujący wisior. Widzieli, że kobieta pod futrem miała jedynie cieniutkie, jedwabne giezło. Jednak nie dostrzegali, iż jej skóra miała delikatnie zielonkawą barwę, a palce zwieńczały długie, sine paznokcie. Łakomie obserwowali gibkość kobiecego ciała, ale nie wiedzieli, jak było silne i jak szybko się poruszało.

Żbik podszedł do kobiety i śmiało sięgnął ręką pod jej szubę.

Luta uśmiechnęła się, odsłaniając białe, drobne zęby. Ona też sięgnęła dłonią za koszulę Żbika. Gest był figlarny i wywołał lubieżne śmiechy wśród zbójców, a sam Żbik aż przymrużył oczy.

Luta minęła go i lekkim krokiem ruszyła w stronę rzeki, a cały oddział podążył za nią. Żaden się nie obejrzał. Dlatego tylko Maciek widział, jak Żbik złapał się ręką za pierś, posiniał na twarzy i upadł na kolana, dławiąc się krwawą pianą.

Chłopak dłuższą chwilę stał nieruchomo, jakby czary zamieniły go w głaz. Nie miał odwagi przejść rzeki ani zostać tam gdzie był. Chciał wrócić do domu, ale obawiał się iść w ślad za Lutą. W końcu szlochając w głos, pobiegł pod górę, w głąb lasu. Biegł między drzewami, zapadając się w śnieg i popiskując cicho. Gnał, dopóki na szczycie wzgórza do ostatka nie stracił sił i nie zwinął się pod drzewem w ciasny kłębek, dziękując Bogu, że może usnąć z dala od straszliwej grozy.

Luta tymczasem uśmiechnęła się karminowymi ustami i przełknęła coś głośno, zrzuciła czapkę, a potem weszła na Dębicę, a rzeka zajęczała żałośnie lodem.

– Wszystkie skarby masz na sobie? – dopytywał dotrzymujący jej kroku Błażenny, który schylił się zręcznie i zagarnął czapkę za pazuchę. – Czy też jest po co wracać do jaskini?

– Wszystkich naraz bym nie uniosła – mruknęła i szła coraz szybciej w stronę obozowiska.

Błażenny zatrzymał się, spoglądając za dziewczyną i zerkając tęsknie w stronę jaskini. Inni zbójcy również stanęli przy rzece, jakby nie wiedzieli, co mają dalej robić. Kobieta zrzuciła szubę, która miękko rozścieliła się na lodzie, w tamtej chwili wydawała się błękitna jak letnie niebo.

Luta szła dalej, nie oglądając się za siebie, nucąc pod nosem niepokojącą melodię i rozplatając warkocze. Na wpół przeźroczyste giezło lepiło się do wąskich pleców, opływało długie, mocne nogi. Włosy okryły ją sięgającą do samej ziemi peleryną, która zdawała się łączyć z leżącym na polach śniegiem.

– Dość tego! – warknął gniewnie Wilk – dziewka wodzi nas za nosy, jakby słoniną wabiła psy.

Kilkoma susami dogonił ją, zawinął pasmo jasnych włosów na dłoni i przyciągnął do siebie. 

– Teraz sobie poigramy chwilkę!

– Poigramy… – odpowiedziała jak echo.

 

***

W białej izbie Bronów wszyscy mieszkańcy Baranka odmówili wspólnie “Ojcze nasz”. Na środku stołu płonęły świece. Ojcowie rodzin wypowiadali właśnie słowa błogosławieństwa, kiedy od strony rzeki dobiegł przeraźliwy skowyt.

Kobiety przeżegnały się szeroko, psy na podwórzach zawyły, a domownicy niespokojnie popatrzyli na okna.

– Matko nałóż nam polewki z jaśkiem, niech wspólna modlitwa i dary boże ochronią nas od wszelkiego złego.

Jagna chciała podejść do okna, ale babka nie pozwoliła jej wstać od stołu.

Gdy skończyli jeść, wycie za oknem ucichło.

– Teraz czas na pierogi. – Babka poszła do pieca, a wraz z nią trzy gospodynie wyciągnęły z szabaśnika miski i podały zebranym na stół.

 

***

We wsi nie mogli tego wiedzieć, ale wył sam Wilk, patrząc bezradnie na własną rękę. Rękawy kubraka i koszuli skruszyły się jak jesienne liście i opadły na ziemię, a nagą skórę oplatały włosy Lutej, wnikające w ciało, błękitne jak żyły. Ręka od ramienia do palców siniała i pokrywała się zielonkawymi plamami.

Zbój już wcześniej puścił głowę Lutej i usiłował wyswobodzić się, aby uciec jak najdalej. Kobieta stała nieruchomo, uśmiechała się półgębkiem. Wargi miała pełne, krwiście czerwone, oczy lśniące jak klejnoty w uszach. Obserwowała z zaciekawieniem, jak jej włosy oplatały zielonkawą pajęczyną pierś, szyję i brzuch herszta bandy.

Pozostali zbójcy z początku wyciągnęli szable, ale widząc, co się dzieje, uciekli, w dół, w stronę rzeki. Jedynie młody Kotek skoczył na ratunek dowódcy, rycząc niskim głosem:

– Pomsta! Bij, zabij!

Luta doceniła jego odwagę i honor. Gdy ją mijał, uchyliła się zręcznie, po czym skoczyła mu na plecy i ostrymi jak sztylety szponami przejechała kilkakrotnie przez szyję. Wystarczyło. Młodzik skonał szybko.

Nie widział, jak Wilk wbił paznokcie w skórę, próbując się bezskutecznie wyswobodzić z dławiącej go żywej sieci. Białka w oczach zaszły mu krwią, a żyły na skroniach poczerniały. Wyszczerzył zęby, jak wściekły pies i cały czas wył przeraźliwie. Wreszcie upadł i usiłował odczołgać się jak najdalej od osaczającego go niebezpieczeństwa. Na nic się to nie zdało, bo sieć zaciskała się na nim, wnikała w głąb ciała i odbierała siły. Wreszcie zastygł, a Luta zręcznym kopniakiem odwróciła go na plecy. Potem kucnęła mu na piersi i dłuższą chwilę patrzyła z zainteresowaniem w gasnące oczy. Ujrzawszy, co chciała, przegryzła hersztowi gardło z głośnym, obrzydliwym chrupnięciem.

Wilk kopnął dwakroć, a śnieg dokoła zabarwił się soczystą purpurą.

Kiedy ciało herszta bandy ostatecznie znieruchomiało, Luta opuściła stopy na śnieg po obu stronach jego rozpłatanej szyi. Rozsiadła się wygodnie i węszyła, odchylając głowę do tyłu. Potem siadła mu na głowie, pochyliła się i dłuższą chwilę jadła łakomie.

Wreszcie skończyła, oblizała się i rozejrzała dokoła. Spojrzała w stronę wiejskich chat, ale szybko zmrużyła oczy, jakby poraził ją nieznany blask. Syknęła gniewnie i powoli ruszyła w dół, do rzeki. Zatrzymała się na jej brzegu i zamlaskała kilkakrotnie, jakby kosztowała powietrza, jakby czerpała z niego wiedzę o okolicy i swoich ofiarach. Jednym ciosem pięści rozbiła lód na rzece i napiła się wody.

 

***

U Bronów kończyli właśnie jeść kapustę z grochem. Babka nalała do kubków kompotu z suszonych owoców.

W całej izbie zapachniało wędzonymi śliwkami i gruszkami.

– Nie śpieszcie się, smakujcie powoli – powiedziała.

– Dokąd siedzimy przy świętej wieczerzy, zło będzie się od nas trzymać z daleka – dodał z pewnością w głosie Marcin.

– Mamy doczekać przy stole do samego świtu? – spytała płaczliwie Nastka.

– Jeszcze narzekasz?! My tu siedzimy w cieple, a Maćka ani widu, ani słychu – zaszlochała Jagna. – Pełne miski, ciepły piec, a tam wiatr i mróz…

– Nie było innego sposobu – odparł smutnym głosem jej ojciec. – Słyszałaś? Już ich dopadła!

– Teraz boimy się, że dopadnie nas…

– Bowiem byli źli, łamali prawa ludzkie i boskie! Teraz umrą, tak jak żyli, zbiorą to, co posiali i zdechną plugawie! Przeklęto ich niejeden raz, w wielu językach, w wielu krainach. Krzywdzili i zabijali bez żadnej litości! – wychrypiał dziadek, a oczy uciekły mu w górę, pod powieki, odsłaniając puste, jakby pokryte lodem białka.

Zebrani przy stole patrzyli na niego wylęknieni i nikt nie odezwał się ani jednym słowem.

 

***

Strażnikowi, którego zbójcy ustawili na czatach za rzeką, wyjadła tylko twarz. Może nawet żył, gdy odchodziła, nie obchodziło jej to. Ostrożnie weszła do jaskini i wciągnęła w nozdrza mocny zapach Błażennego. Od początku wiedziała, że jego najbardziej kusiły ukryte w skale drogocenne skarby. Wczołgał się bardzo głęboko, tak daleko jak puściły go wąskie, kręte korytarze jaskini. Teraz leżał w ciasnej szczelinie, którą od leża Lutej odgradzały liczne stalaktyty. Napinał ręce do bólu stawów i wyciągał palce po kolejne klejnoty.

Zdobycz chował do mieszka zawieszonego na szyi. Nasłuchiwał czy czegoś nie uronił. Posapywał ciężko, usiłując przesunąć się jeszcze o cal. Nagle poczuł szarpnięcie za nogę. Ktoś brutalnie próbował wyciągnąć go z jaskini. Zacisnął palce na grubym jak męskie ramię stalaktycie i przytrzymał się z całych sił, wrzeszcząc:

– Który to Ryś, czy Lis? Dajcie mi robić swoje, a odpalę wam działkę! Tu jeszcze sporo tego dobra, pewnie z garniec się uzbiera! A jak mnie wyciągniecie, to sztyletem dźgnę pod żebro!

Szarpnięcie powtórzyło się, a on ponownie zaparł się o skałę.

Przez moment było spokojnie i nic się nie działo. Błażenny wymacał kolejny klejnot i napiął się, by go wydobyć. Kamyk kilkakrotnie uciekał mu, ale wreszcie zacisnął na nim palce i wydobył z mroku.

Nagle poczuł, że ktoś wpycha się do jego tunelu.

– Co jest?! – wrzasnął. – Kim jesteś i czego chcesz?! Jak wyjdę, to obiję ci mordę za te głupie żarty.

Ktoś jednak napierał na niego i Blażenny spróbował wczołgać się głębiej, ale skalny tunel ponownie okazał się za wąski dla jego ramion i brzucha. Zaczął zatem wycofywać się rakiem, ale drogę zagrodziło mu to obce ciało. A potem poczuł pierwsze ukąszenie w łydkę i wrzasnął boleśnie.

Ciepła krew spływała do cholewy buta, a jego coś gryzło i szarpało po udach. Wgryzało się w niego powoli, wbijało się coraz głębiej w ciało, a on w całkowitej ciemności nie miał dokąd uciec. Wołał imiona towarzyszy, przeklinał nieznanego napastnika i próbował nawet sięgnąć do pasa, by wydobyć sztylet, ale wszystko to zdało się na nic. Poczuł nieznośny ból i coś rozdarło jego ciało, poruszyło się w brzuchu, szarpiąc się jak kot w worku i paląc wnętrzności. Wreszcie Błażenny już tylko wył opętańczo, kopiąc i drapiąc skałę, aż w końcu ucichł.

Po wszystkim Luta wycofała się z jaskini i otrzepała jak zmoczony pies. Jej twarz, włosy i giezło pokrywała krzepnąca krew.

Kobieta usiadła w chłodzie narastającej nocy i wciągnęła w pierś mroźne powietrze. Policzyła i pojęła, że został jej jeszcze jeden.

 Nie wiedziała jak i kiedy Ryśryś zorientował się, że wszystko przepadło, a jego oddział już nie istnieje. Widać poza zwierzęcym okrucieństwem, miał również inne cechy dzikiej bestii. Dość, że gnał ile sił w stronę wiejskich zabudowań i był już w połowie stoku.

Luta puściła się za nim w pogoń, na czterech łapach, jak przed wiekami, na samym początku swego istnienia.

Jednak tamten, mimo czterdziestu wiosen na karku i nieco sztywnej nogi, był naprawdę szybki. Dopadł chałupy pośrodku, tej, w której paliło się światło. Skoczył do okna, patrząc w twarze ludzi, którym niedawno jeszcze planował zgotować kaźń. Żałośnie żebrał o pomoc, w imię Boga, w którego już od dawna nie wierzył.

Obejrzał się i zobaczył jak biegła w jego stronę z nosem przy ziemi, czerwona od krwi i rozjuszona. Pojął, że teraz pani Luta jest zainteresowana już tylko nim. Wtedy zawył żałośnie:

– W imię Boga miłościwego i ran Pana Jezusa, wpuśćcie mnie do środka dobrzy ludzie! Ratujcie ze szponów demona!

Skoczył, a jego paznokcie rozdarły błony zamykające okna.

Zobaczyli jego twarz i blizny. Stary Brona wyczytał z nich wszystkie minione uczynki zbója i rozkazał:

– Ten jest wart Lutej jak mało kto inny. Nie otwierajcie drzwi, ani nawet nie wstawajcie od stołu!

Ojciec podzielił na dzwonka kilka upieczonych szczupaków. Każdy brał rybę, zawijał w chleb i powoli żuł.

Jedli patrząc na twarz obcego również w chwili, kiedy Luta go dopadła. Zbój poczerwieniał na gębie, wizgnął dziko i zaczął charczeć, a oni siedzieli i jedli ryby. Wreszcie zbójca zamknął oczy, a kiedy je otworzył, lśniły jak niebieskie klejnoty, których nazwy oni prości ludzie znać nie mogli. Oczy patrzyły na nich, obserwując kolejno, a przez dziury w okiennych błonach wpłynął do izby szary dym, do złudzenia przypominający wąskie, kobiece palce. Mieszkańcy siedzieli nieruchomo, jakby ktoś rzucił na nich czar. Tylko Nastka pisnęła cicho i skoczyła, by wyjąć synka z wiszącej pod powałą kołyski. Przytuliła go, drżąc na całym ciele i położyła dłoń na wiszącym na ścianie obrazie Maryi z Dzieciątkiem.

Dym snuł się po izbie, a oni znowu zaczęli na głos odmawiać modlitwy. Potem jedli i modlili się na przemian, aż dym rozwiał się i zniknął. A postać zza okna, kimkolwiek już wtedy była odeszła.

– Wszystkich zabiła? – spytał ktoś przy stole.

– Jeśli dobrze liczymy, to tak – odparł martwym głosem Adam Brona – wszyscy przepadli.

– I co teraz?

– Teraz Luta musi wrócić do swego leża. Na lata, wieki, a najlepiej na tysiąc lat! Jagna ty jesteś niewinną dzieweczką, weź dziadka i idźcie do piwniczki po kluski z makiem. To ostatnia potrawa wieczerzy, a mak pozwoli Lutej zasnąć.

Jagna zadrżała, słysząc te słowa, ale posłusznie wstała. Podała dziadkowi laskę i wzięła w dłoń świecę.

Gdy wyszli na podwórze, zobaczyli ją. Siedziała pod lasem całkiem naga i zlizywała krew. Okrywał ją jedynie płaszcz śnieżnobiałych włosów. Na głowie i dłoniach wciąż miała resztki zbójców. 

Dziewczyna pisnęła cicho, ale dziadek uspokoił ją, kładąc rękę na ramieniu i szepcąc:

– Nie ma w tobie zła, nie lękaj się jej.

Kiedy Jagusia z dziadkiem wyszli z chaty, Luta usiadła prosto i wciągnęła w nozdrza powietrze, ale nie ruszyła się z miejsca. Odprowadziła ich wzrokiem aż do piwnicy i na powrót do domu, jakby również czekała na koniec obrzędu.

Jagna weszła do kuchni, ustawiła pośrodku stołu miskę z kluskami z makiem, orzechami i miodem. Po rozpalonych policzkach płynęły jej łzy. Każdy z obecnych sięgnął łyżką do miski i zjadł trochę. Nastka pogryzła drobno kluski i wepchnęła papkę do ust Adasia.

Kiedy skończyli wieczerzę, Lutej nie było już na łące pod domem. Mieszkańcy Baranka pogasili światła, zmówili ostatnią modlitwę i udali się na spoczynek.

Luta wiedziała, że wejście do jaskini zamyka jej ciało obcego, ale nie martwiła się tym specjalnie. Wiedziała, że nikt nie będzie jej niepokoił. Nie rozumiała czasu tak, jak istoty ludzkie, ale pojmowała, że czeka ją bardzo długi odpoczynek.

Napełni brzuch złem i mięsem aż do przesytu, zanim wejdzie w głąb, nim zanurzy się w ciemności i śnie.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

No, no, no, horror! :)

Ambush, jestem pod mega wrażeniem, bo trup ścielił się gęsto i było mega straszliwie!

Do tego super język i opisy! Genialny pomysł na Lutą! Opisy zbrodni – makabrycznie realne! BRAWA! :)

 

Z technicznych spraw (do przemyślenia):

– Chłopskie zagrody – Żbik pogardliwie splunął tabaką na śnieg. – brak kropki?

– Zostaw Czarnego! – wrzeszczał nieforemny chłopak – To mój byk! – i tu?

– To, czego chcecie Adamie – huknął Wiśniak. – zdanie pytające w dialogu?

– Bo innych musimy oszczędzać – mruknął niechętnie, uciekając wzrokiem w bok, by nie patrzeć na jej zalaną łzami twarz. Już mi tylko jeden syn został, co może gospodarkę przejąć… – brak rozdzielenia wypowiedzi w dialogu?

Jedni odwracali głowę, inni kiwali głowami, albo uśmiechali się szeroko, jakby właśnie nie wydali jej brata na pewną śmierć. – powtórzenie?

– Dość! – Syknęła babka. – małą?

– Ja jestem mężczyzną, a to męskie sprawy – powiedział niezbyt wyraźnie, ale donośnym głosem Maciek, wstając ze swego posłania i stając między siostrą a ojcem. – powtórzenie?

„Wigilia” czasem masz wielką, a czasem mała literą.

Świeżo owdowiała Nastka płakała bezgłośnie, patrząc w okno i ignorując ciche kwękanie swojego synka. Zabrała już swoje rzeczy od teściów i przeniosła się do rodziny. Nie widziała już przed sobą żadnej przyszłości, jedynie rozpacz i smutek. – powtórzenia?

– Siedziałem na Kremlu, ale żem jeszcze nigdy nie jadł ludziny… – wrzasnął Ryśryś. – wykrzyknik?

– A jakie skarby ma ta pani – spytał Wilk. – pytajnik?

Od niechcenia poprawiła spięta pod szyją srebrną agrafą, podbitą śnieżnobiałym futrem szubę. – literówka?

Łakomie obserwowali gibkość kobiecego ciała, ale nie wiedzieli, jaka było silne i jak szybko się poruszało. – i tu?

Gnał, dokąd na szycie wzgórza do ostatka nie stracił sił i nie zwinął się pod drzewem w ciasny kłębek, dziękując Bogu, że może usnąć z dala od straszliwej grozy. – literówki?

– Wszystkie skarby masz na sobie – dopytywał dotrzymujący jej kroku Blażenny, który schylił się zręcznie i zagarnął czapkę za pazuchę. – Czy też jest po co wracać do jaskini. – zdania pytające?

– Wszystkich na raz bym nie uniosła – mruknęła i szła coraz szybciej w stronę obozowiska. – razem?

Błażenny zatrzymał się, raz po raz spoglądając za dziewczyną i zerkając tęsknie się w stronę jaskini. – tu dopytam – ma być „za”, czy „na” i potem brak części zdania, albo jest za dużo wyrazów?

Nasłuchiwał czy nie czegoś nie uronił. – tu podobnie?

Zacisnął palce na grubym jak męskie ramię stalaktycie i przytrzymał się go z całych sił, wrzeszcząc: – i tu?

Nagle poczuł, że ktoś wpycha się w do jego tunelu. – i tu?

Na głowie i dłoniach wciąż miała na sobie resztki zbójców. – i tu?

 

Luta szła dalej, nie oglądając się za siebie, nucąc pod nosem niepokojąca melodię i rozplatając warkocze. – literówka?

Kilkoma susami dogonił , zawinął pasmo jasnych włosów na dłoni i przyciągnął do siebie. – powtórzenie?

Spojrzała w stronę wiejskich chat, ale szybko zmrużyła oczy, jakby poraził ją nieznany blask. Syknęła gniewnie i powoli ruszyła w stronę rzeki. – powtórzenie?

Przeklęto ich nie jeden raz, w wielu językach, w wielu krainach. – razem?

Szarpnięcie powtórzyło się, a on ponownie zaparł się w skałę. – „o”?

A potem poczuł pierwsze ukąszenie w łydkę i wrzasnął boleśnie. Czuł ciepłą krew płynącą do cholewy buta i kolejne ugryzienia w uda. Coś wgryzało się w niego powoli, wbijało się w jego ciało, a on w całkowitej ciemności nie miał dokąd uciec. – powtórzenia?

To ostatnia potrawa wieczerzy, a mak pozwoli Lutej zasnąć. – tu mam pytanie – czy oni jej dali mak do jedzenia?

 

 

I oczywiście, swoim zwyczajem, dałabym masę przecinków, bo ja maniaczka jestem… :)

Pozdrawiam serdecznie, podwójny kliczek, powodzenia! :)

Pecunia non olet

Tyle błędów! Szok!

Dzięki bruce za Twoje ciepłe, choć może nie zasłużone słowa;)

 

To ostatnia potrawa wieczerzy, a mak pozwoli Lutej zasnąć. – tu mam pytanie – czy oni jej dali mak do jedzenia?

Nie, wieczerza Wigilijna była nie tylko obrzędem religijnym, ale i magicznym. Czyli ich wiara, bliskość i obrzęd uratował mieszkańców.

Miało być na konkurs świąteczny, ale jak widać limit się nie dopiął;)

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Łowuszko, miałem napisać, że zajrzałem do przedmowy i nie będę czytał, ale słowa z Twojego komentarza spowodowały, że wpisałem tekst do kolejki i oczywiście przeczytam. :D

Ambush, tekst długi, to i kilka spraw się może pojawić, ale to drobiazgi, poza tym, nie mam pewności co do wielu, stąd zawsze pytam. Jeśli chodzi o mak – kumam, tak podejrzewałam. W ogóle na początku dziwnym wydało mi się, że oni po rzezi wracają do szykowania kolacji wigilijnej, ale potem wszystko super wyjaśniłaś. :)

Dziewczyno, ja bym i za tysiąc lat takiego klimatu grozy stworzyć nie umiała! Dobrze, że czytałam rankiem, ale i tak dziś pewnie nie zasnę! :) Świetny horror! :)

Powodzenia, trzymam kciuki! yeskiss

Pecunia non olet

Hej, Ambush!

 

Ojeju ile błędów przeoczyłem. Teraz zostało mi tylko zapaść się pod ziemię.

Ale zanim to zrobię, napiszę ci komentarz :D

 

Najbardziej spodobała mi się kreacja Luty. Fajnie wyszło tak zwierzęco-ludzko. Tekst bardzo fajny, klimatyczny, wioskowy. Czytając dobrze się bawiłem. Już ci pisałem, że dla mnie nie do końca strasznie, ale udane opko. Nie każda groza musi mrozić krew żyłach. Ty podeszłaś do tematu bardziej od strony krwawej, rozrywkowej i to wyszło dobrze.

Śladami bruce zostawiam dwa kliki :)

Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Hej,

Wracam po becie :D

 

Fajnie połączyłaś wiejskie tradycje z grozą, co stworzyło porywający klimat. Bardzo spodobała mi się postać Lutej, której opisy malują obraz utrzymujący się w pamięci czytelnika :) Tak samo pomysłowość mieszkańców z posłaniem do jej leża zbójców – dość nietypowy, lecz jak się przekonujemy skuteczny, sposób na pozbycie się wroga. 

Opowiadanie (jak to Skryty wcześniej ujął) jest takie slasherowe. A dobrego slashera aż miło przeczytać. 

Pozdrawiam i klikam :)

@Misiu, będzie mi bardzo miło, ale nie mów potem, że nie ostrzegałam!;)

@Skryty też tak czasem mam, ale potem myślę, że to są jednak błędy autora;) Dzięki za betę, przy okazji okazało się, że piszę slasher, normalnie szok, jakbym się dowiedziała, iż mówię prozą;)

Po przemyśleniu slasher mi odpowiada;D To, że zobaczyłeś w Jagnięciu “Chłopów” to dla mnie dużu zaszczyt, uwielbiam tę książkę.

@pnzrdiv.117 dzięki za betę. Widzisz, dużo betujących zapewnia dużo klików do biblio;) Dziękuję za łapankę, bo to Ty pierwszy zmierzyłeś się z tekstem i babolami. Miło mi, że Ci się podobało.

 

A teraz sobie poklikam;D

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Rzeczywiście, tekst emanuje świąteczną atmosferą :D

Jeśli to pierwszy horror, to bardzo udany debiut. Spodobał mi się klimat i wykreowany mikro świat wioski Baranek, choć muszę przyznać, że stopień opanowania jakim wykazali się mieszkańcy wsi obliczu gwałtownej śmierci czterech mężczyzn, a potem gdy Luta zaglądała im do okien, wydał mi się nieco nienaturalny. Ok, może kiedyś ludzi byli twardsi :). Postać Luty (Lutej?) jest świetnie opisana i mam wrażenie, że inspiracją były tu demony słowiańskie, co jest bardzo na miejscu w tych stronach :)

Dawka brutalności jak na horror może nie jest jakaś ogromna, ale w zupełności wystarczająca i ładnie pasuje do realiów epoki, gdy niejeden zagon tatarski, czy kupa grasantów podobną jatkę mógłby uczynić, choć metodami konwencjonalnymi :)

Brawo!

 

@czeke właśnie banda, w moich myślach, to byli Lisowszczycy, albo jacyś dezerterzy z tej jednostki. A to były chłopaki z nielichą fantazją, nawet jak na tamte okropne czasy. Stosowali metody niewątpliwie konwencjonalne;) Dzięki;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

to dla mnie dużu zaszczyt, uwielbiam tę książkę.

ja też lubię :)

Kto wie? >;

Bardzo udane, moim zdaniem, połączenie kilku wątków – wieczerzy wigilijnej i wcześniejszych przygotowań do niej, dramatu związanego z przyjazdem zbójów i potem tego, co wydarzyło się, kiedy pojawiła się Luta, a wszystko bardzo umiejętnie przeplecione klimatem życia wioski, świąteczną tradycją i opisami „wyczynów” demona.

Zastanawiam się, co stało się z Maćkiem, ale skoro po wszystkim nie wrócił do domu, domyślam się, że zbłądził w lesie i zamarzł. Szkoda.

 

bialutka, tu i ówdzie upstrzona plamami brązu chałup, czy szarości nagich drzew. → Czy chałupy i drzewa na pewno pstrzyły białość wsi?

 

wpatrywała się w otulony śniegiem las, lśniące upiorną czernią mchu głazy… → Czy na głazy śnieg nie napadał?

 

przyleciały do jej głowy słowa babki.

Wzdrygnęła się, poprawiła chustkę na głowie i pobiegła… → Nie brzmi to najlepiej.

Może w drugim zdaniu wystarczy: Wzdrygnęła się, poprawiła chustkę i pobiegła

 

Zarzuciła nosidła na grzbiet i oglądając się trwożnie… → Nosidło było jedno i można było na jego hakach zawiesić dwa wiadra. Obawiam się, że zarzuciwszy nosidło na grzbiet, daleko by nie uszła.

Proponuję: Zarzuciła nosidło na ramiona i oglądając się trwożnie

 

– Złe może wyjść z leżą! → Literówka.

 

Ktoś patrzył na Baranka z przełęczy.Ktoś patrzył na Baranek z przełęczy.

http://nlp.actaforte.pl:8080/Nomina/Miejscowosci?nazwa=Baranek

 

Pozwolił mu opaść na kolana i dopiero wtedy wyciągnął mu ostrze z brzucha. → Czy drugi zaimek jest konieczny?

 

Obaj wieśniacy padli na śnieg, kilkakroć wierzgnęli nogami i zastygli nieruchomo. → Zbędne dookreślenie – wierzga się nogami.

 

– A na moje złoto nawet nie zerkaj niecnoto! → Czy to celowy rym?

 

Jedni odwracali wzrokę… → Literówka.

 

i ignorując ciche kwękanie swojego synka. → Czy zaimek jest konieczny?

 

zbójowi nie udało się wydusić ze swojej ofiary żadnego słowa. → Jak wyżej.

 

stęknął Maciek, próbując wstać na równe nogi… → Wstać na równe nogi to szybko wstać, a nie wydaje mi się, by Maciek, poobijany i trzymany przez zbója, mógł nagle szybko się zerwać.

Proponuję: …stęknął Maciek, próbując wstać

https://wsjp.pl/haslo/podglad/23637/ktos-zerwal-sie-na-rowne-nogi

 

Utkwiła w nim turmalinowe źrenice… → Przypuszczam, że turmalinowe mogły być tęczówki, nie źrenice.

 

Gnał, dokąd na szczycie wzgórza do ostatka nie stracił sił… → Gnał, dopóki na szczycie wzgórza do ostatka nie stracił sił

 

dotrzymujący jej kroku Blażenny… → Literówka. 

 

 Potem kucnęła mu na piersiach… → Potem kucnęła mu na piersi

 

Wilk kopnął dwakroć nogami… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mógł kopnąć rękami?

 

źrenice uciekły mu w górę, pod powieki, odsłaniając przerażające, puste jak śnieg białka. → Czy na pewno uciekły tylko źrenice – a co z tęczówkami? Na czym polega pustość śniegu?

 

Obejrzał się i zobaczył jak biegła w jego stronę… → Czy pierwszy zaimek jest konieczny?

 

położyła dłoń na wiszącym na ścianie obrazie Maryi z dzieciątkiem. → …położyła dłoń na wiszącym na ścianie obrazie Maryi z Dzieciątkiem.

Za SJP PWN: 2. Dzieciątko «Chrystus jako dziecko»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Reg za wizytę i cieszę się, że mimo baboli lektura przyniosła Ci satysfakcję.

 

bialutka, tu i ówdzie upstrzona plamami brązu chałup, czy szarości nagich drzew. → Czy chałupy i drzewa na pewno pstrzyły białość wsi?

Musze przemyśleć, bo mi się koncepcja wsi jak baranek psuje;)

 

wpatrywała się w otulony śniegiem las, lśniące upiorną czernią mchu głazy… → Czy na głazy śnieg nie napadał?

 

Głazy stojące w rzece często są mokre i ciemne, nawet kiedy dokoła leży śnieg, bo woda je obmywa, a może wilgoć jest też większa.

– A na moje złoto nawet nie zerkaj niecnoto! → Czy to celowy rym?

 

Tak celowy, ale jak brzmi źle to nie będę się upierać.

 

źrenice uciekły mu w górę, pod powieki, odsłaniając przerażające, puste jak śnieg białka. → Czy na pewno uciekły tylko źrenice – a co z tęczówkami? Na czym polega pustość śniegu?

Źrenice poprawiłam, a kiedy jakąś przestrzeń zapada śnieg, to wszystko jest białe, jakby nie było nic poza śniegiem.

 

 

Reszta poprawiona.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Świetnie napisane, piękne, plastyczne opisy, udane sceny horroru. Zło ukarane, jest satysfakcja. :) Jedno z lepszych opowiadań jakie ostatnio czytałem.

Dzięki @kronosie.maximusie, cieszę się zwłaszcza ze scen grozy, bo zwykle obśmiewałam temat i wychodziło niestrasznie.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Bardzo proszę, Ambush. I cieszę się, że łapanka się przydała. A skoro dokonałaś poprawek, mogę udać się do klikarni. :)

 

Musze przemyśleć, bo mi się koncepcja wsi jak baranek psuje;)

A może: …bialutka, tu i ówdzie poznaczona plamami brązu chałup, czy szarości nagich drzew.

 

Głazy stojące w rzece często są mokre i ciemne, nawet kiedy dokoła leży śnieg, bo woda je obmywa… 

Czy głazy w rzece, stale obmywane, na pewno porosłyby mchem?

 

Tak celowy, ale jak brzmi źle to nie będę się upierać.

Jeśli zrymowałaś celowo, to zostaw.

 

Źrenice poprawiłam, a kiedy jakąś przestrzeń zapada śnieg, to wszystko jest białe, jakby nie było nic poza śniegiem.

Rozumiem Cię, Ambush, ale nadal nie umiem zobaczyć pustego śniegu. Widząc rozległą połać przysypaną śniegiem, spod którego nic nie widać, rzekłabym, że widzę śnieżne pustkowie, ale nie powiedziałabym, że widzę pusty śnieg.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Skorzystałam z poznaczonej, dzięki.

Zmieniłam ozy dziadkowi;)

Dziękuję za klika.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Bardzo proszę, Ambush. Miło mi, że poznaczona przypadła Ci do gustu i wielcem rada, że udała się operacja oczu dziadka. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, bardzo podobał mi się początek. Opisy okolicy, wsi, chłopów – robią klimat i te otwarcie z Jagną – mimo sielanki czuć, że coś się wydarzy i to coś złego :). No i nadeszli zbóje, którzy wypadli genialnie i byli naprawdę straszni – Ryśryś zrobił na mnie największe wrażenie. Scena z "poznawaniem się" i narada chłopów co zrobić z "gośćmi" zapowiadało smakowity finał… Ale tu trochę napięcie spadło Luta okazała się potworem żywcem wyciągniętym z filmów gore i nie byłoby w tym nic złego gdyby nie klimat pierwszej części opowiadania, który zapowiadał raczej grozę. Też zastanawia mnie co się stało z Macikiem i czemu luta nie zabiją wieśniaków – przecież ich wysłanie Maćka na śmierć było moralnie przynajmniej wątpliwe. Jest też scena gdy coś nie pozwala Lucie iść w stronę wsi gdy zabija wilka, a w kolejnej scenie bez problemu dopada tam jednego z bandytów. Kurcze ta pierwsza część tekstu tak mi się podobała, że może – nastawiony na inny finał – zacząłem się już trochę czepiać fabuły na siłę;). I właściwie to na co zwróciłem uwagę to tylko detale. Na razie klikam i muszę tekst na spokojnie jeszcze przetrawić:) Pozdrawiam:)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cieszę się, że chociaż pół opowiadania podobało się bardzo. Chciałam pokazać Wigilię, jako obrzęd magiczny. Bo popatrz, przecież oni żyją odizolowani, pewnie na mszę chodzą tylko w lecie i to jak nie ma roboty. Dlatego ich chrześcijaństwo jest naznaczone słowiańską przeszłością i pewnie też sąsiedztwem.

To właśnie modlitwy i jedzenie, połączone w codzienną magię, chronią społeczność.

Poza tym wieśniacy są dobrzy, mają zasady i są wspólnotą, a ta hałastra jest zła.

Tylko, że powinno to wynikać z opowiadania, więc źle;/

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Tak, Wigilia jako rytuał odstraszający Lute jest super i to wynika z tekstu, generalnie całość opowiadania bardzo mi się podoba tylko ja chciałem grozę, bo właśnie grozę zapowiada pierwsza część opowiadania :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ło pani, niezły hardkor. Zimno, groza, rozpacz,, krew, flaki i potwór, który morduje wszystkich po równo… co razem daje naprawdę porządne dark fantasy. Na moje oko z kategorią ,,16+”, bo do ,,18+” jeszcze kawałek, ale to nie jest zarzut.

Bardzo mi się podobają wstawki budujące klimat. Od razu wiadomo, gdzie i kiedy jesteśmy. Tylko alt-histu nie widzę, raczej historical fiction.

Jedna rzecz mnie rozbawiła (chociaż nie powinna):

rosły podrostek

Ekhem…

P.S. Kliknąłbym, ale chyba już nie muszę. :)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Wykrzesałam z siebie dwieście procent grozy, ale mam nadzieję się rozwinąć;)

 

Aha, co do Maćka, o którego pytaliście. No, wiecie, skoro poszedł w las i usnął na mrozie, to nie wiem, co mam Wam powiedzieć;)

Ok, zmienię na historical fiction, dałam alt bo może jakaś grupa Lisowszczyków tak właśnie skończyła, ale żaden z bohaterów nie jest konkretną postacią historyczną.

Podrostek zredukowany.

 

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Siema, Ambush. Bardzo dobre opowiadanie. Skojarzenia miałem z twórczością Jacka Piekary. Co tu dużo gadać… Wybornie, konkretnie. Podobało mi się. Pozdrawiam.

Witaj Hesket, cieszę się, że się podobało. A udało mi się Cię nastraszyć?;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Bardziej zafascynowany byłem postacią Luty, niż się jej bałem. Opisałaś jej wygląd przepięknie, kusząco i zmysłowo, a to, co się tam nawyrabiało później, to konsekwencja. Podobnie – jak można wymagać, aby istota z natury, przeczyła swoim zachowaniem temu kim jest. Inaczej porównujac – czy można mieć pretensje do kota, że jest urodzonym myśliwym i drapieżcą? Nie, ponieważ taka jego natura, a to że jest milusi i mięciutki, to swoją drogą. Luta jest silna, pierwotna, ale przede wszystkim zachwyca mnie swoim pięknem :-) Troszkę mnie postraszyłaś, ale nie wystraszyłaś :-)

To troszkę jestem rozczarowana, że strach nie był większy, ale cieszę się, że chociaż było ładnie;)

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Fajny horror.

Trochę dziwi mnie dychotomia dobrzy chłopi i źli napastnicy. OK, szlachetnie urodzeni zbóje są źli, ale nie wierzę, że chłopi są tak dobrzy, że złe nie ma do nich przystępu. Na pewno niejeden przesadza z chlaniem gorzałki, niejeden zdradza żonę, leni się itd.

Za to podoba mi się, że zło zostało ukarane i skonsumowane, a dobro zasadniczo przetrwało bez większych strat. Maćka szkoda, mógł się chłopak uratować. Może się kimnął w jakiejś jamie, pod mchem? No, chociaż jakieś prowizoryczne igloo by mu dawało szansę. A co z wołkiem? Bydlątko ciepłe, gdyby tak się z chłopakiem przytulili…

Fabuła trzyma w napięciu.

Bohaterowie zróżnicowani. Może bez jakiegoś strasznie pogłębionego rysu psychologicznego, ale tyle wystarczy, IMO.

Ciekawy pomysł z protekcją potraw wigilijnych.

Luta to Twój wynalazek czy gdzieś w legendach sobie żyje taki stwór?

Babska logika rządzi!

Lutą wymyśliłam. Natomiast o demonach słowiańskich czasem sobie czytam;)

Jako nastolatka byłam na obozie w Bieszczadach. Mieszkaliśmy w miejscu, gdzie kiedyś była wieś. Zostały zdziczałe drzewa, dziury po studniach i ślady po fundamentach. Budziłam się w nocy, bo czułam jak coś koło nas chodzi. Tyle, że tam to były demony z czasów ostatniej wojny.

Chłopi mieli jakieś zasady, moralność, społeczność. Lisowszczycy, bo ich miałam w głowie, nie mieli już nic.

Zakładam, że Maciek miał małe szanse, ale uratował społeczność. Natomiast byk pewnie przeżył, tylko w tamtych czasach los byka był w zasadzie przesądzony.

Dziękuję za zgłoszenie;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Chyba każdy ma zasady. I chyba każdy je od czasu do czasu łamie albo chociaż nagina. :-)

Babska logika rządzi!

No, ale maruderzy zwykle mają ich mniej i bardzo je naginają. Wojacy Lisowskiego robili naprawdę dużo, brzydkich rzeczy, nawet na tle epoki.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Nie mam nic przeciwko temu, że zbóje są źli. Tylko, że chłopi są tak niesamowicie dobrzy. Wiesz, kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Babska logika rządzi!

Witaj Ambush,

Fabuła super. Postacie dobre. Opis kolacji wigilijnej super. Luta super, chociaż mało się jej bałem. Bunusowy plus za kluski z makiem! Kawał dobrej roboty pisarskiej.

 

Ja tylko nie wiem w którym miejscu mamy tu horror, bo jak dla mnie to zwykła (w najlepszym gatunku) fantasy (16+).

 

Garść pomysłów gdybyś chciała rozwinąć:

 

Czego mi brakuje: wszyscy chłopi cukierkowo dobrzy. Składam oficjalny wniosek żeby Luta zeżarła chociaż jednego kmiecia, najlepiej dwóch. Tu jest pole dla pobocznej intrygi, że dwójka kmieci ma coś na sumieniu i oni najpierw będą mówić przeciw wezwaniu Lutej (albo rodzina któregoś bo zna mroczy sekret i chroni syna) a może nawet sabotować misję Macieja?

 

Dobrze byłoby też dwóch zbójów “szarych” którzy dostają od Lutej szansę na ucieczkę i jeden chce ją zabić (w ramach kary ona zjada go jakoś spektakularnie) a drugi ucieka (ona może zostawić mu znak, żeby jakby coś to go może odnaleźć).

 

Serdecznie pozdrawiam!

 

 

 

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Następne potwory będą brzydkie, bo męskich czytelników najwyraźniej rozprasza atrakcyjność Lutej. Chłopaki, skoro ktoś chce zjeść Wasz mózg, to fakt, że jest ponętny, nie powinien zmniejszać lęku!;)

 No i napiszę postapo, w którym wszyscy będą źli;)

Dzięki za komentarz.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Ambush, jeśli chwilowo rządzi na mniejsza główka, to może zagrożenie dla mózgu wydaje się mniej straszne. ;-)

Babska logika rządzi!

Hm. Najwidoczniej jestem przyzwyczajona do innych horrorów i w ogóle inaczej rozumiem ten gatunek. Może nieco marudziłabym, gdybyś, Ambush, dała samych łotrów (Lisowczyków, czy nie, bo ja tam akurat popierałam u nich “lanie psubratów” i, uprzedzającą Sobieskiego o wiele dziesięcioleci, “pierwszą odsiecz wiedeńską”), chociaż ponoć i wówczas, przy makabrycznych zbrodniach – że tak powiem – “tylko ludzkich”, mamy do czynienia z horrorem. Ale skoro Ty dałaś nam smakowitą Lutą, genialnie opisaną i soczyście mordującą, to widzę horror znakomity i wręcz wzorcowy yes, do którego to wzorca mnie np. baaardzo daleko. Chłopi moim zdaniem są przedobrzy, bo to czas świąt, a dodatkowo pokornieją wobec dokonanej rzezi i tego, co Luta uczynić może. Tak to widzę. :)

Pecunia non olet

@Finklo, to że krew przepływa, nie oznacza, że jakiś organ znika. A wyjedzenie mózgu może mieć nieodwracalne konsekwencje;)

@bruce wiele osób oczekuje, że w horrorze zło dotknie również tych dobrych, którzy nie zasłużyli na karę. U mnie pecha ma jedynie Maciek.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

@bruce wiele osób oczekuje, że w horrorze zło dotknie również tych dobrych, którzy nie zasłużyli na karę. U mnie pecha ma jedynie Maciek.

Ta rzeź, to też zło. Mieszkańcy wsi będą z tym żyć do końca. Zdecydowali się wysłać Maćka (były i inne opcje), bo wiedzieli, co ich czeka po dokonanej rzezi. A przecież ciągle pokazujesz, że część z nich nadal boi się Lutej. “Dobrzy” z Twojego opowiadania są równie poszkodowani, jak ci źli. Wysłanie na pewną śmierć chorego chłopaka też będzie im ciążyć. Horror wieloaspektowy – mordują, ale i działają na psychikę. :)

Pecunia non olet

@Finklo, to że krew przepływa, nie oznacza, że jakiś organ znika. A wyjedzenie mózgu może mieć nieodwracalne konsekwencje;)

Mam wrażenie, że niekiedy wraz z krwią przenosi się ośrodek decyzyjny. ;-)

Babska logika rządzi!

Łowuszko, horrory omijam dużym łukiem, ale złowiłaś mnie pisząc w przedmowie: “Misiu, nie czytaj. Dobrze radzę!”. Po takiej zapowiedzi oraz informacji, że to “horror bardzo świąteczny” musiałem przeczytać. Wprawdzie czytałem rano i przez to groza była mniejsza, ale bardzo mi się podobało. Źli zostali ukarani przez zło wprawdzie, ale dobrze im tak. Luta w końcu nie była taka zła, bo Jagusi i dziadka nie ruszyła. Dobrze, że Twój tekst już jest w Bibliotece, bo nie muszę merytorycznie komentować, żeby klik był ważny, a klikałbym, bo, imo, należy się. yes smiley

Dobry, nietuzinkowy pomysł na miejscowego demona/upiora.

Podobało mi się budowanie nastroju, od początkowej sielanki, potem tajemnicy i wreszcie strachu.

Opisy śmierci bohaterów pomysłowe.

 

Trochę wybił mnie z rytmu “nieforemny” bohater. W humorystycznym opowiadaniu tak, tutaj zgrzytało.

 

Wątek Maćka został porzucony. Usnął (bo się zmęczył?) – trochę mało logiczne. Mógłby chociaż zamarznąć w spektakularny sposób, doznać hipotermii i zacząć się rozbierać, a tak jest jak mój pół-żywy piesek ;).

W jaskiniach jest kompletnie ciemno. Nacieki zwykle znajdują się w głębszych częściach. Skoro bohater wczołgał się głęboko, nie sięga tam światło, nie widzi zatem klejnotów. Może je wymacać, nasłuchiwać brzęku metalu, jeśli są oprawione. Musiałby się tam wczołgać z pochodnią. Zgaśnięcie pochodni spotęgowałoby jego panikę.

 

Wszystko inne bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Język i nastrój cudowne.

Mam wrażenie, że niekiedy wraz z krwią przenosi się ośrodek decyzyjny. ;-)

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej;)

 

@Misiu, cieszę się, że mojego nie ominąłeś. Jagusia była niewinna, a dziadek przesiąkał już między światami, pewnie dlatego.

@marzanie, czasem tak bywa, że ginie ten najsympatyczniejszy, Co do nieforemnego, to chciałam pokazać, że chłopak był ułomny i umysłowo i fizycznie, dlatego społeczność jego wytypowała. Pragmatycznie i po chłopsku.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Przeczytałem. Ogólnie to całkiem dobrze się czytało. Początkowo nie wiadomo kiedy to się dzieje. Samo noszenie wiader z wodą i chłopskie chaty to większość historii Polski. Dopiero jak sie lisowczycy pojawiają daje to jakiś namiar co do epoki. 

 

Plus za opis lisowczyków lub ich odpowiedników. Tak właśnie powinni być opisywani. To na pewno mocny, historyczny atut tego opowiadania. 

 

Co do głównej bohaterki czyli Luty to mam mieszane uczucia.

 

Na plus bym policzył opis jej zachowania podczas polowania. Ta zwierzęcość i dzikość, to było mocne, bardzo barwne i plastyczne. I agresywne włosy mi się spodobały. Kiedyś coś podobnego użyłem podczas jednej sesji ale nie wpadłem na pomysł aby żerować włosami. Także tak, to nietuzinkowy pomysł. 

 

Na minus to to, że jak się pojawia jako wiotka ślicznotka przed zgrają hultajów to już wiedziałem, że ich wszystkich pozarzyna. Nie wiedziałem tylko jak i czy będzie jakiś myk. No i pozarzynała ich wszystkich i żadnego myku nie było. Więc to kolejna wariacja znanego schematu. Chociaż wykonana całkiem nieźle. 

 

Walkę też oceniam dwojako. Bo to zależy od różnicy leveli między nimi (lub jak ktoś woli bardziej fabularnie to mocy/potęgi). Jeśli Luta jest aż tak potężna w porównaniu do śmiertelników, że jak się pokazuje to po prostu zdejmuje ich z planszy to wówczas walka jest opisana właściwie. Ze zbyt potężną istotą tak to właśnie powinna wyglądać. 

 

Natomiast nie jest to zbyt ciekawy projekt walki. Nic się nie dzieje. Ot, wpada potwór i po kolei zdejmuje z planszy kolejne blotki. Pytanie co którem urwie czy wypruje. Żadnego przełomu, zadnego wahania, żadnej niepewności, żadnego zwrotu akcji. Luta idzie jak przecinak i kosi ich co do jednego. Bez żadnego myku. Ciekawiej by było gdyby taki myk był. Skoro to jest świat z mocami nadprzyrodzonymi to któryś z lisowczyków mógł mieć jakąś wodę święconą, świętą ikonę, znać jakieś zaklecie, mieć w sobie krew przodków jakich demon nie może skrzywdzić lub potwór mógłby mieć jakiś limit. Dajmy na to czasowy albo oograniczoną odległość od swojego leża, im dalej to mógłby słabnąć. To by uczyniło starcie bardziej wyrównanym dałoby szansę śmiertelnikom na przeżycie. A nic takiego nie ma, wpada Luta, kosi wszystkich co do jednego i koniec. Pod tym wględem to nie wypada to starcie zbyt ciekawie.

 

 

W tym fragmencie (i kawałek dalej):

 

Wczołgał się bardzo głęboko, tak daleko jak puściły go wąskie, kręte korytarze jaskini. Teraz leżał w ciasnej szczelinie, którą od leża Lutej odgradzały liczne stalaktyty. Napinał ręce do bólu stawów i wyciągał palce po kolejne klejnoty.

 

– Brakuje światła. Piszesz wyraźnie, że typ wlazł głęboko do jaskini. Więc pewnie bez światła jest tam ciemno. Początek XVI w to raczej nie ma latarki i nie przyświeci sobie smartfonem. Konie i resztę zostawili w wiosce (widać, że nie grają w RPG). Więc mogli mieć tylko to co przy sobie. No może jakiś ogarek mógłby mieć w sakwie ale w tekście jak nie przegapiłem to nic nie ma o źródle światła. A opisana jest jakby jednak światło tam było skoro widzi i sięga po skarby. 

 

 

– Chłopi wyszli nudno. Ogólnie jest wyraźny podział na dobro – chłopi i zło – lisowczycy. Chyba celowy zamiar. Na dłuższą metę dla mnie tak wyraźne podziały na dobrych i złych są sztuczne i nudne. No ale w jednostrzale jeszcze mogą być. Ale trochę szkoda, że obie strony są tak 100% jednowymiarowe. 

 

 

– Ogólnie to całkiem niezłe wyszło to opowiadanie. Chociaż dla mnie nie było w tym nic strasznego. Przygodówka z nietypowym potworem na jedną sesję. 

Dzięki Pipboy’u, że wpadłeś i wysmarowałeś taką rozbudowaną recenzję;)

 

Wiesz, Ty grymasisz na bitwy, potwory, poziomy, a to mój pierwszy horror, więc dopiero ćwiczę.

Wcześniej pisałam kilka huhorów – jak je nazywałam, czyli horrorów ale z jajem. Niby było trochę strasznie, ktoś, kogoś zabijał, ale w tle był chichot. A tu się zaparłam, ze będzie strasznie.Skoro piszesz, że nie było to nie dobrze, ale będę ćwiczyć.

Co do światła, to założyłam że tam jest ciemno i Błażenny maca w poszukiwaniu skarbów, dlatego nasłuchuje, czy mu coś nie spadło. To zresztą było (jak dla mnie) mocno przerażające, bo gościa coś w ciemnościach zjada, a on się nawet nie może wycofać.

Co do chłopów, to może i nudni, bo dobrzy, ale bardziej mi zależało na ich tradycyjności, a nie wielowymiarowości, ale może faktycznie warto podrasować.

No, ale to już w kolejnym opowiadaniu, jak wrócę do horrorów, bo na razie bawimy się w komedię.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dzięki Pipboy’u, że wpadłeś i wysmarowałeś taką rozbudowaną recenzję;)

 

– A zdarza mi się czasem poklikać w klawiaturę :)

 

Wiesz, Ty grymasisz na bitwy, potwory, poziomy, a to mój pierwszy horror, więc dopiero ćwiczę.

Wcześniej pisałam kilka huhorów – jak je nazywałam, czyli horrorów ale z jajem. Niby było trochę strasznie, ktoś, kogoś zabijał, ale w tle był chichot. A tu się zaparłam, ze będzie strasznie.Skoro piszesz, że nie było to nie dobrze, ale będę ćwiczyć.

– No wiadomo, są różne gusta i każdy patrzy ze swojej perepektywy. Ale jak ja bym miał szufladkować to dałby tu “adventure” a nie “horror”. Jest za mało straszne abym uznał to za horror. 

 

– Aby wziąć to trzeba dać. Tu jest za mało emocji, za mało odczuwalnego strachu. Okey, chłopi się boją Luty to fakt. Ale oni są tłem. I zdają sobie sprawę czego się spodziewać. Lisowczycy nie. Nawet jak giną. Moment śmierci masz opisany skromnie, 2-3 zdania, pyk-pyk i po sprawie. I raczej z perspektywy Luty. Przez co sprawiają wrażenie śmierci kolejnego randomowego BN-a w slasherze. No i nie ma ich emocji. Śmierci, strachu, desperacji, zaszczucia. A jak tego nie przekażesz literkami to nawet jak to niby z logiki sceny wynika to niekoniecznie do czytelnika to dorze. Za mało jest perspektywy lisowczyków. Dominuje perspektywa Luty, zwłaszcza podsczas polowania i nieco chłopów. Ostatni lisowczyk ginie to nieco tego jest ale znów z perspektywy kamery, chłopów albo Luty a raczej nie jego samego. Więc jego strach robi się nieco bezosobowy, ot kamera to nagrywa i tyle. 

 

– Pod względem akcji właściwie scenariusz wpisuje się w schematy horrorów czyli blotki do zbicia ułatwiają potworowi ich zlikwidowanie. Tutaj okey, pierwszych dwóch ginie z zaskoczenia, jeszcze nie wiedzą z czym mają do czynienia. Ale później klasycznie się rozdzielają, niby tacy weterani a żaden nie próbuje choćby strzelić do Luty, walki tak naprawdę też żaden nie podejmuje. A walka to też okazja aby pokazać emocje, desperację, zażartość, strach, walkę o przetrwanie może jakieś dramatyczne zwroty, pomysłowość w walce z potworem lub jakieś jego słabe strony. Potwór bez słabych stron jest nudny. Ot nie da się go pokonać, zabija wszysktkich, koniec. 

 

 

 

Co do światła, to założyłam że tam jest ciemno i Błażenny maca w poszukiwaniu skarbów, dlatego nasłuchuje, czy mu coś nie spadło. To zresztą było (jak dla mnie) mocno przerażające, bo gościa coś w ciemnościach zjada, a on się nawet nie może wycofać.

 

– Przeczytałem jeszcze raz ten fragment. Faktycznie jak powiedziałaś, że tam jest ciemno to teraz tak to wygląda. Ale to powinno wynikać z tekstu a nie komentu. W takim razie brakuje tam ciemności :)

 

– Sama logika sceny jest przerażająca. Ale jak pisałem wyżej, brakuje emocji, brakuje opisu niemocy Błażennego. To czytelnik od siebie musiałby dodać swoją imaginację aby to sobie wyobrazić bo z samego tekstu to nie wynika. 

 

– A chwytanie za kostkę to klasyka jump scare :)

 

 

Co do chłopów, to może i nudni, bo dobrzy, ale bardziej mi zależało na ich tradycyjności, a nie wielowymiarowości, ale może faktycznie warto podrasować.

 

– Okey, jeśli priorytetem było pokazanie ich jako polskich chłopów to tak, to osiągnęłaś sukces. Pod tym względem są trafnie sportretowani. 

 

 

No, ale to już w kolejnym opowiadaniu, jak wrócę do horrorów, bo na razie bawimy się w komedię.

 

– Ok, no to powodzenia, niech Ci klawiatura lekką będzie :)

Myślę, że kontrast między pozytywnymi a negatywnymi bohaterami ma podkreślić karę za mordy oraz bestialstwo, niejako “usprawiedliwić” działania Lutej, “usprawiedliwić” rzucenie jej na pożarcie przybyłych zbirów. Są święta, wyjątkowy czas pokoju i przebaczenia, a oni dokonują zbrodni. Wet za wet. Nikt ich nie żałuje, żałujemy tylko ich ofiar. Chłopi mają być tak pokazani, to celowe i świetnie przemyślane przez Autorkę. Ten kontrast ma być taki właśnie – jaskrawy i ostry. :)

Dzieje się bardzo wiele, bo wyjątkowo dobrze zbudowany klimat horroru pokazuje, jak strasznie tam jest. :) Nie trzeba morza krwi, aby stworzyć dobry klimat opowiadania grozy. :)

Pecunia non olet

Wiesz bruce, koneserzy horroru już mi na becie mówili, żebym wyrżnęła wszystkich;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

A czy klasyki horrorów wyrzynają wszystkich? “Obcy – Ósmy pasażer…”, “Omen”, “Egzorcysta”, “Szczęki”… – scenarzyści wszędzie zostawiają ocalonych. A u Kinga – “Chudszy” – czemu gościa autor nie zabił? Piszesz/tworzysz tak, jak najlepsi Klasycy! yes

Pecunia non olet

@bruce W książce Chudszy bohater zjada ciastko, więc bez happy endu.

 

@pipboy79 Ja tu gościowi twarz wyjadam, flaki latają dokoła, a Ty mi mówisz przygodówka?! :P No to jednak muszę poćwiczyć. Może dzieci się poradzę, bo one lubią horrory.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

@bruce W książce Chudszy bohater zjada ciastko, więc bez happy endu.

 

A, to sorry, ja znam tylko wersję filmową, tam bohater zostaje ocalony. :)

Kurczę, próbuję podać argumenty za Piórkiem. :)

 

Ja tu gościowi twarz wyjadam, flaki latają dokoła, a Ty mi mówisz przygodówka?! :P No to jednak muszę poćwiczyć. Może dzieci się poradzę, bo one lubią horrory.

laugh

Pecunia non olet

Myślę, że kontrast między pozytywnymi a negatywnymi bohaterami ma podkreślić karę za mordy oraz bestialstwo, niejako “usprawiedliwić” działania Lutej, “usprawiedliwić” rzucenie jej na pożarcie przybyłych zbirów. Są święta, wyjątkowy czas pokoju i przebaczenia, a oni dokonują zbrodni. Wet za wet. Nikt ich nie żałuje, żałujemy tylko ich ofiar. Chłopi mają być tak pokazani, to celowe i świetnie przemyślane przez Autorkę. Ten kontrast ma być taki właśnie – jaskrawy i ostry. :)

Dzieje się bardzo wiele, bo wyjątkowo dobrze zbudowany klimat horroru pokazuje, jak strasznie tam jest. :) Nie trzeba morza krwi, aby stworzyć dobry klimat opowiadania grozy. :)

 

 

– Ja to kumam Bruce :) Nie mówię, że to złe rozwiązanie. Za chłopów dałbym takie 3/6. No i +1 za niezłe wplecenie polskiego folkloru, zwykle takie tematy wychodzą dość paździerzowo a tu wyszło całkiem zgrabnie. Więc chłopów ostatecznie bym wycenił na 4/6. Czyli całkiem dobrze no ale bez rewelki. 

 

 

Wiesz bruce, koneserzy horroru już mi na becie mówili, żebym wyrżnęła wszystkich;)

 

– Moim skromnym zdaniem ilość trupów nie ma znaczenia. To tylko fakt statystyczny. Bardziej się liczy jakość strachu, mordu, makabry, nieuniknionego końca. Więc dla mnie gdyby nawet Luta wyrżnęła całą wioskę ale byłoby to tak opisane jak z mordowaniem lisowczyków to nie byłby to plus tego opowiadania. 

 

 

 

@pipboy79 Ja tu gościowi twarz wyjadam, flaki latają dokoła, a Ty mi mówisz przygodówka?! :P No to jednak muszę poćwiczyć. Może dzieci się poradzę, bo one lubią horrory.

 

– No właśnie, przyjrzyjmy się jak wyjadasz tą twarz gościowi. 

 

Strażnikowi, którego zbójcy ustawili na czatach za rzeką, wyjadła tylko twarz. Może nawet żył, gdy odchodziła, nie obchodziło jej to.

 

– I co w tym strasznego? Poświęcasz temu 1,5 linijki. Więc ta śmierć zmienia się w fakt statystyczny. Ot kolejny typek którego zabija Luta. Jemu dla odmiany wyjada twarz a nie łydki czy gardło. Koniec. Co w tym strasznego? :) 

 

– Spotkałem się już ze statystyką śmierci blotek. Zwykle ma ona pokazać rozmiar makabry zrobioną przez potwora lub jego odopowiednik. Pokazać różnicę leveli, bestialstwo, okrócieństwo jak mało znaczy zdjęcie z planszy takiej blotki. Pod tym względem śmierć strażnika jest opisana właściwa, jakby Luta załatwiła go z marszu, mimo chodem. Ale brak zoomu na tą śmierć powoduje, że jest to tylko śmierć randomowej blotki. Mnie nie rusza coś takiego. 

 

– Kolejnym trikiem aby zwbudzić emocje co do śmierci postaci jest to aby czytelnik ją poznał i może nawet polubił. Ale w tak krótkiej formie jak to opowiadanie jest to bardzo trudne do osiągnięcia. W przypadku tak nieprzyjemnych typów tym bardziej. Być może mogliby oni komuś czytającemu zaimponować swoją odwagą i pomysłowością. Gdyby w obliczu starcia z tak przerażającym i niezniszczalnym potworem jak tutaj wykazali się jakimś wyjątkowym czynem. Który sam czyn mógłby robić wrażenie na czytelniku. Ale tutaj nic takiego nie ma. Lisowczycy dają się zarzynać Lucie jak bezbronne barany. W ogóle po nich nie widać tego, że może odrażające typy ale są wiarusami co nie raz patrzyli śmierci w twarz. 

 

– No i dlatego mówię, dla mnie to nie jest horror tylko przygodówka z dreszczykiem :)

Hm… Moim zdaniem klimat jest świetny. :) I jest to znakomity horror. A każdy Czytelnik oczywiście ma prawo do własnej opinii. :) 

Pecunia non olet

Witajcie Pipboy79 i bruce, bardzo cieszy mnie Wasza dyskusja.

Zarówno krytyka jak i uznanie sprawiły mi ogromna przyjemność.

Mam już pomysł na kolejny horror.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

laugh Super. Na razie niecierpliwie czekam na kolejne głosy i kliki. :) 

Pecunia non olet

Nie wiem, albo się powoli przyzwyczajam do horrorów, bo tyle tu tego, albo wyszedł Ci horror w wersji light ;) Możliwe, że to drugie, bo ten podział na złych zbójów i przyzwoitych mieszkańców wsi sprawił, że cały czas miałam wrażenie, że dla tych ostatnich rzecz nie skończy się źle. I miałam rację. A takie stuprocentowe horrorkowe zło imo wali na oślep. Rozumiem, dlaczego Luta nie mogła skosztować mieszkańców Baranka i bardzo mi się to powolne przeżuwanie Wigilii podobało. Niemniej byli chronieni, a zbójów jakoś nie żal. Więc postaszyło tak średnio.

Ale podobało się :) Bohaterów masz sporo, ale jakoś się nie mylą, ładnie ich pokazałaś, są wiarygodni. Lisowszczycy świetni, fajnie pomyślane przezwisjka, szczególnie Ryśryś mi się podobał. Chłopi roztropni, twardzi. Jakoś mocno mi się z Reymontem kojarzyli, może przez tę Jagnę na początku. Luta cudna :)

Brutalności niby sporo, ale dotyczy tych złych, a ci sobie zasłużyli. Zapłata za chciwość i mordy, których dokonali. Wyszło dark fantasy z moralitetem ;) Ale to w sumie dobrze, bo takie teksty to chyba w odwrocie ;)

Czepnę się jednak: zaczynasz Jagną, a i później poświęcasz jej sporo znaków, jest chyba najlepiej pokazaną mieszkanką wsi. A potem okazuje się, że właściwie nie masz dla niej żadnej roli do obsadzenia. Chce iść, nie może. Myślałam, że się sprzeciwi, wymknie, a tu nic. Trochę to całą kompozycję rozpieprza, bo początkowo wydaje się, że to Jagna będzie główną bohaterką, a ona jest, bo jest, bez żadnego wpływu na to, co się dzieje. No, i zostaje sprawa niewyjaśniona sprawa Maćka.

Jednak ogólnie na duży plus. Dobry tekst :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki Irko_Luz, cieszę się, że Ci się podobało. Nie cieszę się, że Cię nie nastraszyłam;P Niemniej nie poddaję się, będę jak King albo jak Tomy Lee Jones w Ściganym!

Z początku chciałam słać Jagnę, ale doszłam do wniosku, że to by się źle skończyło.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Hej,

 

obiecałem, że wrócę więc wracam :). Opowiadanie do chwili pojawienia się Jagi, jest bardzo dobre ale od chwili pojawienia się naszej strzygi – czy co to tam jest – zaczyna się robić brutalnie i chaotycznie. Po masakrze jedne z bandziorów wraca po skarb inny ucieka do wioski, a wszyscy powinni wiać tam gdzie pieprz rośnie. I może jeśli opowiadanie, od połowy, zamieniłoby się w pościg w zimowej scenerii lub nawet prześladowanie każdego z bandytów już długo po całym incydencie, to znalazłoby się miejsce na więcej grozy i masakry zamiast, jak dla mnie, zwykłej rzeźni. Do połowy tekst jest dla mnie w 100% piórkowy ale druga połowa, już nie, więc będę piórkowo na NIE. Choć bardzo bym chciał by moje pierwsze głosowanie zaczynało się od TAK-a :/. 

 

Pozdrawiam.

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

@Bardzie, teraz muszę rozstrzygnąć, czy w Siakowym horrorze masakrować ciągiem od początku;) Dzięki za recenzje.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

NIEeee, idź w grozę, od początku w grozę, dodaj garść tajemnicy, szczyptę makabry i ociupinkę potwora ;). I przepis na ciasto a’la Bard gotowe, ale reklamacji nie przyjmuję jak coś :P. 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Czemu właśnie jego ojcze?!

Przecineczek przed wołaczem.

Co tam bełkoczesz parobku?

Tak samo.

 

Gdybym lożował, dałbym ostrożneg TAKa z zastrzeżeniem, że tekst przejdzie trochę redagowania.

Co na MINUS?

– Ogólnie nie ma tu nic odkrywczego. Strony konfliktu są czarno-białe, Luta zabija zbójów jednego po drugim.

– Urwane wątek Maćka.

– Dziwne rozłożenie akcentów, na co zwróciła już uwagę Irka. Po co ta dziewczynka na początku? Po co opisy przyrody, całkiem długie jak na krótkie opko? Lepiej byłoby dać więcej Maćka, bo zrobiłaś tekst praktycznie bez protagonisty, nie ma czyimi losami się przejąć.

Co na PLUS?

– Całkiem ładnie napisane. Pewnie, są chropowatości, ale wygładziłoby się, a czyta się fajnie. Ja porzucam większość zaczętych opek, a tutaj doczytałem ;)

– Klimacik jest. I ładnie to wszystko przedstawione i całkiem dobre dialogi, i ogólnie wszystko trzyma się kupy (nawet jeśli miejscami troszeczkę się rozłazi, moja niewiara nie powiedziała ani razu “Ambush, co Ty mi tu wmawiasz?”)

– Nie zgodzę się z zarzutami, że mało tu gore czy horroru w zabójstwach. Szczególnie powolne pożeranie uwięzionego w tunelu zbója wyszło bardzo dobrze.

 

To nie horror, raczej przygodówka z lekką nutą grozy, ale wyszło całkiem miło, a osobiście jestem fanem miszmaszów. Jakbyś chciała pisać więcej horrorów, to jednak polecam skupić się na protagoniście/stce, bo czytelnik bardziej przejmuje się postaciami, które lubi/zna. Jagnę mogłaś tutaj wykorzystać zamiast Maćka – dziewczynka, która prowadzi samotnie grupę morderców i gwałcicieli ma większy potencjał na “wymuszenie” uczuć od czytelnika.

Ogólnie ton trzymasz podobny przez całą opowieść, więc tutaj też się nie zgodzę z niektórymi opiniami. Zaznaczasz Lutę już od początku, więc nie wyskakuje niespodziewanie, a bandyci od razu bestialscy. 

Mnie się podobało.

Pozdrawiam

Sukces marketingu szeptanego, co?;)

Zachęcałam do czytania i skutecznie zachęciłam.

Dziękuję za teoretycznego, lekkiego TAKa;)

Będę doskonalić horrory, bo mi się spodobały w trakcie pana siakowego konkursu.

Cieszę się, że udało się doczytać.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Ave, Ambush!

 

Tekst przeczytałem już kilka dni temu, ale chciałem się przyłożyć do pierwszego “piórkowego” komentarza, więc odczekałem trochę i oto wracam… ;]

 

Bardzo zgrabnie udało Ci się uchwycić wiejski klimat, rozmowy w chałupie Bronów wypadły naprawdę przekonująco. W zasadzie czułem się trochę, jak siedzący w kącie uczestnik wieczerzy, naprawdę fajnie.

 

Trudno mi ocenić, czy tekst jest horrorem, bo nie odczuwałem ani przez chwilę grozy, czy choćby niepokoju, ale z pewnością w powietrzu wisi napięcie. W dużej mierze jest to zasługa języka, którym posługujesz się naprawdę sprawnie. Nie miałem większych problemów z wyobrażeniem sobie Baranka czy otoczenia jaskini Luty, co świadczy o tym, że umiejętnie tworzysz opisy.

 

Gdybym miał jeszcze cokolwiek dobijać do biblioteki, to bez wahania bym to zrobił, ale rozmawiamy tu o piórku, więc…

 

– Jak se dzisiaj powrzeszczy, to już będzie cichutka jak trusia – orzekł Żbik. – A na moje złoto nawet nie zerkaj niecnoto!

Nieco później pada wyjaśnienie, że nasi złodupcy są herbowymi szlachcicami, ale trochę gryzło mnie określenie “niecnoto” skoro do tej pory posługiwali się językiem raczej prostym, by nie napisać: prostackim.

 

– Tacy jak oni liczą na szybkie zwycięstwo – dodał sąsiad ze skrajnej chałupy Barnaba. – Jak nie dostaną szybko tego, po co przyszli odejdą precz!

Powtórzonko ;]

 

– Budzić Lutą?! – krzyknął kum Marcin. – Bójcie się Boga Walentowo!

Przed “Walentowo” chyba powinien być przecinek.

 

Wreszcie zastygł, a Luta zręcznym kopniakiem odwróciła go na plecy.

Jednym ciosem pięści rozbiła lód na rzece i napiła się wody.

Te fragmenty niestety zupełnie wybiły mnie z immersji i prawie parsknąłem śmiechem. Luta jest jakimś rodzajem demona, ale że też karateką? ;]

 

– Co jest?! – wrzasnął. – Kim jesteś i czego chcesz?! Jak wyjdę, to obiję ci mordę za te głupie żarty.

To Blażenny już zdążył zapomnieć, jak Luta mordowała Wilka i on sam uciekł w popłochu? Skoro był świadkiem takiej sceny, ale zamiast całkiem uciec, jednak zdecydował się coś po drodze złupić, to chyba naturalną reakcją na odgłosy powinno być zamarcie albo kolejna ucieczka?

 

W ogóle sceny, w których Luta morduje są lekko pozbawione emocji. W sensie, ona ich po prostu wybija w pień, jednego po drugim. Coś tam próbują się bronić, uciekają, ale w sumie już po śmierci Żbika (na marginesie: najlepiej przedstawiona!) było jasne, że wszyscy zginą i odbywało się to trochę na zasadzie odhaczania kolejnych pozycji na liście zakupów.

 

Szkoda też, że porzuciłaś Maćka w lesie. Chłopak może i głupi, ale poprowadził złoczyńców w piękną pułapkę, więc chyba zasłużył na zdanie podsumowania… ;]

 

Podsumowując, opowiadanie czytało się przyjemnie, ale niestety nie wywołało we mnie większych emocji, chociaż początek zapowiadał coś innego. Z tego względu, przykro mi, ale w moim pierwszym głosowaniu piórkowym będę na NIE.

 

Niemniej, pomimo narzekania, dziękuję Ci za podzielenie się intrygującą lekturą!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Witaj @cezary_cezary Zbóje mówią prostacki językiem, bo są żołdakami, zbójami, może dezerterami. Przebywanie na wojnie nie ukulturalnia, a w czasach lisowszczyków, to już całkiem nie;)

Lita jest demonem, więc jest bardzo silna i nie wiem, co w tym dziwnego, że potrafi bić i kopać.

Co do lęku przed Lutą, to żołnierze – rabusie często ryzykują dla łupu. Łup jest ważniejszy niż bezpieczeństwo, bo inaczej nie byliby rabusiami, tylko właścicielami ziemskimi, albo urzędnikami.

Mam dowód, że tak to działa, wystarczyło zobaczyć dramatyczne relacje z domu poległych Rosjan, z nowymi lodówkami w tle;)

Nie wiem, co Wy wszyscy tak tego Maćka śledzicie. Skoro chłopak usnął w lesie, to pewnie usnął na wieki. W wielu opowiadaniach są niedomknięte wątki.

Niemniej dziękuję za recenzję i pozdrawiam.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Nie wiem, co Wy wszyscy tak tego Maćka śledzicie. Skoro chłopak usnął w lesie, to pewnie usnął na wieki. W wielu opowiadaniach są niedomknięte wątki.

Pewnie, ale z pubktu widzenia fabuly Maciek jest postacią istotną. Dlatego, moim skromnym zdaniem, gość zasłużył na jakiś epilog ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Choć opowiadanie mi się podobało, co napisałem przy becie, do piórka nieco mi brakuje – przede wszystkim nieco bardziej złożonej fabuły i domknięcia losów bohaterów. Pomysł, klimat, tempo akcji – jak najbardziej robi wrażenie.

Otrzymałaś już dużo wartościowych komentarzy i pewnie nie powiem nic zupełnie oryginalnego, ale postaram się znaleźć choć trochę świeżego, zwięzłego ujęcia. Tekst wydaje mi się zawieszony między fantasy (przygodowo-historycznym) a horrorem. Do pierwszego brakowałoby pierwiastka nieprzewidywalności, zwrotu akcji czy utrzymania czytelnika w niepewności co do zakończenia, bo tutaj to co najwyżej można się zastanawiać, czy Luta pozwoli pogrzebać ofiary, czy je pożre. Do drugiego, moim zdaniem, trzeba by trochę szerzej pokazać perspektywę ofiar, tak aby odbiorca miał szansę – jeżeli nie im współczuć – to przynajmniej poczuć ich strach. Na przykład tego uciekającego Ryśrysia oglądamy z punktu widzenia Lutej oraz ludzi w chacie, ale nie z jego własnego.

Ewentualnie jest jeszcze trzecia opcja (dająca się zresztą łączyć z dwiema pierwszymi), nazwijmy to “fantasy zemsty”. Wtedy jednak konstrukcja jest nieco inna, bo chodzi o to, żeby czytelnik mógł doznać katharsis, utożsamiając się z postacią, która pokonuje własne ograniczenia lub ograniczenia typowe dla jej grupy społecznej i wymierza prześladowcom doraźną sprawiedliwość. Jako całkiem klasyczny przykład przytoczyłbym https://poezja.org/wz/Kazimierz_Przerwa-Tetmajer/6070/O_Janosikowym_turnieju. Skądinąd…

Przez spore fragmenty tekstu stała mi przed oczami ta scena, jak Ciri szlachtuje nilfgaardzkich żołdaków na lodzie w noc Saovine. Zastanawiam się nawet, czy to nie była bezpośrednia inspiracja.

 

Z często powtarzających się błędów zwróciłem uwagę na brak wydzielenia wołaczy przecinkami:

Ty zaś, Kotek, nie stękaj jak baba

– To(-,) czego chcecie, Adamie?!

– Tyś o mnie takie rzeczy mówił, Żbiku!

Podsumowując – opowiadanie jak najbardziej solidne i zasłużenie biblioteczne, piórkowo na NIE. Pozdrawiam ślimaczo!

Podoba mi się szkielet tego tekstu – jego główne elementy, oś dramatyczna, tło, klimat. Zabrakło mi dbałości o detale i konsekwencji w zachowaniu bohaterów.

Obie strony, tak chłopi, jak i zbójcy są, przepraszam, niezbyt inteligentni. Ich działania są nieprzemyślane i mało logiczne. Np. chłopi wiedzą, że do wsi zbliża się 6 czy 7 uzbrojonych konnych; po tym jak zbójcy bezceremonialnie zabijają gęsi i wjeżdżają do wioski jak gdyby nigdy nic wychodzi im naprzeciw 4 z chłopów i grzecznie proszą ich o opuszczenie wsi, w dodatku mówiąc o tym, że ich dobytek im na nic. Zrozumiałabym, gdyby wysłali jedną osobę, próbowali się ze zbójami targować, jakoś ich przekonać, żeby ich nie krzywdzili, pochowali kobiety i dzieci, cokolwiek, ale nie “chodźmy w czterech z cepami na uzbrojonych wojaków, na pewno sobie grzecznie pójdą…”.

Kolejna rzecz. Scena z płaczącą kobietą i zbójem, który żartował, że ją zgwałci. Dlaczego tego nie zrobił? Nie żebym akurat chciała taką scenę w opowiadaniu, ale od takiej ludzkiej strony, nie miał żadnego powodu, żeby tego nie zrobić, i aż nadto powodów żeby sobie pofolgować. Właśnie zabili 4 chłopów, kobieta jest pod ręką, konsekwencji żadnych. 

Zdziwiło mnie też to, że reszta ludzi z wioski po prostu zebrała się w jakiejś chacie i zaczęła radzić, co dalej. Zbóje rozbili sobie we wsi obóz (dlaczego np. nie zajęli po prostu największej chaty?) i właściwie tyle. 

Dalej – zbóje bardzo łatwo i szybko uwierzyli, że gdzieś tam za rzeką jest jakaś kobieta ze skarbami. Nie przyszło im do głowy, że to może być podstęp (tak, byli aroganccy, ale żeby aż tak? – przecież wioskowi znają teren, spokojnie mogli ich poprowadzić chociażby na cieńszy lód czy spróbować wybić im konie). Wystarczyłoby choćby kogoś wziąć na zakładnika, wyciągnąć z chaty więcej osób i przepytać, a oni tak po prostu, stwierdzili, dobra, chłopaki idziemy. A przecież to dla nich nie jest fantastyczny świat – akcja dzieje się w świecie dla nich realistycznym (nie dajesz mi powodów, by wierzyć, że jest inaczej), więc zastanawiam się dlaczego dali się zaciągnąć do jakiejś jaskini.  

Wątek Luty zabijającej tylko złych też jest dla mnie problematyczny – piszesz, że Luta dobrych nie rusza, ale jednocześnie sugerujesz, że jeśli wieśniacy opuszczą chatę, to ona też ich zabije. Czyli tak naprawdę wszystko jej jedno. Wychodzi na to, że chroni ich raczej modlitwa i zamknięta przestrzeń chaty, a nie dobro, czy niebycie tymi złymi. Dodatkowo, trudno nazwać wieśniaków dobrymi, ich wybór Maćka na kozła ofiarnego nie ma nic wspólnego z byciem dobrym. I nie mówię tego w oparciu o moją, zewnątrz tekstową moralność, ale w oparciu o moralność chrześcijańską, na którą powołują się sami wieśniacy. Oprócz tego Luta zupełnie ignoruje Maćka, a przecież piszesz, że ona policzyła tych, co przyszli do jaskinii. Maciek był też pierwszym, który ją zawołał. I gdyby rzeczywiście zabijała tylko tych złych, jej zignorowanie go miałoby sens, a tak, to nie wiem, dlaczego go nie zjadła ;D

Kwestia napięcia w tekście – ono rośnie do momentu, w którym Luta dogania bodajże herszta bandy i wyjada mu głowę w wiosce, później to napięcie już tylko opada i pozostałe śmierci niewiele mnie już obeszły; no może trochę obrzydziły. Mam wrażenie, że tekstowi na dobre by wyszło przesunięcie punktu kulminacyjnego bliżej końca, albo skondensowanie dalszych wydarzeń/śmierci. 

Końcówka – zabrakło mi wyjaśnienia, co się stało z Maćkiem. I dla mnie nie wykorzystałaś potencjału tej postaci. Przykładowo wzmianka, że zamarzł zagrałaby na emocjach czytelnika (i byłaby też gorzkim, realistycznym, ale i świetnie wpisującym się w ludowy klimat tekstu, domknięciem). Mogłaś pójść w przeciwnym kierunku i zrobić z niego ostatnią ofiarę Luty. Inną opcją byłoby przygarnięcie Maćka przez Lutę – to np. podbiłoby ci niepokój na koniec i stworzyło cliffhanger. Jeszcze inną opcją byłby powrót zmienionego Maćka do wioski, który mógłby być rodzajem żywego wyrzutu sumienia dla jej mieszkańców. Tak naprawdę jeden dobrze skrojony akapit na koniec bez względu na jego kierunek i tekst dużo by na tym zyskał.

Postać Luty – wyszła Ci świetnie. Bardzo podoba mi się jej zwierzęcość i taka dzika pierwotność. Ale też to, że nie poszłaś całkowicie w archetyp uwodzicielki. To, że zbóje za nią idą jest podyktowane nie tylko jej urokiem, ale i ich chciwością, i chucią. Spodobało mi się, że Luta nie zamieniła ich w pozbawione własnej woli idące za nią marionetki, dzięki czemu ich śmierć była bardziej dramatyczna. 

 

Warsztatowo – braki w przecinkach; szczególnie przy wołaczach, imionach; i niedomknięte wtrącenia. Stylizacja – jakieś drobne sformułowania tu czy tam trochę mnie wybijały z rytmu, ale całościowo wyszło bardzo fajnie (np. jeden z opryszków mówi coś o tym, że wieśniacy na pewno mają dużo ptactwa domowego; myślę że powiedziałby po prostu ptactwa). Gdzieś na początku zgrzytnęło mi nazywanie wrzosowiska pustkowiem. Zastanawiałam się też dlaczego zimą nie widać sadu i skarpy, a wiosną już tak – skarpę powiedzmy, że przykryje śnieg i można nie wiedzieć, na co się patrzy, ale gołe drzewa raczej widać. 

It's ok not to.

@zygfrydzie89 Cieszę się, że opowiadanie się podobało, na głębie trzeba będzie kiedyś wypłynąć;)

@Ślimaku zagłady Dziękuję za analizę tekstu. Fantasy zemsty brzmi najciekawiej.

@dogsdumpling Wiesz, czterech chłopa z kosą i cepami, może odstraszyć napastników, bo pokazują, że będą się bronić. Co do niegwałtu, to oni – jak wspominali – zamierzali zastraszyć wieś. Mieli widać jakąś metodykę i stopniowo “dokręcali śrubę”.

Zbóje przesłuchali “wioskowego głupka” i uzyskali informacje, z których postanowili skorzystać.

Co do niezabijania Maćka, to może po prostu uciekł zanim, został zjedzony;)

Co do interpunkcji, to kiedyś nazwą to upośledzenie moim nazwiskiem;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Wiesz, czterech chłopa z kosą i cepami, może odstraszyć napastników, bo pokazują, że będą się bronić.

Czterech niewprawionych w walce chłopów przeciwko sześciu doświadczonym wojakom na koniach z szablami. No nie spina mi się to odstraszanie. Jakby wyszła cała męska część wsi to mieliby przynajmniej przewagę liczebną i jakieś realne szanse odstraszyć intruzów, czy nawet część z nich zabić lub zranić jakby doszło do walki. Jakby wyszedł jeden chłop to albo straty byłyby mniejsze, albo wręcz żadne, bo byłby to sygnał, że chłopi nie będą walczyć. A tak to tylko wystawili się na rzeź. Szczególnie, że wiedzieli, że zbóje nie mieli dobrych intencji. 

It's ok not to.

Hm. Jak widzę, wyniki już są. Wpisałam tam – “żal”… crying

Raz jeszcze gratuluję, Ambush, mnie Twój tekst bardzo się podoba i ja o tym opku na pewno nigdy nie zapomnę, bo uwielbiam takie klimaty. yes

Pecunia non olet

Dziękuję bruce za Twoją walkę o moje pierze;)

Cóż, trzeba będzie jeszcze coś napisać.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

heart

Pecunia non olet

Och, czyli bohaterska Loża dzielnie uratowała Autorkę przed spoczęciem na laurach? Hmmm, bywa i tak.

Babska logika rządzi!

Właśnie, bez tracenia czasu na betowanie i komentowanie, autorka skupi się na pisaniu;)

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Właśnie, bez tracenia czasu na betowanie i komentowanie, autorka skupi się na pisaniu;)

laugh Przyznam, nie wyobrażam sobie tego. Nie chcę pisać tylko o sobie (choć też jestem przykładem), ale przecież i mnóstwo innych Autorów dzięki Twoim betom i komentarzom oraz wsparciu otrzymało nominacje, a także Piórka, kliki biblioteczne, bezcenne wskazówki. heart

Pecunia non olet

Marketing szeptany odniósł skutek, bo zakolejkowałem i w końcu jak to rzecze @Ślimak Zagłady – przypełzłem (swoją drogą tekst tegoż ostatniego, też mam zakolejkowany, zaraz po tekstach ośmiornicy i innych, które zakolejkowałem wcześniej ;-) )

 

Utwór ma tyle rozbudowanych komentarzy, że wybaczcie proszę drodzy przedpiścy, ale nie byłem w stanie ich wszystkich przeczytać (byćmoże wrócę tu jeszcze by nadrobić to uchybienie).

Część jednak przejrzałem i wpadła mi w oko dyskusja odnośnie myślenia w przypadku facetów tak zwanym “drugim mózgiem”.

Zacytuję, do czego piję, bo jestem skrajnie oburzony i dotknięty:

 

@Ambush

Następne potwory będą brzydkie, bo męskich czytelników najwyraźniej rozprasza atrakcyjność Lutej. Chłopaki, skoro ktoś chce zjeść Wasz mózg, to fakt, że jest ponętny, nie powinien zmniejszać lęku!;)

 

@Finkla

Ambush, jeśli chwilowo rządzi na mniejsza główka, to może zagrożenie dla mózgu wydaje się mniej straszne. ;-)

@Ambush

@Finklo, to że krew przepływa, nie oznacza, że jakiś organ znika. A wyjedzenie mózgu może mieć nieodwracalne konsekwencje;)

 

@Finkla

Mam wrażenie, że niekiedy wraz z krwią przenosi się ośrodek decyzyjny. ;-)

 

Cóż za podłe kalumnie i przebrzydły seksizm! Pragnę tu w imieniu całego męskiego rodzaju mocno zaprotestować, to nie jest wcale tak, że my potrafimy myśleć tylko jednym z naszych mózgów na raz i gdy tylko jeden dochodzi do głosu, to drugi się wyłącza (i odwrotnie)!

Wstydźcie się, drogie panie!

Na dowód mam tu film, jak się mężczyźni (wszyscy, bez wyjątku) w takich sytuacjach zachowują:

 

https://www.youtube.com/watch?v=wCIxHuOK6HM

 

Poza tym, co też często umyka, mężczyźni potrafią być bardzo empatyczni, zbliżać się do siebie i budować silne i stabilne relacje, oparte nie tylko na fizyczności (prawda @Bardjaskier?):

 

https://www.youtube.com/watch?v=S_zzRJxi4tc

 

 

Zaś co do samego opowiadania: ogólnie, podobało mi się, tak jak ktoś tu wspomniał wyżej @Zanais – tekst zasługuje na ostrożnego TAKa (albo przynajmniej tik taka nie mylić z tik tokiem).

 

Wrażenia miałem bardzo podobne co wyżej wspomniany i co @Bardjaskier, więc rzeczywiście niewiele zostało do dodania, spróbuję więc bardzo, bardzo subiektywnie, może w ten przynajmniej sposób coś naskrobię, czego powyżej nie było (jak wspomniałem – nie czytałem wszystkich komentarzy, a nawet te, które czytałem – czytałem po łebkach – mea culpa, mea maxima culpa).

 

Hmmm… Lisowczycy – a więc wiem już która epoka i gdzie mniej więcej.

Opis Lisowczyków – też niezły, choć podobnie jak @bruce odrobinkę bym ich samych bronił – byli grupą dość zróżnicowaną i tak naprawdę pierwszymi komandosami jakich kiedykolwiek mieliśmy, też trochę wojskiem “eksportowym” (w charakterze swoistych najemników), a swą bardzo złą opinię (częściowo – owszem zasłużoną, nie przeczę) uzyskali podobnie jak Vlad Palownik – od swoich przeciwników (nie tylko militarnych ale również politycznych, zresztą z początku Lisowczycy oznaczali tylko elearów Lisowskiego, a potem oznaczali po prostu każdy oddział uzbrojony “po lisowsku”), a w szczególności od Niemców, gdy Lisowczykom nie płacono żołdu i sobie go “ściągali” (Niemcy nazywali ich “polskimi kozakami”). Ale to temat na dłuższą rozprawkę – tak czy siak, rzeczywiście tacy Lisowczycy jak opisałaś się mogli zdarzyć, i dokładnie tak zachowywać – więc jak najbardziej jest to przedstawienie słuszne.

 

Z geografii jestem co prawda noga, ale wygooglałem, że wieś Baranek leży nad Wkrą a nie nad Dębicą, a Dębica to chyba miasto a nie rzeka – ale tego to już nie jestem pewien (na geografii zawsze ściągałem od kolegi, który ten przedmiot tak uwielbiał, jak ja nienawidziłem – i cóż, trochę dziś żałuję, że mylę Zieloną Górę z Jelenią Górą, albo nie wiem gdzie są jakieś tam złoża siarki czy boksytu, bo raz, że jeżdżąc bez nawigacji – przez to błądzę, dwa że czasem by się do jakiegoś opka przydało).

Jak już jesteśmy przy różnych rzeczach, których nie wiem – dwa razy pod rząd, blisko siebie pada przymiotnik turmalinowy – postanowiłem więc wygooglać, co to właściwie jest (bo nie miałem pojęcia) – i dowiedziałem się, że to grupa minerałów, zazwyczaj zielonkawej barwy, ale w Polsce występuje tylko na Dolnym Śląsku i tylko jedna jego odmiana zwana szerlitem, która jest czarna. W efekcie nie wiem do końca jakie te oczy i kolczyki Lutej były – czarne czy jasno zielone, obstawiam to drugie, ale to rodzi nowy problem, bo nie wiem skąd słowiański demon miał dostęp do takich minerałów, które głównie występują w Brazylii? A jeśli to miało być tylko określenie koloru… to znów – drogie panie, naprawdę, dla nas, facetów śliwka to nie kolor ;-) a już na pewno turmalin to nie kolor (prawdę mówiąc, przed sprawdzeniem co to jest wydawało mi się, że to będzie róż – bo turmalin sugeruje kolor turbo malinowy :) ) – szmaragd pewnie miałby większe szanse i byłby bardziej jednoznaczny (skoro turmalin może być jasnozielony albo czarny, czy jakiśtam jeszcze).

 

Z początku mi przyszło do głowy, że to będzie opowiadanie trochę w stylu “The Ring” tylko przed wiekami, że coś będzie wypełzać z przerębli i sobie na przykład taką Jagnę dopadać, potem po przedstawieniu Lisowczyków – że będzie to bardziej coś na kształt Siedmiu Samurajów Akiro Kurosawy. Jeden i drugi strzał nietrafiony – i dobrze.

Najbardziej – egocentrycznie – przypominało mi to moje własne opowiadanie “Stracona sotnia” – opublikowane pięć lat temu, z okazji rocznicy Bitwy Warszawskiej, gdzie funkcję Twoich Lisowczyków pełnili konnoarmijcy Budionnego.

Tylko ja, jak jak to ja (tu spoiler) jednak zabijam wszystkich i pozostawiam tylko zgliszcza i niepogrzebane zwłoki (a raczej ich resztki). Zastanawiam się, czy kiedyś w przyszłości nie napisać jakiegoś tekstu, w którym ktoś przeżyje (choćby pies z kulawą nogą) i tym zaskoczyć… ale to jednak bardzo by do mnie nie pasowało :)

 

To co mi tu jakoś gdzieś mocno zgrzytało, to taka trochę przewidywalność od pewnego momentu i porzucenie całkiem wątku naszego niepełnosprytnego protagonisty – warto by wspomnieć chociaż, że gdzieś tam sobie zamarzł na kamień, choć gdybym ja to pisał, to Luta by go po prostu zjadła (bo był poza wiochą i jej zasięgiem modlitw).

 

Nie do końca też wiem (znaczy niby wiem, ale jednak nie do końca :D ) – co się stało z ostatnim z Lisowczyków – czy Luta go po prostu zjadła jak pozostałych, czy zamieniła w jakiegoś swego demonicznego sługę?

Chodzi mi o ten fragment:

 

Wreszcie zbójca zamknął oczy, a kiedy je otworzył, lśniły jak niebieskie klejnoty, których nazwy oni prości ludzie znać nie mogli. Oczy patrzyły na nich, obserwując kolejno, a przez dziury w okiennych błonach wpłynął do izby szary dym, do złudzenia przypominający wąskie, kobiece palce.

Poza tym, w zimie okiennice byłyby zatrzaśnięte na głucho, o żadnych błonach wtedy być mowy nie mogło.

 

Podsumowując – satysfakcjonująca lektura, choć Ty tak rozpieszczasz czytelników swoim wysokim poziomem, że spodziewałem się czegos jeszcze lepszego, może jakiegoś dodatkowego zwrotu akcji na koniec. Bardzo dobra kreacja potwora (i jego przemawiający do wyobraźni – i nie tylko wyobraźni w przypadku płci męskiej – opis), dobre, zróżnicowane postacie, szybka akcja. Ogólnie na plus.

 

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Cieszę się Jimie, że wpadłeś i że wróciłeś na forum. Czuję się jak Bartolini Bartłomiej, bo już drugiego profesora przywróciłam na łono ojczyzny;)

 

Podobno Dębicą nazywano górną Wisłokę i tam planowałam umieścić akcję. Wioska była mała, składała się ledwie z kilku domów, więc pewnie nie przetrwała;)

W temacie Waszej męskiej odporności na wdzięki niewieście, to czuję się całkowicie przekonana;)

Co do akcji, fabuły, grozy i zwrotów akcji, to dziękuję serdecznie za tak rozbudowane uwagi i postaram się straszyć mocniej i szerzej.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cóż za podłe kalumnie i przebrzydły seksizm! Pragnę tu w imieniu całego męskiego rodzaju mocno zaprotestować, to nie jest wcale tak, że my potrafimy myśleć tylko jednym z naszych mózgów na raz i gdy tylko jeden dochodzi do głosu, to drugi się wyłącza (i odwrotnie)!

Och, Jimie, oczywiście masz rację. Przesadziłam z powa Niedoszacowałam powagi problemu. Kajam się.

Babska logika rządzi!

Cieszę się, drogie dziewczyny, że niezbite dowody filmowe, które przedstawiłem, postawiły kropkę nad i w Waszej dyskusji (nim dalsze drążenie tematu postawiłoby mężczyzn w niezręcznej sytuacji) :)

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

I tak cztery razy;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cztery razy po dwa razy, siedem razy raz po raz i nad ranem ze dwa razy i przed południem jeszcze raz ;-)

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Sierzputowski, to Ty?!;)

laugh

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Nie kłamię, że zajrzałem po naszej wymianie zdań. Dowodząc ci, jak można bez prób upokorzenia autora napisać komuś konstruktywny komentarz, biorę się do dzieła.

 

Moje ogólne wrażenie jest takie, że piszesz bardzo dobrze, miejscami wręcz pojawiają się zdania wybitne, często jest to jednak przeplecone momentami słabszymi, które w mojej ocenie ewidentnie wynikają z braku odstawienia tekstu do piekarnika i powrócenia do korekty po nabraniu dystansu. Znając już twoją precyzję w korekcie, mogę się założyć, że większość rzeczy wyłowisz po czasie sama. Ja nienawidzę tych cytatów, bo wybijają mnie z czytania, ale dla zaznaczenia, o co mi chodzi, parę rzeczy postaram się wskazać:

 

Gdyby ktoś spojrzał na wieś Baranek z pobliskiego wzgórza, szybko by się domyślił, skąd pochodzi jej nazwa.

Nie błąd, ale dla odbioru zdania lepiej byłoby: Gdyby ktoś spojrzał na wieś Baranek, stojąc na pobliskim wzgórzu, szybko by się domyślił, skąd pochodzi jej nazwa.

 

 

Zwłaszcza teraz, w czasie zimy (,) leżała nad rzeką Dębicą bialutka, tu i ówdzie poznaczona plamami brązu chałup, (bez ,) czy szarości nagich drzew.

 

Cała lewa strona rzeki zapraszała w gościnę łagodnymi skłonami łąk i szarym dymem z kilku kominów.

Tutaj lepiej lewy brzeg rzeki, natomiast to, co jest dalej, uważam za wybitne skonstruowanie zdania, o czym wspominałem.

 

Tylko żółta, szpiczasta skała szczerzyła się wśród wrzosowiska, (bez,) jak wielki kieł. Niewielka Dębica rozdzielała te dwa światy, odgradzając jeden od drugiego.

 

Zatrzymała się chwilę w miejscu, gdzie dzień wcześniej ojciec roztrzaskał lód.

na chwilę, poza tym byłoby lepiej sprecyzować, że to chodzi o przerębel, bo wyobrażając to sobie, w pierwszej chwili do głowy mi przyszło, że rozstrzaskiwał po prostu kawałek lodu.

 

Napełni brzuch złem i mięsem aż do przesytu, zanim wejdzie w głąb, nim zanurzy się w ciemności i śnie.

W ciemności snu imo lepiej brzmi + nie powtarza tego i.

 

Więcej wyłapywał nie będę, bo mi się nie chce takich rzeczy skrupulatnie robić. Zamiast tego przeczytam sobie na spokojnie całość, bo widzę, że warto. Nie jest to z mojej strony kurtuazja – naprawdę niektóre zdania zachwycają mnie u ciebie.

Hejka Zeppelin, cieszę się że czytasz i że masz nie najgorsze zdanie.

Co do odstawienia, to ja u siebie widzę mniej niż u innych.

Czasem jak mi recenzenci wskażą błędy, to najlepiej byłoby rzucić wszystko i iść w świat;)

Polecam betowanie (wiesz co to? https://www.fantastyka.pl/loza/17) , wtedy wpadają Ci bety do tekstu, buszują, łapią, grymaszą, a potem już jest pięknie.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Co do odstawienia, to ja u siebie widzę mniej niż u innych.

 

Jak każdy. Ale założę się z tobą o pięć dych, że jakbyś za pół roku wróciła, to z pewnością wyłapałabyś tego sporo.

 

Czasem jak mi recenzenci wskażą błędy, to najlepiej byłoby rzucić wszystko i iść w świat;)

 

Z tego właśnie powodu zjeżyłem się pod własnym tekstem. Ty nie rzucasz, co ci się chwali, ale wielu młodych po zbyt dosadnej krytyce, bez żadnego amortyzatora, właśnie rzuci i uzna się za bezwartościowych. Należy więc wyciągać im nie tylko błędy, niedociągnięcia, ale starać się, żeby przy wyrywaniu tych chwastów nie podeptać przypadkiem kwiatów.

 

Nic zresztą osobistego.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Lecz się! Flaki latają, a Tobie miło?!;)

Niemniej cieszę się, że wpadłaś i zapraszam ponownie.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Ej, nie napisałam, że mi miło ;)

Może mnie się podobają latające flaki ;))))

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka