
Serdeczne podziękowania dla Bardjaskier i Skrytego za bete :)
Byłem. Nie polecam. Przestraszyłem się ćpuna.
Serdeczne podziękowania dla Bardjaskier i Skrytego za bete :)
Byłem. Nie polecam. Przestraszyłem się ćpuna.
Z zawodu byłem specjalistą od spraw trudnych i beznadziejnych, czyli zajmowałem się problemami technicznymi w firmie. Zazwyczaj wystarczyło kliknąć alt i F4 lub zresetować komputer. No, chyba że któryś geniusz przypadkiem usunął ten śmieszny plik o nazwie „System 32” – bywały i takie sytuacje. Wtedy faktycznie musiałem zająć się czymś pożytecznym na dłużej niż pięć minut. Praca jak każda inna, ale moje życie prywatne też do najciekawszych nie należało.
Wyszedłem z biura, po krótkim spacerze znalazłem się na stacji subway’a, czekając na moje połączenie. Miałem nadzieję na miejsce siedzące, co w godzinach szczytu graniczyło z cudem.
Na szczęście, udało mi się znaleźć wolne miejsce, nawet względnie czyste. Po około półgodzinie, usłyszałem komunikat, że rozładowały mi się słuchawki. Zrezygnowany schowałem je do plecaka i zanim zdążyłem zatopić się w myślach, moją uwagę przykuła konwersacja dwóch osób siedzących naprzeciwko, chyba byli to studenci medycyny sądząc po wystającym z torby jednego z nich podręczniku. Tak, wiem – nie wypada podsłuchiwać czyichś rozmów, ale nie mogłem się powstrzymać.
Odkąd tylko pamiętam, interesowały mnie wszelkie tematy powiązane z okultyzmem i zjawiskami paranormalnymi. Jako nastolatek faktycznie się w to wkręciłem, do tego stopnia, że uważałem to za najprawdziwszą prawdę i nikt nie był w stanie przekonać mnie do zmiany zdania. Dzieła Crowley’a przeczytałem chyba wszystkie, do tego jeszcze przeróżne książki o teorii czarnej magii czy komunikacji z umarłymi. Co prawda, moja próba wywoływania demonów przy pomocy instrukcji odczytanych z Necromiconu skończyła się surowym pouczeniem od przemiłego strażnika porządku i zakazem wstępu na lokalny cmentarz. Z czasem, wyrosłem z wiary w siły nadprzyrodzone, ale samo zainteresowanie pozostało nawet w dorosłym życiu – zamiast odprawiania rytuałów, przerzuciłem się na zwiedzanie rzekomo nawiedzonych budynków. I właśnie dlatego zainteresowała mnie rozmowa współpasażerów.
– Stary, nie przejmuj się. Uda ci się następnym razem.
– Upiorne miejsce. Naprawdę – jeden z nich westchnął – nawet jakby mnie przyjęli, nie wróciłbym tam. Widziałem światła palące się w jednym z budynków, a kiedy zapytałem jaki to oddział… Odpowiedzieli mi, że nieczynny.
– Eh, wydawało ci się. Nawet w nawiedzonym psychiatryku do roboty by cię nie przyjeli, co? – Jego kompan zażartował w odpowiedzi.
– Weź przestań. Nie żartuję – odparł poirytowany. – Czekając na taksówkę, słyszałem nieludzkie krzyki dochodzące z pustego budynku! A sam kierowca opowiadał mi, że sam też nie raz je słyszał.
Ładnie gadał, serio – prawie byłem gotowy mu uwierzyć. Dobra, nie byłem. Nie ma czegoś takiego jak nawiedzone miejsca. Jeszcze czego? Duch ordynatora szpitalnego podał mu rękę na pożegnanie?
Jako samozwańczy pogromca teorii spiskowych o tematach nadprzyrodzonych, musiałem sam się przekonać, czy faktycznie student mówił prawdę, czy po prostu zmyślił sobie to wszystko. Raczej skłaniałem się ku drugiej możliwości.
– Przepraszam, można zapytać o adres? – wtrąciłem się do ich rozmowy.
Gdy tylko wróciłem do mieszkania, podgrzałem resztki makaronu z pesto i usiadłem przy biurku. Przed udaniem się na miejsce, zawsze wolałem zebrać jak najwięcej informacji – w jakim stanie jest budynek? Czy ktoś patroluje okolicę, jeśli tak – czy będzie to sporym problemem? Do tego jeszcze podstawowa historia i wrażenia innych ludzi, zazwyczaj postowane na obskurnych forach internetowych.
Pilgrim State Hospital, bo o nim właśnie była mowa, został wybudowany w 1931 i funkcjonował pod tą nazwą do 1995, a historię miał przyprawiającą o ciarki. Dwa tysiące udokumentowanych lobotomii oraz stosowanie terapii elektrowstrząsowej, która, w tamtym okresie, nie cieszyła się dobrą sławą. Na jego terenie znajdowały się groby byłych pacjentów, oznaczone jedynie numerami. Okropne rzeczy, ale niestety – takie były wtedy czasy.
Kiedy przejrzałem już chyba wszystko, co mogłoby mnie zainteresować, wyłączyłem laptopa i spojrzałem na zegar – niedługo miało zachodzić słońce. Idealnie, pomyślałem, jak bawić się w łowce duchów, to jedynie po zmroku. Niby pod osłoną ciemności łatwiej uniknąć ochrony, ale osobistym powodem był fakt, że według mnie, mrok dodawał takim miejscom uroku.
Znalezienie maski chroniącej drogi oddechowe zajęło mi chwilę, ale pozostałe przygotowania poszły relatywnie szybko. Para rękawiczek, odpowiednie ubranie, latarka i stary aparat – wszystko miałem już gotowe, nic więcej nie było mi potrzebne. Wziąłem kluczyki z blatu i po przejściu klatki schodowej, udałem się do samochodu.
Dojechanie do celu miało mi zająć maksymalnie do dwóch godzin, a że o tej godzinie drogi były opustoszałe, już po niecałej godzinie ujrzałem zarysy dachów ośrodka. Nawet z odległości budynek wydawał się upiorny – niezłego architekta musieli zatrudnić, żeby coś takiego zaplanował. Resztę drogi pokonałem podążając śladami wyjeżdżonymi w trawniku.
Rozglądałem się po okolicy, szukając odpowiedniego miejsca do zostawienia samochodu oraz ogólnego rekonesansu.
– Kurwa! – Z zaskoczenia prawie straciłem kontrole, lecz cudem zdążyłem wykonać manewr wymijający niespodziewaną przeszkodę, znajdującą się niecałe półtora metra od maski samochodu.
Spojrzałem za siebie – człowiek jak każdy inny. No tak, jak nie człowiek to co innego? Co prawda, wyższy ode mnie o głowę, ale do wysokich ludzi raczej się nie zaliczałem. Albo jedynie sprawiał takie wrażenie przez kapelusz, który wypadł z łask społeczeństwa w poprzednim wieku. Nieznajomy skierował wzrok w moją stronę, odwróciłem głowę i pojechałem dalej. Nie należałem do grona osób, które łatwo przestraszyć, ale kurwa, nie chciałem utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego ani sekundy dłużej.
Powtarzając sobie w myślach, że to pewnie tylko jakiś ćpun, który uciekł z odwyku w budynku obok, objechałem główny sektor dookoła i zaparkowałem samochód za pierwszą linią drzew okolicznego lasu. Mimo sceptycznego podejścia, miałem złe przeczucia i zbierało mi się na mdłości.
– Nie możesz się teraz wycofać. Weź się w garść Martin, ty idioto – pouczałem odbicie w lusterku, próbując znaleźć paczkę papierosów. Miałem zasadę, żeby nigdy nie pić podczas przechadzek po opuszczonych budynkach. Zawsze trzeba być w stu procentach świadomym. Ale trochę nikotyny dla ukojenia nerwów przecież nie zaszkodzi.
Odpaliłem szluga i uchyliłem okno – nie chciałem opuszczać bezpiecznego auta. Od lat nie byłem tak zestresowany, a jeszcze nie przekroczyłem progu budynku. Dla pewności zwyzywałem swoje odbicie raz jeszcze, poprawiłem fryzurę i zaciągając się papierosem, wyszedłem na zewnątrz.
Czułem się niedobrze, a świeże powietrze wcale nie pomagało. Atmosfera była wręcz przytłaczająca, jakby miała na celu odstraszanie wszelkich śmiałków, takich jak ja.
Mężczyzny w śmiesznym kapeluszu nie było w zasięgu wzroku i bardzo dobrze, nie chciałem go znowu spotkać. Najpierw postanowiłem dokładnie zbadać budynek z zewnątrz, może przy okazji zrobić kilka zdjęć na pamiątkę.
Włączyłem latarkę i ruszyłem przed siebie, uważnie patrząc, gdzie stawiam kroki. Podszedłem bliżej do budynku o ogromnych rozmiarach, którego szczytu nie było widać. Sporo graffiti – klasyczny brak szacunku dla porzuconych obiektów ze strony młodych poszukiwaczy przygód. Chwilę pobłądziłem w wysokiej trawie, z zaciekawieniem przyglądając się otoczeniu. Wcześniejszy lęk zastąpiła chęć odkrycia tajemnic.
Po zakończonym rekonesansie okolicy stanąłem naprzeciw głównego wejścia. Panowała bezwzględna cisza – nie było nawet słychać odgłosów charakterystycznych dla leśnych zwierząt. Z zadartą głową, stałem niczym zahipnotyzowany.
– Pięknie tu, prawda?
Po mojej prawej usłyszałem kobiecy głos. Z początku jedynie kiwnąłem głową w odpowiedzi, dopiero po chwili zwróciłem ku niej wzrok. Wyglądała na około dwadzieścia lat. Kurtkę chyba ukradła ojcu, bo na moje oko, była co najmniej trzy rozmiary za duża. Lekko się uśmiechnąłem.
– Tak, niezwykłe miejsce – zgodziłem się, ponownie odwracając oczy ku majestatycznej budowli.
Nie spodziewałem się towarzystwa i w sumie to raczej preferowałem samotność, ale nie przeszkadzała mi jej obecność.
Po chwili ciszy zrobiło się trochę niezręcznie. Kontakty międzyludzkie nigdy nie były moją mocną stroną, a to spotkanie należało raczej do tych dość nietypowych. Obróciłem się w miejscu i wyciągnąłem rękę do nieznajomej.
– Martin – przedstawiłem się.
– Amanda – odpowiedziała, podając mi dłoń. Również miała nałożone rękawiczki, ale pomimo tego, czułem chłód przebijający przez cienki materiał.
Bez dalszych formalności, udałem się w kierunku wejścia do budynku. Pod zadaszeniem z sufitu zwisały przeróżne metalowe pręty i urwana wygięta drabina. Z lewej strony nie było przejścia, a po prawej coś się zawaliło. Poszedłem więc w tamtą stronę, z nadzieją na odnalezienie dalszej drogi.
– Cholera, nie będzie łatwo – stwierdziłem i obejrzałem się przez ramię na Amandę, która odczytywała jakiś tekst na ścianie.
Nie widziałem, co było tam napisane, zapewne kolejne bezsensowne dzieło lokalnych wandali.
Nie przejął mnie brak odpowiedzi, pewnie nie miała ochoty rozmawiać z przypadkowym nieznajomym. Przykucnąłem przy zawalonym przejściu, próbując określić czy obeszłoby się bez czołgania po brudnej posadzce. Chyba tak.
Na szczęście odcinek, który musiałem pokonać pod niestabilną konstrukcją, okazał się krótki. Mimo tego, plecy dały o sobie znać. Kiedy rozciągałem mięśnie, kątem oka wyłapałem figurę Amandy znikająca w jednym z korytarzy. Czyli znowu zostałem sam. To nawet lepiej – przynajmniej była na tyle miła, żeby uprzedzić mnie o swojej obecności bez przyprawiania o zawał. Rozejrzałem się po wnętrzu, dopiero po upływie kilkunastu sekund uderzył mnie zapach stęchłej krwi. Przyjemnie się zapowiadało. Jak skończony idiota zapomniałem przed wejściem nałożyć na twarz maseczkę budowlaną – raczej nie uchroni moich dróg oddechowych przed toną azbestu użytą do budowy, ale lepsza taka niż żadna.
Po zastosowaniu procedur bezpieczeństwa sięgnąłem po aparat zawieszony na szyi. Nie chciał się włączyć. Westchnąłem z poirytowania i zdecydowałem się na amatorszczyznę, czyli użycie kamery telefonu. Zrobiłem kilka zdjęć recepcji szpitala, z których żadne nie miało dobrej jakości, i oświetlając sobie drogę latarką, ruszyłem w głąb budynku.
Ogarnęło mnie poczucie niepokoju – Amanda. No właśnie, co z nią? Zniknęła tak samo niespodziewanie jak się pojawiła. Czemu nie poświęciłem nawet sekundy na zastanowienie się co ona tu robiła? Głupie pytanie, to samo co ja – zwyczajnie była fanką zwiedzania opuszczonych budynków. Chociaż i tak nie potrafiłem zrozumieć dlaczego, dopiero tak późno nad tym rozmyślałem.
Ściany zdobiła zaschnięta krew – nie byłem w stanie określić, czy była to sprawka poprzednich odwiedzających, czy raczej pozostałość po szpitalnych procedurach. Meble były chaotycznie porozrzucane po całej przestrzeni pokoju, który kiedyś chyba służył za salę dzienną przeznaczoną dla pacjentów. Próbując na nic nie wpaść, zbliżyłem się do jednej ze ścian. Pentagram, jakieś słowa po łacinie – ”Bóg nie żyje” przetłumaczyłem w myślach. Musiałem docenić autora za poprawną pisownię – nie użył tłumacza Google, czyli faktycznie znał język i wyszło na to, że i ja go nie zapomniałem. Studiowanie ksiąg o demonologii ze słownikiem w ręce jednak nie poszło całkowicie na marne.
Nic szczególnie nie przykuło mojej uwagi, więc skierowałem się ku dalszej części budynku, aż dotarłem do schodów na końcu korytarza. Wyglądały na dość niestabilne, część stopni się zawaliła, a inne spróchniały. Obok nich były drzwi i jakaś tabliczka – poświeciłem na nią latarką, próbując odczytać wypłowiały tekst. Zejście do schronu nuklearnego? Interesujące, ale niestety zamknięte na klucz. Czyli został mi jeden kierunek – w górę.
Nim zdążyłem postawić stopę na pierwszym schodku, usłyszałem jakiś szmer dochodzący zza pleców. Natychmiast się odwróciłem, ale nikogo tam nie było. Cicho zaśmiałem się pod nosem i pokręciłem głową. Przecież to tylko przeciąg, idioto.
Schody trzeszczały pod moimi krokami – musiałem niektóre omijać, by przypadkiem się nie zawaliły. Stanąłem na półpiętrze i wyjrzałem przez zakratowane okno z wybitą szybą. Przed moimi oczami malowała się zupełna ciemność, z wyjątkiem gwiazd na niebie. Był to piękny widok, niespotykany w zgiełku miasta, do którego przywykłem.
Pokonałem pozostałe stopnie i znalazłem się na głównym korytarzu pierwszego piętra. W jednej ze ścian była ogromna dziura, a drzwi do części pokoi zostały powyrywane z zawiasów. Ogólny stan wnętrza pozostawiał wiele do życzenia. Miałem tylko nadzieję, że nie przywalę głową w jedną z wystających z sufitu rur.
Podszedłem bliżej do wyrwy w ścianie, lecz zanim światło latarki ukazało, co skrywały ciemności, wycofałem się i udałem w przeciwną stronę. Po prostu nie chciałem się tam zbliżać. Nie mogłem – i tyle. Niektóre miejsca najlepiej pozostawić w świętym spokoju.
Wstąpiłem do jakiegoś pomieszczenia, które po chwili rozpoznałem jako biuro urzędującego tu lata temu specjalisty. Pełno kartek papieru oraz podobnych artykułów było porozrzucane po podłodze. Nawet kilka zdjęć się znalazło. To one najbardziej przykuły moją uwagę. Przykucnąłem i podniosłem część z nich. Wyprostowałem się na nogach, otrzepałem krzesło z kurzu i usiadłem przy biurku. Położyłem fotografie na blacie, ale zanim się im dokładniej przyjrzałem, odpaliłem szluga.
Zdjęcia ukazywały pacjentów szpitala, wykonujących raczej codzienne czynności. Niektóre z nich były podpisane imieniem, datą i czasami zawierały krótki opis wydarzenia czy opinię lekarza.
– Nie, nie. To niemożliwe – wymamrotałem, patrząc z przerażeniem na jedną z fotografii. Papieros wypadł mi z ust, przypalając odsłonięty kawałek skóry nadgarstka, ale mózg nie zarejestrował bólu przez kolejne parę sekund. Dopiero po upływie chwili, spojrzałem na rękę i zgasiłem niedopałek o biurko. Cholera, zostanie blizna.
To był ten sam mężczyzna, którego wcześniej prawie przejechałem, jego oczy zapadły mi w pamięć. To nie było możliwe, miałby teraz ponad sto lat. Na pewno był to tylko jakiś chory żart. Ktoś celowo podrobił stare zdjęcie, żeby straszyć śmiałków z ambicjami na odkrywanie tajemnic takich miejsc. Innego wytłumaczenia nie było. Nie miało prawa być. Musiałem jednak przyznać, na mnie to podziałało. Wybiegłem z pokoju, przewracając przy tym krzesło. Chyba potknąłem się o coś, pewnie jedną z rur leżących na posadzce. Mocno przywaliłem w łeb i straciłem przytomność.
Aczkolwiek, wnioskując po panujących nadal ciemnościach, na szczęście nie na długo. Obolały usiadłem, szukając ręką latarki. Udało mi się ją znaleźć po omacku, więc natychmiast oświetliłem nią pomieszczenie. Czyli daleko nie dobiegłem – byłem tuż przy schodach prowadzących na parter. Wyglądały jeszcze bardziej upiornie. Z każdą sekundą spędzoną w opuszczonym budynku, coraz bardziej nie chciałem tam być. Nie byłem w nastroju do dalszego zwiedzania, a oparzenie po papierosie oraz ból głowy nie dawały o sobie zapomnieć. Nic tu po mnie, wracam do domu – stwierdziłem.
Oczywiście, dalej nie wierzyłem w historie, że działo się tu coś paranormalnego. Wszystko miało logiczne wyjaśnienie. Po prostu nie chciałem tracić więcej czasu, a raczej próbowałem sam siebie przekonać, że dokładnie o to chodziło.
Wstałem, po raz kolejny rzucając marniejący strumień światła na okoliczną przestrzeń. W jednym z pokoi, którym brakowało drzwi, mignęły dwie kropki – para oczu? Nie… Nim zdążyłem się dokładnie przyjrzeć, zniknęły. Cholera, miałem zwidy czy co? Potrząsnąłem głową, próbując pozbyć się myśli sugerujących, że tam naprawdę ktoś był.
– Spierdalaj – mruknąłem pod nosem, ni to do siebie, ni to do wytworów mojej wyobraźni.
Uważnie stawiając kroki, zszedłem po schodach na parter, walcząc z pokusą obejrzenia się przez ramię. Jeśli czegoś nie widzę, to tego nie ma – powtarzałem sobie w myślach, próbując zachować względny spokój. Gdy tylko znalazłem się na ostatnim stopniu, gdzieś z oddali dobiegł głośny trzask. Boże, oby tylko wyjście z budynku nie zawaliło się doszczętnie. Skakanie z okna nie było na liście rzeczy, na które miałem ochotę. Poza tym, w większości były zamontowane kraty.
– Martin! – zawołał kobiecy głos, od którego przeszły mnie ciarki.
Przerażony zamarłem w miejscu, nie ważąc się nawet oddychać. Kto to był i skąd znała moje imię? Amanda? Nie byłem w stanie stwierdzić, nie pamiętałem jej głosu. Z logicznego punktu widzenia, była to jedyna opcja. Wziąłem głęboki wdech, starając się uspokoić bicie serca.
– Amanda? Coś się stało? – zapytałem, kryjąc panikę w głosie najlepiej jak byłem w stanie.
Nie otrzymałem odpowiedzi. Może upadła i nie dałaby rady sama wstać? Przecież nie mogłem zignorować potencjalnego wołania o pomoc. Nie wybaczyłbym sobie.
Ruszyłem w kierunku, z którego dobiegł dźwięk, niepewnie stawiając kroki. Rozglądałem się za jakimkolwiek śladem Amandy, lecz nigdzie jej nie widziałem. Próbowałem ją zawołać jeszcze parę razy, ale i to nie dało żadnego skutku. A co jeżeli, mi się to tylko wydawało? Nagle, uderzył mnie mdlący odór siarki.
– Tchórz – szepnął mi do ucha ten sam głos.
Nie chciałem się odwracać. Cokolwiek bym za sobą ujrzał w tamtym momencie nie było widokiem, który mógłbym wymazać z pamięci. Biegiem rzuciłem się w stronę wyjścia, o mało co nie potykając się o leżące na podłodze krzesło. Chyba naciągnąłem jakiś staw, ale nie miałem zamiaru o tym myśleć. Zdyszany wybiegłem z budynku i skierowałem się w stronę lasu, gdzie zostawiłem samochód.
Auta nie było, ale ktoś przechadzał się po okolicy. Dyskretnie zaświeciłem w jego kierunku latarką – cholera, nigdy wcześniej widok policjanta nie sprawił mi takiej ulgi. Kwestia mandatu czy aresztu nie była istotna, chciałem jedynie opuścić to miejsce, nawet w radiowozie.
– Przepraszam, panie oficerze! – krzyknąłem, podchodząc kilka kroków bliżej. – Nie widział pan może samochodu, który był tu zaparkowany?
– Co ty tu kurwa robisz? Z oddziału zamkniętego się urwałeś czy co? – burknął w odpowiedzi, lustrując mnie niezadowolonym wzrokiem. – Same problemy przez tę ich marną ochronę… Chodź, odprowadzę cię do ośrodka.
Jego ton głosu nie pozostawiał nadziei na wytłumaczenia. Osłupiały patrzyłem na stróża porządku i kiwnąłem głową w zgodzie, ledwo rejestrując znaczenie jego słów. Dopiero gdy podążałem za nim, pewne szczegóły zaczęły mi nie pasować – jego mundur i fakt, że prowadził mnie z powrotem w stronę szpitala. Tak, był bez wątpienia policjantem, ale krój był dość staromodny. Ogarnęła mnie panika, chciałem uciekać – gdziekolwiek, byle z dala od tego pojebanego miejsca. Lecz kiedy tylko zrobiłem krok w tył, oficer złapał mnie za kołnierz kurtki i siłą zaciągnął ze sobą.
– Ej, komputer mi nie działa! Widziałaś… no, tego informatyka?
– Martina? – odpowiedziała, spoglądając na współpracownika z lekkim niedowierzaniem – Wiadomości wczoraj nie oglądałeś?
– Eee, nie. Co to ma do rzeczy?
– Znaleźli jego ciało w jakimś opuszczonym budynku. Grupka nastolatków zadzwoniła po policję – westchnęła i pokręciła głową z dezaprobatą. – Powiesił się… Zawsze uważałam, że było z nim coś nie tak.
Hej, wracam z komentarzem po becie. Fajna klimatyczna historia, z dobrą narracją poprowadzona z perspektywy bohatera. Choć uważam, że drobne korekty w konstrukcji dobrze by wpłynęły na tekst ;), to i tak historia jest wciągająca. Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej,
No… mocna historia. Dobrze zbudowany klimat, złapałem się parę razy na przyspieszonym oddechu, wiec zamierzony efekt chyba został osiągnięty. Stylistycznie jest nieźle. Coś mi tylko w środku historii nie zagrało, w trakcie zwiedzania. Miałem trochę efekt bycia „wybitym z rytmu”, sporo informacji o wnętrzu domu, które można by moim zdaniem skrócić. Ale No… w swoich wypocinach robie dokładnie to samo XD
Końcówka zaskoczyła
pozdrawiam :)
Zawsze coś da się poprawić
Hej Bardjaskier,
jeszcze raz dziekuje za pomoc i klikniecie! Pozdrawiam :)
Hej Kulosław,
Dziekuje za przeczytanie :) co do opisów wnetrza – faktycznie troche przesadzilem w niektorych momentach, ale podczas pisania chciałem dokładniej nakreślić przestrzeń. Może miejscami za dużo informacji wyszło, więc doceniam uwagę
Pozdrawiam :)
Opko czytałem jeszcze w pierwszej wersji. Fajnie budujesz klimat, jest takie uczucie niepokoju. Podobała mi się scena z potknięciem i potem, to co działo się po obudzieniu. Co do zakończenia ja bym je urwał trochę szybciej, ale tak też jest dobrze. Podobało mi się, zostawiam klika.
Pozdrawiam :)
Kto wie? >;
Cześć, pnzrdiv.117. Bardzo dobre opowiadanie od stromych warsztatowej. Trochę przynudzasz opisami i przez to tracisz na akcji i dynamice. Zastanowił mnie jeden fakt. Skoro koleś był tak wystraszony kiedy wysiadł z samochodu, przestraszony samym miejscem, to w jaki sposób mógł potraktować dziewczynę aż nazbyt obojętnie – większego wrażenia na nim nie wywarła. Tylko w tym miejscu opowieść mnie nie przekonuje, ale ogólnie na plus. Pozdrawiam.
Hej Skryty,
dzieki za przeczytanie i kilkniecie o.o z tym zakonczeniem to właśnie myslałem czy wywalić, czy nie, ale póki co zostawiłem – może na dniach to zmienie.
Hej Hesket,
Dziękuje za opinie i w wolnej chwili postaram sie poprawic te opisy. Chcialem dokładniej przedstawić miejsce wydarzeń, ale widze że jednak za bardzo to zaburza styl opowiadania. Co do reakcji bohatera, to obojętność wychodzi z wcześniejszego fragmentu :
Z głową zadartą w górę, stałem niczym zahipnotyzowany.
Miało to przedstawić wpływ miejsca na bohatera – takie uśpienie zmysłów samozachowawczych, więc zupełnie ‘zapomina’ o wcześniejszym lęku. Ale doceniam uwagę, faktycznie jego reakcja może wydawać się conajmniej dziwna.
Pozdrawiam :)
Ot, historia, w której stary i opuszczony budynek przyciągnął ciekawskiego, posiłkującego się nadzieją, że odkryje w nim coś szczególnego. Budynek istotnie był szczególny i szczególnych przeżyć doznał w nim bohater, ale nie mogę powiedzieć, że opowieść mnie przestraszyła, bo jak by na to nie patrzeć, podobnych historii było wiele i żadna z nich nie skończyła się dobrze, więc i tutaj od początku nabrałam podejrzeń, że Martin cało z tej eskapady nie wyjdzie.
Czytało się nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze.
…próba wywoływania demonów przy pomocy instrukcji odczytanych z Necromicon’u… → Chyba miało być: …próba wywoływania demonów przy pomocy instrukcji odczytanych z Necronomiconu…
…a kiedy zapytałem się jaki to oddział… → …a kiedy zapytałem jaki to oddział…
– Eh, wydawało ci się. Nawet w nawiedzonym psychiatryku do roboty by cię nie przyjeli, co? – jego kompan zażartował w odpowiedzi. → – Eh, wydawało ci się. Nawet w nawiedzonym psychiatryku do roboty by cię nie przyjeli, co? – Jego kompan zażartował w odpowiedzi.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
Czy ktoś patroluje okolice… → Literówka. Bo nie wydaje mi się, aby tam było kilka okolic.
…wyłączyłem laptopa i spojrzałem na godzinę… → A może: …wyłączyłem laptopa i spojrzałem na zegar… Lub: …wyłączyłem laptopa i sprawdziłem godzinę…
Para rękawiczek, odpowiednie ubrania… → Para rękawiczek, odpowiednie ubranie…
Ubrania wisza w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.
– Kurwa! – z zaskoczenia prawie straciłem kontrole... → Didaskalia wielką literą. Literówka.
…miałem złe przeczucia i zbierało mnie na mdłości. → ...miałem złe przeczucia i zbierało mi się na mdłości. Lub: …miałem złe przeczucia i czułem wzbierające mdłości.
Chwilę pobłądziłem w wysokiej trawie, przyglądając się otoczeniu z zaciekawieniem. → A może: Chwilę pobłądziłem w wysokiej trawie, z zaciekawieniem przyglądając się otoczeniu.
Z głową zadartą w górę… → Masło maślane – czy można zadrzeć głowę w dół?
…jej długie, czarne włosy były schowane pod czapką. → Skoro włosy były schowane pod czapką to skąd Martin wiedział, że są długie i czarne?
– Tak, niezwykłe miejsce… → Wystarczy jedna spacja po półpauzie.
– Martin. – Przedstawiłem się.
– Amanda. – Odpowiedziała, podając mi dłoń. → Zbędne kropki po wypowiedziach. Didaskalia małą literą. Winno być:
– Martin – przedstawiłem się.
– Amanda – odpowiedziała, podając mi dłoń.
– Cholera, będzie ciężko – stwierdziłem… → – Cholera, nie będzie łatwo – stwierdziłem…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
Ściany zdobiła zaschnięta krew… → Nie wydaje mi się, aby zaschnieta krew mogła być ozdobą ścian.
Musiałem docenić autora za poprawną pisownie… → Literówka.
Stan elewacji również pozostawiał wiele do życzenia. → Martin jest wewnątrz budynku, więc skąd wie, że elewacja jest zniszczona?
…coraz mniej chciałem tam być. → A może: …coraz bardziej nie chciałem tam być.
– Martin! – zawołał kobiecy głos, wywołując ciarki na mojej skórze. → Nie brzmi to najlepiej.
…zapytałem, kryjąc panikę w moim głosie… → Zbędny zaimek – czy mógł kryć panikę w cudzym głosie?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej Regulatorzy,
dziękuje za przeczytanie i poprawki – szczególnie co do dialogów, w wolnej chwili jeszcze raz przyjże się artykułowi :) sporo mam do ogarniecia w tej kwestii jeszcze.
Cóż, historie o nawiedzonych miejscach są popularne i raczej nie celowałem w element zaskoczenia, więc los Martina był raczej oczywisty.
Skoro włosy były schowane pod czapką to skąd Martin wiedział, że są długie i czarne?
Nie były całkowicie zakryte, ale faktycznie, takie stwierdzenie nie pasuje.
Pozdrawiam :)
Bardzo proszę, Pnzrdiv.117. Miło mi, że uznałeś poprawki za przydatne. Jestem przekonana, że w kolejnych opowiadaniach będzie coraz mniej błędów w zapisie dialogów. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuje Regulatorzy :)
Powodzenia, Pnzrdiw.117! :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy,
przyda sie :) a artykuł od pisania dialogów był bardzo pomocny, jeszcze raz dziękuję!
Pnzrdiv.117, jeszcze raz bardzo proszę. Powodzenia! :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
:D
Ciekawa historia, spodobała mi się, zwłaszcza zakończenie ładnie zaskoczyło. Bo, że facet w kapeluszu nie jest normalny, można było oczekiwać. Ciekawa jestem, co jest nie tak z Amandą, szkoda, że to się nie wyjaśnia. Fajnie by wyszło, gdyby się na przykład okazało, że ona zajęła miejsce Martina w naszych czasach.
Technicznie – mam wrażenie, że napakowałeś za dużo enterów, zwłaszcza na początku. Prawie co akapit jest przerwa. Na mnie to sprawia wrażenie poszatkowania tekstu i lekko przeszkadza.
Babska logika rządzi!
Hej Finkla,
Dziekuje za przeczytanie i uwagi :) przyjże sie tym akapitom na poczatku w wolnej chwilii
Z Amanda nic sie nie wyjaśnia, bo to czy jest zjawa, czy może faktycznie zwykła osoba, miało pozostać do interpretacji czytelnika. Chociaż, bardzo mi sie podoba pomysł z zamiana ich miejsc w czasach.
Pozdrawiam :)
Dwa tysiące udokumentowanych lobotomii oraz stosowanie terapii elektrowstrząsowej.
Rozumiem i podzielam oburzenie lobotomią, ale elektrowstrząsy, choć kontrowersyjne, są stosowane także współcześnie i są pacjenci, którym pomagają. Oczywiście wygląda to nie tak strasznie jak kiedyś i wymaga zgody pacjenta. A zasadniczą różnicą jest nieodwracalność lobotomii, która robiła z ludzi kaleki do końca życia. Więc proszę nie wrzucać do jednego worka.
Należę do ludzi, którzy horrorów i grozy nie lubią, natomiast tu nawet nie poczułam się przestraszona. Umieściłeś akcję w autentycznym miejscu, którego, poza podaniem kilku suchych faktów, tak naprawdę nie wykorzystałeś. A w sumie byłoby co wykorzystywać. Jest gość w kapeluszu, jest Amanda, stróż prawa i każda z tych postaci ma potencjał, ale jednocześnie one w żaden sposób nie budują napięcia. Może dlatego, że wpadają niezależnie od siebie, nie ma ciągłości. I dlatego też samobójstwo Martina wydaje mi się niezrozumiałe. Tu brakuje celu, co budynek chce zrobić z Martinem? Może próbować go wciągnąć, umieścić w tej zatrzymanej rzeczywistości lat sześćdziesiątych jako pacjenta. I jest tu nawet trop, który by na to wskazywał (policjant), ale brakuje spójności w działaniach zarówno samego budynku, jak i duchów.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej Irka_Luz,
Dziękuje za przeczytanie i doceniam wszystkie uwagi.
Co do elektrowstrząsów – rozumiem, że postawienie ich koło lobotomii mogło nie wypaść najlepiej, ale chodziło o to jak przebiegały w tamtych czasach. Przyjże się temu i postaram się to inaczej sformuować.
Samobójstwo Martina celowo miało być raczej niezrozumiałe – nawet nie do końca musiało to być samobójstwo. Duchy miały za cel go zatrzymać w budynku i sprawić, że dołaczy do nich. Może faktycznie mogłem bardziej rozwinąć ten wątek.
Pozdrawiam :)