
15 lipca 2025 roku, mógł być dla wielu ludzi zwyczajnym, szarym dniem. Okazało się jednak całkiem inaczej. Tego właśnie dnia, nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nad ogrodem białego domu pojawił się dziwny, tajemniczy obiekt.
Nie przyleciał. Po prostu „pojawił się”. Świadkowie zdarzenia w ten sposób to opisywali.
Kształt miał owalny, a na jego ciemnoniebieskich ścianach widniały ukośne złote pasy i duży napis w nieznanym języku.
Wisiał bezczynnie kilka minut, potem z jego dołu coś zaczęło się wysuwać. To była latająca winda. Miała zamontowane odrzutowe silniczki, dzięki którym wylądowała delikatnie na trawie.
Ku wielkiej ekscytacji obserwujących zdarzenie, których na pobliskiej ulicy przez tą chwilę utworzył się już spory tłum, z windy wyszedł bardzo dziwnie wyglądający osobnik. Przypominał gigantyczną dżdżownicę, której doczepiono sześć odnóży. Jego głowa podobna była do piłki używanej w futbolu amerykańskim. Można było zauważyć w niej szeroki, nie posiadający warg otwór gębowy, a także troje wyłupiastych oczu, rozmieszczonych symetrycznie, w takich odstępach, że pole widzenia miał znacznie większe niż ludzie.
Dziwoląg posiadał coś na wzór plecaka, założonego nie z tyłu, tylko z przodu. Był to przyrząd do tłumaczenia wypowiedzi istoty, która oczywiście mówiła innym językiem, i miała też inaczej zbudowany aparat mowy.
Obcy powiedział coś i po chwili wszyscy ludzie w około usłyszeli bardzo głośno:
– Witajcie ludzie! Przybywamy w pokoju! Chcemy porozmawiać!
&&&
Ludzie nie wiedzieli, że kosmos pełen jest układów słonecznych, w których na setkach różnorodnych planet, żyły rozumne istoty. Że istniał międzyplanetarny rząd, który finansował ciągłe eksplorowanie wszechświata, wydającego się nie mieć swoich granic.
W końcu odkryto Ziemię. Planetę bardzo zacofaną technologicznie. Przez kilka lat obcy porywali ludzi, by zbadać ich organizm, a także poznać język. Gdy wiedzieli już dostatecznie dużo pamiętnego dla ziemian 15-stego lipca 2025 zdecydowano się na kontakt.
To jednak nie był koniec infiltracji. W przeróżne miejsca globu wysłano szpiegów, którzy “zakładali” sztucznie wyhodowaną ludzką skórę. Mieli oni dużo bardziej dogłębnie poznać zwyczaje na Ziemi i złożyć raport z niezwykłych spraw, które jak już się przekonano wcześniej wiele razy, miała każda, nawet najbardziej zacofana społeczność.
&&&
Szpieg o imieniu Xarx, już po dwóch tygodniach spędzonych na Ziemi wysłał krótką wiadomość do swojego przełożonego. Brzmiała ona:
„Pawudinie chcę się z Tobą widzieć. Poznałem bardzo ciekawą grę logiczną, cieszącą się wśród tubylców wielką popularnością. Jest doprawdy fascynująca”.
”W porządku, przybywaj.” padła zwrotna odpowiedź.
Niedaleko Ziemi, na jej orbicie znajdowała się baza, gdzie szpiedzy co jakiś czas przylatywali, by przekazać co bardziej ciekawsze zdobyte informacje, a także poddawali się pewnym koniecznym zabiegom. Na przykład wstrzykiwano im pewne witaminy, których potrzebowali, a które w czasie pobytu na Ziemi dość szybko się niwelowały. Zabierali też zapas pokarmu.
Xarx przyleciał do bazy i o wyznaczonej porze zjawił się w biurze Pawudina. Obaj mieli humanoidalną budowę ciała, jednak znacznie się różnili. Ten pierwszy był wyższy, o blisko siedemdziesiąt centymetrów, a jego skóra miała jednolity brązowy kolor. Jego szef natomiast, mimo że niższy, kończyny miał dłuższe, a kolor skóry jasny, pokryty był ciemnoczerwonymi plamami wielkości guzika, przypominającymi gigantyczne piegi.
– Witaj! – powiedział szpieg, który niósł w ręce dużą torbę.
– Witaj – odparł Pawudin i zainteresowany zapytał:
– Masz tą grę logiczną?
– Tak, zaraz się przekonasz jak bardzo jest pomysłowa.
I wyciągnął szachownicę, którą położył na stole, a także worek z figurami. Potem wysypał figury.
– To niezwykła gra. – powiedział układając wieże w rogach, obok nich skoczki potem gońce… – Jej wielką zaletą jest, że nie ma tu losowości, wszystko zależy od twojego geniuszu bądź głupoty. Nauczę cię grać. Mam też książkę, którą trzeba przetłumaczyć na wszystkie języki i rozesłać w najdalsze zakątki kosmosu. Świetnie bowiem tłumaczy zasady.
– Wygląda to ciekawie – powiedział Pawudin, gdy wszystko było przygotowane.
I Xarx zaczął wyjaśniać zasady. Potem rozegrali pierwszą pozaziemską szachową partię.
&&&
Szachy, w przeciągu około dwóch miesięcy rozprzestrzeniły się po całym kosmosie, robiąc furorę. Doszło jednak do pewnych modyfikacji. Wielu uchodzących za wybitnie mądrych osobników, na różnych planetach twierdziło, że gra ma niewykorzystany potencjał. Dlatego ustalono dodanie dwóch pionowych rzędów i dodatkowych figur nazwanych helikopterami, które poruszały się jednocześnie jak goniec i skoczek.
Zaczęto mówić o wielkim międzygalaktycznym turnieju. W końcu po kolejnych blisko czterech miesiącach postanowiono go zorganizować. Każda rasa w tym oczywiście Ziemia miała wystawić jednego zawodnika. Należało to zrobić w określonym terminie, w ziemskim czasie było to siedemnaście dni.
Na planecie zwanej Cysta, która z uwagi na swoją przepiękną przyrodę, wykorzystywana była wyłącznie na wypoczynek dla bogaczy, zaczęto przygotowywania do turnieju.
&&&
Obecnym mistrzem był dwudziestodwuletni Polak o imieniu Leszek. Rozegrano jednak turniej szachów z nowymi zasadami dla najlepszych arcymistrzów. Leszek również go wygrał, potwierdzając, że jest najlepszy na Ziemi i on ma reprezentować ojczystą planetę na międzygalaktycznym turnieju.
Nowe szachowe zasady wiązały się z olbrzymimi zmianami rozgrywki. Należało opracować przede wszystkim najlepsze debiuty. Zmodyfikowane szachy stały się doprawdy grą niezliczonych możliwości. Każda partia była diametralnie inna. Gracze mieli ogromne pole do popisu dla swojej inteligencji.
Tysiące ziemskich szachistów próbowało opracować nowe debiuty i pomóc w przygotowaniu Leszka do turnieju.
W takim czasie prawie w ogóle im się to nie udało, nowa gra była bowiem zbyt skomplikowana. A turniej się zbliżał.
&&&
Stare rasy żyjące w kosmosie i tworzące międzygalaktyczny rząd, były szlachetne. Więc po 15 lipca 2025 rozpoczęła się pomoc ziemianom w różnych aspektach życia. Jedną z pierwszych naglących spraw, było wybudowanie co najmniej kilku, na każdym kontynencie specjalistycznych lądowisk dla przybywających na Ziemię statków kosmicznych. Ludzie sami nie potrafili ich wybudować, gdyż rozwiązania w nich zastosowane wyprzedzały technikę o parę tysięcy lat. Zajęli się tym obcy.
Gdy już postawiono lądowiska, bardzo bogaci ludzie, a także naukowcy mogli wyruszyć na międzygwiezdne podróże, by odwiedzić inne planety. Podróże na gigantyczne odległości to nie była jednak prosta sprawa. Silniki potrzebowały ogromnej ilości paliwa, które do tego bardzo dużo kosztowało.
I ostatecznie statki miały gigantyczne rozmiary, gdzie dziewięćdziesiąt pięć procent zajmowały zbiorniki na paliwo, cztery procent silnik i cała elektronika, a kwatery dla ludzi to był zaledwie jeden procent.
&&&
Nadszedł oczekiwany czas. Wielki pasażerski okręt, zawijając po kolei do portów planet, w różnych układach słonecznych, przybył na Ziemię.
Leszek zobaczył jego lądowanie z okna hotelu. Zabrał bagaż i razem z rodzicami wzięli taksówkę, która zawiozła ich na lądowisko. Na turniej miał lecieć sam, gdyż absolutnie nie było miejsca na nikogo więcej. W statku znajdowało się już blisko dwustu zawodników, a miało być ich dwa razy więcej.
Ciemnozłota, wysoka niemal do chmur, olbrzymia rakieta czekała. O umówionej porze opuściła się z niej obszerna winda i na zewnątrz wyszedł dziwaczny osobnik. Poruszał się na trzech gibkich, nie posiadających stawów nogach. Miał też troje rąk zakończonych wieloma palcami. Ubrany był w kolorowy uniform, oznaczony jakimś obrazkiem z dziwnymi symbolami wyglądający na firmowe logo.
Blisko twarzy założony miał przyrząd, który po nastrojeniu automatycznie tłumaczył jego mowę na ludzką. Z jego gardła wydobyły się jakieś piskliwe dźwięki, po chwili przetłumaczone.
– Witam ziemianinie Leszku! Zapraszam na statek.
Szachista ostatni raz ucałował rodziców i wszedł do windy. Ta zamknęła się i zaczęła wznosić.
– Twoja kabina ma numer 109 – zaczął instruować obcy. – Razem z numerami od 101 do 120 posiadacie wspólną świetlicę, gdzie można porozmawiać i robić kilka innych rzeczy. Staraliśmy się dopasować ciebie i twoich sąsiadów według budowy i funkcji ciała. Wasze światy nie różnią się bardzo. Myślę, że łatwo będzie wam nawiązać znajomości i miło spędzić podróż.
Drzwi windy rozsunęły się i obcy poprowadził Leszka korytarzem o ciemnej podłodze i jasnoniebieskich ścianach, a także zaokrąglonym suficie, na którym ciągnęły się podłużne lampy.
Po chwili zaczęli mijać po obu stronach zamknięte drzwi. Miały oznaczenia, odpowiedniki ziemskich liczb.
W pewnym momencie przewodnik zatrzymał się i powiedział wskazując drzwi:
– Twój pokój jest tutaj.
W czymś, co było zamkiem, tkwiła nieduża karta. Stwór wytłumaczył, że to jego „klucz” i zaprezentował jego działanie.
Drzwi się otworzyły i weszli do środka.
Pomieszczenie było nieduże. Gospodarz podniósł leżący na łóżku przyrząd, dokładnie taki, jaki miał zawieszony na szyi.
– To automatyczny tłumacz. Niezbędny do porozumiewania się z osobami innych ras. Nastraja się sam, nic nie musisz robić. Wystarczy, że powiesisz go na szyi tak jak ja. A teraz chodź pokażę ci świetlicę.
Leszek zostawił plecak, a kiedy wyszli drzwi się za nimi zamknęły. Kawałek dalej znajdowało się wejście do znacznie większego pokoju, gdzie można było spędzać wspólnie czas, choć w tym momencie nikogo tu nie było. Na środku stał duży stół, a przy nim krzesła. Przy jednej ze ścian, znajdowało się dziesięć stanowisk komputerowych. Na innej ścianie był duży telewizor.
– Możesz pograć w gry video, albo skorzystać z internetu. Możesz też obejrzeć jakiś film, mamy ich ogromną ilość w bazie.
– A internet – zainteresował się Leszek – wiele światów obejmuje?
– Niemal wszystkie. Połączony jest także z Ziemią.
– Chyba spędzę dużo czasu na jego przeglądaniu.
– W pełni cię rozumiem. Obejrzenie zdjęć i filmów pokazujących na przykład obcą faunę i florę przez kogoś, kto znał tylko swoją planetę z pewnością może być bardzo ekscytujące.
Nastała chwila ciszy, podczas której obcy zastanawiał się o czym jeszcze opowiedzieć. W końcu rzucił:
– Czy masz jeszcze jakieś pytania?
Leszek miał mnóstwo pytań, ale zadał tylko jedno.
– Ile będzie trwała podróż?
– Na Cystę dolecimy za około siedemdziesiąt twoich godzin. Czy jeszcze coś?
– Nie, myślę, że nie.
– W porządku. W takim razie miłej podróży.
I stwór odszedł. Leszka korciło, by już siąść do komputera i zacząć przeglądać internet. Ostatecznie jednak postanowił najpierw zbadać swoją kajutę. Tam się skierował.
Gdy oglądał łazienkę, w pewnym momencie z radiowęzła rozległ się głos, przetłumaczony od razu przez automatycznego tłumacza:
– Tu kapitan! Startujemy. Życzę wszystkim miłej podróży.
Gdyby nie ten komunikat, Leszek nie wiedziałby, że wznieśli się w powietrze i, że nabierali prędkości. Taka to była zaawansowana technologia.
Gdy już obejrzał pokój, w którym miał spędzić około trzy doby, wyszedł i skierował się do świetlicy. Tym razem zastał tam cztery osoby. Wszystkie miały humanoidalną budowę ciała, różniły się jednak kolorem skóry i innymi mniejszymi szczegółami takimi jak kształt i wielkość nosa czy uszu. Każdy posiadał automatycznego tłumacza.
Dwoje grało w szachy, dwoje siedziało przy komputerach. Rzucił „cześć” na powitanie i usiadł obok dziewczyny, która miała rozpuszczone, długie do ramion czarne włosy, na których był ozdobny srebrny pył.
Włączył swój komputer i zerknął na monitor obok. Zobaczył na nim szachownice. Dziewczyna zagaiła:
– Cześć jestem Auzadja z Brofoxa.
– Leszek z Ziemi. – odparł i podał jej rękę.
Ona jednak nie zrozumiała gestu. Po chwili dopiero domyśliła się i uścisnęła jego dłoń. Potem powiedziała:
– Z każda minutą, istoty z różnych światów opracowują nowe debiuty. Warto choć trochę się w tym orientować.
– Myślałem, że grasz.
– Nie, staram się jak najlepiej przygotować. Wiesz jakie są nagrody? Gdybym zajęła choćby trzydzieste, ostatnie nagrodzone miejsce, nie musiałabym już nigdy martwić się o pieniądze.
– A dobra jesteś? – spytał trochę żartem, trochę poważnie.
– Wiesz – odparła z uśmiechem – nie mam pojęcia. Na Brofoxie jestem mistrzem. Nie wiem jakie umiejętności mają mistrzowie na innych planetach.
– To co powiesz na partyjkę?
– Wspaniale! Wiesz co? W takim razie zapraszam do mojej kajuty.
Wyłączyli komputery i wyszli na korytarz, by potem skierować się do pokoju numer 114.
– Rozgość się – powiedziała, gdy byli w środku. – Ja wyciągnę szachy.
Chwilę później już grali, siedząc na łóżku i rozmawiając. To była fascynująca dla obydwu konwersacja, która ciągnęła się bez końca. Leszek wygrał pierwszą partię i zaczęli drugą.
Okazało się, że są w podobnym wieku i mają ze sobą wiele wspólnego. Oboje wybitnie inteligentni, zauważyli że mają bardzo podobne charaktery. Posiadali zdolność łatwego nawiązywania kontaktów. Dlatego od razu tak się do siebie zbliżyli. Po godzinie obcowania ze sobą, czuli, jakby znali się od lat.
W pewnym momencie przerwał im głos z głośnika:
– Tu kapitan! Nadszedł czas obiadu, zapraszam wszystkich do swojej świetlicy.
– Jesteś głodny? – spytała Auzadja
– Jak wilk – odparł Leszek.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
– U nas nie ma takiego powiedzenia. Śmiesznie zabrzmiało.
– Chodźmy.
W rogu świetlicy, znajdował się automat wydający posiłki. Ustawiła się kolejka. Chwilę później Leszek i Auzadja odebrali swoje porcje. Na tekturowych talerzach znajdowały się konsystencją przypominające puree, cztery rodzaje papek, każda w innym kolorze. Był też kubek z jakimś napojem.
Usiedli przy stole i zaczęli jeść. Każda papka smakowała inaczej; różowa ostro, czerwona słodko, zielona nie miała smaku a biała była gorzka. Napój natomiast okazał się wyjątkowo dobry, przypominał świeży sok marchwiowy.
Gdy zjedli, udali się tym razem do kwatery Leszka. Pograli jeszcze, a potem Auzadja zaproponowała:
– Może pójdziemy zobaczyć taras widokowy?
– Pewnie. Super. – odparł chętnie Leszek.
Na ścianie korytarza znajdowała się niewielka tabliczka ze strzałką i rysunkiem przedstawiającym humanoidalną postać na balkonie patrzącą w pełne gwiazd niebo.
– Byłaś już tam? – zapytał Leszek.
– Tak, ale nie podczas lotu, tylko gdy byliśmy na orbicie, kiedy tankowali paliwo.
Szli zgodnie z kierunkiem, który wskazywały tablice. Musieli wsiąść do widny, a ta pojechała kilka pięter do góry. Ostatecznie stanęli przed drzwiami, na których był wielki rysunek, taki sam jak na tabliczkach, które ich tu doprowadziły.
Gdy podeszli drzwi się rozsunęły i robiąc jeszcze parę kroków, znaleźli się w zaciemnionym pomieszczeniu zbudowanym na planie stożka. Za nimi ponownie drzwi się zamknęły, a oni zaczęli podziwiać widok jaki rozpościerał się z wielkiego okna. Leszek poczuł się trochę jak w kinie, gdy gasną światła.
– Wspaniałe prawda? – powiedziała Auzadja i uścisnęła dłoń swojego nowego przyjaciela.
&&&
Leszek i Auzadja spędzili cały czas do wieczora razem i jeszcze bardziej się do siebie zbliżyli. W końcu pożyczyli sobie dobranoc i dziewczyna poszła do swojej kajuty.
Leszek nie mógł zasnąć. Myślał o swojej nowej znajomej, tak mu dziwnie ciepło było na sercu. Nie spotkał nigdy tak fajnej dziewczyny.
„Cóż za ironia, że dziewczyna, która mi się podoba jest z innej planety” – myślał.
Przez dwie godziny przewracał się z boku na bok. Nagle usłyszał pukanie do drzwi.
– Kto tam? – spytał.
– To ja – usłyszał głos Auzadji.
Nie znał powodu jej wizyty, ale bardzo się ucieszył. Wstał i otworzył drzwi.
Dziewczyna ubrana była w białą pidżamę.
– Mogę wejść? – spytała.
– Pewnie – odparł – nie mogłem zasnąć.
– Ja tak samo.
– To co może zagramy w szachy?
– Tak, zbiję ci konia! – powiedziała i parsknęła śmiechem, a potem pocałowała go w usta.
Leszka żart bardzo rozbawił.
– Pokażę ci jaką lubię pozycje – zripostował.
Szczerze się roześmiali. Potem chłopak odwzajemnił pocałunek i zaczęli się namiętnie kochać.
&&&
– Jestem brzydka prawda? – zapytała Auzadja, kiedy leżeli nadzy obok siebie.
– Co?! Nic podobnego. Jesteś piękną kobietą. Masz cudowne piersi, które przypominają dzwony i przez to bardzo mi się podobają i masz też bardzo ładną twarz.
– Na mojej planecie uchodzę za poczwarę. Naprawdę. Dlatego nie miałam jeszcze chłopaka.
– Ja również nie miałem dziewczyny, nie było na to czasu, bo istniały tylko szachowe treningi.
– Ciekawe jak nam pójdzie na turnieju.
&&&
Zgodnie z planem, po siedemdziesięciu godzinach lotu, pasażerski statek wylądował na Cyście. Ponad czterystu szachowych geniuszy opuściło go i zgromadzili się na wielkim placu. Leszek zobaczył najróżniejsze rasy, które w myślach nazwał dziwolągami. Wielu miało głowy i kończyny podobne do ptasich, rybich, pajęczych czy jeszcze innych.
Organizacja była na najwyższym poziomie. Sprawdzono dokumenty każdego pasażera i grupami poprowadzono do hotelowych pokoi.
Wcześniej na Cyście znajdowały się jedynie hotele o rozległych „królewskich” jak to mówiono apartamentach, bardzo niepraktycznych i niewystarczających w zaistniałej sytuacji. Dlatego błyskawicznie w przeciągu trzech miesięcy na potrzeby turnieju zbudowano olbrzymi kompleks z mnóstwem niewielkich pokoi.
Młodych kochanków rozdzielono. Leszek znalazł się w innej grupie niż Auzadja.
Planeta była przepiękna, gdy ziemski mistrz szedł ze swoją grupą chodnikiem, po bokach miał zabezpieczoną polem siłowym dziewiczą dżunglę. Tak barwną, że przywodziła na myśl pomalowaną dziecięcą kolorowankę. Zobaczył mnóstwo różniących się od ziemskich drzew i krzewów, a także dziwaczne zwierzęta przypominające trochę małpy mogące posiadać względnie wysoką inteligencję, gdyż wpatrywały się zaciekawione w idący tłum.
Po dotarciu do celu Leszkowi przydzielono pokój. Rozpakował swoje rzeczy i wyszedł, by obejrzeć okolicę, do obiadu było około pięć godzin i gospodarze poinformowali, że wszyscy mają teraz czas dla siebie.
Miejsce do gry było już przygotowane i znajdowało niedaleko na łące. Dotarł tam w kilka minut. Znalazł tu rozproszony tłum szachistów. Kilkanaście metrów nad ziemią w niewiadomy dla Leszka sposób wisiały cztery urządzenia wielkości małego samochodu, tworząc nad obszarem gry prostokąt. Wychodziły z nich jasne, prawie niewidoczne promienie łączące się w sieć. Leszek domyślił się, że to ochrona przed deszczem, albo może jakimś innym opadem.
Na łące znajdowała się niezliczona ilość przygotowanych już szachowych stanowisk. Obszar gry nie był gładkim placem i niektóre stanowiska umieszczone zostały wyżej, a inne niżej. Zasadzono tu wiele drzew, o niesamowitej różnorodności. Same stanowiska były najwyższa klasa. Starannie wykonane fotele, które musiały być wygodne, a ich wielkość można regulować. Duży stół z wspaniałą czarno białą szachownicą i pięknie zaprojektowanymi bierkami. Były też zegary szachowe wykorzystujące jak się później dowiedział Leszek sztuczną inteligencję. Każda bierka miała zamontowany magnes, po ruchu zegar sam się przełączał. Partie dzięki magnesom automatycznie też zapisywały się i później trafiały do bazy.
Leszek oglądnął wszystko i zrobiło to na nim wielkie wrażenie, czuł się też niesamowicie ważny i wyróżniony. Skierował się z powrotem do hotelu, by odszukać Auzadję.
Znalazł ją, czekającą przy głównym wejściu do hotelu.
– I co jak ci się tu podoba? – powiedziała łapiąc go za rękę.
– Jest super!
– Widziałeś, że jest już lista startowa i pierwsze kojarzenie?
– Nie!
– Gdy potwierdzono przybycie wszystkich gości, do każdego pokoju dostarczono osobisty komputer. Jest w nim wszystko. Nawet krótki opis planety każdego uczestnika. Choć pokażę ci.
I udali się do jej pokoju, który był w innym skrzydle hotelu, ale bliżej bramy wejściowej niż jego. Na stoliku leżał komputer, wyglądający dokładnie jak ziemski laptop z tym, że miał większy ekran. Auzadja usiadła na krześle, a Leszek stanął za nią. Po włączeniu, na ekranie ukazała się multimedialna baza opatrzona nazwą „Międzygalaktyczny Turniej Szachowy”. Ekran był dotykowy i dziewczyna klikając palcem przeszła do menu i tam wybrała „lista startowa zawodników”.
Dowiedzieli się, że w turnieju bierze udział sześćset dwoje osób. Przy każdym imieniu i nazwisku znajdowało się zdjęcie zawodnika, a obok wolno kręcąca się planeta, z której pochodził. Auzadja wyszukała siebie i nacisnęła swoją planetę. Ukazało się powiększenie globu. Leszek zobaczył ciemnoniebieskie oceany i brązowe kontynenty, gdzie na biało zaznaczono miejsca zamieszkanych obszarów. Potem kliknęła na „opis”. I wyskoczył długi na sześć stron tekst.
– Świetne – skomentował Leszek. – To zobacz teraz z kim nas skojarzono w pierwszej rundzie.
Okazało się, że Leszek gra na sto czternastej szachownicy, a jego przeciwnikiem będzie niejaki Zukar Zuraksin z planety o wielkości przybliżonej do ziemskiego księżyca. Zaciekawiony poprosił by przyjaciółka wyświetliła opis jego świata.
Gdy to zrobiła zaczął pobieżnie czytać tekst.
– Ależ fascynujące – powiedział czytając, że na jego planecie nie ma wody, a jej miejsce zastępuje rtęć.
Przeglądali bazę danych przez blisko godzinę. Potem wyszli na spacer. Na dużym placu z innej strony hotelu, zobaczyli przypominające samochody, pozbawione kół wehikuły, w kilku różnych rozmiarach. Uczestnicy turnieju wsiadali do nich, a one unosiły się pionowo w górę i odlatywały. Niektóre przylatywały by zabrać następnych.
Auzadja zagadnęła o to fioletowego jegomościa, którego skóra była półprzeźroczysta i widać było przez nią kilka bijących serc, a także inne narządy wewnętrzne. Wytłumaczył jej, że to bezpłatne taksówki, dzięki którym można obejrzeć planetę z lotu ptaka.
– Skorzystamy? – spytała Leszka.
– No pewnie – odparł.
I podeszli do najbliższej, kierowca zauważył ich i wcisnął przycisk na konsoli. Drzwi z obu stron otworzyły się i wsiedli.
– Standardowy kurs? – zapytał humanoidalny osobnik w pomarańczowym uniformie posiadający długą wąską szyję, dzięki której jego głowa przypominająca kształtem kolbę kukurydzy, w której mieściło się kilkoro oczu mogła swobodne rozglądać się na boki i do tyłu.
Szachiści przytaknęli.
Wehikuł uniósł się na wysokość kilkudziesięciu metrów. Operator ponownie wcisnął jeden z przycisków i część, w której siedzieli stała się przeźroczysta. Było to dziwne wrażenie, jakby wisieli w powietrzu.
Pod nimi był teraz rozległy gmach hotelowy, a w pobliżu łąka, na której przygotowano miejsce do gry. Taksówka, ani za szybko, ani za wolno brnęła w kierunku przeciwnym do tego, gdzie znajdowało się wielkie lądowisko i pasażerski statek, którym tu przybyli.
Chwilę później rozpostarła się pod nimi pełna różnorakich kolorów dżungla. Ujrzeli błękitną rzekę, a w niej dobrze widoczne zielone, czerwone i czarne skupiska różnych odmian glonów.
W powietrzu latały ptaki różnych kształtów, rozmiarów i barw. Operator znowu nacisnął przycisk na konsoli i rozległo się lekkie buczenie, które miało na celu zwabienie zwierząt. Po chwili ptaki obsiadły powietrzną taksówkę tak, że pasażerowie mogli się im dokładnie przyjrzeć.
Lecieli dalej. W pewnym momencie sterujący obniżył lot by Leszek i Auzadja mogli przypatrzeć się dziwnym zwierzętom, wygrzewającym się na słońcu, na brzegu jeziora. Wyglądały trochę jak ludzie, ale oprócz dwóch rąk, nóg i głowy posiadały wielką płetwę wyrastającą z dolnej części pleców i trzech par dodatkowych odnóży zginających się w kilku miejscach. Gdy lecieli nisko pojęli, że zwierzęta te są gigantycznych rozmiarów i muszą ważyć dobre kilka ton.
Lot nad planetą, który dla kochanków był wielką frajdą i przysporzył wielu niezwykłych wrażeń, trwał blisko godzinę. Potem wrócili do hotelu i aż do obiadu przeglądali interesujące ich strony w internecie.
&&&
Jadalnia miała duże rozmiary, lecz nie starczyło miejsca dla wszystkich. Więc każdy miał kartę, na której napisano, która tura mu przysługuje. Tur tych było cztery.
Leszek i Auzadja przyporządkowani zostali do drugiej. Do wyboru było kilkadziesiąt różnych zup i drugich dań. Na karcie każdego gościa wyróżnione było, jakie dania mogą spożyć, bez ryzyka zatrucia, a także jakie są zalecane dla jego organizmu.
Leszek wybrał jakąś zupę, która przypominała rosół. Na drugie zaś coś, co można było nazwać pierogami. Auzadja wzięła dwa talerze i nałożyła sobie jakiś fioletowy kotlet, żółte warzywo posiekane na małe kostki, czerwoną papkę z małymi kluseczkami, i pieczywo.
– Na naszej planecie zupy daje się tylko dzieciom. Dorośli w ogóle ich nie jedzą. – powiedziała gdy usiedli naprzeciwko siebie przy stole.
Wszyscy na zjedzenie obiadu mieli godzinę. Kwadrans później, nadszedł wreszcie moment oficjalnego otwarcia turnieju.
&&&
Szachiści z całego universum, siedzieli przy ponumerowanych stołach, naprzeciwko siebie wzajemnie się lustrując. Po łące, na której stały stoły, przechadzało się alejkami pięciu sędziów. Szósty, będący raczej głównym organizatorem niż sędzią, stanął na samym środku i przemówił, a jego głos wzmocniły specjalne urządzenia.
Każdy z zawodników posiadał automatycznego tłumacza, który przetwarzał słowa na jego język.
– Witam na Międzygalaktycznym Turnieju Szachowym. – zaczął i mówił przez kilka minut. Na końcu przypomniał to co wszyscy już wiedzieli. – Turniej składa czternastu partii, czas dla zawodnika to cztery okresy. – dla Leszka było to blisko dwie i pół godziny.
– Prosimy o grę fair play, dotknięta figura musi zostać poruszona, gramy wyłącznie jedną ręką. Ważne w niedoczasie. To chyba wszystko. Zaczynamy!
I turniej się rozpoczął.
&&&
Leszek już po dwudziestu minutach zdobył przewagę. Lepiej rozegrał debiut. Wiedział jednak, żeby nie zakładać, że dzięki temu łatwo wygra. To był błąd, który popełniało wielu szachistów. Nastawianie się na wygraną. Tak naprawdę, szala zwycięstwa podczas partii, mogła przechylić się z jednej strony na drugą.
Przeciwnik miał kilka słabych pól i jego pozycja była pasywna. Z każdym ruchem rozstawienie figur Leszka, było coraz bardziej satysfakcjonujące. Ostateczne przewaga pozycyjna zmieniła się w materialną. Ziemski mistrz zdobył jakość i pionka. To już było łatwo wygrać.
Partia zakończyła się. Leszek wstał rozglądając się za sędzią. Po chwili ten podszedł do niego i spytał o wynik, następnie wprowadził zwycięstwo chłopaka do bazy danych, w przenośnym, niedużym płaskim komputerku, który nosił przypięty do pasa.
Mistrz z Polski ruszył w stronę szachownicy, gdzie grała Auzadja, by jej pokibicować. Czuł się wspaniale, idąc między tymi wszystkimi dziwolągami, którzy byli przecież tak jak on geniuszami. Atmosfera i odczucie, że jest kimś bardzo ważnym, bardzo go ekscytowały. Klimat współzawodnictwa był tak gęsty, że przechodziły go dreszcze.
Jego przyjaciółka grała z osobnikiem, który nie potrafił się poruszać się o własnych siłach. To dla gry nie miało żadnego znaczenia, jednak ciekawe było, że ta rasa, te istoty rodziły się bez nóg. Wszyscy oni mieli mechaniczne dolne kończyny sterowane joystickiem.
Partia trwała półtora kwadransa dłużej, niż Leszka, ale przeciwnik Auzadji okazał się być od niej lepszy.
Po tym jak zakończyła się ostatnia potyczka, bardzo szybko pojawiły się na prywatnych komputerach następne kojarzenia. Została udostępniona także baza danych rozegranych partii i można było przeglądnąć, jak grał zawodnik, z którym przyszło się zmierzyć w następnej rundzie.
Tak więc Leszek i Auzadja próbowali się przygotować. Oprócz tego, każdego wieczoru przed snem uprawiali seks, szachistka mówiła, że jeśli chodzi o nią, to bardzo pomoże jej to w grze.
– Czytałam kilka specjalistycznych artykułów na ten temat – tłumaczyła. Jednak Leszek podejrzewał, że po prostu bardzo to lubi. Może nawet jest nimfomanką.
Mijała runda za rundą, a reprezentant Ziemi wszystko wygrywał. Dopiero w szóstej partii poległ. Jego przeciwnik wyglądał osobliwie. Musiał ważyć ze trzysta kilogramów. Ubrany był w coś, na kształt garnituru o jasnobrązowym kolorze. Jednak żaden strój nie mógł zamaskować jego olbrzymiego brzucha. Miał nadwagę, Leszek o tym wiedział, gdyż przeglądał w bazie jak wyglądają istoty na jego planecie. W znacznej większości były całkiem innej postury.
Trzeba jednak przyznać grubasowi, że grał fantastycznie. Rozgromił Leszka. Auzadja natomiast, po sześciu rundach miała trzy punkty i plasowała w połowie tabeli.
Duża różnica między starymi szachami, a ulepszonymi, była taka, że w tych drugich nie zdarzały się prawie w ogóle remisy.
&&&
Po dziesiątej rundzie, Leszek plasował się na drugiej pozycji, razem z dziewięcioma innymi zawodnikami. Jego dziewczyna, była daleko na dwieście sześćdziesiątej czwartej pozycji.
Turniej urozmaiciło pewne zdarzenie.
Jedenasta runda nie odbyła się o czasie. Doszło bowiem do skandalu. Znajomy Leszkowi grubas, na pierwszym miejscu, który każdą partię wygrywał nie dając żadnych szans przeciwnikom, został zdyskwalifikowany. Okazało się, że korzystał z pomocy szachowego programu, który ukryty miał wewnątrz opasłego ciała.
Wydalono go „na zbity pysk” a jego planetę obciążoną bardzo wysoką grzywną. I to nie miał być koniec kar, które nałożono na zawodnika i jego rasę. Organizatorzy mieli problem, co teraz zrobić, bo ci którzy grali z komputerem byli poszkodowani. Szczęściem liczba rozegranych rund była parzysta rozegrano więc dodatkowe pięć pojedynków między tymi, którzy mieli za przeciwnika oszusta.
&&&
Nadeszła w końcu ostatnia runda, bardzo ważna dla Leszka. W przypadku wygranej, walczył bowiem o pierwsze miejsce. Ale nic nie było pewne, bo gdyby zajął miejsce ex aequo z innymi zawodnikami rozstrzygnięcie dawała ilość zdobytych punktów przeciwników danego gracza. System ten był sprawiedliwy, ponieważ dawał wyższe miejsce temu, kto miał silniejszych przeciwników.
– Jesteś o krok od olbrzymiego sukcesu – powiedziała Auzadja – musimy się poważnie przygotować. Mamy przewagę bo jest nas dwoje. Nie będzie dzisiaj seksu, zamiast tego dokładny research.
Cały wolny czas przeglądali partie ostatniego gracza, z którym miał zmierzyć się Leszek. Próbowali wybrać najlepszy debiut. Tak, by zaskoczyć czymś, jednocześnie czuć się dobrze w rozpoczęciu, znać najlepsze ruchy i strategie.
&&&
Nadszedł w końcu ekscytujący moment rozegrania ostatniej partii. Zawodnicy usiedli naprzeciwko siebie. Przeciwnik Leszka, był jednym z większych dziwolągów, które przybyły na turniej. Przypominał rozgwiazdę i miał wielkość futbolowej piłki. Posiadał skrzydła, którymi bardzo szybko poruszał, niczym ziemski koliber i dzięki temu unosił się w powietrzu. Z jego ciała wychodziły setki małych niteczek, połączonych z robotem, ten robot natomiast wykonywał ruchy figurami.
– Zaczynamy ostatnią rundę! – zakomunikował sędzia-główny organizator i rozpoczęli.
Ku radości ziemskiego szachisty udało się rozegrać debiut, który przygotowywał, ze swoją dziewczyną. Od razu zdobył przewagę pozycyjną. Jednak jakoś tak wyszło po kilku ruchach, że przewaga gdzieś się ulotniła. Partia okazała się niezwykle ciekawa. Sytuacja była taka, że należało przeliczyć różne kombinacje, bo sensownie wyglądały różne poświęcenia. Leszek oddał skoczka, by zdobyć znacznie lepszą pozycję. I przeciwnik nie miał wyjścia, musiał oddać swojego, w innym razie by szybko przegrał. Szachista z Ziemi miał przewagę pionka. Grali intensywnie myśląc, aż doszło do ciężko figurowej końcówki, gdzie liczyła się już tylko siła gry zawodników.
Leszka zaczęła już ogarniać radość, bo udało mu się wymienić hetmany. Widział, że sukces jest bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki. Ostatecznie przewaga pionka zaważyła o wygranej. Dorobił hetmana i dziwoląg się poddał.
&&&
Razem z Auzadją, gdy wszystkie partie się skończyły, siedzieli u niego i kipiąc z emocji czekali, gapiąc się w monitor. Lada chwila miały pojawić się w bazie ostateczne wyniki.
Nagle link się pojawił, dziewczyna kliknęła na niego i ukazała się lista, na której na pierwszym miejscu widniało imię i nazwisko szachisty z Ziemi.
Obojga ogarnęła ogromna radość. Rzucili się sobie w ramiona i mocno uściskali.
– Nie mogę uwierzyć, że jednak się udało – powiedział Leszek – niech mnie diabli!
– W takim razie chcę ci teraz coś wyznać… Jestem w ciąży!
Chłopak wybałuszył oczy.
– Jak to? Mówiłaś, że jesteś w stu procentach zabezpieczona, że macie sposób jak uniknąć zapłodnienia.
– Kłamałam! To znaczy mamy faktycznie taki środek, ale ja go nigdy nie używałam, byłeś moim pierwszym. Naprawdę, w moim świecie uchodzę za szkaradę. A w tobie zakochałam się, gdy tylko cię ujrzałam.
– Ja też cię kocham, ale… to znaczy cieszę się. Chyba. Muszę ochłonąć.
EPILOG
Za pieniądze, które dostał Leszek po wygraniu międzygalaktycznego turnieju, razem z Auzadją kupili wyspę na Ziemi i wybudowali na niej wielki, nowoczesny dom. Auzadja czuła się na obcej planecie lepiej niż u siebie. Pobrali się, a miesiąc miodowy spędzili na wycieczce, którą zaplanowało dla nich jedno z najbardziej ekskluzywnych biur podróży w całym universum. Zwiedzili najbardziej niesamowite miejsca w kosmosie.
Ziemia dzięki zwycięstwie Leszka zyskała wielką popularność, ale dla nich najważniejsze było, że ich dziecko urodziło się zdrowe, co nie było wcale takie pewne.
Cześć dawidiq150! Nie przeczytałem tekstu bardzo wnikliwie pod kątem błędów, ale niewiele kwestii ukłuło mnie w oczy, tak żeby wykrwawiły. Co do fabuły – chyba trochę za dużo się dzieje jak na taki tekst, za dużo przeskoków, scen, opisów. Przez to wszystko wydaje się powierzchowne, choć przecież piszesz o wydarzeniach, które można uznać za doniosłe w życiu jednostki, jak i cywilizacji.
Co natomiast mi się podoba, to pomysł na to, że szachy są uniwersalnym językiem, który tak szybko może się zaadoptować wszędzie, w tym na innych światach. Bardzo ciekawa koncepcja, bo w końcu logika jest (przynajmniej tak się wydaje z perspektywy zacofanego Ziemianina) w miarę uniwersalna. To na plus.
Pozdrawiam!
Serdeczne witam beeeecki !!!
Wielkie dzięki za przeczytanie i komentarz!!! Za poświęcenie swojego czasu. Bardzo mnie cieszy, że są plusy i coś tam się spodobało.
Teraz pracuję nad wydaniem książki w formie self-publishing. Nic na razie nie będę pisał tylko poprawiał teksty które mam.
Trzymaj się, pozdro. Na pewno się zrewanżuję i przeczytam coś twojego. :)))
Jestem niepełnosprawny...
To chyba dobrze, że piszesz o czymś, na czym się znasz. Jednak mam wrażenie, że szachy trochę zdominowały tekst. Szachy oraz wspaniała miłość prawie od pierwszego wejrzenia. Dla bohatera wszystko jest łatwe i przyjemne. OK, trafia na oszusta, ale mimo wszystko zwycięża. Tymczasem łatwiej jest kibicować bohaterowi, który ma pod górkę, musi pokonywać liczne przeszkody…
Babska logika rządzi!
Finkla
Dzięki i powodzenia w dalszym pisaniu
PS.
Pozdrawiam!!!
Jestem niepełnosprawny...
Hej, Dawidzie. Zgadzam się z Finklą, w tekście brakuje przeszkód, problemów do rozwiązania, jakiegoś napięcia. Wszystko idzie zbyt gładko.
Pozdrawiam
Hej pusia !!!!!
OK, dodaję waszą radę do swojej bazy danych :) Następnym razem będę i to miał na uwadze.
Dziękuję!!!
Jestem niepełnosprawny...
Dawidiqu, widzę wyraźny postęp w opanowaniu chochlika, ale zgadzam się z poprzedniczkami, że bohaterowi poszło za łatwo, w szachach i z dziewczyną. Myślałem, że ona będzie lepszą szachistką od niego, przynajmniej w tym turnieju i to skomplikuje ich relacje. Jak dla mnie było za mało szachów w “Szachach”, ale całość oceniam wyżej niż Twoje wcześniejsze. Pozdrawiam. :)
Dzięki Koala !!!!
Bardzo mnie to cieszy i ogromne dużo dla mnie znaczy :)))
Na Święta życzę pysznej zupy z eukaliptusa !!
Jestem niepełnosprawny...