
Zacząłem pisać dłuższy tekst, mam już 70k znaków, ale bardzo potrzebuję opinii czy wszystko idzie dobrze. Proszę czytajcie i dawajcie komentarze. Będę mega wdzięczny!!
Zacząłem pisać dłuższy tekst, mam już 70k znaków, ale bardzo potrzebuję opinii czy wszystko idzie dobrze. Proszę czytajcie i dawajcie komentarze. Będę mega wdzięczny!!
Na Półwyspie Iglicowym w krainie zwanej Aeaana żyło się wyjątkowo szczęśliwie. Radośni niscy ludzie o krępej posturze i bardzo jasnej karnacji tworzyli społeczność liczącą około czterech tysięcy mieszkańców. Półwysep zgodnie ze swoją nazwą miał kształt szpikulca. Nie było to bez znaczenia, bo mający szerokość zaledwie sześciuset węży (wąż to mniej więcej połowa wzrostu dorosłego mężczyzny), wbijał się w sam środek morza, dając możliwość łowienia ryb żyjących wyłącznie tam.
A wszyscy bardzo lubili morskie potrawy, w osadzie kwitnął więc rybny handel, ale nie tylko. Na obszarach półwyspu położonych dalej, wewnątrz lądu, było trochę bagien, tam na wielką skalę hodowano duże, soczyste pijawki, będące – gdy je podsmażyć i dobrze doprawić prawdziwym przysmakiem.
Na wschodzie znajdował się gęsty las, przez który do innej osady ciągnęła tylko jedna, ale za to szeroka i brukowana droga. Dawno temu burmistrzowie miast z obu stron lasu połączyli siły i wspólnymi środkami wykarczowali go tworząc trakt. Od tamtej pory można było podróżować między osadami i co za tym szło handlować. Wcześniej jedyną możliwością był niepraktyczny przelot balonem.
Ludziom w osadzie niczego nie brakowało i żyli w dostatku. Ich rasa miała jednak pewną przypadłość. Zwano ją „syndromem pijanego żeglarza”. Uniemożliwiała ona pływanie statkami. Kołysanie i zapach morza wywoływały u nich okropne bóle głowy, wymioty, a u niektórych nawet kończyło się śmiercią.
Dlatego ryby łowiły dla nich wytresowane małpy. W Aeaanie żyło mnóstwo odmian małp. Ktoś kiedyś próbował je zliczyć i przy czterdziestu kilku dał sobie spokój.
Rasę małp, wykorzystywaną do połowów nazywano „małpą domową”. Charakteryzowała się wiernością i posłuszeństwem, a także przewyższającą inne zwierzęta inteligencją. Zwierzęta te miały wzrost liczący średnio trzy czwarte węża, a ich sierść była czarna w białe pasy. Posiadały muskularne ciała. Ich pysk natomiast przypominał twarz niemowlęcia co wywoływało czułość wśród ich opiekunów.
Jedenaście lat wcześniej. Incydent z tajemniczym statkiem.
Pewnego dnia, około południa, kiedy na targowisku było pełno ludzi, wysoko na niebie pojawił się tajemniczy obiekt. Bardzo szybko się zbliżał i chwilę później można było już zauważyć, że miał jednolity czarny kolor a także okrągły kształt jakby spłaszczonej kuli, natomiast jego średnica wynosiła około dwudziestu węży. Posiadał też biały wygrawerowany napis w nieznanym języku.
Ludzie w panice rozpierzchli się, by nie zostać zgniecionym. Powietrzny pojazd na spodzie miał kilka niedużych dziur, a po bokach otwarte rury. Będąc bliżej ziemi obiekt wyhamował i wysunął mechaniczne nogi, na których powoli osiadł niszcząc przy tym kilkanaście kramów.
Z rur po bokach wydostawał się gorący bezbarwny gaz, który poparzył kilkanaście osób. Gdy statek wylądował jego silnik przestał pracować i maszyna nie mogła już nikomu zrobić krzywdy.
– Co to takiego? Co to za maszyna? – ludzie pytali się nawzajem.
Poparzonym udzielono pomocy, a jedna kobieta nakazała swoim dwóm nastoletnim synom, by pobiegli do pobliskiego uniwersytetu powiadomić wykładających tam nauczycieli.
Nieco śmielsi podchodzili do powietrznego statku i dotykali go dziwiąc się i zastanawiając czym jest obiekt.
Bardzo szybko na miejsce przybył dyrektor uniwersytetu, miał na imię Katren. Uważany był za najinteligentniejszego człowieka na Półwyspie Iglicowym.
– Proszę się cofnąć! – rozkazał. – Utworzymy tutaj strefę wyłącznie dla naukowców.
I tak zrobiono. W odległości kilkunastu węży od statku wbito kołki i połączono je czerwoną taśmą. Następnie Katren wyznaczył dziesięciu, według niego najlepszych naukowców z różnych dziedzin, tworząc zespół mający zbadać dziwny obiekt.
Mężczyzna posunięty już w latach, jednak z umysłem nadal świeżym, zaczął obchodzić dookoła powietrzny wehikuł i badać go. Dotykał, opukiwał, skrobał paznokciem. W końcu zakomunikował:
– Trzeba to coś otworzyć. Jestem ogromnie ciekawy co jest w środku. Użyjemy do tego smoczej śliny.
Jeden z naukowców zaczął coś mówić, lecz Katren przeszkodził mu podnosząc rękę.
– Wiem, wiem. Smocza ślina jest nam potrzebna i mamy jej bardzo mało, jednak coś czuję, że to jest tego warte.
Smoczej śliny używano do pewnych prac archeologicznych. Trzy lata temu w jednej z kopalni diamentów odkryto tajemnicze pojemniki, których w żaden sposób nie dało się otworzyć. Jedyną możliwością było użycie właśnie smoczej śliny. W środku znajdowały się niezwykłe starożytne artefakty.
Wszyscy wiedzieli, że smoki na tych ziemiach zostały wybite kilka wieków temu, nie można było więc jej w żaden sposób pozyskać. Nikt też nią nie handlował.
Niezwłocznie przybył specjalista, mający ze sobą pewne nieduże urządzenie wykonane z kości i żołądka smoka. Przyrząd miał podłużną rurkę zakończoną niewielką dziurką, z drugiej strony posiadającą pojemnik, w którym znajdowała mieszanina wody, siarki i śliny smoków. Był też dzyndzel, po naciśnięciu którego z pręta tryskała żrąca mikstura.
– Zaczynaj! – nakazał Katren – Zrób dziurę na tyle dużą by można było wejść do środka.
– Robi się! – odparł młody robotnik i zaczął pracę trwającą dłuższą chwilę.
– Świetnie! – krzyknął Katren, gdy czynność została zwieńczona sukcesem; kawał ciężkiego żelastwa runął na ziemię. – Wchodzę do środka!
Wśród pozostałych naukowców wybuchła kłótnia; kto wejdzie z Katrenem?
– Zróbmy losowanie – powiedział jeden. – Kto z was ma zapałki?
W grupie było kilku nałogowych palaczy, więc zapałki się znalazły. Losowanie szybko się odbyło i wyłoniono dwóch, którzy mieli przyjemność zobaczyć środek wehikułu jako pierwsi. Z uwagi na wielkość obiektu trzech badaczy w środku było ilością optymalną.
To co pierwsze rzuciło się wykładowcom w oczy po wejściu do wewnątrz, to kilkanaście kolorowych paczek wielkości przenośnej klatki na małpę domową. Było jasne, że to ładunek statku. Poza tym nie znaleziono pilota ani pasażerów, obiekt był bezzałogowy. Żadnych przycisków, konsoli nic, ale skoro nikt nie pilotował wydawało się to normalne. Poza tym wszystko wewnątrz, pomijając ładunek miało nieskazitelny biały kolor.
Po krótkich ustaleniach co dalej należy zrobić, Katren przeciął scyzorykiem przeźroczystą błonę, w którą zapakowano ładunki. Okazało się, że jest w nich mnóstwo niewielkich urządzeń, którego przeznaczenia nikt z naukowców nie mógł odgadnąć. Była to wielka zagadka.
Przedmioty przeniesiono do uniwersytetu i zaczęto próbować dociec do czego służą.
&
Minął prawie miesiąc i zwołano konferencję, na której badacze mieli podzielić się tym, co odkryli. W dużej sali uniwersytetu zebrał się tłum.
Zaczął otyły, łysy mężczyzna, w okularach o bardzo grubych szkłach.
– Te dziwne urządzenia służą do komunikowania się na odległość. Razem z moim kolegą Bradenem zaprezentujemy to. Wyjdzie on na zewnątrz z tym niezwykłym przedmiotem, ja natomiast zostanę tu z drugim. Potem zobaczycie co się stanie.
Braden wyszedł, a gruby wykładowca kontynuował:
– Urządzenie włącza i wyłącza się tym oto przyciskiem z boku… Jak widzicie, pojawił się ekran, z kilkoma obrazkami. Każdy odpowiada za jakąś funkcję. Nie mam pojęcia do czego wszystkie służą, my skupiliśmy się na tym największym. Gdy go nacisnę… Ukazuje się rząd znaków. Dotyczą one tego konkretnego urządzenia. Zapisałem sobie znaki, które identyfikują urządzenie Bradena – wyjął z kieszeni zmięty kawałek papieru. – Teraz naciskam tu i muszę je wprowadzić. Następnie naciskam ten przycisk… I zobaczcie co się stanie.
Przez chwilę urządzenie cicho buczało. I nagle wszyscy usłyszeli głos Bradena.
– Tu Braden! Słucham.
Wśród zgromadzonych przeszedł szmer zaskoczenia i podziwu.
– Śmiało niech ktoś coś do niego powie! – zachęcił gruby naukowiec.
Jakiś młodzieniec z wąsami powiedział:
– Braden, słyszysz mnie?
– Słyszę – padła odpowiedź.
&
Niektórzy naukowcy dokonali tego samego odkrycia, ale i też jeszcze innego.
– Tym niezwykłym urządzeniem można zachowywać obrazy – powiedział następny w kolejce. Widząc niezrozumienie wśród zgromadzonych dodał:
– Proszę bardzo! Uśmiechnijcie się i popatrzcie na mnie! – następnie trzymając przed sobą niezwykły przedmiot coś nacisnął. Urządzenie błysnęło.
Potem puścił przyrząd w obieg i każdy mógł zobaczyć właśnie zrobione grupowe zdjęcie.
Tym sposobem na Półwyspie Iglicowym zaczęto używać telefonów komórkowych. Niestety nie starczyło ich dla wszystkich mieszkańców.
Atak. Teraźniejszość
Czterech braci pasło owce na wielkim zielonym pagórku. Łatwa była to praca, ale też okropnie nudna, zwierzęta bowiem trzymały się w stadzie. Przez większość czasu nie musieli nic robić. Leżeli więc na trawie. W pewnym momencie najstarszy zauważył, że coś spłoszyło ptactwo. Wstał i rozglądnął się. Nagle krzyknął zaskoczony:
– Co to takiego? – i wskazał palcem na północ.
Faktycznie działo się tam coś dziwnego. Chłopcy mieli z pagórka bardzo dobry widok.
Horda zielonych postaci, szeroka na jakieś tysiąc węży zbliżała się w ich stronę. Każdy z braci szybko oszacował sobie, kiedy dotrą na wzgórze, na którym się znajdowali. Zrozumieli, że mają bardzo mało czasu na ucieczkę
– Patrzcie tam! – najmłodszy z braci pastuchów zauważył, że ze wschodu również coś się zbliża. Była to druga horda, tym razem latających stworzeń, wyglądająca jak chmara gigantycznych szarańczy. – W nogi! Musimy jak najszybciej wszystkich powiadomić. Szkoda, że nie mamy ze sobą „rozmawiacza”. – Rozmawiaczem nazywano telefon komórkowy. Nikt z braci nie posiadał, bo przeważnie mieli go tylko dorośli, a to i tak co druga, trzecia rodzina.
Zostawili więc swoje owce i zaczęli uciekać. Do najbliżej położonych domostw było jakieś cztery tysiące uderzeń serca, szybkiego marszu. Sprintem przebiegli kawałek i musieli zwolnić bo dostali strasznej zadyszki. Oblani potem spojrzeli za siebie. Przejął ich ogromny strach bo skrzydlaci, byli już jakieś czterdzieści węży od nich. Ujrzeli wyraźnie przedziwną budowę ciała tych istot.
Można by je opisać jako, skrzydlaci pół ludzie, pół żaby. Stworzenia były naprawdę duże, miały ponad cztery węże wzrostu. Ich skóra miała kolor ciemnej zieleni. Nogi miały zakończone palcami połączonymi błoną, tak samo jak palce rąk. Głowa bardziej przypominała żabią niż ludzką. Posiadały też ogromne skrzydła o rozpiętości prawie ośmiu węży.
W obu dłoniach dzierżyły długie, zakrzywione noże.
Po paru chwilach agresorzy dopadli bezbronnych pastuchów. Polała się krew.
&
Bestie zaatakowały niczego nie spodziewających się ludzi, mieszkających na obrzeżach miasta. Zaczęła się rzeź.
Atak był przemyślany, agresorzy otoczyli niewielkie skupisko chat. Krew lała się strumieniami, odcięte kończyny spadały na ziemię. Trup ścielił się gęsto.
Pewna trzeźwo myśląca kobieta prędko pobiegła do swojego domu, wysunęła szufladę z komody i zabrała leżący w niej rozmawiacz. Następnie przez okno zrobiła kilka zdjęć, potem schowała się w piwnicy i zadzwonił do burmistrza.
– Panie burmistrzu! – niemal krzyknęła, gdy odebrał. – Zostaliśmy zaatakowani przez jakieś ogromne bestie! Ratujcie się, oni zabijają każdego, nie biorą zakładników! Wysyłam kilka zdjęć!
&
Burmistrz jadł obiad, kiedy jego rozmawiacz zabrzęczał. Gdy odebrał, ci którzy siedzieli z nim, przy stole zaobserwowali najpierw ściągnięcie brwi i zdumienie, zaraz po tym jego twarz oblał szkarłatny rumieniec. Gdy przerwał rozmowę wyglądał na bardzo zdenerwowanego i przestraszonego.
– Co się stało? – spytała jego żona.
– To! – wręczył jej telefon, na którym było sześć makabrycznych zdjęć. Kobieta oglądnęła je i również przerażona ponownie spytała:
– Co teraz zrobimy?
– Ja muszę zawiadomić ludzi. Ty natomiast bierz dzieci i biegnijcie do portu. – powiedział burmistrz i w wielkim pośpiechu opuścił mieszkanie.
&
Przy ratuszu znajdował się wielki dzwon, nieużywany od bardzo dawna. Służyć miał właśnie w takiej sytuacji, gdyby społeczności groziło jakieś niebezpieczeństwo.
Burmistrz pospiesznie tam dotarł, następnie zaczął pociągać za sznur. Rozległo się głośne bicie. Chwilę później zaczęli zbierać się ludzie. Mężczyzna przestał dopiero, gdy przed ratuszem zgromadził się pokaźny tłum.
– Nie ma ani chwili do stracenia – krzyknął. – Zostaliśmy zaatakowani. Właśnie w tej chwili nasi bracia są mordowani. Mamy tylko jedno wyjście; uciec na kutrach rybackich. W pierwszej kolejności niech wsiadają kobiety i dzieci.
Widząc, że do ludzi nie dotarło to, co właśnie powiedział, krzyknął:
– No jazda! Jeśli chcecie żyć, pędem wsiadajcie na statki!
Wtedy dopiero ludzie zrozumieli i błyskawicznie się rozpierzchli. Burmistrz zwrócił się jeszcze do mężczyzn zanim ci odeszli:
– Kto czuje się na siłach, czy to młody czy stary, zostanie wyposażony w broń, będziemy walczyć. W zbrojowni mamy kilkadziesiąt maczet, których używaliśmy do cięcia trzciny cukrowej, mamy kilkanaście kusz… myślę, że dla każdego coś się znajdzie.
Na tym skończył i pospieszył wyznaczyć ludzi, którzy mieli pomóc mu wszystko ogarnąć.
&
Kutrów rybackich było czternaście. Na każdym z trzynastu upchano około setki osób. To okazało się absolutne maksimum. Ludzie stali ciało przy ciele. Na szczęście ląd, do którego chciano uciec, nie znajdował się daleko. Będąc na najdalej wysuniętym w morze punkcie Półwyspu Iglicowego przez bardzo mocną lornetkę widziano zarys lądu.
Na czternastym kutrze, zarezerwowano miejsce dla najznakomitszych naukowców, lekarzy, inżynierów i ludzi, którzy byli niezbędni by zbudować nową osadę.
Niezwłocznie, odwiązano cumy i przy pomocy napędzanych siłą mięśni śrub, odbito od brzegu.
Tych którzy zostali na lądzie czekała pewna śmierć, przeciwnicy bowiem przewyższali ich znacznie liczebnością. Na jednego ludzkiego wojownika przypadało dwudziestu wrogów.
Cześć,
bo mający szerokość zaledwie sześciuset węży (wąż to mniej więcej połowa wzrostu dorosłego mężczyzny), wbijał się w sam środek morza,
Wychodzi z tego nam morze poniżej 1 km wielkości (wybacz)
Byli niscy, więc załóżmy 1,6m. Połowa dorosłego mieszkańca to 1 wąż = 0,8 metra.
600 węży = 480metrów do środka morza.
Dlaczego lot balonem był niepraktyczny? Nie wskazujesz tego nigdzie.
..małpą domową”. Charakteryzowała się wiernością
Czyli były też niewierne małpy :D To może mieć pewien sens, bo tam skąd pochodzę na Panie lekkich obyczajów mówi się małpy.
wysoko na niebie pojawił się jakiś tajemniczy obiekt
Wysoko na niebie pojawił się tajemniczy obiekt
– Proszę się cofnąć! – rozkazał. – Utworzymy tutaj strefę wyłącznie dla naukowców.
Rozbawiło mnie to :) Przylatuje Ufo, a facet wyznacza strefy dla naukowców.
Posiadał też biały wygrawerowany napis w jakimś nieznanym alfabecie
Posiadał także biały wygrawerowany napis w nieznanym języku
którzy mieli przyjemność zobaczyć środek wehikułu jako pierwsi
Skoro jeszcze nie byli w środku to skąd wiedzieli że przyjemność. Którzy mieli możliwość zobaczyć środek jak pierwsi.
To co pierwsze rzuciło się wykładowcom w oczy po wejściu do wewnątrz, to kilkanaście kolorowych paczek wielkości przenośnej klatki na małpę domową
Statek miał optymalną pojemność na 3 osoby mierzące po 2 węże. Małpa to przypomnijmy 3/4 węża. Zapiszmy więc 0,75x 0,8 m = 0,6m to wysokość małpy. Klatka powinna być wieksza, więc niech będzie to tylko 0,7m ( 0,875 węża) i klatek było kilkanaście zatem… Żartuje ale z tymi wężami coś trzeba zrobić :)
zaczęto próbować dociec
:)
Następnie z okna zrobiła kilka zdjęć
To brzmi jakby faktycznie przerobiła okno na zdjęcie :) Następnie przez okno zrobiła kilka zdjęć
Smoki, Ufo, wierne małpy domowe, rozmawiacz, akademia naukowców, półwysep, niepraktyczny balon i walka wieśniaków z latającymi żaboludźmi. I jeszcze hodowla pijawek i szybki marsz na 4000 uderzeń serca. Widać, że głowa Ci pęka od pomysłów, ale wymieszanie tego wszystkie nie skończyło się dobrze. Pomysłów tu na kilka tekstów.
Spodziewałem się, że wątkiem przewodnim będzie, telefon i czekałem na twist na koniec.
Jeżeli zwieńczeniem tego wątku miało być użycie go do przesłania zdjęć, by ratować mieszkańców, to nie rzuca się to w oczy.
Hej lenti !!
Fajnie, że przeczytałeś mój tekst i wskazałeś błędy. Uświadomiło mi to kilka spraw. Faktycznie z tymi wężami podszedłem do sprawy nieuważnie. Uświadomiłeś mi też, że mam jeszcze słabe umiejętności by pisać na poważnie – muszę dalej ćwiczyć :)
Jednak odniosę się do twoich uwag;
Półwysep miał szerokość sześciuset węży a nie długość. Długości nie podałem ale widzę teraz, że powinienem.
Lot balonem był niepraktyczny, trzeba się domyślić dlaczego. Za dużo zachodu a zmieści się tylko kilka osób.
Mieli przyjemność zobaczyć środek wehikułu jako pierwsi – musiała to być przyjemność, zżerała ich ciekawość.
Spodziewałem się, że wątkiem przewodnim będzie, telefon i czekałem na twist na koniec.
Jeżeli zwieńczeniem tego wątku miało być użycie go do przesłania zdjęć, by ratować mieszkańców, to nie rzuca się to w oczy.
Nie było twistu, urwałem opowieść, bo chciałem tylko mały fragment.
Dziękuję za przeczytanie i wskazanie błędów dało mi to bardzo dużo.
Pozdro! :)
Jestem niepełnosprawny...
Smoki, Ufo, wierne małpy domowe, rozmawiacz, akademia naukowców, półwysep, niepraktyczny balon i walka wieśniaków z latającymi żaboludźmi. I jeszcze hodowla pijawek i szybki marsz na 4000 uderzeń serca. Widać, że głowa Ci pęka od pomysłów, ale wymieszanie tego wszystkie nie skończyło się dobrze. Pomysłów tu na kilka tekstów.
Miłe słowa! DziękujĘ :)))
Jestem niepełnosprawny...
Hej!
Na Półwyspie Iglicowym w krainie zwanej Aeaana, żyło się wyjątkowo
Bez przecinka
Początek kojarzy mi się z hobbitami: szczęśliwe życie, niscy ludzie…
będące gdy je podsmażyć i dobrze doprawić prawdziwym przysmakiem.
będące – gdy je podsmażyć i dobrze doprawić – prawdziwym przysmakiem.
Poza tym – na początku sporo tłumaczysz. Zamiast opisać, że ludzie w osadzie mają „syndrom pijanego żeglarza”, lepiej pokaż to w tekście.
Piszesz, że ludziom w osadzie – ale którym? Warto oddzielić mieszkańców tej konkretnej osady od innych, żeby się wyróżniali, nazwać osadę.
Kołysanie i zapach morza wywoływały u nich okropne bóle głowy, wymioty, a u niektórych nawet kończyło się śmiercią.
Niepoprawny szyk.
Z tymi małpami dość prosto – osadnicy nie mogą łowić, więc łowią małpy. Choć sam pomysł ciekawy. ;)
Uważany był za najinteligentniejszego człowieka na Półwyspie Iglicowym.
Za dużo wyjaśniasz. Lepiej pokazać, że był inteligentny.
Użyjemy do tego smoczej śliny.
Ciekawy pomysł. :) Fajnie wprowadziłeś ten element do opowiadania, jedynie później ciut za dużo wyjaśniasz. Pozwól czytelnikowi samemu odkrywać smoczą ślinę, właśnie poprzez takie scenki, w których jej używają i ktoś się nie zgadza, Katren mówi, że to jest tego warte i tyle. Nie trzeba tłumaczyć, że jest jej mało, fakt wybicia smoków może zauważyć jeden z bohaterów, nie narrator.
– Zaczynaj! – nakazał Katren – zrób dziurę na tyle dużą by można było wejść do środka.
– Zaczynaj! – nakazał Katren. – Zrób dziurę na tyle dużą by można było wejść do środka.
Poza tym wszystko wewnątrz pomijając ładunek miało nieskazitelny biały kolor.
Poza tym wszystko wewnątrz, pomijając ładunek, miało nieskazitelny biały kolor.
– Słyszę – padła odpowiedź
Zabrakło kropki.
Telefony komórkowe zbyt łatwo wprowadzasz i są zbyt podobne do naszych urządzeń. Poza tym – jak je ładowali, mieli tak prąd, jak my? Za mało tego wszystkiego jest.
Co do bestii – nic za bardzo ich nie zapowiada, nie wiadomo, jaki mają związek ze statkiem kosmicznym.
– Ja muszę zawiadomić ludzi. Ty natomiast bierz dzieci i biegnijcie do portu. – powiedział
– Ja muszę zawiadomić ludzi. Ty natomiast bierz dzieci i biegnijcie do portu – powiedział
Burmistrz pospiesznie tam dotarł następnie zaczął pociągać za sznur.
Burmistrz pospiesznie tam dotarł, następnie zaczął pociągać za sznur.
krzyknął – Zostaliśmy zaatakowani
krzyknął. – Zostaliśmy zaatakowani
Za wiele próbowałeś upchnąć do tak krótkiego fragmentu. Już wyżej lenti zauważył, że ten miks średnio do siebie pasuje. Myślę, że warto skupić się na jednym, najciekawszym pomyśle i go wykorzystać tak, żeby czytelnik czekał z zainteresowaniem na rozwój opowiadania. ;)
Poza tym – czytało się nieźle, myślę, że z każdym tekstem bardzo fajnie widać, jak się rozwijasz. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Cześć Ananke !!!!
Zaczyna się podobnie jak u Tolkiena. To prawda! Jest tak bo chciałem napisać bardzo długie opowiadanie i tak jak pisze w opisie mam już 70k znaków. Może to źle. Ale pisząc nie myślałem tak o tym, że kopiuję kogoś. To jest moje. :)
Ważne dla mnie jest to co pisałaś mi później, czyli że za dużo opowiadam a powinienem to pokazać dialogami i opisami w trakcie dalszej fabuły.
Z tymi telefonami, chyba racja chociaż plan był taki jak napisałem nie ma tu mojego niedopatrzenia. Inna cywilizacja miała te urządzenia z tym, że nie posiadały baterii i nie mogły się rozładować.
Wielkie dzięki za uwagi i spostrzeżenia!!! Fajnie, że do mnie wpadłaś :)))
PS.
Za wiele próbowałeś upchnąć do tak krótkiego fragmentu…
Myślałem, że to raczej atut, że wiele się dzieje a nie mam nudnych wątków jak u Kraszewskiego. :)))
Jestem niepełnosprawny...
Ananke chyba porzucę to opko i wrócę jak będę miał lepsze umiejętności. Teraz sobie na piszę coś krótkiego to mi lepiej wychodzi.
Jestem niepełnosprawny...
Kiedy piszesz opowiadanie na 70k to tym bardziej powinieneś skupić się na opisach i dialogach. Za wiele tłumaczeń nie przybliża nam akcji. Pomyśl o filmie, który oglądasz na podstawie swojej powieści.
Wolisz, jeśli na ekranie będą:
a) ludzie z osady, którzy wchodzą na statek i płyną; nagle zaczynają mieć mdłości, chwytają się za głowy, krzyczą, panikują, skaczą do wody, ktoś umiera…
b) nieruchome statki, nic się nie dzieje, przy czym narrator opowiada “ludzie z osady nie mogli wejść na statek, cierpieli na syndrom…” itd.
Myślałem, że to raczej atut, że wiele się dzieje a nie mam nudnych wątków jak u Kraszewskiego. :)))
Może się dziać dużo, ale musi się to jakoś łączyć. ;)
Nie poddawaj się, pisz dalej, ale próbuj tworzyć sceny, nie tłumacz nam świata, pokaż go. ;)
Ale fajnie mi to wytłumaczyłaś :)))
PS.
Ja mam teraz wielką radość związaną opowiadaniami. Spotykam się z przyjaciółmi i przeczytam im jedno z moich opek. Oczywiście wybrałem takie które jest najlepsze i do tego enty raz je poprawiłem. Jest to ostatnie o wampirach, co miało być na konkurs.
Jestem niepełnosprawny...
Wreszcie powiesiłeś fragment. Czyli ma być kontynuacja. Zakładam, że wszystkie wydarzenia, jak to przybycie pojazdu latającego i najazd żaboludów są jakoś związane i to się wyjaśni później.
Nie rozumiem kilku rzeczy:
Półwysep istnieje jakby w próżni, choć z zasady jest połączony z większym lądem. Zatem kraina albo ma sąsiadów, albo komuś podlega. W obydwu przypadkach powinno tam stacjonować jakieś wojsko, a ja tu nie widzę nawet zakichanej straży miejskiej.
Z jednej strony kraina wygląda na zadupie świata, a z drugiej ma aż cały uniwersytet.
Ucieczka kutrami rybackimi, która może zabić podróżników, tak bardzo podatnych na chorobę morską jest wątpliwym ratunkiem przed latającym przeciwnikiem.
Żaboludy są uzbrojone tylko w białą broń, dlaczego mieszkańcy nie umacniają się w budynkach? Mam nadzieję, że znasz odpowiedzi na te pytania.
Cześć Nikolzollern !!
Zakładam, że wszystkie wydarzenia, jak to przybycie pojazdu latającego i najazd żaboludów są jakoś związane i to się wyjaśni później.
Nie do końca ale oczywiście kontynuacja jest dalej i wiąże się.
Półwysep istnieje jakby w próżni, choć z zasady jest połączony z większym lądem. Zatem kraina albo ma sąsiadów, albo komuś podlega. W obydwu przypadkach powinno tam stacjonować jakieś wojsko, a ja tu nie widzę nawet zakichanej straży miejskiej.
W moim zamyśle jest to skrawek ogromnego świata. Osada ma jednego sąsiada tak jak piszę łączy ich droga przez las. Ludzie żyją od dawna w pokoju więc doszli do wniosku, że nie będzie potrzeba wystawiać wojska.
Ucieczka kutrami rybackimi, która może zabić podróżników, tak bardzo podatnych na chorobę morską jest wątpliwym ratunkiem przed latającym przeciwnikiem.
Dlaczego wątpliwym??? Drugi brzeg jest blisko. Pisze też w tekście, że mężczyźni zostają by walczyć.
Dzięki, że przeczytałeś i dałeś komentarz :)))
Pozdrawiam serdecznie!!!
PS.
Jeśli chodzi o dalszą kontynuację, to mam już sporo bo 70k znaków. Ale wiem, że tu się raczej nie daje fragmentów. Więc chyba nie będę już dalej publikował, natomiast byłem bardzo ciekawy jak ludzie ocenią początek.
W ogóle to robię sobie przerwę od tego teksu, teraz pisze inne dużo krótsze opko. :)
Jestem niepełnosprawny...
Maczeta nie jest bronią, tylko sprzętem rolniczym na plantacjach trzciny cukrowej. Jako broń jest używana od biedy. W arsenale powinni mieć tasaki i kordy
Na ogół nie czytuję fragmentów, ale tu zrobiłem wyjątek. Jest ok, ale inni mają sporo racji w kwestii, że tak to ujmę kilkunastu różnych pomysłów w jednym tekście. Również w mojej opinii skupienie się na jednym, najciekawszym pomyśle wypadłoby lepiej.
No i Ananke ma rację co do opisywania i pokazywania. Pokazywanie zawsze wypada lepiej. Wiem, że jest to trudne, sam czasem mam z tym problem, ale warto ćwiczyć tę umiejętność.
Życzę powodzenia i pozdrawiam :)
Storm
Dziękuję! Ciekawe to co twierdzisz i co inni twierdzą. Myślałem, że to dobrze jak będzie się dużo działo w tekście.
Z pokazywaniem to nie ma wątpliwości, robię te błędy. Ale ostatnio wszyscy pozytywnie oceniają moje teksty i to tak mnie zachęciło bardzo, że z radością piszę następne opowiadanie.
Nie wiem czy mi ktoś uwierzy ale był taki czas, że miałem pomysł a za nic nie potrafiłem go przedstawić. I długo siedziałem próbując a nie potrafiłem. Ciągle było źle. Teraz nie wiem czy to Bóg mnie wysłuchał czy co ale wszystko co chcę dam radę opisać. I to jest świetne daje mi ogromną radość.
Ciągnąc ten temat, zrobiłem sobie test IQ jak miałem 15 lat (albo coś koło tego) i wyszło mi 82,5. To nie jest jeszcze upośledzenie ale na pewno wynik niski. Teraz robię mnóstwo testów i wychodzi mi ani przeciętnie ani dobrze tylko bardzo dobrze. Niedługo będą sesje mensy to dowiem się jakie IQ mam teraz dokładnie.
Również pozdrawiam!!! :)
Jestem niepełnosprawny...