- Opowiadanie: M.Trytek - Kuźnia

Kuźnia

Witam wszystkich serdecznie!

 

Poniższy tekst to moje pierwsze opowiadanie, które powstało w wyniku pracy nad światem Tygielas stworzonym do mojego słuchowiska radiowego. Chciałem bliżej przyjrzeć się jednej z głównych postaci i opowiedzieć jej historię. Mam nadzieję, że to opowiadanie przeniesie Was do stworzonego przeze mnie świata i zachęci do dalszej podróży po jego zakamarkach w przyszłości.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Kuźnia

Caldaron. Największe miasto portowe królestwa Koronnej Kniei, perła wschodniej ćwiartki, szeroko znana z handlu, bogactw i przepychu. Kusząc każdego obietnicą rychłego zarobku, sprawia, iż co dzień ku jego bramom tłumnie ciągną bestioby ze stron wszelakich, pragnące poprawić swój los. Rodzina królewska od wielu pokoleń stara się o rozwój tego miejsca, by marzenia wszystkich o dobrobycie mogły się spełnić. W całym królestwie miasto Caldaron powszechnie przezwano Królewskim Portem i widok Królewskich Galeonów nie robi już na nikim wrażenia. Purpurowe żagle z herbem króla Rubinobrodego na stałe wpisały się w panoramę miasta. 

Niestety żadne bogactwo purpury nie jest w stanie przykryć smutnej prawdy o tym, że nadzieje nowo przybyłych nierzadko roztrzaskują się o rzeczywistość, a ci, co marzyli o dostatku, szybko trafiają do najbiedniejszej dzielnicy miasta – Quasus. Straż miejska ledwo tam zagląda, czyniąc z dzielnicy krainę bezprawia, czarną plamę na mapie dumnego Caldaronu. Dawne emporium, znane niegdyś z rozległego targu, pełnego dóbr zamorskich, teraz stało się miejscem, gdzie biedota wznosi swe obskurne chaty i ubogie stragany. 

W tym gąszczu podupadłych budynków znaleźć można kilka, które sprawiają, że życie w Quasus staje się nieco znośniejsze. Znajduje się tu dom piżmedyka, przekształcony w prowizoryczny szpital, gdzie stary Sukas Ponury walczy o życie mieszkańców. Jest i kaplica Starodrzewia – smutny relikt lepszych dni, kiedy do Quasus przybywali pielgrzymi. Nad kaplicą sprawuje pieczę wychudzony kapłan Karagin. Jest on mądrym Łosiem słynącym z zamiłowania do starych ksiąg, starego wina i młodych kurtyzan. Wszystko to udaje mu się znaleźć po zachodzie słońca w portowej tawernie, gdzie co wieczór trwoni datki wiernych. Na uboczu Quasus znajduje się również kuźnia młodego kowala – pracowitego i małomównego Rysia, który znany jest z tego, że choć nie kuje do późna, to nigdy nie spóźnił się z robotą.

Jedynym źródłem światła w kuźni był słabo rozpalony piec, rzucający ciepły blask na zagracone wnętrze. Cienie pląsały po ścianach podczas pracy połatanego miecha kowalskiego. Rozżarzona sztuka taniego metalu została wyciągnięta z paleniska i ciśnięta na sędziwe kowadło. Rytmiczny stukot młota odbijał się głuchym echem, roznosząc się po izbie, a z każdym uderzeniem buch iskier rozpraszał się w półmroku warsztatu. Ryś – na oko dwudziestoparoletni, choć drobniejszej postury – nosił na sobie widoczne ślady ciężkiej, kowalskiej roboty. Obwisły fartuch skrywał dość krępą sylwetkę, a muskularne ramiona ginęły w szerokich rękawicach. Widać było, że strój był za duży i nie skrojony z myślą o nim. Twarz kowala znaczyły drobne blizny, z których największa, pod prawym okiem, stanowiła zapewne pamiątkę po wypadku w warsztacie. Jego oczy, bystre i uważne, wpatrzone były w to, co spoczywało na kowadle. Ryś całą swoją krzepą starał się nadać bryle metalu nowy kształt. Miejscowy rolnik zamówił u niego czerpak, a młody kowal pracował nad nim całe popołudnie, nie mogąc wykuć odpowiedniej formy. Pot spływał mu po czole, a każdy ruch wymagał wysiłku. Ta praca nigdy nie była przeznaczona dla Rysiów, których siła fizyczna ustępowała Wołom czy Żubrom. Zresztą poprzedni właściciel kuźni był Żubrem. Zmęczony Ryś odłożył młot i spojrzał na efekt swojej pracy. W bryle metalu dało się już dostrzec zarys czerpaka. Zadowolony ze swojego dzieła, odłożył je na bok i dostrzegł resztki metalu w rogu warsztatu. 

– Jak to przetopię, to powinno wystarczyć na kilka gwoździ. Ale to już będzie moja katorga na jutro. Późno się robi – mruknął pod nosem, zgarniając metalowe odłamki do skrzynki.

Słońce tonęło leniwie za horyzontem, barwiąc niebo odcieniami pomarańczu i fioletu, gdy młody kowal wyszedł przed budynek, by zaciągnąć się fajką po całym dniu pracy. Całe Quasus pogrążało się w ciszy, znikając w swych chatach. Tymczasem dzielne Latarnikoty wyruszyły w miasto, rozpalając uliczne lampy. Był to znak, że oto kolejny dzień dobiega końca. Wieczorem ta dzielnica odkrywała swe inne, surowe oblicze. Pod osłoną nocy ciemne zaułki pożerały tych bywalców tawerny, którzy w pijackiej nieuwadze pomylili drogi do domów. Ryś uniósł wzrok ponad zaniedbaną dzielnice biedoty i ujrzał górne miasto, budzące się do wieczornych uciech. Tam mieszkańcy bez strachu wychodzili bawić się na ulicach. Radosne dźwięki muzyki i okrzyki biesiadników niosły się echem aż do starego portu w biednej dzielnicy. 

– Przeklęte Caldaron. – Splunął przed siebie, gdy kolejny raz nie był w stanie odpalić przemoczonych zapałek. 

Zrezygnowany wrócił do warsztatu, by uporządkować wszystko przed zamknięciem. O tej porze nigdy już nie zjawiali się klienci, więc miał czas, by spokojnie ogarnąć cały ten bałagan. Zamyślony szukał właśnie wiklinowej miotły, kiedy do jego warsztatu niepostrzeżenie wkroczył pewien stary Ryś.

– Zacnie się tu urządziłeś, młody – powiedział, spacerując i rozglądając się po warsztacie. Pomimo wieku ruchy miał płynne i z łatwością omijał plamy oleju i ostre krawędzie zgromadzonych w warsztacie rupieci.

– W czym mogę pomóc? – Zakłopotany młody kowal starał się wytrzeć brudne łapy w widocznie za duży skórzany fartuch. Rzucił okiem ku drzwiom i dostrzegł wysokie cienie, pewnie towarzyszy przybysza.

– Nic się nie przejmuj, młody. Chciałem zobaczyć, czy warsztat Mruka jeszcze stoi. Bo doszły mnie słuchy, że umarł, tak? Podobno odszedł we śnie?

– Tak, to prawda – przyznał młody kowal, spuszczając łeb. Przypomnienie o śmierci mistrza wzbudziło tłumione brzemię żałoby.

– Wielka szkoda – ciągnął stary Ryś, opierając się o drewniany blat biurka i marszcząc czoło. – Znałem go kawał czasu. Przez wiele lat wspólnie podróżowaliśmy zanim został kowalem w tej dziurze. To wielka strata, która niestety mocno komplikuje sprawy.

– Jakiś problem? – Młody kowal zaczął nerwowo poprawiać fartuch. Podejrzewał, w którą stronę zmierza ta rozmowa.

– Słuchaj, młody, nie znamy się. Zwę się Erhard Szarouchy, z zawodu kupiec podróżny – rzekł stary Ryś, a w miarę wypowiadanych słów wyprostował się, jakby chciał podkreślić doniosłość tego, co mówi. – Wąchający kwiatki od spodu Mruk i ja mieliśmy niepisaną umowę – on coś dla mnie okazjonalnie wyrabiał, a ja pozwalałem mu dzierżawić warsztat za miedziaki. – Cienie za drzwiami zastygły i przysłuchiwały się rozmowie.

– Rozumiem. Mistrz, niestety, nic takiego mi nie przekazał. – Młody kowal zrozumiał, że przyszła pora pożegnać się z warsztatem i poszukać zarobku gdzie indziej. Sprzeczanie się czy błaganie nie miało znaczenia, takie były prawa Quasus. Silniejszy zawsze wygrywa, a on wiedział, że nie miał prawa do tego warsztatu.

– Byłeś jego uczniem? – zapytał Erhard, po czym podniósł jedną brew i poprawił wąsy. – Nie słyszałem, żeby brał do terminu, ale to dobrze, że jednak ktoś tu wie, co robi. 

– Przyjął mnie jakieś pół roku temu. Mówił, że mam do tego smykałkę. Po jego śmierci nie brakło zamówień, więc wciąż kułem w tej kuźni – odparł młody Ryś, ściągając fartuch i wieszając go na wielkim haku przy kowadle. – Nie będę sprawiał kłopotów. Pozwól mi tylko sprzątnąć i zabrać swe rzeczy, a zaraz stąd zniknę. Chcę zostawić warsztat jak przystało.

– Czekajże, czekajże – rzekł stary Erhard, zastępując drogę kowalowi. – Nie ma pośpiechu. Mruk byłby zadowolony, że zostawiasz po sobie porządek. Poza tym dalej nie usłyszałem twojego imienia.

– Gdzież moje maniery… Ogun. Jestem Ogun. – Młody kowal wyciągnął wytartą łapę w kierunku starego kupca.

– Po prostu Ogun? – Erhard uścisnął łapę pewnie i stanowczo.

– Po prostu Ogun. Bez nazwiska. Urodzony tutaj w Quasus.

– Rozumiem. – Stary kupiec odpłynął myślami gdzieś daleko, zostawiając go w ciężkiej ciszy. W miarę zagęszczającej się atmosfery piec zgasł. Młody kowal nie był pewien, co począć, ale gdy chciał zrobić krok w stronę drzwi, stary kupiec ocknął się.

– Powiedz mi, Ogunie, wiesz czym para się Aparaturmistrz? – zapytał, jakby nie zwracając uwagi na to, że stoją w kompletnej ciemności. Jego kocie oczy wlepione były w sylwetkę Oguna.

– Zajmuje się obsługą i naprawą wszystkich przyrządów, które wykorzystują kryształy many, takie jak zegary czy kompasy. 

– Zgadza się. A czy wykuwałeś kiedyś takie precyzyjne rzeczy? Powiedzmy jak sprężyny do zegarka? – Stary kupiec dalej nie odrywał wzroku od Oguna i powolnym krokiem ruszył w stronę pieca.

– Parokroć, zdarzało się.

– Z jakim rezultatem?

– Klient był zadowolony – odpowiedział młody kowal, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wykuł jakieś sprężyny pod okiem mistrza.

– I to chciałem usłyszeć. Słuchaj, Ogunie, jestem miłośnikiem interesów i myślę, że możemy dobić targu. Noszę przy sobie plany pewnego przyrządu. Do jego stworzenia niezbędne mi są sprężyny i koła zębate, wszystko wykonane w największej staranności. Bardzo to pilne. 

– Oczywiście. Jak pan widzi, ja już po robocie. Zapraszam jutro o świcie, to wszystko ustalimy. Dołożę starań, abyście byli zadowoleni. – Ogun starał się brzmieć pewnie w swoim blefie. 

Do jutrzejszego poranka będzie już daleko. Jakieś inne miasto, inna praca. Mimo sentymentu do mistrza czuł, że musi uciekać. To miejsce już i tak było dla niego spalone. 

– Chyba nie do końca się rozumiemy. Ja potrzebuję tego na jutro rano – w jego głosie nie było słychać groźby. Spacerowym krokiem przechadzał się po warsztacie i rzucał właśnie młodemu kowalowi wyzwanie. Wyzwanie mające odmienić jego życie. 

Erhard oparł się na miechu kowalskim, dając odetchnąć przygaszonemu żarowi. Nagle warsztat znów zaczął rozświetlać się od rozgrzanego pieca, ukazując sylwetki młodego kowala i starego kupca. Dopiero teraz Ogun był w stanie zauważyć, że pod długim, czarnym płaszczem jego gość nosił bogato zdobiony, a przede wszystkim czysty kaftan. Piękna zieleń obszyta była złotymi nićmi, które mieniły się blaskiem w rytm płomieni. Młody kowal dostrzegł jeszcze zwój papieru, trzymany w dłoniach przybysza, reszta zaś spowita była cieniem płaszcza. Stary kupiec wrócił do biurka i rozłożył swoje szkice. Przywołał Oguna subtelnym gestem dłoni, pokazując dokładnie, które elementy były dla niego istotne. Młody Ryś, nie mogąc oprzeć się pokusie, z czystej ciekawości podszedł szybkim krokiem do biurka.

– Patrz no, chodzi mi o tę część, o tę i o tę tutaj. Wszystko ma zmieścić się w tym. – Pazur kupca zatrzymał się na opisie technicznym metalowej skrzynki. 

Ogun chwilę przyglądał się rysunkom, ale nie miał pojęcia, do czego może służyć to ustrojstwo. W Quasus nikt nie miał problemów z tak zaawansowaną aparaturą i nie potrzebował pomocy miejscowego kowala przy takich rzeczach. Jego zleceniami były głównie podkowy, gwoździe czy naprawa jakiegoś prostego narzędzia. Wiedział jednak, gdzie jego mistrz schował rzeczy potrzebne do tak precyzyjnej pracy. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek ich użyje. W jego głowie kłębiły się myśli – choć nie czuł się zagrożony przez kupca, dalej chciał uciec. Cała ta sytuacja budziła w nim niepokój. Robił wszystko, by nie rzucać się w oczy, a teraz ktoś wymagał od niego, żeby warsztat pracował przez całą noc. Na pewno ktoś to zauważy. Ktoś to zgłosi. A wtedy cienie przeszłości mogą go znaleźć.

Dalsze rozmyślania przerwało rytmiczne stukanie pazura po drewnianym blacie biurka. Stary kupiec robił się widocznie zniecierpliwiony.

– Słuchaj, młody. Stawiam sprawę jasno. Jak uda ci się przygotować te rzeczy do poranka, to kuźnia jest twoja. Na tej dzierżawie nie miałem prawie żadnego zarobku, a koszt Aparaturmistrza przewyższa wartość całego tego budynku. Przybyłem do Caldaron z myślą, że Mruk mi to przygotuje. Jeśli go nie ma, to ty masz szansę. Rozumiemy się? – Erhard mocno zaakcentował ostatnie pytanie, robiąc z niego stwierdzenie.

– Dobrze, uczynię co w mojej mocy, byle wyrobić się do świtu. – Młody kowal sam ledwie wierzył w to, co się działo. Zacisnął pięści i popatrzył na drzwi. Dalej myślał o ucieczce. Instynkt jednak podpowiadał mu, żeby chwycić się tej roboty. To może być jedyna taka sposobność w jego życiu. Choć dla wielu posiadanie warsztatu w Quasus nie jest spełnieniem marzeń, to dla młodego Oguna to pierwsza rzecz, którą w pełni będzie mógł nazwać swoją. 

– Rad jestem, że tak postanowiłeś, lecz – dodał Erhard i omiótł wzrokiem zakład – zdaje mi się, że brakuje ci tu kilku rzeczy do nocnej roboty. Bliźniacy! – Cienie, które dotąd przysłuchiwały się wszystkiemu, otworzyły drzwi i wlały się do środka. 

– Poznaj bliźniaków. To jest Wyk, a to Dajło – rzucił stary kupiec, wskazując kolejno na Wieprza i Woła. – Bliźniacy, oto Ogun. Pomoże nam przy tym ustrojstwie. 

Bliźniacy w milczeniu przywitali się, skinąwszy głowami na młodego kowala.

W wątłym świetle pieca zarysowały się dwie tęgie sylwetki. Byli ubrani prawie identycznie. Nosili proste i wytarte tuniki, na których widać było błyszczące od blasku pieca kolczugi. Ogun z początku myślał, że noszą rękawice, ale po chwili dostrzegł, że to masywne, metalowe karwasze. Łapy mieli oparte w tej samej manierze na szerokich, skórzanych pasach, przy których wisiały miecze. U Woła po prawej, a u Wieprza po lewej stronie. Na nogach nosili buty na wysokich obcasach, ledwo widocznych spod błota, które nanieśli do środka. Jedyną rzeczą wyraźnie rzucającą się w oczy i ich od siebie odróżniającą, była zielona czapka na głowie Wieprza. Ogun nie znał jej dokładnej nazwy, ale wiedział, że to męska czapka popularna w górnym mieście, składająca się z kaptura z doszytym kawałkiem materiału, który mógł być zwijany wokół głowy jak turban. Wieprz chyba nie umiał tego turbanu wiązać, bo materiał zwisał w nieładzie w kilku miejscach. Jego kolega Wół miał natomiast naciągnięty na głowę prosty kaptur, spod którego wystawała para grubych, rowkowanych rogów.

– Przynieście z wozu worek węgla drzewnego, a nawet dwa. Weźcie do tego trochę lepszego żelaza z zapasów. Co jeszcze? – zapytał Erhard i w zamyśleniu począł kręcić prawego wąsa, raz po raz rozglądając się po kuźni. – Jeszcze kilka lamp olejnych i olej do nich. To powinno wystarczyć.

Bliźniacy zniknęli za drzwiami, by po chwili wrócić, objuczeni workami i sprzętem. Ich kroki w rytm metalowych podkutych butów rozbrzmiewały w ciszy kuźni, a woń oleju do lamp mieszała się z gryzącym zapachem węgla.

Podczas gdy Wół z Wieprzem krzątali się przy rozpalaniu lamp, ustawiając je w warsztacie, Ogun schylił się pod biurko, wyciągając podłużny drewniany kufer, który zaraz położył na blacie. Było to jedno z ostatnich dzieł jego mistrza. Rzecz niewyszukana, lecz nader praktyczna. Kufer z ciemnego dębu, okuty żelazną ramą, zamykany był na solidny zamek. Wewnątrz, na poplamionym płótnie, spoczywały młoteczki, pilniki i wiertła, a także inne drobne przybory wszelakiej wielkości, które mogły przydać się w pracy. Ogun starannie rozłożył wszystko na blacie biurka, po czym zabrał się za przeglądanie szkiców. 

Choć dopiero nastał wieczór, to wiedział, że miał niepomiernie mało czasu. Liczył się z tym, że pierwsze próby mogą zakończyć się niepowodzeniem – wszak nie posiadał zbyt wielkiego doświadczenia w kuciu tak drobnych i kruchych przedmiotów. A przecież dochodziło jeszcze zmęczenie, musiał więc wziąć pod uwagę krótkie przerwy. Z każdą taką ciężką myślą narastała w nim chęć, by uciec. Tym razem jednak młody kowal prędko tę pokusę odpędzał. Zaczynało mu zależeć na tym, by sprostać wyzwaniu i odmienić swój los. 

– A więc dobrze. Widzę, że powoli czynisz odpowiednie przygotowania. Nie będę ci więc przeszkadzał. Wyk – rzucił i prostym ruchem ręki przywołał ku sobie Wieprza. – Przygotuj wóz do odjazdu. – Towarzysz starego kupca szybkim krokiem wyszedł z kuźni. 

Ogun powoli tonął w gęstwinie przytłaczających go myśli. Od czego tu zacząć? Sprężyna? Koło zębate? Nieco zafrasowany zakładał w pośpiechu fartuch. Na wstępie należało rozgrzać piec. Z całych sił naparł na miech kowalski, wdmuchując powietrze do paleniska. Powtórzył to drugi i trzeci raz. Poczuł na twarzy żar rozpalonego ognia. Do jego strumienia myśli wpadła kolejna – piec musi być bardziej rozgrzany.

Stary kupiec przyglądał się w milczeniu pracy Oguna. Zwrócił uwagę na niepewne ruchy i odczytał je jako zmęczenie.

– Młody, Dajło będzie ci towarzyszył przy pracy. Odsuń się od pieca i pozwól jemu się tym zająć. Ty się skup na szkicach. – Kiwnięciem głowy polecił drugiemu z Bliźniaków zbliżyć się do siebie. Wyszeptał mu kilka słów do ucha, a ten pokornie wziął się do pracy. 

Masywny Wół w milczeniu podszedł do miecha kowalskiego. Bez większego trudu zaczął pracować dmuchawą, podsycając płomień w piecu. Po chwili rozciął jeden z przyniesionych worków i rozsypał obok węgiel. Zapach spalonego drewna rozniósł się łagodnie po kuźni. Dajło zaczął rozglądać się nerwowo wokół, w poszukiwaniu czegoś.

– Za tobą. – Erhard wskazał palcem stojącą za Wołem szuflę, choć może była to łopata. Ciężko było to jednoznacznie stwierdzić, ale patrząc na jej koślawe kształty, niewątpliwie była wykonana przez Oguna w tym warsztacie. Wół pomruczał pod nosem, kiedy okazało się, że szufla ma trzonek przystosowany pod wymiary Rysia, a nie Woła i jest on za wysoki, aby wygodnie z niej korzystać. Na wpół zgarbiony zgarniał rozsypany węgiel i dosypywał do pieca. Kuźnia od razu wypełniła się duszącym dymem. Po chwili łapa Woła spoczęła na dmuchawie, a piec odetchnął nową falą powietrza, rozgrzewając się w pełni. Żar paleniska wypełnił cały warsztat, walcząc z chłodem, który wdzierał się przez otwarte na oścież okna.

Przeciąg wdarł się do środka, gdy Wieprz Wyk otworzył drzwi. Ogromna fala mroźnego, wieczornego powietrza zalała kuźnię, przygaszając świeżo rozgrzany piec i migoczące płomienie lamp olejnych. Wyk w milczeniu stał w progu i skinął głową na Erharda. Stary kupiec poprawił ceremonialnie swój kaftan, a Ogun dopiero teraz, w dobrym oświetleniu, był w stanie dostrzec, jak misternie został wykonany strój. Złote nici na kaftanie kupca układały się w kunsztowne bukiety liści. Pokaźne guziki wyglądały na srebrne i miały na sobie jakieś nic niemówiące znaki. Ubiór ten był okazały, ale zachowany w dobrym tonie. W oczach Oguna był jak dzieło sztuki – dawno nie widział takiego okazu. Kupiec naciągnął swe jasne, zdobione rękawice na łapy. 

– Powodzenia w pracy. Zobaczymy się o poranku – rzucił na odchodne Erhard, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w mroku za drzwiami. Wieprz kiwnął głową na Oguna w lekkim ukłonie i zamknął drzwi. W kuźni pozostali już tylko Ogun i Dajło. Młody kowal wsunął na ręce grube, wysłużone rękawice, pokryte śladami wieloletniej pracy. Cisza była ciężka, a jedyny dźwięk wypełniający warsztat stanowiły ciche trzaski węgla w piecu.

Bez zbędnej zwłoki praca w warsztacie ruszyła pełną parą. Wysoki Wół starał się nie wchodzić w drogę kowalowi, lecz jego przenikliwe spojrzenie uważnie śledziło każdy ruch młodego Rysia niczym drapieżny ptak. W milczeniu pomagał utrzymywać odpowiednią temperaturę w piecu. Nie wiadomo – z nudów, czy z chęci pomocy – wziął wiklinową miotłę i zaczął zamiatać miejsce, w którym wcześniej rozsypał węgiel, cały czas mając na oku młodego kowala.

Ogun nie zwracał uwagi na śledzące go ślepia. Poświęcał się studiowaniu szkiców. Musiał zacząć od czegoś konkretnego, postanowił więc, że pierwszym etapem będą sprężyny. Powoli przeglądał zawartość dębowej skrzyni mistrza. Na szczęście skrywała w sobie działającą suwmiarkę i kleszcze. 

– Dobra, od czego tu zacząć… potrzebuje pręta. Tak… pręta na szablon do sprężyn. – Młody kowal myślał na głos, jakby chciał uporządkować wszystko w swej głowie. – To nie musi być wytrzymałe i mogę na to wykorzystać skrawki, które miały zostać przerobione na gwoździe. Pewnie znajdę coś odpowiedniego w tej kupie złomu – jego głos, choć cichy, pełen był determinacji. Jakby podświadomie chciał dodać sobie otuchy.

Przeglądając stertę rupieci w kącie warsztatu, natrafił na odłamany fragment żelaznego pługa, który wydał mu się idealny na potrzebny szablon. Kawałek nie był za długi, ale chyba nazbyt gruby. Ogun starannie go pomierzył, chwycił w stare, wysłużone kleszcze i pośpiesznie umieścił w rozgrzanym piecu. Ten powitał metal fontanną jasnych iskier, które rozlały się po podłodze. Kowal nie był w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz pracował przy tak rozgrzanym palenisku – może jeszcze wtedy, gdy pobierał nauki u mistrza Mruka. Przez moment zamyślił się nad tym, jak do tej roboty zabrałby się jego mentor, ale szybko wrócił do pracy. Bezkształtna bryła szybko się nagrzała, zmieniając swą barwę na coś między pomarańczem, a żółcią. Ogun szybkim ruchem wyjął plastyczny metal i położył na kowadle. Ciągle trzymając rozgrzany fragment pługa w kleszczach, okładał go młotkiem. Uderzał równomiernie w metalowy blok, wydłużając go i formując wąski pręt. Nie młotował za długo, żelazo ustępowało pod równym rytmem ciosów. Po dwóch czy trzech uderzeniach, kiedy chciał zerknąć na swoją pracę, uderzał w kowadło tworząc dźwięczny cykl. Precyzyjnie kontrolował każde uderzenie, by grubość była jednakowa na całej długości. Ciągle obracał stygnącą sztabę, bijąc ją równomiernie ze wszystkich stron. Kilka razy, gdy już czuł, że kruszec staje się zbyt trudny do formowania, umieszczał go w palenisku. Wysoka temperatura szybko nagrzewała metal. Milczący Wół dbał, by piec był cały czas dobrze rozpalony, co pozwalało Ogunowi o tym nie myśleć. 

Młody kowal był biegły w pracy z prętami, dosyć często wyrabiał je w kuźni. Sprawnie więc przerobił fragment pługa na coś przypominającego w miarę prosty drut i przeszedł z nim do procesu hartowania. W kuźni miał już przygotowane wiadra z wodą i olejem. Przy całym tym zamieszaniu brakło czasu na posprzątanie. Na tak prostą potrzebę jak szablon pod sprężyny do hartowania powinna wystarczyć sama woda. Gwałtownie zanurzył więc rozgrzany pręt w wysokim wiadrze, a płyn natychmiast zaczął wrzeć. Kuźnię wypełnił syk pary, która szybko rozwiała się w powietrzu. Ogun obejrzał swe dzieło i z zadowoleniem dostrzegł, że nigdzie nie widać pęknięcia. Pozwolił sobie wyrazić to w niewyraźnym uśmiechu. Niestety, gdy tylko sięgnął po suwmiarkę, jego zadowolenie zgasło – pręt wciąż był zbyt gruby, by mógł posłużyć do nawijania sprężyn. Ryś zmrużył oczy, by ocenić, ile należy odjąć, by element był zgodny ze szkicami, po czym westchnął ciężko. Brakowało niewiele. Zamiast zaczynać od nowa, postanowił zdrapać nadmiar metalu pilnikiem. Zamocował pręt w imadle i zaczął ścierać warstwę po warstwie, co krok mierząc, czy zbliżył się już do odpowiedniego wymiaru. Po chwili uśmiechnął się na nowo, gdy suwmiarka wskazała żądaną grubość pręta. 

– Pierwsza rzecz z głowy – szepnął do siebie pod nosem. – Teraz można zabierać się za sprężyny.

Ogun przyglądał się metalowi przyniesionemu przez Erharda. Na szczęście w worku ujrzał małe, lśniące płytki, gotowe do obróbki. Wyjął dwa kawałki i postukał nimi o siebie, aż usłyszał dźwięczny, jasny odgłos, który przypominał mu dzwony z kaplicy Starodrzewia. Usatysfakcjonowany, uznał to za pewny znak dobrego metalu. Proces kucia sprężyn przypominał w pewnej mierze kucie prętów, choć wymagał większej precyzji. Gdy młody kowal podgrzewał pierwszą płytkę, bacznie obserwował, jak zmienia się jej kolor – najpierw ciemna czerwień, potem pomarańcz, aż w końcu zbliżał się do żółtego.

„Płynne przejście” – pomyślał, przypominając sobie słowa mistrza. – „Jeśli metal nazbyt prędko żółknie, pewnie jest zanieczyszczony. Pierwsza płytka wylądowała na kowadle. Młody kowal zanurzał się coraz bardziej w pracę w rytm miarowych uderzeń młota, tracąc kontakt z otoczeniem.

Nie wiedział, ile czasu już uleciało. Mrok i cisza za oknem wskazywały, że ulice już opustoszały. Oguna to nie dziwiło. Pamiętał, że to Quasus i tutaj o tej porze łatwo można było nadziać się na sztylet, bo ktoś mógł zechcieć przywłaszczyć sobie cudzy mieszek. Dlatego starał się nigdy nie pozostawać w warsztacie do późna. Niejednokroć zasypiał w rogu kuźni, by nie ryzykować powrotu do domu po zmroku. Nie o lęk przed napastnikami chodziło – wiedział, że w razie potrzeby wyszedłby cało z takiej opresji. Zależało mu bardziej na tym, by nie rzucać się w oczy. Robić w ciszy swoje, bez niepotrzebnej uwagi.

Tym razem po zanurzeniu w wiadrze, oprócz syku pary, rozległ się trzask ostry jak pękająca sucha gałąź. Głuchym echem rozniósł się po kuźni, przerywając ciszę.

– Przeklęty los, jak mogłem o tym nie pomyśleć – mruknął pod nosem Ogun, oglądając pęknięty kawałek metalu, po czym cisnął go na bok. 

Nie był całkiem szczery wobec Erharda. Jedyne sprężyny, jakie powstawały w tym warsztacie, wychodziły spod młota Mruka. Ogun z trudem przypominał sobie wszystkie kroki mistrza, spodziewając się jakichś omyłek. Świadomość, iż popełnił tak prosty błąd, bolała go bardziej, niż przypuszczał.

„Na Łaskawy Starodrzew, nie mogę pozwalać sobie na takie proste pomyłki” – pomyślał z irytacją. Zbyt przywykł do pracy z lichym szmelcem, zapominając, jak to jest pracować z porządnym metalem. W głowie ponownie usłyszał surowy głos starego Mruka: „Ile razy mam ci powtarzać, żebyś zawsze sprawdzał, z czym masz do czynienia? Każde cielę o tym wie!”. Ogun poprawił fartuch i mocniej zacisnął dłonie na kleszczach oraz młocie. Teraz będzie pamiętać, żeby trzymać metal ciut dłużej w piecu i do hartowania używać oleju, a nie wody. To powinno załatwić sprawę, przynajmniej na razie.

Milczący Wół okazał się nieocenionym wsparciem. Uważnie doglądał paleniska i gdy zachodziła potrzeba, spokojnie opierał łapę na kowalskim miechu, wtłaczając powietrze i utrzymując odpowiednią temperaturę. Rozgrzany piec ochoczo przyjął kolejną sztabkę metalu. Pomimo wcześniejszego niepowodzenia młody Ryś nabierał pewności i przyspieszył z robotą. Po chwili nawijał już wykutą, cienką drutową wstęgę na przygotowany szablon. Cieniutki drucik przyjął odpowiedni kształt bez pęknięcia i zachował swoją elastyczność. Pierwsza sprężyna była gotowa. Ogun spojrzał jeszcze dla pewności na szkice i porównał rozrysowane parametry z trzymaną w łapie metalową spiralą. Wszystko się zgadzało. 

Pełen satysfakcji usiadł na starym, drewnianym taborecie, żeby nacieszyć się swoim drobnym triumfem, złapać oddech i napić się. Na szczęście zostało jeszcze trochę wody przyniesionej za dnia ze studni. Łyk zimnego napoju uspokoił jego myśli, lecz zarazem zwrócił uwagę na coś, co umknęło mu wcześniej. Wół, w przerwach od pracy przy miechu, ciągle zamiatał przy drzwiach, śledząc czujnie każdy ruch Oguna.

„Może stary kupiec przydzielił mi tego pomocnika nie po to, by pomagał, ale by mnie miał na oku?”myśl przemknęła przez głowę młodego kowala, posyłając chłodny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Futro na karku nastroszyło mu się nieświadomie, gdy uczucie niepewności narastało. Musiał to jakoś sprawdzić.

– Przepraszam, nie wiem, czy nie braknie ci wody do picia – zagadał do pracującego w milczeniu Woła, wskazując na prawie wyschnięte wiadro. Ten z początku nie zareagował, jakby nie dosłyszał pytania. Dopiero po chwili wolno podniósł swój łeb, patrząc na młodego Rysia pytającym wzrokiem. Jakby czekał na jego kolejny ruch. 

– Przejdę się do studni, przyniosę więcej – powiedział Ogun, wstając z taboretu i sięgając po dwa puste wiadra. Ruszył w stronę drzwi, ale zanim zdążył je otworzyć, przez kuźnię przetoczył się niski, głęboki głos Woła, przypominający głuche echo starego dzwonu.

– Nie trzeba. Ja pójdę. Ty pilnuj pieca.

Nie czekając na dalsze słowa, milczący Wół zabrał wiadra z rąk Oguna, dorzucił jeszcze kilka leżących bez ładu na ziemi i zniknął w mroku Quasus, zostawiając młodego kowala samego ze swoimi myślami. 

„Jeśli wróci z pełnymi wiadrami, które zabrał, wody starczy do rana. Nie będzie zatem żadnej potrzeby opuszczać warsztatu” pomyślał Ogun. Teraz miał pewność, że jego pomocnik był też jego dozorcą

Oparł się całym ciałem o miech kowalski, czując, jak powietrze wtłaczane w piec rozbudza żar. Trzask węgla rozbrzmiał echem i wypuścił na warsztat kaskadę szybko gasnących iskier. Ogun stał zamyślony, wbijając wzrok w lekko uchylone drzwi. Jeśli miał uciec, to teraz był na to czas. Teraz albo nigdy. Serce waliło mu w piersi, jakby chciało wyrwać się z klatki, a zimny pot spływał mu po karku.

„Po prostu wyjdź” – powtarzał sobie w duchu. Na pakowanie nie było już czasu. Wystarczyło wyjść, zamknąć za sobą drzwi i wtopić się w cienie Quasus. Być może to jego ostatnia szansa, zanim wróci Wół. Jednak żaden krok nie poprowadził go ku wyjściu. Przed oczami stanął mu ponownie obraz starego Mruka. Ogun zaciągnął się dymem. Nozdrza wypełnił znany mu zapach metalu i węgla. Wspomnienia zdawały się tak gęste i ciężkie jak powietrze w kuźni. Miał wobec swego dawnego mistrza niewypowiedziany dług wdzięczności za to, iż tamten przyjął go pod swoje skrzydła jako ucznia. Znalazł go na ulicy, żebrzącego w okolicy portu, dał jeść i przygarnął. Okazując pomoc wtedy, gdy Ogun tego najbardziej potrzebował – bez pytania o minione czasy i bez nacisku, gdy młodzieniec milczał o przeszłości. Dzień ten zapisał się w pamięci Oguna jako jedno z najświetniejszych wspomnień.

„Nie mogę tak po prostu odejść” – myślał, ściskając pięści. To nie była tylko kuźnia. To była spuścizna. Stary Mruk nie miał żadnej rodziny i ten warsztat wraz z wyposażeniem to jedyne, co po nim zostało na świecie. 

Młody Ryś opuścił głowę i podszedł do biurka, na którym leżały rozłożone plany ze szkicami skomplikowanej aparatury Erharda. Nie mógł tego tak zostawić, nie bez walki. Nie, kiedy jest szansa coś zmienić. Raz w życiu uciekł i po dziś dzień to wspomnienie go dręczy.

W drzwiach kuźni zjawił się zdyszany Wół. Ogun uniósł wzrok, a przez myśl, niczym zbłąkana strzała, przemknęło mu pytanie, czy ów zmęczony był ciężarem pełnych wiader, czy też może pędził, by się upewnić, że kowal nie uciekł. Lecz niewiele go to obeszło. Przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie to, czy towarzysz Erharda był tu, by pomagać, czy by go pilnować. Liczyło się tylko przygotowanie elementów aparatury. Nic więcej.

Ogun w milczeniu podejmował raz po raz próby wykucia drugiej sprężyny, mającej przypominać i dorównywać pierwszej. Następny kawałek wymłotkowanego drutu przeszedł proces hartowania, lecz nakręcany na szablon, pękł w połowie. Kowal bez zbędnego namysłu zanurzył w piecu kolejną płytkę, ale ta wyślizgnęła się z kleszczy i zatonęła w żarze. Szukał jej pobieżnie, lecz nie chciał tracić cennego czasu. Przy trzecim niepowodzeniu zaśmiał się cicho, acz gorzko.

„Trafne określenie, to szczęście początkującego” – pomyślał z przekąsem.

Kolejna próba, kolejne niepowodzenie. Sterta nieudanych sprężyn zaczęła przybierać pokaźne rozmiary. Późna godzina, stres i zmęczenie coraz bardziej dawały o sobie znać. Przerwy między kolejnymi podejściami zaczęły się przeciągać. W chwili nieuwagi przypalił sobie futro na prawym policzku, gdy wsadzał płytkę do pieca, w którym niespodziewanie trzasnął węgiel i wystrzelił w jego stronę strugą iskier. Spocone łapy ślizgały się wewnątrz ogromnych rękawic, a pot ściekał zimnymi kroplami po nosie, kapiąc

na kowadło. Ogun nie mógł sobie pozwolić, by drobne przeciwności zniweczyły jego starania, więc obwiązał czoło kawałkiem dziurawego materiału. Był to wprawdzie półśrodek, lecz skuteczny – dokładnie tak, jak uczył go mistrz. 

Kolejna próba. Tym razem wszystko przebiegało zgodnie z zamierzeniem. Metal nagrzał się należycie, a gdy stał się plastyczny, wylądował na kowadle. Uformowany w cienki drut, odpowiednio zahartowany i sprawnie nawinięty na szablon, przeobraził się w drugą sprężynę. Młody kowal odłożył ją obok tej pierwszej udanej i jeszcze raz spojrzał na szkice. Miejscami znał je już na pamięć. Powoli pojmował, czemu miała służyć owa aparatura. 

Był to prosty mechanizm, podobny do tych używanych w zegarach. Urządzenie miało odmierzać czas, z tą różnicą, że po zakończeniu cyklu zwalniało blokadę, gwałtownie otwierając jakiś pojemnik wewnątrz metalowej skrzynki. Tego pojemnika, być może umyślnie, brakowało w szkicach pozostawionych przez Erharda. Wzmianki o jego zawartości stary kupiec również nie dostarczył. 

Trzecia i czwarta sprężyna przysporzyły mu nieco trudności. Wedle rysunków miały być mniejsze od poprzednich, co wymagało przerobienia szablonu. Trzeba było raz jeszcze sięgnąć po pilnik. Po godzinach spędzonych na rozgrzewaniu, kuciu, hartowaniu i formowaniu metalu, czynność ta stała się jednak miłą – a wręcz potrzebną – odmianą. Gdy drut został odpowiednio wyszczuplony, Ogun szybko nawinął na niego ostatnie sprężyny. Pomyślnie uporał się z tym zadaniem. Teraz pozostały już tylko koła zębate.

Na tym polu Ogun miał większe doświadczenie i dobrze wiedział, co ma robić, aczkolwiek był już straszliwie znużony. Opadł na taboret, skulił się i schował twarz w łapy. Bardzo potrzebował odpoczynku. Przymknął powieki, czując, jak odpływa w sen, aż nagłe, głośniejsze szuranie miotły wyrwało go z letargu. Otrząsnął się i otarł fartuch. Podszedł do wiadra i przepłukał twarz wodą.

– To do roboty – mruknął cicho do siebie.

Rozpoczął pracę według dobrze znanej rutyny. Wysupłał z zapasów Erharda odpowiednią metalową płytkę, chwycił ją kleszczami i umieścił w rozgrzanym piecu. Gdy metal przybrał odpowiednią barwę, wskazującą na jego plastyczność, Ogun wyciągnął go i przystąpił do formowania okrągłego dysku – podstawy przyszłego koła zębatego. Starannie wyrównał krawędzie i wygładził powierzchnię. Przestudiował szkice, po czym odmierzył długość rowków i nakreślił je rysikiem na kole. Z drewnianej skrzynki mistrza wyciągnął małe dłuta i zaczął nacinać krawędzie dysku. W miarę potrzeby sięgał po wąski pilnik. Gdy wyszlifowane zęby otoczyły metalowy dysk, Ogun hartował go w oleju, wsłuchując się z lękiem, czy pod koniec jego pracy nie dojdzie do pęknięcia. Na szczęście usłyszał jedynie bulgot oleju, a metal pozostał cichy. Wyciągnął gotowe koło zębate i obejrzał je przy świetle lampy. Wymagało jeszcze kilku poprawek pilnikiem. Po chwili gotowy element spoczął na blacie biurka, tuż obok sprężyn.

„Jeszcze dwa, teraz powinno być lżej”pomyślał. 

Spośród wszystkich kół zębatych, które wykuł tej nocy, tylko jedno uległo uszkodzeniu podczas nacinania dłutem. Poza tym przykrym wypadkiem reszta roboty przebiegła sprawnie i w dobrym tempie. Gotowe części dla Erharda Ogun złożył do skrzynki i położył ją na blacie obok kufra mistrza. Na znak skończonej pracy ściągnął rękawice i cisnął je na wierzch. Jego łapy pokrywały piekące bąble, lecz zmęczenie zagłuszało ból. Odwiesił fartuch i zabrał się za porządki – niezależnie od znużenia warsztat musiał pozostać w czystości. Tak zwykł mu wpajać Mruk.

Milczący Wół, choć nie zadawał pytań, dołączył do porządków, zbierając porozrzucane sprężyny i kładąc je na stos złomu w kącie. Powoli ogarniał piec, uważając, by nie przebudzić Oguna, który zasnął, pakując przyrządy swego mistrza do dębowego kufra. Dajło delikatnie ściągnął z siebie płaszcz i okrył nim młodego kowala. Skończywszy porządki, oparł się o ścianę i wyjrzał przez okno, obserwując, jak Quasus budzi się do życia.

Chłodna poranna bryza, niesiona z pierwszymi promieniami słońca, powoli wypełniała biedną dzielnicę Caldaron. Gęsta mgła spowijała ulice, przesłaniając mieszkańcom Quasus widok na opływające w dostatki górne miasto. Można by rzec, iż mgła ta raczej oddawała przysługę mieszkańcom wyższych rejonów, którzy dzięki niej mogli witać dzień bez widoku na wstydliwe, dolne dzielnice. Latarnikoty, poruszające się cicho po opustoszałych jeszcze ulicach, gasiły te lampy, które dotrwały zaświecone, aż do rana.

Jako pierwsze budziły się porty, witane krzykiem mew. Rybacy szykowali kutry, by zdążyć wypłynąć przed zatłoczeniem przystani przez wielkie kupieckie statki. W ślad za nimi swój dzień zaczynali handlarze – ci zamożniejsi otwierali witryny swych sklepów, kusząc przechodniów kolorowymi artykułami za szybą. Mniej bogaci ciągnęli swe budki na kółkach, chcąc rozłożyć stragany w miejscu najdogodniejszym do zarobku. Najbiedniejsi spośród handlarzy rozkładali towary bezpośrednio na ziemi na starych kocach i prześcieradłach, oferując to, co zdołali zebrać. 

Dzwony Kaplicy Starodrzewia rozbrzmiały donośnie, wzywając na poranne nabożeństwo. Bezkształtna masa zaczęła powoli wypełniać wąskie uliczki całego Caldaron, jak co dzień zanurzając się w rytm miasta – gęstniejący, powtarzalny i niezmienny. 

Erhard, znany ze swojej punktualności i wierności danemu słowu, był już w drodze, by o świcie zjawić się pod kuźnią, tak jak zapowiedział. Okazała kareta, misternie rzeźbiona w drewnie, mknęła przez uśpione Quasus, trzymając się ostrożnie środka drogi, by nie trafił ją strumień pomyj, które kobiety wylewały o świcie z okien chat do rynsztoków. Woźnica był świadom, że każdy brud na zielono-brązowej framudze karety będzie czyścił własnoręcznie. Potężny, szary gran-żuk zatrzymał wóz przed pracownią Oguna. Widok takiego pojazdu jawnie kontrastował z otaczającą biedą, przyciągając spojrzenia. Stary kupiec wysiadł i polecił woźnicy, Wykowi, strzec powozu. Nie ufał tej okolicy, szczególnie, że tłum ciekawskiej biedoty zaczął krążyć wokół kuźni. Erhard wyprostował się, ruszył ku drzwiom, które niespodziewanie otworzyły się na oścież. W progu stał Wół, trzymając skrzynkę, z której wystawały szkice i wykute na zamówienie części. Kupiec przyjrzał im się uważnie, widocznie zdumiony.

– Wszystko gotowe? Młodzian dał radę? – zapytał z niedowierzaniem. – Nawet najsławniejszy Aparaturmistrz z górnego miasta nie podołałby w tak krótkim czasie.

– Tak, wszystko gotowe – odparł Wół, niskim, spokojnym głosem. – Części może nie są z najwyższej półki, lecz powinny się nadać. Młody to zdolny, pracowity i wytrwały Ryś.

Wół uniósł lekko kąciki ust, spoglądając na kupca.

– Przypomina mi trochę ciebie, szefie.

Nie czekając na polecenie, Dajło zapakował skrzynkę na tył karety, gdzie znajdowały się najróżniejsze kufry z towarami. Ostrożnie zamontował wykute przez Oguna części w metalowym pudle, dołożył wszystkie pozostałe elementy i starannie schował gotową aparaturę do wnętrza skrzyni. Wrócił do Erharda, który przez otwarte drzwi zerkał na śpiącego Oguna, skulonego w warsztacie.

– Dawno zasnął?

– Jakieś kilka godzin temu.

– Widzę, że dałeś mu swój płaszcz. – Stary kupiec zerknął spode łba na zmieszanego Woła.

– Nie dałem. Przykryłem go tylko, by przez noc nie zamarzł. Mówiłeś żebym miał go na oku i sprawdził, czy się nadaje. Jak mamy go rekrutować, to przyda się nam zdrowy – odparł Wół, krzyżując ramiona na piersi, jakby chciał tym zakończyć rozmowę.

– Zatem, twoim zdaniem, nadaje się? – zapytał Erhard, patrząc na śpiącego kowala.

– Mym skromnym zdaniem: owszem. Pod presją pracować umie, z błędów swych wnioski wyciąga, a nade wszystko ciężko pracuje – przyznał Dajło i puścił kąśliwe spojrzenie w stronę Wyka, który próbował udawać, że nie podsłuchuje, choć nadmierna cisza i spokój zdradzały, że nadstawia uszu. – Przyda się nam ktoś taki.

Erhard dostrzegł coś nowego w tonie Woła – szacunek, który Dajło rzadko komu okazywał.

– A z tą drugą kwestią? Czy spostrzegłeś coś? – szepnął Erhard.

– Nie, szefie. Nie jestem w stanie ani tego potwierdzić, ani temu zaprzeczyć – odparł Wół, marszcząc brwi, jakby szukał myśli. – Ale coś w nim jest. Musi szef to osądzić sam.

– Dobra, to go budź. Dzień dopiero wstał, a mamy wiele do zrobienia przed spotkaniem w Głównym Banku Caldaron – rzekł kupiec, opierając się o framugę drzwi i spokojnie przyglądając się, jak Wół delikatnie ściąga płaszcz z ramion śpiącego Oguna, lekko nim potrząsając.

Młody Ryś zerwał się gwałtownie na równe nogi. Serce podeszło mu do gardła na widok pustego biurka. Zaspany, jeszcze nie do końca rozumiał, co się dzieje. Oczami błądził po warsztacie, senny i zagubiony, aż jego wzrok spoczął na sylwetce Erharda. Zdezorientowany opadł na taboret. Nie był gotowy na to, co zobaczył. Dziś stary kupiec nie krył się pod płaszczem – zamiast niego miał na sobie bogaty kaftan, misternie wyszywany kwiatowymi wzorami. Na szyi lśnił złoty orli wisior, a palce zdobiły sygnety, z osadzonymi w nich kamieniami szlachetnymi. Przy grubym pasie o ozdobnej klamrze wisiał okazały mieszek, który cicho pobrzękiwał, gdy kupiec przeskakiwał z nogi na nogę w swoich butach z miękkiej skóry. Zapach drogich perfum unosił się w powietrzu i mieszał się z gęstym powietrzem kuźni. Młody Ryś nie mógł oderwać od Erharda oczu. Ten poczuł na sobie jego wzrok i uśmiechnął się szeroko.

– Witaj, młody. Nic się nie martw, skrzynka ze wszystkim, co dla mnie wykułeś, już jest na mojej karocy. Jestem pod niemałym wrażeniem, że ci się udało. 

– Dziękuję? – wymamrotał Ogun, wciąż zdezorientowany i lekko zaszokowany.

Przez cały ten blask i przepych bijący od postaci Erharda, Ogun nie mógł być pewien, czy naprawdę się obudził. Zamrugał kilkakrotnie, próbując przyzwyczaić oczy do światła, jakby chciał odpędzić resztki snu. Nadal nie dowierzał temu, co widział. Sięgnął po najbliższe wiadro i przemył pysk lodowatą wodą. Teraz miał pewność – ten pełen dostojności i przepychu obraz kupca to istotnie Erhard.

– Zgodnie z naszą umową kuźnia jest twoja – rzekł stary kupiec, wyciągając gruby pergamin przyozdobiony wieloma pieczęciami. – Oto umowa. Powiedz mi, czytać umiesz?

– Tak. Umiem czytać i pisać. 

Stary kupiec uniósł brwi, nie kryjąc zdumienia.

– To niespotykane jak na kogoś z Quasus. – rzekł, wystawiając dokument w stronę Oguna.

– Miałem dobrych nauczycieli. – Młody Ryś wyciągnął swoje łapy w stronę pergaminu starego kupca. Ten zobaczył popękane pęcherze i przypomniał sobie słowa Woła o wytrwałości młodego kowala.

„A do tego wydaje się być w jakimś stopniu wykształcony. To mało prawdopodobne, żeby miał nauczyciela w Quasus” – pomyślał stary kupiec, wręczając młodemu kowalowi pergamin z umową.

Ogun jeszcze raz przetarł oczy i bez większych trudności przeczytał dokument. Pergamin poświadczał, że osoba, która się na nim podpisze, staje się właścicielem budynku kuźni w Quasus. Erhard położył przed nim pióro i kałamarz, lecz pióro wydało się młodemu kowalowi zaskakująco nieporęczne, cięższe od młota i mniej pewne w dłoni niż kleszcze. Był świadom, że oto podejmuje decyzję, od której nie będzie już odwrotu. Zadrżał lekko, zanim złożył swój podpis. Był pewien, że od tej chwili wszystko się zmieni.

– Gdy podpiszesz, musimy razem udać się z tym do ratusza – rzekł Erhard, mierząc młodzieńca wzrokiem. – Masz coś stosowniejszego do ubrania? 

– Tutaj raczej nic nie mam. Może znajdę świeżą tunikę.

– A w domu? Chętnie cię podwieziemy.

– To moje jedyne odzienie – odparł zawstydzony Ogun. – Dwie tuniki i to, co mam na sobie. Fartuch i rękawice mam po mistrzu.

Od dawna przestał przywiązywać wagę do stroju. Stary Mruk wpajał mu, że kowal musi wyglądać schludnie, choć schludnie wcale nie znaczy czysto. Prawdziwe zaufanie budzi ten, kto nosi na sobie ślady rzetelnej pracy – im bardziej umorusany kowal, tym większe przekonanie, że zna się na rzeczy. Do takiego sami będą przychodzić, nie potrzebując dodatkowej zachęty. Młody Ryś potraktował słowa mistrza aż nazbyt dosłownie. O higienę dbał przyzwoicie, futro miał w miarę zadbane, lecz o strój troszczył się jedynie wtedy, gdy widoczna dziura przypominała o naprawie. Kiedyś, wykańczając zamówienie w pośpiechu, stanął przed klientem umorusany, z popękanymi dłońmi i brudnym czołem. Ku jego zdumieniu, klient spojrzał na niego z uznaniem. Wtedy Ogun zrozumiał, że prawdziwa praca mówi więcej niż wygląd.

– Nic się nie martw, znajdzie się coś odpowiedniego na ciebie. Dobry kupiec winien być przygotowany na wszelkie przeciwności – powiedział Erhard, stukając dwukrotnie palcami w skroń. – Zapamiętaj to. Dajło, idź no do Wyka, niech wynajdzie coś schludnego z tej skrzyni na sprzedaż, co by mniej więcej pasowało na młodego.

Przyglądający się dotychczas wszystkiemu Wół obrócił się i zaczął coś mówić w kierunku siedzącego na furmance Wieprza. Po chwili z zewnątrz dobiegły przytłumione odgłosy kłótni.

– Czymże sobie zasłużyłem, że mnie łaskawy Starodrzew aż tak pokarał z tymi bliźniakami? – westchnął Erhard, rozkładając ręce i podnosząc wzrok do góry.

Przez ten krótki moment przywiódł Ogunowi na myśl kapłana Starodrzewia, odprawiającego obrzędy na święto wiosny. Jednak stary Karagin nie miał w sobie takiej dostojności jak Erhard. 

Kłótnia na zewnątrz przycichła, a Dajło wrócił z ciemnym kaftanem, pasem o metalowej klamrze i parą trzewików na obcasie.

– Czapki brak, bo Wyk ją sobie upatrzył i ustąpić za nic nie chce – rzucił spokojnym głosem, wręczając młodemu kowalowi ubranie. 

– Ale… to niepotrzebne… ja przecież zapłaty nie mam – wyjąkał z zakłopotaniem Ogun.

Erhard machnął teatralnie ręką, odpychając jego obiekcje.

– Nonsens! Nie potrzeba mi twych pieniędzy – odparł.

– Ale ja nie mogę przyjąć takiego prezentu. 

– To nie prezent. To inwestycja. Posłuchajże mnie. Gdybyś pojawił się w ratuszu w takich umorusanych ubraniach, zaraz zaczęłyby się pytania, przez co procedury ciągnęłyby się w nieskończoność. Na urzędnikach dobre wrażenie robisz tylko raz. No, czasami dwa razy, jak następnym razem pojawisz się z mieszkiem. Ha tfu. – Splunął z niesmakiem, jakby sama myśl o urzędnikach budziła najgorsze wspomnienia.

– Mieszkiem? – zapytał Ogun, marszcząc czoło.

– Tak, z mieszkiem, który sprawia, że trybiki ich administracyjnej machiny kręcą się żwawiej. Ha tfu. – Stary kupiec ponownie splunął za siebie.

Młody kowal obmył się pośpiesznie w wiadrze, przeczesał futro szczotką i przyodział nowy strój. Przejrzał się w tafli wody. Kaftan, choć prosty, idealnie pasował do sylwetki. Nieobyte oko mogłoby rzec, że był wręcz szyty na wymiary kowala. Ciasno zapięty pas nadawał mu elegancji. Trzewiki, choć nieco znoszone, były zaskakująco wygodne. Całość prezentowała się okazale, a Ogun czuł, że jest gotów do wyjścia.

Zanim jednak cała trójka wyszła przed budynek, młody kowal – a teraz nowy właściciel kuźni – sprawdził, czy piec jest wygaszony. Zrobił to szybko i pobieżnie, bo nie chciał pobrudzić nowego stroju. Następnie pozamykał i zabezpieczył okiennice. Spakował swoje rzeczy do sakwy, którą przerzucił przez ramię. Rozejrzał się jeszcze, czy niczego nie zapomniał.

– Gotowy? – zapytał Erhard, zmierzając w stronę drzwi.

– Tak, chyba tak – odrzekł Ogun, wciąż nie mogąc pojąć tego, co się dzieje. – Czuję jakiś dziwny wiatr na sobie.

– Oby ten wiatr poniósł cię w dobrą stronę – spuentował stary kupiec.

Jako pierwszy przez drzwi przeszedł Erhard, za nim wymaszerował Wół, a młody Ryś mógłby przysiąc, że dostrzegł na jego twarzy drobny uśmiech. Na końcu warsztat opuścił młody kowal, starannie zamykając za sobą drzwi na klucz. 

Dajło zasiadł obok Wyka na drewnianej ławeczce woźnicy, a stary kupiec i młody Ryś weszli do środka karety. Erhard z wyrazem zadowolenia zajął miejsce przodem do kierunku jazdy, a Ogun usiadł naprzeciwko, starając się skryć lekkie zdenerwowanie.

Wewnątrz karety uwagę młodego kowala natychmiast przyciągnęły detale i kunszt, z jakim zostały wykonane. Wnętrze było wyścielone miękkim, ciemnozielonym aksamitem, który harmonijnie współgrał z ozdobnymi, złoconymi listwami biegnącymi wzdłuż ścian pojazdu. Rzeźbienia na uchwytach i framugach przedstawiały motywy roślinne, a podłoga była wyłożona dywanem w ciepłych odcieniach czerwieni, tłumiącym odgłos kroków.

Gdy Wyk spiął gran–żuka i kareta ruszyła, Ogun pożegnał wzrokiem kuźnię.

„Jest moja. To teraz moja kuźnia” – dumał w milczeniu, ciągle nie mogąc przyzwyczaić się do tej myśli. 

Teraz mógł nazwać się prawdziwym kowalem. Czuł, że w końcu coś mu się udało. Zdziwiło go, jak cicho upłynęła ta noc – żadnych niespodziewanych wizyt, żadnych zakłóceń. Był pewien, że całonocna praca w warsztacie przykuje czyjąś uwagę. Ciągle myślał, że każdy stukot młota wabi w jego stronę cienie przeszłości, gotowe wślizgnąć się do jego nowego życia i zniszczyć spokój, który z takim trudem wywalczył. Ale ku jego zaskoczeniu, nic takiego się nie stało. Zadowolenie, które czuł, rosło z każdym stukotem kół, gdy oddalali się od kuźni.

Nie zdawał sobie sprawy, że widzi ją po raz ostatni.

 

Koniec

Komentarze

Pierwsze pytanie, co to są bestioby?

 

Ja nie wiem, ni wie Słownik Języka Polskiego, google nie wie;)

 

Generalna uwaga, opowiadasz raz w czasie przeszłym , a raz w teraźniejszym, co mnie mocno miesza, bo nie wiem czy jest jakaś różnica czasu między opisywanymi zdarzeniami, czy jej nie ma.

 

 

Obwisły fartuch skrywał dość krępą sylwetkę, a muskularne ramiona ginęły w szerokich rękawicach.

Cóż to za rękawice, że mu sięgają po ramiona?

Kowal jest drobny, ale muskularny;)

 

Widać było, że jego strój był za duży i nie skrojony z myślą o nim.

 

Ryś całą swoją krzepą starał się nadać bryle metalu nowego kształtu. Kształtu, w którym ktoś ujrzy przydatne narzędzie rolnicze i odkupi od młodego kowala.

 

Nadać co? nowy kształt. Staraj się unikać powtórzeń.

Kucie czegokolwiek, żeby ktoś coś w tym zobaczył, wydaje się mocno dziwaczne.

 

 

Pot spływał mu po czole, a każdy ruch wymagał od niego sporego wysiłku.

Nadużywasz zaimków. Poza tym mięśnie się rozwijają i nawet drobny gość, waląc całymi dniami młotem, by się rozrósł.

 

Gdy młot został odłożony, zmęczony Ryś popatrzył na efekt swojej pracy.

Po co tak? To Ryś odłożył młot, bo to on jest ważniejszy.

 

Zadowolony ze swojego dzieła, odłożył go na bok i zobaczył resztki metalu w rogu warsztatu. 

Odłożył co, dzieło, czyli je.

 

barwiąc niebo na głębokie odcienie pomarańczu i fioletu,

Barwiąc czym? odcieniami.

 

Ryś uniósł wzrok ponad zaniedbane dzielnice biedoty i ujrzał górne miasto, budzące się do wieczornych uciech.

 

To była jedna dzielnica, z tego co pisałeś.

Jak patrząc z dołu mógł zobaczyć coś w mieście u góry?

 

 

To narzędzie rolnicze powinno zainteresować kogoś na targu i wypełnić mieszek kilkoma srebrnymi monetami. Zadowolony ze swojego dzieła, odłożył go na bok i zobaczył resztki metalu w rogu warsztatu. 

 

 

on coś dla mnie okazjonalnie wyrabia, a ja pozwalam mu dzierżawić warsztat za miedziaki

 

Znowu wraca czas teraźniejszy.

 

Po jego śmierci nie brakło zamówień, więc wciąż kułem w tej kuźni

 

– Czekajże, czekajże – rzekł stary Erhard, gwałtownie zrywając się z miejsca. – Nie ma pośpiechu. Mruk byłby zadowolony, że zostawiasz po sobie porządek. Poza tym dalej nie usłyszałem twojego imienia.

Jak się zerwał, skoro stał? Jakie znaczenie ma porządek, skoro ktoś używa warsztatu bez praw do niej?

 

– Rozumiem. – Stary kupiec odpłynął myślami gdzieś daleko, zostawiając ich w ciężkiej ciszy. W miarę zagęszczającej się atmosfery piec zaczął przygasać, dodając klimatu grozy. Młody kowal nie był pewien, co począć, ale gdy chciał zrobić krok w stronę drzwi, stary kupiec ocknął się.

 

Kogo ich zostawił, skoro jest ich dwóch? Czemu atmosfera się zagęszcza, skoro sobie miło gawędzą? Piec przygasał już na początku i skąd groza?

 

 

Cienie, które dotąd przysłuchiwały się wszystkiemu, otworzyły drzwi

i wlały się do środka. 

 

Rozjechało się.

 

Pomysł z wykidajłą fajny, ale czemu oni są bliźniakami, skoro pochodzą z różnych gatunków?

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć Ambush!

Dziękuję za przeczytanie i obszerny komentarz :)

Pierwsze pytanie, co to są bestioby?

Ja nie wiem, ni wie Słownik Języka Polskiego, google nie wie;)

No tutaj się przynaje do neologizmu powstałego z bestia + osoba. Chciałem podkreślić, że antropomorficzne i samoświadome zwierzęta to bestioby. Przy tworzeniu świata chciałem mieć jakiś zamiennik dla wyrazów takich jak ludzie czy osoby.

Trochę tak jak ze wspomnianym w tekście gran-żukiem. Są to specjalne żuki zastępujące bestiobom konie, a żuk to będzie zwykły mały robal.

Czy myślisz, że warto dodać w przedmowie gwiazdkę z wytłumaczeniem?

 

 

Generalna uwaga, opowiadasz raz w czasie przeszłym , a raz w teraźniejszym, co mnie mocno miesza, bo nie wiem czy jest jakaś różnica czasu między opisywanymi zdarzeniami, czy jej nie ma.

Dziękuję za uwagę, oczywiście żadnej różnicy czasu w opisywanych zdarzeniach nie ma, dzieją się po sobie. Wszelkie pomieszania wynikają z braku warsztatu i doświadczenia. 

 

 

Obwisły fartuch skrywał dość krępą sylwetkę, a muskularne ramiona ginęły w szerokich rękawicach.

 

Cóż to za rękawice, że mu sięgają po ramiona?

Kowal jest drobny, ale muskularny;)

Rękawice ma po mistrzu :) na początku chciałem podkreślić, że bohater jest trochę “nie na miejscu” i trochę dosłownie wziąłem wyrażenie wejść w czyjeś buty. W tym przypadku bohater wszedł w fartuch i rękawice mistrza.

 

Widać było, że jego strój był za duży i nie skrojony z myślą o nim.

Pot spływał mu po czole, a każdy ruch wymagał od niego sporego wysiłku.

 

Nadużywasz zaimków. Poza tym mięśnie się rozwijają i nawet drobny gość, waląc całymi dniami młotem, by się rozrósł.

Wskazane zaimki poprawione yes Tak to prawda, że mięśnie się rozwijają ale przez różnice w budowie poszczególnych ras żaden Ryś nie będzie nigdy tak “przybyczony” jak Wół czy Żubr. Więc bohater może być silny jak na Rysia ale dalej byle Wół będzie od niego silniejszy.

 

Ryś całą swoją krzepą starał się nadać bryle metalu nowego kształtu. Kształtu, w którym ktoś ujrzy przydatne narzędzie rolnicze i odkupi od młodego kowala.

 

Nadać co? nowy kształt. Staraj się unikać powtórzeń.

Kucie czegokolwiek, żeby ktoś coś w tym zobaczył, wydaje się mocno dziwaczne.

Powtórzenie było celowe, jak czytałem to na głos to dobrze to układało się na języku ale rzeczywiście czytając to po wytknięciu tego kuje po oczach. Poprawione yes 

Co do kucia czegokolwiek, żeby ktoś coś w tym zobaczył chyba było przebajarzone i przebudowałem to zdanie na coś bardziej konkretnego. 

 

Gdy młot został odłożony, zmęczony Ryś popatrzył na efekt swojej pracy.

 

Po co tak? To Ryś odłożył młot, bo to on jest ważniejszy.

Przebudowane yes

 

Zadowolony ze swojego dzieła, odłożył go na bok i zobaczył resztki metalu w rogu warsztatu. 

 

Odłożył co, dzieło, czyli je.

Poprawione yes zmieniłem też przy okazji “zobaczył” na “dostrzegł”. Jakoś mi tak teraz lepiej pasuje

 

barwiąc niebo na głębokie odcienie pomarańczu i fioletu,

 

Barwiąc czym? odcieniami.

Poprawione yes

 

Ryś uniósł wzrok ponad zaniedbane dzielnice biedoty i ujrzał górne miasto, budzące się do wieczornych uciech.

 

To była jedna dzielnica, z tego co pisałeś.

Jak patrząc z dołu mógł zobaczyć coś w mieście u góry?

Słuszna uwaga, jest to jedna dzielnica – poprawione yes co do pytania to górne miasto jest na lekkim wzniesieniu więc z dołu jest szansa zobaczyć coś w wyższych partiach miasta

 

 

on coś dla mnie okazjonalnie wyrabia, a ja pozwalam mu dzierżawić warsztat za miedziaki

 

Znowu wraca czas teraźniejszy.

Poprawione yes

 

 

Po jego śmierci nie brakło zamówień, więc wciąż kułem w tej kuźni

Tutaj chodzi o zaimki? 

 

 

– Czekajże, czekajże – rzekł stary Erhard, gwałtownie zrywając się z miejsca. – Nie ma pośpiechu. Mruk byłby zadowolony, że zostawiasz po sobie porządek. Poza tym dalej nie usłyszałem twojego imienia.

 

Jak się zerwał, skoro stał? Jakie znaczenie ma porządek, skoro ktoś używa warsztatu bez praw do niej?

Chyba zbytnią gwałtowność chciałem uzyskać, zmieniłem to yes a z tym porządkiem to chciałem dać jakąś nić porozumienia między rozmawiającymi, że Erhard widzi w Ogunie szacunek do Kuźni.

 

 

– Rozumiem. – Stary kupiec odpłynął myślami gdzieś daleko, zostawiając ich w ciężkiej ciszy. W miarę zagęszczającej się atmosfery piec zaczął przygasać, dodając klimatu grozy. Młody kowal nie był pewien, co począć, ale gdy chciał zrobić krok w stronę drzwi, stary kupiec ocknął się.

 

Kogo ich zostawił, skoro jest ich dwóch? Czemu atmosfera się zagęszcza, skoro sobie miło gawędzą? Piec przygasał już na początku i skąd groza?

Zostawił go w ciężkiej ciszy – poprawione yes co do miłej rozmowy to chciałem nakreślić, że to nie jest tak do końca miła rozmowa a Ogun czuje dyskomfort. Przebudowałem to zdanie yes

 

Cienie, które dotąd przysłuchiwały się wszystkiemu, otworzyły drzwi

i wlały się do środka. 

 

Rozjechało się.

 

Dziękuję, poprawione yes

 

 

Pomysł z wykidajłą fajny, ale czemu oni są bliźniakami, skoro pochodzą z różnych gatunków?

Chciałem im dać jakąś historię, żeby to nie były tylko “osiłki Erharda” Nazywani są bliźniakami międzyinnymi ze względu na to, że chodzą prawie tak samo ubrani oraz, że wychowała ich ta sama kobieta i wmówiła im, że są braćmi. Początkowo miałem to napisane w tekście, ale za bardzo odklejałem się od głównego wątku przez to. Uznałem, że jakbym kiedyś napisał kontynuację tego opowiadania to może bohater się o to zapyta.

 

Dziękuję bardzo za poświęcony czas i tak szczegółową analizę :) 

 

Pozdrawiam!

M.Trytku, w przedmowie uprzedzasz, że Kuźnia jest częścią stworzonego przez Ciebie większego świata i choć starałeś się, aby była zamkniętym opowiadaniem, to muszę powiedzieć, że sporo tu niejasności, które rzutują na czytaną treść. Wspominasz, że Ogun w przeszłości miał jakieś problemy, ale czytelnik nie wie, o co chodzi i czego obawia się teraz. Kupiec, który zlecił Ogunowi wykonanie pewnych detali, ma wobec niego określone zamiary, ale czytelnik nie wie jakie. Środowisko, w którym rzecz się dzieje, również zostało przestawione niezwykle oszczędnie, skutkiem czego nie bardzo wiadomo kim/ czym są postaci i co się kryje za ich poczynaniami.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia – w opowiadaniu szaleje zaimkoza, trafiają się błędy i usterki, czasem używasz słów niezgodnie z ich znaczeniem, bywają nie najlepiej złożone zdania i mnóstwo powtórzeń. Całkiem niepotrzebnie ponad trzydzieści razy używasz zwrotu młody kowal, skoro po pierwszym takim określeniu czytelnik wie, że Ogun jest młody i jest kowalem. Ta sama uwaga dotyczy ponad dwadzieścia razy użytego określenia stary kupiec.

 

widok Królewskich Galeonów nie robi już na nikim wrażenia. → Dlaczego wielkie litery?

 

najbiedniejszej dzielnicy miasta – Quasus. Straż miejska ledwo tam zagląda, czyniąc z dzielnicy krainę bezprawia… → Czy to celowe powtórzenie?

A może w drugim zdaniu: Straż miejska ledwo tam zagląda, czyniąc z niej krainę bezprawia

 

stało się miejscem, gdzie biedota wznosi swe obskurne chaty… → Zbędny zaimek.

 

Rytmiczny stukot młota odbijał się głuchym echem, roznosząc się po izbie, a z każdym uderzeniem buch iskier rozpraszał się w półmroku warsztatu. → Lekka siękoza.

Proponuję: Rytmiczny stukot młota rozbrzmiewał głuchym echem, a z każdym uderzeniem buch iskier rozpraszał się w półmroku warsztatu.

 

Obwisły fartuch skrywał dość krępą sylwetkę, a muskularne ramiona ginęły w szerokich rękawicach. → O fartuchu nie powiedziałabym, że był obwisły. Zastanawiam się też, czy rękawice – skoro ginęły w nich ramiona – sięgały pach kowala?

Proponuję: Obszerny fartuch skrywał dość krępą sylwetkę, a łapy muskularnych ramion ginęły w szerokich rękawicach.

 

Zadowolony ze swojego dzieła… → Zbędny zaimek – wiadomo, że to jego dzieło.

Wystarczy: Zadowolony z dzieła

 

by zaciągnąć się fajką po całym dniu pracy. → A może: …by po całym dniu pracy zaciągnąć się fajką.

 

 Wieczorem ta dzielnica odkrywała swe inne, surowe oblicze. → Zbędny zaimek – czy mogła odkrywać cudze oblicze?

 

gdy kolejny raz nie był w stanie odpalić przemoczonych zapałek. → Ta historia, co zaznaczyłeś tagiem, dzieje się w średniowieczu. Skąd więc kowal miał zapałki, w tamtym czasie jeszcze nieznane. Pierwsza fabryka zapałek powstała na początku drugiej połowy XIX wieku.

 

– Zacnie się tu urządziłeś, młody… → Nie wydaje mi się, aby ten zwrot, zastosowany w opowiadaniu wielokrotnie, był używany w czasie, kiedy toczy się ta historia.

 

ciągnął stary Ryś, opierając się o drewniany blat biurka… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy biurko mogło mieć inny blat, nie drewniany?

A poza tym, dość trudno mi wyobrazić sobie biurko w średniowiecznej kuźni.

 

Erhard uścisnął łapę pewniestanowczo. Pewniestanowczo to synonimy, znaczą to samo.

 

zostawiając go w ciężkiej ciszy. → A może: …zostawiając go w przytłaczającej ciszy.

 

W miarę zagęszczającej się atmosfery piec zgasł. Młody kowal nie był pewien, co począć, ale gdy chciał zrobić krok w stronę drzwi, stary kupiec ocknął się. → Dlaczego to zdanie jest napisane kursywą?

 

złotymi nićmi, które mieniły się blaskiem w rytm płomieni. → Nie umiem zobaczyć rytmu płomieni.

Proponuję: …złotymi nićmi, które mieniły się blaskiem w świetle płomieni.

 

do czego może służyć to ustrojstwo. → Nie wydaje mi się, aby ustrojstwo, jako zbyt współczesny potocyzm, miało rację bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: …do czego może służyć to akcesorium.

 

Pomoże nam przy tym ustrojstwie.Pomoże nam przy tym urządzeniu/ akcesorium.

 

przywitali się, skinąwszy głowami na młodego kowala. → …przywitali się, skinąwszy głowami młodemu kowalowi.

 

widać było błyszczące od blasku pieca kolczugi. → …widać było kolczugi, błyszczące w blasku paleniska.

 

Na nogach nosili buty na wysokich obcasach… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mogli nosić buty nie na nogach?

 

ich od siebie odróżniającą… → …i odróżniającą ich od siebie

 

okuty żelazną ramą, zamykany był na solidny zamek. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Z każdą taką ciężką myślą narastała w nim chęć, by uciec.Z każdą taką myślą narastała w nim chęć, by uciec.

 

Do jego strumienia myśli wpadła kolejna – piec musi być bardziej rozgrzany. → Do strumienia jego myśli wpadła kolejna: Piec musi być bardziej rozgrzany.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać  myśli bohaterów.

 

Bez większego trudu zaczął pracować dmuchawą… → A może: Bez większego trudu zaczął pracować miechem

O ile mi wiadomo, na urządzenie tłoczące w kuźni powietrze do paleniska mówi się miech.

 

Ciężko było to jednoznacznie stwierdzić… → Trudno było to jednoznacznie stwierdzić..

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Po chwili łapa Woła spoczęła na dmuchawie… → Po chwili łapa Woła spoczęła na miechu

 

który wdzierał się przez otwarte na oścież okna.

Przeciąg wdarł się do środka… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Stary kupiec poprawił ceremonialnie swój kaftan… → Na czy polega ceremonialność poprawienia kaftana?

 

Kupiec naciągnął swe jasne, zdobione rękawice na łapy. → Zbędny zaimek.

 

Wieprz kiwnął głową na Oguna w lekkim ukłonie i zamknął drzwi. → A może: Wieprz pożegnał Oguna lekkim skinieniem głowy i zamknął drzwi.

 

Cisza była ciężka… → Raczej: Cisza była przytłaczająca

 

jakby chciał uporządkować wszystko w swej głowie. → Zbędny zaimek.

 

w tej kupie złomu… → Czy w opisywanych czasach używano pojęcia złom?

Pytanie dotyczy użycia tego słowa także w dalszej części opowiadania.

 

fontanną jasnych iskier, które rozlały się po podłodze. → …fontanną jasnych iskier, które rozsypały się po podłodze.

 

bryła szybko się nagrzała, zmieniając swą barwę… → Zbędny zaimek.

 

– Teraz można zabierać się za sprężyny.– Teraz można zabrać się do sprężyn.

 

„Płynne przejście” – pomyślał, przypominając sobie słowa mistrza. „Jeśli metal nazbyt prędko żółknie, pewnie jest zanieczyszczony. → Druga półpauza jest zbędna – przed „myśleniem” nie stawia się półpauzy.

 

Robić w ciszy swoje, bez niepotrzebnej uwagi. Robić w ciszy swoje, bez niepotrzebnego zwracania uwagi.

 

i zachował swoją elastyczność. → Zbędny zaimek.

 

Pełen satysfakcji usiadł na starym, drewnianym taborecie… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy tam mógł być taboret inny niż drewniany?

 

żeby nacieszyć się swoim drobnym triumfem… → Zbędny zaimek.

 

Łyk zimnego napoju uspokoił jego myśli… → Jak wyżej.

 

Futro na karku nastroszyło mu się nieświadomie… → Zbędny zaimek. Futro nie ma świadomości.

Proponuję: Futro na karku nastroszyło się.

 

po chwili wolno podniósł swój łeb… → Zbędny zaimek.

 

a zimny pot spływał mu po karku. → Zbędny zaimek.

Tu kończę wypisywanie zbędnych zaimków, bo jest ich zbyt wiele i mam nadzieję, że dalej już sobie z nimi poradzisz. :)

 

Późna godzina, stres i zmęczenie… → Słowo stres nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

pot ściekał zimnymi kroplami po nosie, kapiąc

na kowadło. → Zbędny enter.

 

przystąpił do formowania okrągłego dysku… → Czy dookreślenie jest konieczne? Dysk jest okrągły z definicji.

 

Odwiesił fartuch i zabrał się za porządki… → Odwiesił fartuch i zabrał się do porządków/ do porządkowania

 

ci zamożniejsi otwierali witryny swych sklepów… → Czy na pewno otwierali witryny?

 

opierając się o framugę drzwi i spokojnie przyglądając się… → A może: …opierając się o framugę drzwi i spokojnie patrząc

 

kaftan, misternie wyszywany kwiatowymi wzorami. → Kaftan był wyszywany nićmi, nie wzorami.

Proponuję: …kaftan, misternie wyszywany w kwiatowe wzory.

 

gruby pergamin przyozdobiony wieloma pieczęciami. → Pieczęcie na dokumencie nie są ozdobą.

Proponuję: …gruby pergamin opatrzony wieloma pieczęciami.

 

zaczął coś mówić w kierunku siedzącego na furmance Wieprza. → Skąd tam furmanka, skoro przyjechali karetą???

A może miało być: …zaczął coś mówić do siedzącego na koźle Wieprza.

 

aż tak pokarał tymi bliźniakami? → …aż tak pokarał tymi bliźniakami?

 

Gdybyś pojawił się w ratuszu w takich umorusanych ubraniach… → Gdybyś pojawił się w ratuszu w takim umorusanym ubraniu

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą ktoś ma na sobie to ubranie.

 

przeczesał futro szczotką i przyodział nowy strój. → Stroju nie można przyodziać, tak jak nie można stroju ubrać.

Proponuję: …przeczesał futro szczotką i przywdział nowy strój. Lub: …przeczesał futro szczotką i przyodział się w nowy strój.

 

Ogun czuł, że jest gotów do wyjścia.

Zanim jednak cała trójka wyszła przed budynek… → Nie brzmi to najlepiej.

 

dostrzegł na jego twarzy drobny uśmiech.Drobny uśmiech to jaki?

Proponuję: …dostrzegł na jego twarzy nikły uśmiech.

 

podłoga była wyłożona dywanem w ciepłych odcieniach czerwieni, tłumiącym odgłos kroków. → Czy mam rozumieć, że w karecie można było odbywać spacery?

 

Gdy Wyk spiął gran–żuka… → Gdy Wyk spiął gran-żuka

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj M.Trytek,

Świat i postacie są ciekawe, ale niestety forma przedstawienia fabuły wymaga jeszcze bardzo wiele pracy.

Garść informacji praktycznych:

– dziel tekst na krótsze akapity, będzie dużo bardziej czytelny!

– wcześniej wprowadzaj właściwą akcję opowiadania,

– opisuj tylko to, co ma znaczenie dla fabuły tego utworu, doczytaj o zasadzie ‘góry lodowej’,

– dobry opis to taki który łączy się z emocjami bohatera:

https://www.youtube.com/watch?v=qMSYAxJeCu4&t=70s

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w tworzeniu kolejnych opowiadań!

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Nowa Fantastyka