
Kindżał czarowników
Jako dzieci – pamiętam – unikaliśmy tego miejsca. Przegorzały młyn. Ruiny. Przed wiekami spłonęło w nim małżeństwo. To była para czarowników. Para! Dwa diabły pod jednym dachem. To aż nadto. Starzy, szaleni, źli ludzie, którzy porywali dzieci. Porywali i zabijali, używając do tego celu rytualnego sztyletu. Kiedyś miarka się przebrała. I wieśniacy się z nimi rozprawili. Pozostał po nich jedynie ten artefakt. Przedmiot przeklęty, który – podług wierzeń – przyciąga nieszczęścia. Masz go, umierasz! Postanowiono się nim zająć. I zakopać. I to migiem. W podziemiach kościoła. Chciano, by pozostał tam pod boskim butem, w zasięgu boskiego wzroku. Jak ten rajski wąż pod stopami Maryi. I tak też się stało. Minęło sporo wieków. I pojawił się on. Proboszcz i handlarz dziełami sztuki. W jednej osobie. Oryginał. Wśród księży, na pewno. Handlował między innymi z wieśniakami. Im także dawał zarobić. A oni mu przynosili. To i owo. Jeśli miał coś do sprzedania, ogłaszał to. W Internecie. I jechał. Na targ staroci. Albo do antykwariatu. Bo był obrotny. Obrotny i chciwy. Pazerny jak na księdza. A zdarzyło się raz, że wertował księgę. Parafialną. Gdy tylko natknął się na wzmiankę traktującą o kindżale czarowników, natychmiast postanowił go odkopać. I sprzedać. Ale miał pecha. Głupiec! Nie wiedział, że długo nie pociągnie. Odkopie. I długo nie pociągnie. I nastał ów sądny dzień, kiedy kapłan pogonił do piwnicy, gdzie szukał sztyletu. A szukał zawzięcie, uparcie. Grzebał jak kura grzebie w ziemi. Burza szalała na zewnątrz. Z piorunami. I wiatr zawodził. Posępny taki. I zimny. I mokry. A on przeczesywał teren. Aż znalazł to, o co mu chodziło, po co nawiedził te ziemskie trzewia. I uradował się niezmiernie na widok tej połyskującej w świetle latarki rzeczy. I pobiegł z nią na górę, ku światłu, ku nadziei. I wskoczył. Do wozu. I odjechał. I się zabił. Na najbliższym zakręcie. A sztylet? Zniknął. W tajemniczych okolicznościach. Mówi się, że na miejscu wypadku świadkowie coś widzieli. Parę! Ubrana w starodawne odzienie, uśmiechała się. Złowieszczo!
Basen
W jednym ze znanych hiszpańskich kurortów znajduje się basen, którego miejscowi unikają jak ognia, uważając, że jest przeklęty. Ciepła, krystalicznie czysta woda, niczym niezmącona toń, która odbija bezchmurne, zawsze jednakowo błękitne niebo, refleksy świetlne, które jawią się tak przepięknie i leniwie – wszystko to zachęca do kąpieli. Lecz co z tego? Wystarczyły trzy nieszczęśliwe wypadki, by ludzie zaprzestali korzystania z la piscina.
Pierwszy z tych wypadków wiąże się z osobą młodego Polaka, który przybył do Hiszpanii wraz z rodzicami z zamiarem osiedlenia się. Człowiek ten, który leczył się psychiatrycznie, uważał, że jest zbyt mało samodzielny i nie wyobrażał sobie życia bez swoich rodziców, a tak się pechowo złożyło, że ci zaraz po przyjeździe do Katalonii zginęli w wypadku samochodowym, osierocając go. Nie minął tydzień od tragedii, a sierota kupił sobie mnóstwo alkoholu w pobliskim sklepie, po czym wybrał się nocą na basen i zaczął ostro drinkować. Miał zamiar upić się i po pijaku utopić. I tak też zrobił. Na drugi dzień ogrodnicy odkryli jego ciało. Na pomoc było jednak za późno.
Nad drugim z feralnych wydarzeń unoszą się opary absurdu i tajemnicy, a wszystko przez to, że ktoś – najprawdopodobniej nie z własnej woli – zaćpał się na śmierć i został rano odnaleziony na basenie martwy. Podobno w nocy była impreza, podobno ktoś chciał, by ofiara przedawkowała, podobno były to jakieś gangsterskie porachunki, o których za wiele z perspektywy czasu powiedzieć dziś nie można. A co? Mało to w pięknym kraju Cervantesa i Velázqueza problemowych imigrantów, na przykład takich Rumunów, wśród których szerzy się przestępczość zorganizowana? Jednak po wszystkim nikogo nie zatrzymano, a lokalna policja autonomii – Mossos d'Esquadra – umorzyła śledztwo z braku dowodów.
Ostatnie tragiczne wydarzenie miało miejsce pięć lat temu, a jego bohaterem stał się pewien nieszczęśliwie zakochany Holender, który akurat spędzał w Lloret de Mar – o ironio – miesiąc miodowy. Zdradzony przez swoją wybrankę – rudowłosą piękność – udał się na basen, gdzie powiesił się na rosnącym tam figowcu, mogącym nomen omen uchodzić za symbol słonecznego raju. No właśnie, „Śmierć w raju”… Jest chyba nawet taki kryminał?
Trzy opisane pokrótce ludzkie dramaty wystarczyły do tego, by obiekt zamknięto. Ale nie ma tego złego! Być może jeśli wybierzesz się kiedyś do Hiszpanii, do czego cię szczerze zachęcam, basen będzie już czynny i będzie czekał. Na ciebie!
Missing 411: Góry Złote
Kilka lat temu w malowniczych Górach Złotych na Dolnym Śląsku zaginął trzydziestolatek. Był to mieszkaniec Wrocławia, który wybrał się szlakiem niebieskim z Barda do Radochowa, wstępując po drodze tuż za Skrzynką do sklepu w Trzebieszowicach, gdzie widziano go po raz ostatni. Policji udało się ustalić, że mężczyzna udał się pod wieczór w stronę gór i – leżącego u podnóża – poletka strzeleckiego, gdzie – jak sam się chwalił na swoim blogu – miał zamiar spędzić noc w jednej z myśliwskich ambon. Wkrótce po jego zaginięciu, rozpoczęto intensywne poszukiwania, w efekcie których znaleziono pokrwawionego smartfona wraz z fotografiami przedstawiającymi człowieka przerzuconego przez ramię i niesionego przez niezidentyfikowane zwierzę podobne do małpy. Na ostatnim ze zdjęć widać było twarz, a raczej pysk rzekomej małpy, która na moment została oślepiona za pomocą flesza. W opinii śledczych, którzy widzieli zdjęcie, to groźne, zagadkowe oblicze archaicznego typu mroziło krew w żyłach. Nieopodal odkryto też nieznaną dotąd jaskinię wraz z licznymi odnogami, z których jedna okazała się być niedostępna i zasypana głazami. Niestety nie udało się jak dotychczas odnaleźć ciała wrocławianina.
Cała ta historia wpisuje się w tajemnicze zniknięcia notowane na całym świecie w pobliżu systemu wielkich jaskiń, które określa się mianem: Missing 411. Można sobie tylko wyobrazić, co czuł ów nieszczęśnik idąc mało uczęszczaną lipową aleją łączącą Skrzynkę z Trzebieszowicami i podziwiając trupio blady księżyc, skryty za całunem chmur; co myślał odczytując po niemiecku napis „módl się i strzeż: w lesie kryją się czarne diabły” widniejący na pobliskiej polnej kapliczce; wreszcie co przeżywał, kiedy widział – o ile widział – wspinające się po drabinie ambony monstrum, a już po chwili jego owłosione oblicze, pochylające się nad śpiworem i nad nim, jak w najgorszym sennym koszmarze…
1.
Trzy zdarzenia jakby wyjęte z kroniki policyjnej. Owszem, przykre, ale nie mogę powiedzieć, że mnie przestraszyły.
2.
Drugie zdarzenie okazało się bardziej tajemnicze, więc i dreszcz niepokoju pojawił się w czasie lektury.
Jak wynika z ustaleń Policji… → Jak wynika z ustaleń policji…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
To bardziej miejskie legendy niż creepypasty. Pierwsza słaba, druga lepsza (chociaż wątek pozostałych zaginięć można by pociągnąć).
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Reg, SNDWLKR, dzięki. Cieszę się, że pojawił się dreszcz niepokoju. :) To pomysł na dłuższe opowiadanko.
To pomysł na dłuższe opowiadanko.
Napiszesz, Maćku?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Napiszesz, Maćku?
Ma się rozumieć. :)
Już się cieszę. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Co wspólnego z przeklętym basenem ma powieszenie się na figowcu?
Adamie, poprawione, dzięki! :)
Na wszelki wypadek przeczytałem rano, ale spokojnie mogłem przed spaniem. Nie przestraszyły mnie te creepypasty (przynajmniej douczyłem się w Wiki, co to jest). Zapewne opowiadanie będzie mocniejsze. Poczekam. :)
Poczekaj, Koalo, poczekaj, proszę. Będzie warto. :)
Ktoś wie? Mossos d'Esquadra (formacja policji katalońskiej) piszemy małą czy wielką literą? Bo już sam nie wiem…
Cześć, maciekzolnowski. Podobało się. Sprawnie, dobrze napisane. Miejsca takowe istnieją. Co sprawia, że Ci, którzy nie chcą żyć, udają się właśnie tam? Nie wiem i przyznam, że nie zastawiałem się nad tym. Pozdrawiam.
Dzięki, Hesket. Dodałem jeszcze jedną część. Jest napisana w sposób specyficzny. Może się spodoba? :) Pozdrawiam!
Maćku, dodałeś historyjkę o pazernym księdzu, OK, ale gdzie jest zapowiedziane dłuższe opowiadanko?
Okładał teren. → Na czym polega okładanie terenu?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki, Reg. Już poprawiłem. Ponoć to pies, a nie człowiek okłada teren. :-) Takie trenerskie dziwne określenie.
Pytasz o dłuższe opowiadanie? Póki co walczę z księdzem. Oto dowód:
W Racławii na Śląsku Opolskim znajdują się ruiny przegorzałego młyna, skrywającego pewien sekret. Przed wiekami zamieszkiwało go małżeństwo, które parało się czarną magią. Dwa diabły pod jednym dachem – to aż nadto, można by powiedzieć. Para potrzebowała do swych nieczystych praktyk mnóstwa świeżej krwi. W ten sposób zaczęły masowo znikać pociechy z całej Racławii i pobliskich miejscowości. Aż razu pewnego miarka się przebrała i wieśniacy powiedzieli: dość! Przyszli i śpiących czarowników podpalili w ich własnej siedzibie. Widok był doprawdy przedni: łuna rozświetliła egipskie ciemności i stała się widoczna na wiele kilometrów. Po czartach w ludzkiej skórze ostał się jedynie rytualny sztylet, który wcześniej służył im do podcinania gardeł – antyczny, przeklęty, przynoszący pecha artefakt. Był to przedmiot, który sprowadzał śmierć na każdego, kto miał z nim jakąkolwiek styczność. Tak właśnie – za sprawą kontaktu ze sztyletem – skończył stary kowal, którego zranił koń, zadając mu śmiertelne kopnięcie. Tak to pożegnał się z tym światem organista, którego zabiła dziwna kombinacja niskich tonów o niespotykanej intensywności. Tak wreszcie przekręcił się na tamtą stronę niedoświadczony kominiarczyk, ulegając zaczadzeniu. Zaczęto głosić powszechnie, że wszyscy ci nieszczęśnicy dzierżyli tuż przed śmiercią ów przeklęty kindżał czarowników. Przezorni racławiczanie postanowili nie siedzieć i nie czekać z założonymi rękami na to, co przyniesie jutro, ale działać. Wymyślili, że artefakt zostanie złożony w podziemiach kościoła, nisko, blisko ziemi, i że będzie w tym zapomnianym miejscu spoczywał jak ten rajski wąż, triumfalnie deptany przez Maryję. O tak, nisko, blisko ziemi, w mroku! Minęło wiele wieków i o czarownikach i ich feralnej broni zapomniano. Była co prawda stosowna wzmianka w księdze parafialnej, ale kto by tam czytał księgi parafialne. Aż razu pewnego pojawił się w Racławii nowy proboszcz, który – prócz tego, że był księdzem – parał się też dodatkowo handlem dziełami sztuki. Człowiek ten z miejsca – jak to się mówi – natrafił na sprawę kindżału i postanowił go wydobyć, a następnie sprzedać. Boże, co to była za sceneria, kiedy kapłan odkopywał w podziemiach świątyni upragniony ten kawałek metalu. I burza szalała na zewnątrz z piorunami, i deszcz stukał o szyby kościoła, i wiatr zawodził upiornie. Jednak to nie sceneria rodem z horroru zabiła duchownego. Zabiła go chciwość. W jego własnym aucie. Na najbliższym zakręcie. Dopadła go śmierć. A sztylet? Zniknął. Na miejscu wypadku świadkowie coś widzieli. Parę! Ubrana w starodawne odzienie, uśmiechała się. Złowieszczo.
Czy to znaczy, Maćku, że pierwsza opowiastka jest zaledwie fragmenem tego nad czym pracujesz?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie, nie, po prostu stworzyłem dwie wersje. Praktyki (ćwiczeń) nigdy za wiele. ;-)
Rozumiem, to znaczy – staram się zrozumieć. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hmmm. Środkowa historyjka nie zawiera fantastyki, więc mnie nie uwiodła. Dwie pozostałe pewnie mogłyby zaciekawić, gdyby je dobrze rozwinąć. Ale, teraz, kiedy już znam zakończenie…
Babska logika rządzi!
Ciekawe trzy wycinki, numer dwa wypadł najlepiej pod względem napięcia (choć tu też fantastyki się nie dopatrzyłem). Koncert fajerwerków miał pomysł, ale koniec końców zabrakło większego przedstawienia, które przykułoby moją uwage i na koniec zmusiło do myślenia.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Finkla, NWM, dzięki. Starałem się, ale starać się to za mało. Brak fantastyki, brak fajerwerków, brak wszystkiego! I pomyśleć, że do pewnego stopnia wzorowałem się na tylu krótkich, lecz pomysłowych i treściwych creepypastach. Przykłady: “Baletnica”, “Kordyceps”, “7 piętro”, “Cisza radiowa” i jeszcze wiele innych, bo widzicie… mam swój własny osobisty ranking past krótkich. “Trzy krótkie creepypasty tuż przed zaśnięciem” się w tym rankingu nie mieszczą. Niestety!