- Opowiadanie: Jeckylll - Jej rewolucja za Kurtyną

Jej rewolucja za Kurtyną

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Jej rewolucja za Kurtyną

Nie widziałem Jej już cały rok i w pewnym stopniu za Nią tęskniłem. Albo raczej za tym, jak się przy Niej czułem.

Od kiedy ukończyliśmy naukę w prestiżowej uczelni w „Universitas Spirituum, Angelorum, Monstrorum, Insomnium, Creaturarum et Alienorum” codziennie mijałem drzwi Jej apartamentu. Jak za każdym razem uwagę przyciągały kolorowe światła i różnego rodzaju przyspieszone dźwięki w drodze do mojej, jakże przeciętnej, biurowej roboty. Wracałem myślami do wspólnych wybryków na uczelni. Nie byle jakiej uczelni.

Na uniwerku uczyliśmy się doceniać naszą wyjątkowość jako przeróżne stworzenia, istoty, czy „stany bytu i bytności”. Uczono dogłębnie o tym, jak ważne i wyjątkowe są nasze cechy i umiejętności. Staraliśmy się je kształtować, rozwijać, łączyć z umiejętnościami innych, żeby wywołać najbardziej efektowny wynik w potencjalnej przyszłej karierze na wielkim ekranie.

Czas studiów to też czas imprez, rozrywek i szukania sposobów, żeby wymigać się od egzaminów albo nudnych godzinnych prezentacji. Ona i ja zawsze ładowaliśmy się w kłopoty. Nie zapomnę, kiedy namówiła mnie, żebyśmy schowali jednemu z profesorów zapas worków z krwią. Zwyczajowo popijał z nich w trakcie wykładów, aby utrzymać lekcje w profesjonalnym tonie. Nazwała to swoim eksperymentem na żywym obiekcie. Była to najśmieszniejsza ewakuacja, jaką przeżyliśmy. Kiedy przenikaliśmy przez ściany budynku do najbliższego punktu bezpieczeństwa, poznaliśmy różnicę między wampirem a wąpierzem. Otóż różnica, zaprezentowana na przykładzie naszego profesora, polegała na tym, że wąpierz zachowywał się dokładnie jak ludzki pijaczyna na głodzie pod jednym z dyskontów z owadem w logo po drugiej stronie Kurtyny.

Miał ogromne przekrwione oczy, urósł niczym niedźwiedź grizzly na dwóch łapach, plątał mu się język i krzyczał wniebogłosy:

– Gdzie one są? Moje torebeczki! Oddajcie mi je, wy… szumowiny!

Przechodził w rozpacz, żeby potem wpaść w szał i zacząć niszczyć wszystko na jego drodze mówiąc:

 – Chociaż kropelkę, kropelunię. Nie?! Nie?! No to zobaczycie kur…

Zanim całkiem przefazowaliśmy się przez mur szkoły, usłyszeliśmy trzask łamanej szkolnej tablicy udającej płytę nagrobkową.

Innym razem, złapałem Ją chyłkiem wychodzącą z lekcji eliksirów z podejrzaną miną. Zatrzymana położyła palec na ustach, uciszyła mnie, odchyliła zanadrze kurtki, pokazując fiolkę z bliżej nieokreślonym płynem i się oddaliła.

Chichotała najgłośniej z całej sali, kiedy pan Wolf, który po tej stronie Kurtyny zawsze chodził w wilkopodobnej formie, przyszedł na zajęcia wściekły, z łysym okręgiem na czubku głowy. Zrobił nam wykład o tym, że nawet z jego węchem, czasem robi rzeczy automatycznie i że stracił kompletnie zaufanie do naszej klasy.

Ona nawet nie powstrzymała śmiechu na końcu sali, gdzie zwyczajowo siadała.

– Wygląda jak mnich z klasztoru! – zaśmiewała się, trzymając brzuch.

Będę wspominał te czasy z ogromnym sentymentem.

Jej pomysły były niesamowicie kreatywne, ale też ugruntowane w jakimś konkretnym celu. Czułem się wyjątkowy przez fakt, że to właśnie mnie wybierała do wspólnego wcielania Jej żartów w życie. Dodatkowo jako tego, komu potrafiła zwierzyć się, ze swoich planów, ambicji. Miałem wrażenie, że pomimo moich ograniczonych zdolności, znajomość z Nią ciągnęła mnie w górę.

Należy jednak pamiętać, że rzeczywistość dogania wszystkich, niezależnie od długości nieżycia. Nie każdy może być celebrytą. Nie każdy może brać udział w reality show, programach instruktażowych, nagrywać kontent na TikToka, Instagrama, gdzie dostajesz viewsy za swój wygląd, kładąc to na karb filtrów czy umiejętności edycji.

Po studiach zajmowałem „lukratywną” pozycję praktykanta w jednej z większych korporacji marketingowych po tej stronie Wielkiej Kurtyny dzielącej świat żywych i nieżywych. Niestety, myślenie, że każdy stażysta prędzej czy później musi zostać zatrudniony przez firmę na porządnym stanowisku, jest zdecydowanie ludzkie, a nawet dość naiwne. Ponieważ nasze istnienie nie ma zdefiniowanego końca, żeby zostać zatrudnionym na daną pozycję, trzeba się naprawdę czymś wyróżniać. Albo po prostu kogoś zjeść bądź wchłonąć. Są istoty, które wiekami trwają na pozycji nowicjusza. Na razie nie mam na co narzekać, jestem bardzo młodym duchem, a we współczesnym świecie nie ma miejsca na zjawę bezsenności. Ludzie i tak robią to sobie sami. Zresztą, jestem w korporacji dopiero rok.

Za to Ona… ciągle konsekwentnie rozwalała system. Już na studiach była uważana za wyjątkową. Nie raz profesorowie powtarzali, że wpadła w złe towarzystwo, pokazując mnie kończyną bądź odnóżem.

Nie znali nawet połowy prawdy o tym, do czego Ona była zdolna. Ja do końca też nie, chociaż bardzo próbowałem złamać zagadkę tego, co Ją napędza. Podobnie jak ja, była wypadkową problemów i zmartwień współczesnych ludzi, zgrupowanych tak mocno, że nadało to Jej formę. Jak dla każdej nowo powstałej istoty, miała określony zakres umiejętności i cech, który nie ulegał zmianom. Ona uosabiała to, co człowiek widział na granicy postrzegania. Twarzą, która pojawiała się w lustrze za plecami i znikała, kiedy człowiek zlany zimnym potem i ciepłym moczem gwałtownie się odwracał. Niewyraźnym humanoidalnym kształtem na ciemnym strychu, chichotem zmarłych krewnych w ciemnym, pustym lesie, podmuchem zimnego wiatru w starym, zamkniętym, zakurzonym pomieszczeniu. Była też dwukrotnym czempionem w lokalnym klubie bowlingowym, gdzie spędzaliśmy każdy urwany wykład i każdy oblany test.

– Po prostu jestem na to za dobra – mówiła, zbijając wszystkie kręgle jednym cudownym trafieniem. – Po co mam tracić czas z tymi przestarzałymi smutasami i ich starożytnymi sposobami, kiedy ja tu widzę miejsce na nowoczesność, na kreatywność, na bwuah? – powiedziała, imitując dźwięk oraz gestami pokazując wybuch.

– Dobra, dobra, pani uzdolniona! Niektórzy mogą nam pomóc! Gadałem z panem Wolfem od zajęć z księgowości, docenia moją, jak on to określił – zmieniłem ton na monotonny niski głos pana Wolfa – „biegłość w arkuszach kalkulacyjnych, szybkość w uczeniu się nowych programów i ogólnie liczenia”. – Poprawiłem nieistniejące okulary na nosie, imitując profesora. – Ma mi załatwić robotę u siebie w firmie – odparłem z nieukrywaną dumą.

– Czyli co? To tyle? Nie będziesz nawet próbował dostać się za Kurtynę? – zapytała zaskoczona.

– Trzeba mierzyć siły na zamiary – odpowiedziałem niepewnie. – Masz jakiś pomysł, jak mógłbym wzmocnić efekt bezsenności u ludzi? Większość z nich jest już bardziej wyssana z energii niż Dave! Sorry Dave. – Wskazałem naszego kolegę z roku, który często kategoryzowany jest uproszczonym i znienawidzonym przez nieżywych terminem – zombie.

– Coś byś wykombinował, to w końcu ty znasz swoje moce najlepiej! – powiedziała z werwą.

– Ech, jeszcze pomyślę, może coś wykombinuję. – Po czym rzuciłem rozkojarzony kulą, która przefazowała się przez kręgle. – Ach! Znowu zapomniałem utrzymać formę!

– Bo mógłbyś używać fizycznych kul, a nie pchać spektralne – zaśmiała się z troską.

– Nie jestem dzieckiem! – odparłem obrażony. W końcu każdy szanujący się mistrz bowlingowy używał spektralnych kul, po prostu wymaga to „odrobiny” skupienia.

– Jak tam sobie chcesz – odpowiedziała, trafiając kolejnego idealnego strike’a, rozwiązując kulę spektralną zaraz po uderzeniu.

– Chodźmy stąd, umieram z głodu – powiedziała, machając ręką na pożegnanie do reszty grupy bumelantów z naszych studiów.

***

Jedliśmy hot dogi, siedząc i machając nogami nad rzeką Styks. Była to przednia zabawa, bo co rusz któraś z rąk potępieńców próbowała dosięgnąć i złapać nasze kostki, jednak nurt porywał je szybciej, niż zdążyłyby zacisnąć dłoń na tyle, żeby wciągnąć nas do wody.

– Mierzyć siły na zamiary, co? – zapytała z melancholią. – Ech… ja chyba jednak spróbuję. Mamy jedną wieczność. Nie chcę jej spędzić w korporacyjnej machinie, podając kawę jakimś smutasom, albo, rozpisując scenariusze istotom, które będą zbierać laury za moje pomysły. No i wiesz, chcę być tą, która sprawi, że będzie nas więcej. Wolę sama utrudniać im życie – zaśmiała się.

Nie do końca Ją wtedy rozumiałem. Głównym celem naszego istnienia jest za wszelką cenę dążenie do zwielokrotnienia negatywnych emocji, poczucia niepokoju i poziomu strachu ludzi, żeby powstawało nas więcej. Dlatego wielu z nas podpisuje kontrakty na wystąpienia w filmach grozy, nawiedza strychy, lasy, ciemne uliczki. Ogólnie, prowadzi życie celebryty. Te najbardziej imponujące są puszczane w naszych telewizorach, na zasadzie projekcji astralnej. Mieliśmy o tym zajęcia, trzeba utrzymać swoją formę w świecie ludzi i jednocześnie rzucać obraz przez kurtynę do wiedźmy, która potem wrzucała to u siebie na lustro, na które miała skierowaną zwykłą kamerę. A potem już telewizory, GhostTube i tak dalej. Ot zgrubny sposób, ale działa.

To przecież nie jedyna metoda! Można też działać na wiele innych sposobów! Na przykład współpracując z politykami i podrzucać im ustawy o rewolucji systemu szkolnictwa albo opieki medycznej. Tak, by najbardziej ucierpieli na tym zwykli, przeciętni ludzie, stanowiący większość. Tym bardziej jest to potrzebne w związku z rozwinięciem się naszego największego wroga – psychologii. Niby ludzie dążą do wyniszczenia, niby sami pogrążają się w problemach – a jednocześnie tworzą miejsca, gdzie je rozwiązują. Często, zanim się odpowiednio zgrupują i nabiorą formy, tym samym przeciwdziałając powstawaniu naszego gatunku. Trzeba naprawdę się natrudzić, żeby zwalczać, psychologów, psychiatrów i ich lekarstwa, medytacje i tym podobne.

Popatrzyłem na Nią. Nie miałem Jej skupienia, tej pasji. Nawet teraz patrząc w staw, który stworzył się, kiedy rzeka wezbrała przez zwiększoną liczbę potępionych, widziałem, że trybiki w głowie mojej przyjaciółki kręcą się niepowstrzymanym tempem. Nie mogłem też wyzbyć się uczucia, że Jej odbicie w stawie wyzywająco puszczało do Niej oko, jakby wiedziało coś, czego ja nie mogłem zrozumieć.

– Idziemy – powiedziała nagle, odwracając się do mnie. Uśmiechała się szeroko, pokazując ostre trójkątne, zaskakująco śnieżnobiałe zęby.

Wrzuciliśmy niedojedzone resztki hot dogów do rzeki i pośmialiśmy się z rąk, które łapały je niczym ostatnią deskę ratunku, żeby znowu zanurzyć się pod wodę.

– Smacznego, w drodze ostatecznej – rzuciłem na koniec ze śmiechem i ruszyliśmy do naszych akademików.

***

Pod koniec pierwszego semestru ostatniego roku studiów, po ludzkiej stronie Kurtyny zapanowała moda na „rozwój osobisty” oraz „quiet quitting”. Choć teoria rozwoju osobistego była znana już wcześniej, połączenie z trendem cichej rezygnacji wywołało prawdziwy przełom. Wielu młodych, pełnych energii spirytualnej ludzi, zainspirowanych tą filozofią, zaczęło bardziej dbać o swoje zdrowie psychiczne, odchodząc od niezdrowych praktyk pracy. W efekcie zaczęli odchodzić od zwielokrotniania negatywnych emocji do nastawienia na te pozytywne. Korpoświat ucierpiał, a w związku z tym, że on oddziałuje współcześnie najmocniej na atmosferę po naszej stronie Kurtyny, uderzyło to w nasz świat niczym młot o jaja nieuważnego kowala. Wiele z nas odczuło ogólne osłabienie, marazm i apatię. Wydawało się, że ta zaraza przenosi się od istoty do istoty w niesamowitym tempie. Władze uczelni postanowiły prowadzić zajęcia online z użyciem współczesnej technologii, prowadząc większość zajęć na MsTeamsie. Całe szczęście jej dostępność nie stanowiła kłopotów. Dzięki temu, że korporacje po tej stronie Kurtyny zarabiały pieniądze ze świata ludzi, nasze zarobki pozwalają na nabywanie ludzkich rozwiązań technologicznych. Mamy też u nas parę sortowni Amazona, które zapewniają dostępność wszystkiego, co potrzebne.

Jednym z nakazów uczelni było włączanie kamerek celem motywowania studentów do uwagi podczas zajęć. Jednocześnie dawało to prowadzącym narzędzie kontroli. To, że musieliśmy się przyzwyczaić do izolacji, do braku bliskości innych istot i braku możliwości wspólnych rozrywek sprawił, że był to naprawdę męczący, depresjonujący i ogólnie dziwny czas.

Ja i Ona, jak każdy ze studentów ostatniego roku, dostaliśmy przydzielone apartamenty w ogromnym, wspólnym dla wszystkich istot nieskończonym wieżowcu. Przyjęliśmy to z ulgą, widząc, w jakim ścisku młodsi studenci musieli często włączać się na różne zajęcia ze wspólnych pokoi w akademikach. Byliśmy rozdzieleni, a na domiar złego, przez kwarantannę możliwości spotkań zostały drastycznie zmniejszone. Od czasu do czasu staraliśmy się wdzwaniać w apartamencie moim, bądź Jej, robiąc przeróżne pranki na wykładach prowadzonych poprzez wideo rozmowy, ale stopniowo robiliśmy to rzadziej, aż w końcu przestaliśmy. W tym samym czasie Ona zaczęła być o wiele bardziej aktywna na zajęciach. Trafnie odpowiadała na pytania, zagadywała profesorów, a nawet wdzwaniała się na każde konsultacje. Nawet na dodatkowe warsztaty z egipskich plag doktor Mummy, na które nikt inny nie chciał się włączać. Ze mną spędzała coraz mniej czasu, tłumacząc, że pomaga komuś w nauce, bądź podłącza się na sesje, „o zgrozo”, plotek z dziewczynami z grupy. Poczułem się, nie owijając w bawełnę, olany ciepłym moczem. Albo gorzej, wymieniony, niczym kij od szczotki. Gdzie wymienia się przeciętny kij od szczotki, na Nimbus3000 ze zrobionymi rzęsami i paznokciami. Takie zachowanie nie pasowało do Niej. Z drugiej strony, to życie studenckie, jedyne w naszym nieżyciu. Pomimo tego, że zostałem potraktowany jak niechciane etui na telefon, przełknąłem dumę i postarałem się Ją zrozumieć. W zasadzie w moim apartamencie niczego mi nie brakowało. Miałem swoją konsolę, Mortal Kombat – grę rozdawaną za darmo wszystkim na kampusie w ramach „propagowania odpowiednich treści”. Miałem też co robić, byłem zmotywowany, żeby nie wypaść z łask tych profesorów, którzy potencjalnie mogli mi załatwić posadę w ich firmach. I tak żyliśmy sobie studenckim wirtualnym życiem, każdy ze swojego apartamentu.

Pewnego dnia, w ramach zadania z przedmiotu „media społecznościowe”, pobrałem sobie ludzką apkę TikTok i nacisnąłem funkcję synchronizacji z listą kontaktów z telefonu. Ku mojemu zdziwieniu, wiele osób z mojego roku miało już bardzo dobrze rozwinięte i prosperujące konta na tych platformach. Co więcej, były to osoby, które nigdy wcześniej nie wybijały się w żadnym z zajęć, dziedzin, czy nie mogły pochwalić się wyjątkowością swoich zdolności. Najbardziej jednak zaskoczył mnie profil doktor Mummy. Był to typowy profil, na którym przeprowadza się testy kosmetyków. Tutaj były to konkretnie kosmetyki dermatologiczne, gdzie doktor Mummy, jak dotąd w pełni zawinięta w bandaże mumia, testowała i dzieliła się efektem działania tych produktów na własnej skórze. Dodatkowo kawałki płótna owijały teraz tylko te miejsca, które mogłyby spowodować zbanowanie profilu.

Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Poczułem rozbawienie, trochę zażenowanie. Chciałem się koniecznie tym z kimś podzielić. Od razu na myśl mi wpadła moja przyjaciółka, powierniczka, Ona. Jednak, wybierając Jej profil na komunikatorze, żeby wysłać filmik, zawahałem się. Nie gadaliśmy już od jakiegoś czasu. Nie chciałem też zaogniać Jej relacji z doktor Mummy. W końcu z jakiegoś powodu jako jedyna chodziła na jej kurs. Nie wysłałem go. Wybaczyłem Jej, ale nie zamierzałem się narzucać. Wyłączyłem aplikację. Nawet „za dobrze” zrozumiałem, na czym polega i tyle mi z nią interakcji wystarczyło.

Semestr przemijał w atmosferze monotonnego nudnego obowiązku. Z powodu zwiększonej aktywności innych studentów na zajęciach, mogłem spokojnie przejść semestr pod radarem profesorów. Coraz częściej zdarzało się, że odpowiedzi na pytania padały niemal jednocześnie z paru ust bądź otworów gębowych. Studenci też na poważnie sobie wzięli apel dotyczący „kultury zajęć online”. Większość wydawała się profesjonalnie ubrana, wyczesana i bez skazy, na tyle, na ile pozwalała im fizjonomia. Profesorowie, na początku skonfundowani stanem rzeczy, z czasem zaczęli akceptować „nową klasę”, a nawet z lubością podnosząc poziom trudności zadań i lekcji. Jedynymi ćwiczeniami, gdzie klasa nie dawała rady, była księgowość u pana Wolfa. Klasa jakby nagle głupiała, ale ja za to mogłem świecić przykładem.

Zakończenie obyło się bez fanfar, w związku z tym, że również były przeprowadzane zdalnie. Profesorowie bez wielkiej pompy pogratulowali ukończenia uczelni, wysłali wirtualne dyplomy, porozdawali wyróżnienia i kopnęli nas w nasze spektralne dupy w stronę przypisanych miejsc pracy. pan Wolf patrzył na mnie z pożałowaniem. Powiedział, że miał złe klasy, ale moja jest „wyjątkowa” i nie rozumie rozdanych wyróżnień. Następnie życzył mi szczęścia, pogratulował i poinformował o wysłaniu mi karty wstępu do BoomKorpTower – jednej z większych firm marketingowych po obu stronach Kurtyny, gdzie miałem pracować bezpośrednio pod nim.

Około czasu zakończenia naszej uczelni zniesiona została kwarantanna. Wszelkie dostępne media ogłosiły zwycięstwo Korpoświata nad „quiet quitting” poprzez redukcję miejsc pracy i jednocześnie zwiększenie zakresu obowiązków na pozostałych stanowiskach. Z każdego miejsca po tej stronie Kurtyny słychać były wiwaty, okrzyki radości, ekscytacji a w niektórych wycie wniebogłosy.

***

Przechodząc obok Jej apartamentu po raz enty w tym miesiącu, coś przyciągnęło moją uwagę. Zawróciłem i przeszedłem korytarzem jeszcze raz niczym detektyw szukający śladów zbrodni. Cisza. Żaden dźwięk nie dochodził z Jej apartamentu. Elektryzujące, kłujące w uszy milczenie. „Zapytam”, pomyślałem. „Może potrzebuje pomocy”. Z duszą na ramieniu, sercem na dłoni i ściskiem w odbycie zapukałem do drzwi. Minęło tyle czasu, ale może potrzebuje pomocy. Po dłuższej chwili nie usłyszałem odpowiedzi. Już chciałem odwrócić się na pięcie i odejść, kiedy usłyszałem ciche, dziecinne i rozbawione zaproszenie.

– Proszę. – Zacząłem podejrzewać, że pomyliłem numery. „4444, zgadza się”, pomyślałem. Zimny dreszcz przeleciał mi po plecach, kiedy usłyszałem inny głos, tym razem męski, stanowczy, domagający.

 – Proszę! – Zaintrygowany otworzyłem drzwi. Stojąc w nich i patrząc na makabryczną scenę przede mną, moje zwieracze nie potrafiły się zdecydować, czy się rozewrzeć, czy ścisnąć z przerażenia.

Pokój wypełniony był telefonami, laptopami, ogromnymi telebimami i małymi urządzeniami elektronicznymi z wyświetlaczami. Z każdego z nich spoglądały na mnie wykrzywione cierpieniem i przerażeniem twarze. Niektóre z nich znajome, większość – zupełnie obca. Wiele z postaci uderzało w ekran, wydawałoby się, że od środka. Część z nich miały pokrwawione kostki na dłoniach, nieliczne posiniaczone twarze od uderzania głową w ekran. Byli i tacy, którzy odsunęli się od ekranu i zwinięci w kłębek w wirtualnym kącie, chowali twarz w dłoniach, pozostając w bezruchu. Z pewną dozą przerażenia, poznałem parę osób z naszego wspólnego kręgu znajomych. Pomimo że znalazło się tam kilka klasowych plotkar, wyglądały na tak uciemiężone, że nie życzyłbym tego nawet ludziom, co dużo mówiło o ich widocznym stanie. Myśli zaczęły kołatać w mojej głowie. Czemu się tam znalazły? Czy osoba, które je tam umieściła, chciała je ukarać, torturować? Czy to smutny, pokraczny żart, rodem z horroru? I czy gdzieś tam znajdowała się Ona, uwięziona w elektronicznym więzieniu?

Wszystkich łączyła jedna cecha, w miejscu oczu widać było u nich same białka, bez śladu tęczówek. Wtedy Ją zobaczyłem. Na środku pokoju, po turecku, siedziała drobniutka Ona. Groteskowo wykrzywiała plecy w łuk, patrząc mi w oczy, eksponując imponujące, nienaturalnie szeroko rozstawione, trójkątnie spiłowane zęby. Jej oczy pulsowały zmiennymi barwami, czego nigdy wcześniej u Niej nie zaobserwowałem. W ułamku sekundy znalazła się obok mnie, zmieniając formę w coś, co przypominało biały szum z telewizorów, by znowu wrócić do swej oryginalnej postaci, stojąc wyprostowaną naprzeciwko mnie. Zdecydowanie zbyt blisko mojej twarzy.

– To ty… – powiedziała chropowatym głosem staruszki.

Nie byłem do tego przyzwyczajony. Oczywiście, dla ducha taki widok powinien być codziennością. Jednakże ostatni rok spędziłem, rotując pomiędzy pracą a domem. Gdzie w pracy robiłem głównie raporty i kawę. Ze strachu próbowałem uformować spektralną kulę, ale nie chciała nabrać kształtu. Zresztą, co bym nią zrobił? „Gdyby tylko była kręglem”, pomyślałem. Moja głowa podsuwała mi głupie pomysły, operując na najwyższym stopniu paniki.

– Echem! – odchrząknęła – to ty! – krzyknęła cieniutkim, melodyjnym głosem i mocno mnie przytuliła. – Na Kostuchę, przecież my nawet studiów nie mogliśmy razem skończyć przez tę zasraną kwarantannę! Wchodź, wchodź! – Klasnęła w dłonie i momentalnie światło w apartamencie zapaliło się, a wszystkie urządzenia zgasły.

Stałem przez chwilę w szoku. Czułem się jak obudzony z głębokiego koszmaru. A co ja mogłem wiedzieć o koszmarach? Jestem cholernym duchem bezsenności.

– Mam ci tyle do opowiedzenia, w ogóle straciłam poczucie czasu! Siadaj! – Wskazała kanapę pełną różnych pokreślonych notatek z różnymi symbolami i równaniami matematycznymi. – Nie patrz na to, już to rozgryzłam, to już nieważne – powiedziała, spychając wszystkie rzeczy z sofy. – Czego się napijesz? Mam chyba tylko wodę, spiryt i herbatę – zaśmiała się.

– W zasadzie to… ja muszę iść do pracy, będą mnie szukać – odparłem przytłoczony sytuacją i z resztkami obaw sprzed sekundy. Kiedy pierwsze wrażenie minęło, strach ustępował ciekawości tego, co moja dawna przyjaciółka wynalazła.

– Zapomniałam, to te głupie praktyki u Wolfa? A możesz tam pracować zdalnie? – zapytała zadziornie – Bo jeśli tak, to będę w stanie ci pomóc. – Spojrzała na mnie wyczekująco.

– W zasadzie to w ostatnim miesiącu głównie generuję raporty, mógłbym poprosić o dzień zdalny. – Jej oczy zapaliły się z podniecenia i zaczęły zmieniać kolory jeszcze szybciej niż poprzednio.

– Dobra, to szykuj swoje spektralne dupsko, patrz, co się będzie odwalało! – Światło znowu zgasło, urządzenia z cierpiętnikami włączyły się, a Ona, nie pytając o pozwolenie, zabrała mi telefon z ręki, którym miałem zadzwonić do mojego superwizora i krzyknęła – Nie odrywaj ode mnie wzroku, bo skończysz jak te smutasy w moim AGD, no i trzymaj się sofy, będzie jazda!

– Zaraz, co zamierzasz? – zacząłem, ale nie zdążyłem dokończyć, bo nagle naokoło mnie zrobiło się strasznie cicho, jakbym momentalnie ogłuchł i jednocześnie nie widziałem zupełnie nic. Następnie poczułem, jakby moje ciało stało się ogromnym kawałkiem ciasta na pizzę, z którego ktoś odrywa coś w okolicy głowy, potem zaklepuje i formuje „mnie” czy moje „jestestwo” znów w całość. Nagle, tak szybko jak to się zaczęło, wszystko wróciło do normy. Przed sobą zobaczyłem Ją z ogromnym szalonym grymasem przypominającym coś pomiędzy zadowoleniem z ukończonej pracy a podnieceniem.

 – No i masz z głowy Wolfa na jakiś czas, spójrz. – Podążyłem wzrokiem w stronę, gdzie spojrzała. W rękach trzymała mój telefon, a w nim, zadowolony z siebie… ja. W wyprasowanej koszuli i pełen entuzjazmu dyskutuję z panem Wolfem na wideo rozmowie.

– To naprawdę ja? – zapytałem z głupia frant.

– Tak! – odpowiedziała. – A dokładniej twoja kopia. Nazwałam to „simulacrum”. Niezłe, co? – powiedziała z dumą w głosie. – Mówiłam, że wykombinuję coś nowego!

– To twoja moc? Już na studiach byłaś jedną z najlepszych, ale to jest… fantastyczne! – Zabrakło mi słów. – Trudno w to uwierzyć!

– To jeszcze nic – zaśmiała się. – Poczekaj, aż twój ziomek skończy rozmawiać. – I jak na zawołanie, komórkowy „ja” zakończył poprzednią rozmowę. Moje simulacrum, które udawało człowieka patrzącego na ekran, nie na kamerę, nagle zaczęło patrzeć wprost na mnie i w tym samym momencie co Ona zaczęło mówić. – Zobacz! Mogę go zdjąć z autopilota i kontrolować. – Kolejny głos z telewizora za nami zaczął mówić w harmonii z dwoma poprzednimi. – Musiałam trochę poeksperymentować i nie każdy mi wyszedł tak, żeby mógł lecieć na autopilocie. – Poprzednie przestały, ogromna twarz prezenterki na telebimie przemówiła sama. – No i nie każdy z moich obiektów przetrwał transfer… – głos z lodówki kontynuował przemowę prezenterki – …ale teraz udoskonaliłam proces… – telefon stojący na stojaku w kuchni pokazał twarz doktor Mummy – …i jestem gotowa przedstawić to komisji i zacząć testy na ludziach! Mam jeszcze tyle pomysłów! – Głosy ze wszystkich urządzeń zaczęły się przekrzykiwać w potencjalnych zastosowaniach tej nowo odkrytej umiejętności. – Wirus na TikToku…– …wyłudzenia…–…do wojny…–…że on ją zdradził…–…obrzydliwych zwyroli.

– Hej! – krzyknąłem – Super! Naprawdę super, ale nie pomaga to w prowadzeniu rozmowy! – powiedziałem roześmianym głosem. Wszystkie urządzenia zgasły z wyjątkiem mojego telefonu, gdzie moja kopia znów przeszła na automat z wyciszonym dźwiękiem.

– Och, sorry. Poniosło mnie – odpowiedziała, rzucając się z powrotem na kanapę – No i co uważasz? Uda się? – zapytała z zainteresowaniem.

– Z tego, co widzę, to już się udało. I to wielokrotnie! Jak to zrobiłaś?

– No… wymyśliłam to. Nieco poszperałam w necie, trochę w księgach, popytałam. Nie było łatwo, w końcu większość ksiąg jest pozamykana w zakazanych bibliotekach. Całe szczęście miałam pomoc. – Strzeliła oczami w stronę laptopa, na którym wcześniej pojawiła się twarz jednego ze starszych profesorów. Kiedy wyłapałem Jej wzrok, puściła do mnie oko. – Projektowałam ten proces już na studiach i kontynuowałam po zakończeniu. – Wskazała górę notatek, którą zrzuciła na ziemię.

– No właśnie! Ty nie dostałaś przydziału pracy? – Zrobiło mi się głupio. Podczas zakończenia, po tym, jak zostałem wyczytany jako jeden z pierwszych, wyłączyłem wideo rozmowę i włączyłem serial. Nawet nie poczekałem na wyczytanie istoty, którą nazywałem przyjaciółką.

– Tak, sama sobie przydzieliłam badania nad TikTokiem. Posiadam simulacrum doktor Mummy, która mi dała tę fuchę. Rozwinęłam nieco jej karierę na TikToku. Followersów przybyło od cholery, od kiedy pokazałam trochę cycka i przestałam męczyć o egipskich pierdołach.

– A co z samą Dr? I rozumiem, że większość naszego roku to też ty? – Wydarzenia z czasów studiów zaczęły łączyć się w jedną całość.

– No, tutaj zjebałam – odpowiedziała ze wstydem. – Pierwsze transfery były odrobinę nieudane. Większość z nich nadal siedzi bez ruchu w ich apartamentach.

– No dobra, ale jak to zrobiłaś? – spytałem niecierpliwie.

– Dobra, to od początku. Pamiętasz jaką klasyfikację dostałam? I jak standardowo działamy? – spytała, zgarniając swoje dzikie, kruczoczarne włosy za uszy, przygryzając palec i kucając, nabierając wyglądu rasowego nerda.

– Zmora, używacie manipulacji swojej aury, żeby przemieszczać się pomiędzy lustrami, miejscami, z prędkością nierówną żadnej innej istocie. To dlatego fazowanie przez budynki to dla was pikuś – wyrecytowałem.

– Tak. I jednocześnie nie – odpowiedziała zadziornie. – Widzisz, manipulujemy aurą, tak jak powiedziałeś, ale nikt nie robi tego świadomie, to jest bardziej intuicyjne. Trochę jak oddychanie, chodzenie, połykanie. Powstaliśmy na bazie ludzi i już to umieliśmy. Nikt przez tysiąclecia nawet się nie zastanawiał czy możemy dotknąć czyjejś aury, to było bardziej uczucie typu: „a teraz będę w kształcie twarzy matki tej kobiety” wyczuwasz to i tym jesteś. A skąd wiedziałaś, jak wygląda jej matka? „Nie wiem, po prostu umiejętność zmory”. Gówno prawda. Zmieniamy swoją aurę oraz czytamy aury innych. Zresztą, są znane przypadki zmory przejmujących aury, pamiętasz te historie?

– Mówisz o tym, że ludzie byli tak silni mentalnie, że walczyli przeciw zmorom i one oszalały, a potem przestawały istnieć? – zapytałem niepewnie.

– Tak, jednak mnie to wytłumaczenie zawsze wydawało się niepełne. Moja teoria jest taka, że moje siostrunie, zmory, próbowały te aury dodać do swojej.

– Mówisz, że to nie ludzie walczyli ze zmorami, tylko to zmory same sobie robiły kuku? – zapytałem, bardziej żartując z niedowierzaniem, niż przytakując.

– No… tak! – Uśmiechnęła się – Aury ludzi są niekompatybilne ze zmorami. Ba, aury innych istot, czy nawet innych zmor, nie dają się dołączyć do twojej aury.

Każda aura jest wyjątkowa, inna! To trochę tak jakby chcieć zmieszać olej z wodą.

– No dobra, próbowała zmieszać i co? Dostała zgagi? – zażartowałem.

– Bardziej to działa jak wirus komputerowy. Zakładam, że te zmory doznawały krytycznego błędu. Na podobnej zasadzie, jak antywirus, starały się wyeliminować obcą aurę. A że podjęły wcześniej próbę zmieszania aur, oprócz obcej, eliminowały też aurę gospodarza. Swoją! – powiedziała prawie jednym tchem.

– A Istota bez aury… wygląda jak te puste ciała w apartamentach, które zostawiłaś! – odparłem głośno, jakbym to ja zrobił to odkrycie.

– Do-kła-dnie!!!- krzyknęła. – No i stwierdziłam, że potrzebuję jakiegoś kontenera na aurę. Tak się złożyło, że robiąc eksperymenty z czytaniem aur, zaczęłam dawać korepetycje celem łatwego dostępu do obiektów doświadczalnych…

– Pisałaś mi o tym. Robiłaś ich całkiem dużo – przerwałem Jej z wyrzutem.

– Okazało się, że jedna z tych pizd, co udawała, że potrzebuje pomocy przy egzaminach, próbowała mnie sprowokować pod pretekstem korepetycji, a potem nagrać. – Zupełnie zignorowała mój wyrzut, nakręcając się sama swoją historią. – Wiesz, że ona nawet nie pamiętała tej sytuacji z lustrem? – zapytała, ze złością kierując na mnie oczy, które przyjęły kolor krwistoczerwony.

Pamiętałem dokładnie. Wspominała historię z pierwszego roku. Na praktykach z pokonywania Kurtyny, parę istot zazdrosnych o Jej wyniki, założyło się z Nią, że nie da rady wejść w lustro na strychu ludzi, u których robili praktyki. Ludzie byli starcami, więc nie mieli sił wchodzić na strych, a młode istoty mogły poćwiczyć przyjmowanie fizycznej formy i generowania różnych dźwięków na strychu. Ona, naiwnie, chcąc pokazać jakie to dla Niej łatwe, wskoczyła do ogromnego lustra i zaprezentowała swoją pełną formę w odbiciu. Wtedy istoty – plotkary szybko usypały krąg z soli naokoło lustra. Dla wysoko zaawansowanych duchów to żaden problem jednak dla „świeżych” dusz działało to, jak niepokonalna bariera.

Doktor Mummy, która prowadziła te zajęcia, stwierdziła, że to świetna kara za popisywanie się przed kolegami, otworzyła wyrwę w Kurtynie i zagoniła wszystkich uczniów do naszego świata. Łącznie ze mną. Nie godząc się na tę niesprawiedliwość, spędziłem cały kolejny dzień, pracując na przepustkę u Dr. Wolfa. Przepustkę wytłumaczyłem chęcią dodatkowego treningu rozsiewania bezsenności na łatwych celach – staruszkach. Po tym, jak upewniłem się, że starcy będą zmuszeni oglądać seriale całą noc, przefazowałem się na strych, i spędziłem kolejną godzinę, usiłując przerwać krąg z soli. Wtedy też pierwszy raz z powodzeniem utworzyłem fizyczną formę. Małego palca u stopy. Wystarczyło, żeby przerwać krąg.

– Tak w zasadzie to, czemu mi wtedy pomogłeś…? – zapytała z melancholią w głosie.

– Stwierdziłem, że tworzenie negatywnych emocji u ludzi to mus. U nas są zbędne. Zresztą upokorzenie to najgorszy rodzaj emocji.

– Tak… Masz rację – dodała z odrobiną wahania. – No więc jak już tę pizdę przyłapałam, przytrzymując jedną ręką włosy, drugą złapałam aurę i… uderzyłam jej głową o ziemię, na którą z premedytacją zrzuciłam telefon. I bam! Kontrolowany eksperyment ukończony sukcesem! Pierwsze pomyślne przeniesienie aury! Aura w puszce. Elektronicznej! Lepsze niż sztuczna inteligencja, bo to prawdziwa inteligencja! – Jej energia wróciła w ułamku sekundy. Podrzucała w ręce telefon komórkowy w oprawie z Hello Kitty, który leżał na stosie książek na stoliku obok sofy.

– No dobra, to czemu mi nic nie jest? – zapytałem zmieszany.

– U ciebie wzięłam część aury i z niej uformowałam kopię. To, co zabrałam, naturalnie się uzupełni, taka natura aury. W ich przypadku zabrałam całą aurę, co w efekcie sprawiło, że przeniosłam całe ich jestestwo do urządzenia elektronicznego. A transfer jest nieodwracalny. – Zasmuciła się.

– A automat, o którym mówiłaś? – Zainteresowałem się.

– Teraz nauczyłam się modyfikować aurę. Kiedy już ją zakotwiczę w urządzeniach elektrycznych, zapętlenie jej, niczym program komputerowy, to bułka z masłem. – Pokręciła w telefonie palcem, udając ruch przekręcania śrubokręta.

– Dobra, słuchaj, co to w zasadzie jest simulacrum?

– W finalnej formie, którą trzymasz w ręku, to twój asystent. Możesz mu nadawać rozkazy. Może cię całkowicie zastąpić w pracy, ale możesz też go ograniczyć do wykonywania określonych zadań. Ty i ja. – Trąciła mnie łokciem. – Nazwijmy to dostępem administratora do wszystkich simulacrum, które stworzyłam.

– Nie wierzę, że coś takiego istnieje! Interesujące! A co z tymi… – zawahałem się – pozostałościami po eksperymentach? – spytałem z troską o przyjaciółkę. – Czemu by nie wchłonąć ich opuszczonych ciał? Standard w korporacjach, a przy okazji byś trochę wzmocniła swoją energię duchową! – Już zacząłem popierać Jej pomysł. Podobnie jak na studiach, dawałem się porwać Jej magnetycznej charyzmie.

– Po pierwsze, wchłanianie ma na celu przejęcie siły spirytualnej aury, której zasadniczo już w nich nie ma. Po drugie, wstrzymaj konie. Przynajmniej na jakiś czas, ja ich wszystkich posłałam do zdalnych prac.

– Przecież mówiłaś, że… – Znowu Jej przerwałem, a Ona podniosła rękę w geście „daj mi dokończyć”.

– Kosztuje mnie to sporo nerwów, ale wygląda na to, że jestem w stanie kontrolować wiele z nich naraz. W szczególności, że to praca bardziej artystyczna, kreatywna, więc muszę to robić sama, a na automat ich wrzucić i tak się nie da.

– Ale… po co tyle zachodu? – Odetchnąłem z konsternacją.

– A myślisz, że skąd mam kasę na te wszystkie urządzenia z wyświetlaczami? – zaśmiała się.

***

Pracuję dla Niej już dekadę. Nie to, że mnie do czegokolwiek potrzebuje. Okazuje się, że Jej głód wiedzy wzrasta geometrycznie, więc w dalszym ciągu przeprowadza eksperymenty, tym razem na o wiele większą skalę. Oficjalnie ze względu na podziw dla Jej kreatywności i kunsztu, a realnie ze strachu przed Jej mocą i tym z jaką łatwością przejmuje cudze tożsamości, mianowano Ją głową ministerstwa do spraw zakurtynowych.

Ona zaczęła masowo tworzyć ludzkie simulacra za pośrednictwem różnych aplikacji po drugiej stronie Kurtyny. Dzięki nim poziom ludzkich negatywnych emocji osiągnęło historyczny wynik. Influencerzy reklamowali nieosiągalny styl życia, wierni różnych religii doznawali załamania ducha, kiedy wyciekały obleśne nagrania z udziałem ich przywódców religijnych. Miała pełną kontrolę nad mediami społecznościowymi. W takim stopniu, że zwykli ludzie nie mieli szans się przebić przez napływ dezinformacji i hejtu generowanych przez liczne skradzione tożsamości. Ludzie zaczęli być zależni od opinii ich internetowych wyroczni. „Kup to”, „wydaj na wycieczkę”, „nie czekaj, płać”, „zrób operację”, „idź z nią do łóżka”, „jesteś lepszy”, „jesteś gorszy”. Teorie spiskowe i konspiracyjne wzmagały napięcia wśród ludzi. Polityczna propaganda prowadzona przez współpracujące ze sobą kopie, o przeciwnych opiniach, dążyła do podziałów państw, do wyciągania różnic i wzmagania nienawiści.

Ona uczyła inne zmory metody tworzenia swojego odkrycia. Żadna z nich jednak nie dorastała do Jej kunsztu. Nie jest jasne, czy to Jej moc spektralna, czy sama silna, uparta wola, pozwalała Jej kontrolować tysiące simulacrów jednocześnie. Pomimo tego, że wcale nie musiała. Automaty, aury w puszce, mogły być łatwo przez Nią zaprogramowane, bądź przeprogramowane.

Po naszej stronie Kurtyny zrobiło się całkiem tłoczno, poprzez ilość nowych istot powstałych na skutek nagromadzonych emocji.

Korporacje z BoomKorp na czele też miały ręce pełne roboty. Gdy stało się jasne, że przyszłość stoi w simulacrach, BoomKorp i jego ludzkie odpowiedniki zaczęły współpracować w celu rozwijania i dofinansowywania kampanii marketingowych opierających się na mediach społecznościowych.

Zatrważająco, Kurtyna zaczęła się zacierać pomiędzy tymi korporacjami po obu stronach. Miały te same cele, a zarząd był tak samo bezduszny i nastawiony na zysk.

Byty starożytne starają się działać „po staremu”, jednak przewrót, który zrobiła Ona, nastawił cały nasz świat na rewolucję technologiczną. Dla każdego stwora zasymilowanego do Jej siatki tworzyła z ich aury asystenta – simulacrum. Dla istot po tej stronie Kurtyny, zamiast przejmować tożsamość wspomagały ich rozwój w nowym wirtualnym świecie.

„Standardowi” krwiopijcy zostali wyparci przez wampiry energetyczne, obsadzane w korporacjach, szkołach, a najwięcej – w urzędach. Było coraz mniej topielców, na których miejsce działały internetowe trolle, umiejące wciągnąć ofiary w odmęty bezsensownych kłótni i obniżające poczucie wartości ludzi. Nawet wilkołaki, zamiast przyjmować postać wilkopodobną, zgrupowały się w call centers, w celu zaprzyjaźnienia jak największej ilości ludzi, a potem, zupełnie niespodziewanie, przemieniały się w stwory wyłudzające ostatni grosz z kont ludzi, żerując na ich naiwności. Wiedźmy działały już przed Jej rewolucją, ale teraz Ona je wyposażyła w fundusze i pomogła w stworzeniu skomplikowanych wielobranżowych i wielousługowych piramid finansowych.

Jej uzależniająca osobowość i chęć zmiany świata porwały i zaraziły także mnie. Na co dzień zajmuję się generowaniem sprzecznych ze sobą porad dotyczących zdrowia. Poprzez stres i przeciwne do siebie działanie, wpływają na to, że ludzie śpią już ironicznie „na lekarstwo”.

Moja przyjaciółka wyznaczyła mi także dodatkowe zadanie. Odnajdowanie bytów „off grid”. Istot tak starych, zapomnianych bądź po prostu intencjonalnie unikających elektroniki, aby nie wpaść w „pułapkę” ewolucji, lub przypadkowo zostać simulacrum. Ona rozpisała mi „Dokładną I Całościową Kampanię Fikcyjnego Usprawniania Klimatu”. Miałem znaleźć i zaprosić do biura tyle płanetników, południc i północnic, ile dam radę. Ich celem byłoby zostanie pogodynami, pogodynkami, jak i meteorologami i wszystkimi pracami, czy rolami, które odpowiadałyby za głoszenie dezinformacji na temat zmian klimatycznych i pogody. „Chcę, żeby nosili parasolki podczas upałów i mokli podczas ulew. Nie zaszkodziłoby parę, bardzo spóźnionych, informacji o trąbach powietrznych i kataklizmach” – mówiła z lubością. Mój własny autorski program zakładał podróż w głąb ludzkich lasów i znalezienie chociaż jednego leszego. Wiem, że nie dadzą naruszyć lasów, ale może moglibyśmy ich przekonać do zachęcania ludzi do dokarmiania zwierzyny tak, żeby ich populacja stanowiła dla ludzi prawdziwe utrapienie. Chyba nie zaszkodziłoby lasowi parę dodatkowych dzików wybiegających w pola albo łosi spacerujących po drogach.

A co do udręczonych obiektów testowych z czasów studiów, Ona znalazła sposób na odwrócenie procesu. Poniekąd. Skopiowała kawałki ich aur z urządzeń, w których byli uwięzieni, i umieściła je w ich oryginalnych ciałach. W efekcie byli trochę… storturowanymi wersjami siebie. Znalazła jednak dla nich zadania. W końcu, zawsze, w każdej korporacji znajdzie się miejsce dla wiecznych praktykantów.

 

Koniec

Komentarze

No bardzo ciekawe i oryginalne opowiadanie :) Niepozbawione co prawda niedociągnięć – trochę błędów stylistycznych, powtórzeń, problem z przecinkami. No i chwilami przeraża ściana tekstu – długie akapity i natłok… W zasadzie wszystkiego. Ale jest to do dopracowania :) Mimo wszystko przeczytałam z zainteresowaniem :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Witaj.

 

Moje wątpliwości co do spraw technicznych, pojawiające się podczas czytania (do przemyślenia):

Universitas pro Spiritibus, Angelis, Monstris, Insomniumis, Creaturis et Alienis – czy to poprawna forma?

… plątał mu się język i krzyczał w niebogłosy: – razem?

– Gdzie one są? Moje torebeczki! Oddajcie mi je, wy… szumowiny! – – czy tu brak części wypowiedzi?

Innym razem, złapałem chyłkiem wychodzącą z lekcji eliksirów z podejrzaną miną. Gdy zatrzymałem, położyła palec na ustach… – zbędny pierwszy przecinek i powtórzenie?

– Wygląda jak mnich z klasztoru! – zaśmiewała się, łapiąc się za brzuch. – powtórzenie?

Zawsze będę wspominał te czasy z ogromną dozą sentymentu. Jej pomysły zawsze były niesamowicie kreatywne, ale też ugruntowane w jakimś konkretnym celu. – i tu?

Czułem się wyjątkowy, przez fakt, że to właśnie mnie wybierała do wspólnego wykonywania jej żartów. Dodatkowo jako tego, komu potrafiła zwierzyć się, ze swoich planów, ambicji. – za dużo przecinków?

Ja, po studiach zajmowałem „lukratywną” pozycję praktykanta jednej większych korporacji marketingowych po tej stronie Wielkiej Kurtyny dzielącej świat żywych i świat Nieżywych. – pierwszy przecinek zbędny?; literówka?; czemu najpierw małą literą, a potem wielką?

Chyba nie zaszkodziłoby lasowi parę dodatkowych dzików wybiegających w pola, albo Łosi wybiegających na drogi. – tu podobnie z literami wielką i małą

 

Niestety, myślenie, że każdy praktykant prędzej czy później musi być zatrudniony przez firmę na porządne stanowisko jest zdecydowanie ludzkie, a nawet na człowieka całkiem naiwnie. Przez fakt, że nasze istnienie nie ma zdefiniowanego końca, żeby dostać stanowisko trzeba się naprawdę czymś wyróżniać. Albo po prostu kogoś zjeść bądź wchłonąć. Są istoty, które trwają na stanowisku praktykanta wiekami. – powtórzenia, a pierwsze zdanie w moim odczuciu ma błędny szyk

 

Z resztą, jestem w korporacji dopiero rok. – razem? – ten błąd masz parokrotnie

Nie raz profesorowie powtarzali, że wpadła w złe towarzystwo bez pardonu pokazując na mnie, nie zajętą kończyną bądź odnóżem. – i tu?; brak przecinków gubi sens zdania

Twarzą która pojawiała się w lustrze za plecami i znikała, kiedy człowiek zlany zimnym potem i ciepłym moczem gwałtownie się odwracał. – tu brak przecinków utrudnia zrozumienie

Niewyraźnym humanoidalnym kształtem na ciemnych strychu, chichotem zmarłych krewnych w ciemnym, pustym lesie, podmuchem zimnego wiatru w starym, zamkniętym w zakurzonym pomieszczeniu. – literówki?

Po co mam tracić czas z tymi przestarzałymi smutasami i ich starożytnymi sposobami, kiedy ja tu widzę miejsce na nowoczesność, na kreatywność, na BWUAH – powiedziała imitując dźwięk oraz gestami pokazując wybuch. – czy jej wypowiedź nie jest pytaniem?

To ty.. –  powiedziała chropowatym głosem staruszki. – czemu tam są dwie kropki?

Na co dzień, zajmuję się generowaniem sprzecznych ze sobą porad dotyczących zdrowia. – znów zbędny pierwszy przecinek?

Odnajdowanie bytów „off grid”. Istot tak starych, zapomnianych bądź po prostu intencjonalnie unikających elektroniki, aby nie wpaść w „pułapkę” ewolucji, bądź przypadkowo zostać simulacrum. – powtórzenie?

 

Sprawy interpunkcji oraz językowe trzeba zatem jeszcze podszlifować, ja już reszty nie wypisuję.

Czasem „Ona/Jej” piszesz wielką literą, ale czasem też małą – to trzeba ujednolicić, bo niepotrzebnie pojawiają się błędy ortograficzne, np.:

„Od razu na myśl mi wpadła moja przyjaciółka, powierniczka, Ona. Jednak, wybierając Jej profil na komunikatorze, żeby wysłać Jej filmik, zawahałem się. Nie gadamy już od jakiegoś czasu. Nie chcę też zaogniać jej relacji z Dr Mummy. W końcu z jakiegoś powodu jako jedyna chodzi na jej zajęcia. Nie wysłałem go. Wybaczyłem Jej, ale nie zamierzam się jej też narzucać. Wyłączyłem aplikację. Nawet „za dobrze” zrozumiałem na czym ona polega i tyle mi z nią interakcji wystarczy”;

„Wtedy ją zobaczyłem. Na środku pokoju, po turecku, siedziała drobniutka Ona”.

 

Dość ciekawa interpretacja tematu konkursowego oraz wizja fantastyczna. Pomysł na pewno zasługuje na brawa. Opowiadanie wymaga jednak jeszcze wielu poprawek.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

 

Pecunia non olet

Dziękuję pięknie za komentarze!

Poprawiłem wymienione (i dodatkowo znalezione przez mnie) błędy i skupiłem się znacznie bardziej na interpunkcji.

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jaki mam z nią problem!

Dzięki za docenienie pomysłu. Fajnie znaleźć miejsce, gdzie moje zawinięte w “sreberko” fantastyki przemyślenia są akceptowane, a nawet zachęcane :D

 

Każdy ma problemy z interpunkcją, nie ma ludzi nieomylnych. :)

Pozdrawiam serdecznie i także dziękuję. :)

Pecunia non olet

 

Przetworzyłam.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej! 

Fajnie się czyta, trochę taki zamek do nauki dla różnych stworzeń. Lubię takie tematy, kiedyś nawet pisałam opowiadanie na konkurs, a później planowałam z tego zrobić powieść, ale po drodze odpuściłam. Więc tym bardziej z chęcią czytam Twoje opowiadanie w tych klimatach. :) 

Rozbawiła mnie akcja z wampirem. :D

 

Ja, po studiach 

Bez przecinka, no i szczerze to tego „ja” też nie musi być. 

 

Sam pomysł Żywych i Nieżywych (ten wyraźny podział) skojarzył mi się z „Harrym Potterem” i czarodziejami/mugolami.

 

pardonu pokazując na mnie, nie zajętą kończyną bądź odnóżem.

 

Twarzą która

Przecinek. 

 

i rusz, któraś

Bez przecinka. 

 

tym, najbardziej

Też bez. 

 

Pod koniec pierwszego

Od tego momentu zaczyna się wielkie streszczenie i akcja spowalnia na rzecz mało ciekawych wyjaśnień narratora. I te aplikacje, jakoś tak dodane… bez większego związku. 

 

Pomimo, że

Bez przecinka. 

 

To ty..

Zabrakło kropki. 

 

uwierzyć! –

Bez myślnika. 

 

Moje simulacrum które

Przecinek. 

 

Pomysł na kopiowanie niezły, choć mało świeży, bo w naszych czasach już to jest, więc to takie kopiowanie przez nieżywych technologii ludzi, hm… 

 

zainteresowaniem?

Bez pytajnika. 

I ogólnie polecam przejrzeć opowiadanie, bo sporo pośpiesznych błędów, nie starczy mi czasu na wymienianie wszystkich, ale głównie drobiazgi, choć utrudniają czytanie. 

 

Pomysł fajny, tyle że wszystko wyjaśnia się na koniec jako rozmowa pytanie-odpowiedź, przez co brakuje tu trochę emocji. 

 

No i miałam też skojarzenie z Supernatural, tam pierwotne stwory i bóstwa upodabniały się do ludzi, pracowały jak oni, używały technologii i w nowoczesny sposób zabijały, albo też tworzyły show, gdzie w nielegalnych walkach ścierali się z ludźmi, za co płaciły inne potwory. XD

 

Na pewno polecam przejrzeć całość i poprawić, poza tym – całkiem niezłe. ;) 

 

Pozdrawiam, 

Ananke

Dzięki za komentarz i uwagi!

Pomimo że byłem wielkim fanem Supernatural inspiracja jest nieintencjonalna, chociaż teraz, jak o tym wspomniałaś… widzę to :D

Bardziej miałem w głowie tytuły takie jak Jujutsu Kaizen, What we do in the shadows, być może coś z Lockwood & Co? No i nawiązuje sobie do mitologii słowiańskiej bo.. kto mi zabroni?

Poprawiłem wspomniane błędy i przejrzałem po raz kolejny. Mam nadzieję, że jeżeli jeszcze jakieś są, to nie przytłumiają już treści ;)

Proszę bardzo. ;)

Ja jeszcze pamiętam, że Supernatural oglądałam w telewizji. :D Tych innych tytułów nie znam, z anime to dawniej różne rzeczy oglądałam. ;)

Nikt nie zabrania nawiązywać, ja tam lubię wyłapywać takie smaczki w opowiadaniach. :)

Np. ← Na przykład - Nie używamy skrótów

Jest jeszcze kilka miejsc do poprawy, ale nie zmniejszyły zadowolenia z przeczytania całości. Ciekawy pomysł oraz wykonanie, imo niezłe, budzą nadzieję, że po tym udanym debiucie będzie można czytać więcej Twoich tekstów. Powodzenia w konkursie. :)

 

Dzięki! Poprawione!

Jest tu niezły pomysł, ale szkoda, że zaprezentowany w niezbyt porywający sposób, w dodatku nie mogę powiedzieć, że do końca trafił do mnie sens wynalazku, nad którym pracowała Ona. Nie wykluczam, że do niepełnego zrozumienia przyczyniło się wykonanie, pozostawiające bardzo wiele do życzenia.

 

Jak za każdym razem moją uwagę przyciągały kolorowe światła i różnego rodzaju przyspieszone dźwięki w drodze do mojej, jakże przeciętnej, biurowej roboty. → Czy oba zaimki są konieczne?

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

do naszych wspólnych wybryków na uczelni. Nie byle jakiej uczelni.

Na uniwerku uczyliśmy się doceniać naszą wyjątkowość jako przeróżne stworzenia, istoty, czy „stany bytu i bytności”. Uczono nas dogłębnie o tym, jak ważne i wyjątkowe są nasze cechy… → Nadmiar zaimków.

 

żeby potem wpaść w szał i zacząć niszczyć wszystko na jego drodze mówiąc – Chociaż kropelkę, kropelunię. Nie? NIE? No to zobaczycie kur… → Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Czy profesor umiał mówic wielkimi literami??? Jeśli mówił to podniesionym głosem, dodałabym wykrzykniki. Proponuję:

żeby potem wpaść w szał i zacząć niszczyć wszystko na swojej drodze, mówiąc:

– Chociaż kropelkę, kropelunię. Nie?! Nie?! No to zobaczycie kur…

 

rozchyliła poły swojej kurtki, pokazując fiolkę… → Obawiam się, że nie odchyliła pół. Zbędny zaimek.

Proponuję: …odchyliła zanadrze kurtki, pokazując fiolkę

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

 

kiedy Pan Wolf… → …kiedy pan Wolf

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się też w dalszej części opowiadania, choć przyjmuję do wiadomości, że pisałeś tak celowo.

 

Zrobił nam wykład o tym, że nawet z jego węchem, czasem robimy rzeczy automatycznie… → Czy dobrze rozumiem, że studenci mieli węch pana Wolfa?

 

zaśmiewała się, łapiąc się za brzuch. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …zaśmiewała się, łapiąc/ trzymając brzuch.

 

Będę wspominał te czasy z ogromną dozą sentymentu. → A może wystarczy: Będę wspominał te czasy z ogromnym sentymentem.

 

dogania każdego z nas, niezależnie od długości nieżycia. Nie każdy może być celebrytą. Nie każdy może brać... → Czy to celowe powtórzenia?

 

Ja po studiach zajmowałem „lukratywną” pozycję… → Czy zaimek jest konieczny?

 

Są istoty, które trwają na pozycji nowicjusza wiekami. → Raczej: Są istoty, które wiekami trwają na pozycji nowicjusza.

 

pokazując na mnie kończyną bądź odnóżem. → …pokazując mnie kończyną bądź odnóżem.

Pokazujemy/ wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

nadało to Jej formę. Formę, która, jak dla każdej nowo powstałej istoty… → Czy to celowe powtórzenie? A może wystarczy: …nadało to Jej formę, która, jak dla każdej nowo powstałej istoty

 

podmuchem zimnego wiatru w starym, zamkniętym w zakurzonym pomieszczeniu. → Coś się tutaj przyplątało.

 

trafieniem.  –  Po co mam tracić… → Wystarczy jedna spacja po kropce i jedna po półpauzie.

 

na kreatywność, na BWUAH? – powiedziała, imitując dźwięk oraz gestami pokazując wybuch. → Ona też umiała mówić wielki literami???

 

Wskazałem na naszego kolegę z roku… → …Wskazałem naszego kolegę z roku

 

– Bo mógłbyś używać fizycznych kul, a nie pchać spektralne. Zaśmiała się z troską. → Zbędna kropka po wypowiedzi, didaskalia małą literą – zaśmianie się jest odgłosem paszczowym, więc:

– Bo mógłbyś używać fizycznych kul, a nie pchać spektralne – zaśmiała się z troską.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Wolę sama utrudniać im życie.Zaśmiała się.Wolę sama utrudniać im życie – zaśmiała się.

 

A potem już telewizory, GhostTube’y itd. –> A potem już telewizory, GhostTube i tak dalej.

Nie używamy skrótów.

 

Uśmiechała się szeroko, pokazując swoje ostre trójkątne, zaskakująco śnieżnobiałe zęby. → Zbędny zaimek – czy uśmiechając się, pokazywałaby cudze zęby?

 

w jakim ścisku młodsi studenci musieli włączać się na często różne zajęcia… → Pewnie miało być: …w jakim ścisku młodsi studenci musieli często włączać się na różne zajęcia

 

warsztaty z egipskich plag Dr. Mummy… → …warsztaty z egipskich plag doktor Mummy…

Po skrócie dr nie stawia się kropki. Nie używamy skrótów. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.

 

i bez skazy, na tyle, ile pozwalała im fizjonomia. → …i bez skazy, na tyle, na ile pozwalała im fizjonomia.

 

Zakończenie obyło się bez fanfarów… → Zakończenie obyło się bez fanfar

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika fanfara.

 

Przechodząc obok Jej apartamentu po raz n-ty w tym miesiącu… → Przechodząc obok Jej apartamentu po raz enty w tym miesiącu

 

„Zapytam,” pomyślałem. → „Zapytam”, pomyślałem.

Tu znajdziesz wskazówki, jak mopżna zapisywać  myśli bohaterów.

 

Proszę! –  Zaintrygowany otworzyłem drzwi. → Jedna spacja po drugiej półpauzie wystarczy.

 

Niektóre z nich mi znajome… → Niektóre z nich znajome

 

w miejscu oczu widać było u nich same białka, bez śladu źrenic. → Chyba miało być: …w miejscu oczu widać było u nich same białka, bez śladu tęczówek.

 

z nienaturalnie szeroko rozstawionym grymasem… → Na czym polega rozstawienie grymasu?

 

W ułamku sekundy znalazła się obok mnie, tracąc formę w coś, co przypominało biały szum z telewizorów… → Co to znaczy tracić formę w biały szum z telewizorów?

 

Zdecydowanie zbyt blisko mojej twarzy. – To ty… –  powiedziała chropowatym głosem staruszki. → Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Jedna spacja przed didaskaliami wystarczy. Winno być:

Zdecydowanie zbyt blisko mojej twarzy.

– To ty… – powiedziała chropowatym głosem staruszki.

 

Nie byłem do tego przyzwyczajony. Oczywiście, byłem duchem i taki widok powinien być dla mnie… → Lekka byłoza.

 

krzyknęła swoim cieniutkim, melodyjnym głosem… → Czy zaimek jest konieczny – czy mogła krzyknąć cudzym głosem?

 

Siadaj! – Wskazała na kanapę pełną różnych… → Siadaj! – Wskazała kanapę pełną różnych

 

odparłem przytłoczony sytuacji i z resztkami obaw… → Literówka.

 

– To naprawdę ja? – zapytałem z głupia franc.– To naprawdę ja? – zapytałem z głupia frant.

 

Niezłe, co? – powiedziała z dumą w głosie – Mówiłam, że wykombinuję coś nowego! → Brak kropki po didaskaliach.

 

– To jeszcze nic. Zaśmiała się. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą.

 

– Wirus na TikToku… – … wyłudzenia… -… do wojny… – …że on ją zdradził…-… obrzydliwych zwyroli. → Zamiast dywizów powinny być półpauzy i spacje po nich. Zbędne spacje po wielokropkach. Winno być: – Wirus na TikToku… – …wyłudzenia… – …do wojny… – …że on ją zdradził… – …obrzydliwych zwyroli.

 

HEJ! – krzyknąłem – SUPER! → Umiał krzyczeć wielkimi literami???

 

Projektowałem ten proces już na studiach i kontynuowałam po zakończeniu. – Wskazała na górę notatek… → Projektowałam ten proces już na studiach i kontynuowałam po zakończeniu. – Wskazała górę notatek

 

– No, tutaj zjebałam.Odpowiedziała ze wstydem. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą.

 

z prędkością nierówną żadnej innej istoty. → …z prędkością nierówną żadnej innej istocie. Lub: …z prędkością nieosiągalną przez żadną inną istotę.

 

– Tak, jednak mi się zawsze to wytłumaczenie wydawało niepełne. → – Tak, jednak mnie to wytłumaczenie zawsze wydawało się niepełne.

 

– Do – Kła – DNIE!- krzyknęła. → A może: – Do-kła-dnie!!! – krzyknęła.

 

zapytała, ze złością kierując na mnie swoje oczy… → Zbędny zaimek.

 

parę istot zazdrosnych o Jej wyniki, założyły się z Nią… → …parę istot zazdrosnych o Jej wyniki, założyło się z Nią

 

– No więc jak już tę pizdę przyłapałam, złapałam ją jedną ręką za włosy… → Nie brzmi to najlepiej.

 

eksperyment ukończony sukcesem! Pierwsze sukcesywne przeniesienie… → Jak wyżej.

 

telefon komórkowy w oprawie z hello kitty… → …telefon komórkowy w oprawie z Hello Kitty

 

– U ciebie wzięłam część aury… → Jedna spacja po półpauzie wystarczy.

 

jestem w stanie kontrolować wiele z nich na raz. → …jestem w stanie kontrolować wiele z nich naraz.

 

– A myślisz, że skąd mam kasę na te wszystkie urządzenia z wyświetlaczami? – Zaśmiała się. → Didaskalia małą literą.

 

ze względu na podziw do Jej kreatywności i kunsztu… → …ze względu na podziw dla Jej kreatywności i kunsztu

 

mianowano Ją głową ministerstwa do spraw za kurtynowych. → …mianowano Ją głową ministerstwa do spraw zakurtynowych.

 

Miała pełną kontrolę nad social mediami. Miała pełną kontrolę nad socjal mediami.

 

opierających się na social mediach. → …opierających się na socjal mediach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Mnie za to twój komentarz bardzo porwał i cieszę się, że poświęciłaś czas, żeby wypunktować moje błędy.

 

Podsumowując twój i poprzednie opinie, powinienem w przyszłych opowiadaniach uważać na:

 

– interpunkcję. Znalazłem już stronę "https://www.interpunkcja.pl", która mi pomoże,

 

– powtórzenia,

 

– zaimki,

 

– zapis dialogów. Przysięgam, że sprawdzałem artykuły o tym przed i po napisaniu,

 

– formy grzecznościowe – pan, pani, twój, twoja,

 

– poprawna forma sformułowań, których nie używam często,

 

– szyk zdań,

 

– podwójne spacje (cholera wie, skąd się tam wzięły? Jakiś tik nerwowy? I jak je „wykryłaś”? Sprawne oko, czy jest jakiś program/strona godna polecenia?)

 

– wykrzykniki zamiast dużych liter,

 

– skróty,

 

– istnienie dywiz, półpauz i pauz (z zażenowaniem stwierdzam, że ich nie rozróżniałem),

 

W paru rzeczach się zbuntowałem:

 

Wolałem Ją przebrać w płaszcz, niż „odchylać zanadrza” kurtki. Jakoś mi to słowo nie pasowało.

 

Grymas zmieniłem na: ”Groteskowo wykrzywiała plecy w łuk, patrząc mi w oczy, eksponując imponujące, nienaturalnie szeroko rozstawione, trójkątnie spiłowane zęby”.

 

Daj znać czy według ciebie to gra.

 

Gdzieś jeszcze przeredagowałem coś inaczej niż w propozycji, nie mogę sobie przypomnieć.

 

To mój debiut i doceniam wszystkie wskazówki. Co więcej, skoro ściana tekstu i „porywczość” nie jest do końca przyjemna dla czytającego – czy ty bądź inni komentujący macie jakieś wskazówki dotyczące tego aspektu? Czy rzeczywiście większość opisów świata powinna być w dialogach? Wydawało mi się nienaturalne każdy aspekt przedstawiać w rozmowie. Chyba że tu chodzi o wyważenie całości.

Jeckylllu, niezmiernie mi miło, że uznałeś łapankę za przydatną, a przy okazji powziąłeś słuszną decyzję o intensywnej pracy nad warsztatem. Powodzenia! :)

 

W paru rzeczach się zbuntowałem:

Wolałem Ją przebrać w płaszcz, niż „odchylać zanadrza” kurtki. Jakoś mi to słowo nie pasowało.

Teraz Twoje zdanie brzmi: …rozchyliła poły płaszcza, pokazując fiolkę z bliżej nieokreślonym płynem… i moim zdaniem nie jest to dobre wyjście. Skoro ma na sobie płaszcz, to sięga on zapewne kolan, a może nawet okolic łydek. Poły, jak mówi definicja, to dolne fragmenty płaszcza i tu rodzi się pytanie – czy Ona na pewno umiejscowiła rzeczoną fiolkę w pole płaszcza, czyli gdzieś w okolicy kolan czy łydek? Zanadrze może Ci się nie podobać, ale to jest miejsce, gdzie zapewne schowana była fiolka, bo na pewno nie była wsadzona do poły płaszcza.

 

Grymas zmieniłem na: ”Groteskowo wykrzywiała plecy w łuk…

Owszem, teraz zdanie brzmi lepiej, jest zrozumiałe.

 

To mój debiut i doceniam wszystkie wskazówki. Co więcej, skoro ściana tekstu i „porywczość” nie jest do końca przyjemna dla czytającego – czy ty bądź inni komentujący macie jakieś wskazówki dotyczące tego aspektu? Czy rzeczywiście większość opisów świata powinna być w dialogach? Wydawało mi się nienaturalne każdy aspekt przedstawiać w rozmowie. Chyba że tu chodzi o wyważenie całości.

Jekylllu, obawiam się, że w tej materii nie wypowiem się, albowiem nie piszę, a tylko robię łapanki i dzielę się wrażeniami z lektury. Sugeruję abyś o opinię zwrócił się do komentatorów mających doświadczenie w pisaniu opowiadań.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

OK, argumenty są bardzo przekonujące.

Będzie “zanadrze” :)

Dzięki raz jeszcze!

Raz jeszcze bardzo proszę i miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawy pomysł. Początek bardzo mi się podobał, koniec robi wrażenie, za to środek trochę się dłuży – może przydałoby się trochę uatrakcyjnić narrację. Może Pod względem technicznym, jak przypuszczam po poprawkach poprzedników, jest nieźle.

Autor zadeklarował jako gatunek fantastykę socjologiczną.

Wynalazek: wirtualne kopie strachów do robienia hałasu w Internecie

 

Oooj… na bakier jesteś z piękną mową polską. Już w przedmowie, bo opowiadanie nie może być “debiutowe”, tylko debiutanckie…

 

Niełatwo się ten tekst czyta, nie tylko ze względu na język. Opowiadanie o studiach bohaterów (dość rozwlekle) nie ma nic do wynalazku, a stanowi większość treści – i nie jest specjalnie logiczne.

 

Świat niby fantastyczny, a jednak – korporacyjny. Nie mam pojęcia, dlaczego głód, który przecież nie jest chorobą zakaźną, miałby władze skłonić do wprowadzenia kwarantanny. Średnio mnie przekonuje idea, że za całe zło świata odpowiadają strachy powstające z nieprzyjemnych emocji, ale chyba można ją było przekazać spójnie i atrakcyjnie. A tu narrator to się cieszy, to rozpacza – z tego samego powodu, z którego się cieszył, humor jest raczej wysilony i mało śmieszny, a bohaterowie dość nijacy, o nieodgadnionych motywacjach (Ona próbuje się zemścić? na kim?).

 

Czy ta uczelnia nie ma papierków? Nikt nie wie, że prawdziwa Dr nie autoryzowała przydziału Onej? W ogóle miałam raczej wrażenie klubu wzajemnej adoracji, nie szkoły wyższej. Inna rzecz, że w świecie nieśmiertelnych kształcenie kadr nie musi wyglądać identycznie, jak w naszym – prawda?

 

Bohaterowie nie powinni sobie wyjaśniać tego, co już wiedzą, i odpytywanie z wiedzy o własnym świecie też wypada sztucznie, nawet, kiedy robią to studenci.

 

“Podobnie jak ja, była wypadkową problemów i zmartwień współczesnych ludzi, zgrupowanych tak mocno, że nadało to Jej formę. “ Poza dziwną frazą o “grupowaniu” problemów – stąd wynika, że narrator, który chyba ma na ludzi zsyłać bezsenność, jest raczej wcieleniem tej bezsenności. A w takim razie – jaki sens ma jego narzekanie, że ludzie sami sobie psują sen? Przecież dzięki temu istnieje, nie?

 

“W efekcie zaczęli odchodzić od zwielokrotniania negatywnych emocji do nastawienia na te pozytywne.” – poza tym, że nie jest po polsku, fraza sugeruje, że ludzie specjalnie się dosmucali, bo, nie wiem, była taka moda? A teraz moda się zmieniła, chyba. Jak bardzo świat strachów jest oddzielony od świata ludzi? Bo z każdym kolejnym zdaniem wychodzi inaczej – to ludzie nie wiedzą o ich istnieniu, to zatrudniają je w filmach…

 

Kiedy Ona najpierw siedzi po turecku, a zaraz potem jakoś dziwnie się wygina, opis jest tak niejasny, że w rezultacie nie wiem, czy siedzi spokojnie, czy uprawia jogę, czy ma atak padaczki. Czy narrator nie znał mocy Onej? Skoro trzymali się razem przez parę lat? I co ma jej najlepszość do takiego, a nie innego talentu?

 

“Podobnie jak na studiach, dawałem się porwać Jej magnetycznej charyzmie.” – sęk w tym, że tej charyzmy nie zdołałeś pokazać. Na szczęście narrator jest wyraźnie zabujany, więc to wypada jakoś w miarę, ale zawsze.

 

W dziedzinie języka – roboty przed Tobą huk.

 

Przede wszystkim – nawet w światku korporacyjnym – “viewsy” to przesada. Tu jest (jeszcze…) Polska. Piszmy po polsku. Angielskich słówek i konstrukcji masz po prostu mrowie: “prank”, "bowling" i tak dalej. Niszczyć można wszystko na swojej drodze, a nie na “jego” (tak, angielszczyzna nie ma tego rozróżnienia – ale polszczyzna ma).

 

Nigdy nie dawaj przecinka między podmiot a orzeczenie (p. tu: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842850). Za to wołacz (i w ogóle zwrot jednej postaci do drugiej) oddzielamy od reszty zdania przecinkiem: sorry, Dave. (also: this is Poland!) Zwroty do adresata, np. “pan” piszemy dużą literą tylko wtedy, kiedy zwracamy się do adresata. W liście napiszesz: drogi Panie Jacku; ale w narracji tylko – powiedział pan Jacek. Przy okazji – pisanie “Ona” dużą literą wskazuje na szczególny szacunek narratora wobec Onej. Może tak miało być – jest w niej zakochany po uszy – ale ważne, żebyś takie rzeczy robił świadomie. Po skrócie odmienionego wyrazu nie dajemy kropki (doktorowi → dr; ale: doktor → dr.). “Z powodu zwiększonej aktywności innych studentów na zajęciach, mogłem spokojnie przejść semestr pod radarem profesorów” to żywcem skalkowany angielski idiom – nie rób tak (i wytnij przecinek, bo nie ma sensu).

 

Nazw uczelni (i innych własnych) nie dajemy w cudzysłów – wystarczą duże litery.

 

Masz nadmiar zaimków – czy w uśmiechu można pokazać cudze zęby? Podejrzewam wpływy angielskie. A kiedy bohaterka używa wyrazu dźwiękonaśladowczego, naprawdę nie musisz nam tego tłumaczyć – widzimy. Tak samo nie ma sensu tłumaczyć znaczenia gestów, które mają utarte kulturowo znaczenie, jak kładzenie palca na ustach (a znaczenie innych też powinno być jasne z kontekstu). Także “złapać nasze kostki” to angielska konstrukcja, po polsku piszemy: złapać nas za kostki.

 

Bez fanfar (https://wsjp.pl/haslo/podglad/62764/bez-fanfar, https://wsjp.pl/haslo/podglad/77120/fanfary).

 

Nie uważasz na związki w zdaniu (https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842857) przez co tekst źle się czyta, jest mętny (nie tylko dlatego, ale to ma udział). Na przykład: kiedy mamy związek rządu z kilkoma wyrazami rządzonymi, to powinny być wszystkie w tej samej formie gramatycznej – nie “szybkość w uczeniu się nowych programów i ogólnie liczenia” tylko albo uczenia się i liczenia, albo w uczeniu się i liczeniu (ale to gorszy wariant). Analogicznie: “Trzeba naprawdę się natrudzić, żeby zwalczać, psychologów, psychiatrów i ich lekarstwa, medytacje i tym podobne.” – jak natrudzić, to i zwalczyć (oba czasowniki muszą być dokonane, albo oba niedokonane, ale nie jeden taki, drugi taki). A związku “zwalczać psychologów” absolutnie nie można dzielić przecinkiem, p. poradnik (przy okazji: nie bierzcie haloperidolu, blokuje czakry i oślepia wewnętrzne oko!). I tak samo: nie “Część z nich miały” ale albo część z nich miała; albo (lepiej): niektóre miały.

 

We frazie “Niektóre z nich mi znajome” zbędne są i “z nich” (bo “niektóre” przekazuje już tę informację) i “mi” (bo narrator jest jedyną postacią, której mogą być znajome).

 

W zdaniach mówiących o prawdach ogólnych (np. istotowych cechach czegoś) używamy czasu teraźniejszego; w mowie zależnej (wszelkie “powiedział, że”, “uważał, że”) używamy takiego czasu, jakiego byśmy użyli, gdyby była niezależną wypowiedzią. Nie cofamy go! Cofanie czasu obowiązuje w angielszczyźnie, ale w polszczyźnie nie.

 

“Nie zapomnę, kiedy namówiła mnie” to nie jest gramatyczne: nie zapomnę tego, jak mnie namówiła.

 

Imiesłów oznacza jednoczesność, a nie przyczynę: “trafiając kolejnego idealnego strike’a, rozwiązując kulę spektralną zaraz po uderzeniu.” – Ona mogła mówić, trafiając, ale czy równocześnie rozwiązywała kulę? Albo “Władze uczelni postanowiły prowadzić zajęcia online z użyciem współczesnej technologii, prowadząc większość zajęć na MsTeamsie.” – przecież nie postanowiły w trakcie prowadzenia, tylko postanowiły, że będą prowadzić.

 

Tutaj: “Stojąc w nich i patrząc na makabryczną scenę przede mną, moje zwieracze nie potrafiły się zdecydować” konstrukcja zdania wskazuje na to, że zwieracze stały i patrzyły, bo agens imiesłowu musi być ten sam, co orzeczenia. Kiedy czytelnik sobie wyobraża, że narrator patrzy zwieraczami, nastrój grozy zanika (w ogóle humor toaletowy nieszczególnie mi się podoba, ale to ja). Ten sam błąd masz tu: “Przechodząc obok Jej apartamentu po raz n-ty w tym miesiącu, coś przyciągnęło moją uwagę.” – wygląda na to, że coś przechodziło obok apartamentu.

 

Angielska składnia dopuszcza takie konstrukcje: “zabrała mi telefon z ręki, którym miałem zadzwonić do mojego superwizora”, ale polska nie: zabrała mi z ręki telefon, z którego miałem zadzwonić do szefa (chyba że telefon był zrobiony z ręki). W ogóle wymyka Ci się szyk: “Poprawiłem nieistniejące okulary na nosie, imitując profesora.” – po pierwsze, nie imitował, a przedrzeźniał, ale to jest jasne z dialogu – zaufaj czytelnikowi; po drugie: poprawiłem na nosie nieistniejące okulary (albo wyimaginowane okulary). Tutaj “trzask łamanej szkolnej tablicy udającej płytę nagrobkową” dopowiedzenie, że tablica udaje płytę nagrobka, psuje rytm i utrudnia parsowanie – szyk wcześniejszej części zdania wskazuje, że powinno się już skończyć. Jeśli chciałeś opisać tablicę, to czemu nie wcześniej? Nie jest poprawny szyk “tyle mi z nią interakcji wystarczyło” – powinno być :tyle interakcji z nią mi wystarczyło (i o co chodzi narratorowi?).

 

Konstrukcja “był to jakiśtam czas” jest dziwna, choć ostatnio modna, ale unikaj jej, to pustosłowie.

 

Wiele zdań jest po prostu mętnych:

“Jak za każdym razem moją uwagę przyciągały kolorowe światła i różnego rodzaju przyspieszone dźwięki w drodze do mojej, jakże przeciętnej, biurowej roboty.” Primo – z szyku wynika, że dźwięki były w drodze do roboty. Secundo – “robota” jest tu potraktowana chyba trochę ekwiwokacyjnie (praca i miejsce pracy). Tertio – jakie to są “przyspieszone” dźwięki? Jakie jest normalne tempo dźwięków?

 

“Była też dwukrotnym czempionem w lokalnym klubie bowlingowym, gdzie spędzaliśmy każdy urwany wykład i każdy oblany test.” – nie można spędzać “testu”, ponieważ to nie jednostka czasu (a wykładu się nie urywa, tylko urywa się z niego), a anglicyzmy raczej przeszkadzają: Dwa razy wygrała też zawody na miejscowej kręgielni, gdzie spędzaliśmy każde wagary i pocieszaliśmy się po każdym oblanym kolokwium.

 

“Ona nawet nie powstrzymała śmiechu na końcu sali, gdzie zwyczajowo siadała.” zgaduję, że chodzi o coś w rodzaju: Ona, jak zwykle siedząca na końcu sali, nie próbowała nawet powstrzymać śmiechu; ale zdanie jest fatalnie skonstruowane.

 

Te dwa zdania: “Czułem się wyjątkowy przez fakt, że to właśnie mnie wybierała do wspólnego wcielania Jej żartów w życie. Dodatkowo jako tego, komu potrafiła zwierzyć się, ze swoich planów, ambicji.” są sztucznie przedłużone i gramatycznie kulawe: Czułem się wyjątkowy, bo to właśnie mnie wybierała do pomocy przy swoich żartach, to mnie się zwierzała ze swoich planów i ambicji.”

 

“Niestety, myślenie, że każdy stażysta prędzej czy później musi zostać zatrudniony przez firmę na porządnym stanowisku, jest zdecydowanie ludzkie, a nawet dość naiwne” – nie wiem, co próbujesz powiedzieć, nie tylko ze względu na dość chwiejną konstrukcję zdania – co ma “ludzkość” myślenia do rzeczy?

 

“Ponieważ nasze istnienie nie ma zdefiniowanego końca, żeby zostać zatrudnionym na daną pozycję, trzeba się naprawdę czymś wyróżniać.” – “definiować” to termin techniczny, tu raczej chodzi o “określony” koniec, choć nie dałabym głowy; zatrudnionym można być na posadzie, na stanowisku – na pozycji nie.

 

Co ludzie sobie robią: “we współczesnym świecie nie ma miejsca na zjawę bezsenności. Ludzie i tak robią to sobie sami.” ? Co to jest “zjawa bezsenności”?

 

Stąd “ciągle konsekwentnie rozwalała system. Już na studiach była uważana za wyjątkową” wychodzi, że Ona była uważana za wyjątkową – w ramach tego systemu, który “rozwalała”. O co chodzi?

 

“Nie raz profesorowie powtarzali, że wpadła w złe towarzystwo, bez pardonu pokazując na mnie, niezajętą kończyną bądź odnóżem.” ale co to ma do rzeczy? I po co dopowiedzenie o niezajętych kończynach, które – znowu – wygląda jak doklejone do już skończonego zdania? Z dziurą na przecinek?

 

“Około czasu zakończenia naszej uczelni zniesiona została kwarantanna.” – to nie jest po polsku. Uczelni się nie “zakańcza” – kończy się studia; “około” może być tylko jakiejś konkretnej godziny, ale nie “czasu”.

 

“Pomimo że znalazło się tam kilka klasowych plotkar, wyglądały na tak uciemiężone” – choć znalazło; ale – jak znalezienie się tam (albo bycie plotkarami?) wyklucza się z “uciemiężeniem”?

 

Ta fraza: “kolegę z roku, który często kategoryzowany jest uproszczonym i znienawidzonym przez nieżywych terminem – zombie” nie jest po polsku (wygląda na to, że rok jest zombie): kolegę z roku, często zaliczanego do kategorii zombie, do której nikt z nieżywych się nie przyznaje.

 

Błędów frazeologicznych jest tyle, że tutaj wymienię tylko najważniejsze: “mierzyć siły na zamiary” to nie “poprzestać na małym”, ale wręcz przeciwnie (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Mierz-sily-na-zamiary;1659.html). "Zwyczajowo" to nie to samo, co "zwykle". Wynik można uzyskać, nie wywołać; nie spotkałam się też dotąd z uczeniem “dogłębnym”. Co to jest “punkt bezpieczeństwa”? Jest punkt zborny po ewakuacji, ale – bezpieczeństwa? “Ludzki” to nie to samo, co będący człowiekiem.

 

“Jej pomysły były niesamowicie kreatywne, ale też ugruntowane w jakimś konkretnym celu.” – “kreatywny” to “twórczy”, co w żaden sposób nie wyklucza się z celowością (wręcz przeciwnie), a “ugruntować” można zasady, ale nigdy pomysły i na pewno nie w celu.

 

“Na karb” czegoś składa się zjawiska niekorzystne, niechciane – a nie popularność (o ile się jej chce, oczywiście: https://wsjp.pl/haslo/podglad/35793/ktos-zlozyl-cos-na-karb-czegos).

 

“Zmieniłem ton na monotonny niski głos” ton to cecha głosu, nie sam głos (przyjrzyj się słowu “monotonny”). “Odparłem” to tyle, co “odpowiedziałem” – jeśli bohater kończy monolog jakąś wypowiedzią, to niczego nie odpiera (tj. nikomu nie odpowiada), tylko mówi. “Wzmocnić efekt bezsenności u ludzi” – czyli zwiększyć jej skutki, mniej więcej, bo “efekt” to (jeszcze ciągle) “skutek”. W filmie można mieć rolę, ale nie wystąpienie. “Zgrubny” to niedokładny, szacunkowy, powierzchowny – czy sposób może być taki?

 

“Nawet teraz patrząc w staw, który stworzył się, kiedy rzeka wezbrała przez zwiększoną liczbę potępionych, widziałem, że trybiki w głowie mojej przyjaciółki kręcą się niepowstrzymanym tempem.“ – staw może powstać (chociaż nie na rzece, chyba), ale na pewno nie może się "stworzyć" (najwyżej utworzyć, ale lepiej, żeby powstał), a trybiki kręcą się w tempie, ale nigdy “tempem” – zresztą tempo to szybkość, więc czy może być “niepowstrzymane”?: Nawet teraz, patrząc na staw, który powstał, kiedy rzeka wezbrała od natłoku potępionych, widziałem, jak trybiki w głowie mojej przyjaciółki kręcą się niepowstrzymanie.

 

Dostępność to nie to samo, co dostęp (https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842880). Nie ma takiego słowa “depresjonujący” – student może spokojnie powiedzieć “dołujący”.

 

“Byliśmy rozdzieleni, a na domiar złego, przez kwarantannę możliwości spotkań zostały drastycznie zmniejszone.” – A w poprzednim zdaniu narrator się cieszył, że ma własny pokój… zdanie jest przedłużone na siłę: W czasie kwarantanny praktycznie nie mogliśmy się spotykać.

 

“Tutaj były to konkretnie kosmetyki dermatologiczne, gdzie Dr. Mummy, jak dotąd w pełni zawinięta w bandaże mumia, testowała i dzieliła się efektem działania tych produktów na własnej skórze.” Dermatologia to nauka o skórze i jej wytworach, czyli właśnie o tym, na co kosmetyki się kładzie, a potworek “kosmetyki dermatologiczne” służy wyłącznie reklamie. Reszta zdania jest niegramatyczna – po co to “gdzie”? Mumia może być zawinięta całkiem, ale nie “w pełni”. Dzieliła się na własnej skórze?

 

“Dodatkowo” nie jest dobrym zamiennikiem “poza tym”. “Zaogniać” to owszem, pogarszać – ale coś, co już jest złe – a stosunki Onej z Mummy były dobre!

 

Można patrzeć z politowaniem albo z żalem, ale nie z “pożałowaniem”. Co to znaczy “patrząc mi w oczy z nienaturalnie szeroko rozstawionym grymasem”? Co to jest grymas? Fraza: “tracąc formę w coś, co przypominało biały szum z telewizorów” nie ma sensu – nie można tracić czegoś w coś; można się rozmyć, rozpłynąć w coś, ale nie tracić formę w coś.

 

Idiom brzmi "z głupia frant”: https://wsjp.pl/haslo/podglad/333/z-glupia-frant – nie ma nic wspólnego z francą, a “posiadać” to nie synonim “mieć”. “Dokładnie” nie jest synonimem “właśnie”, “sukcesywny” nie znaczy “udany”, “intencjonalnie” to nie to samo, co “celowo”.

 

Po polsku włosy nie mogą być “dzikie”, najwyżej rozwichrzone, rozczochrane; a miejsce na opis bohaterki jest na początku, nie pośrodku tekstu.

 

Nie można kogoś “zaprzyjaźnić” tylko zaprzyjaźnić się z nim.

 

“Ich celem byłoby zostanie pogodynami, pogodynkami, jak i meteorologami i wszystkimi pracami, czy rolami, które odpowiadałyby za głoszenie dezinformacji na temat zmian klimatycznych i pogody. “ – nie można być pracą ani rolą, role za nic nie odpowiadają, a celem jest denerwowanie ludzi – zyskanie odpowiedniej posady i głoszenie dezinformacji to tylko środki.

 

No, sporo tego, a więcej czeka na dysku. Plik ze szczegółowymi uwagami chętnie wyślę, podaj mi tylko adres na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka