- Opowiadanie: tomaszg - Miasto 24 (18+)

Miasto 24 (18+)

Tekst nie popiera zabijania i jest chyba trochę niepoprawny politycznie, różne elementy zostały wprowadzone celem uzyskania tła i klimatu historycznego.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Miasto 24 (18+)

„Demony zawsze przychodzą o świcie, a na pewno po północy”

 

„Najtrudniej uwierzyć w zło,

które działa na dużą, masową skalę i z niczym się nie kryje”

 

***

 

Reflektory i wycieraczki ledwo sobie radziły, a ściana deszczu dosyć skutecznie utrudniała obserwację, ale kierowca wiedział, że musi uciekać, jak najszybciej i najdalej stąd.

Grubym niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, że tej nocy padało. Prognozy zgodnie mówiły o ciężkich warunkach atmosferycznych i oberwaniu chmury i nie było w tym żadnej przesady. Deszcz zacinał ze wszystkich kierunków, z taką mocą i siłą, że potrafiło to zmęczyć nawet największego twardziela, a gorące, parne powietrze mocno przypominało kraje tropikalne, gdzie duża wilgotność dosyć skutecznie wykańczała nawet najbardziej odporny organizm ludzki.

Gdzieś niedaleko strzelił piorun, a mężczyzna, już wystarczająco spięty, wzdrygnął się, co natychmiast przeniosło się na kierownicę.

Musiał skontrować.

Tym razem udało się, a on otarł spocone czoło.

Przez kilka ostatnich dni stał się wrakiem i kłębkiem nerwów. Było mu teraz strasznie gorąco, chociaż w środku auta, na najwyższych obrotach, cały czas chodziła klimatyzacja, bezskutecznie próbująca odparować wszystkie szyby.

Miał tego wszystkiego serdecznie dosyć, i jedynym pocieszeniem pozostawało to, że z ulic całkowicie wymiotło wszystkie pojazdy i ludzi, a sygnalizacja przełączona została w tryb światła pomarańczowego.

Znowu zagrzmiało.

Tym razem towarzyszyła temu oślepiająca jasność.

Mężczyzna na chwilę stracił wzrok, a gdy znów spojrzał przed siebie, zobaczył czarną, widmową postać, która wbrew wszelkim prawom fizyki w jednej chwili znalazła się na środku jezdni. Rozpaczliwie próbował ją ominąć, niestety samochód wpadł w głęboką kałużę. Opony nie były w stanie odprowadzić takiej ilości wody. Pojazd zaczął się ślizgać i tańczyć na drodze i po chwili uderzył w drzewo.

 

***

 

Wpierw usłyszał sygnał klaksonu, zaraz potem poczuł zapach i smak krwi. Odruchowo oblizał usta. Tego nie dało się pomylić z niczym innym. Oszołomiony zrozumiał, że ma ranę ciętą głowy, ale nic nie czuje, bo organizm jest w głębokim szoku.

Wiedział, że przegrał, i musi przyjąć to, co nieuchronne.

Nie mógł się z tym pogodzić i bał się jak wszyscy diabli, a najbardziej paraliżowało go straszne uczucie, że wystarczyła jedna, krótka jak błysk chwila i wszystko nieodwracalnie się zmieniło, a mówiąc dokładniej permanentnie posypało i spieprzyło na amen.

Teraz naprawdę czuł, że życie ludzkie jest takie kruche. Siedział i analizował całą sytuację, kolejne scenariusze tego, co mogło się zdarzyć, i choć to nieracjonalne, był pewien, że wystarczy tylko mocno chcieć, wypowiedzieć życzenie, zacisnąć i otworzyć oczy, żeby wszystko wróciło do stanu sprzed wypadku.

Stan odrętwienia nie trwał na szczęście zbyt długo. Życzenie śmierci odeszło w niebyt tak szybko, jak się pojawiło. Zwyciężyła wola życia i mężczyzna przemógł się i spróbował przetrzeć twarz ręką, raz, drugi, trzeci, i tak aż do skutku.

Mógł się wreszcie rozejrzeć, oczywiście na tyle, na ile pozwalała obolała szyja.

Nadal siedział na fotelu kierowcy, zalany nie tylko krwią, ale i wodą, która cały czas wpadała przez dziury z boku pojazdu.

Samo auto nadawało się do kasacji. Wgnieciona maska i komora silnika nie dawały wielkiej nadziei, że kiedykolwiek uda się je uruchomić. Prawa przednia ćwiartka wbiła się w drzewo, mocno ucierpiały też inne części. W środku śmierdziało ropą. Widać było pogięte blachy i kawałki szkła. Brakowało bocznych szyb, zaś przednia pokryła się gęstą pajęczyną rys. Wszystko było zepsute, włącznie z klaksonem, który w końcu umilkł.

Mężczyzna zaczął kasłać i pluć krwią.

Poczuł kłucie i mocny ból w klatce piersiowej.

Ogarnął go niemal paniczny strach.

Myśl o zawale wyparła wszystko inne. Było mu niedobrze i zbierało się na wymioty.

Śmiertelnie wystraszony długo nie mógł wymacać końcówki pasa. Gorączkowo próbował ją znaleźć, a serce co i rusz podchodziło mu do gardła.

W końcu się jakoś wypiął. Zaczął napierać na zaklinowane drzwi. Te niespodziewanie ustąpiły, a on wypadł na mokrą, zimną ziemię. Leżał tak kilka dobrych minut, potem, centymetr po centymetrze, z ogromnym wysiłkiem, podniósł się i znowu ocenił sytuację.

Wzdłuż jezdni prowadziła alejka i ścieżka dla rowerów. Pod drzewami z drugiej strony chodnika, kilka metrów dalej, gromadziły się cienie, przypominające słynny obraz Munka czy dementorów z bajek dla dzieci. Doskonale wiedział i czuł, czym są, i że prędzej czy później go dopadną.

– Jeszcze nie teraz. Nie dzisiaj. – Mimowolnie dotknął krucyfiksu na piersi, wyciągnął go w ich stronę, z zadowoleniem popatrzył, jak syczą i falują, zbliżają się i odskakują, niczym odbite od niewidzialnej bariery, potem pokazał im palec, wstał i, utykając, ruszył w stronę najbliższych zabudowań.

Cały czas grzmiało, wiało i lało.

Burza nad Warszawą nie wypowiedziała jeszcze ostatniego słowa.

 

Część I, początek

 

Wilanów, 4 rano

– Pan wzywał policję?

– Jo. – Starszy mężczyzna skinął głową. – Przeżył jo szkopów i ruskich, ale takiego dziwa to nie widzioł.

Starszy aspirant Marek Waldowski i posterunkowa Monika Kłos, oboje w cywilu, spojrzeli po sobie i bez słowa ruszyli za starym do środka.

Całą podłogę w jednej z sal balowych pokrywało coś czarnego. Zimna, matowa substancja nie odbijała światła i nie tworzyła jednolitej, płaskiej powierzchni, tylko księżycowy, pofałdowany krajobraz, z dolinami, kraterami, wzgórzami i niewielkimi górkami i górami. W centralnym punkcie tej instalacji stał nagi, nieruchomy mężczyzna. Smolista maź oblepiała jego nogi mniej więcej do kolan, on sam zaś był mocno pochylony, zupełnie jakby biegł.

– Popatrz, jak zasłania się rękami. – Marek poświecił latarką – Jakby uciekał, i coś znalazło się przed nim w ostatniej chwili.

– Może jeszcze żyje? – Monika chciała podejść, ale Marek powstrzymał ją ręką:

– To niemożliwe. Klatka piersiowa się nie porusza. Trudno byłoby utrzymać sylwetkę w takiej pozycji, a do tego ta sztywna, przerażona twarz. Tego się nie da podrobić. Na wszelki wypadek włóż rękawiczki. Możemy zatrzeć jakieś ślady.

– Panie, jakie tam ślady? Ja som żem myśloł, że to głupi żart… tych franc sakramenckich, jak im tam, pieronie, mom to na końcu jezyka… – Mężczyzna zaczął się zastanawiać, mocno trąc czoło. – Już wim. Tych inflenserów, niech ich diobły i szotony, pierony jedne. No więc żem myśloł, że to łone były, alem go dotknoł, a on twordy jak moja stara, jak czegoś mocno nie chcioła.

– Ciekawe, skąd to wszystko – mruknął starszy aspirant. – I przed kim uciekał. Jak się pan tam dostał?

– A z przodka. – Stróż zaczął gestykulować. – Poszedł tam i tam, przez podwórek. I widzioł, że to perwersy były. Pan patrzy na tego hanysa. Takego kutosa to ja mioł jak baby fest były.

– Jakieś wybite szyby? Zgubione klucze?

– Nic. Jak Boga kocham.

– No to jak? Wszedł i sam się oblał? A może przez kominek wleciał? Albo bazyliszka w lustrze zobaczył?

– A bo ja wim? – Staruszek zaczął drapać się po głowie.

– Nic tu po nas. Wezwijmy patologa. – Marek podjął szybko decyzję i wyciągnął krótkofalówkę. – Cztery dwa. Cztery dwa do centrali.

– Mów cztery dwa. – Zatrzeszczało radio.

– W pałacu w Wilanowie potrzebny zespół i ktoś decyzyjny. Mamy sztywnego. Trzeba dać na papier, jak go stąd zdrapać. Ktoś się mocno napracował. Możliwy seryjny.

– Zrozumiałam.

Marek przypiął krótkofalówkę i spojrzał na stróża:

– Co z monitoringiem?

– Pan idzie. – Ten wskazał ręką.

– Monika, zostań i pilnuj. Zaraz wracam.

Mężczyźni wyszli i po kilku minutach znaleźli się w pomieszczeniu w podziemiach, gdzie siedział drugi, równie wiekowy ochroniarz.

– Dzień dobry. – Policjant uśmiechnął się przyjaźnie, choć mocno służbowo. – Starszy aspirant Marek Waldowski, komenda miejska policji. Noc cudów, jak widzę, tylko ktoś się chyba pospieszył i pomylił sierpień z Halloween czy spóźnił na noc muzeów.

– A daj pan spokój. – Staruszek machnął ręką. – Trzy lata do emerytury, a tu coś takiego.

– Normalnie nic się nie dzieje?

– A co niby ma się dziać? Czasami dzieciaki trochę dokazują, zbiją jakieś butelki czy coś pomalują. Ogólnie straszne nudy.

– Pan pokaże, co ma.

– Niewiele tego jest. Około północy pojawia się szum, na jakąś godzinkę. – Mężczyzna wpisał hasło i przełączył się do jednego z okien. – Jakby kamery były odłączone.

– Weźmiemy wszystko z sali i okolicy, da pan, jak leci. Najlepiej ostatnie dwadzieścia cztery godziny.

– Już zgrywam. – Ochroniarz zaczął kopiować pliki na płytę i po kilku minutach podał ją policjantowi. – Proszę bardzo.

– Dziękuję. Tu jest pokwitowanie. – Marek wyciągnął i wypisał odpowiedni formularz. – Do widzenia.

– Do widzenia. – Policjant ruszył z powrotem, mimowolnie myśląc, że to wszystko jest coraz dziwniejsze.

– I co Monia? – Po chwili patrzył na partnerkę, niecierpliwie przestępującą z nogi na nogę. – Ducha widziałaś?

– Nie podoba mi się tu.

– Chodź na fajka. – Marek odwrócił się do pracownika. – A pan nic tu nie rusza.

Policjanci wyszli przed pałacyk i w ciszy zaczęli palić, czekając, aż dołączą do nich koledzy.

– Co macie? – Kilkanaście minut w licznej obstawie pojawił się sam przodownik pracy, szef wszystkich szefów i kierownik zespołu techników, Maniek Bananowski, zwany przez kolegów Tolkiem bananem. – I dlaczego to zawsze wy?

– Sami zobaczcie. Tymi drzwiami, w lewo i prosto. – Marek pokazał, gdzie mają iść. – My się zbieramy.

– Kurwa, przy waszej dwójce same problemy. Roboty co najmniej na miesiąc. – Minął ich jeden z techników, wracając po coś do auta.

– Nie ma za co, zawsze do usług. Niewdzięczne sukinsyny. Cieszcie się, że macie co robić. Chodź Monia, na nas już czas. – Mężczyzna rzucił peta, przydeptał go i ruszył w stronę nieoznakowanego radiowozu, wsiadł i poczekał, aż Monika do niego dołączy, i przekręcił kluczyk w stacyjce.

Przez chwilę słychać było rzężenie rozrusznika, ale po kilku sekundach ucichło.

– Cholera! – Marek uderzył ręką w kierownicę. – Cholera! Cholera! Cholera!

– Nie złom, tylko kijanka. I nie wal tak, bo jeszcze poduszka odpali. Jak jeszcze jest. – Jego partnerka zawiesiła głos i pokazała głową na pałac. – Jak myślisz, co teraz będzie?

– A bo ja wiem? Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami. – Jestem tylko głupim krawężnikiem, za dwa tysiące netto i dodatek motywacyjny.

– Ciarki mnie przeszły, jak to wszystko zobaczyłam. Jeszcze większe, gdy byłam sama. W środku wszystko trzeszczy i skrzypi. To straszne, szczególnie przy tej pogodzie. O mało serce nie wyskoczyło mi z piersi. – Kobieta zrobiła znak krzyża. – Będą problemy.

– Siarki nie stwierdzono. – Marek pociągnął nosem. – Tylko tanie perfumy od cyganów z parkingu przy autostradzie.

– Przestań. To nawet nie jest śmieszne. I mocno przynosi pecha.

– Od kiedy ty jesteś przesądna, Monia? To coś nowego.

– Bo to wszystko jakieś nierealne. Dziadek gada jak ślązak, do tego ten trup i pałac w Wilanowie. Jeszcze tylko wron brakuje, mgły, klauna i mercedesa, który zabija wszystkich po kolei, nie patrząc jak leci.

– Kijanka nie pali na widok kluczyka. To już coś.

– To tylko mała, wredna ropucha.

– Dobrze chociaż, że przestało lać.

– I tak się przeziębiłam. – Kobieta pociągnęła nosem.

– To wypij herbatkę z miodem i cytryną. Zawsze pomaga.

 

Komenda rejonowa policji, 6:15

– Lepiej nie pokazujcie się staremu na oczy. – Dyżurny spojrzał na Marka i Monikę.

– Jakbym sam nie wiedział. Co tym razem?

– Wkurwił się, że nie ma prostej sprawy i słupki polecą. Gadał, że za dużo godzin pójdzie dla technicznych. I przypieprzył się do nas, że dobry wóz rozwaliliście.

– Jasne, sam otworzyłem maskę i rozbiłem wszystko młotkiem. I napracowałem się, żeby inni mieli co robić. Jest jeszcze coś?

– Na drzewie znaleziono golfa trójkę, dziwnym trafem pół kilometra dalej, na drodze do Wilanowa.

– Wóz dla prawdziwego mężczyzny. – Mruknął Marek, mając w pamięci słynny kawałek z telewizji sprzed lat. – A teraz do upalania.

– Koledzy tak samo pomyśleli, mimo to rzuć na to okiem.

– A po chuj?

– Wiesz dobrze, że po A1 trzeba sprawdzać najbardziej oczywiste powiązania. Większość śladów na pewno zmyta, ale może udało się coś zabezpieczyć.

– Miejmy nadzieję, że chociaż numery będą. Dobra, czas coś zjeść. Idziesz Monia?

 

10:12

– Cześć, podobno jakiegoś golfa namierzyliście. – Marek spojrzał na szefa techników, który poniekąd mocno uwielbiał swoją pracę.

– Tak, wrzuciłem blachy na bęben. Walecki Roman, syn Zbigniewa. Jakaś drobnica w ruchu drogowym, kilka naruszeń własności prywatnej i jedna bójka. Nic szczególnego.

– A właściciel?

– Mundurowi pojechali pod adres zameldowania, ale nikogo nie było.

– Kamery po drodze?

– Nie żartuj sobie. Widoczność na metr przez pół nocy. Czego ty chcesz?

 

14:15

– I co? Znowu dziś nocka? – Pracownik kostnicy, Krzysztof Zakolec, spojrzał uważnie na Marka. – Komu tym razem podpadłeś?

– Dzień dobry, słońce. – Ten zignorował zaczepki kolegi, prywatnie sąsiada zza ściany. – U mnie wszystko dobrze. I dzięki, że pytasz. Działo się coś ciekawego w Wilanowie? I dlaczego nie ma grubego? Dzisiaj chyba jego kolej? Czy coś mnie ominęło?

– Jezu, jaki ty ostry. Nie było ciupciania, co nie? Dupy nie ma, nie ma kto robić tostów z ogórkiem?

– Daj-mi-spokój. Ja się nie pytam, z kim się pieprzysz. Albo kto ciebie pieprzy, i dlaczego Tusk i Kaczyński.

– Przynajmniej nie gadam głupot jak Szwab, dziadziuś czy Kamala.

– Dziadziuś to się ostatnio nawrócił i nosi czapeczkę Trumpa.

– Bo mu wiedźma zeszła z głowy albo facet nie dostaje nic z rana, albo jedno i drugie.

– Myślisz?

– A kto ich tam wie. – Patolog machnął ręką i zaczął wyliczać. – Na pewno dużo się u nich dzieje. Baba z wozu, koniom lżej. Jest mocno irytująca i powie wszystko, byle się przypodobać. Miała trzy lata, żeby coś zdziałać. Trzy. Długie. Pieprzone. Lata. To szmat czasu.

– Ale teraz wszystko naprawi.

– Jasne. A mnie kaktus wyrośnie. Albo dostanę sto baniek Wałęsy. – Mężczyzna wziął do ręki jedną z teczek ze stołu sekcyjnego, coraz bardziej poirytowany, że zeszli na śliskie i niebezpieczne tematy.

– A Misiek?

– Misiek o mało nie miał zawału. Podobno truposz mrugał do niego lewym okiem, alfabetem Morsa, jak żołnierze w Wietnamie, wyobrażasz to sobie?

– Zalewasz.

– Chciałbym. A gruby to gruby. Mogło coś być, ale równie dobrze mogło coś mu się przywidzieć. Znasz go przecież. Żre za dziesięciu, wpierdala chipsy i colę, to i na mózg się rzuca.

– I hamburgery z frytkami i sosem. – Marek podniósł palec.

– I hamburgery. Wziął L4 i tyle go widzieli. – Patolog spoważniał. – Ale jest coś, czego zupełnie nie rozumiem. Gdybym miał obstawiać, to ktoś umie zamieniać krew w klej.

– Za dużo się czegoś nawdychałeś.

– Nie. To nie to. Facet zaklejony na żywca, od stóp do głów, z każdej możliwej strony. Jak Boga kocham.

– To coś nowego. Słyszałem o magiku, co robił wino z wody, ale to chyba nie on.

– Jak to?

– Mężczyzna około trzydziestki. Ten, co go swoi nie przyjęli. Ciała nie ma, ale chyba możemy przyjąć, że nie żyje. A jak nie on, to kto? I jak to w ogóle możliwe?

– Starożytni robili przeróżne cuda.

– No tak, jesteśmy przecież w starożytnej Grecji czy Rzymie. – Marek palnął się otwartą dłonią w czoło. – Jak mogłem zapomnieć.

– Palmę już mamy.

– Jasne.

– Oj tam, oj tam, ty lepiej popatrz na gościa. – Pracownik kostnicy zaczął pokazywać zdjęcia. – Jest autentycznie przerażony. Jakby to stało się w kilka sekund, a on był świadomy.

– Jak i dlaczego?

– Nie znam odpowiedzi na głupie pytania, na mądre zresztą też. To wasza działka. Ja swoje zrobiłem.

– A jaki klej? Distal? Kropelka? Coś dla dentystów?

– Poszły próbki do analizy. Obstawiam kompozyt na bazie plastiku.

– A czy umiałbyś zrobić coś takiego?

– Wątpię. Na pewno nie od razu, może jakbym poczytał i popróbował. – Krzysztof podrapał się w głowę. – To wygląda mi na artystę w tym fachu, o ile można tak powiedzieć.

– Zidentyfikować modela pewnie się nie da?

– A tu cię mocno zaskoczę. Mamy odciski z bazy dowodów.

– Przerażające.

– Jemu i tak wszystko jedno, jak go sprawdzamy. – Patolog wzruszył ramionami.

– To Roman Walecki, co nie? – Marek uśmiechnął się od ucha do ucha.

– A skąd ty wiesz? – Krzysztof otworzył usta ze zdziwienia.

– To moja działka. – Starszy aspirant wzruszył ramionami. – Masz go u siebie?

– No co ty? Chłopaki boją się wszystko rozwalić. Instalacja jak z drukarki 3D, częściowo ze smoły i farby. Na razie zasłonięto całą salę, że niby po burzy i do remontu ma iść. Było dużo problemów, bo ludzie widzieli policję, ale w końcu się udało.

– A Romcio nie rozłoży się czasem?

– Nie wiem. – Patolog wzruszył ramionami. – Nie mam zielonego pojęcia. Jest prikaz, żeby badania robić na miejscu. Na razie wstawiliśmy klimatyzatory. Ci z ministerstwa darli japy, że niszczymy zabytki, ale góra ich jakoś ubłagała.

– No to premie chuj strzelił. – Marek nie miał nawet cienia wątpliwości. – Chuj wielki. I małe bąbelki.

– Możliwe. To bardzo możliwe.

 

14:30

Siemanko. Witamy na kolejnej wyprawie. – Na ekranie laptopa w pokoju w komendzie pojawił się jeden z filmików z kanału na YouTube. – Tym razem znajdujemy się w dawnym szpitalu psychiatrycznym. Jest z nami Michał, który przyniósł ze sobą kilka bardzo ciekawych urządzeń.

Cześć wszystkich.

Opowiedz naszym widzom, co masz ze sobą.

To są różne czujniki promieniowania elektromagnetycznego.

Wyglądają trochę jak w „Pogromcach duchów”.

To prawda. Żeby była jasność, nie szukam dofinansowania, tylko próbuję stwierdzić, co można zobaczyć w miejscach nawiedzonych.

A czy nie jest tak, że takie pomiary mogą być zaburzone przez sieci komórkowe?

Tego nie wiemy. Ale jak najbardziej chcemy się dowiedzieć.

No dobrze. To idziemy, wpierw na górę, potem na dół. Michał i Mały idzie ze mną, a Wojek z Łysym na górę.

 

– Co oglądasz? – Monika spojrzała na ekran. – Przerzuciłeś się na YouTube? Kasy na Netflixa zabrakło? Czy za dużo rowerzystów, cyklistów i innych bajkowych stworów?

– Nieeee, to w tej sprawie. Ten koleś. – Marek nacisnął pauzę i popukał w ekran. – To jest nasz facet.

– Faktycznie, twarz jakby znajoma. I co? Znalazłeś coś?

– Tam jest ich czwórka, a właściwie piątka. Na razie przeglądam ich kanał. Trzeba od nich zacząć. Rodzina, znajomi, praca, i tak dalej.

– No to działaj.

– Może ty coś pomożesz? I zostaniesz naszym zero siedem w spódnicy?

– To już nie pięć zer z przodu i szóste za kierownicą?

– No co ty Monia?

– Wiem, co o mnie mówią za plecami. Głucha nie jestem, głupia też nie.

– Faceci zawsze dowcipkują. Może pomożesz mi znaleźć tych tutaj?

– A mamy jakiś punkt zaczepienia?

– Tylko ich kanał. Podają maile i linki do insta. Jest tylko jedno nazwisko i numer. Wiemy, że u Romana Waleckiego nie ma nikogo w domu, za to ktoś zostawił jego auto na drodze. Koledzy mówią, że mógł jechać za szybko i wpadł w poślizg.

– Jeżeli to był on.

– Jeżeli to był on.

– A ten koleś od czujników?

– To ten z imieniem i nazwiskiem, i numerem. Przed chwilą dzwoniłem. Wyłączony. Zaraz pójdę do starego, żeby klepnął sprawdzenie historii.

– Myślisz, że się pokłócili?

– To nie byłby pierwszy przypadek w historii. Swoją drogą, nie zaszkodzi przejrzeć, kto w przeszłości eksperymentował z mumifikacją.

– Masz na myśli seryjnych?

– Nie tylko. Powinniśmy popatrzeć na lekarzy, ludzi z zakładów pogrzebowych, zboczeńców, aktywistów, aktorów filmów dla dorosłych, i tak dalej.

– Dużo tego będzie. I zrobi się bardzo medialnie. Jak myślisz, jaki kryptonim powinniśmy nadać całej sprawie?

– Może hiacynt? Albo tulipan?

– Dowcipniś. Tak sobie tylko jedno pomyślałam. Dziadkowie zgodnie mówili, że wszystko trwało godzinę. Tak się zastanawiam, że cały obiekt można obejść pewnie w piętnaście minut. Dlaczego nie ruszyli dupy, jak coś się zaczęło dziać?

– Może się bali?

– Albo przysnęli. Czy ich tam nie było.

– A może zgubili klucze i nie chcą się przyznać?

– To bardzo możliwe.

– W tej sprawie jest znacznie więcej niejasności. Dlaczego ktoś jechał w burzy? Czy przed kimś uciekał czy to tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności? Nie mógł poczekać?

– Obyś żył w ciekawych czasach.

– Tak. A dziadków trzeba przesłuchać. Tylko załatw lekarza, tak na wszelki wypadek. Nie chcemy mieć zgonu na komendzie. Ja idę do starego.

 

14:43

– I co tam, panie Macieju? – Stary policjant, pamiętający jeszcze poprzedni system, spojrzał badawczo na podwładnego. – W końcu coś ciekawego? Na twoim poziomie czy jeszcze nie?

– Oj panie komendancie, pan przecież wie, jak jest.

– Ty mi wyżej wała nie podskoczysz. Dzwoniło kilku ważniaków z głównej. Mam w dupie, skąd wiedzą, ale to już teraz robi się zbyt medialne. Macie stanąć na głowie i znaleźć coś konkretnego.

– Ja właśnie w tej sprawie. Czy mogę wyśledzić go po komórce?

– Ludzie potrzebują sukcesu do kariery. Nie pytaj się głupio, tylko dawaj ten papier do podpisu. I weźcie fiata.

 

15:15

– I co? – Monika uśmiechnęła się do partnera, który w drodze powrotnej najwyraźniej zahaczył o Żabkę, bo przyniósł dwa tymbarki i z miną zwycięzcy podał jej jednego, o smaku gruszki z cynamonem.

– Na zdrowie. To idiotyczne, jak działa ten burdel. Stary podpisał wniosek, ot tak, dla zasady. Tylko go wyślę, i zaraz lecimy. Mamy nawet wóz. Zbieraj się powoli.

 

Ursynów, 16:05

– Dzień dobry, my do państwa Pokanowskich. – Para policjantów w cywilu spojrzała na staruszkę, która podchodziła do budynku przy Herbsta 4.

– Komornik?

– A co? Tak źle nam z oczu patrzy?

– Paaanie, ja się nie boję. Nie tacy tu przychodzili. – Kobieta machnęła ręką. – Widziałam młodych, co zakochanych udawali i niby mieszkanie dla siebie chcieli kupić. I karków od chwilówek. I biedne dzieciaki, co dawały i brały na pięterku.

– A Michała Pokanowskiego? Kiedy ostatnio się pojawił?

– Jak tam nic nie wiem. – Zmrużyła chytrze oczy. – Emerytura słaba, na okulary mi nie starcza.

– Powiedzmy, że złożymy dobrowolny datek. – Maciej już chciał wyciągnąć portfel, ale uprzedziła go Monika, pokazując wyciągniętą z kieszeni blachę:

– Policja.

– Trzeba tak było od razu. Wiedziałam, że stary dziad w końcu się doigra.

– A co? Naprzykrzał się pani?

– Od tygodnia coś się tłucze w jego mieszkaniu, zwłaszcza po nocach. Pukałam, a tam cisza. Wiem, że siedzi w środku i się śmieje. Jakby mi na złość robił.

– Czyli go nie ma?

– Nie ma, nie ma. Albo jest, ale zwariował. Jeszcze chałupę z dymem puści. Jak go zobaczycie, to powiedzcie, żeby pieniądze w końcu oddał.

– Wpuści nas pani na klatkę?

– A proszę bardzo. – Wpisała kod w domofonie i otworzyła drzwi.

Policjanci weszli do środka, rozejrzeli się i ze zdziwieniem zauważyli brak reklam, porządek, nieporysowane ściany, a nawet listę lokatorów.

– Welcome to PRL – mruknął policjant. – Trzecie piętro, a winda nie działa. Jakie to typowe.

Wchodzili powoli, niemal oczarowani, że ten kawałek Warszawy, ta mała ojczyzna, oparła się wszelkim zmianom. Wejście do mieszkania podejrzanego nie wyróżniało się niczym szczególnym i na pierwszy rzut oka nie miało zabezpieczeń ani specjalnych zamków.

– Policja! Proszę otworzyć! – Monika na wszelki wypadek stanęła z boku, a Marek energicznie zapukał, i po chwili nacisnął dzwonek i zbliżył ucho do drzwi.

– I co? Słyszysz coś?

– Ciii. – Mężczyzna pokazał gestem dłoni, żeby nic nie mówiła, a po kilku sekundach tylko pokręcił przecząco głową.

– No to idziemy.

– Niekoniecznie. – Starszy aspirant mruknął niby do siebie, a kilka minut później, gdy już znaleźli się przy samochodzie, tylko otworzył bagażnik.

– Co robisz?

– Mam tu takie cudo na specjalne okazje. – Maciek wyciągnął miniaturowego drona. – Małe sprytne, chińskie rączki zawsze znajdą jakieś rozwiązanie.

– To chyba nieregulaminowe.

– Umiesz liczyć, licz na siebie. Grunt to wiedzieć, do kogo i kiedy uderzyć.

– Z takimi metodami to daleko zajedziesz, panie starszy aspirancie.

Marek nie odpowiedział, tylko skoncentrował się na sterowaniu, zabawnie przygryzając przy tym wargę. Brzęczący aparacik wzniósł się w powietrze, a on po chwili zamarł, z niedowierzaniem wpatrując się w ekran pada, który przekazywał obraz z kamery.

– Ja pierdolę.

 

Komenda rejonowa policji, 20:01

– I co ja mam z wami zrobić? Jeden to przypadek, dwóch to już seria. Zgłosiłem to wyżej. Chcą wszystko przejąć i… – komendant zawiesił głos – …wziąć was do siebie. Kurwa, ludzi za mało, i kolejnych mi zabierają.

– Do głównej?

– A niby gdzie? Głuchy jesteś? Czy tylko głupi? Macie tam być jutro o ósmej. Powodzenia.

Marek nic nie odpowiedział, tylko bez słowa spojrzał na komendanta, z którym zbyt często miał na pieńku.

– Wyśpij się trochę chłopie. Zabieram ci nockę. Idź już. – Stary policjant wytrzymał jego wzrok i zachował pokerową twarz, a potem zwrócił się w stronę Moniki. – A ty zostajesz.

– Do widzenia. – Starszy aspirant nie skomentował, tylko zły wstał i wyszedł, energicznie zamykając za sobą drzwi, potem wziął ubranie i zszedł do wyjścia.

– Cześć, idę na chatę. – Marek spojrzał na dyżurnego, i już miał podpisać się w książce wejść i wyjść, ale ten tylko pokręcił głową:

– Nie tak szybko, misiu złoty, zajdź jeszcze do techników.

– Kurwa. – Marek ruszył na pierwsze piętro, gdzie wszedł do pokoju sto dwanaście. – Co macie? Tylko szybko, bo się spieszę.

– Zobacz, to są nagrania z Wilanowa z budynku obok. – Technik przy komputerze włączył wideo. – Patrz.

– No deszcz. Grzmiało, błyskało. Co w tym dziwnego?

– Nie, nie, to nie to. – Mężczyzna pokręcił głową. – Jeszcze raz cofnę.

– No pada.

– Pada. Tak. Ale jakby wszystko się działo wolniej.

– Awaria sprzętu?

– Nie wiem, ale przez całą godzinę wszystko od strony pałacu poruszało się w zwolnionym tempie.

– Niezła sztuczka.

 

Część II

 

Komenda główna policji, 8:07

– Na YouTube mamy pięć osób. Dwie są zamienione w coś, czego nie rozumiemy. Pozostali nie korzystają z kart i wyłączyli komórki. W miastach i na drogach są kamery, ale jak dotąd brak wyników. Jak ich dopaść? – Mężczyzna prowadzący odprawę, Kamil Nosowski, zwrócił się w stronę Marka. – Może nowy nas oświeci?

– Muszą być na otwartej przestrzeni. – Starszy aspirant zaczął wyliczać na palcach. – Mogą być w górach, w lesie, dwa metry pod ziemią, w spalarce, zgniatarce albo spieprzyli z kraju.

– Tak, i dlatego na razie wszystko robimy standardowo. Samoloty, pociągi, przejścia graniczne, i tak dalej.

– Na samolot to oni chyba za mądrzy – odezwał się jeden ze starszych techników.

– Formalnie nie są o nic oskarżeni. Mogą być wszędzie.

– Na Arabów to ich raczej nie stać – dorzucił Maciek, a w pokoju zapadła grobowa cisza.

– Najbardziej nie lubię, jak się sra we własne gniazdo. – Po kilku sekundach głos zabrał Marek Zaworski, jeden z głównych śledczych. – Co mówi patolog na temat drugiego?

– Fizycznie to samo, za to jest jedna, dosyć istotna różnica. Żadnych śladów przemocy. Nasz fachowiec mówi, że coś oblepiało go bardzo powoli, a on był świadomy, ale się nie bronił.

– Pigułka gwałtu?

– Trudno powiedzieć.

– Gdybym wiedział, że umieram, to na pewno bym coś zrobił. To odruch.

– I właśnie to jest najbardziej przerażające. Facet umarł z głodu, a mógł przecież krzyczeć, wzywać pomocy, cokolwiek.

– Kiedyś mieliśmy przypadek, że ktoś związał ofiarę i powoli wyjmował jej flaki, każąc na to patrzeć. Były też takie tortury w starożytności. Rozcinano nieszczęśnika i smarowano go miodem, skazując na zjedzenie żywcem.

– A wiecie, że ten drugi truposz mieszkał w bardzo ciekawym miejscu?

– A co niby tam ciekawego? Blok jak blok.

– Budynek miał być samowystarczalnym miejscem dla staruszków, taką nowoczesną umieralnią dla tych, którzy się zasłużyli. Z czasem zlikwidowano stołówkę, lekarza i wszystko inne, nie to jest jednak najgorsze. Podobno ludzie widzą tam duchy, wielu dostaje świra albo umiera w niewyjaśnionych okolicznościach.

– Eeee tam, na pewno tylko miejska legenda. – Maciek machnął ręką. – Jak staruszkowie, to i częściej umierają.

– Nawet jeżeli, to teraz zaczną tam ściągać tłumy żądnych przygód i mocnych wrażeń.

– Tak się zastanawiam. – Starszy aspirant podrapał się po głowie. – Oni robili tak zwany urbeks. Może odwiedzić kilka ostatnich miejsc? Może tam się ukrywają?

– W sumie dobry pomysł. – Marek Zaworski skinął lekko głową.

 

9:15

Witamy na naszej kolejnej wyprawie. Dzisiaj odwiedzimy różne miejsca w warszawskim metrze, normalnie niedostępne. Udamy się między innymi na parking pod placem Konstytucji. Jak to jest możliwe, że zbudowano tak duży obiekt, ale jest niedostępny? Czy inne stacje kryją podobne niespodzianki? I czy mogą się tam schronić ludzie w razie ataku nuklearnego?

 

– Mam tego dosyć. – Maciek zrobił pauzę i przeciągnął się. – Monia, idziemy do stołówki?

– Zawsze. Masz już coś?

– W Warszawie oglądali metro, PKiN, starą Pragę, ZOO i Dudziarską. Możliwe, że to jeszcze nie wszystko.

– Nie każde z tych miejsc jest normalnie dostępne. Może zacznijmy od tej Dudziarskiej?

– A potem pewnie Stalowa?

– No ba.

 

10:30, Dudziarska

– …power and the money, money and the power, minute after minute, hour after hour… – Jechali w milczeniu, słuchając znanego rapera.

– Mam nadzieję, że nie rozpieprzą nam samochodu. – Monika odezwała się, gdy dojeżdżali, w zadumie patrząc na długie, zniszczone, czteropiętrowe bloki, wybudowane jeszcze za czasów PRL, a obecnie pełniące funkcje socjalne. – Słyszałem o tym miejscu różne rzeczy. Podobno nawet MZK nie chce tu jeździć.

– Może nie będzie tak źle.

– Trzeba będzie obejść wszystkie mieszkania. Dużo tego będzie.

– Tylko trzy bloki. Połowa to pewnie pustostany.

– Zaparkuj pod śmietnikiem. Wszyscy i tak nas już widzieli.

Marek zatrzymał się na boku drogi i wyłączył silnik.

Ucichła muzyka i zapadła wymowna cisza, ale oni się nie spieszyli, tylko wyszli powoli z samochodu i ponownie się rozejrzeli.

– Dzień dobry. – Po chwili podeszli do staruszka z dziarami, pijącego piwo w cieniu przed najbliższą klatką.

– Z pałami nie gadam.

– Szukamy kogoś.

– To szukajcie dalej.

– Słuchaj kolego, możemy cię przymknąć za utrudnianie.

– Gówno mi zrobicie. Swoje już odsiedziałem. Taka gadka to była dobra ze dwadzieścia lat temu. Przed reformą K.K.

– Jakby pan go zobaczył… – Marek pokazał zdjęcie.

– Jasne gościu.

– Co jest dziadziuś? – Wokół nich, jak spod ziemi, pojawiło się kilku wyrostków. – Co to za cwele?

– Policja. – Monika wyciągnęła legitymację, a młodzi ludzi zaczęli się słownie licytować między sobą:

– Spierdalać stąd. Ale już.

– Jebać psy.

– HWDP.

– Maniek, trzeba im zabrać szmatę. To przebierańce.

– Dobrze mówi. Nawet gnata nie mają. Musimy spełnić nasz obywatelski obowiązek.

– Spokojnie. – Marek podniósł pojednawczo ręce. – Tylko kogoś szukamy.

– To go tu nie znajdziecie. Wy-pad z baru, bo nie ma towaru.

– My już idziemy.

– No ja myślę.

Policjanci zaczęli się powoli wycofywać się, cały czas mierząc wzrokiem młodocianych bandytów, którzy dosyć szybko stracili nimi zainteresowanie.

– I co o tym sądzisz? – Monika nie była pewna, co powiedzieć, i odetchnęła dopiero w aucie.

– Nikt nam tu nie pomoże.

– To chyba jasne.

– Zapalisz? – Marek wyciągnął paczkę papierosów. – Załóżmy, że gdzieś tu są, przynajmniej jeden z nich. Rodzina ostatnio ich nie widziała. Może mają jakieś mauzoleum czy coś? Albo działkę pod Warszawą?

 

Komenda główna policji, 11:30

– W dwójce mamy tego ochroniarza, co był na nocce w pałacu. – Kamil Nosowski miał dobre wieści. – Idźcie do niego i zobaczcie, co powie. Pierwsze piętro. Z klatki na lewo.

– A ten drugi?

– Od wczoraj w szpitalu. Podobno przeszedł zawał.

– Czyli nici z przesłuchania?

– Raczej tak. Idźcie już.

– Jasne. – Marek z Moniką wyszli i skierowali się w stronę schodów.

– Monia, może na razie patrz z pokoju techników. Jakby co, dołączysz.

– OK.

– Dzień dobry, czy poznaje mnie pan? – Marek przeszedł od razu do rzeczy po wejściu do małej klitki ze stolikiem, krzesłami i lustrem na ścianie.

– Aaaa, to pan. Tak. Zgrywałem dla pana materiały.

– Czegoś nie rozumiemy. Jest was dwóch, a pałac nie taki duży. Coś się zaczęło dziać, i żaden nawet nie wyskoczył sprawdzić? To jak to było? Pospaliście tam czy jak?

– Nieeee, to znaczy ja myślałem, że zasnęliśmy, ale, jak Boga kocham, tak nie było. Siedziałem spokojnie, słuchałem radia Maryja. Była pierwsza, a chwilę później druga.

– Zgłoszenie przyszło mniej więcej trzecia trzydzieści.

– Nie wiedzieliśmy, co zrobić. Bałem się, że wyrzucą nas na zbity pysk.

– Jednak zadzwoniliście.

– I tak by się wydało.

– A może coś kombinowaliście po drodze?

– Nie, nie, naprawdę.

– Dobrze. – Policjant westchnął i wstał. – Zaraz ktoś po pana przyjdzie.

Marek przeszedł do pokoju obok, gdzie nalał sobie kawy z dzbanka.

– Wierzysz mu? – Monika była pełna wątpliwości po tym, co zobaczyła.

– Sam nie wiem. Pobraliście DNA? – Policjant spojrzał na technika, który normalnie obsługiwał kamerę.

– Tak.

– No to zobaczymy, czy dziadziuś maczał w czymś palce.

 

Cmentarz Bródnowski, 11:45

– Dopadli Michała, a ślady wskazują na mnie. Ale to nie ja! – Brudny, nieogolony mężczyzna spojrzał na kolegów. – Nawet pały dla nich pracują. Maciejowa mówiła, że dopytywała się o mnie jakaś parka.

– Masz co jeść?

– A jak myślisz? Zablokowali mi wszystkie karty, a gotówka się kończy.

– Wywieziemy ciebie za granicę.

– To zatacza coraz szersze kręgi.

– Przecież nie będziesz mieszkał na cmentarzu.

– Dobre jest to, że one boją się tu wchodzić.

– Jeszcze. Nie wiadomo, jak długo.

– Niestety. A Marta jakoś się trzyma?

– Ledwo, ledwo.

– Nie mówcie jej, gdzie jestem. Nie chcę jej narażać.

 

Komenda główna policji, 13:07

– Dzień dobry pani, Marek Zaworski. – Policjant wyjrzał za okno, trzymając komórkę przy uchu. – Komenda główna policji.

– Czy… – Kobieta po drugiej stronie wstrzymała oddech. – Czy ma pan jakieś nowe wiadomości? Czy Paweł żyje?

– Jeszcze go nie znaleźliśmy.

– To proszę szukać.

– Czy pani przypomniała sobie może coś po kilku dniach?

– Już wszystko wam powiedziałam.

– Czy Paweł miał jakąś działkę?

– W sumie to nie. Ale pamiętam, jak kiedyś zabrał mnie do kolegi.

– Czy może pani podać adres?

– To było na Zaciszu, chwileczkę, niech pomyślę. Ogródki działkowców polskich. Kwiatowa 4/5.

– A nazwisko właściciela?

– Nie mam pojęcia.

– Dziękuję w takim razie. Do widzenia. – Marek odłożył komórkę i spojrzał na jednego ze śledczych, który się tylko uśmiechnął:

– Wyszło coś w naszej sprawie. W Desie ktoś próbował sprzedać krucyfiks. Z tyłu było nazwisko Pokanowski.

– O proszę.

– Zaczęliśmy drążyć temat. Wyszło na to, że przyniósł to ktoś z rodziny dziadziusia ze szpitala.

– Pojedziemy na działki, a potem do tego drugiego, który był u nas. Daj mi tylko jego adres.

 

Zacisze, 14:45

– Z buta to będzie z pół godziny. – Monika założyła okulary przeciwsłoneczne zaraz po wyjściu z samochodu.

– Nie marudź. Ona mówiła, że to Kwiatowa 4/5. Zobacz, wszystko jest ponumerowane. Szybko pójdzie. – Marek pokazał na małe prostokąty, uprawianie przez właścicieli pewnie przez ostatnie trzydzieści lat. – Podobno to były nagrody dla przodowników pracy z FSO.

– W sumie nawet tu ładnie. – Monice bardzo spodobały się niewielkie drzewka i równo przystrzyżone żywopłoty.

– To chyba będzie tam. – Policjant pokazał na jedną z posesji i od razu podszedł do sąsiedniej, gdzie widać było ogrodnika przy pracy. – Dzień dobry, starszy aspirant Marek Waldowski i posterunkowa Monika Kłoś. Szukamy właściciela działki obok.

– A tak, Zenon Mastalerz. – Starszy mężczyzna był chętny do współpracy, zadowolony, że ma powód do chwili odpoczynku. – Ale najlepiej zapytajcie jego syna, Pawła. Widziałem go jakieś dziesięć minut temu.

– Może to któryś z tych? – Marek zaczął przewijać na telefonie zdjęcia z YouTube.

– A tak. To ten. – Dziadek pokazał palcem.

– Marek, tamten facet… – Monika pokazała na mężczyznę, który dłuższą chwilę szedł w ich stronę, ale nagle odwrócił się i zaczął biec w stronę pobliskich torów kolejowych.

– Nie uciekaj! Gościu! Chcemy tylko pogadać! – Policjanci ruszyli w pościg ścieżką, a potem przez krzaki i chaszcze.

– Kurwa! – Monika o mało się nie przewróciła i nie połamała nóg, niemal wpadając na kawałki cegieł i jakieś śmieci. – Leć!

– Pokrzywy! – Marek nie znał terenu, ale jakoś ominął wszystkie przeszkody i wydostał się na otwartą przestrzeń, gdzie zobaczył podejrzanego tuż przed pociągiem towarowym.

Maszynista trąbił, ale nawet nie próbował zwolnić, mężczyzna przebiegł przez tory dosłownie w ostatniej chwili, a on został po tej stronie, bezradnie patrząc, jak tamten ucieka.

– Kurwa! – Oparł ręce o nogi i zgiął się, ciężko dysząc.

– Może nie będzie tak źle. Zobacz, chyba zgubił plecak. – Po dłuższej chwili dołączyła do niego Monika, pokazując na niebieski pakunek tuż przy torze. – Musiał zaczepić się o semafor. Tylko uważaj.

Marek założył rękawiczki i zaczął przeglądać całość, i już po chwili triumfalnie podniósł ogromne, żelazne klucze z przywieszką.

– Cztery trzy A. – Przeczytał. – Już kiedyś widziałem coś podobnego. To mogą być klucze do krypty na Bródnowskim. – Wyjął komórkę i zadzwonił do śledczego. – Wyślij techników na Wincentego. Wjazd na cmentarz. Tak. Może coś mamy. Dzięki. My już jedziemy. Będziemy za pół godziny.

Droga do samochodu upłynęła im w milczeniu, a przy wejściu do cmentarza czekało na nich dwóch ludzi.

– Cześć. Tu macie plecak i klucze. Trzeba się wszystkiego dowiedzieć o kwaterze, jak będzie można, to również przeszukać działkę na Kwiatowej 4/5. Właścicielem jest Zenon Mastalerz. My jedziemy do dziadziusia ochroniarza.

O tej porze w stronę Ursynowa było sporo korków. Droga zajęła im mniej więcej godzinę. Zaparkowali przed blokiem przy ulicy Gotarda 5.

– Tu zaraz obok jest najlepszy kebab w okolicy. Polecany przez Księżula. Możemy potem zjeść.

– Jaki jest nasz adres?

– Gotarda 4/12.

Do bloku weszli bez problemu, wjechali windą na szóste piętro, gdzie otworzył znany im mężczyzna.

– Dzień dobry. – Marek uśmiechnął się służbowo.

– A dzień dobry.

– No i widzi pan, znowu się spotykamy. Możemy wejść?

– A proszę. Proszę bardzo. – Staruszek zaprosił ich do środka.

– Czy poznaje pan ten przedmiot? – Starszy aspirant przeszedł od razu do rzeczy w przedpokoju.

Starszy pan zbladł, widząc krucyfiks.

– To mi wystarczy. – Policjant wiedział, że trafił w dziesiątkę. – To co tam wtedy było?

– Tamten jeszcze żył. Ledwo oddychał. Cały się trząsł i nie mógł nic mówić. Bercik wziął błyskotkę, a wtedy tamten wyzionął ducha.

– Trzeba było wezwać karetkę.

– Film nam się urwał. Obudziliśmy się w sali obok, a tamten był otoczony tym czarnym gównem. – Mężczyzna wyciągnął papierosa z paczki wziętej z szafki, ale nie był w stanie go odpalić, tak bardzo trzęsły mu się ręce. – Mówiłem Bercikowi, że nigdy nie bierze się krzyża, ale ten swoje. I teraz pewnie dlatego leży w szpitalu.

 

Część III, domysły

 

Komenda główna policji, 8:30

– Nic nie znaleźliśmy na cztery trzy A, ale poszerzyliśmy zakres. I trzy groby dalej koledzy znaleźli skrytkę i dziesiątki kart. Na jedną z nich dzwoniła babcia, którą chyba bardzo dobrze znacie. – Dyżurny pokazał nazwisko i adres.

– Sąsiadka Pokanowskiego? Nie wierzę. No dobrze, wezwijcie ją.

 

11:45

Starsza kobieta przeżegnała się na widok Marka, a ten stanął w progu pokoju przesłuchań jak wryty, nie wiedząc, co zrobić.

– Co się pani tak władzy boi? – W końcu wszedł i zamknął drzwi.

– Coś się stało dwunastego, tylko za bardzo nie wiem gdzie. A pan ma się na baczności.

– Kierowanie gróźb karalnych do policjanta jest zagrożone karą pozbawienia wolności do lat ośmiu.

– Panie szanowny, nie takie rzeczy przeżyłam. Nie o ludziach mówię.

– To o kim?

– Raczej o czym. Pan tam wejdzie w te swoje komputery i zobaczy, skąd jest moja rodzina. Matka zajmowała się ziołami, a przed nią jej matka. Ja też mam ten dar.

– Chyba niedużo tu ziół. – Do pokoju przesłuchań weszła Monika.

– Przy niej nic nie powiem. Jest podatna. – Staruszka założyła ręce.

– Wyjdź Monia.

Funkcjonariuszka odwróciła się na pięcie i opuściła pokój.

– Pan straci wszystko, ale odzyska duszę. – Staruszka pochyliła się w kierunku Marka. – A ona będzie się miotać. Bardzo ją to zmęczy. Znajdzie się w szpitalu albo jeszcze gorzej.

– A jakieś konkrety?

– To nie tak działa.

– To ja zostawię pani swoją wizytówkę. Proszę się odezwać jakby co.

 

Cześć IV, przesyłka

 

Targówek, 20:07

W mieszkaniu na Targówku odezwał się domofon.

– Halo. – Marek podniósł słuchawkę.

– Dzień dobry, kurier.

– To chyba jakaś pomyłka, ja nic nie zamawiałem.

– Pan Marek Waldowski?

– Tak.

– Mam przesyłkę dla pana. Z góry opłacona.

– Trzeba było tak od razu. Proszę wejść.

Policjant włożył niebieskie rękawiczki i po chwili otworzył młodemu mężczyźnie w bluzie sieci kurierskiej i czapce reklamującej jedną ze znanych pizzerii.

– Proszę pokwitować. – Kurier podsunął terminal.

Marek podpisał, a tamten podał grubą, żółtą, bąbelkową kopertę wielkości A4.

– Do widzenia.

Policjant zamknął drzwi i otworzył przesyłkę. Ze środka wypadł szary pendrive i kilkanaście zapisanych kartek. Kierowany przeczuciem złamał podstawowe zasady bezpieczeństwa i włożył pamięć do portu komputera stacjonarnego, które najlepsze lata świetności miał dawno za sobą. Znajdowało się tam jedno wideo, które od razu uruchomił.

 

To już? Już można mówić? – Na ekranie komputera widać było starszego mężczyznę na łóżku szpitalnym. – Nie zna mnie pan, za to ja doskonale pana kojarzę. Jestem na łożu śmierci. Rak w ostatnim stadium. To, co zawiera ta koperta, to mój testament. Jeżeli można, proszę uszanować moją ostatnią wolę. Kolejne części będę nagrywał przez kilka dni. – Mężczyzna zaczął przeraźliwie kasłać. – Przepraszam.

Dla pana to jedna sekunda, dla mnie cały dzień. – Ten sam mężczyzna na ekranie był inaczej ubrany, i najwyraźniej nagrywał to rano, a nie w nocy. – Badałem wydarzenia istotne dla historii Warszawy i wykryłem bardzo ciekawą zależność. Mniej więcej co czterdzieści lat rozpoczyna się pewien cykl. Trwa on około piętnaście lat, podczas których w stolicy dzieje się wiele tragicznych rzeczy. Na jego końcu wszystko zmienia się na lepsze. Załączam notatki. Sił mi starczyło tylko na dwudziesty i dwudziesty pierwszy wiek. Mam nadzieję, że odkryje pan więcej. Pierwszy okres to mniej więcej lata tysiąc dziewięćset trzydzieści dziewięć do pięćdziesiąt pięć, potem siedemdziesiąt dziewięć do dziewięć pięć, a ostatni, obecny, zaczął się w dwa tysiące dziewiętnastym i potrwa mniej więcej do trzydziestego piątego. Nie badałem wcześniejszych, ale tysiąc osiemset dziewięćdziesiąty dziewiąty do dwa tysiące piętnastego wygląda sensownie, a wojna, która zaczęła się na końcu wyszła nam na dobre.

 

Na tym wideo się skończyło. Policjant spojrzał na kartki, które wyglądały na fragment pamiętnika, i powoli zagłębił się w lekturze.

 

1939-1945

II wojna światowa to początek cyklu.

Nie zapominać o Stefanie Starzyńskim i Palmirach!

I o tym, że niektórzy robią na tym biznes do dziś!

 

1943

Oni podpisali pakt chyba z samym diabłem. Potrafią zaczaić się za naszymi plecami, wyskoczyć z kamienicy w ogniu, płonąc rzucić butelkę i wywalić cały magazynek, cały czas klnąc i złorzecząc.

Ich kobiety nie są wcale lepsze. Wychodzą naprzeciwko czołgom z niewinną miną i tak bałamucą serce żołnierza niemieckiego, aż ten podpuści ich bliżej, a jak poczują się pewnie, jednym ruchem sięgają pod spódnicę i wyciągają wiązkę granatów, przeklinając wodza i nasze rodziny do dziesiątego pokolenia wstecz.

Nie mają żadnych świętości. Broń trzymają nawet w dziecięcych becikach czy łóżkach umierających.

I właśnie dlatego zarządza się, co następuje. Odtąd nie ma litości dla nikogo, starego ani młodego, kobiety, dziecka, nie mówiąc o mężczyznach. Trzeba ich wytępić jak karaluchy, eksterminować i wypalić wraz z korzeniami. Nie mogą mieć nic, nawet deski ani kamienia. Wszystko, co miało z nimi styczność, ma być spalone i zrównane z ziemią z woli Führera”

 

1944

Od dzisiaj będziemy jeść, spać, a może… – Mężczyzna spojrzał znacząco na wszystkich zebranych. – …śpiewać. Ooo-ddział! Ba-a-czność!

Janek wyprostował się, wciąż mając w pamięci obraz i słowa matki, która błagała go kilka godzin wcześniej „Synku, nie idź. Znów go widziałam”. Osiemnastolatek nie wiedział, co myśleć, ale cały czas miał nadzieję, że to tylko desperacka, rozpaczliwa próba powstrzymania go przez starą, schorowaną kobietę, która odchodziła od zmysłów po stracie drugiego syna, wywiezionego na roboty i straconego w którejś z łapanek.

Czy są jakieś pytania?

Panie pułkowniku, mamy czym walczyć? – odezwał się jeden z Wojtków.

Część z was będzie pomagać sanitariuszom, część robić wypady na szkopów. Na razie zabezpieczamy fabrykę Norblina.

Ale panie pułkowniku, inni już strzelają. – Chłopak podniósł rękę, co miało wskazywać na słyszane co jakiś czas wystrzały.

A ty myślisz, że wystarczy wyskoczyć z gołymi rękami? Że to zabawa w konspirację? Akcję trzeba zaplanować i zrobić z głową, żeby inni Polacy do nas nie strzelali. Od dzisiaj nie ma samowolek, jest tylko wojsko. Czy to jasne?

Taaaak – wyjęczał nieprzekonany chłopak.

Czy to jasne, do jasnej cholery?! Oddział baaaa-cz-ność! Czy to jasne?!

Taaaa jest!

Tak lepiej. Dowódcy drużyn wyznaczą zadania. Reszta ma spać. To rozkaz.

 

***

 

AAAAAAAAAA!!! – Okolicą wstrząsnął przeraźliwy krzyk ludzki.

Młody! Irka! Na lewo! – Dowódca oddziału niezwłocznie wydał rozkazy. – Ziółko na prawo!

Młodzi żołnierze posłusznie się rozproszyli, a po kilkunastu minutach wrócili z kimś jeszcze.

Melduję posłusznie, że znaleźliśmy go przy wychodku. – Dwóch członków oddziału wskazało na młodego chłopaka, który trząsł się jak osika:

Du, du, du, duch. Ma, ma, ma, ma-my, prze, prze, prze, prze-je-bane.

Nie wypiłeś synku za dużo? – Dowódca oddziału pociągnął nosem.

Du, du, du, wi, wi, wi-działem du, du, du, du-cha. – Tamten pokazał palcem w stronę Kazimierskiej.

Jasne. A my wygramy z Anglią w gałę. Pobudziłeś wszystkich, zdradziłeś naszą pozycję. Powinieneś dostać czapę.

Panie poruczniku, on jest chyba naprawdę przerażony – wtrącił ktoś z boku.

Mam to w dupie.

Może rzeczywiście coś zobaczył.

W nocy wszystkie koty są czarne.

Weźmiemy chłopaków i przejdziemy się po okolicy.

Wiem, że bardzo was nosi. Dobrze, zróbcie obchód, ale powoli i ostrożnie, nie dalej niż dwie ulice od fabryki.

Rozkaz.

 

1944, Aleja Szucha

Hans, to diabły wcielone. Mam już ponad trzydzieści meldunków, że moi chłopcy widzieli ducha.

Ducha? Mamy zdobyć to miasto, bo Führer tak chce. A twoi chłopcy trochę za bardzo popili.

Są zmęczeni. Chcą wrócić do Fatherlandu. Ale nie tylko to. Mam kilku takich, którzy byli na froncie wschodnim. I zarzekają się, że widzą to samo, co tam. Ci przeklęci Polacy korzystają z pomocy magii.

Brednie. To nie Polaczki, tylko Żydzi. To diabły wcielone, my już bardzo dobrze ich znamy.

I co teraz?

Mamy rozkaz atakować. Nie możemy zawieść naszego wodza.

Ale jak z tym walczyć?

Wszystkie chwyty dozwolone.

 

1944, październik

Trzeba im pomóc! Towarzysze! Co wy robicie? – Starszyzna z czterdziestej czwartej dywizji wziął drżącymi rękami fajkę, ale nie mógł jej odpalić.

Robimy, co możemy, ale Niemce są zbyt silne. Odpocznijcie. – Starszy leutnant Marinikow pokazał gestem, żeby weterana, jeszcze spod Lenino, zabrało dwóch sanitariuszy.

Co mu się stało? – Misza zapytał pozostałych członków rady po kilku minutach ciszy.

Duchy widział.

On, zagorzały NKW-udzista?

On, on. Ojca podobno widział. Przy nas płakał jak dziecko, teraz i tak był spokojny.

 

1946, Biuro odbudowy stolicy

Fabryka Samochodów Osobowych ma być zlokalizowana tutaj. – Jeden z wysoko postawionych towarzyszy pokazał na punkt na górze mapy.

A czy to nie za blisko centrum miasta?

To ma być miasto robotników. Tutaj ma się produkować, a nie leżeć do góry brzuchem. Musicie myśleć rozwojowo. Blisko rzeki, to jest i woda. Zbudujemy osiedla i tory.

 

1955

Nie zrobię. Nie zrobię i już.

A co szkodzi, Wojciechu?

Powiedział żem, że nie pójdę, to nie pójdę. – Mężczyzna przeżegnał się.

A wiecie, że to przeciwko Polsce?

Wy mi tu z Polską nie wyjeżdżajcie. Robiłem na Ślunsku, jak wy na gówno mówiliście papu. To gustlik. Posyłajcie młodych, jak chcą. Dawajcie im mieszkania w tym waszym robotniczym raju, ale ja nie pójdę.

Wyprowadzić. – Sekretarz pokazał na wartownika, a potem zwrócił się do wysokiego rangą łącznika z rządem:

I co o tym myślicie?

Widzicie towarzyszu, z jaką ciemnotą musimy tu pracować.

Bez górników rady nie da. W wojsku nie ma takich fachowców. Może odseparujcie tego wichrzyciela i spróbujcie dalej.

 

1968

Ryszard Siwiec i marzec nie pasują do wzorca, może dlatego, że są za bardzo ogólne?

 

1975

Pożar Smyka i Mostu Łazienkowskiego też nie pasuje do wzorca, prawdopodobnie przypadek losowy albo „przyjdzie kit i będzie git”.

 

1978

Poloneza czas zacząć. Samochód stał się jedną z przyczyn upadku FSO. Kupiliśmy nowoczesną karoserię, ale ze starą mechaniką, przestarzałym silnikiem i podwoziem. Fabryka miała potem prototypy własnego modelu Wars, ale żadnych pieniędzy na jego produkcję. Wszystko ostatecznie zniszczyły związki zawodowe, nie chcące przyjąć oferty Volkswagena, decyzja ministra przemysłu o zerwaniu umowy z Fiatem i podwyższanie opłat za grunt.

 

1979

Polskę nawiedziła zima stulecia, a w Warszawie w centrum miasta w lutym nastąpił wybuch w Rotundzie. Zginęło prawie pięćdziesiąt osób. Władze oficjalnie podały, że przyczyną był zapłon gazu z nieszczelnej instalacji. Nie uspokoiło to obywateli, wśród których krążyły plotki o zachodnim wywiadzie i kradzieży milionów z państwowej kasy.

 

1980

Na ziemię spadł samolot IŁ-62M „Mikołaj Kopernik”. Zginęli wszyscy, w tym znana piosenkarka Anna Jantar. Bezpośrednią przyczyną okazał się wybuch silnika. Tragedii można było uniknąć, jednak zemściło się między innymi oszczędzanie na serwisie i paliwie.

 

1987

Podobnie jak siedem lat wcześniej, na ziemię spadł IŁ-62M. Przyczyny okazały się te same, co poprzednio. Maszyna zatankowana aż po korek była zbyt ciężka dla ledwo działającego silnika, który nie został naprawiony na czas i w końcu nie wytrzymał pracy na pełnych obrotach.

 

1989

Okrągły stół stał się przyczyną wzrostu i katastrofy demograficznej kraju.

Proszę państwa, 4 lipca upadł w Polsce komunizm – mówiła znana aktorka w telewizji, ale tak naprawdę towarzysze tylko zmienili barwy i nadal kręcili lody.

 

1995

Pierwsza stacja metra.

Czy pod Warszawą jest wejście do piekła? Czy budowa kolejki zakłóciła czyjś spokój? Dlaczego udało się dopiero po dziesiątkach lat?

Pierwsze plany były dziesiątki lat wcześniej przed drugą wojną światową.

 

2020

Wybory prezydenckie odbyły się w atmosferze skandalu związanego z organizacją tzw. wyborów kopertowych. Nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności.

 

2023

Czy uśmiechnięta koalicja 13-grudnia to zbawienie czy katastrofa dla kraju?

 

2024

Wprowadzono Strefę Czystego Transportu strefę dla bogaczy – legalnie wjechać może ogromny mercedes, spalający tony paliwa, albo drogi, pierdzący zabytek, ale już nie mały, oszczędny matiz.

Do tego dochodzą trzydziestki, które zwiększają zużycie samochodów i zmniejszają płynność ruchu. W cywilizowanym świecie się już od nich odchodzi, ale nie u nas.

I dlaczego nikt nie zamyka terrorystów z Ostatniego Pokolenia? Czy są finansowani przez tych, którzy straszą szokiem i katastrofami na niespotykaną dotąd skalę?

 

2035

Mają zakazać aut spalinowych. Wyprodukowali ich miliony, pobudowali swoje fortuny, nie chcą nam dać sensownej alternatywy i mówią, że mamy jeździć rowerami i furmankami.

 

Część V, niedowierzanie i szok

 

Śródmieście, 10:15

Michał nie wiedział, do kogo iść z tym nowym materiałem, w końcu jednak zdecydował, że odwiedzi starego kolegę, a obecnie historyka PAN.

– Cześć, mam tu trochę materiałów. Chciałbym, żebyś je przejrzał i powiedział, skąd są.

– Kupę lat, stary.

– Tylko trzy miesiące.

– Zobaczmy, co tu masz. – Mężczyzna założył okulary i zaczął przeglądać przyniesione papiery. – Zacznijmy od czterdziestego trzeciego. To dotyczy likwidacji getta i wygląda na fragment pamiętnika któregoś dowódcy niemieckiego.

– Tyle i to ja zrozumiałem.

– Poczekaj. Ten, kto to znalazł, musiał mieć dostęp do archiwów niemieckich.

– Trudno coś takiego uzyskać?

– Teoretycznie mogę popytać kolegów. Czy to takie ważne?

– W sumie nie. Idźmy dalej.

– Czterdziesty czwarty to oczywiście powstanie warszawskie.

– OK.

– Lata pięćdziesiąte i górnicy kojarzą mi się tylko z dwiema inwestycjami.

– Czyli?

– Pałac Kultury i metro głębokie na Pradze. To pierwsze bym raczej skreślił.

– Dlaczego?

– Tam nie brali elementu niepewnego polityczne, no chyba, że nie mieli wyboru. Metro mi jakoś bardziej pasuje. Głębokie wykopy i tak dalej.

– Kto to mógł napisać?

– Może jakiś polityczny?

– A nie uważasz, że to trochę za uczone?

– Pewnie któryś z farbowanych lisów, który przed wojną chwalił drugą RP, a po wojnie dziadka, wujka Stalina. Musisz tylko znaleźć listę pracowników i po kłopocie. Jest jeszcze coś wspólnego w tych notatkach, poczekaj. – Historyk podszedł do regału, gdzie po dłuższej chwili odnalazł książkę o Armii Radzieckiej, w której coś szybko sprawdził. – Tak jak myślałem. W tekście z Marinikowem jest wzmianka o duchu. A wiesz, gdzie oni stacjonowali?

– No gdzie?

– Prawy brzeg Wisły, nie tak daleko od miejsca budowy metra i FSO. Mówimy o obszarze od Targowej prawie do mostu Grota.

– Gdzie Rzym, a gdzie Krym?

– Zawsze to lepsze niż całe miasto.

– Nie żartuj sobie.

– Jeżeli ten człowiek ma rację, to najważniejsze są ramy czasowe. – Stefan zapisał na kartce „1939-1955, 1979-1995, 2019-2035”. – Jak pójść dalej, to mamy okres tysiąc osiemset dziewięćdziesiąty dziewiąty do tysiąc dziewięćset piętnastego i tysiąc osiemset pięćdziesiąty dziewiąty do siedemdziesiątego piątego. – Mężczyzna dopisał „1899-1915” i „1859-1875”, i podrapał się po głowie. – Końcówka pierwszego to oczywiście pierwsza wojna światowa, a drugi to powstanie styczniowe. Kto wie, może rzeczywiście coś w tym jest? A tak w ogóle na tym obszarze są różne cmentarze. Może mówimy o jakichś duszach, które nie mogą zaznać spokoju?

 

Część VI, nagonka

 

Komenda główna policji, 12:17

– Dzień dobry pani, szukam rodziny Wojciecha Balaska. – Marek spojrzał w oczko kamery w telefonie.

– I dobrze pan trafił. – Kobieta na ekranie wyglądała mniej więcej na sześćdziesiąt lat. – To mój świętej pamięci ojciec. Ale co ma do niego policja? I dlaczego nachodzicie mnie w domu? Znam Zdzicha, naszego posterunkowego, ale nawet on nie był w stanie powiedzieć, o co tu chodzi.

– Chodzi o pracę pani ojca przy metrze w Warszawie.

– Już raz za to odpokutował. Jeżeli to wszystko, to powinniśmy chyba zakończyć naszą rozmowę.

– Proszę poczekać. Nie wiem, o czym pani mówi. Ja się chcę tylko dowiedzieć, co się wtedy stało.

– Jak to?

– Prowadzimy sprawę w sprawie obecnych morderstw, i temat metra wypłynął na światło dzienne.

– Chodzi pewnie o jakieś zabytki?

– Tak jakby – mruknął Marek. – Nie mogę dużo mówić ze względu na dobro śledztwa.

– Pan chyba naprawdę nic nie wie. – Kobieta wyciągnęła i zapaliła papierosa. – Ja zresztą też nie do końca. Ojciec był przodownikiem pracy. Bardzo dobrze sobie radził pod ziemią. Wysłali go do tej przeklętej Warszawy i wrócił w niesławie.

– Czy podejrzewa pani…

– …pan mi nie przerywa. Teraz ja mówię. – Wypuściła chmurę dymu. – Rodzice często się kłócili po tym wyjeździe, a władza ludowa robiła nam mocno pod górkę. Ojciec nigdy nie chciał powiedzieć, co się stało, nawet jak byłam dorosła. Raz, powtarzam tylko raz, udało mi się podsłuchać, jak mówi matce, że zło chodzi po świecie. Próbowałam się go o to wypytać, ale on zawsze mówił, żebym nie patrzyła się za siebie. Czy może pan wie coś więcej na ten temat?

– Mam fragment notatki służbowej z tamtych czasów, gdzie jest mowa, że nie chciał wrócić pod ziemię.

– To do niego zupełnie niepodobne. Kochał swoją pracę i był bardzo dumny, że jedzie budować stolicę.

– Zaraz potem zamknięto i zalano konstrukcję, przy której pracował.

– Może coś znaleźli pod ziemią?

– Może. W każdym razie bardzo dziękuję za informację. Do widzenia. – Mężczyzna zakończył połączenie i odwrócił się do swojej partnerki. – Wiesz co, Monia? Cały czas zastanawiam się, skąd mieli mój adres.

– Dałeś wizytówkę babci.

– Ale nie ulicę i numer mieszkania.

– No to ktoś cię ewidentnie śledzi. Albo stary jednak cię lubi.

– Niemożliwe. To trep.

– Co z adresem nadawcy?

– Wskazuje na biurowiec. Ślepa uliczka. Jak pójdziemy tym tropem, pewnie okaże się, że kurier nic pamięta albo tego dnia było tyle przesyłek, że ktoś mógł coś dorzucić.

 

Komenda główna policji, 14:00

– Mamy zatrzymanego. – Śledczy uśmiechnął się szeroko na widok Marka, wracającego ze stołówki z obiadu. – Chodźcie ze mną.

Cała trójka przeszła do pokoju przesłuchań, gdzie siedział skuty mężczyzna.

– To pana widzieliśmy przy ogródkach działkowych. – Marek odzyskał dobry humor, widząc znajomą twarz.

– Być może – burknął tamten, nie podnosząc wzroku.

– Roman nie żyje, drugi kolega też nie. Podwójne zabójstwo to dożywocie. Sąd raczej nie będzie ugodowy.

Mężczyzna długo milczał, zupełnie jakby coś rozważał.

– Pojechaliśmy do Romana. – W końcu zaczął zeznawać. – Dobijaliśmy się długo do drzwi, ale nikt nie otworzył. W końcu użyliśmy klucza. Siedział w fotelu, ale się nie odzywał. Krzyczeliśmy, żeby się obudził. W końcu się udało. Mówił, że napisał do niego jakiś dziadek. I zapodał gruby temat, tylko Romek nie wiedział, czy to wszystko kupy się trzyma.

– To te papiery? – Marek pokazał na dokumenty, które przyniósł.

– Chyba tak. On od razu wiedział, że coś może być na rzeczy, bo metro budowano tak wiele lat.

– I co potem?

– Michał miał dowiedzieć się czegoś więcej. Chcieliśmy ruszyć szlakiem notatek, ale sprawy szybko zaczęły się komplikować. Było coraz bardziej dziwnie. U Pokana dwa razy włączał się czujnik gazu. Romek wszędzie widział duchy. Najgorsze było, jak budził się w nocy. Jak nam mówił, raz nawet czuł, jak ktoś go dusi. Pan rozumie, chłop sam w domu, drzwi zamknięte, a on miał wrażenie, że na jego szyi zaciskały się czyjeś palce. Ze mną też się coś działo. Kilka razy zostawiłem otwarte drzwi do domu, zapominałem się, miałem wrażenie, że coś robię, a po kilku minutach, że jeszcze nie zacząłem. A potem… potem ich telefony przestały odpowiadać, no to zaszyłem się na cmentarzu i w ogródkach.

– Trzeba było przed nami nie uciekać.

– Wiem, że węszyliście na Ursynowie. Mogliście mieć ogon.

– Raczej nie.

– No dobrze. Byłem u wróżki. One powiedziała, żeby was unikać.

– Pan wierzy w takie rzeczy?

– Po tym wszystkim, co zobaczyłem, nie wiem już, komu wierzyć. Ona była przekonana, że to Wars i Sawa nienawidzą się i kochają. Dwoje zrodzone z jednej matki, wściekłe, że nie mogą być razem. Wskazywała też na WAT i polski program jądrowy. To były jakieś brednie, ale ona była taka przekonujaca.

– To duchy miały zabić pana kolegów? Ucieczka w chorobę psychiczną naprawdę nic nie da.

– Pan mi może nie wierzyć. Spytajcie jej.

– Jakiś adres może?

 

Część VII, wrota

 

– W całej Warszawie notuje się dziwne zjawiska atmosferyczne. Przed państwem najnowsze nagranie z autobusu miejskiego. – Reporter uśmiechnął się do kamery i pokazał na żółtego solarisa, w którym kotłowała się kreskówkowa biało-czarna chmura, z której od czasu do czasu wyłaniał się diabeł tasmański, królik Bugs i inne postacie Looney Tunes.

– To demony! – Ludzie wokół zaczęli uciekać, a na pobliskim Cmentarzu Bródnowskim z ziemi powstał ogromny golem.

– De-mo-ny! De-mo-ny! – skandowały tłumy przy jednym z kościołów.

– Cicho! – ryknął stwór o szarej skórze. – Duże uszy. Boli.

– Głoś-no! Głoś-no! – krzyczeli wszyscy wokół, a on zaczął się miotać, aż w końcu upadł, chwytając się za głowę wielkimi jak bochny rękami.

Maciek stał w środku tego chaosu. Mężczyzna chwilę pomyślał, potem zaczął pisać na ekranie telefonu i podsunął tamtemu pod oczy.

– Za małe. Nie rozumieć. Mówić szeptem.

Policjant pokazał kierunek, a olbrzym zaczął wąchać i niuchać i w końcu westchnął, co przypominało mały, lokalny huragan, i głośno wyraził swoją opinię:

– Zgredek mówił. Nie ruszać zwierzątek domowych.

Psy, które nadbiegły ze wskazanej strony, wyglądały jak z piekła rodem.

– Pimpcia, pupcia, dziabutek, do nogi! Teodor, siad! Gdzie twoja pańcia, no gdzie?! – Golem ryknął i po chwili zniknął z potworami, a Marek zobaczył wokół siebie same ciemne kształty, którym brakowało tylko kosy, żeby wyglądały jak śmierć z książek dla dzieci.

– Tam są! – Wokół nich gromadzili się ludzie, najwyraźniej nie widzący nic niezwykłego.

– Gdzie? Nic nie widzę.

– Na lewo!

 

***

 

Śniło mu się coś o potworach, ale nie był już pewien, czy to tylko sen.

Miał wrażenie, że to wszystko nierealne i fikcja miesza się z rzeczywistością. Patrzył na sufit i podejrzewał, że to izba wytrzeźwień. Choć to głupie, zastanawiał się, czy był tu kiedyś pacjentem czy nie. W ogóle nie czuł się na siłach. Chciało mu się tylko spać.

 

***

 

– Marek, uspokój się! Wszystko będzie dobrze. – Monika spojrzała na partnera, przywiązanego do łóżka na oddziale toksykologii w jednym z warszawskich szpitali.

– Nie widzisz, co się tu dzieje?! One są wszędzie! – Marek miał w miarę przytomny wzrok, po raz pierwszy od trzech dni.

– Nie. Problem jest w tobie.

– O czym ty mówisz? A facet z Wilanowa? A ten drugi?

– Majaczysz. Nie wypiłeś za dużo?

– Wszyscy mi to mówią, a ja nie znoszę gorzały.

– Znaleźli cię przed jednym z pubów. Chciałeś wszystkich lać po mordzie.

– One są wszędzie! One są wszędzie! – Mężczyzna wywrócił oczy i cały zaczął się trząść.

– Odpoczywaj. Musisz dużo odpoczywać.

 

***

 

Jechał w tramwaju, a jego uwagę przykuł plecak ze znanym logiem. Było proste, atrakcyjne i kolorowe, a równocześnie niepokojące.

Przywoływało mgliste wspomnienia, i Marek długo myślał, w końcu jednak zrozumiał, co reprezentuje.

Umbrella!

Demoniczna korporacja znana była z wirusów. Dziewczyna, która trzymała plecak, wyglądała niewinnie, i miała dwa warkoczyki, prostą spódnicę i bluzkę, jak również ciężkie, wojskowe buty.

Ją też skądś kojarzył.

Widział, że suka coś kombinuje.

To na pewno była mała Tiffani, która miała podręcznik do fizyki kwantowej.

Nie wiedział, co zrobiła, ale nagle wszyscy ludzie zaczęli odwracać się w jego stronę.

– Wy nie jesteście realni! Wy nie żyjecie! – Zasłonił się rękami, widząc ofiary pierwszego wypadku, do którego go wezwano, i kolejnych, w tym takich, o których dawno zapomniał.

Tamci powoli wstali i ruszyli w jego stronę. Zachowywali się jak żywe trupy, nie chcieli jednak go zjeść, tylko zgnieść.

Został otoczony i w końcu nie miał powietrza do oddychania.

 

***

 

– Panie doktorze, czy są już wyniki toksykologii? – Monika popatrzyła na znanego specjalistę, który pokiwał przecząco głową:

– Nic nie wykazały. Ale to o niczym nie świadczy. Pigułki gwałtu są coraz lepsze.

– Dostał coś takiego?

– Nie wiem. Bardzo możliwe.

– Kiedy mu się poprawi?

– Ma ciągle gorączkę. Próbujemy zbić temperaturę. Dobrze, że organizm jest silny i walczy.

 

Część VIII, upadek

 

– Marek, jesteś zawieszony do wyjaśnienia. – Monika patrzyła na byłego partnera, który został właśnie wypisany ze szpitala. – Nie masz nawet po co iść do fabryki.

– Nikt mi w nic nie wierzy.

– Dziwisz się? Miałeś mocne odpały i nikt do końca nie wie, co brałeś.

– Szczepiony nie byłem, więc to chyba nie to – mruknął. – Czy prześledziłaś, co robiłem po wyjściu z komisariatu?

– Sam przecież wiesz, że to nie do końca możliwe. Kamery uchwyciły cię, jak wychodziłeś z domu o pierwszej. Uber potwierdza, że pojechałeś do Edenu. Podobno tam nie wchodziłeś.

– Ktoś mi coś dał.

– Przejrzeliśmy wszystko w domu i nic.

– Przecież nie jestem szaleńcem. Ani idiotą.

– Odpocznij, kilka dni i sprawa rozejdzie się po kościach.

– A ten zatrzymany?

– Nie mogę o tym mówić.

– Daj spokój.

– Rozbił sobie łeb pierwszej nocy w areszcie. Mamy tylko protokół z przesłuchania.

– A ci zabici?

– To już nie twoja sprawa. Kładź się dzisiaj spać. Nie myśl o tym.

– Przecież dobrze wiesz, że nie mogę.

– Wiem. Mimo to spróbuj. To dla twojego dobra.

– Wszyscy go dzisiaj, kurwa, chcą. – Mężczyzna się żachnął. – Od urodzenia. Od kołyski aż po grób.

 

***

 

Stał przed skrzynką pocztową w swoim bloku i czytał informację o pogrzebie kolegi z PAN.

„Z żalem informujemy, że 15 września odszedł nasz ukochany ojciec. Pogrzeb odbędzie się…”

Kartka wypadła mu z ręki. Nie wiedział, jak to się stało, że dostał list i informację akurat o tym pogrzebie. To się przecież nie zdarzało w normalnym życiu.

Podświadomie poczuł, że zabił Stefana i pętla zaciska się coraz bardziej.

Ruszył do wyjścia z klatki schodowej, chcąc poczuć ciepło słońca.

Znalazł się przed budynkiem, a jego wzrok padł na najbliższą Żabkę.

Nie wiedział nawet, jak do niej wszedł.

– Pani da mi Żubrówkę. – Poprosił ekspedientkę, kierowany jakimś podświadomym impulsem. – I zgrzewkę Harnasia.

Kobieta popatrzyła na jego mocno drżące ręce, ale nawet nie skomentowała.

– Siedemdziesiąt dwa pięćdziesiąt. Gotówka czy karta?

 

***

 

Złamał swoje postanowienie sprzed lat, z pracy w drogówce, gdzie picie było symbolem każdego dobrego gliny, a on znalazł się w naprawdę nieciekawej sytuacji.

Po jednym piwie przyszło kolejne. Dalej poszło już z górki. Runęła krucha tama. Wróciły demony przeszłości, a on nie miał siły, żeby się ich pozbyć.

Szybko przestał rozróżniać fikcję i rzeczywistość.

 

***

 

W pewnym momencie miał wrażenie, że ktoś się nad nim pochyla. Twarz była jakby ludzka, ale mocno zniekształcona, zupełnie jak u braci Bogdanoff. Nagle ten ktoś wykrzywił się w czymś, co przypominało uśmiech, a właściwie jego karykaturę. Marek zobaczył żółte, spiczaste, spiłowane zęby, nie był jednak w stanie nawet krzyczeć.

 

***

 

– Kuciak ostry dla pan doktor? – Głos był piskliwy i sugerował azjatyckie pochodzenie.

Marek otworzył oczy i zobaczył, że znajduje się w długim, wąskim, niskim pomieszczeniu, które nieodparcie kojarzyło się z naczepą tira. Było tu strasznie jasno. Całość oświetlały listwy ledowe, ułożone na styku sufitu i ścian, dokładnie ujawniające ślady krwi, którą tu mocno śmierdziało. Nie widać była wyjścia, gdyż zasłaniały je dwie metalowe płyty, jedna z lewej, a druga za nią, z prawej strony.

Mężczyzna czuł na gołym ciele chłód grubych, metalowych, szerokich opasek, które unieruchamiały kończyny, tułów i głowę. Bolały go ręce, mocno wykręcone z tyłu. Zmuszony został do stania w niewygodnej pozycji i cały czas patrzył na Azjatę w czepku, kaloszach i grubym, kremowym fartuchu, nieodparcie kojarzącym się ze strojem rzeźnika, który uśmiechnął się i po raz kolejny zaczął oglądać przyrządy do tortur, w tym różnego rodzaju piły, szczypce i obcęgi, rozłożone na metalowym stoliku do kawy.

– Kim jesteś? – Policjant zaczął się rzucać. – I co ja tu robię?

Tamten nic nie odpowiedział, tylko sięgnął do małej kotary, która zasłaniała dolną część stolika. Marek zobaczył kilka słoików z owadami. Mężczyzna sięgał po każdy z nich, z namaszczeniem pokazywał go policjantowi i potem odkładał na miejsce. Długo krążył ręką po stoliku, w końcu zdecydował się wziąć czarny mazak, którym zaznaczył na twarzy funkcjonariusza kilka kresek i punktów, podobnie jak w „Hostelu”, i wyszedł, pozostawiając go z niewesołymi myślami.

Po jakimś czasie w środku pojawił się kolejny mężczyzna.

– Mój kolega pokazał już chyba wszystkie zabawki. – Ten Wietnamczyk, a może Chińczyk czy Koreańczyk, był dobrze wykształcony i doskonale władał językiem polskim, a do tego miał drogi garnitur, markowe buty i zegarek. – Chcemy tylko odzyskać materiały i dowiedzieć się, kto o nich wie.

– Pierdol się.

– Nieładnie.

– Spierdalaj. – Marek splunął, ale nie dosięgnął tamtego.

– Mam pewien problem. – Mężczyzna wyjął chusteczkę i udał, że się wyciera. – Z osiłkami i ludźmi słabymi łatwo stosować tortury, z panem sprawa jest chyba trochę inna.

– Porwałeś policjanta. Jak się moi dowiedzą, to zrobią wam z dupy jesień średniowiecza.

– I takich ludzi bardzo lubię. – Tamten się uśmiechnął. – Większa przyjemność, jak się ich łamie.

– O co tu chodzi? – Marek postanowił zmienić taktykę.

– Naprawdę pan myśli, że powiem?

– Możliwe.

– W sumie dlaczego nie. Uwolniliście straszne siły. Co jakiś czas żądają ofiary z ludzi. Szkoda, że ten wasz generał nie chciał tego zrozumieć.

Marek zaczął podejrzewać, że to nie członek triady, mafii czy syndykatu, tylko organizacji znacznie starszej i potężniejszej, która korzeniami tkwi w PRL, a może znacznie dalej.

– Widzę, że się już pan domyślił. Tak. My im pomagamy, a one się nami opiekują. I właśnie dlatego mamy tak korzystne prawa i możemy się śmiać z waszego śmiesznego narodu, gdzie mężczyźni dawno nie wiedzą, co to jest honor i siła, a młode kobiety mają opinię największych kurew Europy. Proszę się na mnie tak nie patrzyć.. Na stronie WEF otwarcie piszą, że COVID miał na celu sprawdzenie, czy jesteście ulegli, a wy nic, zupełnie, jakby sprawy nigdy nie było. Rozbijają wam życie na prowincji i w miastach, i nie ma nikogo, kto by się chciał temu przeciwstawić. Dobranoc. – Mężczyzna sięgnął do kroplówki podłączonej do ramienia policjanta.

Markowi zrobiło się ciemno przed oczami.

 

***

 

Czuł, że chcą go złamać nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim psychicznie. Śniło mu się, że go torturują i puszczają w kółko koreańskie piosenki i boysbandy. I że w końcu wszystko im mówi, jak na świętej spowiedzi.

 

***

 

Widział kobietę.

Przyprowadzili ją siłą. Miała skute nogi i ręce z tyłu. Ciągnęli ją i wlekli za wygięte do góry ramiona. Walczyła i próbowała się wyrwać, ale ich było za dużo.

W końcu przydusili ją i zapięli szyję w duże, metalowe kółko, na stałe wkręcone w podłogę. Tak samo unieruchomili nogi. Potem zaczęli ją klepać, szczypać i bić pasami, a na końcu podarli jej bieliznę i po kolei zgwałcili.

W kilka minut stała się naga, bezbronna i wypięta tyłkiem do góry. Nie mogła mówić w czarnej, błyszczącej masce, z otworami na oczy i nos i suwakiem w miejscu ust. Czekała na kolejne gwałty, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.

Skądś ją znał, i coś mu mówiło, że właśnie została sprzedana do burdelu.

Widział, jak lecą jej łzy, ale nie mógł nic zrobić.

 

***

 

Czuł wszechogarniające zło. Negatywne uczucia i emocje wlewały się w jego głowę z coraz większą mocą i siłą, a przygnębiające otoczenie przyspieszało cały proces.

Ci ludzie zajmowali się handlem żywym towarem, haraczami i narkotykami, i najwyraźniej pozostawali bezkarni. Na jego oczach pojawiały się i znikały kolejne kobiety, brutalnie przymuszane do prostytucji. Kilka razy dokonano egzekucji na mężczyznach, a kolejnych upodlano i sprowadzano do roli męskiej dziwki.

Marek coraz częściej modlił się i dziękował Bogu, że nie ma tu żadnych dzieci.

Był sam, a oni mieli pomoc z zaświatów.

Ośmieszyli go i porwali z domu, wzięli, co chcieli, i zabrali się za tych, których znał i mieli cokolwiek wspólnego z tą sprawą.

Nie wiedział nawet, która jest godzina. Stracił poczucie czasu i miał mocne wrażenie, że otacza go mgła, która, jak chwyci, nigdy nie wypuszcza ze swoich szponów. Tak wyglądało zło w najczystszej postaci. Wiedział, że przyszło skuszone tym, co się tu dzieje, i cieszy się, mogąc karmić się jego energią życiową.

 

***

 

Znajdował się w magazynie z blachy falistej, zawalonym aż po sufit kartonowymi pudłami. Pomieszczenie miało może z pięć na pięć na dwa metry, a bezpośrednio nad nim wisiała goła żarówka na kablu i lustro, dokładnie pokazujące każdy szczegół jego anatomii.

Leżał cały nagi i posiniaczony, przywiązany mocną, srebrną taśmą do metalowej ramy łóżka polowego, na stałe przytwierdzonego do betonowej podłogi. Nie był w stanie ruszać się ani mówić, bo zszyto mu usta grubą, brązową dratwą.

Cały czas słyszał głośny szum maszyn, chyba agregatów chłodniczych, bo brzmiało to podobnie jak w każdym większym supermarkecie.

Podejrzewał, że to Marywilska, hala, gdzie zawsze kręciła się masa ludzi, nie mógł jednak nic zrobić.

Nie wiedział, ile czasu upłynęło, ale w końcu zobaczył jakiegoś mężczyznę, Azjatę, który wszedł z dwoma kanistrami i zaczął sprawdzać jego więzy.

Chciał wykrzyczeć, żeby tamten go puścił, ale odpuścił, nie widząc na twarzy tamtego nawet cienia uczuć ludzkich.

Bandyta zaczął polewać go i wszystko wokół benzyną z kanistrów, a potem wyszedł.

Zapadła cisza, ale nie na długo.

Wpierw usłyszał trzask i szum, coraz głośniejszy i głośniejszy. Z każdej strony do środka zaczął sączyć się dym, początkowo niewielki, z czasem coraz gęstszy i bardziej śmierdzący.

Wystraszył się nie na żarty i nie zważając na nic zaczął walkę o życie, która nie trwała jednak zbyt długo.

Miał wrażenie, że przez prostokąt drzwi widzi pomarańczową poświatę. Pojawiła się dużo wcześniej niż płomienie przy dachu. Patrzył z fascynacją i przerażeniem, jak snują się przy dachu, a potem ogarniają kolejne pudła.

Zrobiło się strasznie gorąco. Nie mógł oddychać. Ostatnie, co zarejestrowała jego świadomość, był wybuch fajerwerków, które otaczały go z każdej strony.

 

Część IX, pustka

 

Był nagi, ale jego ciało nie miało śladu poparzeń. Tkwił w bezkresnej pustce, pośrodku… czegoś, bo chyba tak trzeba nazwać to miejsce. Wokół lśniły miliony gwiazd, a ruch rąk i nóg nic nie dawał, a w każdym razie takie miał wrażenie. I chyba umarł czy oszalał, bo mógł oddychać i słyszał dźwięki gitary i słowa piosenki, a w tle odliczanie.

– Ground control to major Tom… commencing countdown, engines on…

Przed jego oczami przesuwały się obrazy jak z filmu. Widział ogromną stację kosmiczną, do której dokowały kolejne moduły, wysyłane przez wszystkie narody, obywateli świata, w którym nie było chrześcijan, muzułmanów, syjonistów czy buddystów, tylko wszyscy razem.

– Check ignotion and may God’s love be with you… three, two, one…

Po latach knowań różnych samozwańczych mędrców i fałszywych proroków niebieska planeta w końcu się rozwinęła, a zaraz potem… zaraz potem zniknęła w ogromnym wirze, który pojawił się znikąd i pochłonął całe otoczenie.

On też się znalazł w środku, wciągnięty wbrew swojej woli.

Nie czuł wtedy strachu, a raczej zdziwienie, że właśnie tak wygląda nowoczesny i elegancki środek transportu.

Jakimś cudem zrozumiał, że są siły, których człowiek nie rozumie i rozumieć nie musi, tak samo jak małpa nie musi wiedzieć, na jakiej zasadzie działa zoo i skąd biorą się banany i ludzie za kratkami.

Został przeniesiony w zupełnie inne miejsce niż stacja i niebieska planeta. Był teraz bardzo daleko od domu i miał przed sobą wspaniały widok na całą galaktykę i drogę mleczną.

– Obiekt dwa pięć sześć, zgłoś się. – Niespodziewanie otoczył go potężny, hipnotyzujący głos, który nieodparcie przywodził na myśl najwyższego.

– Halo! Halo! Czy ktoś mnie słyszy?! – Zaczął krzyczeć.

– Ciszej śmiertelniku.

– Tu jestem! Halo! Pomocy!

Jaśniejący punkcik z lewej strony zaczął się szybko powiększyć i mężczyzna zobaczył, że to statek. Nie przypominał niczego, co dotąd widział. Wyglądał jak płaski trójkąt, najwyraźniej stworzony przez rasę, której chyba obce było poczucie ludzkiej estetyki, bo kolorem przypominał stare, dobre gówno. Obiekt bez wysiłku podleciał i manewrował, choć nie miał widocznych silników. Wysunęło się z niego mechaniczne ramię, złożone z setek srebrzystych segmentów. Marek został złapany i znalazł się w środku.

– Witamy na pokładzie Buhozonora. – Głos należał do mężczyzny z długimi włosami, około trzydziestki, wyglądem mocno podobnego do postaci, którą można spotkać w tak wielu kościołach. – A polski program jądrowy nie miał na celu stworzenia bomby jądrowej, jak myśleli towarzysze ze wschodu.

– Eeeee. Dlaczego pan akurat o tym wspomina? I skąd pan o tym wie? – Marek był pewien, że o WAT rozmawiał tylko z podejrzanym. – Czy ja umarłem?

– Ja wiem wszystko, a ty znajdujesz się pomiędzy życiem i śmiercią. Stąd nie ma żadnej ucieczki.

– A ty? Kim jesteś?

Tamten nie odpowiedział, za to w jednej chwili za jego plecami pojawiły się białe, ogromne skrzydła.

– Czy jesteś aniołem?

– A czy to takie ważne? Oni nie chcieli otworzyć kolejnego progu piekieł. Chodziło o zrozumienie i okiełznanie sił ostatecznie uwolnionych w pięćdziesiątym szóstym. I o możliwość podróży. Nie przewidzieli tylko jednego. Że suma energii i materii we wszechświecie musi się zgadzać, a wysłanie człowieka w inny wymiar oznacza dziurę w waszej rzeczywistości. I robili te swoje eksperymenty z plazmą nie wiedząc, że ściągają na was przekleństwo.

– Ja. Nic. Z. Tego. Nie. Rozumiem.

– No tak. – Tamten ciężko westchnął. – Z roku na rok coraz gorzej. Najgorsi są ignoranci. Może coś zjesz? Mam bardzo pyszne steki.

– To ja poproszę.

Kilka minut później Marek jadł najlepsze mięso w swoim życiu, zapijając je doskonałym piwem. Cały czas przy tym ziewał i czuł coraz większe zmęczenie. Nie miał sił, zupełnie jakby coś je wysysało.

– Dostaniesz kajutę gościnną. – Gospodarz jakby czytał mu w myślach. – Zapraszam.

Po chwili Marek położył się spać. Jego wzrok coraz bardziej leniwie krążył po ciasnym pomieszczeniu, dosyć mocno przypominającym pokój hotelowy czy luksusy znane z największych samolotów linii Quantas. Czuł się odprężony i bezpieczny. Zasnął, wiedząc, że po raz pierwszy w życiu doszedł do miejsca, gdzie marzenia się rzeczywiście spełniają.

 

***

 

Ból był gorszy niż mógł sądzić.

Robaki.

Nie cierpiał robaków.

Chodziły po nim, a on przeraźliwie krzyczał, przyszpilony drutem kolczastym do brązowego, drewnianego krzyża, zrobionego z prawdziwego, wiekowego drzewa.

Krwawił.

Czuł ogień. I smród.

Wokół niego były same gołe skały. Wszędzie unosiły się kłęby szarej mgły, z której od czasu do czasu na chwilę wyłaniali się tacy nieszczęśnicy jak on, głośno jęczący i cały czas poddawani torturom. Niektórzy z nich płonęli żywcem, inni roztapiali się pod strumieniami kwasu, a jeszcze inni przeżywali orgazm za orgazmem, stymulowani przez zabawki, przyrządy i aparaty.

Nikt tu nie mdlał i nie miał ran, bo te błyskawicznie same znikały, zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Marek też mocno cierpiał. Miliony małych nibynóżek owadów drażniły każdy centymetr jego skóry, ich żuwaczki wydawały jednostajny, skrzypiący ton, który doprowadzał go do szaleństwa, a małe móżdżki tych chodzących potworów dosyć skutecznie kierowały je do otworów jego ciała.

Mężczyzna co chwila rozgniatał któregoś robala zębami i krztusił się, gdy jego brat, siostra, syn czy inny pociotek wchodził mu do gardła czy nosa.

A anioł tylko stał i rozkoszował się tym widokiem.

– Dlaczego? Co ja ci zrobiłem? – Marek ledwo mógł mówić, tak bardzo miał spieczone i wyschnięte usta.

– Nic. To tylko taka zabawa, a ja jestem początkiem i końcem, alfą i omegą. – Anioł zaczął wyśmiewać cytaty, które każdy szanujący się katolik słyszy w niedzielę czy święta. – Przyjdźcie do mnie, a ja was ukoję. Coście uczynili jednemu z tych najmniejszych, mnieście uczynili.

– Boże dopomóż. – Były policjant zdał sobie sprawę, że znalazł się w rękach szaleńca.

– Właśnie przedłużyłeś sobie mękę. – U tamtego nagle znalazła się płonąca pochodnia, którą przytknął do stóp mężczyzny, zwanego kiedyś Markiem. – Z nieskończoności w nieskończoność. Nie pomoże ci nawet ten godny pożałowania kawałek metalu na szyi.

– Aaaaaa! – Człowiek na krzyżu poczuł gorąco, a drut kolczasty na jego ciele zacisnął się jeszcze bardziej, zupełnie jakby był żywy i wyczuwał emocje.

– Mamy dla siebie całą wieczność. – Stwór odrzucił pochodnię, zbliżył usta kilka centymetrów do twarzy Marka, przesunął grzbietem dłoni po jego policzku, wywołując popłoch wśród robactwa, wyraźnie unikającego bliskości, i powoli zaczął mu sączyć słówka prosto do ucha. – Dla siebie i tylko dla siebie, jak kochankowie w greckiej tragedii. Jesteś mój i tylko mój. Jeszcze mnie pokochasz. A po tobie przyjdą kolejni, potem ich dzieci i dzieci ich dzieci. Żal mi was. Poczyniliście ogromne postępy. Ujarzmiliście energię atomu, a mimo to jesteście prymitywni jak dzikusy. Trzeba było nie ruszać sił, których nie rozumiecie, nie przenosić stolicy, nie bawić się laserami i plazmą i nie drążyć metra. Chcieliśta, to mata, do końca świata, a nawet dłużej.

Jego twarz, ubiór i głos zaczęły przypominać jedną z postaci wykreowanych przez Hollywood jeszcze w dziewięćdziesiątym czwartym. Zgadzało się wszystko, nawet kobieca uroda i oczy, które na moment zabłysły białym światłem.

Ostatnie, co zobaczył Marek, była ubrana w złotą rękawicę dłoń, która brutalnie zerwała krzyżyk z jego szyi.

– Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Już nigdy. Od teraz aż do skończenia świata.

Koniec

Komentarze

Mam słabość do seriali kryminalnych, w których pojawiają się dowcipne przekomarzanki kryminalnych z patologami wcinającymi kanapki nad zwłokami, ale co za dużo, to niezdrowo. Spora część tej historii to wzajemne przerzucanie się ripostami, które często nie mają wiele wspólnego z tematem opowiadania, dialog ciągnący się na kilka linijek bez żadnej narracji, która pozwoliłaby odsapnąć.

Nie mam słabości do postaci posługujących się gwarą, która gwarą tak naprawdę nie jest. Boli mnie ten niekonsekwentny śląski, który tak naprawdę nie opiera się wyłącznie na „jo wiedzioł, jo widzioł” ani na nazywaniu ludzi „hanysami” – zresztą imo te influensery to bardziej gorole.

Przyznaję, że nie dokończyłam opowiadania, ale pewnie zrobię to w wolnej chwili, bo lubię kryminały i zainteresował mnie pomysł z klejem w żyłach.

Cześć!

 

Póki co przeczytałem części 1 do 3, w weekend postaram się przeczytać resztę. Klasyczny, choć nieźle pokazany pomysł, jest groza i taki paranormalny klimat, wymieszany z obrazem wyzwań pracy w policji. Wiele smaczków i odniesień do warszawskich klimatów, sporo się dzieje, bohaterowie naprawdę dużo rozmawiają (choć miejscami nie byłem pewien, co kto mówi :/).

Niestety, wykonanie pozostawia sporo do życzenia, zwłaszcza na początku sceny się dłużą, bardzo często używasz spójnika “i”, co wybija z rytmu, jak już uda się weń wpaść. Później wszystko przyspiesza, sceny stają się coraz krótsze, a liczba bohaterów rośnie w zastraszającym tempie. Gdzieś w 2-giej części zacząłem mieć wrażenie, że czytam draft scenariusza do filmu, bo coraz więcej musiałem sobie dopowiadać, by nadążyć za sytuacją. Coraz ciekawszą, ale ginącą trochę w coraz większej galopadzie.

 

Z drobnostek:

Jestem tylko głupim krawężnikiem, za dwa tysiące netto i dodatek motywacyjny.

Imho zarobki w policji (po szkółce) zaczynają się od 5k netto, w Warszawie pewnie nieco więcej.

 

Zastanawiam się też, czy nie lepiej obecnie pisać na Wilanowie zamiast w Wilanowie, choć obie formy są w obiegu i obie (chyba) są poprawne.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Przeczytałem do końca.

Są dwie części piąte, nie wiem czy to błąd, czy jakieś celowe działanie, którego nie złapałem. Od części szóstej rozumiałem już – tak ogólnie – coraz mniej, jak trafił na statek kosmiczny to już płynąłem, desperacko wypatrując końca. Najpierw mamy kawał historii kryminalnej, która zwyczajnie się urywa, bohater (jeśli dobrze zrozumiałem) umiera w pożarze Marywilskiej, trafia w kosmos, na steka, a następnie trafił do jakby piekła, gdzie ktoś wypomina mu, że to również przez zabawy plazmą.

Mam wrażenie, że między 2-gą sceną piątą a szóstą brakuje czegoś.

Masa otwartych i niewykorzystanych wątków, spore przeskoki pomiędzy krótkimi, coraz słabiej powiązanymi ze sobą scenami, gdzie główny wątek ginie w gąszczu. Sporo błędów i dziwnych konstrukcji, które wybijają z rytmu. Jest pomysł i jest masa smaczków, ale – imho – za dużo tu wrzuciłeś, a całość nie została należycie dopieszczona. To wygląda bardziej jak świeży strumień myśli, lub draft czegoś dłuższego, niż skończony tekst.

Albo czegoś solidnie nie kumam.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

tomaszg

 

Cześć!!! Opowiadanie długie, ale te półtorej godziny jakie spędziłem czytając to była przyjemność. Mnóstwo różnych rzeczy. I do końca wszystkiego może nie rozumiem. Ale cały czas akcja była wartka nie było tu ani trochę nudy. Końcówka bardzo fajna. I nawet tak różni się od początku gdzie jakby nie było fantastyki.

Czytałem już z pewnością twoje opowiadania i jak mnie pamięć nie myli były zawsze dobre. Cóż mogę dodać. Powodzenia w konkursie.

 

:)pozdrawiam!!!

 

Jestem niepełnosprawny...

Przeczytałem.

 

Dajesz mi na początku kawał całkiem ciekawego kryminału z wieloma wątkami, mieszasz i motasz coraz bardziej i bardziej i to mi się podobało. A potem wjeżdżają teorie spiskowe, nie wiadomo skąd Marek zaczyna chlać, a to co dotychczas budowałeś zostaje całkowicie olane, bo Marka ktoś łapie, torturuje a potem podpala. Gdzie zniknął ten kryminał? No i na końcu rozdział zatytułowany “pustka”, w którym dzieją się – takie mam wrażenie – rzeczy losowe, raz statek kosmiczny i steki, raz robaki obłążące go w piekle i tak dalej. Ja się pogubiłem i jednocześnie odniosłem wrażenie, że Ty, Tomaszu, chyba też.

Czytało się nawet nieźle, ale wtykane tu i ówdzie poglądy polityczne, a także osądy na temat różnych nośnych tematów, momentami bardzo mi przeszkadzały. Jak rozumiem, to są Twoje poglądy, z którymi ja nie do końca się zgadzam i to chyba najbardziej przeszkadza mi w odbiorze. To, co prezentujesz, te wrzucane jakby na siłę fragmenty na temat Kamali Harris, na temat KO, na temat pandemii – to wszystko przypomina mi to, z czym spotykam się w komentarzach na stronie mistrzowie.org. Masz swój światopogląd, masz jakieś zapatrywania na to, jak powinna wyglądać rzeczywistość, w niektórych kwestiach sam bym Ci przyklasnął, w innych skrzywiłbym się z niesmakiem, ale naprawdę to mam dość takiej poppolityki, poppatriotyzmu, popsceptycyzmu, symetryzmu i innego szajsu, który wylewa się z setek stron oraz portali i powoduje shitstormy, w sieci właśnie, żeby jeszcze się z tym mierzyć, żeby się tym mierzić w trakcie lektury opowiadania. Nie lubi takich wtrętów u Piekary, nie lubię u Ziemkiewicza, nie lubię u Pilipikua i nie polubię u kogokolwiek innego, więc i u Ciebie nie polubiłem.

Jest jeszcze jedna rzecz, kuriozum, o którym muszę wspomnieć – teza, że w Warszawie co ileśtam lat są okresy bardzo złe, po których następują bardzo dobre, jest w porządku. To fajny pomysł, który można by mocno rozwinąć i zrobić z tego coś więcej. Ale nie w takim kształcie, w jakim Ty to zaserwowałeś – abstrahując już od tego, że matematyka tam się nieco nie zgadza, to pisząc o tych złych wydarzeniach, mających potwierdzić tezę, zestawiasz ze sobą wybuch w Rotundzie czy katastrofę samolotu z Anną Jantar na pokładzie z wprowadzeniem do centrum Warszawy Strefy Czystego Transportu albo wygraną KO. To jest mocno niepoważne, bo nie dość, że znów serwujesz tutaj swoje poglądy, to pod tezę demonizujesz pewne wydarzenia, podnosząc ich rangę do miana katastrof o ogromnym znaczeniu. Wygląda to słabo, Tomaszu. To oczywiście moje zdanie i mój odbiór, nie musisz się nim przejmować.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej!

 

Trochę niezgrabności, np. sformułowania tego typu:

Tym razem towarzyszyła temu oślepiająca jasność.

Lepiej połączyć to z tym grzmotem, bo inaczej mamy drugie, rozwleczone zdanie. Spójrz:

Znowu zagrzmiało.

Tym razem towarzyszyła temu oślepiająca jasność.

Mężczyzna na chwilę stracił wzrok,

Grzmi, mamy jasność, skoro oślepiająca to wiemy, że mężczyzna chwilowo nie widzi.

 

Można pokombinować i zrobić coś takiego:

Znowu zagrzmiało, rażąca jasność oślepiła mężczyznę, a gdy znów spojrzał przed siebie

To nie jest gotowe rozwiązanie, to przykład i pokazanie, że warto skracać i dbać o dynamikę, nie przedstawiać tego samego dwa razy ani nie rozwlekać. Nie będę zatrzymywać się przy innych takich zdaniach, po prostu daję wskazówkę, że nad tym trzeba pracować.

 

Oszołomiony zrozumiał, że ma ranę ciętą głowy, ale nic nie czuje, bo organizm jest w głębokim szoku.

Wiedział, że przegrał, i musi przyjąć to, co nieuchronne.

Podmiot uciekł. Poza tym – hm, trochę za bardzo wyjaśniasz.

 

W końcu się jakoś wypiął.

Może lepiej: odpiął.

 

Scena w aucie fajna – dramatyczna, oddająca klimat i panikę mężczyzny.

 

Podoba mi się też włączenie gwary do bohatera, który wezwał policję. Dobrze się czyta.

 

Mów cztery dwa.

Mów, cztery dwa.

 

– I co Monia?

– I co, Monia?

 

Kilkanaście minut w licznej obstawie

Uciekło później.

 

Monika do niego dołączy, i przekręcił kluczyk w stacyjce.

Używasz sporo „i”, nie ma co go tak dodawać, przecinek wystarczy. ;)

 

Jestem tylko głupim krawężnikiem, za dwa tysiące netto

Bez przecinka.

 

mężczyzny. – Mruknął

mężczyzny – mruknął

 

Idziesz Monia?

Przed wołaczem przecinek. W innych miejscach też brakuje. Nie będę wskazywać wszystkich. ;)

 

– To coś nowego. Słyszałem o magiku, co robił wino z wody, ale to chyba nie on.

– Jak to?

– Mężczyzna około trzydziestki. Ten, co go swoi nie przyjęli. Ciała nie ma, ale chyba możemy przyjąć, że nie żyje.

Mnie rozbawiło. XD

 

I ogólnie dialogi są bardzo dobre, mocno ciągną akcję, przez co czytanie idzie płynnie.

 

– Oj panie komendancie,

Oj, panie komendancie

 

– Jasne gościu.

– Jasne, gościu.

I ogólnie brakuje sporo przecinków przed wołaczem.

 

Jeśli chodzi o samo opowiadanie to mam wrażenie, że to bardziej kryminał niż horror, ale nie przeszkadza mi to jakoś bardzo. ;)

 

W drugiej części skupiasz się na wspomnieniach, mocno pourywanych, z czasów wojny. Trochę mało to pasuje do klimatu (kryminalnego) opowiadania. Te późniejsze lata tak samo. Trochę szkoda, że wydarzenia dzieją się zawsze co ileś lat, bo jest to dość typowy motyw i rozrzedza fabułę. Czytanie zaczyna męczyć.

 

One powiedziała, żeby was unikać.

Ona.

 

– O co tu chodzi? – Marek postanowił zmienić taktykę.

– Naprawdę pan myśli, że powiem?

– Możliwe.

– W sumie dlaczego nie.

Dość typowe: ten zły, który więzi, opowiada historię. ;p

 

Już w momencie zwidów Marka mocno wjechał absurd, ale jak zaczęli tortury i później go zabili, a teraz lata w kosmosie – no zwiększyłeś dawkę. Niby wszystko super, a nagle znowu tortury i to jeszcze aż do końca świata. Miałam wrażenie, że sporo tu inspiracji różnymi serialami kreskówkowymi, ale nie załapałam całości.

Dlaczego śledztwo zostało urwane i narracja poszła w zupełnie innym kierunku? Brakuje konsekwencji w tekście, który robi przeskok w gatunkach.

 

Ostatecznie ten koniec bardzo zaniżył całość. Ciekawe wątki się rozpłynęły i nie zostały przedstawione. Szkoda.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Ostatnio przestałam czytać i komentować Twoje opowiadania, bo ignorowałeś moje recenzje, ale konkurs ma swoje prawa.

Ogólne odczucie mam takie, że popsułeś fajny kryminał;)

Podobało mi się opowiadanie historii małymi scenkami. Dialogi wychodzą Ci naturalnie i są miejscami zabawne (co psuje ewentualny nastój grozy), tyle że jest ich moim zdaniem za dużo. Lubię dialogi, one fajnie niosą akcję, ale czasem miałam wrażenie, że poza zabawy słowem, gagów i anegdot nic nie ma.

Kosmos mnie dobił czytelniczo.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Zdecydowanie bardziej podobała mi się pierwsza część, ta kryminalna, w drugiej, niestety, nie wiem, co się działo.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka