- Opowiadanie: Żongler - Krótki poradnik budowania przystani

Krótki poradnik budowania przystani

Przy­stę­pu­je­my do po­je­dyn­ku Żon­gler vs Verus, wcale nie spóź­nio­ne o ty­dzień (wia­do­mo, wina tej dru­giej). Jak po­wie­dzia­ła Kam, pi­sze­my w ga­tun­ku rural fan­ta­sy, czyli te­le­por­tu­je­my się na wieś, a hasła to:

1. PRZY­STAŃ

2. BŁA­GA­NIE

3. WSTECZ
Z puli mia­ły­śmy wy­brać dwa do wy­ko­rzy­sta­nia. Tu link do wątku po­je­dyn­ku.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Krótki poradnik budowania przystani

Punkt pierw­szy. Przy­go­to­wa­nia.

Lo­kal­ny me­ce­nas pła­cił zło­tem albo rzepą, na­tu­ral­nie wzię­li­śmy rzepę. Złota nie da się żreć przez zimę.

Gdy po­wie­dzia­łem to chło­pa­kom, od­par­li, że rzepy też nie.

Ale po zimie trza było spać. Mie­li­śmy za­pła­co­ne za wio­sno­wa­nie w sto­li­cy, Dur-Kha­zad, praw­dzi­wą wa­lu­tą.

Go­bliń­ski­mi wy­kuw­ka­mi.

Było nas czte­rech go­bli­nów i zbie­ra­li­śmy na to cały po­przed­ni rok. Zwa­li­śmy się bu­dow­ni­czy­mi do wy­na­ję­cia, cho­ciaż zda­rzy­ło mi się re­kla­mo­wać nas jako CHŁO­PY GRON­GIE­GO (Gron­gi to ja), a na ogło­sze­niu na­pi­sać: „Ło­pa­ty do ro­bo­ty, za­ko­pu­je­my lub od­ko­pu­je­my wszyst­ko”. Cza­sa­mi lu­dzie za­bie­ra­li je dla sie­bie, ale głów­nie zry­wa­li i wy­rzu­ca­li. Trud­no było o pracę dla go­bli­nów na ludz­kiej wsi.

Kiedy za­wi­tał do nas me­ce­nas, wy­glą­dał jak jeden z nich. Na­tu­ral­nie ze­zło­ści­łem się, że nam wlazł człek do nory. Mie­li­śmy po­rząd­ną norę w pod­mo­kłej ziemi, i mu­sie­li­śmy ją wy­rwać ze szpo­nów bor­su­ków, które krwa­wo o nią wal­czy­ły. Nie po to dałem się ugryźć w dupę, żeby jakiś tam czło­wiek znie­nac­ka wcho­dził na go­to­we.

Ale nie chciał na­szej nory, tylko łopat. A my się znamy na bu­dow­lan­ce.

We­dług przed­sta­wio­ne­go nam pro­jek­tu trze­ba było przy­go­to­wać, podam do­kład­nie:

– 500 ka­mie­ni, to jest pięć sto ka­mie­ni mniej­szych od stopy (prze­li­czyć na wła­sną stopę w razie po­trze­by);

– na­rzę­dzia do ob­rób­ki ka­mie­nia (jeśli nie ma, nada­dzą się wła­sne pa­zu­ry i pasz­cza);

– za­pra­wa (cały ko­cioł);

– 4 kije (wię­cej jeśli bu­dow­ni­czych jest wię­cej niż 4);

– 30 ka­mie­ni rzepy na pasz­czę (mam tu na myśli ka­mie­ni jako wagę), na pro­wiant;

Wody nie wpi­sa­łem, bo jest na miej­scu. Pro­jekt do­ty­czy wy­bu­do­wa­nia przy­sta­ni.

Spe­cja­li­zo­wa­li­śmy się w bu­do­wie mo­stów, ale przy­stań miała dużo wspól­ne­go z mo­stem – też jest nad wodą. No i tak się zło­ży­ło, że po­miesz­ki­wa­li­śmy na rzeką, o którą się roz­cho­dzi­ło. Rzeka miała lo­kal­ną ludz­ką nazwę, ale my i tak chcie­li­śmy na­zwać ją po na­sze­mu. Gdy skoń­czy­my przy­stań, zna­czy się po zimie. Tak za­kła­da­łem, że tyle to zaj­mie. Na po­cząt­ku byłem opty­mi­stycz­nie na­sta­wio­ny.

Za­czę­li­śmy z po­cząt­kiem ulew i dwa razy rzeka roz­wa­li­ła naszą kon­struk­cję, a za trze­cim razem za­bra­ła też torbę z na­rzę­dzia­mi Gid-Gi­da. Niech szlag trafi te na­rzę­dzia, Gid-Gid i tak pra­cu­je głów­nie pa­zu­ra­mi i pasz­czą. Bar­dziej szko­da trzy­stu dwóch zmar­no­wa­nych ka­mie­ni. Mie­li­śmy je z ludz­kie­go ka­mie­nio­ło­mu koło wsi Chu­ran­ka, czy Łu­pan­ka, czy jakoś tak. Char­ko­tem i splu­nię­cia­mi do­ga­da­łem się z soł­ty­sem. W ra­mach za­pła­ty dałem mu tro­chę grogu, chyba prze­lał do „bu­tel­ki”. Lu­dziom wy­star­czał roz­cień­czo­ny grog, więc zro­bi­łem dobry in­te­res.

Pięć­set ka­mie­ni nie­ła­two wykuć i przy­tar­gać nad rzekę.

Przy­ła­zi­li­śmy co dwa­na­ście dni do ka­mie­nio­ło­mu, ro­bi­li­śmy ki­lo­fa­mi do wie­czo­ra, każdy ła­do­wał swoją tacz­kę, a gdy za­cho­dzi­ło słoń­ce, wra­ca­li­śmy przez pa­gór­ki do nory nad rzeką. Było dużo ma­łych zwie­rząt, które Krę­tacz tra­fiał z procy, a Fuf zbie­rał do kotła. Pan Mar­duk do­star­czył nam zapas stu dwu­dzie­stu worów rzepy. Za­kop­co­wa­li­śmy ją w do­brym miej­scu, by prze­trwa­ła zimę. Mie­li­śmy jej mnó­stwo, ale ile można jeść samą go­to­wa­ną rzepę? Gid-Gid wkra­jał do niej żaby, śli­ma­ki i nie­to­pe­rze, a jego po­traw­ka sma­ko­wa­ła nie go­rzej, niż ta po­da­wa­na w Dur-Kha­zad na go­bli­nie świę­ta je­sie­ni.

Ta, desz­czo­wa i szara, mi­ja­ła po­wo­li. Roz­le­ni­wi­li­śmy się, no i od razu nas okra­dzio­no. Na po­cząt­ku po­dej­rze­wa­li­śmy Gid-Gi­da, ale oka­za­ło się, że po lesie ła­zi­ły ja­kieś strzy­gi, albo inne pie­kiel­ne ogary. Roz­ko­pa­ły nam spi­żar­nię, ze­żar­ły, co zna­la­zły, na­pa­sku­dzi­ły sa­mo­za­pa­la­ją­cym się łaj­nem i po­szły. Stra­ci­li­śmy po­ło­wę za­pa­su rzepy, co nie było jakąś ogrom­ną stra­tą, lecz za­bu­rza­ło moje wy­li­cze­nia i psuło mi pro­gno­zę ry­chłe­go za­koń­cze­nia prac. Mu­sie­li­śmy kuć i skro­bać ka­mie­nie na nowo, a jeść skrom­niej. Nie po­ma­ga­ło, że po­cho­wa­ły się wszyst­kie żaby, śli­ma­ki i nie­to­pe­rze.

Nie mo­głem dzi­wić się panu Mar­du­ko­wi, gdy przy­szedł pod ko­niec mie­sią­ca i na­rze­kał, że mało zro­bio­ne. Gdy prze­szła mu złość, za­pro­po­no­wał, żeby wy­ko­rzy­stać do pracy po­bli­skich ludzi. Po­wie­dział, że ko­rzy­stał już z ludz­kiej po­mo­cy i by­wa­ła ona do za­ak­cep­to­wa­nia.

Wy­zna­czył mnie na re­pre­zen­tan­ta, by dobić z nimi in­te­re­su.

In­te­res po­le­gał na pro­tek­to­ra­cie pana Mar­du­ka i sto­sow­nym wy­na­gro­dze­niu, w za­mian za za­trud­nie­nie paru ro­dzin w ka­mie­nio­ło­mie. „Pomoc w przy re­ali­zo­wa­niu in­we­sty­cji bu­dow­la­nej” (tro­chę czy­ta­łem z kart­ki). Przy­stań za­pew­nia­ła wiele do­god­no­ści dla wsi. Re­no­mo­wa­ny biz­nes­men pan Mar­duk nie in­we­sto­wał w byle co. Był też znany ze wspie­ra­nia lo­kal­nej ak­tyw­no­ści. Wi­dział po­ten­cjał w każ­dej isto­cie, w każ­dym miej­scu. W tym kon­kret­nie, przy­stań zwięk­szy­ła­by pre­stiż wsi „Cha­ło­wo­dy”. Mogła za­ist­nieć na rynku miesz­ka­nio­wym i tu­ry­stycz­nym, przy­by­wa­li­by tu ma­la­rze, fo­to­gra­fo­wie, dzien­ni­ka­rze…

– Ta wieś to Ró­żan­ka – kłó­cił się ze mną soł­tys. – I po­most bę­dzie nasz? Tak tutaj spi­sa­no?

Nie mia­łem po­ję­cia, co tam spi­sa­no. Ludz­kie nazwy były zbyt do sie­bie po­dob­ne i za­wsze mi się my­li­ły. Na szczę­ście nazwa na per­fu­mo­wa­nym per­ga­mi­nie sama zmie­nia­ła kształt liter, do­pa­so­wu­jąc się do ak­tu­al­nej lo­ka­cji geo­gra­ficz­nej. Do ludz­kie­go ję­zy­ka rów­nież. To była zmyśl­na rzecz i pan Mar­duk za­wsze miał jedną kopię w tecz­ce. Ogól­nie w tecz­ce miał pa­to­lo­gicz­ny po­rzą­dek, wszę­dzie prze­gro­dy, za­kład­ki i ko­lo­ro­we wstąż­ki. Nosił w niej rów­nież swoje pro­jek­ty.

Kiedy po­wie­rzył mi „au­tor­sko mo­dy­fi­ko­wa­ny” pro­jekt przy­sta­ni, opi­sał ją jako „ma­chi­nę wprzód”. Po­dob­no kupił ją w pro­mo­cyj­nej cenie i za­le­ża­ło mu, by skoń­czyć przed ja­kimś waż­nym in­fer­nal­nym świę­tem. Nie ro­zu­mia­łem do­kład­nie i nie bar­dzo mnie to ob­cho­dzi­ło. Ważne, że in­te­res z ludź­mi się udał.

 

Punkt drugi. Wy­ko­na­nie.

Jesz­cze jedno. Za­wsze bądź zo­rien­to­wa­ny w kalendarzu świąt, szcze­gól­nie tych in­fer­nal­nych. Któ­reś zbie­gło się w cza­sie z koń­cem pro­jek­tu. Po­le­ga­ło na czymś, co na­zy­wa­no „trans­cen­den­cją”, co znik­nę­ło nam, do cho­le­ry, przy­stań. Była pra­wie skoń­czo­na, tak na czte­ry­sta ka­mie­ni. Cała praca w bor­su­ko­wą rzyć, bo na nie­bie po­ja­wi­ła się jakaś gwiaz­da.

Pan Mar­duk nie wziął pod uwagę, że coś ta­kie­go może wy­da­rzyć się na jego placu bu­do­wy. Tak się zde­ner­wo­wał, że roz­re­gu­lo­wa­ła mu się ilu­zja. Nie był to przy­jem­ny widok. Wy­star­czył, że­by­śmy wró­ci­li do ro­bo­ty. Na nowo ob­ra­biać ka­mie­nie i mie­szać za­pra­wę.

Za­czę­li­śmy roz­cień­czać grog, jak lu­dzie, żeby star­czy­ło nam na dłu­żej. Mie­li­śmy wra­że­nie, że utkwi­my nad rzeką resz­tę życia.

Je­sień się skoń­czy­ła, a wraz z nią za­pach torfu i piżma. Ode­szła w bu­rzo­wym świe­tle, w chma­rach gaw­ro­nów, w stru­mie­niach po­bar­wio­ne­go czer­ni­dłem desz­czu. Na­tu­ra umar­ła. Blasz­ki ostat­nich grzy­bów lśni­ły jak oczy; ka­pe­lu­sze uno­si­ły się z wia­trem, by kiwać do rytmu fletu Fufa, kiedy grał nam po po­traw­ce z rzepy. Fuf znał naj­le­piej Dur-Kha­zad – jak tam je­dzo­no, jak grano na uli­cach, jak tam bę­dzie, kiedy do­trze­my na wio­sno­wa­nie. Dużo opo­wia­dał, a my nie mo­gli­śmy się do­cze­kać. Mia­łem tro­chę dość je­dze­nia rzepy.

Ładne były te Ró­żan­ki, gdy do do­li­ny ze­szła zima. Śnieg za­le­gał bielą i sza­ro­tą na gar­bach pól. Małe śnież­ne cy­klo­ny wę­dro­wa­ły zbo­cza­mi gór ni­czym zgar­bio­ne od to­bo­łów go­bli­ny, opa­tu­lo­ne sza­la­mi kry­sta­licz­ne­go lodu. To mogli być piel­grzy­mi na dro­dze do Dur-Kha­zad. Krę­tacz ża­ło­wał, że nie mo­że­my pójść z nimi. Gde­rał, że nasza ro­bo­ta znowu się prze­dłu­ży i nie zdą­ży­my.

Potem rzeka za­mar­z­ła w końcu. Po­sta­wi­li­śmy kon­struk­cję bez żad­nych strat, na spo­koj­nie.

Można było brać się za za­kli­na­nie.

Tak więc, mia­łem dobry ka­mień na runę – nie z ludz­kie­go ka­mie­nio­ło­mu – a za­kli­na­nie nie za­ję­ło mi długo. Każdy mistrz bu­dow­ni­czy ma swoją wła­sną prak­ty­kę za­kli­na­nia i nie opi­szę jej tutaj, bo­wiem strze­gę su­mien­nie tajemnic swo­je­go fachu.

Za­pew­niam, że wszyst­ko zro­bi­łem tak, jak na­uczył mnie mój mistrz.

To po­twier­dzam ja, mistrz bu­dow­ni­czy Gron­gi Krak­ka-Kru­ga, herbu Silne Łap­sko.

Wzór pie­czę­ci prze­ry­so­wa­łem z per­ga­mi­nu pana Mar­du­ka. Nigdy wcze­śniej ta­kiej nie wi­dzia­łem. Skła­da­ła się z wielu po­kry­wa­ją­cych się run i przy­po­mi­na­ła bo­ho­maz, na­ry­so­wa­ny kijem na pia­sku przez go­bli­nie­go ose­ska. Je­dy­ne co sko­ja­rzy­łem, to po­do­bień­stwo do runy czasu – była wy­ry­so­wa­na na linii okrę­gu. Czasu uży­wa­no dość po­wszech­ne w bu­dow­nic­twie, naj­czę­ściej przy pie­czę­to­wa­niu mły­nów czy łodzi, na ko­rzyść przy­szłych użyt­kow­ni­ków. Była rów­nież bar­dzo nie­sta­bil­na – runa czasu do­słow­nie przy­spie­sza­ła pracę na­rzę­dzia, które nią za­klę­to. Kra­sno­lu­dy uży­wa­ły jej w fak­to­riach, ale lu­dzie zwy­kle nad­uży­wa­li ta­kiej mocy. Cza­sa­mi młyny krę­ci­ły się tak szyb­ko, że sta­wa­ły w ogniu, a wia­tra­ki po pro­stu od­la­ty­wa­ły i było z niej wię­cej szko­dy niż po­żyt­ku, z ta­kiej runy w ludz­kich rę­kach. W do­dat­ku, po co panu Mar­du­ko­wi tak pry­mi­tyw­na tech­no­lo­gia? Nie po­trze­bo­wał jej do po­dró­ży w cza­sie i prze­strze­ni. Dia­beł miał swoje wła­sne środ­ki trans­por­tu.

Był rów­nież po­waż­nym wy­ko­naw­cą i nie chciał wi­dzieć fu­szer­ki. W po­ło­wie bu­do­wy zda­li­śmy sobie spra­wę, że wciąż nie wiemy, co tak na­praw­dę robi ta au­tor­sko mo­dy­fi­ko­wa­na przy­stań. Na pro­jek­cie za­zna­czo­no tylko ko­lej­ność ak­ty­wo­wa­nia pie­czę­ci.

Gdy to zro­bi­łem, z Fufem wsie­dli­śmy na łódź. Stuk­ną­łem w ka­mień, zgod­nie z in­struk­cją, i po­pły­nę­li­śmy z nur­tem.

Bły­snę­ło i prze­nie­śli­śmy się na sam kra­niec rzeki. Zna­leź­li­śmy się w do­li­nie ludz­kich por­tów. Szlag mnie trafił, bo po­wrót zajął dwa dni. Sztucz­ka nie dzia­ła­ła w górę rzeki – nie było tu dru­giej ta­kiej przy­sta­ni z runą czasu – i mu­sie­li­śmy ta­chać łódkę z po­wro­tem.

Wró­ci­li­śmy dość zde­ner­wo­wa­ni, ale bar­dziej wkurzyła mnie sy­tu­acja na bu­do­wie. Krę­tacz i Gid-Gid le­że­li sobie wy­god­nie w bło­cie, jak wiel­kie roz­dę­te ro­pu­chy, i pę­ka­li ze śmie­chu. Oka­za­ło się, że od dwóch dni żarli ka­wał­ki mięsa i dłu­ba­li ko­ść­mi w zę­bach. Tro­chę się po­tłu­kli­śmy. Któ­ryś pod­bił mi oko, nie pa­mię­tam który. Mia­łem im za złe, że nas nie szu­ka­li. Krę­tacz wy­ja­śnił, że znik­nę­li­śmy, więc gdzie mieli szu­kać? Na po­cząt­ku pra­co­wa­li przy rzeź­bie­niu de­ta­li, ale potem Gid-Gid zrzu­cił do wody swoje dłuto. Po­dob­no chciał zo­ba­czyć, co się sta­nie. Dłuto znik­nę­ło i nie było czym rzeź­bić. Od tej pory się obi­ja­li.

Ka­za­łem im rzeź­bić pa­zu­ra­mi, a sam za­bra­łem się za ra­cho­wa­nie.

Po wstęp­nych wy­li­cze­niach oszacowałem, że przy­stań prze­no­si obiekt sie­dem­set gra­gów w cza­sie. Obiekt po­ja­wia się w miej­scu od­da­lo­nym o dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny od miej­sca star­tu. Wy­da­wa­ło mi się to ab­sur­dal­ne – dla­cze­go aku­rat taka od­le­głość? Mu­sia­ło to być re­gu­lo­wa­ne pie­czę­cią, cho­ciaż nie­do­stro­jo­ne gór­ni­czo. Mogła być usta­wio­na naj­dal­sza moż­li­wa od­le­głość.

Opu­ka­łem ją i obej­rza­łem przez lupę, po czym ob­ró­ci­łem dwa kąty na za­chód, na próbę.

Tak pier­dol­ło, że mnie zmio­tło do są­sied­niej wsi.

Lu­dzie my­śle­li, że to ja­kieś dia­bel­stwo spada, i po­cho­wa­li się w do­mach. Po­nie­kąd mieli rację, bo tra­fi­łem w dach kur­ni­ka, cały byłem w sadzy i pió­rach. Skoro już się tam zna­la­złem, wzią­łem parę kur i wró­ci­łem do swo­ich, a gdy zje­dli­śmy, mie­li­śmy za­gwozd­kę do roz­wią­za­nia.

Przy­stań stała nie­tknię­ta. Nic nie ule­gło znisz­cze­niu, a za­klę­ty ka­mień był nie­ru­szo­ny. Ale to nie ko­niec dzi­wactw. Wszyst­kie me­ta­lo­we na­rzę­dzia i przy­bo­ry przy­war­ły na stałe do ka­mie­nia. Nie mo­gli­śmy ich ode­rwać, choć cią­gną­łem nawet ja, Silne Łap­sko.

Zdo­bie­nia, które wy­dłu­bał wcze­śniej Gid-Gid, zna­la­zły się od dołu przy­sta­ni, jakby za­czął od końca, choć przy­rze­kał, że za­czął od od po­cząt­ku, tak jak po­win­no się za­czy­nać pracę. Wszyst­ko też lekko lśni­ło, co nigdy nie zwia­sto­wa­ło cze­goś do­bre­go.

Po­sta­no­wi­li­śmy się ob­wa­ro­wać w norze i po­przy­glą­dać.

Późna zima przyniosła roz­to­py, a rzeka wez­bra­ła i coraz czę­ściej pły­wa­ły nią ludz­kie barki. Nie spo­sób było prze­ga­pić przy­sta­ni – ostre kąty i zgniłozielona paleta ko­lo­rów nie były ty­po­wym wi­do­kiem na ludz­kiej wsi. Potem ludz­kie pod­rost­ki pod­pły­wa­ły bez za­pro­sze­nia, jakby przy­stań przy­cią­ga­ła ich ło­dzie. Nie fra­po­wa­ło ni­ko­go, że nagle po­sta­wio­no tu przy­stań, choć zimę temu były tutaj szu­wa­ry i kępy. Żad­ne­go sza­cun­ku do go­bli­niej ar­chi­tek­tu­ry i efek­tyw­no­ści. Lu­dzie to do­praw­dy łatwa zdo­bycz, jak mówił pan Mar­duk. I nie su­ge­ru­ję tutaj, iż go­bli­nia praca po­słu­ży­ła się cze­mu­kol­wiek zgub­ne­mu, Me­ria­dar mi świad­kiem.

Oka­za­ło się, że zro­bi­li­śmy lu­dziom skrót na rzece – od tam­tej wsi, gdzie spa­dłem – do tej na­szej wsi z przy­sta­nią. Prze­wo­zi­li pocz­tę i takie tam. Nam przy­nie­śli padłą krowę, w ra­mach po­dzię­ko­wa­nia. Za­py­ta­li, czy mamy grog. Krę­tacz dał im żół­te­go śnie­gu i kazał iść precz.

Gdy przy­był pan Mar­duk, Krę­tacz ofe­ro­wał mu grog. W norze było zimno, nawet pod bor­su­czy­mi fu­tra­mi, z gro­giem w brzu­chu. Lecz pan Mar­duk był zim­nem. Nic nie dało się po­ra­dzić.

– Pa­no­wie go­bli­ny – sy­czał. – Zo­stał ostat­ni dzień do mojego święta. Koń­co­wy pro­jekt ma być prze­te­sto­wa­ny oso­bi­ście przez was czte­rech, bym miał waszą gwa­ran­cję.

I tak pla­no­wa­li­śmy to zro­bić, ale po­kłó­ci­łem się tro­chę o re­gu­la­min i re­no­mę na­sze­go fachu, by nie urą­gać go­bli­nie­mu ho­no­ro­wi. Za­żą­da­łem prawa na­zwa­nia przy­sta­ni po na­sze­mu. Pan Mar­duk po­wie­dział, że mu wszyst­ko jedno, byle było zło­wiesz­cze dla ludz­kie­go ucha. Za­su­ge­ro­wał coś z wie­lo­ma chark­nię­cia­mi i gar­dło­wym za­wo­dze­niem.

Ja my­śla­łem o „Przy­sta­ni Czte­rech Go­bli­nów”, ale dobra.

Za­kła­dał już cy­lin­der, gdy go za­gad­ną­łem:

– A co ona wła­ści­wie robi, ta przy­stań?

– Za­le­ży, jak ją zbu­do­wa­łeś, mości mi­strzu bu­dow­ni­czy.

– Pro­jekt był jeden.

– I nie­skoń­czo­ność jego in­ter­pre­ta­cji. Oby go­bli­nia była tą wła­ści­wą.

To za­brzmia­ło groź­nie, więc temat był skoń­czo­ny. Nikt nie bę­dzie gro­ził go­bli­nom w ich norze, nawet sam dia­beł.

 

Punkt trze­ci. Próba czte­rech go­bli­nów.

Ran­kiem weź czte­ry kłody, po jed­nej na każ­de­go go­bli­na.

Kij weź długi.

Stuk­nij w ka­mień z runą.

Po­płyń z prą­dem.

Cze­kaj na błysk na rzece.

Po­wi­nie­neś być 700 gra­gów wprzód, a czas dnia: po­ra­nek.

Tak więc pły­nę­li­śmy, aż bły­snę­ło, a wy­da­wa­ło się, że runa przy­sta­ni za­dzia­ła­ła.

W po­ło­wie na­sze­go świę­to­wa­nia rzeka zmie­ni­ła bieg. Za­wró­ci­ła tak nagle, jakby od­wró­cił się cały świat. Po­pły­nę­li­śmy na po­wrót w górę wzgó­rza. Pró­bo­wa­li­śmy ra­to­wać się sznu­rem, ale pły­nę­li­śmy szyb­ko jak sa­nia­mi na za­mar­z­nię­tej rzece i Krę­tacz nie zdo­łał się ni­cze­go chwy­cić. Pchał nas demon pędu we wła­snej oso­bie. W końcu pod­ją­łem de­cy­zję („Ra­to­wać się, kto może!”) i wsko­czy­li­śmy do wody, a ja zgubiłem mój ką­tow­nik i oku­lar. Gdy wy­pły­nę­li­śmy, przy­sta­ni już nie było.

I nie, że ją prze­pły­nę­li­śmy i zo­sta­ła gdzieś w tyle. Mam na myśli to, że znik­nę­ła. Znowu.

Tym razem było jesz­cze go­rzej.

Kie­ru­nek rzeki wró­cił do nor­mal­no­ści. Brzeg był po­ro­śnię­ty trzci­ną i ja­ki­miś kę­pa­mi. Kiedy wy­czła­pa­li­śmy się na brzeg, oka­zał się pełen po­łu­pa­nych gła­zów – osob­ne ster­ty ob­skro­ba­nych i nie­ob­skro­ba­nych ka­mie­ni przy­po­mi­na­ły go­bli­nią myśl tech­nicz­ną…

…bo była to nasza myśl tech­nicz­na, do stu dia­błów!

Ten za­pa­le­niec Mar­duk od po­cząt­ku lekceważył za­gro­że­nie, i w końcu stało się to, co mu­sia­ło się stać. Co­kol­wiek ro­bi­ła jego runa – którą, przy­zna­ję, sam wy­ku­łem na przy­sta­ni – teraz po­sta­no­wi­ła cofać czas. Znowu był ko­niec je­sie­ni, a w na­szej norze miesz­ka­ły bor­su­ki.

Po­dróż wstecz w cza­sie wzbo­ga­ci­ła nas o nowe do­świad­cze­nie. Bę­dzie­my robić tę samą przy­stań jesz­cze raz. Me­ria­dar jeden wie, jak ją po­sta­wię bez ką­tow­ni­ka i oku­la­ru, ale przy­naj­mniej spi­sa­łem miary.

Tym razem weź­mie­my od me­ce­na­sa za­pła­tę w zło­cie. Nie zniósł­bym ko­lej­nych mie­się­cy żar­cia rzepy. Mo­że­my jeść ludzi, albo inne małe stwo­rze­nia.

Mu­si­my zdą­żyć do Dur-Kha­zad, nawet po tru­pach.

Przy­naj­mniej zna­la­zła się torba z na­rzę­dzia­mi Gid-Gi­da. Je­że­li znowu nie wrzu­ci swo­je­go dłuta do prze­klę­tej rzeki, może mo­gli­by­śmy wykuć nad przy­sta­nią ostrze­że­nie. Coś pro­ste­go w go­bli­nim ję­zy­ku. „Hord­gni’karaz’furh!”, na przy­kład.

No i spi­su­ję ten po­rad­nik, coby się ni­ko­mu nie po­wtó­rzy­ło.

Krót­ko: niech nikt nie robi in­te­re­sów z dia­błem.

A do hord­gni’karaz’fuhra, który to pro­jek­to­wał – prze­kli­nam cię ja, mistrz bu­dow­ni­czy Gron­gi Krak­ka-Kru­ga!

Koniec

Komentarze

Hej, jak to dobrze, że Gid – Gid odnalazł dłuto, rycie pazurami musi być koszmarne :), no i szkoda okularów i tego drugiego zgubionego cosia :) Mam nadzieję, że gobliny trafią do Dur-Khazad, w końcu mają na to sporo czasu ;). Zabawne i ciekawie zbudowane opowiadanie. Bardzo mi się podobała Golińska perspektywa, która została przedstawiona w bardzo interesujący sposób:). Stawiam na Żongler, klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Fascynująca opowieść goblina, pozwalająca trochę lepiej poznać te istoty. Humor nienachalny, wywołujący uśmiech, a nie parsknięcie czy rechot. Klik. :) Autorka Żongler

No i tak się złożyło, że pomieszkiwaliśmy na rzeką – literówka.

 

Tak pierdolło, że mnie zmiotło do sąsiedniej wsi. – <3

 

Siadło mi to opowiadanie wielce.

Lubię i cenię wykorzystanie oklepanych fantastycznych motywów/istot – w tym przypadku gobliny czy gdzieś tam wplecione krasnoludy – w celu zrobienia czegoś oryginalnego. A ten tekst w zupełności oryginalny był.

Nie ma tu silenia się na natarczywy humor, wszystko jest swojskie, lekkie, nienachalne. 

Niby prosty tekścik, a jakże przyjemnie się czytało. 

Jednym słowem – niezła porcja nienachalnego humoru z domieszką wysokiej jakości opisami, które świadczą o nietuzinkowym warsztacie autora. Nie sądziłem, że opisy krajobrazu spisane przez goblina mogą zrobić na mnie wrażenie, a jednak. 

Pozdrawiam!

Złota nie da się żreć przez zimę.

Prawda, ale czegoś tu brak.

Mieliśmy zapłacone

… mam nadzieję, że to orkowie. Tylko orkowie i Niemcy robią TAKIE rzeczy czasownikom.

Było nas czterech goblinów

A, dobra, gobliny też mogą być.

chociaż zdarzyło mi się reklamować nas

Hmm.

Trudno było o pracę dla goblinów na ludzkiej wsi.

A teraz jest?

wlazł nam człek do nory

A może: nam człek wlazł do nory.

wyrwać ją

To goblin, nie Saruman. Odwróć szyk.

znamy się

J.w.

Według przedstawionego nam projektu, trzeba było przygotować, podam dokładnie

Według przedstawionego projektu trzeba było przygotować, podam dokładnie.

pięć sto kamieni

… pięć razy po sto? Pięćset? Ogólnie, wut?

mniejszych od stopy (przeliczyć na własną stopę w razie potrzeby);

I tak, chłopcy i dziewczęta, nie buduje się niczego. Spytajcie w NASA.

jeśli nie ma, nadadzą się własne pazury i paszcza

… serio? A ja się bałam, że do ŚCIŚLE TAJNE, ZŁY LAMPART robię za mało researchu (znaczy, robię za mało, bo nie robię). W każdym razie nie wiedziałam, że gobliny mają jakiś lepszy kolagen.

więcej jeśli

Więcej, jeśli.

kamieni jako wagę

Jak już: kamienie wagi.

Projekt dotyczy wybudowania przystani.

?

przystań miała dużo wspólnego z mostem – też była nad wodą

A już nie jest?

Rzeka miała lokalną ludzką nazwę

… co to znaczy "lokalny"? :(

miejscu, by przetrwała zimę

… "by". Serio?

Mieliśmy jej mnóstwo, ale ile można jeść samą gotowaną rzepę.

Pytajnik zjedzony przez głodnego goblina?

jego potrawka nie smakowała gorzej

Mniej po angielsku: jego potrawka smakowała nie gorzej.

Ta, deszczowa i szara, mijała powoli.

Hmmmmmmmmmmmmmmmmmm.

zeżarły co znalazły

Zeżarły, co znalazły.

Straciliśmy połowę zapasu rzepy, co nie było jakąś ogromną stratą, lecz zaburzało moje wyliczenia i psuło mi prognozę rychłego zakończenia prac.

Powtórzenie, rym, co to znaczy "prognoza"?

narzekał, że mało zrobione. Gdy przeszła mu złość

?

bywała ona do zaakceptowania.

Hmm.

Interes polegał na protektoracie pana Marduka i stosownym wynagrodzeniu, w zamian za zatrudnienie paru rodzin w kamieniołomie.

No, nie, nie za bardzo.

Przystań zapewniała wiele dogodności dla wsi.

A to już w ogóle. Chyba że narrator jest dużo mniej oczytany, niż próbuje udawać.

wspierania lokalnej aktywności

W tym konkretnie, przystań zwiększyłaby prestiż wsi „Chałowody”. Mogła zaistnieć

Ta przystań mogła zaistnieć? I wieś nie stałaby się atrakcyjniejsza dla kupców?

były zbyt do siebie podobne

Były do siebie zbyt podobne.

nazwa na perfumowanym pergaminie sama zmieniała kształt liter, dopasowując się do aktualnej lokacji geograficznej

patologiczny porządek

Aaa, to od porządku się choruje? To dlatego mój braciszek ma taki bajzel wszędzie?

opisał ją jako „machinę wprzód”

?

harmonogramie świąt kalendarzowych

W kalendarzu świąt. Parodia parodią, ale kurczę, bądźmy poważni – nadmiar parodii nie jest śmieszny.

Polegało na czymś, co nazywano „transcendencją”, które zniknęło nam, do cholery, przystań.

Nie "które", tylko "co".

wydarzyć się

Odwrotnie.

rozcieńczać grog

A, właśnie: https://pl.wikipedia.org/wiki/Grog

strumieniach pobarwionego czernidłem deszczu

… zabarwionego. I od kiedy gobliny takie rozpoetyzowane?

jak tam jedzono, jak grano na ulicach, jak tam będzie,

Ale już się nie je i nie gra?

szarotą

Choroba, ładne to.

opatulone szalami

Opatulone w szale.

Gderał, że nasza robota znowu się przedłuży i nie zdążymy.

"Nasza" zbędne.

brać się

Nie stawiaj "się" na miejscu akcentowanym.

zaklinanie nie zajęło mi długo

Hmm. Czkawka.

strzegę sumiennie swojego fachu

Tajemnic swojego fachu.

Jedyne co skojarzyłem

Jedyne, co skojarzyłem. Ale to i tak… hmm.

najczęściej przy pieczętowaniu młynów czy łodzi, na korzyść przyszłych użytkowników

O co chodzi?

Była również bardzo niestabilna – runa czasu dosłownie przyspieszała pracę narzędzia, które nią zaklęto.

Co to znaczy "niestabilny"?

Krasnoludy używały jej w faktoriach, ale ludzie zwykle nadużywali takiej mocy.

Powtórzenie.

Trafił mnie szlag

Idiom: Szlag mnie trafił.

bardziej wkurzyłem się na sytuację na budowie

Bardziej wkurzyła mnie sytuacja na budowie.

nie pamiętam który

Nie pamiętam, który.

Po wstępnych wyliczeniach, mogę stwierdzić

Po wstępnych wyliczeniach oszacowałem.

przystań przenosi obiekt siedemset gragów w czasie. Obiekt pojawia się w miejscu oddalonym o dwadzieścia cztery godziny od miejsca startu

Czasoprzestrzeń nie polega na tym, że od tego drzewa do trzeciej po południu…

Musiało to być regulowane pieczęcią, chociaż niedostrojone górniczo.

wut.

obróciłem dwa kąty na zachód

Miara kąta o nazwie "kąt" jest mało użyteczna, bo myląca.

w dach ich kurnika

"Ich" wytnij.

przybory przywarły

Aliteracja.

znalazły się od dołu przystani

U dołu. Jeśli przystań ma dół.

Późna zima była pełna roztopów

Zima nie może być niczego pełna. Może przynieść roztopy.

ostre kąty i dobór kolorów nie były typowym widokiem na ludzkiej wsi

Kolejny błąd kategorialny – "dobór kolorów" to abstrakt!

podrostki podpływały

Aliteracja.

Żadnego szacunku do gobliniej architektury i efektywności.

Hmm.

goblinia praca posłużyła się czemukolwiek zgubnemu

…?

Został ostatni dzień przed moim świętem.

Został jeden dzień do mojego święta.

Końcowy projekt ma być przetestowany osobiście przez was czterech, bym miał waszą gwarancję.

Telewizyjne.

pokłóciłem się trochę o regulamin i renomę naszego fachu, by nie urągać gobliniemu honorowi

?

złowieszcze dla ludzkiego języka

Jak już, to dla ucha.

Zależy jak

Zależy, jak.

Porankiem weź

Rankiem.

700 gragów wprzód

Naprzód. Chyba że chodzi explicite o podróż w czasie: https://sjp.pwn.pl/slowniki/wprz%C3%B3d.html ale teraz to już przysięgam, że nie wiem.

W połowie naszego świętowania, rzeka zmieniła bieg.

Co to za przecinek?

Próbowaliśmy ratować się sznurem, ale płynęliśmy szybko jak saniami na zamarzniętej rzece i Krętacz nie zdołał się niczego chwycić.

?

Ratować się kto może

Ratować się, kto może!

ja straciłem mój

Anglicyzm – zgubiłem.

Kierunek rzeki wrócił do normalności.

Niezbyt po polsku.

ignorował zagrożenie

Lekceważył. Olewał. Miał gdzieś. Błagam…

postawię ją

Nie stawiaj jednosylabowców na miejsca akcentowane.

coby się nikomu nie powtórzyło

Coby nikt inny tak nie wdepnął, może.

 

Chwiejny tekst – stylizacja wskazuje to na parodię, to na poważne fantasy. Ale najbardziej wkurzające jest w nim to, że jest PRAWIE świetny. Prawie. Ogólna świetność powoduje, że błędy (stylistyczne głównie) kłują w oczy i wkurzają niepomiernie. A mogło być tak pięknie…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O to to to. Tez mnie ta chwiejność lekko ukłuła. Bo o ile opisy przyrody mnie urzekły, to jako że narratorem jest goblin, myślę, że nie powinny być przedstawione w takiej formie. Bo tu se goblin gada swojsko o żarciu i innych takich, a tu jedzie barwnymi opisami jakby poetą wędrownym był, nie zaś prostym budowniczym.

Ale dla mnie to jedyny mankament, reszta cacy. 

Realuc – “Bo o ile opisy przyrody mnie urzekły, to jako że narratorem jest goblin, myślę, że nie powinny być przedstawione w takiej formie” – a może ten goblin w skrytości ducha pisze poezję pomiędzy pchaniem taczek, ale się z tym kryje i tylko czasem mu się wymsknie? ;)

 

Bardzo fajne opowiadanie. Zabawne, ale bez silenia się na prymitywne poczucie humoru goblinów. Odpowiednio wystylizowane – nawet jak czasem coś w narracji haczy, to uwierzyłem, że mówi do mnie goblin. Zgadza się z tym, co napisał Realuc – też lubię wykorzystanie oklepanych fantastycznych motywów i/lub w nowej odsłonie, a Twoja odsłona tchnie świeżością. Klikam do Biblioteki i jako widz pojedynku obstawiam ten tekst.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Cześć, Żongler Verus Anonimie!

 

Tekst narracją stoi. Kupiłaś mnie od samego początku, bo na bohatera wzięłaś prostego (nawet jeśli jest szefem tej szajki) goblina, dałaś mu głos i tą wioskową prostotę, którą uwielbiam.

Dlaczego uwielbiam? Bo uważam, że w wioskowej prostocie (nie prostactwie!) często kryje się sporo mądrości, a przede wszystkim zgodność z samym sobą. Są też mroczniejsze strony, które przeczą wszystkiemu, co tu napisałem, ale to również urok wioskowych społeczności.

Bardzo fajne pomysły z runami – konsekwencje, ich przedstawienie bardzo mi się podobały.

I tak dobrnąłem do końca z wielką przyjemnością i… fajne to było, ale typowo rozrywkowe. Czy to źle? Absolutnie nie! Feliks Kres w Galerii Złamanych Piór pisał, że lepsze jest przyjemne w lekturze dzieło o niczym, niż wydumana historia, której nie da się czytać. Te teksty może nie leżą na aż tak odległych biegunach, ale są zupełnie inne, dlatego trudno mi je względem siebie ocenić.

Bardzo przyjemna lektura goblińskich przygód vs. Wymagająca lektura o samotności bogów. Pozwolę sobie zagłosować z opóźnieniem.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

 może ten goblin w skrytości ducha pisze poezję pomiędzy pchaniem taczek, ale się z tym kryje i tylko czasem mu się wymsknie? ;)

Na to wygląda XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmmm… Hmmm… Hmmm…

No tekst czyta się dość przyjemnie, goblińska narracja mi się podoba (może nawet bardzo?). Sama historia lekka, więc i nic wielkiego tam nie ma, choć muszę dorzucić plusika za to, że siły przyrody usilnie starają się wysadzić cały gobliński wysiłek. Powiedziałbym, że jest to ta odrobina brutalnego realizmu w dość cozy historii:P

Czy czegoś mi brakowało? Na pewno końcówka nie przypadła mi do gustu. To znaczy ona nie jest jakaś szczególnie zła, ale w moim odczuciu słabo jednak puentuje ten tekst. Jakby trochę za mało spektakularne, bo tego cofnięcia w czasie dało się spodziewać, a i w literaturze fantastycznej dość ograny motyw. Co gorsza tak ograny, że mózg już podpowiada ograne pytania – czy spotkają samych siebie? Jaki to jest typ podróży w czasie? I inne takie…

Druga sprawa, to że jest cozy, ale jak dla mnie czasem wręcz zbyt cozy. Trudności niby są, ale ich pokonanie nie wymaga od bohaterów zauważalnego wysiłku (poza oszczędzaniem rzepy). Choć trochę się czepiam, bo to w konwencji nie przeszkadza wsm :v

No tak więc na koniec przyjemne opowiadanie, choć nie robi nie wiadomo jakiego szału:P Jeśli chodzi o osobę autorki – po narracji obstawiałbym w jedną stronę, po treści opowieści w drugą xD Jeden typ jest mocniejszy, więc ten poszedł do Kam (nwm czy będzie Wam zdradzała:P), ale nie zdziwię się, jak pójdzie na odwrót:P

Слава Україні!

To milutkie uczucie, kiedy w tekście pojawiają się gobliny, runy i dziwne nazwy. <3

Najbardziej lubię, kiedy fantasy opowiada o Rzeczach Wielkich (wielcy bohaterowie, wielkie wydarzenia, wielkie potwory), ale twoje, Anonimie, podejście też mi się podobało, chociaż jedyne określenie, jakie jestem w stanie wymyślić dla tego tekstu, to ,,sympatyczne”. Wyobraziłem sobie gobliny truchtające w rzucie izometrycznym jak ludziki w Settlersach. :D

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Cześć!

 

Zacznę od tego, że świetnie bawiłem się przy lekturze. Niestety, nie do końca zrozumiałem (w szczególe) diabelską intrygę (typów mam przynajmniej kilka), której ofiarą padli budowlańcy, ale w zasadzie mi to nie przeszkadza, w zasadzie dzięki temu jeszcze lepiej widzę całą sytuację oczami (lub może oczyma ;-) ) prostego, goblińskiego bohatera, co ma pazury i runy umie zaklinać.

Chaos, spontan i nieprędkie myślenie na grogowym kacu, wszystko doprawione odrobiną furii oraz absurdu, cudowna wizja goblinów, przy okazji całkiem dobrze oddająca podejście przynajmniej części ludzi parających się niełatwa sztuką budowania czegopopadnie. Udana refleksja na zagadnieniem, a że diabeł tkwi w szczegółach ;-)

Dobrze napisany tekst, z dbałością o tempo i przyjętą konwencję, barwnie prowadzona narracja, niezłe odskoki w stronę jakiegoś detalu, który tylko gobliny mogły zauważyć/zinterpretować. Wszystko tyle rubaszne co rzeczowe, bo to przecież poradnik i przestroga dla potomnych. Oj, to będzie trudna decyzja…

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w Pojedynku!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Wyobraziłem sobie gobliny truchtające w rzucie izometrycznym jak ludziki w Settlersach. :D

Cudne :) Była chyba kiedyś taka gra z goblinami XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Z goblinami? Nie kojarzę. surprise

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

… kurczę, no. Była! Może w równoległej rzeczywistości…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bardzo zacny i jakże przydatny poradnik, którego lektura pozwoliła z bliska przyjrzeć się trudnej pracy goblinów, a także poznać ich zwyczaje.

Wykonanie może nie jest idealne, ale skoro tak tę historię opowiedział Gron­gi Krak­ka-Kru­ga, nie będę go poprawiać w literkach, bo w końcu to mistrz budowlany, nie pisarz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo sympatyczny tekst, parszywa przygoda dla bohaterów. No, ale jak się wchodzi w interesy z tym gościem, to trudno oczekiwać happy endu.

Goblinia narracja robi klimat.

Babska logika rządzi!

Hej!

 

Od początku bardzo starannie dobierasz słowa, językowo mam wrażenie, że napisał to goblin, także jestem wciągnięta do tego świata. ;) Jedynie w momencie docierania do jesieni, opowiadanie traci trochę na dynamice, mam wrażenie, że wydarzenia dzieją się po to, żeby się dziać, ale żadne nie ma aż takiego znaczenia i gdyby je wykreślić, niewiele byśmy stracili.

 

Przy kolejnym punkcie – Wykonanie – czuć dysonans między takim prostym żargonem goblina a poetyckimi opisami. I owszem, ładne są te opisy, ale…

 

Jesień się skończyła, a wraz z nią zapach torfu i piżma. Odeszła w burzowym świetle, w chmarach gawronów, w strumieniach pobarwionego czernidłem deszczu. Natura umarła. Blaszki ostatnich grzybów lśniły jak oczy; kapelusze unosiły się z wiatrem, by kiwać do rytmu fletu

 

No to raczej narrator, którego duch wsiąkł w opowiadanie, a nie goblin, który wcześniej gderał w stylu

 

Naturalnie zezłościłem się, że wlazł nam człek do nory. Mieliśmy porządną norę w podmokłej ziemi, (…) dałem się ugryźć w dupę, żeby jakiś tam człowiek znienacka wchodził na gotowe.

Nadmiar opisówki trochę zaważył nad akcją i dialogami, a że jestem fanką dialogów… No, trochę moja czujność przy tekście osłabła. Ale końcówka zabawna, aż się uśmiechnęłam, kiedy przeniosło ich w czasie. XD Może nie było to specjalnie odkrywcze, bo takich motywów jest sporo, ale jeszcze nie czytałam o goblinach, których cofa w czasie już po wykonanej robocie. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

Była chyba kiedyś taka gra z goblinami XD

Tarnino, może to był Abe? Tylko on był Mudokonem, nie goblinem :>

 

Po pojedynku odniesiemy się do komentarzy :)

Tarnino, może to był Abe? Tylko on był Mudokonem, nie goblinem :>

Była.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A, no przecież!

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Tekst urzekł mnie humorem, lekkością czytania, opowieścią. Od tekstu konkurentki się odbijałem, więc sądziłem, że to formalność – doczytam tamten albo i nie doczytam, wpiszę, że wygrywa Przystań, bo Pereł mi się nie udało…

Niosłem Ci swój głos, o Pani, a zagubiłem się w drodze. Wybacz, Anonimie, wybacz, Żonglerko, nie wytrwałem na Rzece, Syrena zwabiła mnie na pełne morze…

The KOT

A, no przecież!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Fajne, zabawne :) Połączenie przaśności goblina z poetyką opisów mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – dodało opku uroku. Gobliny wprawiły mnie w dobry humor :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jak to jest, że niby tekst humorystyczny, przygodowy, taki cozy w sumie, bo stawka niższa niż poziom wody w rzece w środku lata, a jakimś cudem autorka przemyciła tu zapętlenie, egzystencjalny niepokój, syzyfową frustrację i… dobra, powiem to – weird fiction? Naprawdę dziwne zjawisko. Myślę, że to pierwszy cozy weird fiction jaki miałam przyjemność przeczytać i być może jedyny, jaki kiedykolwiek zostanie napisany, bo dziwniejsze połączenie gatunków trudno będzie wymyślić.

 

Humor z klasą – podkreślający prostotę goblinów ("ja myślałem o przystani…") a nie ich prostactwo. Stylizacja językowa świetnie dobrana pod narratora i pod tekst, umiejętnie, świadomie niepoprawna i wyrazista. Bohaterowie, którym nie sposób nie współczuć, bo choć nikt nie chce jeść rzepy całą zimę, to nie jeść nic jest jeszcze gorzej.

 

Przeczytałam z przyjemnością. Dziękuję ci za udział w pojedynku.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Sympatyczne opowiadanko, które stylizowaną narracją stoi. Kilka razy coś mi zgrzytnęło, ale przez większość czasu udawało Ci się utrzymać wysoki poziom, zarówno językowy, jak i humorystyczny. Mój wewnętrzny Janusz parsknął na głos na tym fragmencie:

Opukałem ją i obejrzałem przez lupę, po czym obróciłem dwa kąty na zachód, na próbę.

Tak pierdolło, że mnie zmiotło do sąsiedniej wsi.

Bohaterowie (czy raczej bohater, bo pozostali nie mają wiele pola do popisu), mimo pozornej prostoty, wzbudzili sympatię, aż mi się ich szkoda zrobiło na koniec.

Dziękuję za miłą lekturkę :3

three goblins in a trench coat pretending to be a human

 Bardzo przyjemny tekst :D Podobała mi się perspektywa goblińska i zabawna narracja. Stwierdzam, że wytrwałe są te gobliny – nie miałabym chyba tyle cierpliwości co one, ale jeśli kiedyś przyjdzie mi budować przystań, będę miała na uwadze ich porady.

 

„Zasugerował coś z wieloma charknięciami i gardłowym zawodzeniem.

Ja myślałem o „Przystani Czterech Goblinów”, ale dobra.” – to piękne :D

Tarnino,

poprosiłem ChatGPT o napisanie komentarza do komentarza z zachowaniem stylu, z góry proszę o nieobrażanie się i potraktowanie tego jako żart :)

Prawda, ale czegoś tu brak.

Brak konkretu. Co brak? Napięcia, logiki, spójności?

… mam nadzieję, że to orkowie. Tylko orkowie i Niemcy robią TAKIE rzeczy czasownikom.

Rasistowski żart o Niemcach niepotrzebny, może obrazić. Uogólnienie na temat orków i Niemców – niebezpieczne terytorium.

A, dobra, gobliny też mogą być.

Niejasne. Gobliny mogą być czym? Co dokładnie robią gobliny?

Hmm.

Nie wnosi nic do komentarza. Usuń.

A teraz jest?

Zdanie niekompletne. Co jest teraz? Niezrozumiałe bez kontekstu.

A może: nam człek wlazł do nory.

Niepoprawnie gramatycznie. Lepiej: "Może ktoś wlazł nam do nory". Szyk zdania do przemyślenia.

To goblin, nie Saruman. Odwróć szyk.

J.w.

Niejasne odniesienie. Dla czytelnika niezaznajomionego z "Władcą Pierścieni" będzie to niezrozumiałe.

Według przedstawionego projektu trzeba było przygotować, podam dokładnie.

Niekompletne. Co trzeba było przygotować? Brak informacji.

… pięć razy po sto? Pięćset? Ogólnie, wut?

Niejasne i niepotrzebnie skomplikowane. Prosto: "Razem pięćset".

I tak, chłopcy i dziewczęta, nie buduje się niczego. Spytajcie w NASA.

Zbyt potoczne, brzmi jak próba na siłę bycia 'cool'. NASA tu nie pasuje.

… serio? A ja się bałam, że do ŚCIŚLE TAJNE, ZŁY LAMPART robię za mało researchu (znaczy, robię za mało, bo nie robię).

Niepotrzebnie rozwlekłe i zamotane. Skróć i uporządkuj myśl.

Więcej, jeśli.

Niekompletne. "Więcej, jeśli"… co? Brakuje zakończenia myśli.

Jak już: kamienie wagi.

Niepoprawne. "Wagi kamienie" brzmi naturalniej.

A już nie jest?

Brak kontekstu, nie wiadomo, do czego się odnosi.

… co to znaczy "lokalny"? :(

Niepotrzebne. Jeśli "lokalny" jest niezrozumiały, wymaga definicji w tekście, a nie pytania.

… "by". Serio?

Zbyt potoczne i niejasne. Wytłumacz problem z "by", zamiast tylko sugerować, że jest problem.

Pytajnik zjedzony przez głodnego goblina?

Próba humoru, ale nie wnosi nic do zrozumienia tekstu.

Mniej po angielsku: jego potrawka smakowała nie gorzej.

Lepiej: "Jego potrawka smakowała równie dobrze".

Zeżarły, co znalazły.

Niejasne. Kto co zjadł? Brakuje podmiotu i kontekstu.

Powtórzenie, rym, co to znaczy "prognoza"?

Niejasne. Wymagane wyjaśnienie terminu "prognoza" w kontekście użycia.

No, nie, nie za bardzo.

Zbyt potoczne i niejasne. Co dokładnie jest problemem?

A to już w ogóle. Chyba że narrator jest dużo mniej oczytany, niż próbuje udawać.

Niejasne krytyka. Wyjaśnij, dlaczego uważasz, że narrator jest mniej oczytany.

Aaa, to od porządku się choruje? To dlatego mój braciszek ma taki bajzel wszędzie?

Niepotrzebny komentarz osobisty. Należy skupić się na tekście.

 

poprosiłem ChatGPT o napisanie komentarza do komentarza z zachowaniem stylu, z góry proszę o nieobrażanie się i potraktowanie tego jako żart :)

…? co, mianowicie, próbujesz przez to powiedzieć?

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 

Chciałam zmylić tropy i napisać coś optymistycznego (w porównaniu do przydługich ponurości), ale wpakował mi się tu diabeł i nie chciał wyjść, więc wyszło coś pośredniego. Cozy weird fiction? Tego określenia się nie spodziewałam. Wychodzi na to, że popełniłam jakieś bluźnierstwo. Dziękuję za okazję do splugawienia paru konwencji, cała przyjemność po mojej stronie. Dziękuję też wszystkim za lekturę przygody gobliniej paczki. Może dotrą kiedyś do gobliniej stolicy. Śmierdź rzepie!

 

Przypuszczałam, że zdradzi mnie purpura, mimo że była rozcieńczona jak wywar z czerwonej kapusty (rzepy?), tymczasem zdradziły mnie anglicyzmy? D: Damn you, Internet!

 

 

Jeśli kogoś to ciekawi, inspirowałam się legendą o diabelskim moście Rakotzbrücke (lub dowolnym innym, jest ich wiele na świecie, ten jest po prostu geometrycznie najdziwniejszy najpiękniejszy).

 

Po napisaniu, całkiem przypadkiem odkryłam Joela Edlunda, którego urocza ilustracja niezwykle pasuje do tekstu, choć to chyba troll, nie goblin :D I tak, Tarnino, rozważałam trolle.

 

 

 

Oliwienie zgrzytów w toku. Dziękuję kam za nominację ;)

I tak, Tarnino, rozważałam trolle.

Trolle forever! A most jest cudowny.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Gratulacje! Miałem nosa, że Ty jesteś autorką. Brawo Ty, brawo ja. ;)

Dzięki, o Nosie Koali :D

 

Poprawki wprowadzone, starałam się pogodzić je ze stylizacją, żeby mi kronikarze goblińscy potem nie wypominali – że niby goblińskie dzieci w wieku szkolnym nie wiedzą, co autor miał na myśli.

laugh

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zabawny i wciągający poradnik :) dobrze się czytało.

Nowa Fantastyka