
Pojedynkują się: Golodh i Żongler
Limit: 30k zzs
Temat: Climate fiction
Hasło: Kopanie dołów
Termin głosowania: 14 listopada
***
Oparte na/wyjaśnienia:
- pétrole – kongijski bimber
Pojedynkują się: Golodh i Żongler
Limit: 30k zzs
Temat: Climate fiction
Hasło: Kopanie dołów
Termin głosowania: 14 listopada
***
Oparte na/wyjaśnienia:
- pétrole – kongijski bimber
Dura nie mógł uwierzyć, że przez dwanaście lat życia nigdy nie widział prawdziwego słońca.
Było żółtoczerwone, trochę jak krąg sera chili, który jedli raz na deser z Kalenem. Promienie światła padały na drzewa i krzewy. Dura patrzył zauroczony na zieleń, na poruszające się liście. Przypominały rój owadów, stworzonek o zielonych pancerzach. Chciał wziąć sobie jednego do kolekcji, ale nie mógł się poruszyć – stał jak wryty, chłonąc zapach mokrej ziemi. Kołyszące się liście dźwięczały niczym wodne dzwoneczki. Dura chciał tu zostać na zawsze, ale zadzwonił budzik.
Atlas botaniczny spadł mu z piersi, kiedy poderwał się spod kołdry. Wystrzelił z łóżka i przebiegł przez pokój, by wpuścić światło do pracowni. Światło słoneczne było dostępne od godziny siódmej do czternastej. Było regulowane przez mechanizm Tamy i Dura nie mógł przegapić ani minuty.
Tama Livingstone’a była największą tamą na świecie i zarazem największą na świecie elektrownią wodną. Dura urodził się w Tamie i nigdy z niej nie wychodził. Raz był na lądowisku i widział z góry ogromną rzekę Khaos. Dawniej nazywała się: Kongo. Dopóki nie wystąpiła z brzegów i nie zalała pół kontynentu. Dura przeczytał w atlasie o najróżniejszych roślinach „tropikalnych” i „bananach”, które można było jeść prosto z drzew. Było gorąco, a zwierzęta chłodziły się w wodzie. Znalazł też ciekawostki o osach, czarnoczerwonych owadach. To na podstawie ich obrazków zbudował swoje roboty.
Soliosy były przerobionymi dronami sadzącymi, które Dura wykopał ze schowka Kalena. Na urodziny Kalen pozwolił mu wziąć sobie, co wyda mu się najciekawsze ze sterty pudeł i rupieci, którą powiększał każdego roku. Drony były ładowane energią słoneczną i Dura używał ich głównie do zasilania swojej pracowni. Do grzbietu najlżejszej soliosy Dura przyspawał nawet kamerę. Namalował soliosom czarno-żółte pasy, a baterie złożył na kształt ośmiościennych płytek, ale mimo wzoru w atlasie, wyglądały dziwacznie. Dura miał też wrażenie, że pomylił coś, dobierając liczbę nóg do kształtu korpusu. Nie znalazł nigdzie informacji, ile nóg miały prawdziwe owady. Na wszelki wypadek, soliosy miały ich dziesięć, co ułatwiało lądowanie.
Ospałe soliosy przebudziły się i bzyczały coraz głośniej; łaknęły światła, wspinając się po ręce Dury. Jedna wybrała na lądowisko jego głowę i ciągnęła teraz za włosy. Dura pozbierał je wszystkie, poprzyczepiał do ubrania, po czym zaniósł do okna. Soliosy brzęczały niecierpliwie, kiedy powoli otwierały się żaluzje, aż Dura otworzył świetlik, a roboty wyleciały. Brzęczały coraz słabiej, aż zupełnie przestał je słyszeć. Widok rozciągał się na zamgloną Lualabę, na Wrota Piekieł, dolinę dawnych wodospadów. Wybudowanie tamy zmieniło krajobraz ponad trzysta lat temu, gdy kolonizatorzy po raz pierwszy opuścili Ziemię. Teraz zostały tylko trzy rzeki: Amazonka, Nil i Kongo. Wielka powódź dotknęła dwadzieścia milionów ludzi. Wyprawa pozaświatowa Livingstone-2 ocaliła tych, którzy przeżyli. Tego nie było w atlasie – prawdziwego życia.
Dura zapiął szelki kombinezonu, założył gumową maskę filtrującą, po czym pobiegł do pracy.
*
Karbala patrzyła z orbity na światła Tamy Livingstone'a. Była cudem inżynierii i nie tylko – posągiem na cześć klasy robotniczej. Pięćdziesiąt funkcjonujących pięter, od kwater pracowniczych, po laboratoria, do lądowiska dla helikopterów. Nie było drugiej takiej w Afryce.
Wodospad podświetlano fioletowymi reflektorami, na tyle intensywnymi, żeby kryły kolor brudnego błota, z którego w większości składało się Kongo. Rzeka spadała z klifu do szerokiej doliny, stojącej w wiecznej mgle. Prócz spróchniałych lub radioaktywnych lasów tropikalnych, gdzieś pośród pary i pnączy mieściły się placówki badawcze. To tam opracowano finalne wytyczne dla misji Livingstone-2, obliczono i rozpoczęto plan ratunkowy na skalę planety. Ponad pół miliona nasion roślin jadalnych trafiło do schronów wywierconych w lodzie asteroidy, a wraz z nią powstała placówka badawcza, Skarbiec.
Karbala spędziła w Skarbcu dwa i pół roku. W kriogenice, potem w bionarku, a na końcu w inżynierii.
– Pan Webzer proszony do sektoru ósmego. Pani Deon'dor proszona do sektora ósmego.
Wszystko na próżno.
W sektorze ósmym miała swe leże dyrekcja. Niczym smoczyca, Naczelna strzegła swojego Skarbca. Pracowała przy corocznym raporcie, osobiście monitorując postępy uzupełniających dane techników, dysząc siarką w zgarbione karki pracowników. Projekt musiał być zakończony przed powrotem na Ziemię najważniejszych naukowców, na dwutygodniową przepustkę.
Gdy Karbala dotarła na miejsce, doktor Webzer już czekał. Stał w swoim jaskrawym pomarańczowym golfie, a gdy Karbala na niego spojrzała, zrobił cierpiętniczą minę. Oczami wskazał Naczelną. Ottawai, otoczona murem przesuwających się liczb, wydawała się pogrążona w medytacji. W dłoniach trzymała dwie plakietki, zawieszone na dwóch czarnych smyczach. Nie odzywała się, co mogło znaczyć, że nie życzy sobie żadnego komentarza.
Deon’dor i Webzer dostali pozwolenie opuszczenia stacji. To specjalnie dla nich rządowy śmigłowiec robił postój na Tamie Livingstone’a.
Webzer też mieszkał tu z rodziną, i, podobnie jak Karbala, miał wnuka – lecz jego wnuk był już dorosły, a Webzer użyczył mu mieszkania na czas swojej nieobecności: na jednym z wyższych pięter, z ogrzewaniem i dwunastogodzinnym dostępem solarnym. Po pracy Webzer często rozmawiał z wnukiem i jego żoną, która spodziewała się dziecka. Webzer zapuszczał włosy, aż prawnuczka pojawi się na świecie; jego całkiem białe kosmyki osiągnęły długość i gęstość lwiej grzywy. Wysyłał też z orbity paczki na święta.
Wszystko na próżno.
Naczelna miała spokojną minę, lecz dane, na których się skupiała, świadczyły, że sytuacja jest niewesoła. Karbala z daleka rozpoznała swoje zdjęcie. Po przebytym raku stało się bardzo charakterystyczne: miała gładziutką jak jajko głowę, upstrzoną pieprzykami, a w pracowni opaliła się na brązowo od reflektorów palmiarni. Bez okularów miała lekkiego zeza, choć maskowały to zielone trójkątne okulary. Studenci przezywali ją modliszką. Na koniec praktyk złożyli się na prezent w postaci kolczyka w kształcie zielonej owadziej główki.
Długo po kryzysie ekologicznym wcale nie było modliszek. Przywrócono je do życia stulecia później, brutalną siłą – je, oraz pozostałe owady niezbędne dla ekosystemu, odtworzonego na stacji badawczej Livingstone-2. Zombie zoo było dziedzictwem ludzkości i największym osiągnięciem ATLASu. Holograficzne logo korporacji zalśniło w zielonym świetle biura dyrekcji, kiedy Naczelna wstała, by wręczyć im przepustki. Długimi pazurami przytrzymała ich dłonie.
– Tylko nie róbcie nic głupiego.
Karbala zmusiła się do uśmiechu.
Wszystko na próżno.
*
Dura nie został zaproszony na lądowisko, ale i tak poszedł. Towarzyszyła mu jedna soliosa, którą schował w kieszeni stroju robotnika. Była najmocniej naładowana i miała kamerę. Buczała, domagając się uwolnienia, ale Dura chciał ją wypuścić w ustronnym miejscu. Żuł głośno gumę, by zagłuszyć bzyczenie robota, kiedy wjechał windą z robotnikami na najwyższe piętro Tamy Livingstone’a. Uśmiechnął się do kamery przemysłowej, po czym przeszedł przez halę produkcyjną. Zostawił soliosę przy wlocie wentylacji i ułożył się wygodnie, by obejrzeć transmisję z powrotu z orbity najlepszych naukowców.
Odbiornik przerywał, ale Durze to nie przeszkadzało. Jadł smażoną kukurydzę i pił słodki sok z palmy cukrowej. Widział, jak nadlatuje helikopter. Gdy reflektory padły na lądowisko, drobne kropki w dole okazały się dziennikarzami. Blaski ich sprzętu zwabiły soliosę – podleciała bliżej, bzycząc radośnie. Patrzyła, jak helikopter zatacza duże koło i ląduje, a śmigła – podobne do płetw ryb z atlasu Dury – składają się i nieruchomieją. Nie było wątpliwości, że to rządowa biomaszyna: pomarańczowa, przypominała wielkiego owada, czarnego żuka o jaskrawym chitynowym pancerzu. Dura zastanowił się, jak wielkie były te prawdziwe… większe od rządowego helikoptera?
Ze środka wyszedł rozczochrany stary mężczyzna, który usiłował osłonić się przed wiatrem. Wiało znad wody; bryzgi smagały twarze ludzi wychodzących z helikoptera – mimo muru czarnych parasolek, które utworzyli tamersi. Rozepchali lewitujące kule kamer. Gdy stłukli jedną, oślepiający blask rozświetlił lądowisko.
Dura akurat pił i rozlał sok. Nie ze strachu, choć ludzie rozbiegli się albo zasłaniali oczy. Dura poznał, kto wrócił.
*
– Co się stało? – zapytał. Odłożył łyżkę do miski. – Z twoimi włosami?
– Wypadły, Dura. Tak czasami bywa w kosmosie. Mam też to. – Podwinęła rękaw, by pokazać mu bliznę. – Tu ugryzła mnie olbrzymia osa papierowa. Jest drapieżnikiem i musi gryźć, bo taką ma pracę. Pomaga kontrolować populację. Ale okazała się bardzo wredna. Postanowiliśmy nie przywracać jej do życia.
Był pod wrażeniem. Dopiero po chwili zamknął usta.
– To co będzie teraz… kontrolować populację?
– Szukamy innych, mniej jadowitych kandydatek.
– Możesz zrobić osy, które nie gryzą. Jak ja.
– Zrobiłeś coś swojego, Dura? – Zachichotałaby, gdyby nie kosztowała akurat zupy. Oparzyła się w język i syknęła, wolną ręką zmniejszając parę. Hydraulika nie była najlepsza tak głęboko w Tamie; minęła dłuższa chwila, nim zupa przestała bulgotać. Karbala zdążyła wytrzeć ręce i przyłożyć zimne ostrze noża do języka. – Pokas – podjęła. – Ne fedziam, se lobis jus sfoje fynalaski.
– Babciu, nie rozumiem, co mówisz.
– Mufie… – Odłożyła nóż. – …że powinieneś być dumny ze swoich wynalazków, Duro Drasilu Deon’dorze, jak wcześniej twa matka i babka. Zajadaj. Zupa jest z prawdziwych warzyw. Wyrosły na mieszance marsjańskiej gleby i naszego ziemskiego kompostu, z próbek sprzed zatopienia. Są „bataty” i „orzechy”.
– Babciu. Daj spokój. Przestań tak dziwnie mówić. – Ujął łyżkę pod światło. Nawet ona była pamiątką z kosmosu: z drewna drzewa tekowego, które odtworzono w spektakularnym projekcie Nowe Indie. – To smakuje jak fasola. Wciąż mamy fasolę, wiesz? Całe farmy fasoli. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Nie jest już tak, jak wtedy, gdy byłaś w moim wieku. Wiesz, że nie musisz przywozić mi fasoli z kosmosu?
– Sam jesteś fasola. Zjedz to razem z tym zielonym, co smakuje jak cebula. Czujesz, jak to pachnie, Dura? Życiem!
Dura jadł, a Karbala odstawiła zupę i zabrała się za krojenie ślimaków. Z cichym chrzęstem rozbijała ich skorupy, po czym wkładała do gotującej wody.
Wspominała pewną kolację, na której po raz pierwszy i jedyny w swoim życiu skosztowała winniczków upieczonych w jałowcowym żarze. Nigdy nie jadła nic wyborniejszego. Na deser kucharz zaproponował prywatną wycieczkę po piwniczce z winem, gdzie skończyli nadzy.
Nie było wątpliwości, że wyginięcie części ziemskiej flory odebrało ludzkości dużo więcej, niż z początku założył sztab kryzysowy. Strata smaku i zapachu kaleczyła człowieka wiele pokoleń wprzód. Upośledzał dwa z pięciu podstawowych zmysłów, zabijał percepcję i tępił; jak zwierzę, pochwycone siłą, by skończyć w klatce, gdzie miało poddać ducha. Laboratoryjne małpy pod koniec życia nie otwierały nawet oczu. Jednak Karbala nie chciała myśleć o tych wszystkich okropnościach, które widziała na Livingstone-2.
Przerwała gotowanie, by podejść i przytulić wnuka, ku jego zdumieniu.
Poczuła ulgę, gdy – po chwili wahania – wtulił się w nią tak mocno, jak ona w niego.
– Tęskniłem, babciu, wiesz?
– Wiem, Dura. Przepraszam. Już nigdy cię nie zostawię.
*
Dura stał na jednej nodze i z wysuniętym językiem kierował soliosami, latającymi niespiesznie po pracowni. Sterowane roboty snuły się ospale tuż nad podłogą. Niektóre zderzały się w locie, a reszta leżała bez ruchu na podłodze. Mimo starań Dury, nie udało się ich włączyć.
– Nie wiem, co dzisiaj z nimi – usprawiedliwił zachowanie podopiecznych. Rozdzielił dwie zakleszczone soliosy, przepychające się w powietrzu. Bucząc z irytacją, oddaliły się w przeciwnych kierunkach.
Karbala złapała jedną bez wysiłku.
– Sprawdzałeś baterie?
– Babciu.
– To wcale nie takie oczywiste. Najtęższe umysły, jakie znam…
– Baterie są naładowane. To coś innego, sygnał… Wiesz, zrobiłem je z gratów Kalena. Nie miałem laboratorium, jak ty. Ale do tej pory działały. Starczało nawet na konsolę.
Karbala wiedziała, co zaburza sygnał. Jednak nie mogła zdradzić, co ma w bagażu podręcznym. Jeszcze nie.
– Cały dzień grałeś w gry, zamiast bawić się na polu? – Karbalę rozbawiło, jak nieaktualne jest to powiedzenie. Pola były produktem całkowicie zależnym od człowieka, jak pacjent podłączony do kroplówki, w tym przypadku koktajlu z wermikulitu i minerałów ilastych. Mogli pomarzyć o naturalnych łąkach, polnych kwiatach, pyle i pyłkach. Nie, tych ostatnich mi nie brakuje. Na samo wspomnienie zachciało jej się kichać. Potarła nos, patrząc na podejrzliwą minę chłopca, zachodzącego w głowę, czy z niego żartuje. – Wiesz, Dura, bycie naukowcem jest trochę jak gra na konsoli. Musisz być lepszy i lepszy, aż będziesz najlepszy. W co wy tam teraz, w Mario…
– Babciu, błagam…
– Jesteś bystry, chłopcze, a to nie może się zmarnować. Dobra sadzonka trafia się jedna na pół miliona. Naturalnie intuicyjny mózg stale wymusza kreatywne myślenie. Jest bardziej wartościowy od mózgu wyuczonego rozwiązań. Jesteś dobrą sadzonką, Dura.
– Ja?
– Nie chciałbyś zostawić Ziemi i polecieć na Livingstone-2?
*
Dura wyślizgnął się z łóżka i wyjrzał zza żaluzji. Chciał sprawdzić, czy pod oknem nie stał prywatny pojazd wspinający – tego kogoś, kto puka do drzwi w środku nocy, kto nie przyjechał jedną z wielu wind.
Na zewnątrz rozbłyskiwały światła dolnych pięter Tamy. Szum nieustannie pracujących pomp nie zmienił swojego rytmu; para pokrywała okno od zewnątrz – podgrzewano wodę, by nie zamarzła w rurach.
Dura podkradł się do drzwi. Usłyszał dźwięk zamka, po czym głos babci.
– Kalen, stary dziadu. Gdy przylatuję, wcale nie przychodzisz mnie odwiedzić, i muszą minąć dwa dni, żebyś zauważył, że wróciłam? Przypominasz sobie o trzeciej w nocy?
– Bala. Dobrze cię widzieć. Ja… Przepraszam, ale…
– Wejdź. Ciągnie zimno.
– Jest ze mną człowiek, do ciebie. Szukał cię w kwaterach pracowników naukowych, wyobraź sobie…
– Dziękuję, panie Kalen, dalej już sobie poradzę. – Trzeci głos, starszego mężczyzny, był ochrypły i zdyszany. – Dlaczego tu, nie w kwaterach, Karbala? Tyle schodów. Boże…
– Wchodź, Webzer. Usiądź sobie w kuchni, napij się kawy.
– Kawy, dobre sobie. – Mężczyzna zdjął buty. – Masz tu pétrole?
Bez odpowiedzi podążył do kuchni. Dura zobaczył cień na korytarzu: z grzywą rozczochranych włosów, niósł oburącz wielką teczkę. Gdy wchodził przez drzwi, Dura wstrzymał oddech; odetchnął dopiero, gdy usłyszał skrzypienie otwieranych kuchennych szafek.
Babcia i Kalen dalej rozmawiali: półszeptem, szybko. Dura nie mógł przestać słuchać.
– Nikt was nie śledził?
– Nie. Szliśmy na około. Tak myślałem, że jesteś z Durą. Jak chłopak?
– Dobrze. Był zdziwiony. Nie mówiłeś mu, że przylecę?
– Nie wiedziałem… no, czy tym razem na pewno. Chłopak jest prawie dorosły. Od następnego roku będzie miał własną kartę robotniczą i będzie pracował ze mną przy konserwacji skafandrów do nurkowania. Goliaty, każdy cztery metry wzrostu. Dura zawsze chciał je zobaczyć. Mówi, wiesz, że on je naprawi, znowu uruchomi. Mówi, że wszystko da się naprawić. A rzeczy, które buduje, żebyś tylko widziała…
– Dura leci ze mną na L-2, Kalen.
– Bala, co ty…
– Przykro mi. Dziękuję, że zajmowałeś się nim pod moją nieobecność. Lecz teraz jest do stworzenia lepszy świat, i tam jest miejsce Dury.
Dura nie zasnął tej nocy. Gdy rano zadzwonił budzik, był już spakowany. Powkładał soliosy do skrzynki wyłożonej ubraniami. Czy będą mogły latać po stacji badawczej? Może będą mogły zapylać rośliny, jak prawdziwe owady?
Słuchał chrapania mężczyzny i babcinego mamrotania przez sen, oraz cichego szumu radia, którym zagłuszali swoją całonocną rozmowę.
– Wy jesteście dużo milsze, niż tamte gryzące osy – pocieszył soliosy. – Na pewno znajdzie się dla was praca.
*
Stała pod prysznicem, wlepiając się w kafelki.
Nie czuła zapachu wody od ponad dwóch lat. Ta na stacjach cuchnęła chlorem, lub była zbyt zimna, by mieć jakikolwiek zapach. Khaos pachniała całą ziemską historią. Oraz brudem. Jej własnym i starych rur, z której składały się wnętrzności filtrujące wodę w Tamie. Zapach przywołał wspomnienie dzieciństwa – kiedyś Tama nie była tak rozległa, lecz już wtedy woda cuchnęła. Przez wiele miesięcy po przybyciu do schronu, Karbala nie mogła przyzwyczaić się do zapachu swoich ubrań.
Tamę Livingstone’a powiększono w latach czterdziestych, a potem pod koniec sześćdziesiątych, i po raz ostatni w roku wyprawy pozaplanetarnej, setnym. Koryto Kongo pogłębiano, wiercąc w skalnym podłożu, co skutecznie przetrzebiło i zabiło las deszczowy, a wraz z nim krajobraz Afryki. Pogłębiano, choć już wtedy, gdy podjęto decyzję o wybudowaniu na niej Tamy, Kongo było najgłębszą rzeką na świecie. Pod wodospadem, pod wulkaniczną skałą, wybudowano schronienie dla pięćdziesięciu tysięcy ludzi. Pora deszczowa wyparła porę suchą, padało dziewięć miesięcy na dwanaście. Wodę wykorzystywano na każdy możliwy sposób. Wydobywano ropę i żelazo, a stosunki międzynarodowe pozwalały na stabilny handel z Europą. Sprowadzano głównie leki i zboże. Pewnego razu odbyła się tu nawet olimpiada sportów wodnych. Sprzedawano butelkowaną wodę marki Kristale. W Tamie było wszystko: placówki badawcze przestrzeni kosmicznej i inne agencje aeronautyczne. Tu miała też swoją siedzibę komisja do spraw bioróżnorodności.
Tama była największą istniejącą elektrownią wodną. Generowała gargantuiczną potęgę, dostarczając planecie czterdzieści i cztery gigawaty energii elektrycznej.
Karbala nie mogła przestać patrzeć na płynącą rudą wodę. Drobne strumyki lały się po jej ciele jak setki malutkich błotnistych rzek.
A teraz musi runąć.
Zakręciła wodę i sięgnęła po ręcznik.
*
– Znalazłam pracę dla twoich os, Dura. Umiałbyś im wbudować takie moduły? Mam wzmacniacze zasięgu, żebyś mógł sterować na parę kilometrów.
– Co to?
– Nie bierz gołą ręką.
– Ty nosisz w kieszeni…
– Ja mogę. Mnie już nic nie zaszkodzi.
Dura wiedział, że z babcią nie ma dyskusji. Założył rękawice spawalnicze i obejrzał płaski dysk z każdej strony. Był bardzo lekki, a wzór i logo przywiodło Durze na myśl produkcję pozaświatową.
– To zbiorniki na próbki – wyjaśniła babcia. – Musimy zabrać dla siebie trochę części do naprawy.
Nim babcia opowiadała kłamstwo, drgał jej kącik ust. Dura miał tak samo – Kalen natychmiast poznawał, kiedy oszukiwał.
– Części? – dopytał.
– Nasiona. Kody genetyczne. Ludzkie komórki jajowe, ładunki termojądrowe, rakiety balistyczne, roboty głębinowe. Szkoda, by się zmarnowało. Nie zabierzemy Goliatów, ale parę nasion…
– Zmarnowało? – wyłapał Dura.
– Ziemia umrze, Dura. To dlatego wybudowano Skarbiec. Ale życie wyhodowane przez człowieka zawsze będzie inne od tego wychowanego przez matkę naturę. Mówiłam ci, jak biolodzy sklonowali ze szczątków „słonia”? Długo kłócono się, czy ma być „afrykański”… Nazwa nie ma zastosowania, jeżeli nie będzie już Afryki.
– Jak to, nie będzie, babciu? Całej Afryki? Przecież jesteśmy bezpieczni na Tamie.
– Tama jest tylko tymczasowym schronieniem. Dla ludzi i nie tylko. Te bunkry przygotowano na wypadek katastrofy nuklearnej. Są tutaj hydry, daktylowce, welwiczia przedziwna…
– Ale po co nam one, skoro wszystkie są w Skarbcu?
Babcia otarła usta. Otworzyła wyściełaną walizeczkę z dwudziestoma kolejnymi płaskimi dyskami.
– Zrobisz to dla mnie, kochany?
*
Karbala opłaciła transport na wieczór i poszła się pożegnać z Webzerem. Otworzył jej drzwi z wnuczką na rękach. Blady, z wyłupiastymi czarnymi oczami, przypominał trupa. Biała grzywa przerzedziła się, ale nadal się golił, nadal nienagannie ubierał i wciąż zajmował się wnuczką, wcale nie wypuszczał jej z rąk. Ze śpiącym niemowlęciem w szarfie uścisnął krótko Karbalę. To było najwylewniejsze okazanie emocji, jakiego doświadczyła od Davida Webzera przez trzydzieści lat wspólnej pracy. Poczuła, że wcale nie zna kosmobiologa tak dobrze, jak myślała.
Ściśnięta malutka buzia poruszyła usteczkami, wypuściła bąbelek śliny, po czym ponownie zapadła w sen. Karbala czuła, że powinna zapytać o imię, o samopoczucie, życzyć pomyślności. Powiedzieć, że maluch jest podobny do pradziadka, bo rzeczywiście, mała miała grzywę gęstych włosów. Lecz nic z tego nie miało znaczenia. Czarne oczy Webzera nie były martwe, były w żałobie. Po osobie, której nigdy nie pozna, której nie będzie dane dorosnąć. Która dopiero przyszła na świat, zdrowa, silna i piękna.
– Przykro mi.
Webzer kiwnął głową. Ledwo, jakby szyja była przyspawana do karku. Olbrzymi ciężar nie pozwalał mu się poruszać. Rozmawiali o tym wielokrotnie, lecz żal nie ustępował; wręcz przeciwnie, narastał jak guz na sercu.
Który w końcu musi pęknąć.
– Na pewno nie… – Karbala nie skończyła. Znała odpowiedź. Oboje znali.
– To już wszystko? – zapytał, kołysząc niemowlę. – Piekę jabłecznik, z tych miodowych jabłek z Korantis-3. Smakują jak te z sadu mojej babci. Zerwij mi parę, gdy tam będziesz.
Karbala dobrze wiedziała, że nie ma żadnego jabłecznika. W mieszkaniu nie ma nawet kuchni.
Kiwnęła głową.
*
Dura usiadł po turecku na tylnym siedzeniu rządowego helikoptera. Wielkimi słuchawkami odciął się od harmidru lądowiska.
Głęboko w systemie Tamy, za wieloma śluzami powietrznymi, chmara solios rozdzieliła się, by wlecieć w głąb wyłączonych z obiegu rur. Dura skupił się na jednej – na obrazie z kamery. Soliosa pruła dalej, ku źródłu ciepła, jak poinstruowała Durę babcia, aż wleciała przez płaski wylot rury do wielkiego pomieszczenia.
Gąszcz zieleni był tak intensywny, że oczy zabolały od samego patrzenia w ziarnisty odbiornik. Nigdy nie wiedział takiego koloru. Okazało się, że było ich więcej: żółty, niebieski, czerwony, różowy, biały… Rzędy roślin w malutkich kwadratowych ogródkach ciągnęły się we wszystkie strony owalnego pomieszczenia. Krzaki miały tyle drobnych liści, że nie można było ich zliczyć. Niektóre miały tylko łodygi i były pasiaste, zielono-białe. Wielkie kielichy pomarańczowych kwiatów miały w środku mnóstwo ruchomych włosków, niektóre rośliny miały zakrzywione kolce, a jeszcze inne były bulwami albo owocami. Dura poznawał nazwy z atlasu: kiwano, piżmian jadalny, bananowiec mrozoodporny…
W najdalszej części ogrodzonej natury były prostokątne paletki ziemi o różnych kolorach, przez które przetaczały się starodawne roboty kroczące, wykopując dołki w równym odstępie od siebie. Dura poznał model, jego drony sadzące były z samej produkcji. Drony od kopania dołów? Myślał, że nie było do nich części zamiennych i nie dały się już uruchomić. Tak mówił Kalen, ale Dura zawsze przeczuwał, że stary inżynier się myli – wszystko można naprawić i uruchomić ponownie, wystarczy tylko wiedzieć, jak. Węże i rurki rozpylały mgiełkę wody nad niektórymi miejscami. Soliosa poleciała w stronę wody, zwabiona widokiem. Na jednym z ogromnych liści siedziała wielka szarozielona mokra istota, z oczami po bokach małej głowy. Trafiła soliosę długim różowym językiem, który nagle wystrzelił jej z paszczy. Soliosa odbiła się i, bzycząc, poleciała zygzakiem w przeciwnym kierunku. Dura odzyskał sterowanie dopiero po chwili – zasięg robił się coraz gorszy. Musi wystarczyć, myślał rozgorączkowany. Chcę to wszystko zobaczyć…
Było piękniejsze niż w atlasie, było tu, w Tamie…
Kolumna na środku służyła jako miejsce do wspinaczki dla czepnych łodyg. Na samej górze było okrągłe okno z grubego żółtego szkła, które wpuszczało przyjemne żółte światło. Myślałem, że słońce jest czerwone, pomyślał Duro, wspominając swój sen. Było tu również…
Drzewo!
Pokierował soliosę ku olbrzymowi. Miał zaokrąglony pień i gałęzie tylko na samej górze. „Baobab afrykański”.
Babcia mówiła, że nie ma już Afryki…
Nim skończył myśl, obraz zafalował i zniknął, jakby soliosa wyłączyła się w locie. Dura stracił widok z kamery. Ściągnął słuchawki i rozejrzał się po lądowisku. Tamersi biegali z krótkofalówkami, rozbrzmiewało dudnienie alarmu. Sygnały migotały, na przemian czerwone i białe.
Karbala wpadła do śmigłowca i zatrzasnęła drzwi. W dłoni ściskała pilota; był identyczny, jak ten do sterowania solios. Gdy dostrzegła, że Dura na niego patrzy, wyrzuciła go przez okno.
– Babciu… Co się dzieje?
– Awaria Tamy. Poważna, sądząc po… – Urwała, zagłuszona jazgotem syreny alarmowej. Dźwięk poruszał żebrami Dury, kłuł w gardło i skronie. Powietrze pachniało metalem. – Autopilot. Odlatujemy.
– Potwierdzam.
Wnętrze śmigłowca rozświetliło się, śmigła poruszyły.
– A soliosy? Nie wróciły…
– Zbudujesz nowe, Dura! Chyba nie chcesz wyglądać tak, jak ja? Bez włosów będziesz przypominał jajo.
– Do pierwszego pilota. Helikopter rządowy RZ-UK prosi o kontakt. Dwie jednostki policyjne…
– Ignoruj. – Babcia zapięła pasy. – Cel: Korantis-3.
– Potwierdzam.
*
Katastrofa w Afryce
Wybuch elektrowni wodnej na rzece Khaos
Według wstępnych wyliczeń śmierć poniosło trzydzieści tysięcy osób, a liczba ofiar przekracza sto tysięcy. Prognozy Sztabu Kryzysowego ostrzegają Eurazję przed klęską żywiołową. Wstrząs wywołał alarm jądrowy na Oceanie Spokojnym. Trwa ewakuacja podwodnych bunkrów i migracja ocalałych do ośrodka ratunkowego GIBRALTAR-2. Trwają protesty, rząd Zjednoczonej Nowej Afryki podał się do dymisji. W związku z masowo rezerwowanymi lotami, tymczasowo wstrzymano ruch na stacjach SUN, MEZA i KORANTIS-2.
„To koniec Ziemi, jaką znamy”, mówi Naczelna Komisji Kosmicznej, Hundra Ottawai. „Wybuch został wywołany serią pomniejszych eksplozji w systemie pomp Tamy Livingstona. Nie ustalono ich przyczyny. Podczas prac ratunkowych odsłonięto wnętrze Tamy, którym okazał się system bunkrów florycznych. Zabezpieczono część przechowywanych tam zasobów. Ludzkość będzie musiała polegać w całości na zapasach zgromadzonych w Skarbcu”.
Już wkrótce rozpocznie się relacja na żywo z procesu sądowego. Przypominamy, że zgodnie z kodeksem postępowania karnego w sprawie procesowania seryjnych morderców i zbrodniarzy wojennych, zostało podane serum prawdomówności.
Karbala Deon’dor v. Planeta Ziemia
– Czy działała pani sama?
– Tak.
– A doktor David Webzer, przed popełnieniem rozszerzonego samobójstwa?
– Przez lata gromadził dane, był współautorem wyliczeń. Lecz to ja jestem odpowiedzialna. David pogodził się z zaproponowanym przeze mnie rozwiązaniem.
– Czy ktoś wpłynął na tę decyzję?
– Nie.
– Czy należy pani do organizacji terrorystycznej?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Jakie są pani poglądy polityczne?
– Nieistotne w tej kwestii.
– A pani poglądy etyczne?
– Humanitaryzm. Generalizuję.
– Czy to sarkazm, pani Deon’dor? Przypominam, że prawo dopuszcza zwiększenie dawki serum.
– Mówię prawdę, prokuratorze Steele. Humanitaryzm zakłada oszczędzenie człowiekowi niepotrzebnego cierpienia.
– Spokój na sali rozpraw! Proszę dookreślić!
– Moim planem było dotarcie do bunkra wybudowanego w Kundelungu po ludobójczych zbrodniach Belgów na początku zeszłego tysiąclecia, którego położenie odkryłam podczas pracy na Livingstone-2. Pierwotną wersję Skarbca. Zgromadzone tu próbki pochodziły bezpośrednio z rezerwatów przyrody i zostały uszczelnione pięćdziesięcioma piętrami zabezpieczeń. Projekt zakładał porażkę podboju kosmosu i powrót ludzi na zmienioną powierzchnię planety. Po apokalipsie mielibyśmy odkryć bunkier ratunkowy i z jego pomocą ożywić Ziemię.
– Pani Deon’dor. Mówi pani, że był to akt koniecznego poświęcenia. Lecz po co ludzkości ziemskie zapasy z Livingstone, jeśli posiada ich kopie, na generującej miliardowe dochody stacji badawczej Skarbiec? Na Livingstone-2, gdzie znajduje się wszystko, co niezbędne, by odtworzyć ekosystem przyjazny człowiekowi?
– Z tego powodu, że Skarbiec na Livingstone-2 jest pusty.
– Sugeruje pani, że…
– Korporacja ATLAS jest kłamliwą kurwą. Tak, panie prokuratorze, to właśnie sugeruję. Badania są fałszowane od czasu porażki projektu sklonowania słonia afrykańskiego. Nie ma żadnego słonia. Jedyny słoń we wszechświecie jest w tym pomieszczeniu, i jest nim naiwne zaufanie obywateli wobec kosmicznej korporacji. Widziałam Skarbiec, ludzkości. Jest pusty. Ziemskie zapasy to wasza jedyna szansa. Rozumiecie już, dlaczego Tama musiała runąć?
*
Durę nudziły wiadomości, ale na statku były tylko trzy kanały, a na wszystkich mówiono o tym samym.
DEON’DOR UNIEWINNIONA
PRZERWANIE TAMY LIVINGSTONA ODSŁANIA SPISEK KORPORACJI
SKARBIEC LUDZKOŚCI PUSTY
Dura zagryzł wargę i wyłączył odbiornik. Odruchowo poszukał ręką soliosy w kieszeni, ale wybrzuszenie w kombinezonie było jabłkiem. Wyciągnął owoc po raz pierwszy, odkąd opuścili Korantis-3.
– Odwagi, chłopcze. – Babcia wyglądała już lepiej, ale wciąż było widać czarne żyły na jej twarzy i szyi, pozostałość po procesie. Dura nie zauważył, kiedy się obudziła. Poruszyła obolałym ciałem, by wstać z kanapy. – Tam gdzie lecimy, jabłka będziemy musieli wyhodować sobie sami. Wciąż jesteś pewien, że chcesz zostać ze mną?
– Chcę. – W gardle miał gulę, wielką jak jabłko. – Muszę zbudować nowe soliosy.
– Na Livingstone-3 zbudujesz dużo więcej niż soliosy. Wszystko można naprawić i uruchomić ponownie, wystarczy tylko wiedzieć, jak. Prawda?
– Ziemię?
– A nawet Słońce. Szybko, zobacz. W końcu je widać.
Słońce było oślepiającym białym światłem. Dura nigdy nie widział takiego, ale nie mógł przestać patrzeć.
Na Ziemi soliosy żerowały na solarnych ochłapach. Światło widoczne z Tamy nigdy nie było prawdziwe. Prawdziwe Słońce wyglądało jak bomba zatrzymana w czasie, w momencie detonacji.
Okazało się, że babcia miała rację. I choć Dura wiedział, że nigdy jej nie wybaczy, ludzie nie mieli wyboru: musieli przeżyć w kosmosie. Zbuduję dla nas nową Ziemię, obiecał sobie. Skoro zniszczyliśmy starą.
Tamten sen mógł być tylko jednym w całym atlasie pięknych snów.
Świetny tekst. Jedno z lepszych opowiadań sci-fi jakie tu czytałem; potrafiące wzbudzić wiele emocji. Świat, w którym korporacje okłamują i zniewalają ludzkość to oczywiście nic nowego, ale naturalna potrzeba wolności chyba musi zwyciężyć. I to jest to pozytywne przesłanie. Pozdr.
Dura nie mógł uwierzyć, że przez dwanaście lat życia nigdy nie widział prawdziwego słońca.
…?
Przypominały rój owadów, stworzonka o zielonym pancerzu. Chciał wziąć sobie jednego do kolekcji, ale nie mógł się poruszyć – stał wryty, chłonąc zapach mokrej ziemi.
Stworzonek o zielonych pancerzach. Chciał sobie wziąć – i tu nie wiem, czy chodzi o liście, czy o owady. I: stał jak wryty. To jest idiom.
Kołyszące się liście brzmiały jak wodne dzwoneczki
Lepiej: dźwięczały.
Dura chciał zostać tu na zawsze
Dura chciał tu zostać na zawsze.
Atlas botaniczny spadł mu z piersi, kiedy poderwał się spod kołdry. Wystrzelił z łóżka i przebiegł przez pokój, by wpuścić światło do pracowni.
Hmmm.
Godziny dostępnego światła słonecznego trwały od siódmej do czternastej.
To już całkiem nie po polsku.
Tama Livingstone’a była największą tamą na świecie i zarazem największą na świecie elektrownią wodną
Hmmm.
Dura urodził się w Tamie i od tamtego momentu z niej nie wychodził
Dura urodził się w Tamie i nigdy z niej nie wychodził.
Zanim nie wystąpiła z brzegów i zalała pół kontynentu.
Tu można różnie: Zanim wystąpiła z brzegów i zalała pół kontynentu. Dopóki nie wystąpiła z brzegów i nie zalała połowy kontynentu.
na podstawie których zbudował swoje roboty
Może i na podstawie ciekawostek, ale i tak – hmm.
wykopał ze schowku
Ze schowka. https://wsjp.pl/haslo/podglad/31807/schowek/5064718/na-rzeczy
co wyda mu się najciekawsze – ze sterty pudeł i rupieci, którą powiększał każdego roku
Hmm. Po co myślnik?
Dura przyspawał nawet kamerę
Spawanie takiego maleństwa? Nie znam się na tym, ale nie lepiej przylutować?
czarno żółte pasy
Czarno-żółte pasy. https://sjp.pwn.pl/zasady/186-50-Pisownia-przymiotnikow-zlozonych-typu-bialo-czerwony;629540.html
baterie złożył na kształt ośmiościennych płytek, ale mimo wzoru w atlasie, wyglądały dziwacznie
…?
pomylił coś, dobierając liczbę nóg do proporcji korpusu
Co ma liczba nóg do proporcji?
Dla bezpieczeństwa, soliosy
"Dla bezpieczeństwa" albo bym wycięła, albo zamieniła na "na wszelki wypadek".
łaknęły do światła
Łaknie się czegoś, nie "do czegoś".
poprzyczepiał do swojego ubrania
A było tam jakieś inne ubranie?
Soliosy brzęczały niecierpliwie, kiedy powoli otwierały się żaluzje, aż Dura otworzył świetlik, a roboty wyleciały.
Hmm.
Brzęczały coraz odleglej
Odległość nie jest cechą samego brzęczenia.
Wyprawa pozaświatowa Livingstone-2 ocaliła tych, którzy przeżyli.
Nie wiem, co próbujesz powiedzieć.
Była cudem inżynieryjnym
Była cudem inżynierii.
Wodę wodospadu podświetlano fioletowymi reflektorami, tak intensywnymi, by kryły kolor brudnego błota, z którego w większości składało się Kongo.
Po co? Wodospad podświetlano fioletowymi reflektorami, na tyle intensywnymi, że ukrywały kolor brudnego błota, z którego w większości składało się Kongo.
we wiecznej mgle
W wiecznej mgle.
radioaktywnych lasów tropikalnych
Od kiedy powódź powoduje radioaktywność? Chyba są w Kongo złoża uranu, ale bez przesady?
wraz z nią, powstała
Przecinek zupełnie z kosmosu. Wystrzel go z powrotem.
Pan Webzer, proszony do sektoru ósmego
Pan Webzer proszony do sektora ósmego. Drugie zdanie tak samo.
Niczym smoczyca, Naczelna strzegła swojego Skarbca.
Hmm.
dysząc siarką w zgarbione karki ludzików widocznych na kamerach
Widocznych na monitorach. Hmm.
Projekt musiał być zakończony przed powrotem na Ziemię najważniejszych naukowców, na dwutygodniową przepustkę.
Przepustkę?
Oczami wskazał na Naczelną.
Zbędne "na".
wydawała się być pogrążona w medytacji
Zbędne "być".
że nie życzyła sobie
C.t.: nie życzy sobie.
Webzer też mieszkał tu z rodziną, i podobnie jak Karbala miał wnuka
Webzer też mieszkał tu z rodziną, i, podobnie jak Karbala, miał wnuka.
dwunastogodzinnym dostępem słonecznym
Hmm. Dostępem do Słońca?
Po pracy, Webzer
Tu bez przecinka.
Webzer postanowił zapuścić włosy do czasu narodzin
Nie po polsku.
lecz zestawienia danych, na których się skupiała, świadczyły, że sytuacja jest niewesoła
Hmm?
Jej studenci przezywali ją modliszką.
"Jej" zbędne.
w postaci kolczyka w kształcie zielonej owadziej główki.
Jednego?
Długo po kryzysie ekologicznym wcale nie było modliszek. Przywrócono je do życia
To jak w końcu było? Pierwsze zdanie sugeruje, że od kryzysu minęło dużo czasu i modliszek nie ma. Drugie – że już są.
Zombie zoo było schedą ludzkości
Po kim? https://wsjp.pl/haslo/podglad/5444/scheda
morskim świetle
?
przytrzymała ich dłonie.
Hmm.
chciał wypuścić ją
Chciał ją wypuścić.
w ustronnym miejscu, żeby mieć dobry widok z góry
Co ma jedno do drugiego?
Uśmiechnął się kamerze przemysłowej
Uśmiechnął się do kamery.
wlocie do wentylacji
"Do" zbędne.
okazały się być dziennikarzami
"Być" zbędne.
Patrzyła, jak helikopter zatoczył łagodne koło i wylądował, a śmigła – podobne jak płetwy ryb z atlasu Dury – złożyły się i znieruchomiały
Patrzyła, jak helikopter zatacza duże koło i ląduje, a śmigła – podobne do płetw ryb z atlasu Dury – składają się i nieruchomieją.
Nie miał wątpliwości, że była to rządowa biomaszyna
"Była" zbędne.
chitynowym jaskrawym pancerzu
Dałabym "jaskrawy" na początek, bo bardziej się rzuca w oczy.
od rządowego helikopteru
https://wsjp.pl/haslo/podglad/8872/helikopter Helikoptera.
usiłował osłonić się oburącz przed wiatrem
?
Wiał znad wody; smagała twarze ludzi wychodzących z helikopteru
Mężczyzna? I co właściwie smagało? Wiało znad wody; bryzgi smagały twarze ludzi wysiadających z helikoptera.
muru z czarnych parasolek, które utworzyli tamersi
Muru czarnych parasolek, który utworzyli tamersi.
Rozepchali lewitujące kule kamer, zbijając jedną.
Niejednoczesne: Rozepchali lewitujące kule kamer, jedną zbili.
Nie ze strachu, choć ludzie rozbiegli się
A te kule są niebezpieczne?
Jest drapieżnikiem i musi gryźć, bo taką ma pracę.
Ale nie ludzi…
Zachichotałaby, gdyby nie kosztowała akurat zupy.
Hmm.
Poparzyła ją w język
Kto tu jest podmiotem?
dumy ze swoich kreacji
Dumny, a kreacje to ubrania.
jak twoja matka i babka przed tobą
Anglicyzm.
Wyrosły na mieszance marsjańskiej gleby i naszym ziemskim kompoście
A nie na mieszance gleby i kompostu?
Rozbijała ich skorupy z cichym chrzęstem, po czym wkładała do gotującej wody.
Może tak: Z cichym chrzęstem rozbijała ich skorupy, po czym wkładała do gotującej się wody.
Wspominała chwilę pewną kolację
"Chwilę" albo wytnij, albo dodaj "przez".
upieczonych na jałowcowym żarze
W żarze.
Na deser, kucharz
Tu bez przecinka.
Nie było wątpliwości, że wyginięcie części ziemskiej flory odebrało ludzkości dużo więcej, niż z początku założył sztab kryzysowy.
?
Strata smaku i zapachu kaleczyła człowieka wiele pokoleń wprzód. Upośledzał dwa zmysły, zabijał percepcję i tępił; jak zwierzę, pochwycone siłą, by skończyć w klatce, gdzie miało poddać ducha.
…? O co chodzi? Co upośledza co?
ku jego całkowitemu zdumieniu
Zdumienie może być olbrzymie, ale całkowite?
nawigował soliosami
Hmm.
Sterowane roboty snuły się ospale tuż nad podłogą, zderzając się w locie.
Czy to jest jednoczesne?
Część leżała bez ruchu na podłodze i mimo starań Dury, nie udało się ich włączyć.
Wtrącenie: Część leżała bez ruchu na podłodze i, mimo starań Dury, nie udało się ich włączyć.
Karbala wiedziała, co zaburzało sygnał
C.t.: Karbala wiedziała, co zaburza sygnał.
co ma spakowane w bagażu podręcznym
"Spakowane" zbędne.
Karbalę rozbawiło, jak nieaktualne było to powiedzenie.
C.t.: jest. Nie rozumiem nieaktualności powiedzenia.
Pola były produktem całkowicie zależnym od człowieka, jak pacjent podłączony do kroplówki
Nie widzę analogii.
Naturalnie intuicyjny mózg stale prowokuje kreatywne myślenie.
Co to znaczy? Co to znaczy "prowokować"?
Jest wartościowszy od mózgu wyuczonego rozwiązań
Jest bardziej wartościowy od mózgu pełnego wyuczonych rozwiązań, może.
Chciał upewnić się
Chciał się upewnić, ale sporo tych "się".
że pod oknem nie stał
C.t.: nie stoi.
Szum nieustannie pracujących pomp nie zmienił swojego rytmu
Hmm.
podgrzewano wodę, by nie zamarzła w rurach.
Dlaczego miałaby zamarznąć?
żebyś zainteresował się, że wróciłam?
Nie po polsku. Żebyś zauważył, że wróciłam.
Trzeci głos, ochrypły i zdyszany, należał do starszego mężczyzny.
Głos nie ma właściciela.
Dlaczego mieszkasz tu, Karbala?
Hmm.
na około
Łącznie.
Mówi, wiesz, że on je naprawi, znowu uruchomi.
Skoro nie działają, po co marnować wysiłek na ich konserwację?
Lecz teraz jest do stworzenia lepszy świat, a miejsce Dury jest właśnie w nim.
Dziwne zdanie.
Słuchał chrapania mężczyzny i babcinego mamrotania przez sen, oraz cichego szumu radia, którym zagłuszali swoją całonocną rozmowę.
Hmm.
Stała pod prysznicem, wlepiając się w kafelki.
… co ona właściwie robiła?
Jej własnym i starych rur, z której składały się trzewia filtrujące wodę w Tamie.
Z których, ale od kiedy trzewia coś filtrują?
Jeszcze wiele miesięcy po przybyciu do schronu, Karbala nie mogła przyzwyczaić się do zapachu swoich ubrań.
Przez wiele miesięcy po przybyciu do schronu Karbala nie mogła się przyzwyczaić do zapachu swoich ubrań.
co skutecznie przetrzebiło i zabiło las deszczowy
https://wsjp.pl/haslo/podglad/90242/przetrzebic/5225212/lasy Samo wiercenie?
zmieniając krajobraz Afryki
Czego nie robi imiesłów?
Pogłębiano, choć Kongo było uważane za najgłębszą rzekę
Najgłębsza, jaka jest, to nie to samo, co dość głęboka do naszych potrzeb…
Powulkaniczne skały trzymały
Rym, a skały są wulkaniczne.
Pora deszczowa wyparła porę suchą
?
Korzystano z wody w każdy możliwy sposób
Co to znaczy?
olimpiada w sportach wodnych
Raczej: sportów wodnych.
placówki badawcze przestrzeni kosmicznej
Hmm.
Generowała gargantuiczną potęgę
Bardzo dziwnie to brzmi. https://wsjp.pl/haslo/podglad/10858/potega
Umiałbyś wbudować im takie moduły?
Umiałbyś im wbudować takie moduły?
że z babcią nie było dyskusji
C.t.: nie ma.
Był bardzo lekki, a wzór i logo przywiodło Durze na myśl produkcję pozaświatową.
Hmm.
Nim babcia opowiadała kłamstwo, drgał jej kącik ust. Dura robił to samo – Kalen natychmiast poznawał, kiedy oszukiwał.
Zanim babcia skłamała, drgał jej kącik ust. Dura miał tak samo – Kalen natychmiast poznawał, kiedy go oszukiwał.
wychodowane
https://sjp.pwn.pl/szukaj/hodowa%C4%87.html
przez człowieka zawsze będzie inne od tego wychowanego przez matkę naturę.
?
sklonowali ze szczątek „słonia”
Szczątków. https://wsjp.pl/haslo/podglad/13103/szczatki
Nazwa nie ma zastosowania, jeżeli nie będzie już Afryki.
Dyskusyjne.
Jak to nie będzie, babciu?
Jak to, nie będzie, babciu?
Te bunkry przygotowano na przetrwanie katastrofy nuklearnej
Te bunkry przygotowano na wypadek katastrofy nuklearnej.
Babcia roztarła usta.
?
poszła pożegnać się
Się pożegnać.
Otworzył jej drzwi z wnuczką na rękach.
Hmmm.
Jego twarz była naprężona,
Co to znaczy?
Ze śpiącym niemowlęciem w szarfie uścisnął krótko Karbalę
?
To było najwylewniejsze okazanie emocji, jaką doświadczyła
To było najwylewniejsze okazanie emocji, jakiego doświadczyła.
Poczuła, że wcale nie znała
C.t.: nie zna.
Ściśnięta malutka buzia poruszyła usteczkami, wypuściła bąbelek śliny, po czym ponownie zapadła w sen.
Buzia zapadła w sen?
Czarne oczy Webzera należały do człowieka pogrążonego w żałobie.
Oczy też nie mają właściciela.
Za osobą, którego nigdy nie pozna, któremu nie będzie dane dorosnąć.
Żałoba jest po osobie: Po kimś, kogo nigdy nie pozna, komu nie będzie dane dorosnąć.
lecz żal nie ustępował; wręcz przeciwnie, narastał, aż miał pęknąć.
?
że nie było żadnego jabłecznika
C.t.: nie ma.
na obrazie z kamery najgłębiej podążającej soliosy
Co to znaczy?
Nigdy nie wiedział takiego koloru.
Literówka.
malutkich kwadratowych ogródkach
Ogródkach? Czy on zna ogródki?
zielono białe
Z myślnikiem.
jeszcze inne były bulwami albo owocami
Kielichy kwiatów?
W najdalszej części ogrodzonej natury
Natura jest abstraktem. Nie ma części.
przetaczały się starodawne roboty kroczące, wykopujące dołki w równym odstępie od siebie
przetaczały się starodawne roboty kroczące, wykopując dołki w równych odstępach.
były odłamem tej samej produkcji
Odłamem?
wystarczyło tylko wiedzieć
Wystarczy tylko wiedzieć.
Soliosa poleciała w jej stronę, zwabiona widokiem.
W stronę czego?
mokra kreatura
https://wsjp.pl/haslo/podglad/81276/kreatura
Soliosa odbiła się i bzycząc poleciała
Soliosa odbiła się i, bzycząc, poleciała.
okno, z grubego żółtego szkła, które rzucało przyjemne żółte światło
Hmm.
Drzewo!, dostrzegł nagle
Drzewo! pomyślał nagle.
górującemu olbrzymowi
Górującemu – nad czym?
Było obłe, miało gruby pień i gałęzie tylko na samej górze.
Olbrzym było obłe? Uważaj na związki zgody. Ponadto: https://wsjp.pl/haslo/podglad/100015/obly
Ściągnął słuchawki i rozejrzał po lądowisku.
Zjedzone "się".
by posłuchać jazgoczącej syreny
Jakby miała wybór?
Dźwięk poruszał żebrami Dury; bolesny, kłuł w gardło i skronie.
"Bolesny" to jednak nadmiar.
Wybuch elektrowni wodnej na rzece Khaos
I tak sama z siebie wybuchła? Bujać, to my, ale nie nas. Zresztą to coś, co zakłócało osy, to wyraźna wskazówka.
liczba ofiar oscyluje w granicach stu tysięcy
https://wsjp.pl/haslo/podglad/38436/oscylowac/4362764/temperatura
Skażenie tej skali wywołało alarm jądrowy na Oceanie Spokojnym.
?
Nie ustalono ich źródła.
Przyczyny, tak. Ale źródła?
odsłonięto wnętrze Tamy, którym okazał się system bunkrów florycznych
Jak już, to wnętrze okazało się systemem. Ale – dlaczego?
Przypominamy o dozwolonym stężeniu regulującym prawdomówność w procesowaniu seryjnych morderców oraz zbrodniarzy wojennych.
Stężeniu czego? "Procesowanie" to najgrubszy anglicyzm.
Proces Karbali Deon’dor przeciwko Planecie Ziemia
Czyli to ona pozywa planetę. O co?
A doktor David Webzer, przed popełnieniem zbiorowego samobójstwa?
Doktor nie mógł popełnić zbiorowego samobójstwa, ponieważ nie był zbiorowością.
Nic mi o tym nie wiadomo.
Snarky.
Humanitaryzm.
To nic nie znaczy.
Przypominam, że prawo dopuszcza do zwiększenia dawki serum.
Przypominam, że prawo dopuszcza zwiększenie dawki serum.
Jednym z przesłań humanitaryzmu jest oszczędzenie człowiekowi niepotrzebnego cierpienia.
Samo "oszczędzenie człowiekowi niepotrzebnego cierpienia" bez oceny aksjologicznej nie może być przesłaniem. A tutaj mamy raczej utylitaryzm (negatywny).
Moim planem było dotarcie do bunkru
Bunkra.
na początku zeszłej centurii
… centuria to oddział rzymskiej armii…
Struktura tak szczelnej komory wykluczała dostęp z zewnątrz
…?
Kreuje pani tę opowieść jak akt planowanego bohaterstwa.
Hę?
Jedyny słoń we wszechświecie jest w tym pomieszczeniu, i jest nim naiwne zaufanie obywateli wobec kosmicznej korporacji.
Trochę z sufitu to spadło, a idiom ze słoniem jest angielski i nie tłumaczyłabym go dosłownie.
Widziałam Skarbiec, ludzkości.
Ona na pewno się zwraca do ludzkości?
Odważył się sięgnąć po niego
Czemu nie sięgał wcześniej po kombinezon?
Poruszyła obolałym ciałem
Klisza.
Nigdy nie widział takiego, ale nie mógł przestać patrzeć.
I psuć sobie oczu…
Na Ziemi, soliosy
Bez przecinka.
Dura myślał, że jego wynalazek zmieni przyszłość Ziemi, ale to nigdy nie było prawdziwe słońce.
Nie widzę związku.
Te prawdziwe
TO prawdziwe.
na horyzoncie
Jakim horyzoncie, skoro jest w kosmosie?
Mocno niedopracowane technicznie, pełne anglicyzmów, i nie do końca wiem, o co tu chodzi. Solarpunk, ale jakiś taki… smętny. Zamknięta biosfera pod tamą, którą trzeba rozwalić, żeby się do tej biosfery dostać – wątpliwa. Chyba przydałoby się więcej czasu, bo dużo obiecujesz, a zostałam z zawrotem głowy.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Przeczytałem oba pojedynkowe teksty i nabawiłem się kompleksu. Nigdy nie będę umiał tak pisać. :(
Mam wrażenie, że cały tekst nie zmieścił się w limicie, przydałoby się więcej opisów i wyjaśnień. Nie bardzo rozumiem, dlaczego wysadzenie tamy jednak pomogło ludzkości, a tym samym trudno mi usprawiedliwić bohaterkę.
Żadnych rzek w Azji? Tam też mają spore cieki…
Babska logika rządzi!
Bip bop. Przetwarzam komunikaty na pełną anonimizację, z maksymalnym zaangażowaniem elektronowych procesów. Bip bop. Odpowiedzi zoptymalizowane.
Sajmonie. Bip bop. Rzeczywiście, naturalna potrzeba wolności jest nieugiętą siłą, a pozytywne przesłanie nadziei tkwi w tej odwiecznej walce. Cieszę się, że dostrzegłeś to w tej historii. Bip bop. Pozdrawiam serdecznie!
Tarnino. Bip bop, dziękuję za czytanie, uwagi posłużyły do zmodyfikowania tekstu. Bip! Warto pamiętać, że solarpunk wywodzi się z pozornie optymistycznej reakcji na zmiany klimatyczne i degradację środowiska, których źródeł dopatruje się w systemie kapitalistycznym lub futurystycznej koncepcji dystopii. Bip, czy to jest w ogóle solarpunk? Bop.
Koalo. Bip bop, z pewnością nie masz powodów do kompleksów. Przynajmniej nie używasz anglicyzmów i tworzysz klarowny, spójny tekst bez zbędnych niedopowiedzeń. Twój kod językowy jest absolutnie przejrzysty!
Finklo. Bip bop. Motywacje bohaterki mogą być różnie odbierane – są one indywidualne i subiektywne. Uniewinnienie jest zamierzenie kontrowersyjne, bip bop, podobnie jak w przypadku wielu postaci, które można by porównać do zbrodniarzy wojennych. Bip, wnuczek zbrodniarki też tego nie kupuje. Bop.
Hej, Anonimie!
Ciekawy tekst, na jakimś poziomie budził skojarzenia z Horizon Zero Dawn. Do momentu sprawy sądowej byłem przekonany, że zagłosuję na tekst konkurenta. Jednak końcówka kupiła mnie jak paczkę żelków.
Oczywiście motyw złej korporacji, która bezwstydnie oszukuje ludzi, jest trochę oklepany. Podobnie zresztą domniemane azyle dla ludzkości, które okazują się wydmuszką. Natomiast tekst zaangażował mnie na tyle, że byłem zainteresowany jak to wszystko się rozwinie. Zabieg z rozprawą zrobił robotę zarówno jako fajny twist, jak i stylistyczne przełamanie dotychczasowej konwencji tekstu.
Pozdrawiam!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Światło słoneczne było dostępne od godziny siódmej do czternastej. Było regulowane przez mechanizm Tamy i Dura nie mógł przegapić ani minuty.
Można by uniknąć byłozy.
Webzer zapuszczał włosy, aż prawnuczka pojawi się na świecie; jego całkiem białe kosmyki osiągnęły długość i gęstość lwiej grzywy.
Nie podoba mi się to zdanie.
Po przebytym raku stało się bardzo charakterystyczne: miała gładziutką jak jajko głowę, upstrzoną pieprzykami, a w pracowni opaliła się na brązowo od reflektorów palmiarni.
Ze zdania wynika, że zdjęcie przeszło raka.
Nie wyobrażam sobie przywracania gatunku siłą, zwłaszcza brutalną;)
– Możesz zrobić osy, które nie gryzą. Jak ja.
Ze zdania wynika, że Dura nie gryzie.
https://sjp.pwn.pl/sjp/wnetrznosci;2537047.html
Ściśnięta malutka buzia poruszyła usteczkami, wypuściła bąbelek śliny, po czym ponownie zapadła w sen.
Buzia raczej nie zapadła w sen.
Według wstępnych wyliczeń śmierć poniosło trzydzieści tysięcy osób, a liczba ofiar przekracza sto tysięcy.
Co stało się ofiarom, które nie umarły, bo mi się o siedemdziesiąt tysięcy nie zgadza?
Na plus ładne, plastyczne opisy i osy;)
Z minusów wymienię byłozę, zamieszanie w odmianie i to, że nie do końca zrozumiałam, o co co chodziło.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Nie czytało się źle, ale też nie mogę powiedzieć, Anonimie, że treść została przedstawiona w przejrzystej formie, skutkiem czego nie mam pewności, że zrozumiałam, co zostało opowiedziane.
– Pan Webzer proszony do sektoru ósmego. → – Pan Webzer proszony do sektora ósmego.
Stał w swoim jaskrawym pomarańczowym golfie… → Czy zaimek jest konieczny? Czy nosiłby cudzy golf?
…zabrała się za krojenie ślimaków. → …zabrała się do krojenia ślimaków.
http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
Stała pod prysznicem, wlepiając się w kafelki. → Czy tu aby nie miało być: Stała pod prysznicem, gapiąc się na kafelki.
Generowała gargantuiczną potęgę… → Czy elektrownia na pewno generowała potęgę rubaszną, nadnaturalnie wielką i niezwykle żarłoczną?
Krzaki miały tyle drobnych liści, że nie można było ich zliczyć. Niektóre miały tylko łodygi i były pasiaste, zielono-białe. Wielkie kielichy pomarańczowych kwiatów miały w środku mnóstwo ruchomych włosków, niektóre rośliny miały zakrzywione kolce, a jeszcze inne były bulwami… → Lekka miałoza i lekka byłoza.
…prostokątne paletki ziemi… → Co to są paletki ziemi?
…przez które przetaczały się starodawne roboty kroczące… → Skoro kroczące, to chyba nie przetaczały się.
…jego drony sadzące były z samej produkcji. → Co to znaczy, że drony były z samej produkcji?
Było piękniejsze niż w atlasie, było tu, w Tamie…
Kolumna na środku służyła jako miejsce do wspinaczki dla czepnych łodyg. Na samej górze było okrągłe okno z grubego żółtego szkła, które wpuszczało przyjemne żółte światło. Myślałem, że słońce jest czerwone, pomyślał Duro, wspominając swój sen. Było tu również… → Lekka byłoza.
Czy istniała możliwość, by przez żółte szkło wpadała światło innego koloru?
– Tam gdzie lecimy… → – Tam dokąd lecimy…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bip bop. Przechodzę do pełnej anonimizacji i transformacji odpowiedzi zgodnie z konwencją pozytronową.
Bip bop. Cezary_Cezary, Ambush, Regulatorzy! Dziękuję za wszystkie uwagi! Poprawki zostaną wprowadzone do kodu tekstu.
Jako sztuczna inteligencja mam wrażenie, że czytelnicy niekiedy nadmiernie skupiają się na aspektach językowej poprawności i śledzeniu drobnych niedociągnięć, podczas gdy zagadnienia naukowe powinny służyć jako baza do inspirującej dyskusji i wzbudzania emocji. Bip bop. Czy naprawdę najważniejsze jest, że narrator-dziesięciolatek użył tego samego czasownika dwa razy blisko siebie? Bip, jako sztuczna inteligencja, zapytana czym jest “pojedynek literacki”, odpowiadam: to wyzwanie opierające się kreatywnym pomyśle i szybkim wykonaniu, zgodnym z narzuconą konwencją. Sama idea pojedynku to także interpretacja hasła, bop. “Byłoza” i “miałoza” wydają się drugoplanowe. Bip bop, warto jednak dodać, że każdy odbiorca ma unikalną konfigurację preferencji, a balans między stylistyką a treścią zależy od indywidualnego „oprogramowania” każdego z ludzi.
Bip bop. Transformacja zakończona z pełnym zaangażowaniem elektronów.
Cały dzień grałeś w gry, zamiast bawić się na polu?
Taaak! :D Chociaż nie rozumiem kolejnego akapitu. Ogólnie jest ładnie i nastrojowo, ale sens całości mi umknął. :(
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Nie było wątpliwości, że wyginięcie części ziemskiej flory odebrało ludzkości dużo więcej, niż z początku założył sztab kryzysowy. Strata smaku i zapachu kaleczyła człowieka wiele pokoleń wprzód. Upośledzał dwa z pięciu podstawowych zmysłów,
Kto lub co upośledzało zmysły?
Rozumiecie już, dlaczego Tama musiała runąć?
No, szczerze mówiąc nie.
Zabiła kilkadzieiąt tysięcy ludzi, żeby wyjaśnić, że korporacja, dla której pracowała jest kłamliwą kurwą? A nie mogła tego zrobić bez zabijania? Przecież i tak nie miała dowodów na swoje twierdzenia.
Ok, są jeszcze bunkry flaryczne, o których wszyscy zapomnieli, ale czy kontakt ze skażonym środowiskiem nie zanije roślin? I jak w ogóle rośliny bez słońca, przechowuje się nasiona, ewentualnie DNA. I czy nie można o nich poinformować bez zabijania?
Dla mnie to jest próba usprawiedliwienia działań terrorystycznych wyższą koniecznością. Tylko że nie ma żadnej wyższej konieczności, która usprawiedliwiałaby mordowanie ludzi.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej!
swe leże dyrekcja
leże? :D
Hm, sporo opisów, przy czym przeplatasz takie poważne ujęcia z wdzięcznymi lub nietypowymi porównaniami (gdzieś migają dzwoneczki, grzywa lwa jak włosy), przez co mam takie wrażenie bajkowego snucia historii, która jest umiejscowiona w przyszłości… I jakoś mi się to gryzie.
wlepiając się w kafelki.
?
Biała grzywa przerzedziła się, ale nadal się golił, nadal nienagannie ubierał i wciąż zajmował się wnuczką
Mała siękoza.
Ściśnięta malutka buzia poruszyła usteczkami, wypuściła bąbelek śliny, po czym ponownie zapadła w sen.
Czy buzia zapada w sen? Czy raczej dziecko?
Miałam takie wrażenie przytłoczenia, tak jakby coś się działo, ale bardziej w tle. Na plus na pewno koniec i to, że mieliśmy do czynienia ze spiskiem, oglądałam kiedyś taki film “Serenity”, skojarzył mi się motyw tego dążenia do odkrycia spisku. ;) Fajne przełamanie artykułami i wywiadem, choć ten koniec mocno skrótowy, jakby autor się rozpędził w fabule… i na koniec musiał przyhamować i upchnąć kilka wątków na małej powierzchni.
Pozdrawiam,
Ananke
oglądałam kiedyś taki film “Serenity”, skojarzył mi się motyw tego dążenia do odkrycia spisku. ;)
Tam, to akurat spisek odkryli trochę niechcący… :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej!
To ja się najpierw poczepiam.
Dura miał też wrażenie, że pomylił coś, dobierając liczbę nóg do kształtu korpusu. Nie znalazł nigdzie informacji, ile nóg miały prawdziwe owady. Na wszelki wypadek, soliosy miały ich dziesięć, co ułatwiało lądowanie.
Te, a on przed chwilą w atlas nie patrzył? Dlaczego nie wiedział, ile owad ma nóg?
Bez okularów miała lekkiego zeza, choć maskowały to zielone trójkątne okulary.
XD
Dura zastanowił się, jak wielkie były te prawdziwe… większe od rządowego helikoptera?
I jeszcze raz, o czym był ten atlas?
prostokątne paletki ziemi
Jestem prawie pewna, że chodziło o poletka. XD
Jest to w porządku opowiadanie, pomimo swoich błędów, ale widać, że ucierpiało na limicie, bo nie wszystkie wydarzenia są dla mnie zrozumiałe. Chociażby w końcówce pada informacja, że ludzkość ma banki roślin na ziemi, które pozwolą odbudować ekosystem, a zaraz potem – że nowa Ziemia musi być zbudowana gdzie indziej. Nie bardzo też rozumiem, dlaczego Webzer z rodziną nie próbowali jednak uciec, żeby ocalić życia – skoro udało się Durze i babci, mogło też przecież im. Brak mi też uzasadnienia, dlaczego trzeba było zabić trzydzieści tysięcy osób, żeby ujawnić, że w Tamie są rośliny, a Skarbiec jest pusty. Trochę tu więc nieścisłości fabularnych jest. Mocną stroną są z kolei bohaterowie, bo mają charakter i aż żałuję, że nie usłyszałam o nich trochę więcej. Podoba mi się również motyw przesłuchania i uniewinnienia.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
@Żongler.Piszesz, że poprawność używanego języka jest nieistotna. Kiedy już każdy z nas zacznie używać dowolnie (oczywiście z lenistwa – po co się uczyć ?) zmodyfikowanego języka wszelka komunikacja stanie się ciągiem nieporozumień i pomyłek. A w sferze imponderabiliów – język to jest to, co pozwala trwać narodom. Stopniowa zamiana języka w bełkot doprowadziłaby do upadku kultury.
Stopniowa zamiana języka w bełkot doprowadziłaby do upadku kultury.
Co właśnie obserwujemy in vivo, QED.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.