- Opowiadanie: beeeecki - Jak Puchatek na wojnę szedł

Jak Puchatek na wojnę szedł

Opo­wia­dan­ko sta­no­wi skrom­ną pa­ro­dię Ku­bu­sia Pu­chat­ka w stylu lekko fan­ta­sy. Tak po pro­stu. Głów­nie piszę high fan­ta­sy, ale nie po­tra­fię tego ubrać w krót­sze formy, więc stąd taka mniej oczy­wi­sta dla mnie próba – na­iw­niut­ka i luźna.

Po­zdra­wiam, mi­łe­go dnia :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy V, Użytkownicy II, Użytkownicy

Oceny

Jak Puchatek na wojnę szedł

Sir Fran­ci­szek z całą pew­no­ścią nie nada­wał się do bycia tym kim był (ze wzglę­du na skalę tego nie­na­da­wa­nia się nie spo­sób zwać go dalej „Fran­cisz­kiem”, ra­czej, jak zwy­kli to robić wła­ści­wie wszy­scy, zwać go bę­dzie­my „Pro­siacz­kiem”). Spo­śród wszyst­kich stra­chli­wych stwo­rzeń na tym do­brym świe­cie, on jeden chyba od­czu­wał naj­więk­szy strach przed… no wła­ści­wie przed wszyst­kim.

Jakim zatem cudem zaj­mo­wał sta­no­wi­sko ge­ne­ra­ła głów­no­do­wo­dzą­ce­go? Cóż, o to już trze­ba by za­py­tać króla Ja­ku­ba (i tu po­now­nie, nie spo­sób zwać go „Ja­ku­bem”, ra­czej, zgod­nie z dy­na­stycz­nym brze­mie­niem „Pu­chat­kiem” albo jak zwy­kli to robić jego wro­go­wie „Pu­chat­kE” – ko­niecz­nie z ak­cen­tem na ostat­nią sa­mo­gło­skę).

Król Pu­cha­tek miał sła­bość do tej kru­chej i prze­ra­żo­nej każ­dym dźwię­kiem isto­ty. Z czego ona się brała, trud­no okre­ślić. Jedni mó­wi­li, że Sir Pro­sia­czek za­ofe­ro­wał mu znacz­ną ła­pów­kę w po­sta­ci hek­to­li­trów miodu pit­ne­go. Wia­do­mo prze­cież, że król Pu­cha­tek za miód pitny to i nawet swo­jej żony uży­czył (ce­lo­wo w tym zda­niu nie użyto wy­ra­zu „uży­czył­by”, jako, że w kró­le­stwie pa­no­wa­ła nie­mal­że pew­ność, że król wła­śnie to zro­bił). Ktoś jesz­cze po­wie­dział kie­dyś, że król Pu­cha­tek lubił ota­czać się mier­no­ta­mi. Być może była to i praw­da, ale z czego, na li­tość Krzysz­to­fa, miał wy­bie­rać? Naj­le­piej jego pole ma­new­ru pre­zen­to­wał fakt, że sta­no­wi­sko (jakże pre­sti­żo­we) Dwor­skie­go Cza­ro­dzie­ja spra­wo­wał Sowus – wiel­ki mę­drzec, nie­zna­ją­cy choć­by jed­ne­go za­klę­cia.

Tak więc no… Sir Pro­sia­czek się nie nada­wał, ale tak jakoś wy­szło, że sta­no­wi­sko zaj­mo­wał. I wcale nie odej­mo­wa­ło mu to obec­nie stra­chów.

– Weź się w garść, bo na blade Krzy­cha lico, ode­tnę ci do­sta­wy tych ma­ry­no­wa­nych żo­łę­dzi! – wy­darł się Pu­cha­tek, a głos miał tu­bal­ny, bo i jego brzuch dzia­łał nieco jak tuba. Zwłasz­cza, gdy był pusty.

– Ale kiedy ja nie­spe­cjal­nie… – za­jąk­nął się sir Pro­sia­czek, chyba nie wie­dząc tak do końca, „co on tak nie­spe­cjal­nie”. Tak sobie po­wie­dział, bo zbyt strasz­ne by­ło­by nic nie po­wie­dzieć.

– No do­kład­nie! Wresz­cie z sen­sem! – prych­nął Pu­cha­tek, a pry­chać rów­nież po­tra­fił. – Ty wła­śnie nie­spe­cjal­nie – wes­tchnął, chyba zda­jąc sobie spra­wę, że to nie wina Pro­siacz­ka, że takie spra­wo­wał sta­no­wi­sko. Ktoś go w końcu mia­no­wał, ale tu już Pu­cha­tek nie za­mie­rzał wcho­dzić w szcze­gó­ły i szu­kać win­nych.

– Dobra, krót­ko. – Ze­brał myśli w kupę, co za­ję­ło mu chwi­lę. Ro­dzi­nie Pu­chat­ków herb o ty­tu­le „Ro­zu­mek” nie nada­no bez po­wo­du. – Mamy wojnę. Znowu. Więc trze­ba spiąć tyłki i no… tego… jak­to­sie…

– Pobór? – za­su­ge­ro­wał sir Pro­sia­czek, przy­po­mi­na­jąc sobie, że aku­rat on rozum ma.

– Nie no, ten drugi. – Mach­nął ręką Pu­cha­tek, marsz­cząc czoło, jakby co naj­mniej koń­czył li­czyć ostat­nie drze­wa w Stu­mi­lo­wym Lesie.

– Ru­sze­nie? – Pro­sia­czek za­czął już bry­lo­wać mno­gim na­zew­nic­twem woj­sko­wym.

– Po­ru­sze­nie, no mó­wi­łem, prze­cież. – Twarz króla roz­po­go­dzi­ła się, uka­zu­jąc pełen brak ska­że­nia in­te­li­gen­cją.

– Po­ru­sze­nie to spory wy­si­łek jest. Lo­gi­sty­ka na­ka­zu­je, że war­ta­ło­by być pew­nym, że trze­ba je robić – wtrą­cił się naj­mniej lu­bia­ny przez ko­go­kol­wiek pa­la­tyn Kró­lik. Pu­chat­ko­wi bar­dzo się to imię nie po­do­ba­ło, po pierw­sze dla­te­go, że brzmia­ło jak „król”, po dru­gie… no bo mu się nie po­do­ba­ło. Już się parę razy w życiu nie­po­trzeb­nie od­wró­cił, gdy ktoś mówił „kró­li­ku” i za­pa­dło mu to w pa­mięć.

– A ty nie bądź taki mądry – prych­nął Pu­cha­tek, czu­jąc się po tych moc­nych sło­wach jakby wła­śnie ograł sa­me­go Krzysz­to­fa w war­ca­by.

– Kiedy lo­gi­sty­ka… – ma­ru­dził Kró­lik, tu­piąc nogą.

– Lo­gi­sty­ka to dłu­gie i głu­pie słowo – od­burk­nął król.

– Oj nie takie dłu­gie – za­uwa­żył ko­lej­ny z ze­bra­nych, czyli Sowus, jak za­wsze wy­po­wia­da­jąc się w kwe­stiach naj­waż­niej­szych. – Jak sobie o tym po­my­ślę, to słow­nik z czter­dzie­ste­go dru­gie­go jako naj­dłuż­sze słowo wska­zy­wał „Stu­mi­lo­wo­wie­ko­wo­po­wietrzn…

– Lo­gi­sty­ka jest dłu­gie – roz­strzy­gnął Pu­cha­tek, nim bar­dzo zbyt dłu­gie słowo z czter­dzie­ste­go dru­gie­go się skoń­czy­ło. Sowus przy­jął to, jak za­wsze, z po­ko­rą.

– Dobra, dobra – prze­rwał król, tylko za­po­mniał, że nie miał komu prze­rwać, bo nikt nie mówił. – Mamy wojnę. W a ż n ą wojnę. Być może osta­tecz­ną. Pa­mię­ta­cie chyba ostat­nią wojnę, hę? – rzu­cił.

Po­ki­wa­li gło­wa­mi. Nie pa­mię­ta­li, tak samo zresz­tą jak król.

– Nigdy wię­cej cze­goś ta­kie­go. Tamta klę­ska jest… tego no… jak­sie­to…

– Po­raż­ką? – za­su­ge­ro­wał Kró­lik.

– Hańbą? – wtó­ro­wał Sowus.

– Nie no! – Mach­nął okrą­glut­ką ręką król. – Rysą jest! Rysą na pięk­nej korze na­sze­go lasu. So­wu­sie, nie mów, że nie pa­mię­tasz tej klę­ski.

– Ależ oczy­wi­ście, królu – bar­dzo grzecz­nie skła­mał Sowus.

Kła­mał, gdyż klę­ski tej nikt nie pa­mię­tał. Miała ona miej­sce bar­dzo dawno, tak dawno, że naj­śmiel­si są­dzi­li, że nigdy nie miała miej­sca, a tylko ją wy­my­ślo­no. Ale le­gen­da o wu­zlach i ich wu­wu­ze­lach, od któ­rych dźwię­ków runął na zie­mię pnący się u szczy­tów drzew pałac Dwor­skie­go Cza­ro­dzie­ja była nie do wy­par­cia z pa­mię­ci. Żądza ze­msty tliła się nawet w sir Pro­siacz­ku.

– Tym razem tak nie bę­dzie. Spu­ści­my im takie manto, jak Krzysz­tof. Ko­niec życia le­gen­da­mi. Teraz my się nimi sta­nie­my! – za­de­kla­ro­wał po woj­sko­we­mu, a trze­ba przy­znać, że cha­ry­zmę miał. Pro­blem w tym, że nie­spe­cjal­nie miał kogo prze­ko­ny­wać, bo Kró­lik i tak był prze­ciw­ko, Pro­sia­czek i tak się bał, a Sowus i tak się nie sku­pił.

– A je­ste­ście wszy­scy tacy no…! – Mach­nął ręką król. – Kró­lik, ty mi wy­ślesz te listy. To zna­czy nie mnie, tylko im. Wiesz do kogo no! Mają się sta­wić przy most­ku w go­to­wo­ści bo­jo­wej. Sowus, ty ogar­niesz to no… za­pa­trze­nie, no mó­wi­łem. Za­pa­trze­nie woj­ska ogar­niesz. Ja­kieś tam byle jakie, ale brzuch pełny ma być, to ważne. Jak żoł­nierz za­miast do­wód­cy sły­szy bur­cze­nie brzu­cha to nici z wojny, mówię wam! – mówił, jakby fak­tycz­nie wie­dział.

***

Kró­lik listy wy­słał i nawet na dobre ad­re­sy. Co wię­cej, we­zwa­nie utrzy­mał w po­waż­nym tonie, tak, że wielu prze­ko­na­ło. Wy­star­czy­ło zresz­tą wspo­mnieć słów­kiem o He­fa­lum­pach, czy też po pro­stu „Lum­pach”, by zje­żył się włos na ciele każ­de­go w Stu­mi­lo­wym Lesie, a także by za­grza­ło się serce każ­de­go wo­jow­ni­ka. Takie za­gro­że­nie było prze­cież osta­tecz­ne. „Albo Lumpy albo my!” krzyk­nął kie­dyś (po­dob­no) Krzysz­tof i znik­nął, zatem przy­ję­to, że w jego wy­pad­ku były to jed­nak Lumpy. Ale, jeśli od­wiecz­ny wróg poj­mał, po­ko­nał lub prze­gnał Krzysz­to­fa, to spra­wa ja­wi­ła się jako naj­słusz­niej­sza ze­msta. Kró­lik do­skro­bał nawet na we­zwa­niach, że król wzywa na „Krzy­ś­cja­tę”. To już mu­sia­ło prze­ko­ny­wać.

Sowus także się spi­sał. Za­opa­trze­nia było „jak dla armii”, bo prze­cież dla armii wła­śnie było. Przede wszyst­kim po­dwo­ił za­mó­wie­nia na żo­łę­dzie ma­ry­no­wa­ne i po­tro­ił za­mó­wie­nia na miód pitny (miał po­dwo­ić, ale mach­nął mu się błąd, król go z ja­kichś przy­czyn nie zru­gał). Przy­go­to­wał też inne ma­te­ria­ły na obóz, za­pew­nił wodę pitną i nie­pit­ną.

Sir Pro­sia­czek, jak na głów­no­do­wo­dzą­ce­go przy­sta­ło, nie robił nic, bo i król nic mu nie zle­cił. Po pro­stu to­wa­rzy­szył Pu­chat­ko­wi i to wy­da­wa­ło się wy­star­czać. O zgro­zo, Pu­cha­tek chyba go nawet lubił.

Pierw­sza przy most­ku sta­wi­ła się, jak za­wsze gor­li­wa i bitna, Kan­gu­rzy­ca, zwana też „Pierw­szą Mamą”. Kró­lik co praw­da twier­dził, że wy­my­śla­jąc ten przy­do­mek wy­raź­nie na­pi­sał „Pierw­sza Dama”, ale kto by go tam słu­chał.

Pierw­sza Mama była ka­wa­łem żoł­nie­rza. Nie do zdar­cia w walce, wy­mie­rza­ła ciosy… no wła­śnie. Nie darmo mó­wi­ło się „sprać komuś mordę jak kan­gur”. Nikt jed­nak wy­my­śla­jąc to po­wie­dze­nie nie po­my­ślał, że ktoś bę­dzie chciał użyć go w sto­sun­ku do kan­gu­ra. Tak czy siak, z obec­no­ścią Kan­gu­rzy­cy wojna już miała sens. Sprać mogła każ­de­go i to tak so­lid­nie jak prała kol­czu­gę swo­jej córki na tarce przy rzece.

Jej córka, zwana „Pierw­szą Córką”, przy­by­ła w to­wa­rzy­stwie jeźdź­ca, ka­wa­le­ra or­de­ru Żo­łę­dzia oraz Ho­no­ro­we­go Oby­wa­te­la Stu­mi­lo­we­go Lasu, jak rów­nież czte­ro­krot­ne­go mi­strza olim­pij­skie­go we wszyst­kich dys­cy­pli­nach za­wie­ra­ją­cych w sobie nazwę „skok”, za wy­jąt­kiem skoku o tycz­ce (ze wzglę­dów ho­no­ro­wych od­mó­wił uży­cia tycz­ki, co odro­bi­nę wpły­nę­ło na wynik). Na­do­fi­cer Ty­grys za­iste był chlu­bą ry­cer­stwa Kró­le­stwa. Nie „Chlu­bą”, bo za­szczyt­na i je­dy­na „Chlu­ba” przy­słu­gi­wać mogła wy­łącz­nie Kan­gu­rzy­cy, Pierw­szej Mamie. Ale taka zwy­kła chlu­ba już sir Ty­gry­so­wi na­le­ża­ła się, jak Pu­chat­ko­wi miód pitny.

Wiel­kie­go sta­wia­nia się wojsk było wła­ści­wie tyle. Przy­by­cia Pod­cho­rą­że­go Kła­po­uche­go za „wiel­kie” uznać nie można było. Nie bez po­wo­du nosił tytuł Pod­cho­rą­że­go w woj­sku, w któ­rym zwy­kły Cho­rą­ży nie funk­cjo­no­wał. Ską­d­inąd ten nie­zasz­czyt­ny tytuł nosił na wła­sny wnio­sek, wyż­sze ho­no­ry uzna­jąc za „ob­cią­ża­ją­ce psy­chicz­nie”.

Nie­mniej, gdy Pu­cha­tek wy­szedł przed swój dwór i po­pa­trzył na teren przy most­ku, mógł po­czuć za­do­wo­le­nie. Po­pra­wił na sobie czer­wo­ną ka­mi­ze­lę, do­li­zał reszt­ki miodu pit­ne­go, które z ja­kichś przy­czyn zna­la­zły się na jego łap­kach i chwiej­nym (nie ze wzglę­du na miód pitny, król po pro­stu tak cho­dził) kro­kiem po­czła­pał do most­ka.

– Moi dro­dzy! – ode­zwał się, a wo­jow­ni­cy ze­bra­li się, by po­słu­chać swo­je­go wład­cy.

Pu­cha­tek od­chrząk­nął zbie­ra­jąc cha­otycz­ne myśli.

– Mamy przed sobą… tego… ten… hmmm. – Król zgu­bił myśl. Pew­nie po­wi­nien coś zjeść.

– Kon­fron­ta­cję – pod­szep­nął mu Sowus, który wśród obo­wiąz­ków za­wo­do­wych miał wpi­sa­ne „bo­ga­te słow­nic­two”. Na­praw­dę tak miał.

– Tak wła­śnie. Mamy przed sobą kom­pro­mi­ta­cję! – oznaj­mił.

– Ozna­cza to, że uda­je­my się na eks­po­zy­cję na skraj lasu. Bo poza lasem jest coś czego w tym lesie nie chce­my. To zna­czy, jakby jest w tym lesie, ale my nie chce­my tego tu – za­czął wy­ja­śniać król, czu­jąc całym sobą wiel­ką mą­drość, która pły­nę­ła z jego słów. Ry­ce­rze jej nie czuli, ale i ry­cerz nie jest od czu­cia, a okła­da­nia nie­przy­ja­cie­la. Dla­te­go bez więk­szych opo­rów wo­jow­ni­cy za­skan­do­wa­li:

– Nie chce­my! – roz­brzmia­ło po lesie, nio­sąc się echem mię­dzy sta­ry­mi drze­wa­mi.

– W ta­kiej gru­pie nie mu­si­my się ni­cze­go bać! – Król zro­bił pauzę, bo mu­siał za­czerp­nąć od­de­chu do swo­ich nie­wiel­kich płuc. – Na pa­mięć po Krzysz­to­fie! Na jego wiel­ką… te­go­no… Krzysz­tof­ność! Albo Lumpy albo my! – za­krzyk­nął i rze­czy­wi­ście te słowa, choć nie miały sensu, to miały coś co mogło chwy­tać za serce.

„Nie bez po­wo­du je­stem kró­lem” po­my­ślał sobie. „A może bez po­wo­du? Słabą mam ostat­nio pa­mięć” od­po­wie­dział sobie po chwi­li w my­ślach, ale na dłuż­sze roz­wa­ża­nia już nie miał sił. Po­trze­bo­wał coś zjeść.

– Niech żyje Krzy­ś­cja­ta! – za­wo­łał Ty­grys, za­wsze nad­mier­nie en­tu­zja­stycz­ny. Dla przy­kła­du zda­rza­ło się temu ka­wa­le­rzy­ście za­szar­żo­wać tak in­ten­syw­nie, że lą­do­wał za li­nia­mi wroga i to tak da­le­ko, że nie zdą­żał wró­cić na pole bitwy nim bitwa się skoń­czy­ła.

– Krzy­ś­cja­ta! – za­wtó­ro­wa­ły Pierw­sza Mama i Pierw­sza Córka.

– Nie ina­czej. – W nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach prze­bił się niski głos Kła­po­uche­go, choć wcale nie krzy­czał.

Pu­cha­tek był za­do­wo­lo­ny, jak za­do­wo­lo­ny byłby każdy wład­ca ma­ją­cy przy­zwo­itą i wier­ną armię. A że ze­bra­ni wy­krzyk­nę­li ro­do­we za­wo­ła­nie herbu „Ro­zu­mek”, mógł czuć się już zu­peł­nie we­so­ły. „Co bę­dzie dziś na śnia­da­nie?!” wy­brzmia­ło bar­dzo do­no­śnie i kil­ka­krot­nie. A kró­lo­wi przy­po­mnia­ło to, że czas na dru­gie śnia­da­nie.

Za­kwa­te­ro­wa­nie tak licz­ne­go woj­ska wy­ma­ga­ło spo­re­go wy­sił­ku, ale i temu po­do­ła­no. Głów­nie dla­te­go, że nad wszyst­kim czu­wa­li Kró­lik i Sowus, któ­rzy, czego by nie mówić, mieli tro­chę oleju… to zna­czy miodu, w gło­wie, a także dla­te­go, że Kan­gu­rzy­ca z wła­snej woli wy­pra­ła i wy­su­szy­ła wszyst­kim kol­czu­gi, zbro­je i hełmy. Ko­lej­ne­go dnia woj­sko było w peł­nej go­to­wo­ści bo­jo­wej.

Pu­cha­tek wy­szedł ran­kiem z dworu i sta­nął przy most­ku. Zwy­czaj­ne prze­cią­gnął­by się i spró­bo­wał do­tknąć pal­ców u nóg, ale dziś jesz­cze miał w pla­nach wiel­ką bitwę. Sowus po­wta­rzał mu, że ist­nie­je coś ta­kie­go jak „prze­mę­cze­nie” i że jest ono bar­dzo groź­ną cho­ro­bą.

– Sir Pro­siacz­ku, czyń ho­no­ry – po­wie­dział król, a głów­no­do­wo­dzą­cy prze­ra­ził się na samą myśl, co ma czy­nić. Ze stra­chu pra­wie po­pruł swój biały wo­jen­ny sza­li­czek. Dobre dwie mi­nu­ty za­ję­ło mu wyj­ście ze stanu ataku pa­ni­ki, a gdy już ze­brał się do po­wie­dze­nia cze­goś, głos ugrzązł mu w ma­lut­kim gar­dle.

– Na mi­sia-pa­ty­sia! Nie czyń ho­no­rów i już się nie kom­pro­mi­suj – prych­nął zde­ner­wo­wa­ny Pu­cha­tek.

– Kom­pro­mi­tuj – po­pra­wił szep­tem Sowus.

– Nie kom­pro­mi­to­wuj, wła­śnie! – Pu­cha­tek na­praw­dę był zde­ner­wo­wa­ny.

 – So­wu­sie, jak się czyni ho­no­ry? – za­py­tał ci­szej, sto­ją­ce­go po lewej Dwor­skie­go Cza­ro­dzie­ja.

– Hmmmmm… – mruk­nął Sowus i mruk­nię­cie to za­pi­sa­no jako trze­cie naj­dłuż­sze w hi­sto­rii Stu­mi­lo­we­go Lasu.

– Jak po­wta­rzał mój stry­jecz­ny pra­pra­dzia­dek w kro­ni­ce z trzy­dzie­ste­go dru­gie­go „Kto na wojnę idzie, ten niech wy­pa­tru­je myszy”… A może to o po­lo­wa­niu było. Ale już na pewno po­wta­rzał, mój stry­jecz­ny pra­pra­dzia­dek w sen­sie, on po­wta­rzał wła­śnie, że „Gdzie wiatr wieje, tam drze­wa stoją” – wy­ja­śnił na tyle długo, że Pu­cha­tek zdą­żył po­drze­mać i obu­dzić się w mię­dzy­cza­sie.

– Gdzie wiatr wieje, tam drze­wa stoją? To ja po­wiem „Gdzie Lumpy wieją, tam nasze woj­ska stoją”. Dobre nie? – za­do­wo­lił się, wy­pi­na­jąc brzuch do przo­du. Ka­mi­zel­ka wo­jen­na nie do końca go za­sła­nia­ła.

– Tylko, że Lumpy nie la­ta­ją, panie – za­uwa­żył Kró­lik, bez wiary, że jego uwaga zo­sta­nie wzię­ta pod uwagę.

Na uwagę pa­la­ty­na Pu­cha­tek za­re­ago­wał tu­bal­nym śmie­chem. Za­wtó­ro­wał mu sir Pro­sia­czek, Sowus, a nawet żoł­nie­rze, któ­rzy ocze­ki­wa­li na sy­gnał do wy­mar­szu.

– Lumpy nie la­ta­ją! Też mi coś! – Pu­cha­tek wy­da­wał się umie­rać ze śmie­chu.

– Nie­wie­le o nich wiemy poza po­da­nia­mi od Krzysz­to­fa, ale na pewno nie la­ta­ją i nie po­tra­fią prze­miesz­czać się pod zie­mią. Nie mają nawet skrzy­deł, zgod­nie z ry­sun­ka­mi, które mamy – tłu­ma­czył się Kró­lik, choć jego słowa tra­fia­ły na twar­dą ścia­nę nie­zro­zu­mie­nia.

– Wy­star­czy tej za­ba­wy. – Król za­rzą­dził ko­niec wy­mu­szo­nych śmie­chów. – Zwal­niam cię, Kró­li­ku – rzu­cił jakby od nie­chce­nia.

– Wy­rzu­casz mnie z pracy? – zdzi­wił się Kró­lik, choć za­brzmiał pra­wie jakby mówił „na­resz­cie”.

– Nie, nie. Za szyb­ko mó­wisz. Zwal­niam cię, żebyś tro­chę wol­niej mówił – ła­ska­wie wy­ja­śnił król, nie pa­trząc nawet na Kró­li­ka. Teraz przed ocza­mi miał tylko swoją armię.

– Gdzie Lumpy wieją, tam nasze woj­ska stoją! – krzyk­nął z prze­ko­na­niem. – Wy­marsz! – oznaj­mił i z pew­nym tru­dem prze­szedł po most­ku.

Woj­ska w za­mie­sza­niu roz­po­czę­ły wy­marsz, każdy żoł­nierz w inną stro­nę. To nie spodo­ba­ło się kró­lo­wi, który po­czął krzy­czeć i wy­da­wać sprzecz­ne roz­ka­zy. Przy czym sir Ty­grys zdą­żył już być o dobre pięć rzu­tów żo­łę­dziem dalej. Kil­ka­na­ście minut trwa­ło, by wszy­scy ze­bra­li się po­now­nie wokół wład­cy.

– To jesz­cze raz – za­rzą­dził Pu­cha­tek. – Wy­marsz! Tam! – Wska­zał łapką kie­ru­nek.

– To po­łu­dnie, wasza wy­so­kość – do­ra­dził mu szep­tem Kró­lik.

– Jeny! Po­łu­dnie, a ja bez dru­gie­go śnia­da­nia. Za­ła­tw­my to szyb­ko – jęk­nął Pu­cha­tek, a jego brzuch za­wtó­ro­wał mu burk­nię­ciem.

I tak oto wiel­ka, być może naj­więk­sza w hi­sto­rii Stu­mi­lo­we­go Lasu, armia, w chwa­le udała się na wojnę, która trwa­ła od wie­ków. Ma­sze­ru­jąc na po­łu­dnie, speł­nia­no ży­cio­wą misję każ­de­go miesz­kań­ca wier­ne­go Krzysz­to­fo­wi – walkę z he­fa­lum­pa­mi i wu­zla­mi.

W pięk­nym szyku bo­jo­wym, z sir Ty­gry­sem i Pierw­szą Mamą na czele i Kła­po­uchym w ogo­nie, woj­sko za­wę­dro­wa­ło na pole bitwy, gdzie roz­strzy­gnąć się miała przy­szłość lasu. Słoń­ce świe­ci­ło i dało się czuć, że Krzysz­tof im sprzy­ja. Czuło się to mniej wię­cej tak, jak czuje się, że zaraz spad­nie deszcz. Niby nikt tego nie wie, ale jakoś wia­do­mo, że to pewne. I tak Pu­cha­tek pa­trząc na ho­ry­zont (tak na­praw­dę głów­nie pod nogi, by się nie po­tknąć) miał pew­ność, że dziś do­ko­na się po­msta i za­pa­nu­je spra­wie­dli­wość. Że dziś wróg… trud­no po­wie­dzieć co z nim, ale na pewno coś nie­mi­łe­go.

Sta­nę­li w szyku bo­jo­wym, go­to­wi zmieść z po­wierzch­ni ziemi każ­de­go kto sta­nie przed nimi. Cze­ka­li w ciszy. Cze­ka­li. Mi­nę­ło pięć minut. Pięt­na­ście. Pół go­dzi­ny i go­dzi­na.

Wróg się nie sta­wił. Jak za­wsze do­tych­czas, nie przy­był, by wal­czyć. I dzię­ki temu dalej miał ist­nieć w gło­wach miesz­kań­ców lasu i dalej ich stra­szyć oraz wy­ja­dać za­pa­sy, gdy nie pa­trzą. Wróg zwy­cię­żył, choć nie przy­był. A zu­peł­nie mniej­sze zna­cze­nie miało to, czy ist­niał na­praw­dę.

Koniec

Komentarze

Hej, no powiem szczerze, że ładnie pasuje Kubusiowa ferajna do przedstawionej histori. Czytałem z uśmiechem… Tak podobało mi się :). Król był jak król i jak Puchatek i chyba wypadł najlepiej. Tytułowego Prosiaczka było trochę mało, ale za to jaka piękna puent wyszła na koniec :). Pewnie będziesz miał trochę poprawienia, jak bym zaczął od usunięcia swój i wszelkich odmian tego słowa:). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier dzięki, jak było z uśmiechem to cel spełniony – choć jedna osoba się uśmiechnęła poza mną :). Dzięki za feedback. Pozdrawiam!

twarz króla rozpogodziła się, ukazując pełen brak skażenia inteligencją.

Moja twarz też się rozpogodziła, ale nie jestem królem. :)

 

Ale legenda o wuzlach i ich wuwuzelach, od których dźwięków runął na ziemię pnący się u szczytów drzew pałac Dworskiego Czarodzieja(+,) była nie do wyparcia z pamięci. ← co to są wuzle i wuwuzele?

to miały coś(+,) co mogło chwytać za serce

 

Uśmiechałem się czytając, więc jest nas już trzech. Tres faciunt collegium, więc jest dobrze. :) Klik.

Koalo75 dziękuję, cieszę się :). 

Co do wuzli i wuwuzeli: 

→ wuzle to obok hefalumpów drudzy z antagonistów w Kubusiu Puchatku (https://kubuspuchatek.fandom.com/wiki/Wuzle) 

→ wuwuzele to takie trąbki do kibicowania, chyba wymyślone na Mistrzostwa Świata w RPA.

Wuwuzeli i wuzli nie łączy nic poza podobnym brzmieniem, co w przypływie losowego połączenia synaps w moim mózgu zaowocowało parafrazą przypowieści o zburzeniu murów Jerycha przez trąby. Jak do tego połączenia doszło? Nie wiem :)

Bardzo zacny pomysł, a historia mobilizacji i wymarszu wojska na wojnę rozbawiła mnie serdecznie. Niestety, wykonanie wprawiło mnie w smutek, albowiem pozostawia wiele do życzenia, skutkiem czego nie mogę zgłosić opowiadania do Biblioteki, ale, Beeeecki, jeśli poprawisz usterki, obiecuję natychmiast popędzić do klikarni. ;)

 

on jeden chyba po­sia­dał naj­więk­szą bo­jaź­li­wość przed… → Można być bojaźliwym, można odczuwać strach przed wszystkim, ale nie wydaje mi się, aby bojaźliwość można posiadać.

 

– Dobra, krót­ko – ze­brał myśli w kupę, co za­ję­ło mu chwi­lę. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą: – Dobra, krót­ko. – Ze­brał myśli w kupę, co za­ję­ło mu chwi­lę.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Więc trze­ba spiąć tyłki i no…tego…jak­to­sie… → Brak spacji po wielokropkach.

 

– Nie no, ten drugi – mach­nął ręką Pu­cha­tek… -> – Nie no, ten drugi.Mach­nął ręką Pu­cha­tek

 

– Po­ru­sze­nie, no mó­wi­łem, prze­cież – twarz króla roz­po­go­dzi­ła się… → – Po­ru­sze­nie, no mó­wi­łem, prze­cież.Twarz króla roz­po­go­dzi­ła się

 

gdy ktoś mówił „KRÓ­Li­ku… → Ktoś umiał wymówić część słowa wielkimi literami???

 

– Nie no! – mach­nął okrą­glut­ką ręką król.– Nie no! – Mach­nął okrą­glut­ką ręką król.

 

Rzą­dza ze­msty tliła się nawet w sir Pro­siacz­ku.Żą­dza ze­msty tliła się nawet w sir Pro­siacz­ku.

 

– A je­ste­ście wszy­scy tacy no…! – mach­nął ręką król.– A je­ste­ście wszy­scy tacy no…! – Mach­nął ręką król.

 

To zna­czy nie mi, tylko im.To zna­czy nie mnie, tylko im.

 

ty ogar­niesz to no…za­pa­trze­nie… → Brak spacji po wielokropku.

 

Ja­kieś tam by­le­ja­kie, ale brzuch pełny ma być… → Ja­kieś tam by­le ­ja­kie, ale brzuch pełny ma być

 

wy­mie­rza­ła ciosy…no wła­śnie. → Brak spacji po wielokropku.

 

Po­pra­wił na sobie czer­wo­ną kró­lew­ską ka­mi­ze­lę… → Zbędny zaimek – czy poprawiałby królewska kamizelę na kimś innym?

 

– Mamy przed sobą…tego…ten…hmmm. → Brak spacji po wielokropkach.

 

Na jego wiel­ką…te­go­no…Krzysz­tof­ność! → Jak wyżej.

 

że nad wszyst­kim czu­wał Kró­lik i Sowus… → …że nad wszyst­kim czu­wali Kró­lik i Sowus

 

mieli tro­chę oleju…to zna­czy miodu… → Brak spacji po wielokropku.

 

Pu­cha­tek wy­szedł ran­kiem ze swo­je­go dworu… → Czy zaimek jest konieczny – czy tam był też inny dwór, cudzy?

 

z pew­nym tru­dem prze­szedł po most­ku.

Woj­ska z pew­nym za­mie­sza­niem… → Czy to celowe powtórzenie?

 

– Wy­marsz! Tam! – wska­zał łapką kie­ru­nek.– Wy­marsz! Tam! – Wska­zał łapką kie­ru­nek.

 

Że dziś wróg…trud­no po­wie­dzieć co z nim… → Brak spacji po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trochę się bałem, że zniszczysz mi dzieciństwo. XD Ale nie, nawet nie. Język mógłby być bardziej zbliżony do oryginału, ale i tak nie sposób się nie uśmiechnąć, kiedy postacie zaczynają używać słów, których nie rozumieją (chociaż w książce, z tego, co pamiętam, to była raczej domena Sowy). :)

Maszerując na południe, spełniano życiową misję każdego mieszkańca wiernego Krzysztofowi – walkę z hefalumpami i wuzlami.

Nie wspominając o słasicach i łoniach.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Hej. Dzięki za podzielenie się tekstem, bawiłem się nieźle. Jakoś trudno mi ostatnio układać komentarze, więc może być skrótowo.

Wydaje mi się, że opowiadanie zgadza się z duchem uniwersum Kubusia Puchatka dużo lepiej niż większość współczesnych adaptacji. Nie jestem zwolennikiem radykalnych interpretacji, które z każdej postaci w książce Milne’a chciałyby czynić studium konkretnej choroby psychicznej. Chyba jednak trudno zaprzeczyć, że podbudowa tej opowieści to ukazanie różnych typów postaw życiowych, zachowań społecznych, nauka radzenia sobie z emocjami. I Ty tutaj robisz coś zbliżonego, wykorzystując te postaci w zakresie dyskusji nad odpowiedzialnym sprawowaniem władzy. Nie wszystko mnie przekonało, niektóre wątki i żarty wydały się dość wymuszone, jak na przykład ta “Pierwsza Mama”. Za to obsadzenie Krzysztofa w roli mitycznego bóstwa jest ciekawą decyzją, a morał kończący tekst to kawał dobrej roboty.

Kiedy zobaczyłem tytuł, oczywiście przypomniał mi się najpierw ten żart o wielkim dziku, który ryje po Stumilowym Lesie, wywołując ogólny popłoch, potem skacze na Puchatka i przewraca go na ziemię… “Niemożliwe, Prosiaczku, wróciłeś już z wojska?”. Nie ma w tym nic szczególnie śmiesznego, ale też jest jakaś analogia do książki (na koniec drugiego tomu Krzysztof wyjeżdża do szkoły z internatem, które w ówczesnym imperium brytyjskim miewały dyscyplinę bliską wojskowej).

Zgodzę się, że hefalumpy, nie mówiąc już o wuzlach, odsyłają wyraźnie do kreskówek i pod tym względem stanowią pewien zgrzyt. Językowo też miałbym różne zastrzeżenia, ale Reg już sporo wskazała, na pewno te najbardziej rażące rzeczy.

Pozdrawiam!

regulatorzy, dziękuję za poprawki, zostały naniesione. Plus, doceniam wytrwałość w pisaniu n-ty raz “Brak spacji po wielokropku” :). Następnym razem spacje będą.

SNDWLKR, raczej wychodzę z założenia, że parodia mimo wszystko może być swego rodzaju pochwałą dzieła oryginalnego, więc destrukcyjnych zamiarów w stosunku do opowieści z dzieciństwa nie miałem. A co do łasicy i łoni, to bestiariusz tego świata jest potężny zwłaszcza, że części istnienia nie udowodniono :).

Ślimak Zagłady, fakt, uniwersum kreskówek i książek przemieszałem lekko, ale taki był pierwotny pomysł i w tym zakresie nie chciałem zmieniać. Cieszę się, że morał Ci się spodobał, bo wyszedł jakoś sam z siebie (co mam wrażenie jest dość “kubusiopuchatkowe”). Z “Pierwszą Mamą” to akurat mi się wydawało naturalne, ale wiadomo, każdy odbiera inaczej. A żarcik z Prosiaczkiem wracającym z wojska legendarny, wiadomo ;).

Dziękuję Wam za wyrażenie swoich opinii! Pozdrawiam!

Bardzo proszę, Beeeecki, cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

…do­ce­niam wy­trwa­łość w pi­sa­niu n-ty raz “Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku” :).

Owszem, wytrwałości ci u mnie dostatek, a skoro spacji brakowało tyle razy…

 

Ponieważ dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się! Jest nieco błędów, ale historia miodna i czyta się z przyjemnością! Piękny klimat stumilowego lasu. 

Pozdrawiam i klikam! 

JolkaK dziękuję bardzo, cieszę się, że się podoba. “Miodna historia” urzekło :). Pozdrawiam!

Cześć beeeecki!

 

a głównodowodzący przeraził się na samą myśl co ma czynić.

a głównodowodzący przeraził się na samą myśl[przecinek] co ma czynić.

 

Jest tu klimat oryginalnego “Puchatka”, ale wyciągasz z niego nieubłagane konsekwencje. Wyprawa wojskowa jest senna i niezorganizowana, Krzyś staje się mitycznym bóstwem, Puchatek egocentrycznym władcą.

Nieprzybycie nieprzyjaciela jest zaś wstrząsające.

Przeczytałam z przyjemnością!!!

I klikam do biblioteki oczywiście :)

 

 

 

Czołem chalberczyk,

ach, miło tak, jak ktoś wróci do dawnego tekstu. Jeśli absurd do Ciebie trafił, to wysoce mnie to cieszy. Ot, nie zawsze człowiek musi pisać fantasy : )

Dzięki za odwiedziny i za klika!

Nowa Fantastyka