
Moje pierwsze opowiadanie tutaj, ale jako historyk nie mogłem sobie darować powielenia tego nieprawdziwego mitu :p
Moje pierwsze opowiadanie tutaj, ale jako historyk nie mogłem sobie darować powielenia tego nieprawdziwego mitu :p
Piątek, 13 października roku Pańskiego 1307
Chłodny jesienny wiatr huczał za murami paryskiej siedziby templariuszy. Jakub de Molay, wielki mistrz zakonu, stał przy oknie i wpatrywał się w pogrążone we śnie miasto. Ledwo widoczne kontury budynków skrywały ciemne uliczki, jedynie co jakiś czas rozświetlane pojedynczymi pochodniami przemierzających je strażników. Zima nadchodziła wielkimi krokami i niemłody już de Molay coraz dotkliwiej odczuwał to na swoim ciele. Choć wciąż wysoki i silny jak tur, właśnie zaczął ósmy krzyżyk swojego życia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że niewiele czasu pozostało mu, nim zawita do bram Królestwa Niebieskiego. A on wciąż miał jedno niespełnione marzenie. A raczej pracę do wykonania, bo zaradny i twardo stąpający po ziemi zakonnik tak właśnie na to patrzył.
– Zima już zbliża się do bram Paryża – mruczał pod nosem wielki mistrz. – Jednak, gdy nadejdzie wiosna, odwilż zaleje nie tylko Francję, ale i całą Ziemię Świętą. Wiem, że Pan Bóg nam w tym pomoże. On i złoto które przywieźliśmy.
Właśnie po to sześćdziesięciu templariuszy przybyło do Francji ze swojej siedziby na Cyprze. I właśnie po to razem z nimi zjawiło się dwanaście kufrów ze złotem i srebrem, w tym sto pięćdziesiąt tysięcy złotych florenów. Wielkiemu mistrzowi zakonu marzyła się bowiem nowa krucjata, która raz jeszcze odbije Ziemię Świętą z rąk niewiernych. I zamierzał do niej namówić zarówno papieża jak i francuskiego króla. A że obaj bardziej niż Pana Boga słuchali Mammona, bez odpowiednich środków finansowych nie było sensu nawet zaczynać rozmów.
De Molay jednak niespecjalnie się tym przejmował. Templariusze mieli wystarczająco pieniędzy, by namówić najważniejszych europejskich zawodników do swojej gry. Zresztą, król Filip IV od dawna siedział w ich kieszeni, a zakonnicy zamierzali bez skrupułów to wykorzystać podczas zbliżających się rozmów.
Wielki mistrz w końcu oderwał wzrok od okna i wrócił myślami z Jerozolimy do Paryża. Położył się w łożnicy i szybko usnął, zmęczony intensywnością ostatnich dni.
Przyszli po niego godzinę później. Cztery pary rąk z wprawą unieruchomiły jego kończyny. Wyrwany ze snu de Molay próbował krzyczeć, lecz piąty napastnik zatkał mu usta grubą jak bochen chleba dłonią. Zakneblowali i wywlekli szarpiącego się templariusza z łóżka. Leżącego na podłodze związali jak świniaka, całkowicie go unieruchamiając. Zakonnik w końcu przestał się szarpać i podniósł oburzone spojrzenie na stojącego przy drzwiach jego komnaty mężczyznę. Był to Wilhelm de Nogaret, kanclerz króla Francji Filipa IV Pięknego. De Molay nawet gdyby nie miał zakneblowanych ust, nie wydusiłby z siebie nawet słowa, widząc kto stoi za jego uprowadzeniem. De Nogaret skinął beznamiętnie stojącemu nad związanym oprychowi, a ten bez skrupułów przyłożył starcowi w głowę rękojeścią miecza. Przerzucił nieprzytomnego wielkiego mistrza zakonu templariuszy przez ramię i wyniósł z jego komnaty.
Piątek, 20 kwietnia roku Pańskiego 1314
W awiniońskiej katedrze Notre-Dame des Doms trwała uroczysta msza święta. Przez znajdujące się w prezbiterium okna wpadała do środka ostra biel poranka, kąpiąc w migotliwym świetle zatopioną w półmroku świątynię. Stojący na ołtarzu wielki krzyż mienił się złotem, jakby wstąpił w niego sam duch święty. Właśnie trwała najważniejsza część mszy i po samo sklepienie katedry niósł się chóralny śpiew klęczących nabożnie wiernych.
Sanctus, Sanctus, Sanctus Dominus, Deus Sabaoth.
Pleni sunt caeli et terra gloria tua. Hosanna in excelsis.
Gdy w powietrzu wybrzmiały ostatnie słowa hymnu, odprawiający mszę papież Klemens V zaczął odmawiać kanon, zwrócony plecami do zgromadzonych. Przyciszonym głosem wspominał Kościół, Przyjaciół i Parafian oraz Wszystkich Świętych. Następnie prosił Boga o przyjęcie ofiary po czym przyklęknął i przystąpił do konsekracji chleba.
…hoc est enim Corpus Meum…
Przed wzięciem w dłonie wina ponownie przyklęknął i kontynuował szeptem:
Hic est enim calix Sanguinis Mei, novi et aeterni testamenti, mysterium fidei, qui pro vobis et pro multis effundetur in remissionem peccatorum.
Wychyliwszy kielich, Klemens V przystąpił do wychwalania Trójcy Świętej:
Per Ipsum et cum Ipso et in Ipso
est Tibi Deo Patri omnipotenti
in unitate Spiritus Sancti
omnis honor et gloria…
W tym momencie papież nagle przerwał i gwałtownie złapał ołtarz, kurczowo ściskając go palcami. Przestraszeni ministranci w osłupieniu spoglądali to na siebie to na Klemensa, nie mając pojęcia co się właściwie stało. Po trwającej całą wieczność chwili, Ojciec święty z widocznym wysiłkiem kontynuował modlitwę powoli cedząc słowa.
…per omnia sæcula sæculorum….
Znów przerwał i przymknął na moment oczy. Zebrani w katedrze wierni również zauważyli, że coś jest nie w porządku. Najpierw niepewnie zerkali po sobie, następnie po całej nawie zaczęły przetaczać się nieśmiałe szepty. Czuli, że coś jest nie tak, lecz nie wiedzieli o co dokładnie może chodzić. Nie widzieli jak twarz papieża posiniała, a na czoło wystąpiły grube żyły. Jego nogi wyraźnie zaczęły drżeć i jeszcze rozpaczliwiej przytrzymał się marmurowego ołtarza.
…Amen.
Wydusił z siebie, a następnie runął bez życia na posadzkę.
Czwartek, 29 listopada roku Pańskiego 1314
Psy ujadały jak szalone. Jadący do tej pory szeroką ławą konni, puścili się pędem po lesie. Starali się nie zgubić z pola widzenia ogarów, które w mgnieniu oka wyrwały do przodu. Po chwili do uszu polujących mężczyzn doszedł dźwięk, który sprawił, że krew w ich żyłach zawrzała. Kwik spłoszonego dzika. Jeszcze mocniej popędzili konie i po chwili wypadli na piękną leśną polanę. Jednak jedyny widok jaki podziwiali mężczyźni to gromadka pasiastych warchlaków i wielki zad grubej lochy, z zadziwiającą prędkością mknącej ku drzewom. W gęstym poszyciu dziki były zaskakująco szybkie i zwinne, jednak na otwartej przestrzeni nie miały żadnych szans w starciu z rycerskimi wierzchowcami. Te pędziły niczym wiatr, a na czele pierwszy z pierwszych – wielki król francuski, Filip IV Piękny.
Władca dosiadał najlepszego konia w królestwie, toteż nic dziwnego, że jako pierwszy dopadł stada dzików. W dłoni trzymał długą ciężką włócznię, ze wzmacnianym ostrzem, stworzoną specjalnie do polowań na grubego zwierza. Teraz nadszedł czas próby.
Król przypadł z boku uciekającej lochy i wychylił się niebezpiecznie z siodła. Na jeden krótki moment cały świat zwolnił, kiedy Filip mierzył w dokładnie ustalony punkt, następnie wszystko wróciło do szaleńczego pędu, a władca z całej siły pchnął włócznię w żebra dzika. Trafił idealnie. Ostrze przebiło bok i dosięgło galopującego serca. Zwierzę momentalnie zwaliło się z nóg. Nim bezwładne ciało zdążyło wyhamować, locha była już martwa.
Wszyscy obecni na polowaniu dworzanie przypadli do zziajanego władcy i zaczęli mu gratulować. Król szczerzył się od ucha do ucha, zadowolony, że to właśnie jemu udało się powalić ogromną lochę. To było zdecydowanie jedno z lepszych polowań w ostatnim czasie.
Pierwszy przy Filipie był rzecz jasna Wilhelm de Nogaret, kanclerz królestwa Francji. Monarcha uśmiechnął się promiennie do swojego przyjaciela, na co ten odpowiedział lekkim ukłonem. Cieszył się z szybkiego i szczęśliwego zakończenia polowania, bowiem w zamku w Fontainebleau czekało na króla kilka spraw niecierpiących zwłoki i Wilhelmowi nie uśmiechało się zostawać w podparyskiej puszczy aż do zmierzchu. Szczególnie, że była późna jesień i wieczorami robiło się już naprawdę zimno.
Do rycerstwa podjechała ciągnąca za nimi służba. Wręczali im do rąk puchary z winem i świeżo pieczony chleb. Wszyscy byli spragnieni i wszyscy byli głodni jak wilki. Filip Piękny przyjął puchar z rąk pachołka i zamrugał kilkukrotnie oczami. Zakręciło mu się w głowie, a obraz lekko się zamazał. Dopóki trwało polowanie, nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo jest zmęczony.
Dworzanin króla, Piotr Flote, podjechał bliżej i głośno przepił za zdrowie miłościwie panującego władcy. Toast ochoczo podłapali pozostali rycerze, tak że cała polana rozbrzmiała gromkimi wiwatami na cześć monarchy.
W tym momencie puchar wysunął się z dłoni Filipa. Upadł na ziemię, barwiąc trawę ciemną czerwienią. Twarz króla wykrzywiła się, a jego oczy zaczęły błędnie spoglądać wokół. W jednej chwili na polanie zapadła głucha cisza. Kanclerz Wilhelm de Nogaret siedział na koniu jak skamieniały. Miał wrażenie, że jego serce ominęło kilka uderzeń, kiedy patrzył na swojego władcę.
Prawa ręka Filipa opadła bezwładnie wzdłuż tułowia, a jego wzrok zrobił się całkiem mglisty. Po chwili monarcha zaczął przechylać się na prawy bok. Nikt nawet do niego nie doskoczył, wszyscy oglądali tę przerażającą sceną w całkowitym osłupieniu. Cała polana zamarła, nawet drzewa przestały szumieć, a ptaki urwały swój śpiew.
Wśród absolutnej ciszy Filip bezwładnie zsunął się z siodła. Nim upadł na ziemię, już nie żył.
Sobota, 1 grudnia roku Pańskiego 1314
Wilhelm de Nogaret trzęsącą się ręką podniósł do ust puchar z winem. Nie przechylił go jednak, jedynie wpatrywał się w głęboką czerwień nieobecnym wzrokiem. W końcu rozmyślił się i z głośnym brzękiem odstawił naczynie na stół. Siedząca naprzeciw ciemnowłosa Brunhilda de Berpuy de Sérampuy jeszcze mocniej zmarszczyła brwi. Nigdy nie widziała męża w takim stanie.
To już trzeci dzień, jak nagle odszedł król Filip Piękny. Trzeci dzień, jak Nogaret obecny był w paryskim zamku jedynie ciałem. Dumna dama dworu nie mogła dłużej znosić indolencji męża. W końcu był kanclerzem królestwa! Nie mógł przesiadywać całymi dniami zamknięty w zamkowej komnacie gapiąc się bezmyślnie w stół i bełkocząc niezrozumiale pod nosem. Brunhilda miała ochotę wstać i przyłożyć mu czymś ciężkim prosto w ten otumaniony łeb. Jednak zamiast tego, jak przystało na wytrawnego dworskiego gracza, przywołała na twarzy wyraz ogromnego współczucia i z czułością złapała za dłoń Wilhelma. Ten co prawda podniósł oczy, lecz nie patrzył na nią. Patrzył przez nią, tak, jakby jego małżonki w ogóle tam nie było.
– Mężu…
Cisza.
Mężu – powtórzyła spokojnie lecz z naciskiem Brunhilda – wszyscy szczerze opłakujemy śmierć naszego ukochanego władcy. Wiem, że byłeś jego najbliższym powiernikiem, więc z pewnością boli cię podwójnie. Musisz jednak pamiętać, że jesteś kanclerzem. Masz swoje obowiązki wobec tego kraju. Myślę…myślę, że gdybyś zanurzył się w pracy, odciągnęłoby to twoje myśli od żałoby.
Spojrzenie Wilhelma w końcu stało się odrobinę ostrzejsze. Przez chwilę wpatrywał się w twarz żony i wyglądało jakby coś analizował. W końcu westchnął cicho.
– Nic nie rozumiesz.
– To mnie oświeć! – Brunhilda powoli traciła panowanie nad sobą.
– To nie o króla mi chodzi, lecz o mnie. Albowiem, moja piękna żono, patrzysz na trupa.
Tym razem kobieta wściekła się nie na żarty.
– Cóż ty znowu wygadujesz?!
Zerwała się z ławy i nachyliła nad mężem. Celowała w niego palcem, a jej twarz wykrzywiał paskudny grymas.
– Nikt tego cholernego Filipa nie zabił! Rozum ci odjęło?! Dostał ataku apopleksji i spieprzył się nieżywy na ziemię! Koniec historii! Co ty mi tu próbujesz powiedzieć?! Że ktoś go otruł?! Czy może Boży palec pokarał jego i tę cudzołożną rodzinę?!
Wilhelm de Nogaret ze spokojem wysłuchał tyrady małżonki. I po prawdzie, nie wyglądało, jakby w ogóle przejął się jej wybuchem. Jedynie wpatrywał się w nią beznamiętnie. Poczekał aż kobieta odrobinę ochłonie, następnie wskazał wzrokiem ławę.
– Siadaj.
Zmieszana Brunhilda otworzyła usta, ale nic już nie powiedziała. Zdezorientowana zajęła z powrotem swoje miejsce.
– Pamiętasz, że zajmowałem się…sprawą templariuszy.
– Masz na myśli bezprawne wywłaszczenie ich z majątku, bo twój piękny król ciągle miał mało pieniędzy? Pamiętam doskonale.
De Nogaret popatrzył zmęczony na Brunhildę, lecz nie skomentował. Zamiast tego spokojnie kontynuował:
– Nie było cię podczas egzekucji de Molaya…
– Bo Filip wyrok skazujący go na śmierć wydał z dnia na dzień.
Wilhelm westchnął.
– Opowiem ci jak było.
Niedziela, 18 marca roku Pańskiego 1314
Dzień wstał zimny i pochmurny. Zasnute obłokami niebo nie dawało wiele światła, tak że wszystkie kolory zlewały się delikatnie w różne odcienie szarości. Jednak już niedługo podparyskie błonia miały zostać rozświetlone przez żywą pochodnię. Żywą do czasu.
Jakub de Molay, wielki mistrz rozwiązanego właśnie zakonu templariuszy szedł dumnie, otoczony królewską strażą. Choć w ten chłodny dzień para buchała mu z ust, starzec odmówił dodatkowego okrycia, nie drżąc z zimna ani odrobinę. Szedł wyprostowany, wpatrując się stalowym wzrokiem w króla Filipa Pięknego. Władca siedział w specjalnie zbudowanej na tę okoliczność trybunie, otoczony damami i rycerzami dworu. Dookoła zebrały się prawdziwe tłumy paryskich mieszczan, każdy bowiem chciał wziąć udział w tym porywającym spektaklu.
Wielki mistrz, tak jak pozostali templariusze, oskarżony był o całą masę gorszących Boga występków, takich jak herezja, świętokradztwo czy sodomia. Każdy z tych grzechów zasługiwał na dotkliwą karę, a wszystkie razem – na śmierć. Przynajmniej zdaniem króla Filipa, bowiem prowadzący proces templariuszy kardynałowie skazali braci zakonnych jedynie na wieczne więzienie. Francuskiego władcę tak łagodny wyrok ogromnie wzburzył, szczególnie że zaraz po jego zapadnięciu de Molay odwołał swoje dotychczasowe zeznania. Królewski dekret stawiał sprawę jasno – śmierć poprzez spalenie na stosie.
Przywiązali go do słupa żelaznymi łańcuchami, wśród wiwatów żądnej krwi gawiedzi. Przez cały ten czas wielki mistrz spoglądał hardo w oczy siedzącego na trybunie Filipa, aż monarcha nieswój odwrócił wzrok. Zamiast tego ogromnie zainteresował się swoim wypełnionym winem pucharem.
Kiedy wszystko już było gotowe, mistrz ceremonii obwieścił swym donośnym głosem wszystkie przewiny Jakuba de Molaya oraz pozostałych templariuszy. Lista była długa, a za każdym razem gdy wymieniał kolejny występek, wzmagało się buczenie gawiedzi. W końcu nadeszła ta chwila. Ubrany jaskrawo kat, z narzuconym na głowę spiczastym kapturem zasłaniającym jego twarz, z wielką pompą uniósł nad głowę rozpaloną pochodnię. Zwierzęcy ryk tysięcy gardeł sięgnął zenitu.
Mistrz małodobry powoli zniżył żagiew, przykładając ją do zebranego u stóp de Molaya drewna. Nawet wtedy stary templariusz nie odwrócił spojrzenia od zapatrzonego w swoje wino Filipa Pięknego. Dopiero kiedy szczapy zajęły się ogniem, a pierwsze płomienie liznęły nogi zakonnika, ten wydał z siebie stłumione, przepełnione cierpieniem wycie. De Molay wytrzeszczył przekrwione od bólu oczy i wykrzyczał z całych sił, swym donośnym głosem:
– Papieżu Klemensie, rycerzu Wilhelmie, królu Filipie! Zanim rok minie powołuję was na sąd Boży po sprawiedliwą karę! Przeklęci! Aż po trzynaste pokolenie waszego rodu!
Hej!
Czytam drugie opowiadanie tego dnia i oba są o ludziach, którym pozostało niewiele czasu… Oczywiście to przypadek, ale zastanowiło mnie, skąd taki pomysł na początek, w którym bohater zbliża się do kresu i musi coś zrobić/opowiedzieć. Poza tym czyta się przyjemnie. ;)
Zima nadchodziła wielkimi krokami
Kilka linijek dalej:
– Zima już zbliża się do bram Paryża
Warto jedno zmienić/usunąć, bo praktycznie ta sama informacja tak blisko.
On i złoto które przywieźliśmy.
Przecinek przed “które”.
europejskich zawodników do swojej gry.
Hm, zawodników?
Nie wiem, czy jest sens wypisywać łacińskie kwestie w takim nadmiarze. Poza tym – czemu brakuje dialogów?
Polowanie może i całkiem nieźle opisane, ale później sporo streszczeń i tłumaczeń, które mnie znużyły. Mam też wrażenie takiego ciągu obrazków, które średnio się łączą. Tu starszy mnich, tu msza, tu polowanie. Dobra, na koniec to się łączy, ale wrażenie podczas lektury pozostaje. I jeszcze powtórzenia “się”, np.:
się w głowie, a obraz lekko się zamazał.
zrobił się całkiem mglisty. Po chwili monarcha zaczął przechylać się
przerażającą sceną
literówka
Mężu – powtórzyła
– Mężu – powtórzyła
Nie rozumiem, Nogaret mówi:
– To nie o króla mi chodzi, lecz o mnie. Albowiem, moja piękna żono, patrzysz na trupa.
Po czym jego żona w ogóle się do tego nie odnosi i wykrzykuje:
– Nikt tego cholernego Filipa nie zabił! Rozum ci odjęło?!
Co ma wspólnego zdanie Nogareta z odpowiedzią żony?
Na plus przywołany z początku mnich, choć przez te przeskoki nie wczułam się za bardzo w żadnego z bohaterów i nie żałowałam zarówno spalonego, jak i zabitych. Ale warsztatowo (pomijając te powtórzenia) dobrze napisane.
Pozdrawiam,
Ananke
Witam kamil_kamil !!
Fajnie, że do nas dołączyłeś. Dobre opko. Gratuluje bo debiut bardzo udany. Przyjemnie się czytało. Jedynie na co mogę zwrócić uwagę to, że mało tu fantastyki. :)
Zdarzenia opisane ciekawie. Szczerze mówiąc to mi się podobało.
Pozdrawiam!!
Jestem niepełnosprawny...
Kamilu, podzielam zdanie dawidiqa, że mało fantastyki, ale tekst ciekawy i czyta się. Warto poddać edycji, usunąć niedostatki. Nie będą przeszkadzać w odbiorze następnym czytającym. Niezłe na początek. Pisz. :)
Znam tę historię, w dodatku wczoraj czytałem o niej artykuł. ;) Jest lepiej niż w większości podręczników, ale spora część tekstu (do rozmowy Nogareta z żoną) to taka narracja z dokumentu Discovery. Przydałoby się więcej dialogów, żeby trochę ożywić historię (pun not intended). No i tak, fantastyki niewiele, właściwie stało się dokładnie to samo, co w rzeczywistości (względnie co można przeczytać w książkach nieokreślanych zwykle mianem fantastycznych). :P
– Nikt tego cholernego Filipa nie zabił! Rozum ci odjęło?! Dostał ataku apopleksji i spieprzył się nieżywy na ziemię!
Strasznie nie lubię współczesnych przekleństw w historycznym sztafażu. :( Rozumiem, że w domyśle padają ich odpowiedniki w starofrancuskim, ale i tak rażą.
Poza tym, nie dostaje się ,,ataku apopleksji”. Można dostać samej ,,apopleksji” (używali w ogóle wtedy tego słowa?).
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Obawiam się, Kamilu_Kamilu, że gdybym wielokrotnie nie czytała Królów przeklętych Maurice Druona, miałabym spore problemy ze zrozumieniem opowiadania. Cała rzecz, moim zdaniem, została przedstawiona w sposób okrojony, nazbyt skrótowo i sucho.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
…właśnie zaczął ósmy krzyżyk swojego życia. → Zbędny zaimek – czy mógł zacząć kolejny krzyżyk cudzego życia?
A on wciąż miał jedno niespełnione marzenie. → Zbędny zaimek – wiadomo o kim mowa.
– Zima już zbliża się do bram Paryża… → Czy to zamierzony rym?
…podniósł oburzone spojrzenie na stojącego przy drzwiach jego komnaty mężczyznę. → Czy na pewno oburzone było spojrzenie, czy raczej Jakub de Molay? Zbędny zaimek – wiadomo, że zajście ma miejsce w sypialni wielkiego mistrza.
De Molay nawet gdyby nie miał zakneblowanych ust, nie wydusiłby z siebie nawet słowa… → Czy to celowe powtórzenie? Zbędny zaimek.
Przerzucił nieprzytomnego wielkiego mistrza zakonu templariuszy przez ramię i wyniósł z jego komnaty. → Zbędne dookreślenie – wiadomo jakiego zakonu był mistrzem. Zbędny zaimek.
…Ojciec święty z widocznym wysiłkiem… → Dlaczego wielka litera?
…per omnia sæcula sæculorum…. → Zbędna kropka. Po wielokropku nie stawia się kropki.
Wręczali im do rąk puchary z winem… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mogli wręczać puchary nie do rąk?
…i zamrugał kilkukrotnie oczami. → Czy istniała możliwość by zamrugał inaczej, nie oczami?
Toast ochoczo podłapali pozostali rycerze… → A może: Toast ochoczo wznieśli/ powtórzyli pozostali rycerze…
…a jego wzrok zrobił się całkiem mglisty. → Czy zaimek jest konieczny?
…a ptaki urwały swój śpiew. → Zbędny zaimek – czy mogły przerwać cudzy śpiew?
…przywołała na twarzy wyraz ogromnego współczucia… → …przywołała na twarz wyraz ogromnego współczucia…
Ten co prawda podniósł oczy, lecz nie patrzył na nią. Patrzył przez nią, tak, jakby jego małżonki… → Nadmiar zaimków.
Masz swoje obowiązki wobec tego kraju. → Czy zaimki są konieczne?
Myślę…myślę, że gdybyś zanurzył się w pracy… → Brak spacji po wielokropku.
– Nikt tego cholernego Filipa nie zabił! → Obawiam się, że to przekleństwo nie ma racji bytu w opisywanych czasach.
Dostał ataku apopleksji i spieprzył się nieżywy na ziemię! → Jak wyżej.
Proponuję: Dostał ataku apopleksji i zwalił się nieżywy na ziemię!
Czy może Boży palec pokarał jego… → Czy może palec boży pokarał jego…
https://sjp.pwn.pl/zasady/130-20-31-Przymiotniki-jakosciowe-utworzone-od-imion-wlasnych;629452.html
– Pamiętasz, że zajmowałem się…sprawą templariuszy. → Brak spacji po wielokropku. Zamiast kropki postawiłabym pytajnik.
Zasnute obłokami niebo nie dawało wiele światła… → O ile mi wiadomo, niebo nie daje światła, światło mamy dzięki słońcu.
…otoczony damami i rycerzami dworu. → Raczej: …otoczony rycerzami i damami dworu.
…zainteresował się swoim wypełnionym winem pucharem. → Zbędny zaimek.
…mistrz ceremonii obwieścił swym donośnym głosem… → Jak wyżej.
…zasłaniającym jego twarz… → Jak wyżej.
…wykrzyczał z całych sił, swym donośnym głosem: → Jak wyżej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.