
Dziękuje Ambush i Skrytemu za betę :D
Dziękuje Ambush i Skrytemu za betę :D
Okręgowa Rada do Spraw Demonów zwołała posiedzenie kryzysowe. Klienci odwracali się od nas na rzecz usług kościoła. Przez stulecia obie instytucje współpracowały ze sobą – niektórzy członkowie rady byli zarówno łowcami, jak i księżmi. Nowy zarząd Watykanu położył temu kres, prowadząc nagonkę przeciw wszelkim instytucjom promującym nieortodoksyjne metody walki ze złem.
Zająłem miejsce na szarym końcu sali. Frekwencja nie powalała – jedni sami odeszli, innych do tego przymuszono. Prezes odchrząknął.
Kątem oka dostrzegłem znajomą postać na sąsiednim miejscu. Znowu zapomniałem wziąć leków?
– Dobry wieczór – zaczął, rozglądając się po pomieszczeniu. – Dziękuję wszystkim za przybycie w tych jakże ciężkich dla nas czasach. Jak się zapewne domyślacie, fundusz rady znacząco ucierpiał ze względu na niski popyt na nasze usługi.
Choć świadomy tego faktu, tłum się oburzył. Prezes zamilkł, spoglądając na przygotowaną wcześniej przemowę.
Czułem pot spływający po szyi, a oddech stawał się coraz bardziej nierównomierny.
– Z wielkim żalem ogłaszam odwołanie wyczytanych poniżej osób. Od tej decyzji nie ma apelacji. Zaangażowanie każdego z członków rady zostało poddane dogłębnej analizie.
Większość zebranych zamarła, modląc się, żeby za chwilę nie padło ich nazwisko. Ktoś rzucił drewnianym krucyfiksem w mównicę, co nie wywarło żadnego wrażenia na prowadzącym.
– Proszę o zachowanie spokoju – mruknął, po czym zaczął odczytywać listę.
Znaczną część kojarzyłem, padło nawet imię byłego wiceprezesa. Szkoda go, to był równy gość. Niektórzy opuszczali salę z trzaskiem drzwi, inni pozostawali na swych miejscach, nie dowierzając uszom.
– Daniel Antoni Wielecki.
Nie spodziewałem się tego. Człowiek tyle lat poświęca się, wykonuje każde cholerne zlecenie – i właśnie tak zarząd się odwdzięcza. Myślałem, że chyba zaraz podejdę i odstrzelę szanownego pana ministra. Na szczęście, lub nieszczęście, na wejściu odebrali wszystkim broń. Rzuciłem kulturalne ”pierdolcie się wszyscy”, po czym wymaszerowałem z budynku.
W szynku panował zaduch. Każdy pozornie zajmował się własnymi problemami, których z czasem jedynie przybywało. Aczkolwiek, wystarczająco dobrze znałem obyczaje tego towarzystwa – jedno niepozorne spojrzenie wystarczyło za powód do bójki. Sam zresztą nie byłem lepszy. Butelka rozbiła się o głowę przypadkowego nieszczęśnika, a mnie wywalili na ulicę. Świetnie.
Chwiejnym krokiem wstąpiłem do wciąż otwartego sklepiku na rogu. Kolejna seta? Tego właśnie potrzebowałem. Młody facet za kasą nawet nie patrzył mi w oczy, jedynie ukradkiem spoglądając na wystające spod płaszcza szelki od kabury. Uśmiechnąłem się, zapłaciłem i opróżniłem buteleczkę jeszcze w progu.
Zatrzymałem się tuż przy majestatycznej bramie, planując powrót do mieszkania, ale moją uwagę przykuło samotne ogłoszenie na tablicy. Czyli ktoś nadal o nas pamięta. Jak, kurwa, miło. Dlaczego nie – pomyślałem, ostatnie zlecenie przed końcem kariery. Zerwałem kartkę, oświetlając tekst płomieniem zapałki. Brakowało imienia zleceniodawcy, ale w rogu widniał adres. Rzekomo, w jednej ze starych fabryk zadomowił się demon – jeden z tych uprzykrzających, ale nie śmiertelnie niebezpiecznych. Łatwa robota, dobra zapłata. I tak nie miałem ochoty na opłakiwanie nieszczęśliwego losu w towarzystwie butelki.
Miasto było opustoszałe, jedynie w całodobowych lokalach o niskich standardach wciąż toczyło się życie towarzyskie. Kojarzyłem lokalizację z ogłoszenia, chociaż nigdy przedtem nie wybierałem się tam w celach zawodowych. Na szczęście było to całkiem niedaleko. Przeszedłem przez mały park, później pod wiaduktem kolejowym i skończyłem w lesie.
Podążając wydeptaną ścieżką, spoglądałem na płynącą niżej rzekę. Zawsze mnie zastanawiało, jakie kreatury mogą się tam kryć. Nie istniały żadne aktualne encyklopedie demonologii opisujące je, albo przynajmniej o żadnych nie słyszałem podczas wieloletniej kariery. Zawsze zdrowy rozsądek powstrzymywał mnie od prób jakiejkolwiek interakcji – aż po dzień dzisiejszy. Zboczyłem z trasy, chwiejnym krokiem schodząc po skarpie na brzeg. Tafla wody była nieprzejrzysta w najmniejszym nawet stopniu. A jednak, czułem że coś przygląda mi się z głębin.
– Piwnica.
Złowrogi szept przeszył mózg niczym natarczywa myśl. Nie mogłem określić, skąd dobiegł. Raczej nie z wody, a w pobliżu nikogo nie było. W stanie upojenia alkoholowego nie mogłem za nic w świecie sobie przypomnieć, z czym miałem do czynienia. Zdolności telepatyczne, cholera… Czyli stwór musiał mieć mnie na widoku.
Poruszając się niczym w transie, zrobiłem krok do tyłu i z niemałym trudem wróciłem na ścieżkę. Odkryć, co znajduje się w piwnicy – to był teraz jedyny priorytet. Zarysy budynku malowały się na ciemnym tle nieba, oświetlanym słabym światłem księżyca.
W ogrodzeniu brakowało betonowej płyty. Tym sposobem, powstał otwór wystarczający, by przecisnąć się do środka. Potknąłem się, kończąc z twarzą w trawie. Przeleżałem tak dobre parę minut. Wciąż czułem wbity w plecy wzrok. Ostrożnym ruchem wyciągnąłem colta z kabury, ale coś powstrzymywało mnie przed odwróceniem się i oddaniem strzału.
Sprawdziłem magazynek – siedem naboi, wcześniej pokropionych wodą święconą oraz z wygrawerowanymi runami. Jaki jest sens łamania sobie języka łaciną, skoro iście amerykańskie sposoby są równie skuteczne? No właśnie, żaden. Według ogłoszenia, szukany demon miał urządzić sobie legowisko w jednym z trzech budynków kompleksu. Stojąc w sięgającej prawie do kolan trawie, dla pewności próbowałem raz jeszcze przeczytać treść zlecenia. Nie byłem w stanie rozczytać zapisanych słów. Ręka drgnęła i zapałka wylądowała na papierze, który w ułamku sekundy zajął się ogniem. Zaskoczony, dopiero po chwili rzuciłem kartkę na ziemię, ugaszając ją podeszwą buta. To faktycznie się dowiedziałem, gdzie mam iść. Trudno, pozostała zawodna metoda prób i błędów.
– Piwnica. Drugi.
Usłyszałem cichy szelest za plecami, lecz oczy skierowały się ku środkowemu obiektowi – nieważne, od której strony liczyć, zawsze będzie drugi. Wziąłem oddech, przeżegnałem się i ruszyłem przed siebie.
Frontowe drzwi były zablokowane łańcuchem na kłódkę, którą w razie konieczności mógłbym zwyczajnie przestrzelić, ale to zwróciłoby za dużo uwagi. Liczyłem na element zaskoczenia. I oczywiście – nie lubię marnować amunicji. Skierowałem się na tyły budynku, szukając innej drogi. Nie chciałem jeszcze wykorzystywać baterii w latarce, więc polegałem na marnym świetle księżyca i zapałkach.
W końcu – wybite okno. Szkoda tylko, że na piętrze. Tuż obok rosło drzewo. Wyjście to zmartwienie na później. Wyznawałem sztukę improwizacji. Cudem wspiąłem się po pniu, kurczowo chwytając gałęzie. Wziąłem wdech, a potem następny i skoczyłem. Zdołałem wylądować na parapecie, ale piszczel zahaczył o krawędź wystającego pręta. Nie do krwi, chociaż tyle dobrego.
Po skomplikowanych manewrach usiadłem oparty o wewnętrzną ścianę budynku. Od tego wszystkiego poczułem zawrót głowy. Krótki odpoczynek i udam się na rekonesans – stwierdziłem. Już nie czułem, bym był obserwowany, a wciąż nie mogłem sobie przypomnieć, co właściwie spotkałem. Za daleko zaszedłem, by się wycofać. Poza tym, musiałem znaleźć inne wyjście, więc wyprawa w głąb fabryki była nieunikniona.
Wstałem, otrzepując płaszcz i spodnie. Wyjąłem latarkę. Postępowałem jak kompletny amator – gdyby coś było tu ze mną, już dawno bym nie żył, lub gorzej. Prócz wybitych drzwi, nic nie przykuwało szczególnej uwagi. Ot najzwyklejszy opuszczony budynek.
Wizyta na piętrze starej fabryki nie przyniosła żadnych wskazówek. Jedynie potknąłem się raz czy dwa, może trzy, przeklinając wszystkich bogów za własną bezmyślność. Schody na parter, jak zresztą prawie wszystko w budynku, były betonowe. Przynajmniej nie musiałem się martwić o niestabilne stopnie. Kurczowo trzymając się barierki, zszedłem – wprost do dawnej hali produkcyjnej.
Usłyszałem huk i mamrotanie dochodzące z zewnątrz. Podbiegłem do jednego z zakratowanych okien. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że widzę zarys postaci w sutanna. Chyba mam zwidy, przecież nikogo tam nie ma.
Wokół walały się pozostałości po przeróżnych urządzeniach i części rozmontowanych maszyn. Na jednej ze ścian widniała ciemna smuga. Nie mogłem stwierdzić, czy to smar czy być może zaschnięta krew. Skłaniałem się raczej ku pierwszej opcji – według informacji, powinienem mieć do czynienia z ”Psotnikiem”. Taki typowy chuligan, z którym spotkania nie stanowią zagrożenia dla życia ofiar. Jednakże, mało szkodliwy demon to nadal demon. Trzeba się go pozbyć i już.
Odnalezienie zejścia do piwnicy zajęło mi dobrą chwilę. Nie pamiętałem nawet, skąd wiedziałem, że miałem się tam udać. Instynkt podpowiadał, że coś jest nie tak, ale czemu miałbym słuchać rad pijaka? Wszelakie poczwary lubią mrok, więc podziemia były logicznym miejscem na wybór legowiska. Ciemność skryta za lekko uchylonymi drzwiami wręcz przyciągała. Akurat, jak na zawołanie, bateria w latarce padła. Nie powinna była. Pomyślałem, że to pewnie wina zakłóceń międzywymiarowych. Przymocowałem ją z powrotem do paska, sięgając do kieszeni po pudełko zapałek.
– Daniel… Synku, pomóż mi.
Nie, nie, nie. To niemożliwe.
Ona przecież…
Stanąłem jak zamurowany, ręka zatrzymała się tuż nad kieszenią. Ładny mi, kurwa, ”Psotnik” – toż to cholerny ”Impersonator”. Przedtem tylko raz miałem nieprzyjemność go spotkać. Niebezpieczny drań, a do tego całkiem inteligentny. Wiedziałem, że nie powinienem był nawet myśleć o dorwaniu go. Nie w takim stanie. Ale nie chodziło już wcale o wykonanie zlecenia, teraz to miało charakter osobisty.
Gdy w końcu szok minął, odpaliłem zapałkę od dżinsów i otworzyłem drzwi na oścież. Odbezpieczyłem M1911, zaraz po tym kładąc palec na spuście. Ręce mi drżały, a nogi były jak z waty. Głęboki wdech i krok w przód. Skurwiel nie wyjdzie stąd żywy.
Zgasiłem zapałkę podeszwą buta, schodząc do legowiska potwora. Cuchnęło padliną. Strzelanie po ciemku, co prawda, nie należy do łatwych czynności, ale białe ślepia zdradzą pozycję demona. Szkoda, że przeklęty noktowizor nie nadawał się do użytku po ostatniej robocie.
– Porozmawiajmy, proszę. Tak dawno mnie nie odwiedzałeś.
Gdzieś w rogu pomieszczenia mignęły dwie blade kropki. Oddałem strzał, a przynajmniej spróbowałem – pistolet się zaciął. Nie miałem czasu. Uderzyłem dłonią o lufę, coś w środku chrupnęło. Pogrążony w walce z naturą rzeczy martwych, straciłem cel z oczu. Zeskoczyłem ze schodów w bok, wykonując przy tym niezgrabny fikołek. W tym samym momencie, tuż nade mną przeleciała cegła. Sekunda później i trafiłaby mnie prosto w głowę.
– Do własnej matki strzelasz? Kompletnie ci odbiło?! – wykrzyczał demon jej głosem, orientując się, że wcale nie byłem łatwym celem, a tym bardziej nie przyszedłem tu rozmawiać.
Jakoś nigdy nikt nie odkrył, dlaczego ”Impersonator” ma dostęp jedynie do urywków wspomnień z dzieciństwa.
Chciałem krzyknąć, że wcale nie jest moją matką, ale wchodzenie w dyskusję z demonem jest równoznaczne z samodzielnym kopaniem sobie grobu. Podniosłem się z podłogi, i pobiegłem w stronę, gdzie widziałem zarys jakiegoś pudła czy innego kartonu. Marna osłona wciąż jest lepsza niż żadna.
W połowie drogi zwaliło mnie z nóg. Padłem twarzą do podłogi, przygnieciony ciężarem na plecach, a colt wypadł z dłoni. Czułem chłodny oddech nad uchem i ostre pazury pod kołnierzem płaszcza.
– Tym razem to ja cię dorwę. Nie uciekniesz mi.
Miał rację. W takiej pozycji nie mogłem się podnieść. Stwór przyciskał mnie do posadzki, aż zaczynało mi brakować powietrza w płucach. Ręką próbowałem wymacać pistolet, po chwili sięgnąłem palcami rękojeści.
– Byłeś takim pyskatym gówniarzem. Język ci ucięli czy co? – zadrwił, wbijając pazury w skórę.
Dzięki Bogu, był zbyt zajęty docinkami, by zwrócić uwagę na moje desperackie manewrowanie bronią. Gdyby mi się nie udało, przestrzeliłbym sobie krtań. Cóż, taka śmierć, w porównaniu z alternatywą, wcale nie wydawała się najgorzszym losem. Uniosłem M1911, na oślep celując za siebie. Pocisk nie trafił, a ”Impersonator” warknął i głębiej wbił szpony. Od dźwięku wystrzału piszczało mi w uszach. Chyba przestawiłem sobie kości w nadgarstku.
– Jeszcze się nie poddałeś? Twoja śmierć będzie większą przysługą dla świata niż likwidacja tysiąca demonów. Przecież tak bardzo liczysz na zbawienie…
Nagle demon ryknął, tracąc równowagę. Poczułem przeszywający ból w ramieniu, a koszula nasiąkała krwią. Błogosławiony niech będzie rykoszet – pomyślałem. Wykorzystując sytuację, z impetem obróciłem się, zamieniając przy tym pozycję z przeciwnikiem. Zamknąłem oczy i przyłożyłem colta do skroni demona. Nie wydał już żadnego dźwięku.
Z trudem podniosłem się na nogi. Po szyi spływała mi krew, a rana postrzałowa na ramieniu przyćmiewała resztki logicznego myślenia. Następne pięć strzałów trafiło definitywnie martwego demona, opróżniając magazynek.
Nie wiem, jak długo, stałem nad trupem i po prostu się w niego wpatrywałem. Widok był aż nader sentymentalny.
Z myśli wyrwał mnie dopiero odgłos kroków na schodach. Z piwnicy nie było innego wyjścia.
***
– Padły strzały. Z przykrością stwierdzam, że cel mógł podołać zadaniu.
– Miałeś jedno zadanie, Walefor. Jeśli ta współpraca ma być korzystna dla obu organizacji, podaj mi jeden powód, dla którego nie powinienem odesłać cię tam, skąd wypełzłeś? – zapytał ksiądz.
– Zajmę się tym osobiście. Chcemy rozpierdolić tę cholerną radę, tak samo jak i wy.
***
Przyczajony za filarem, próbowałem przeładować magazynek. Ręce mi się trzęsły, przez co część naboi wylądowała na podłodze. Od utraty krwi robiło mi się słabo.
***
Ksiądz zatrzymał się na ostatnim stopniu i machnął ręką na towarzysza, żeby poszedł dalej. Waleforowi nigdzie się nie spieszyło. Zatrzymał się nad trupem, którego biała skóra odchodziła płatami od ciała. Jego rozkład następował niezwykle szybko.
***
Widziałem ją. Z szyderczym uśmiechem pokręciła głową. Nawet po śmierci, nigdy nie przestała mnie dręczyć.
Zrobiłem krok w tył, uderzając plecami w betonowy filar. Zacząłem krztusić się krwią. Strzeliłem przed siebie. Pocisk trafił w ścianę.
Upadłem na kolana, czując jak wypala mi wnętrzności. Chciałem szybko to zakończyć, ale M1911 wyślizgnął się z drętwiejącej dłoni.
***
Walefor wraz z księdzem oglądali ostatnie momenty łowcy w ciszy. Kiedy ten skonał, demon obdarzył klechę pretensjonalnym spojrzeniem i westchnął.
– I co? Nie wyszło?
Witaj. :)
Bardzo dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)
Ze spraw technicznych – sugestie i wątpliwości (do przemyślenia):
Dziękuje wszystkim za przybycie w tych jakże ciężkich dla nas czasach. – literówka?
Znaczną część kojarzyłem, padło nawet imię byłego wiceprezesa . – zbędna spacja przed kropką?
Niektórzy opuszczali salę z trzaskiem drzwi, inni pozostawali na swych miejscach, niedowierzając uszom. – ort.. – osobno?
Brakowało imienia zleceniodawcy, ale w rogu widniał adres. (za dużo spacji?) Rzekomo, w jednej ze starych fabryk zadomowił się demon – jeden z tych uprzykrzających, ale nie śmiertelnie niebezpiecznych.
Usłyszałem cichy szelest za plecami, lecz oczy skierowały się ku środkowemu obiektowi – nie ważne, od której strony liczyć, zawsze będzie drugi. – ort. – razem?
Skłaniałem się raczej ku pierwszej opcji – według informacji, miałem mieć do czynienia z ”Psotnikiem”. – trochę mi zgrzyta (?)
Cóż, taka śmierć, w porównaniu z alternatywą, wcale nie wydawała się taka zła. – powtórzenie?
Zatrzymał się nad trupem, którego biała skóra odchodziła płatami od ciała. Rozkład ciała następował niezwykle szybko. – i tu?
Bardzo dobry, trzymający w napięciu horror, oczywiście przywołujący wspomnienie „Egzorcysty”.
Pozdrawiam serdecznie, klik. :)
Pecunia non olet
Hej Bruce,
Dziękuję za przeczytanie i klika :D Zaraz zabieram się za poprawki.
Pozdrawiam :)
edit :
(za dużo spacji?)
Albo to jakoś dziwnie sformatowało, albo ja czegoś nie wiem – jest pojedyncza spacja, ale tak się wyświetla.
Z pewnego dystansu, wybacz że już po becie, mam taką konkluzję, że podobnie jak ja w większości tekstów, nie możesz się zdecydować czy chcesz pisać grozę, czy chichotać z czytelnikami.
Zaczyna się zabawnie, kończy czystą grozą. Dosypanie tła jest super, bo wcześniej bohater jawił się trochę jako dupek. I w pewnym momencie odkrywamy, że może gość ma jakąś przeszłość, a nawet głębię. Tragicznie właśnie wtedy, nie… nie będę spoilerować;)
Ładnie pokazałeś mrok tajemnic, które otaczają bohatera, powiedziałabym że wręcz się do niego lepią.
Demon smakowity i mam nadzieję, że mi się nie przyśni.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Z pewnego dystansu, wybacz że już po becie, mam taką konkluzję, że podobnie jak ja w większości tekstów, nie możesz się zdecydować czy chcesz pisać grozę, czy chichotać z czytelnikami.
Zaczyna się zabawnie, kończy czystą grozą. Dosypanie tła jest super, bo wcześniej bohater jawił się trochę jako dupek. I w pewnym momencie odkrywamy, że może gość ma jakąś przeszłość, a nawet głębię. Tragicznie właśnie wtedy, nie… nie będę spoilerować;)
Ładnie pokazałeś mrok tajemnic, które otaczają bohatera, powiedziałabym że wręcz się do niego lepią.
Demon smakowity i mam nadzieję, że mi się nie przyśni.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej Ambush,
Dziękuję jeszcze raz za betę i klika :)
nie możesz się zdecydować czy chcesz pisać grozę, czy chichotać z czytelnikami.
Tutaj muszę się zgodzić o.o Teoretycznie, celuję w grozę, ale zawsze wychodzi tak, że dodaje jakieś, powiedzmy, elementy humorystyczne. Może w przyszłych tekstach z tego zrezygnuje, może nie…
Demon smakowity i mam nadzieję, że mi się nie przyśni.
Też mam taką nadzieję. Nie chciałbym koleżki spotkać.
Pozdrawiam :)
I ja dziękuję; formatowanie podczas publikacji to problem dla nas wszystkich, zatem doskonale rozumiem. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bruce,
Formatowanie to w takim razie chyba udręka każdego pisarza o.o Ale dobrze wiedzieć, że nie jestem w tym sam :)
O nie, z pewnością nie jesteś sam, Pnzrdiv.117. :)
Kiedy ja zamieszczałam tu moje pierwsze teksty, całkowicie się rozjeżdżały… :)
Pozdrawiam ulubionym z “Trójkąta Bermudzkiego”: “Zdrów!”. :)
Pecunia non olet
Yoooł,
Wpadam po becie.
Mniej wiesz już co myślę bo pisałem ci swoją opinię przy każdej wersji, ale oczywiście trzeba tu coś jeszcze zostawić :D
Styl prowadzenia narracji skojarzył mi się z Wellsem czy innymi rzeczami z tego okresu. Momentami może też z Lovecraftem. Na pewno nie tworzeniem grozy, ale stylem opowiadania historii, który np. podczas wchodzenia do domu był trochę takim referowaniem w pozytywnym sensie. Nie każdemu się to spodoba, ale mi przypadło do gustu.
Pierwsza wersja była dobra. Ale po tym jak z Ambush podrzuciliśmy ci kilka rad i rozpisałeś opowiadanie jest jeszcze lepiej. Mamy wielowymiarowego bohatera, twist wszystko układa się w ciekawą historię. Może jest trochę niedopowiedzeń, ale czytelnik domyśla się niektórych rzeczy pomiędzy wersami.
No i ten akapit po zabiciu demona. Na początku go nie zrozumiałem, ale teraz uważam, że to najlepszy akapit, który napisałeś.
Tylko nie rozpuść się od komplementów :D
Żeby nie było że tylko chwalę muszę jeszcze ponarzekać. Zabrakło mi jedynie większego akcentu na demony. Mamy wspomniane tylko dwa i wydaje się, że to tylko fragment uniwersum. Z chęcią poznałbym więcej stworów, ale to jedynie taki niedosyt czytelnika.
Wyszedł taki mroczny noir z łowcą demonów udekorowany polityką :)
Zastanawiam się czy nominować do piórka. Poddam tekst próbie czasu, bo nie wiem czy za bardzo się z nim nie zżyłem przez długą betę.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że kolejne teksty też zrobią na mnie takie wrażenie.
Kto wie? >;
Siema Skryty,
Ale rozprawkę napisałeś o.o
Z chęcią poznałbym więcej stworów, ale to jedynie taki niedosyt czytelnika.
A może napiszę kiedyś backstory dla bohatera i przedstawię więcej demonów. Kto wie… A tak dla poprawki – są trzy demony. Ten głos przy rzece to oddzielna postać :D
Cieszę się, że tekst się podoba i nie przejadł się po kilkukrotnym czytaniu przy becie :) Szczególnie doceniam uwagi co do rozpisania, bo jak teraz o tym myślę, to pierwsza wersja była mocno wybrakowana.
Jeszcze raz dziękuję za betę i pozdrawiam :)
Ten głos przy rzece to oddzielna postać :D
A no i na końcu też jest król demonów to może cztery :)
Cieszę się, że tekst się podoba i nie przejadł się po kilkukrotnym czytaniu przy becie
a no nie przejadł bo za każdym razem dorzucałeś coś nowego, ciekawego.
Pozdrawiam!
Kto wie? >;
A no i na końcu też jest król demonów to może cztery :)
Ja naliczyłem łącznie z nim trzy o.o no i teraz zagadka – kto jest czwartym?
Nieźle opowiedziana historia wywalonego z roboty łowcy demonów, podejmującego się nietypowego zlecenia. Czytało się całkiem dobrze, choć wykonanie mogłoby być lepsze.
Czułem pot spływający po szyi, a mój oddech stawał się… → Czy zaimek jest konieczny?
…zapłaciłem i opróżniłem zawartość buteleczki jeszcze w progu. → Można opróżnić buteleczkę, ale nie jej zawartość.
Proponuję: …zapłaciłem i opróżniłem buteleczkę jeszcze w progu.
Dlaczego nie – pomyślałem – ostatnie zlecenie przed końcem kariery. → Druga półpauza jest zbędna. Przed myśleniem nie stawia się półpauzy.
Proponuję: Dlaczego nie – pomyślałem, ostatnie zlecenie przed końcem kariery.
…zrobiłem krok do tyłu i z niemałą fatygą wróciłem na ścieżkę… → Czy na pewno z fatygą?
Proponuję: …zrobiłem krok do tyłu i z niemałym trudem wróciłem na ścieżkę…
…oświetlanym słabym blaskiem księżyca. → Blask nie mógł być słaby, albowiem blask jest mocny i jaskrawy.
Proponuję: …oświetlanym słabym światłem księżyca.
Ostrożnym ruchem wyciągnąłem Colta z kabury… → Ostrożnym ruchem wyciągnąłem colta z kabury…
Nazwy broni piszemy małą literą. nazwy broni Poradnia językowa
Tuż obok stało drzewo. → Drzewa nie stoją, drzewa rosną, więc: Tuż obok rosło drzewo.
Cudem wspiąłem się po pniu, kurczowo trzymając się gałęzi. Wziąłem wdech, a potem następny i skoczyłem. Udało mi się wylądować… → Lekka siękoza.
Proponuję: Cudem wspiąłem się po pniu, kurczowo chwytając gałęzie. Wziąłem wdech, a potem następny i skoczyłem. Zdołałem wylądować…
Od tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie. Krótki odpoczynek i udam się na rekonesans – stwierdziłem. Już nie czułem się obserwowany… → Jak wyżej.
Proponuję: Od tego wszystkiego poczułem zawrót głowy. Krótki odpoczynek i udam się na rekonesans – stwierdziłem. Już nie czułem, bym był obserwowany a wciąż nie mogłem sobie przypomnieć, co właściwie spotkałem. Za daleko zaszedłem, by się wycofać.
Ot najzwyklejszy opuszczony budynek.
Wizyta na piętrze budynku… → Czy to celowe powtórzenie?
Przynajmniej nie musiałem się martwić o postępującą próchnicę. → Czy na pewno chodzi o próchnicę?
Kurczowo trzymając się barierki, zszedłem na dół… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mógł zejść na górę?
…wydawało mi się, że widzę zarys postaci w sułtanie. → Chyba miało być: …wydawało mi się, że widzę zarys postaci w sutannie.
…odpaliłem zapałkę od jeansów… → …odpaliłem zapałkę od dżinsów…
Używamy pisowni spolszczonej.
Podniosłem się z podłogi, biegnąc w stronę, gdzie widziałem zarys… → Czy na pewno robił to jednocześnie?
A może miało być: Podniosłem się z podłogi i pobiegłem w stronę, gdzie widziałem zarys…
Padłem twarzą do ziemi… → Padłem twarzą do podłogi…
…a Colt wypadł z dłoni. → …a colt wypadł z dłoni.
Pocisk spudłował… → Zdaje mi się, że pudłuje strzelający, nie pocisk.
…a materiał koszuli nasiąkał krwią. → A może zwyczajnie: …a koszula nasiąkała krwią.
…przyłożyłem Colta do skroni demona. → …przyłożyłem colta do skroni demona.
…ale Colt wyślizgnął się z drętwiejącej dłoni. → …ale colt wyślizgnął się z drętwiejącej dłoni.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej Regulatorzy,
Dziękuję za przeczytanie i tak dokładną łapankę błędów :D Dopiero zauważyłem, że przy końcówce zrezygnowałem z określania broni modelem i cały czas markę pisałem… Już biorę się za poprawki.
Pozdrawiam :)
Regulatorzy,
Poprawione :D jeszcze raz dziękuję
Bardzo proszę, Pnzrdiv.117. Miło mi, że mogłam się przydać. Uznałam, że udam się do klikarni. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, mi również miło :)
Fajnie mieć wspólny powód do przeżywania tego co miłe. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ale mi bardziej, bo cieszy mnie, że doceniłaś moje opowiadanie o.o
Hej :)
Fajne opowiadanie, nieźle mi się czytało. Na duży plus stopniowe ujawnianie informacji i zagłębianie się w mrok. @Skryty pisał, że to opowiadanie w stylu noir i chyba to najlepsze okreslenie tego tekstu
powodzonka w przyszłości
pozdrawiam :)
Zawsze coś da się poprawić
Hej Kulosław,
Ciesze się, że dobrze się czytało :D Dziękuję i również pozdrawiam :)
Siema. Musiałem usunąć poprzedni komentarz, bo nijak nie szło tego edytować z poziomu smartfona. Dobrze się czytało. Masz w tekście kilka literówek i powtórzenie pod koniec. Dobre opko, ale mnie nie przestraszyłeś. Pozdrawiam.
Siema,
Dziękuję za przeczytanie i uwagi. Zaraz zobaczę te powtórzenie, a na literówki rzucę okiem w wolnej chwili.
Pozdrawiam :)
Hej, lekko śmiesznie i lekko strasznie, trochę dłużyzn gdy bohater tak idzie i idzie i trochę dobrej akcji w finale :). Taka mieszanka ostatecznie się klika :). Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej Bardjaskier,
Dziękuję za odwiedziny i kilka :D Masz rację, że trochę się dłuży, ale szczerze nie wiedziałem jak już to bardziej skrócić… Bardzo mi miło, że ogólnie jest pozytywny odbiór.
Pozdrawiam :)
Hej, tekst mi się podobał, na początku miałem lekkie wątpliwości czy bohater to demon w jakimś alternatywnym świcie, ale to taka mała drobnostka. Z literówek Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że widzę zarys postaci w sutanna – taki od mały błąd. Chociaż mam wrażenie że opowiadanie jest lekko chaotyczne rozpisany, to znaczy część kwestii mówionych była kursywą, część po myślniku, a część tak i tak. A co do treści to piszesz fajnie i oby tak dalej, nie jestem fanem tej śmierci pod koniec, mam wrażenie, że za bardzo ostudziło to emocje. Taka jest moja osobista opinia, niekoniecznie musisz się tym kierować :)) Pozdrawiam :)) Ps. Wybacz nieład, ale pisanie komentarzy na telefonie to jest jakiś dramat.
Hej Lajkorn,
Dziekuje za przeczytanie i opinie :) Literówki poprawie popołudniu.
Akurat z ta kursywa to taki zabieg stylistyczny – np. zapis myśli bohatera, więc dlatego czasami brakuje półpauzy. A co do śmierci pod koniec – doceniam uwagę, choć inne zakończenie tutaj mi nie do końca pasowało, ale zapamiętam na przyszłość :D
Pisanie komentarzy na telefonie też nie należy do moich ulubionych zajęć..
Pozdrawiam :)
Hej, pnzrdiv.117
Bardzo dobrze się czytało. Humor na plus.
Końcówki nie zrozumiałem chyba. Trochę chaotyczna się też wydaje. Wpadło Ci też kilka nadprogramowych enterów.
Zakładam, że kolejne gwiazdki *** (sceny) są przejściem do kolejnej perspektywy. Przez te urywane sceny się pogubiłem właśnie. Przechodzenie od pierwszej do trzeciej osoby między scenami. W takim razie czemu to jest w jednej scenie? Wchodzi nowa perspektywa, a na końcu jeden akapit po enterze – w pierwszej osobie.
– Zajmę się tym osobiście. Chcemy rozpierdolić tę cholerną radę, tak samo jak i wy.
Przyczajony za filarem, próbowałem przeładować magazynek. Ręce mi się trzęsły, przez co część naboi wylądowała na podłodze. Od utraty krwi robiło mi się słabo.
Ogólnie dobre opowiadanie. Fajnie się czytało.
Pozdrawiam.
Hej Ramshiri,
Dziękuję za odwiedziny i uwagi :) Miło mi, że dobrze się czytało.
Zaraz poprawie te entery.
Przechodzenie od pierwszej do trzeciej osoby między scenami. W takim razie czemu to jest w jednej scenie?
Właśnie przy tym fragmencie na becie usłyszałem, że akurat w tym miejscu “***” jest zbędne. Ale chyba jednak przywróce, skoro miesza w odbiorze.
Pozdrawiam :)
Hmmm, czytało się nieźle, ale w końcówce się pogubiłam. Nie jestem pewna, kto co mówi, co komu w końcówce nie wyszło…
Nie bardzo rozumiem, po co bohater bierze to ostatnie zlecenie, skoro już i tak nie pracuje, ale to już nie jest takie ważne. Może coś tam próbuje sobie udowodnić.
Babska logika rządzi!
Hej Finkla,
Dziękuję za przeczytanie i w wolnej chwili przyjrzę się dialogom z końcówki.
co komu w końcówce nie wyszło…
To Walefor mówi do księdza, w odniesieniu do jego wcześniejszego niezadowolenia, że „impersonator” nawalił.
Motywacją bohatera właśnie miało być takie udowodnienie samemu sobie, że mimo decyzji rady, wciąż się nadaje do łapania demonów.
Pozdrawiam :)
A widzisz. Ja nie wiedziałam nawet, że oni rozmawiają o impersonatorze. Raczej mi się wydawało, że o bohaterze. Ale to enigmatyczne “cel” może się odnosić do wszystkiego. I dlaczego fakt, że mógł podołać, sprawia im przykrość?
Babska logika rządzi!
Aa ja miałem na myśli inny fragment. Trochę się pogubiłem o.o Tak, “cel” odnosi się o bohatera.
Czyli: nie idź do roboty nawalony, szczególnie jeśli tej roboty już nie masz ;)
Ok, rozumiem frustrację bohatera, ale sama intryga mi umyka. Kościół dogadał się z piekłem, żeby wspólnie uwalić radę. Chodzi pewnie o kasę. Ale w ochronie ważniejsze jest, kto jest skuteczniejszy, skoro kliencie sami odchodzili od rady, to po licho porozumienie z demonami? I jakie znaczenie w całym tym spisku ma porażka bądź zwycięstwo nawalonego, wypieprzonego z roboty łowcy?
IMO pomysł dobry, ale by się go nieco rozwinąć przydało.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej Irka_Luz,
Dziękuję za przeczytanie :)
Klienci odchodzili od rady właśnie na skutek działań kościoła współpracującego z piekłem. Porażka łowcy miała być przykładem sabotażu działań rady i psucia im reputacji. A współpraca z piekłem wzieła się stąd, że kościół nie chciał brudzić sobie rąk. Ale w opowiadaniu ten konflikt raczej gra drugoplanową rolę, więc za bardzo tego nie rozpisywałem. Na rozwinięcie “uniwersum” mam plany.
Pozdrawiam :)
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Anet, cieszy mnie pozytywny odbiór :)