
Część II
Część II
Część I. Dzień sądu
„Breaking news! Zdalnie wykasowano dane z milionów urządzeń na całym świecie. Jak donoszą anonimowi sygnaliści, wykorzystano funkcję czyszczenia na wypadek kradzieży. Zadziałała nawet po wyłączeniu telefonów i tabletów”
***
„Znowu zaatakowano Internet Archive. Wielu komentatorów zauważa, że to jest jedno z wielu działań zmierzających do tego, żeby ludzie nie mogli sprawdzać zmian w popularnych serwisach informacyjnych. Aktywiści alarmują, że w ten sposób zakłamuje się całą historię najnowszą. Jest to o tyle łatwe, że duża część artykułów, materiałów i nagrań nigdy nie została opublikowana w formie fizycznej”
***
„Zablokowano sieć Tor. Wyłączono komunikator Telegram, wielokrotnie atakowany ze względu na swoją prywatność. Przygotowywane są tysiące pozwów przeciwko twórcom tak zwanego wolnego oprogramowania, planowana jest również delegalizacja różnych licencji, pozwalających albo wręcz wymuszających dzielenie się wytworami umysłu ludzkiego”
***
„Wszystkie amerykańskie, chińskie i koreańskie urządzenia przestawione zostały w tryb umożliwiający wykorzystanie do ataków hakerskich. Niewyobrażalna ilość telefonów, tabletów, telewizorów, kamer przemysłowych, odkurzaczy, routerów i innych urządzeń zaczęły służyć krajom, w których je wyprodukowano. W ten sposób stworzono największą na świecie armię botów”
***
„Breaking news! Na lotniskach na całym świecie przy bramkach bezpieczeństwa wybuchły bomby. Zamknięto JFK, La Guardię i Heatrow i porty lotnicze w Warszawie, Paryżu, Helsinkach i wielu innych miejscach. Służby profilaktycznie sprawdzają samoloty i listy pasażerów, którzy mieli odlecieć tego dnia. W USA uziemiono cały ruch lotniczy, obawiając się powtórki jedenastego września”
***
„W wielu krajach przekierowano ruch sieciowy tak, że system Windows sądził, że pobiera poprawki z serwerów producenta. System można było cofnąć do poprzedniej wersji, ze znanymi błędami. W niektórych przypadkach wykorzystano również fakt, że środowisko WinRE zawiera starą, niezaktualizowaną wersję okienek”
***
„Sieć Verizon ogłosiła, że ma problemy z zapewnieniem ciągłości usług. Niemożliwe jest korzystanie nawet z numeru alarmowego. Atak połączono z destabilizacją infrastruktury krytycznej, która zaczęła działać na szkodę użytkowników. Tysiące ludzi zamknięto w windach, a do tego całkiem zatruto wodę pitną, wielokrotnie zwiększając w niej poziom fluoru, chloru czy metali ciężkich”
***
„W wielu miastach w Europie i Ameryce Północnej pojawiły się samozwańcze patrole, zatrzymujące mężczyzn, kobiety i dzieci zakrywające głowę, twarz czy włosy. Chusty i inne elementy ubioru są konfiskowane, a wszystkie osoby pełnoletnie poddawane karze chłosty. Policja jest bezradna, zaś organizacje pozarządowe alarmują, że jest to działanie celowe, mające na celu szykanowanie niewinnych mniejszości etnicznych i religijnych”
***
„Wybory sfałszowano. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Wygląda to zorganizowaną akcję tych, którzy panicznie boją się utraty wpływów w USA. W całej operacji wzięła udział Rosja, Korea, Chiny i kilka innych państw. Oszukano ich i zwiedziono, mamiąc wizjami przyszłego zysku. Codziennie wychodzą na jaw nowe, bulwersujące fakty w tej sprawie”
Część II. Koniec świata, jaki znamy
Jedno z małych, sennych miasteczek w Teksasie
– Ile nowych gęb do wykarmienia? – Pytanie padło wśród setek młodych, przerażonych poborowych, którzy z odbezpieczonymi karabinami stali na jednej z głównych ulic małego, sennego miasteczka, przestępując z nogi na nogę i czekając na rozkazy przy ogromnych, kopcąco-warczących transporterach i monstrualnych, zgniło-zielonych ciężarówkach z blachą na dwa palce, silnikiem przed kabiną i wielkimi, chromowanymi rurami wydechu, wznoszącymi się hen wysoko w niebo.
– Dwa-dzieścia! Ty-sięcy! Od! Wczoraj! Sir! – Wyprostowany jak struna kapitan Lesnycki patrzył na kłęby czarnego, gęstego dymu z dziesiątek silników diesla i podejrzliwie łypał na domki po lewej i prawej stronie, równo przystrzyżone trawniki i nieruchome, uśpione krążowniki szos, które stały przed każdym z nich.
– Holy shit. Toż to cała armia. – Generał Tanberry uderzył pięścią w stalową burtę transportera i wyartykułował najoczywistszą z oczywistych prawd, nie kierując jej jednak do nikogo konkretnego. – Za mało nas, żeby im wszystkim pomóc.
– Tak jest, sir. – Siedzący obok zastępca uznał, że lepiej mówić coś, co dotrze do podświadomości starego wojaka, niż próbować logicznie z nim porozmawiać.
– I pomyśleć, że tylu biedaków przybywa tylko jednego dnia. I tak dzień w dzień. Cholerny Stallman i długowłosi hippisi. – Generał pokręcił głową. – Nie może tak być, żeby robić coś za darmo. Johnson, wezwijcie mi tu tego mydłka, picusia, tego… no tego tam… – doświadczony wojskowy pstryknął palcami – …klakiera, fircyka, no i lizusa oczywiście. Na osiemnastą.
– Sir?
– Słyszeliście rozkazy, synu. – Łagodnie i pieszczotliwie, niemal po ojcowsku, odezwał się jeden z doradców Tanberry’ego. – Mamy zrobić porządek z całą cholerną cywilbandą. Znajdźcie gubernatora Marleya. Wyciągnijcie go z domu, burdelu czy pracy, ściągnijcie z żony, kochanki czy gdzie tam do cholery jest. Potrzebujemy gwardii, stanu wyjątkowego i zgody na użycie gazu VX. Jaśnie wielmożny pan gubernator ma być do osiemnastej zero zero. Tylko za bardzo go nie uszkodźcie. Zrozumiano?! Odmaszerować!
– Tak jest, sir! – Kapitan zasalutował, wykaraskał się jakoś ze środka pojazdu i pobiegł w kierunku najbliższej radiostacji polowej, w głowie układając sobie, co i jak, i w jakiej kolejności trzeba zrobić.
– Rozlokujmy się tam. – Generał po dłuższej chwili zadumy wskazał kierowcy miejsce za tablicą z napisem „Szkoła podstawowa imienia Franklina Roosevelta".
– Tak jest. – Mężczyzna przegazował potężny silnik i poruszył ogromny transporter, który zaczął przesuwać się z szumem i trzaskiem z prędkością około dziesięć mil na godzinę, pozostawiając za sobą ślady na betonie.
– A słyszał pan, że jajogłowi wymyślili sobie, że komputery będą się teraz łączyć światłowodami? – Doradca generała tylko się uśmiechnął. – I że mają być rozmyte?
– Kowalsky, zapamiętajcie sobie, że nikomu to do szczęścia niepotrzebne. Jak się chcecie połączyć, to trzeba porządnej radiostacji. Do zapisania najlepsza jest kartka papieru. I nic nie przebije tego, jak siedzisz i wszystko możesz samemu naprawić. Przyszłość to stare, dobre tranzystory, a nie jakieś wymysły kolesi, którzy palą zioło i biorą fentanyl, jakby łykali cholerne cukierki.
Niebo nad Nevadą
– Orzeł jeden, otwieram luk bombowy. Bomby poszły – meldował pilot niewidzialnego F-117.
Po chwili dołączyły do niego załogi z kolejnych maszyn.
– Orzeł dwa, trzy, dwa, jeden.
– Orzeł trzy, zrzut.
– Bomby w celu. Północna część fabryki płonie.
– Skipper, masa małych obiektów na radarze.
Na dole widać było prawdziwe pandemonium, tymczasem na górze zrobiło się tłoczno jak na Times Square w godzinach szczytu.
– Straciłem połowę skrzydła! To laser!
– Drony! To drony! W lewo! Bardziej w lewo!
– Eject! Eject! Eject!
– Z tyłu! Uważaj!
Jedna z łodzi atomowych klasy „Ohio”
– To Chińczycy. Łódź klasy Zhou. – Marynarz popukał piórem świetlnym w ekran radaru. – Oznaczam gościa jako „bandyta osiem osiem”.
– Za dużo ich dzisiaj. – Kapitan zdjął czapkę i otarł czoło. – Sternik, sto dwadzieścia na sterburtę. A wy ich obserwujcie.
– Rozkaz.
– Jest sto dwadzieścia na sterburtę.
– Radio, wyciągnąć antenę i zameldować do dowództwa.
– Tak jest.
Gdzieś na środku kontynentu
– Baterie jeden i dwa ognia! Trzy i cztery w pełnej gotowości!
– Aj! Baterie jeden i dwa ognia! Trójka i czwórka na rozkaz! – Ciszę poranka przerwało odpalenie dziesiątek rakiet, wymierzonych w pozycję buntowników.
– Liczne trafienia. Pożary lasu – meldował po chwili operator drona.
– Pani prezydent, wycofują się. – Generał Hummel trzymał przy uchu słuchawkę telefonu polowego łączącego się przez sieć miniaturowych dronów. – Jak dobrze pójdzie, do wieczora odrzucimy ich o kolejne dziesięć kilometrów.
Waszyngton
– Czy nie boisz się, że Hummel nas zdradzi? – Jeden z członków gabinetu cieni spojrzał na osobę, która przez ostatnie tygodnie stała się twarzą reżimu. – Tacy są zawsze najgorsi.
– Generał ma u nas swoich bliskich. Pilnują ich najbardziej oddani sprawie ludzie.
– Może pęknąć właśnie z tego powodu.
– To człowiek z wartościami. Nie zniósłby tortur rodziny. Gorzej, że raporty mówią o wybuchach kolejnych pułapek. Trzydzieści tesli uderzyło w zgrupowanie pod Mayne, kolejne zapaliły się w garażach podziemnych.
– Mieliście je rozbroić.
– Ludzie robią, co mogą, ale tamci znajdują kolejne sposoby. To jeżdżące komputery na kółkach.
– Pytanie tylko, kto naprawdę za tym stoi, i czy to oni czy ktoś inny pociąga za sznurki.
– Tego się nie dowiemy. To mogą być nasi wrogowie albo ich zwolennicy. Tropy prowadzą po całym świecie.
– Zawsze można odciąć internet.
– Ktoś wgrał złośliwy kod już wcześniej, do tego tesle nie muszą korzystać z sieci komórkowych. Każdy samochód i ciężarówkę trzeba rozbrajać ręcznie, na miejscu. To wymaga czasu, środków i ludzi.
– To musi się skończyć. Co z fabrykami?
– Nevada zniszczona, niestety nie do końca. Udało przenieść się produkcję pod ziemię.
– Mieliście ich tylko unieruchomić.
– Na wojnie nie wszystko się udaje.
– Co z tamtymi dwoma?
– Nie możemy ich namierzyć. Ludzie pewnie ich ukrywają.
– Zwiększcie nagrody.
– To nie pomaga. Dolar spada na łeb na szyję. Nie mamy czym płacić.
– To dodrukujcie. Co z biurami Google i Apple?
– Ich ochroniarze nas odrzucili. Próbowaliśmy trzy razy, ale mają własną, prywatną armię.
– To próbujcie dalej. Tym razem musi się udać.
Lasy w Pensylwanii
– Drużyna Johna ma zająć ten skład broni. – Jeden z ludzi w kamizelce kuloodpornej i okularach przeciwsłonecznych pokazał kilka punktów na papierowej mapie. – Musimy też coś zrobić z dronami, które niszczą uprawy. Ostatnio pojawiły się w pobliżu farm od południowej strony. Pamiętajcie, żeby tym razem nie zabierać ze sobą telefonów. I zróbcie skanowanie, czy nie macie żadnych lokalizatorów.
– Ten plan ma jeden słaby punkt – odezwał się jeden z jego sąsiadów.
– Jaki?
– Ich baza dostała uzupełnienie. Będzie z dwustu nowych rekrutów.
– To tylko przerażeni chłopcy, którzy tam siedzą dzień i noc. Zróbcie im koncert jak ostatnio. Od razu uciekną z wrzaskiem.
– Gdyby chociaż brali od nas jedzenie. – Rozmarzył się jeden z mężczyzn, pamiętając pokaz niestrawności i sraczki, o której było głośno nawet w sąsiednich stanach.
– Nie da się. Zorientowali się i wszystko przywożą śmigłowcem.
San Francisco
– Trzy, dwa, jeden. – Zamaskowany mężczyzna przykucnął przy murku i nacisnął przycisk detonatora.
Zadrżała ziemia, a za jego plecami, kilka kilometrów dalej, nad portem wzniosła się kula ognia.
– I po telefonach. – W całym mieście włączyły się syreny, a ludzie wokół zaczęli gratulować sobie zniszczenia kolejnej partii chińskich urządzeń, które miały zastąpić amerykańskie wyroby, obecnie kontrolowane przez korporacje niekoniecznie sprzyjające rządowi federalnemu lub samozwańczym władzom, które go zastąpiły.
Waszyngton
– Mamy stolicę, Nowy Jork i wszystkie większe miasta, a oni bardzo dużą część naszych upraw. Mają też sporą część przestrzeni na orbicie.
– To nie do końca tak. Małe satelity są zniszczone w sześćdziesięciu procentach. Nie mogą ich skierować na nasze obiekty.
– I co z tego? W dalszym ciągu kontrolują internet. I mamy doniesienia, że ich roboty właśnie zaatakowały w Georgii.
– Nie mogą walczyć w dużych miastach. Za duże interferencje.
– Być może nie odkrywają wszystkich kart.
– Potrzebujemy więcej żołnierzy.
– I tu się zgadzamy.
Slumsy na zachodnim wybrzeżu
– Chcą wam odebrać wolność! Przyłączcie się do nas! – Głośniki z ciężarówki cały czas nadawały komunikaty w języku hiszpańskim, portugalskim i kilku innych, a oddział wojska, który za nią podążał, rozbiegł się po okolicznych domach.
Rozległy się strzały, a pułkownik w szoferce spokojnie zapalił papierosa i za zadowoleniem patrzył, jak poszczególne grupy sprowadzają kolejnych ochotników.
– Mark, ilu tam mamy? – Mężczyzna zwrócił się do pisarza.
– Drużyna pierwsza, trzynastu. Dwójka, siedmiu. Trójka melduje, że natrafiła na silny opór.
– Cholerne gangi. – Pułkownik wysiadł i ruszył w kierunku najbliższej grupy więźniów i zadał pytanie po meksykańsku. – Jak się nazywasz synu?
– Huan.
– To twój wielki dzień, Huan. Będziesz walczył za prawdziwe Stany Ameryki Północnej.
Mężczyzna nic nie powiedział, tylko spuścił wzrok.
– Widzicie, małe zasrańce. Huan przynajmniej wie, kto tu rządzi. Będzie jeszcze z ciebie żołnierz, synu.
Spotkanie patriotów na jednym z wielkich gospodarstw
– Maszyny do głosowania zostały shackowane!
– Taaaak! – ryknął tłum.
– Sprowadzili tysiące nielegalnych imigrantów. Rejestrowali się wielokrotnie. Odzyskajmy nasz kraj!
– Taaaak!
Tan, tan, tan, tan, tan, tan. – Z głośników z ogromną siłą i mocą uderzyły dźwięki hymnu, a ludzie powstali i zaczęli śpiewać, z ręką na sercu i łzami w oczach.
Jedna z wielu baz wojskowych
Eeeeee! – W podziemnej sterowni, połączonej z wyrzutniami rakiet balistycznych, włączyło się oświetlenie awaryjne i dało się słyszeć dźwięk syreny i przerywany głos z głośników:
– To nie są ćwiczenia! Cała załoga na stanowiska! To nie są ćwiczenia!
– Nie wiem jak ty, ale sram w gacie – Jeden z sierżantów przy pulpicie spojrzał na kolegę, a potem na ekran komputera, na którym powinna się pokazać sekwencja startowa.
Za ich plecami dało się słyszeć zjeżdżającą windę. Po chwili kabina znalazła się na dole. Zaczął wydobywać się z niej dym, a dwóch strażników zaczęło strzelać na oślep z broni maszynowej, próbując unieszkodliwić ewentualnych napastników. Nic to nie dało i sterownię zasnuły toksyczne wyziewy i opary. Cała akcja trwała około minuty, potem drzwi windy zamknęły się, ta wjechała na górę i zjechała z dwoma mężczyznami w maskach.
– Czysto – zameldował jeden z nich, ukrywając się za przenośną tarczą.
– Sprawdzić całe pomieszczenie.
– Tak jest.
Mężczyzna z tarczą ostrożnie podchodził do ciał, uważnie sprawdzając, czy wszyscy są martwi. W gęstym dymie niewiele było widać, a on zaczął zbliżać się do klozetu. Wtedy padły strzały.
Część III. Wielka cisza po II wojnie secesyjnej.
Kilkanaście lat później
Oblicza ojca i matki były mocno zasmucone. Bałem się ich o cokolwiek zapytać, bo wraz z nimi siedział obcy mężczyzna, co prawda skromnie ubrany i budzący sympatię, ale jednak obcy. Zauważyłem coś jeszcze, coś nieuchwytnego, co nie dawało mi spokoju, odkąd wszedłem do naszej małej, skromnej jadalni.
Wiem. Wiem. Wiem. – Doszedłem do wniosku, że oczy rodziców były roześmiane, zupełnie jak wtedy, gdy zabrali mnie w miejsce, które nazywało się wesołym miasteczkiem.
Zapamiętałem dobrze ten dzień, chociaż to było dwie wiosny temu. Miałem wtedy pięć lat, miejsce nie było wcale wesołe i wzbudzało we mnie paniczny strach. Najmocniej bałem się, gdy przechodziliśmy obok klownów, ale moi staruszkowie, choć wszystko widzieli, zachowywali się, jakby wygrali los na loterii.
– Synu, ten pan przyszedł specjalnie do ciebie. – Ojciec wyrwał mnie z zadumy, potem ścisnął matkę za rękę, a ona się do niego mocno przytuliła. – Jest z urzędu i chciał tylko porozmawiać. Pamiętaj, że jesteśmy z ciebie bardzo dumni. Całkowicie poprzemy wszystko, co zrobisz.
Zdziwiłem się, co mogła oznaczać ta niespodziewana przemowa, ale nie dałem nic po sobie poznać.
Mamo, tato. – Miałem ochotę ich objąć, ale powstrzymałem się, bo nie wypadało tego robić przy obcym człowieku, a do tego miałem aż siedem lat, i skoro ojciec mówił, że są dumni, to tym bardziej nie chciałem sprawić im zawodu.
– Ale wpierw zjedzmy obiad. – Mama uśmiechnęła się i wyszła do kuchni, pozostawiając nas samych.
Byłem dumny, że nie zabrała mnie ze sobą, i tym razem zaliczony zostałem w poczet elitarnego męskiego grona.
– Widziałem synu, że w zeszłym roku na konkursie szkolnym zaproponowałeś model sumatora. – Nieznajomy uśmiechnął się szeroko, choć trochę nieszczerze.
– Tak proszę pana. Te, które mieliśmy w szkole, miały za dużo bramek.
– Co ostatnio robiłeś? – Mężczyzna zadał pytanie tak naturalnie, że pomyślałem, że to pewnie nasz jakiś dobry znajomy, który tego dnia miał u nas być, tylko rodzice zapomnieli mi powiedzieć.
– Bawiłem się dzwonkiem elektrycznym i próbowałem zrobić model kalkulatora, proszę pana.
I tak zaczęliśmy rozmowę, podczas której mama podała frytki i kotleta w kilku plasterkach.
To było dziwne samo w sobie. Wiedziałem, że głodowaliśmy. Matula nieraz odejmowała sobie jedzenie od ust, wmawiając nam, że podjadła podczas robienia posiłku.
Już miałem powiedzieć, że dziękuję za tak wykwintny obiad, ale miny wszystkich wokół jasno mówiły, że nie powinienem tego robić. Z namaszczeniem położyłem plasterek na talerz, nacisnąłem go delikatnie palcem i zobaczyłem, jaki jest twardy. Zabrałem się do zabawy z nożem i widelcem, odkroiłem kawałek i włożyłem go do buzi. W smaku przypominał trochę grzyby, ale był o niebo smaczniejszy. Nie wiedziałem, co powiedzieć, i wziąłem trochę masła, a potem jak każdy mądry chłopiec czekałem na to, co się zaraz wydarzy, a że się wydarzy, czułem to przez skórę.
– Smakuje ci?
– I to jeszcze jak, proszę pana.
– Wiesz, że ten stek istnieje. Wiesz, że kiedy wkładasz go do swoich ust, twoje ciało mówi mózgowi, że mięso jest soczyste i smaczne. Synku, mamy dla ciebie propozycję. Chcieliśmy, żebyś dołączył do takich jak my i mógł zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, a nawet o wiele więcej.
Matrix. To chyba Matrix – zauważyłem. – Mógłby wymyślić coś nowego.
– Synu, masz tu dwie pigułki – powiedział mężczyzna, wyjmując z kieszeni małe, srebrne pudełko, a z niego dwie tabletki.
Matrix jak nic – pomyślałem, ale nie bałem się, bo rodzice nadal cieszyli się, zupełnie, jakby spotkało mnie niesamowite szczęście, a do tego rzeczywiście czułem, że coś jest nie tak ze światem, w którym żyjemy.
W naszym małym miasteczku znajdowało się jakieś sto niewielkich, parterowych domów, szkoła ze stadionem, mały szpital i posterunki na wyjazdach. Te ostatnio ustawiono podobno podczas zamieszek Stallmana, jednak to nie było dla mnie całkiem pewne. Rewolucja kulturalna wydarzyła się przed moimi urodzinami i obecność żołnierzy była dla mnie tak naturalna jak to, że po nocy jest dzień. Wojskowi od zawsze byli gwarancją spokoju i bezpieczeństwa. Żołnierze pilnowali porządku i nikomu nie bronili przejazdu, jeżeli ktoś miał odpowiednią przepustkę.
– To jak będzie?
– Chcę do was dołączyć. – Wziąłem zieloną pigułkę i bez zastanowienia połknąłem ją jak cukierka.
Rodzice uśmiechnęli się, a nieznajomy gwałtownie wstał, przewracając krzesło, doskoczył do mnie i uścisnął mi prawicę:
– Cieszę się bardzo synu. Pojedziemy teraz do twojego nowego domu, ale nie martw się. Co jakiś czas będziemy odwiedzać twoich rodziców. Czy masz jakieś pytania?
– Co z moim rzeczami?
– Nie będą ci potrzebne. Możemy mieć deal, że za tydzień powiesz, co chcesz zabrać z domu. Pasuje?
– Tak.
– No to chodźmy.
Spojrzałem błagalnie na rodziców, a oni podeszli, przytulili się do mnie i siebie, robiąc kółeczko.
– Zawsze razem. – Pierwszy odezwał się ojciec, a matka pocałowała mnie w czoło i postawiła mi krzyżyk.
– Czas na nas. – Nieznajomy odczekał kilka sekund, a w jego głosie słychać było jakby nutę desperacji. – Przed nami jeszcze daleka droga.
– Oczywiście. – Mama i tata jeszcze raz mnie ścisnęli, a potem odsunęli się.
Patrzyłem na nich, jak się przytulają, a moja rodzicielka ociera łzy ręką. Żałowałem swojej decyzji, niemniej pomachałem ręką i ruszyłem na zewnątrz, gdzie czekała zgniło-zielona limuzyna.
– Wsiadaj z tyłu. – Nieznajomy otworzył drzwi, a sam usiadł z przodu.
– Kapralu, jedziemy do strefy pięćdziesiąt jeden.
Kierowca uśmiechnął się do mnie w lusterku i powiedział coś, co zapamiętałem do końca życia:
– Witaj wśród swoich, synu.
Rozglądałem się ciekawie po surowym wnętrzu, gdzie najwyraźniej wszystko miało być funkcjonalne. Połączenie metalu, ciemnej, zielonej farby i wygodnych foteli miało swój urok i robiło robotę, i już po kilku minutach monotonnej jazdy znudziłem się i zasnąłem.
***
– Nic nie mów. – Ktoś szarpał mnie za ramię, a ja ziewnąłem i dyskretnie się rozejrzałem.
Samochód stał, a do nas podchodzili jacyś czarni żołnierze, ubrani w mundury, których nigdy nie widziałem.
– Papiery! – Jeden z nich wyciągnął rękę do kierowcy, a ten spokojnie sięgnął pod daszek przeciwsłoneczny, wyjął garść kartek i podał je kontrolującemu.
– Czekać.
Tamci odeszli, a ja patrzyłem jak mężczyźni w środku wyraźnie są spięci, a kierowca chyba chce sięgnąć po broń, ale nieznajomy z boku dyskretnie go powstrzymuje.
– Gdzie jedziecie? – Murzyn za oknem przesuwał lufę pistoletu, wodząc nią po każdym z nas.
– Jego rodzice uchylają się od szczepień. Kwarantanna.
– Powinni zabić wszystkich szczeniaków, a nie marnować pieniądze. Gówniane białasy.
– Takie rozkazy.
– Pewnie któryś pan ma swoje potrzeby.
– Nie nam oceniać.
– Dobra, jedźcie dalej. Tylko nie zapominajcie, że tu wszędzie kręcą się rebelianci.
– Dzięki za ostrzeżenie, bro.
***
Byliśmy w miejscu, które przypominało obóz jak z plakatów, które widziałem podczas wycieczki szkolnej. Stałem otoczony niskimi barakami, ciężarówkami i ludźmi w mundurach, którzy gdzieś się spieszyli. Patrzyłem na to z rozdziawioną buzią, a najbardziej podobały mi się dwa samoloty, lecące z hukiem tuż nad naszymi głowami, i to tak nisko, że odruchowo się schyliłem.
– Synu, podaj mi rękę.
Po chwili wahania wyprostowałem się i wyciągnąłem prawą dłoń, a oni przecięli ogromnymi nożycami zapięcie i zdjęli mi opaskę.
– Jesteś pewnie zdziwiony, ale tutaj to niepotrzebne.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Opaski ekologiczne były czymś, co na każdym kroku miało chronić nas przed dewastacją środowiska. Każdy zakup generował impulsy, które były przypisane do osoby. Mało impulsów dawało liczne bonusy, dużo karę więzienia. Co miesiąc publikowano nowe tabele przelicznikowe, a ludzie, choć nienawidzili ten system, naturalnie rozumieli potrzebę korzystania z niego, bo jak dotąd nie wymyślono niczego lepszego.
– Chodź ze mną.
Posłusznie podreptałem za starszym panem.
– Jestem gubernator Tanberry. Młody człowieku, znalazłeś się w strefie pięćdziesiąt jeden, gdzie zapoznasz się z najlepszymi tradycjami naszego narodu. Będziemy uczyć ciebie odpowiedzialności, dyscypliny i sztuki przeżycia. – Weszliśmy do ogromnej stołówki, a on od razu zaczął wyjaśniać – Lekcja numer jeden. Tam masz tacę. Podchodzisz, gdzie chcesz, i bierzesz wszystko, na co tylko masz ochotę. Jakieś pytania?
– Jak płacę?
– Jak płacę, sir. Na końcu masz zawsze dodawać słówko sir. Nie musisz płacić. Wyjaśnię to przy stole.
– Dobrze, proszę pana.
– Sir. A teraz działaj, żołnierzu. Co złapiesz, to twoje. – Klasnął w ręce, a ja powoli, wręcz nieśmiało, wziąłem coś, co opisano jako sushi i pancake, i odnalazłem go wzrokiem i usiadłem naprzeciwko.
– Dostaniesz inne wykształcenie niż chłopcy i dziewczęta z twojego miasta. – Najwyraźniej nie czekał na koniec posiłku, żeby zacząć kolejną lekcję.
– Jak to możliwe?
– Propagowanie niczym nieograniczonej wolności stanowi zagrożenie dla filarów tego kraju. Tylko armia jest w stanie zapewnić przetrwanie.
Nie zauważył nawet, że nie powiedziałem sir, a może zauważył, ale nie chciało mu się komentować. Jadł, a ja z nim. Nie wiedziałem co mam powiedzieć i nurtowało mnie, kiedy dostanę swój komunikator, taki, jak leżał przed nim. Obserwowałem otoczenie, czyli dziesiątki głównych młodych ludzi, którzy tworzyli ogromny harmider i zgiełk. Myślałem, że poczekam, aż sami mi powiedzą, w końcu jednak nie wytrzymałem i zapytałem:
– Przepraszam, sir.
– Tak.
– Czy to nie jest zbyt lekkomyślne, żeby dowódca opuszczał obóz?
– Dobre pytanie. Pokazanie ludziom, że lider się nie boi i panuje nad sytuacją, jest lepszą bronią niż każda, nawet największa, rakieta czy działo.
– A gdzie tu jest internet? – Pomyślałem, że warto zweryfikować te rewelacje.
– Musisz poprosić o komputer i dostęp z gniazdka.
– Jak to z gniazdka? – zdębiałem.
– Nie mamy Wi-Fi i korzystamy co najwyżej z LTE.
– Tylko z LTE? – Nie mogłem uwierzyć.
– Tak, czy to jakiś problem, synu?
– To musi być bardzo wolne.
– Nie. To nie LTE jest wolne, tylko danych jest za dużo. Trzeba optymalizować, a jak nie, to szybki internet zawsze masz z kabla.
Spojrzałem się mężczyznę jak na wariata, a on odrzekł z uśmiechem:
– No co? To znacznie zdrowsze.
– Zdrowsze?
– Mniej promieniowania.
– A Internet rzeczy?
– Wszystko można doprowadzić kablem. Naprawdę nie potrzebujesz do tego całego tego zgiełku w eterze.
– To dlaczego duże firmy tego nie proponują?
– A chciałbyś, żeby twój biznes przestał być potrzebny?
Spojrzałem znów na jego komunikator, który wyglądał na mocno przestarzały, i pokazałem palcem:
– Po co ta klapka?
– Żeby wyjąć baterie.
– No ale po co? Nie prościej wymienić całe urządzenie?
– Prościej, ale mniej ekologicznie. – Tanberry pokazał ręką. – W baraku obok mamy muzeum, z którego jesteśmy bardzo dumni. Mamy tam wszystkie modele telefonów z całego świata z ostatnich dwudziestu lat.
– Ale jak to możliwe?
– Wyciągnięto z nich baterie i dlatego przetrwały. Niektóre z nich może nie wyglądają idealnie, ale przecież nikt nie będzie z nich rozmawiał na deszczu. A ty, synu, co o tym myślisz?
– Po wojnach o baterie sprawa jest oczywista.
Nie musiałem nic więcej mówić. Pierwiastków i metali na Ziemi nie przybywało, a ludzie chcieli więcej magazynów energii i jedynym sposobem na ich zbudowanie było krwawe walki.
Tydzień później
– Jak ci się tu podoba? – Tanberry przeszedł od razu do rzeczy.
– Jest super. Czy jutro nie będzie imprezy, sir?
– Imprezy?
– Są w każdy piątek w budynku A. Ale nie dla mnie. Próbowałem tam wejść, ale nie mam przepustki. Podobno trzeba na nią zasłużyć.
– A tak. Rozumiem. Jak myślisz, dlaczego tu jesteś? Naprawdę tylko dla imprez?
– No nie… – Podrapałem się po głowie. – Żeby się uczyć… sir.
– Prawdziwym problemem dzisiejszego świata jest człowiek. Kiedyś było mało ludzi i wszystko było wyzwaniem, potem wszystko się popsuło. Mądrzy zgromadzili dobra, a głupsi nie mieli się czym zająć. I dlatego dostali biurokrację i inne rzeczy. I wszystko się posypało. Tak jest w końcu w każdym imperium. Zobacz na Rzym czy Grecję, które tak bardzo idealizujemy. Choroby były tam na porządku dziennym. Seks, rozpasanie, brud, syf i ubóstwo. Możni zajęli się tylko sobą, a efekt niestety znamy.
– Ale…
– Człowiek potrzebuje bardzo niewiele do przeżycia. Jeżeli dać wszystkim to, co mamy w bazie, nie wiedzieliby, co robić z wolnym czasem.
– Ale…
– Synu, lepiej pogódź się z tym, im szybciej, tym lepiej. Ludzie mniej inteligentni muszą dostać zajęcie, tacy jak my muszą je im znaleźć. I jeszcze z tym wytrzymać.
– Ale…
– Jak myślisz, dlaczego w Google tak bardzo winduje się wymagania w górę? Dostajesz jedzenie, ubranie i najlepszy sprzęt. Potem korporacja chce wyników, a ciężko jest zrobić rewolucję, gdy wszystko jest napisane. Mało odporne jednostki sobie z tym nie radzą. U nas masz do wyboru dwie opcje, i całą dobę jesteś na standby w bazie i nadzorujesz życie poza nią albo jeździsz w terenie i robisz to samo.
Poczułem, że wakacje właśnie się skończyły.
Część IV. Kilka lat później. Załamanie
Cisnąłem kieliszkiem o ścianę.
Odebrali moje dzieciństwo – pomyślałem, z nostalgią wspominając o tym, jak mój ojciec zabijał się, czytając mi książki całymi godzinami.
Zabrano mi to wszystko. Zrobiono ze mnie maszynę, nadzorcę, który pogania batem innych.
Czasem miałem delikatną nutkę zazdrości, gdy widziałem młodych, zwożonych jak bydło do bazy. Zazdrościłem im, bo byli nieświadomi, co ich czeka. I mogli chodzić na imprezy.
Mnie tam nigdy nie wpuszczono, zupełnie jakbym był gorszego sortu. A ja się z tym pogodziłem.
Okazałem się słaby, taki sam jak inni.
Sprzedałem za garść paciorków.
I jeszcze pokazałem, jakim jestem hipokrytą.
Nie różniłem się w tym od innych. Ludzie całe życie mówili, że żyją dla dzieci, ale nie chcieli, żeby te o czymkolwiek decydowały. Próbowali przymilić się tym, którzy byli silniejsi albo dawali większy napiwek. Kłamali nazywając równość niesprawiedliwością. Pomagali tym, których lubili. Mówili o oszczędnościach, a marnowali praktycznie wszystko, czego się dotknęli.
Przypomniałem sobie rozmowę sprzed wielu lat, gdy zapytałem jednego z instruktorów:
– Gdzie tu jest telewizja i porno?
– Nie ma ze względu na dużą emisję dwutlenku węgla. I dlatego mamy tylko określone VOD, ale zoptymalizowane pod konkretną przeglądarkę, żeby zużywać jak najmniej energii.
– A palenie?
– Palenie jest zabronione. Nie wszyscy lubią smród. A wiesz, dlaczego imprezy są tylko w budynku A?
– No dlaczego?
– Bo cała energia jest odzyskiwania. Budynek generuje ją, gdy wszyscy krzyczą albo skaczą. Armia nie robi nic za darmo.
– To dlatego wycofano cukier?
– Tak.
Moje rozmyślania przerwał brzęczyk i transmisja z jednego z lokalnych kanałów:
– Panie i panowie, przedstawiamy relacje z wymierzenia kary batów dla kierowcy, który zgodził się przewieźć ładunek pięćset kilometrów, i to bez wyraźnej potrzeby.
Na ekranie widać było przebitkę z właścicielem firmy, który szarpał się z policjantami.
– Chcą mnie wykończyć! To zmowa! – krzyczał starszy mężczyzna.
– Co o tym myślisz? – Relacja została wyciszona, w tle słychać było prowadzącego program, który zaczął rozmawiać z ekspertem.
– To zbrodnia przeciwko ludzkości. Kierowca zarzeka się, że nikt nie chciał kupić tych jabłek. Twierdzi, że miał zgodę miejscowego urzędu.
– A urzędnicy?
– Nic nie potwierdzili.
– Czy widziałeś kiedyś urzędnika, który by skłamał?
– No właśnie.
Patrzyłem na to i pomyślałem, że życie na Ziemi to jeden, wielki czyściec. Jedni mieli tu karę bogactwa jak Midas, a inni cierpieli ubóstwo, do tego w wielu kulturach mówiło się o reinkarnacji.
A jeżeli człowiek przeżywa ją tylko wtedy, gdy nie odbył całej kary? Tylko co potem? I dlaczego?