Wchodząc do jaskini, nie spodziewałem się niczego szczególnego, jednak moje oczekiwania okazały się błędne. Ściany i sufit wypełniały kolorowe kryształy, w których można było przejrzeć się jak w lustrze.
Znaleźliśmy się tam sami, co wcale mnie nie zmartwiło. Mogłem w spokoju zachwycać się pięknem tego miejsca i zapomnieć o reszcie świata.
Smoczyca nalegała, abym spróbował wody ze strumienia płynącego wzdłuż groty. Zapewniała, że ma magiczne właściwości i pomoże mi odkryć smocze zdolności, co brzmiało bardzo zachęcająco.
Gdy pochyliłem się nad wodą, ujrzałem w lustrze własne odbicie. Przerażony tym widokiem, szybko cofnąłem się kilka kroków. Miałem wręcz ochotę uciec i nigdy więcej nie pokazywać się w tych okolicach.
– Od początku śmierdziałeś mi człowiekiem – przyznała Valithra na widok mojego ludzkiego odbicia. Nie wydała się zaskoczona ani zła z poznania prawdy. Miała za to nie lada ubaw z mojej reakcji.
– Jak? Skąd? – spytałem, próbując się uspokoić.
Smoczyca przysiadła sobie przy brzegu i ze smutkiem pochyliła się nad strumieniem, jakby jej życie straciło sens. Westchnęła głęboko na widok tego, co zobaczyła w tafli wody.
We wnętrzu poczułem potrzebę, aby podtrzymać Valithrę na duchu. Zbliżyłem się więc do smoczycy, nie oczekując od losu więcej niespodzianek. Doznałem jednak szoku, gdy zamiast odbicia smoka zobaczyłem dziewczynę o niesamowitej urodzie, której zazdrościć mogłyby nawet greckie boginie – była w moim wieku, miała długie, czarne włosy i cudowne, błękitne oczy.
– Ale jak? Co z tą wodą jest nie tak? – zapytałem pełen niepewności i strachu.
– Ty na poważnie myślałeś, że smoki się całują? – Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
– Ty również ukrywałaś swoją prawdę! – wykrzyknąłem z oburzeniem.
– Dawałam ci wyraźne znaki – odparła, a jej słowa sprawiły, że wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.
– Mówiłaś, że zabiłabyś mnie! – przypomniałem jej, nie potrafiąc już dłużej zapanować nad wzrastającym gniewem. Podniosłem się na cztery łapy i zacząłem krążyć po jaskini, chcąc rozładować emocje.
– Przykro mi, że źle to zrozumiałeś – odpowiedziała niebywale spokojnym tonem. Swoim wzrokiem podążała za mną, siedząc wciąż nad brzegiem strumyka.
Postawiłem warunek:
– Powiem ci prawdę, ale najpierw ty opowiesz swoją.
– Byłam jeszcze dzieckiem, miałam może z dziesięć czy dwanaście lat. W dniu moich urodzin rodzice zabrali mnie na wycieczkę do lasu. Wszystko było super… zrobiliśmy piknik na jednej z tamtejszych polan. Po posiłku poszłam szukać jaszczurek. Nagle usłyszałam głos, który zaprowadził mnie do miejsca z dziwnymi malunkami. Z czystej ciekawości dotknęłam kory drzewa i znalazłam się tutaj, tylko już nie jako człowiek. Mój dziecięcy wygląd sprawił, że zainteresował się mną pewien smok. Od tamtej pory to on mnie wychowywał. To on dał mi ten medalion. – Valithra złapała za naszyjnik. – Jedyne, co mi po nim zostało. Dał mi to imię, Valithra. Od tamtego momentu tak się do mnie zwracał, a ja z biegiem czasu zapomniałam, jak naprawdę się nazywam.
Gdy nadeszła moja kolei, nieco ochłonąłem. Przycupnąłem sobie po drugiej stronie strumyka i tym razem powiedziałem Valithrze samą prawdę, nie pomijając nawet najdrobniejszych szczegółów. W końcu nigdzie nam się nie spieszyło.
Międzyczasie zerkałem na swoje ludzkie odbicie, za każdym razem odczuwając wstręt do mojego poprzedniego wcielenia. Valithrę zaczęło to po jakimś czasie niepokoić:
– Wiem, że ci ciężko, ale uwierz mi, przywykniesz.
– Nie o to chodzi – odparłem, zerkając jej prosto w oczy. – Patrzę na swoje odbicie i wcale za nim nie tęsknię. Gdy lecieliśmy pośród chmur, czułem się jak w niebie. Nawet gdy zagrażało mi niebezpieczeństwo, czułem się spełniony – mówiłem, nie kryjąc łez szczęścia.
– A rodzina? Znajomi? – Valithra przekrzywiła łeb ze zdziwienia.
– Też jakoś nie tęsknię – odparłem niepewnie. W pewnym sensie nie byłem do końca przekonany do własnych słów.
– Jesteś najsilniejszy ze wszystkich, których spotkałam – pocieszyła mnie.
– Ile ich było? Gdzie teraz są?
– Nie żyją – odpowiedziała ponurym głosem, a na jej twarzy pojawił się smutek.
Zdruzgotany informacją o śmierci bliskich Valithry, usiadłem przy niej, by zaoferować wsparcie. Delikatnie chwyciłem jej żuchwę i wolnym ruchem uniosłem do góry, zachęcając do spojrzenia w moje oczy. Mimo to wciąż spoglądała ze smutkiem w płynący strumień, co oznaczało, że obwiniała się za ich śmierć.
– To nie twoja wina, że nie żyją – uspokajałem ją, próbując złagodzić jej ból. Pomimo moich słów, Valithra pozostawała zatopiona w smutkach.
Odstąpiła ode mnie bez słowa, będąc jeszcze bardziej przygnębioną. Bez przerwy patrzyła w ziemię, kierując się powoli w stronę wyjścia.
– Wierzysz w przeznaczenie? – Smoczyca zatrzymała się na moment i odwróciła łeb w moją stronę. Wyraziła to bardzo troskliwym tonem, jakbym okazał się kimś ważnym w jej życiu.
– Nie – rzuciłem stanowczo. – To ja decyduję o swoim losie.
– A jednak trafiłeś tutaj… I dalej żyjesz.
– Szczęście? – Wzruszyłem smoczymi ramionami. Nietrudno było zauważyć, że Valithra oczekiwała nieco innej odpowiedzi.
Odwróciła wzrok, aby zatracić się w blasku światła płynącego z zewnątrz. W głębokim milczeniu o czymś rozmyślała.
– Już wracamy? – spytałem, próbując odgadnąć jej myśli.
– Jak ci się podobał mój pocałunek? – wtrąciła niespodziewanie, poruszając temat, na który jeszcze nie byłem gotowy.
– Cóż… Nie licząc aromatu pstrąga i twardych łusek, był przyjemny. A czemu pytasz? – odparłem, zaskoczony jej zainteresowaniem.
– Chciałam wiedzieć, czy przez te wszystkie lata… – Valithra ponownie odwróciła łeb w moją stronę, wydając się nieco mniej roztargnioną. – Nie ważne – dodała po chwili.
– Jestem pierwszym, który dożył do tej chwili?
– Poniekąd tak – przyznała z nutą szczerości. – Ale nie każdy był taki jak ty.
Wziąłem to za komplement. Uniosłem dumnie głowę do góry i napiąłem mięśnie klatki piersiowej, aby pokazać się z jak najlepszej strony. Całe to pozytywne nastawienie zniknęło, gdy z ust Valithry padły słowa:
– Zazdroszczę ci, naprawdę bardzo, ale to bardzo ci zazdroszczę.
– Czego dokładnie? – zapytałem, próbując zrozumieć źródło jej uczuć.
Rozpoczęła smutną opowieść o głębokiej tęsknocie za rodzicami i bólu związanym z przekonaniem, że prawdopodobnie już nigdy nie wróci do prawdziwego domu. Nie była w stanie powstrzymać łez i w pewnym momencie całkowicie się załamała. Widząc ogrom jej cierpienia, podszedłem bliżej, aby ją pocieszyć.
– Nie wiem jak, ale razem damy radę – zapewniłem dziewczynę, tuląc ją czule.
Moje słowa wpłynęły kojąco na Valithrę. Ostrożnie otarła łzy tępą stroną pazurów i podziękowała mi za wsparcie, którego nie potrafiła okazać Erela.